20 kwietnia 2017

Dziewczynka z ulicy (35)

Rozdział XXXV

Rozłożyłam na półkach dwa kartony ketchupu w słoikach, sosy bolońskie i słodko-kwaśne, a także puszki kukurydzy. Musiałam jeszcze poprawić ceny niektórych produktów, pozamiatać i przemyć ladę, by wreszcie mieć fajrant. Bardzo lubiłam pracować, bo skutecznie odwracało to moje myśli od rzeczywistości, ale umówiłam się dzisiaj na kawę z Melody. Starałam się więc wykonać wszystkie zadania w miarę sprawnie. Poszłam po mopa i wiaderko na zaplecze. Wracając, zauważyłam Mel stojącą przy kasie i rozmawiającą z Lukiem. Przystanęłam zdziwiona. Od kiedy ta dwójka przestała rzucać w siebie wyzwiskami?
Podeszłam bliżej, starając się, by mnie nie zauważyli. 
Może i podsłuchiwanie nie należało do najgrzeczniejszych czynności, ale chyba nie miałam innego wyjścia. Bałam się, że ktoś podmienił Mel albo Luke’a na kosmitę.
– ...myślą.
– Może wreszcie się przyznamy? Byłoby łatwiej, Melody – westchnął Luke. Zauważyłam, że oparł się łokciami o ladę kompletnie zrezygnowany. – Zrozumieją to.
– Jak? Sama do końca tego nie rozumiem.
– Powiedzmy im.
– Nie mogę. – W głosie Mel usłyszałam żal i smutek. – Ashton nie będzie zadowolony.
– Może i nie, ale Ash nie musi mieć wszystkiego. W końcu mu przejdzie.
– Naprawdę nie rozumiesz, Luke – powiedziała Wilson, wpatrując się błagalnym wzrokiem w blondyna. – Idę z nim na randkę.
Luke wyraźnie się zdenerwował. Wyprostował się, założył ręce na ramiona i zaczął przygryzać kolczyk w wardze.
– Mówiłaś, że go nie lubisz.
– Bo to prawda.
– Dlaczego więc się z nim umawiasz? Grasz na dwa fronty, Wilson? – spytał jadowitym tonem.
– Nie, Luke, ja po prostu...
Dlaczego urodziłam się jako fajtłapa i kompletna niezdara? Oczywiście, musiałam potrącić skrzynkę z jabłkami, za którymi się schowałam. Owoce wysypały się po podłodze, robiąc przy tym wielki hałas. I Melody, i Luke natychmiast zwrócili na mnie uwagę.
– Del? Co robisz? – zapytała szatynka, podchodząc bliżej i pomagając mi wstać. – Wszystko okej? Nic ci nie jest?
Szybko zaczęłam układać rozsypane jabłka z powrotem na ich miejscu.
– Nie, dzięki. Głupia skrzynka. Nie zauważyłam jej – skłamałam i zarumieniłam się lekko. Ostatnio zrobił się ze mnie naprawdę duży kłamczuszek. Powinnam jak najszybciej skończyć z kłamaniem, a w szczególności Penny i Melody. – Nie miałaś przyjść o siódmej?
– Miałam i jestem.
– Już tak późno? – autentycznie się zdziwiłam. Straciłam rachubę czasu. – Poczekasz chwilę? Muszę jeszcze poprawić ceny i umyć ladę. Daj mi maks piętnaście minut.
– Daj na luz, Delilah – wtrącił się Luke. – Leć. Zrobię to za ciebie. Nie ma w ogóle ruchu, a tak przynajmniej nie będę się nudził.
– Naprawdę?
– Tak – przytaknął, ale wywrócił oczami.
Uśmiechnęłam się szeroko do blondyna. Bardzo cieszyłam się, że to właśnie z nim pracowałam. Kiedy pierwszy raz poznałam Hemmingsa próbującego wyrzucić mnie z ławki Melody, w życiu nie spodziewałam się, że zakumplujemy się w przyszłości.
– Dziękuję! Jesteś wielki! Poczekaj chwilkę – zwróciłam się do Mel i pobiegłam przebrać koszulkę. Wzięłam torebkę i parę sekund później wróciłam. – Na razie, Luke! Odwdzięczę ci się, obiecuję!
Zanim wyszłyśmy, mogłabym przysiąc, że Melody rzuciła Luke’owi przeciągłe spojrzenie. Błysk w jej oczach znikł, a lekko zarumienione policzki straciły kolor. Zmarszczyłam czoło. Czyżby koleś, na którego leciała, to Luke Hemmings? Złapałam przyjaciółkę za ramię i pociągnęłam w stronę parku. Po chwili siedziałyśmy na jednej z ławek.
– Nie miałyśmy iść na kawę? – zapytała zdezorientowana dziewczyna, rozglądając się wokół. – Poza tym robi się zimno i ciemno.
Olałam ją, bo postanowiłam przejść od razu do rzeczy:
– Jak na spowiedzi, Melody. To Luke, prawda?
– Co? – wyglądała na zaskoczoną.
– Tym chłopakiem, na którego lecisz, jest Luke. Przyznaj się – dodałam, widząc, że zamierza zaprzeczać.
Melody westchnęła głośno i przeczesała ręką włosy.
– Tak. Jak się domyśliłaś?
– Podsłuchałam was dzisiaj – postanowiłam wreszcie przestać kłamać. Przynajmniej w tej jednej sprawie, bo temat Artura i Ashtona postanowiłam wziąć do grobu.
– To niegrzeczne – stwierdziła, ale w jej głosie nie dosłyszałam się żadnego wyrzutu. – W sumie cieszę się, że już wiesz. Poczułam ulgę. Myślisz, że to dobry pomysł?
Wzruszyłam ramionami.
– To już chyba zależy od was nie? Jak to się w ogóle stało? Przecież ciągle się gryziecie i kłócicie.
– Udawaliśmy.
– Serio? No, nieźle – uśmiechnęłam się szeroko.
– Znaczy nie przez cały czas. Na początku naprawdę mnie wkurzał i strasznie go nie lubiłam. Potem te zajęcia, no i pocałunek... Sama nie wiem, jak to się stało. Wreszcie wyjaśniliśmy sobie parę rzeczy, ale przez wzgląd na nasz plan, musieliśmy to ukrywać. Spokojnie – dodała, widząc zapewne moje coraz szerzej otwarte oczy – nic nie wie o planie. Udawało mi się go zbywać. Do dzisiaj, co zresztą słyszałaś.
– Przepraszam, to było niegrzeczne.
– Ale dzięki temu już o wszystkim wiesz – odetchnęła, opierając się wygodniej o ławkę.
– Powiedziałaś Issy’emu?
– Zwariowałaś? Issy by mnie zlinczował, a Luke’a zabił.
– W sumie racja. – Zamilkłam na chwilę, by zebrać myśli. – Czekaj, czekaj, o jakich zajęciach mówisz?
Melody zawstydziła się lekko, ponieważ odwróciła wzrok i zaczęła bawić się włosami, co było u niej oznaką niepewności.
– Cóż, Luke dostał karę, bo coś narozrabiał. Musiał pomóc pani Giselle.
– Komu? – przerwałam.
– Uczy rysunku. Nieważne. Po prostu Luke robił za modela.
– Tak jak u wielkich artystów, Luke został twoją muzą? – zachichotałam, nie mogąc się powtrzymać. Zostałam zgromiona wzrokiem, ale mimo wszystko było warto. – Mel, skoro naprawdę ci zależy, żeby się z nim spotykać, możemy zrezygnować z planu.
– No, nie wiem... A te wszystkie poszkodowane dziewczyny? Irwin złamał im serca.
– Niby tak, ale skoro naszej głównej i jedynej przynęcie podoba się inny facet, nasze szanse spadły do zera.
– Mamy jeszcze inną przynętę – zastanowiła się na głos Melody. – Chyba jeszcze lepszą.
– Tak? Kogo?
– Ciebie.
– Mnie? – zakrztusiłam się. – Miałabym rozkochać w sobie Ashtona Irwina? Ja? Osoba, którą traktuje gorzej niż śmiecia?
– Wcale cię już tak nie traktuje. A przynajmniej nie cały czas – zaoponowała,  drapiąc się po policzku. Złapała mnie za rękę i spojrzała prosto w oczy. Na twarzy Melody wymalowała się prośba i nadzieja. – Zastąpisz mnie? Proszę, Deli, zgódź się.
Czy naprawdę uda mi się rozkochać w sobie Ashtona?
Westchnęłam głośno, schowałam głowę w dłoniach, a po chwili zastanowienia zgodziłam się. Przytaknęłam, wiedząc, że właśnie podpisałam pakt z diabłem i w przyszłości trafię do piekła.
– Okej, zgoda. Tylko jak ja mam to, do cholery, zrobić? Rozkochać Ashtona Irwina w dziewczynce z ulicy – wyrecytowałam niczym mantrę, po czym się głośno roześmiałam. Brzmiało to tak nierealnie i fałszywie...
– Czuję w kościach, że przyjdzie ci to bez żadnego problemu.
 Emocjonalnie wyczerpana wróciłam do domu po godzinie. Melody nie omieszkała wytłumaczyć mi paru technik uwodzenia, które mogłyby zadziałać. Kazała mi też spędzać z Ashtonem jak najwięcej czasu, czego świadomość kompletnie dobijała. Po tym incydencie u Artura wolałabym go raczej unikać niż przebywać co najmniej przez połowę dnia. Postanowiłyśmy już jutro zacząć. Podobno najpierw musiałam pokazać Ashtonowi, że go lubię i nie czuję do niego nienawiści. Potem wzbudzić zaufanie, pożądanie i wreszcie upragnione zauroczenie. Aż w końcu miałam go najzwyczajniej w świecie rzucić, zrównując z ziemią, najlepiej w obecności innych ludzi.
Złapałam się za głowę.
Ten plan brzmiał kompletnie nierealnie. W życiu nie uda mi się zrealizować żadnego z tych punktów. Już teraz mogłam powiedzieć, że byłyśmy z Melody na straconej pozycji, bez ratunku i wyjścia. 
– A tobie co? Myślenie nie boli, dziewczynko z ulicy. Chociaż w zasadzie patrząc na ciebie, można w to zwątpić.
Przed oczami wyrósł niepostrzeżenie Ashton. Stanął oparty o ścianę w przedsionku i przyglądał się, jak zdejmowałam buty, a potem kurtkę. Westchnęłam. Nie zamierzałam się z nim kłócić. Co ja gadam! Nie mogłam się z nim kłócić, bo zależało od tego dobro planu.
A może zaczęłabym działać od jutra?
– Za to ty wyglądasz, jakby cię ciągle coś bolało. To oznaka myślenia czy dopiero podejmujesz próby? – odparowałam, a widząc jego rzednący uśmiech, poczułam małą iskierkę satysfakcji. Wyminęłam go, kierując się do kuchni, a później do salonu, gdzie siedziała reszta rodziny. Ashton, oczywiście, musiał dreptać mi po piętach. Dzień bez irytowania Delilah, był dniem straconym, co nie, dupku?
– Cześć, Deli – przywitał się Tom. – Dołączysz się?
Max z rodzicami siedzieli wokół stołu, na którym leżało wiele kolorowych karteczek.
– Cześć. A co robicie? – zapytałam zainteresowana, podchodząc bliżej. – Co to?
– Gramy w UNO.
– Wygrywam, Deli! – pochwalił się szczęśliwy Max. Nie mogłam się nie uśmiechnąć.
– Super, gratulacje, Maxi. Tylko że ja nie wiem, jak się w to gra – przyznałam.
Usiadłam koło chłopca, po czym popatrzyłam na Penny, a później Toma, licząc, że wyjaśnią mi zasady. Ku zdziwieniu wszystkich, to Ashton się odezwał.
– Przecież to banalne! Bierzesz karty, kolejno odkładasz je na kupkę tak, by pasowały kolorem lub numerem, a gdy zostanie ci jedna karta w dłoni, krzyczysz „uno”. Daj, pokażę ci. – Wziął z większej kupki pięć kart, po czym usadowił się obok mnie. – Najpierw popatrzysz, jak gram, a później ty spróbujesz, okej? Gramy czy śpicie? – zwrócił się do rodziców, którzy w tym momencie patrzyli po sobie z zaskoczeniem wymalowanym na twarzach. Wreszcie Penny uśmiechnęła się szeroko do syna.
– Cieszę się, że zmieniłeś zdanie i jednak z nami zagrasz, Ash. Zaczynaj, Maxi.
Ashton miał rację, gra naprawdę była banalna. Cieszyłam się, że mi pomógł, bo na początku w ogóle nie rozumiałam reguł, ale w trakcie gry i po wtrącanych co jakiś czas tłumaczeniach, wreszcie załapałam. Udało mi się nawet parę razy wygrać, z czego, miałam wrażenie, nie tylko ja byłam dumna. 
O dziesiątej, kiedy Max pod czujnym wzrokiem Penny poszedł spać, Tom postanowił rozłożyć Monopoly. Stwierdził, że już dawno mu się tak dobrze nie grało i nie chciał tego przerywać. Cóż, musiałam się zgodzić. Wieczory spędzone z Irwinami należały do najprzyjemniejszych, jakie kiedykolwiek udało mi się przeżyć. Atmosfera była miła i radosna. Nawet Ashton ewidentnie się odprężył i, co najważniejsze, przestał mi dokuczać.
– Wiem, że już późno – zaczęła Penelope – ale strasznie zgłodniałam.
– Ja też, kochanie – przytaknął Tom, obejmując żonę w pasie. – Może zamówimy pizzę? Co wy na to, dzieciaki?
Ashton ochoczo pokiwał głową, ja zaś wzruszyłam jedynie ramionami.
– Świetnie! Te, co zwykle? – Penny i Ash bezgłośnie się zgodzili. – Jaką lubisz, Deli?
– Tak szczerze, to nigdy nie jadłam pizzy.
– Nigdy? Naprawdę? – zdziwił się Tom, a po zrozumieniu, dlaczego mogłam jej nie jeść, zawstydził się nieznacznie. – W takim razie wezmę teraz te, co zawsze, a najwyżej jak ci nie posmakują, kiedyś popróbujemy innych.
– Brzmi super.
– Dobra, to lecę dzwonić, a ty, Ash – zwrócił się do syna – wytłumacz Deli zasady Monopoly.
– Ja zrobię nam herbaty.
Penny dała buziaka mężowi, wstała i skierowała się do kuchni. Tom bez wahania ruszył za nią. Po chwili dobiegł nas przytłumiony śmiech. Kątem oka zerknęłam na półleżącego Ashtona, który rozstawił plansze i zaczął rozdawać banknoty. Chyba poczuł się pod obserwacją, bo podniósł głowę.
– Dziękuję – powiedziałam na wydechu, uśmiechając się niepewnie, ale szczerze.
– Za co?
Ashton wyglądał na prawdziwie zdziwionego.
– Że siedzisz tutaj i z nami grasz. Już dawno nie widziałam twoich rodziców aż tak szczęśliwych.
– I myślisz, że są szczęśliwi dzięki mnie? – spytał nieprzekonany, choć w jego głosie usłyszałam nutkę nadziei.
– Oczywiście.
W przypływie emocji, których nawet nie potrafiłam nazwać, chwyciłam Ashtona za dłoń i lekko ją ścisnęłam. Patrzyliśmy sobie w oczy, jakby próbując się nawzajem rozgryźć. Może i Irwin był dupkiem, ale wywołał dzisiaj uśmiechy na twarzach Penny i Toma, co nie zdarzało się często. Poczułam do niego chwilowy przypływ sympatii.
– Pizzę przywiozą za pół godziny, ale to nie znaczy, że nie można już zacząć, prawda?
Tom wszedł do salonu.
Szybko puściłam rękę Ashtona. Na twarzy poczułam ciepło, ponieważ bałam się przyłapania. Odchrząknęłam, nerwowo spoglądając na współwinnego zbrodni. Blondyn wyglądał, jakby nic się nie stało. W milczeniu dalej rozkładał banknoty, a później jakieś kartki i pionki. Naprawdę w ogóle nie przejął się naszym momentem zgody? I co oznaczały te ciągle drgające kąciki ust?

4 komentarze:

  1. no tak, faktycznie, już czas uporządkować pare spraw xd to Luke, tu Ash... Aż chce się czytać xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powoli, ale to bardzo powoli, zbliżamy się do końca historii, więc naprawdę warto już coś "uporządkować". :P

      Usuń