Część pierwsza
Wyciągnęła rączki do góry, by zdjąć zakurzony karton z wysokiej szafy. Niestety, nadal była za niska. Po chwili jednak wpadła na pewien pomysł i podsunęła sobie krzesło, na którym stanęła, lekko się chwiejąc. Pomimo tego, że przez parę długich minut siłowała się z ciężarem skrzyni, w końcu upragniona zdobycz wreszcie znalazła się na podłodze koło jej stóp. Zaczęła grzebać w owym przedmiocie, znajdując coraz ciekawsze rzeczy należące do jej mamy.
Kiedy wreszcie myślała, że to koniec, nagle z jednego z notesów wypadło ruszające się zdjęcie, na którym był pewien pięknie uśmiechający się Ślizgon. Odwróciła fotografię na drugą stronę, gdzie widoczne były drobno pisane literki, układające się w słowa: Draco Malfoy – rok 7.
I tak w głowie ośmioletniej Zoey Luny Granger zaczęła rodzić się dziecięca ciekawość. I nadzieja.
- Mamo, mamo! – Hermiona właśnie siedziała w kuchni, gdy do jej uszu dobiegło głośne wołanie córki. Uśmiechnęła się do siebie, wstawiając wodę na herbatę.
Pomimo tego, że była czarownicą, to stanowczo wolała nie używać magii, jeśli chodziło o gotowanie. Znała zbyt dużo przypadków nieumyślnych poparzeń, porażeń czy nawet wypadków śmiertelnych przez pomylenie zaklęć lub zbyt powierzchowne podejście do używania różdżki, żeby ot tak – i to jeszcze przy dziecku – nie uważać. To byłoby sprzeczne z jej zasadami, których przestrzegała prawie przez całe życie. Poza tym dostała już raz ostrzeżenie i nie zamierzała prosić o kolejne, tym bardziej, jeżeli znów komukolwiek z osób przez nią kochanych miało zdarzyć się nieszczęście. Tak jak pani Weasley, która rozkojarzyła się za bardzo i źle machnęła magicznym patykiem, przez co noże…
Przez pannę Granger przeszły dreszcze, a na jej ciele pojawiła się gęsia skórka. Zawsze tak było, kiedy tylko przypominała sobie tę sytuację, której była świadkiem. I nic nie mogła wtedy zrobić; nie potrafiła nawet poruszyć palcem, przez co później pokłóciła się z Weasleyami, ponieważ zaczęli ją obwiniać o coś, czego nie potrafiła powstrzymać.
- Mamo – powtórzyła Zoey, wbiegając do kuchni. – Zobacz, co znalazłam w kartonach na strychu – wykrzyknęła uradowana, po czym podeszła szybko do stołu, przy którym siedziała jej matka, usadawiając się obok na krześle. Hermiona tylko westchnęła. Czasami naprawdę miała dość jej przesadnego entuzjazmu i zbyt dużej energii, ponieważ było nad nimi bardzo trudno zapanować – to było wręcz nierealne!
- Kto to? – zapytała po chwili dziewczynka, pokazując zdjęcie mamie, która widząc znajdującą się na nim osobę, otworzyła szeroko swoje oczy, po czym natychmiast wyrwała córce fotografię z ręki. Cholera, zaklęła w myślach, biorąc głęboki wdech.
- Ile razy ci mówiłam, żebyś nie ruszała tamtych rzeczy?! – krzyknęła spanikowana, lecz widząc minę Zoey, uspokoiła się lekko. – Przepraszam, Zo – westchnęła, po czym zaczęła przyglądać się Ślizgonowi.
Draco.
To właśnie do niego przez ostatnie dwa lata w Hogwarcie pałała skrytą miłością, o której wiedziała tylko Luna i Harry, jej najlepsi przyjaciele. Właściwie to powiedziała o tym również Ginny, która później nie odzywała się do niej przez parę dni i, co gorsza, napomknęła o tym Ronowi. Hermiona jeszcze dokładnie pamiętała, jak rudzielec wpadł w furię i zerwał z nią przyjaźń. Z nią i z Potterem, który wstawił się w obronie przyjaciółki. A to było dokładnie dziesięć lat temu pod koniec siódmego roku. I właśnie od tamtego czasu ona, Harry i Luna całkowicie zerwali kontakt ze wszystkimi Weasleyami. Oczywiście potem, przez jakieś półtorej roku, próbowali odbudować swoje więzi, jednak wszystko poszło na marne, bo Hermiona zaszła w ciążę.
Z tych refleksji wyrwał ją głos Zoey, która ze spuszczoną głową popatrzyła na matkę.
- Przepraszam, ja tylko miałam nadzieję, że to tata – powiedziała smutno i podparła głowę ręką, łokieć umieszczając na stole. – Chciałabym w końcu dowiedzieć się, kim on jest, mamo – dodała, wzdychając, po czym popatrzyła z nadzieją na Hermionę, w której głowie zaczęła toczyć się niema walka.
- Masz racje, kochanie, powinnaś wiedzieć – odpowiedziała nareszcie, a widząc szeroki uśmiech swojej córki i radość w jej szarych oczach, sama nie mogła się oprzeć i przez jej twarz również przeszło zadowolenie, które po chwili ustąpiło miejsca lękowi i goryczy wspomnień. – Tylko mi nie przerywaj, dobrze?
Dziewczynka szybko pokiwała głową.
- To jest twój tata, Draco Malfoy – zaczęła powoli, chcąc zaakcentować każde wypowiedziane słowo, po czym z uwagą przyglądając się mimice córki, uśmiechnęła się: - Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak jesteście do siebie bardzo podobni; ten sam kolor oczu, taki sam wyraz twarzy – zaśmiała się cicho pod nosem i już miała dalej opowiadać, kiedy Zoey wzięła od mamy fotografię i z ciekawością tudzież lekką niepewnością zaczęła uważnie przyglądać się swojemu rodzicielowi. Tacie, który był jej tak bliski, a zarazem tak daleki.
- Zaraz, zaraz! – zaczęła raptownie, uświadamiając sobie coś ważnego. – Czy to nie jest przypadkiem ten pan z Munga, który leczył wujka Harry’ego? – spytała, lekko przekrzywiając głowę, jeszcze bardziej wpatrując się w te roztrzepane, platynowe włosy i błyszczące szare oczy. Zoey widziała go tylko raz w życiu, ale nie wiedzieć czemu, cały czas o nim pamiętała.
- Tak, to on. Po tym wydarzeniu są z Harrym dość dobrymi znajomymi, ale...
Tylko dlaczego wtedy nie dał nic po sobie poznać?, pomyślała dziewczynka, raptownie smutniejąc, ponieważ przypomniała jej się bardzo ważna sprawa.
- Mamo, powiedz mi, jak to się stało, że się nie pobraliście? Tata mnie nie chciał? – zapytała, opuszczając lekko głowę. Było jej naprawdę przykro, że to właśnie przez nią rodzicie nie zostali ze sobą. A tak bardzo chciała mieć szczęśliwą rodzinę!
- Nie, Zo, nie dlatego! – odpowiedziała szybko Hermiona, po czym podeszła do brązowowłosej i przytuliła ją mocno do siebie. – Po prostu tata nie wie, że ma córkę. Nie potrafiłam się w sobie zebrać i mu powiedzieć…
- Ale jak to nie wie, że ma córkę? – spytała Zoey, wyrywając się z objęć matki, aby potem spojrzeć na nią ze zdziwieniem. – Mamo, ja wiem, że tatusiowie wkładają dzieci przez pępek, więc możesz mi powiedzieć prawdę, nie wstydź się. Poza tym skoro on jest moim tatą i włożył mnie do twojego brzucha, to jak może nie wiedzieć, że... Ach! Nie powiedziałaś mu, że już wyszłam, prawda? No chyba, że jest jeszcze jakiś inny sposób... – dodała po chwili namysłu. Musiała przyznać, że parę razy się nad tym zastanawiała, ale jakoś nigdy nie zdarzyła się okazja, żeby zapytać o to mamy. Aż do teraz.
Hermiona, słysząc słowa córki, zarumieniła się niczym dojrzała piwonia, po czym chrząknęła nieznacznie. To nie miejsce ani czas, żeby jej to teraz tłumaczyć. W końcu mała ma dopiero osiem lat. Postanowiła się nie odzywać; może to uratuje sytuację.
- Nieważne – odparła w końcu dziewczynka, ale po chwili dodała: - A jak się to stało, że potem nie szukałaś taty? Kochałaś go? A on ciebie? Pokochałby nas, gdyby się dowiedział, że ma córkę? Mamo! – wykrzyknęła Zoey, ponieważ Hermiona nie wydała z siebie ani jednego dźwięku. Po prostu zamyślona stała przy blacie kuchennym i zalewała wrzącą wodą herbaciane fusy.
Zo już otwierała buzię, żeby znów coś powiedzieć, ale przerwało jej ciche pukanie w szybę. Natychmiast popatrzyła w tamtym kierunku i widząc jakąś nieznaną, brunatną sowę, przekrzywiła lekko głowę, po czym powolnym krokiem się tam skierowała. Otworzyła okno na oścież i czując, jak zalewa ją fala wiosennego powietrza, westchnęła głośno. Ptak tylko rzucił w stronę dziewczynki list i robiąc okrążenie w kuchni, wyleciał na zewnątrz. Zoey szybko zamknęła okno, ponieważ na jej ciele pojawiła się gęsia skórka. Podała kopertę mamie, która widząc, kto jest nadawcą, zmarszczyła czoło ze zdziwienia. Zwinnym ruchem rozerwała zapieczętowaną część i otworzyła złożony pergamin. Jej oczy poruszały się po kartce w dość szybkim tempie, lecz za każdym kolejnym słowem na twarzy Hermiony pojawiała się irytacja.
- No nie! Paul, zrobiłeś to specjalnie! – warknęła cicho, kiwając przecząco głową. Westchnęła cicho, patrząc na córkę, która z zainteresowaniem przyglądała się swojej rodzicielce. Co jak co, ale ciekawość odziedziczyła po niej.
- A co pan Roberts zrobił? – spytała cicho, podchodząc do szafki i wyjmując szklankę. Nalała do niej soku jabłkowego, który wyjęła z lodówki. Już tyle razy była świadkiem podobnej sceny, że kolejna nie zrobiła na niej wrażenia. Bardzo dobrze znała lekko posiwiałego mężczyznę, który był przełożonym jej mamy. To on dawał jej cukierki i pozwalał pobawić się w lekarza w swoim gabinecie, kiedy siedziała sama w szpitalu, bo mama kogoś uzdrawiała.
- Przenieśli mnie do działu położniczego i zmienili mi obchody na od dwudziestej pierwszej do piątej rano. No i mam nowego partnera… - powiedziała, wzdychając. Zoey rzuciła jej tylko smutne spojrzenie. Nie chciała, żeby mama ją zostawiała, tym bardziej na noc. Zresztą powinna się już do tego przyzwyczaić. Choć przebywanie samemu cały czas w domu nie podobało jej się. Stanowczo wolałaby pójść gdzieś indziej, chociażby do cioci i wujka.
A gdyby miała tatę, który by z nimi mieszkał, wtedy… I tak do jej głowy wpadł szalony, aczkolwiek bardzo dobry – według niej - pomysł.
Natychmiast uśmiechnęła się szeroko i kątem oka popatrzyła na zegarek. Dochodziła dziewiąta trzydzieści, więc miała jeszcze chwilę czasu.
- Mamo, powiedz mi jeszcze, bo wcześniej nic nie wspominałaś, jak poznałaś tatę? Znaliście się już od początku Hogwartu i ze sobą byliście, czy dopiero się gdzieś pod koniec szkoły? Proszę, opowiedz mi wszystko, chcę wiedzieć! – mówiła władczym tonem, a Hermiona słysząc jej słowa, tylko westchnęła. Wiedziała, że jak córka się na coś uprze, to nie ma odwrotu. Tą cechę charakteru odziedziczyła po ojcu, na pewno.
- Ale tylko kawałek, ponieważ zaraz muszę się szykować do pracy.
*
Kiedy tylko za Hermioną zamknęły się drzwi, Zoey odczekała dziesięć minut, po czym wyszła z łóżka i biegiem zeszła na dół po schodach. Musiała zdobyć pewne informacje, dzięki którym w końcu uda jej się wcielić swój plan w życie, mając cichą nadzieję, że się powiedzie. Że w końcu będzie miała rodzinę!
Przez chwilę zastanawiała się nad tym, czy włożyć głowę przez kominek, czy po prostu zadzwonić, bo odkąd Harry stał się szefem aurorów, to do każdego z biurek został podłączony telefon stacjonarny, dzięki któremu można naprawdę szybko działać.
- Dobry wieczór, dodzwoniłeś się do Biura Aurorów. Z tej strony Blaise Zabini, w czym mogę pomóc? – mówiła osoba po drugiej stronie słuchawki, a dziewczynka, słysząc tak dobrze znany głos wspólnika wujka, uśmiechnęła się szeroko.
- Cześć, Blaise! – wykrzyknęła uradowana Zoey. Tylko on jako jedyny nie pozwalał do siebie mówić w formie grzecznościowej „pan”. Zo próbowała nawet nazywać go wujkiem, ale gdy ten tylko to usłyszał, obraził się. Nie chciał, by uważano go starego. I w końcu, chcąc nie chcąc, brązowowłosa musiała na to przystać i zacząć zwracać się do niego po imieniu. Ale chyba właśnie za to go tak uwielbiała! Był wspaniałym mężczyzną, którego naprawdę kochała! A traktowała go od zawsze jak ojca, ponieważ jako mała dziewczynka, zanim jeszcze Harry został szefem, spędzała tam u nich naprawdę wiele czasu.
- Zo? – spytał Zabini zdziwionym tonem. – Po co dzwonisz? I czemu jeszcze nie śpisz? – spytał, prawdopodobnie patrząc na zegarek. W sumie była już jedenasta.
- Wujek Harry potrzebuje adresu jakiegoś Draco Malfoya, a sam jest bardzo zajęty, więc chciałam mu pomóc, i dzwonię – powiedziała. Była lekko podenerwowana, jednak nie dała tego po sobie poznać. Wolała nie wiedzieć, co by było, gdyby się wszystko teraz wydało...
- Skoro tak mówił Harry – westchnął, po czym dodał: - Ale to dziwne, bo dosłownie pół godziny temu wyszedł. No nieważne, zawsze wiedziałem, że Potter ma coś z głową – zaśmiał się dźwięcznie, dzięki czemu i na twarzy Zoey pojawił się szeroki uśmiech. – Enfield, północne obrzeże Londynu. A dokładnie Enfield 4, taki mniejszy dworek. Na pewno go znajdzie.
- Dzięki, wujku! – powiedziała szczęśliwa, zapisując adres na kartce, którą po chwili złożyła na dwie równe części.
- A chcesz dostać w tyłek? – zapytał z przekąsem Zabini, lecz po chwili zaśmiał się cicho. – Muszę kończyć, cukiereczku. Pozdrów Hermionę, mniemam, że dobrze się czuje! – dodał, po czym rozłączył się szybko. W końcu nadal przebywał w pracy, a urządzać sobie rozmów przez telefon nie można. Chociaż…
Dziewczyna natychmiast pobiegła na górę do swojego pokoju, po czym zaczęła pakować do swojego plecaka sukienkę, misia Zosię, kartkę z adresem i książkę „Historia Hogwartu” w wydaniu dla dzieci. Teraz była gotowa. Jedyne, co jej pozostało, to ustawić budzik na szóstą trzydzieści rano i pójść spać, marząc o tym, że w końcu jej mama i ona dostaną to, czego najbardziej pragną. Męża i ojca.
co ta mała kombinuje? ona chyba nie chce jechać do Dracona i mu powiedzieć że jest jej ojcem? Zabini jest... głupi... czekam na nn ;*
OdpowiedzUsuńOsz kurcze, ta mała jest ekstra.xDD Mówiłam Ci już, że Zoey to ekstra imię? ;DDD I ona na pewno mu to powie i na pewno wyniknie z tego od cholery i jeszcze trochę problemów. Czekam na następny rozdział. <3
OdpowiedzUsuńRozdział co miesiąc. Wspaniały pomysł... Śliczne i według mnie akcja wcale nie idzie za szybko, jest dobrze. Mam nadzieję, że Zoey się uda wcielić w życie jej genialny plan.
OdpowiedzUsuńO jeny Ew, super ten rozdział. Naprawdę. Nawet nie mam zastrzeżeń... No może jedno malutkie. Jak piszesz coś w stylu „mam tę książkę”, „spojrzał na tę dziewczynę” itp., to powinnaś pisać tĘ, a Ty wszędzie dajesz tĄ ^ ^” Ja może i nie umiem ort i int, ale na to jestem tak cięta, że lepiej mi nie podpaść ;). Bo tą możesz pisać jak np. „Dostał po łbie tą książką” xD
OdpowiedzUsuńTa mała jest cudowna, a to z pępkiem i dziećmi, super. Takie bardzo realistyczne (moja ciocia tłumaczyła tak mojej kuzynce, ale ona nie widziała, że tatusiowie je tam wkładają xD).
I o dziwo bardzo podoba mi się, jakby to Metalowa powiedziała, jak przedstawiasz „Nawrócony Slytherin”. Zabini (ale do niego to jak ogólnie mam słabość ^ ^”, czemu chyba wiesz) i Draco, że się z Harrym przyjaźnią (w ogóle jeny, czemu ja to zaraz pod paring Draco-Harry skojarzyłam, to już zboczenie _._) i tak dalej. Nigdy nie lubiłam czegoś takiego (w końcu to Ślizgoni, więc musieli być dranie itd. I nie przyjmowałam wyjaśnień, że nawróceni. Ja Severusa w końcu też nigdy nie robi miłym, nie? xD), ale w Twoim wykonaniu jakoś mi się podoba ^ ^
I przepraszam, że tak późno czytam, ale jeny, to liceum to jakiś koszmar... I da dwója od 60% procent... Normalnie musiałam się zacząć NAPRAWDĘ uczyć, no >.>
Pozdrowiam xD
P.S. Ale jeny, przecież Ty nie czytałaś nic mojego Severusowkiego ^ ^”
Mała mnie rozbraja. A co, znajdę sobie tatusia! Co z tego, że on o mnie nie wie. Muszę do niego pojechać!
OdpowiedzUsuńKocham ją, po prostu.
A Hermi jest niegrzeczna, nie zabezpieczyła się :3
Boskie.
Pomysł może nie jest zbyt oryginalny, ale wykonanie bardzo dobre. Podoba mi się to jak piszesz. Jestem w stanie zaakceptować to, że Ślizgoni i Gryfoni zostają najlepszymi przyjaciółmi, tu jakoś wcale mi to nie przeszkadza.
OdpowiedzUsuńJeżeli miałabym się czegoś przyczepić, to tego,że ośmioletnia Zoey zostaje sam w domu, i to bardzo długo. W Anglii (zresztą w Polsce również) rodzice, którzy zostawiają dziecko poniżej 13 roku życia bez opieki podlegają karze. Hermiona to rozsądna osoba i nie powinna robić takich rzeczy. Mogłaby wynająć jakąś zaufaną opiekunkę, mogłaby być ona nawet wiekowa, wtedy mała i tak sprytnie wymknęła by się z domu a ja nie mogłabym się niczego przyczepić ;)
Poza tym bardzo nie lubię, częstych zwrotów (nagminnie stosowanych w opowiadaniach D&H) typu : "ów" - "zaczęła przyglądać się owemu Ślizgonowi."
"zaczęła grzebać w ów przedmiocie", tu nawet lepiej brzmiałoby "owym" przedmiocie - jeżeli naprawdę nie mogłaś się powstrzymać :) Niestety ja nie potrafię zrozumieć tej fascynacji "owym" słówkiem.
Ogólnie bardzo mi się twoje opowiadanie podoba i z przyjemnością przeczytam kolejną notkę :)