Strony

12 maja 2012

Życie zwykłej dwudziestolatki


Część pierwsza
Z westchnieniem wzięłam do ręki kubek z gorącą, świeżo zaparzoną kawą, po czym skierowałam się do pokoju, aby ponownie zastanowić się nad planem mojego wyjazdu. Pomimo tego, że wszystko było już dokładnie zorganizowane, to nadal budziły się we mnie pewne wątpliwości, które nie pozwalały mi się odprężyć. Opadłam z wdzięcznością na kanapę i biorąc łyka napoju, sięgnęłam po laptopa leżącym na małym stoliku. Kiedy tylko na ekranie wyświetliło się zdjęcie mojej nowej szkoły, do której miałam zamiar wyjechać za dwa dni, myśli zaczęły krążyć wokół mojej rodziny. Serce zabiło mi mocniej, gdy po raz kolejny uświadomiłam sobie, że będę musiała zostawić tutaj swoich najbliższych.
Podskoczyłam nagle całkiem zaskoczona, ponieważ usłyszałam pukanie do drzwi. Szybko przeszłam przez hol i zajrzałam przez widokówkę, którą mój brat zwykł nazywać judaszem. Parsknęłam śmiechem na samo wspomnienie. Przekręciłam klucz i nacisnęłam klamkę. We framudze drzwi stanęła moja mama, która była dziwnie rozpromieniona. Sama na ten widok uśmiechnęłam się wesoło, po czym wpuściłam kobietę do środka.
- Co ty tutaj robisz? – zapytałam zaskoczona, marszcząc śmiesznie nos.
- Chciałam cię pożegnać, w końcu wyjeżdżasz już jutro - powiedziała i spojrzała na mnie przelotnie, kierując się w stronę salonu. Ja zaś słysząc jej słowa, znieruchomiałam i szeroko otworzyłam oczy, spoglądając wprost w jej szarawe tęczówki.
- Co takiego?!
W myślach po raz kolejny szybko przestudiowałam plan podróży i zastanawiałam się, jakim cudem uciekł mi dzień. Ze zdenerwowania zaczęłam obgryzać paznokcie. Zgubny nałóg. Od zawsze byłam typem osoby, która musi mieć wszystko precyzyjnie przeanalizowane i omówione. To niemożliwe, żebym cokolwiek przeoczyła.
- Nie wiedziałaś?
Jakby z daleka usłyszałam głos mamy, która również wydawała się być wstrząśnięta moim dziwnym zachowaniem.
Znów wszystko przeanalizowałam, ale tym razem byłam stuprocentowo pewna, że mam rację.
- Mamo, wylatuję dopiero za dwa dni.
- Darek miał do ciebie wczoraj zadzwonić, aby wszystko ustalić i powiedzieć o nagłej przyczynie zmiany terminu lotu. Podobno pojawiła się jakaś awaria prawego skrzydła. Samolot od razu skierowano go naprawy, a wszystkich pasażerów przeniesiono na jutrzejszy lot o szóstej. Sama przyznaj, że zachowali się trochę nierozważnie. W końcu nie każdemu pasuje akurat ten termin, prawda?
Szybko pokiwałam głową w odpowiedzi.
No tak, wszystko jasne. Darek nigdy nie potrafił niczego zapamiętać dłużej niż pięć minut, jeżeli to coś bezpośrednio go nie dotyczyło. Tylko dlaczego nie poinformowano mnie o zmianie lotu tylko jego?
Podrapałam się po policzku.
- Chcesz coś do picia? – zapytałam mamę. – Kawy, herbaty, soku?
Ach! Przecież to mój brat kupił bilet i na pewno podał im przez przypadek własny telefon. Jestem pewna, że wówczas myślał o czymś całkowicie innym i kiedy poproszono go o numer, bezwiednie kazał zapisać swój.
Westchnęłam mimowolnie. Mama popatrzyła na mnie z ciekawością.
- Właściwie to będę się już zbierać – mówiąc to, wstała z kanapy i ruszyła w stronę drzwi.
- Dlaczego? Przecież dopiero przyszłaś.
Złożyłam ręce w koszyczek, wpatrując się w matkę przenikliwie. Puściła do mnie perskie oko, po czym machnęła ręką, sprawiając, że na mojej twarzy wykwitł szczery półuśmiech.
- Jest już po dwudziestej pierwszej, a ty pewnie nie jesteś nawet spakowana, zgadłam? – mówiła, a wargi jej zadrgały. No tak, w końcu zawsze robię wszystko na ostatnią chwilę. – Pa, córuś! – dodała, kiedy zarzuciła na siebie swój letni płaszczyk.
- Mamo, nie jestem dzieckiem! – zaperzyłam się. – Mam już dwadzieścia lat.
- Dla mnie zawsze będziesz dzieckiem, kochanie. Do zobaczenia – uśmiechnęła się i wyszła z mieszkania. Zanim drzwi się do końca zamknęły, ja już pędem biegłam w stronę garderoby. W biegu chwyciłam ogromną, czarną walizkę i zaczęłam wywracać wszystko do góry nogami.  
Nie wiedziałam, ile czasu zajęło mi znalezienie wszystkich najpotrzebniejszych rzeczy, dopóty nie wyjrzałam przez kuchenne okno. Gwiazdy świeciły nadzwyczaj jasno na czarnym niebie. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jaka jestem zmęczona. Opadłam więc na wielką poduszkę przy kominku w salonie, chcąc chwilę odsapnąć. Musiałam przecież wziąć jeszcze prysznic, naładować telefon, aparat i laptopa, spakować…
Nim się spostrzegłam, zasnęłam całkowicie wyczerpana.
Drgnęłam nagle, ponieważ z bliżej nieokreślonego miejsca rozległa się głośna i zarazem denerwująca melodia. Otworzyłam oczy, nie bardzo wiedząc, co się dzieje. Dopiero po chwili zrozumiałam, gdzie się znajduję. Machinalnie złapałam za kieszeń spodni i wyciągnęłam z niej telefon. Na wyświetlaczu ukazał się numer mojej mamy. 
- Halo? – odebrałam, nie mogąc powstrzymać szerokiego ziewnięcia. 
- Skarbie? - Usłyszałam zachrypnięty głos mamy. - Chciałam ci życzyć spokojnej i szczęśliwej podróży. Mam jakieś złe przeczucia, więc postanowiłam zadzwonić. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam, ale musiałam cię usłyszeć, zanim wsiądziesz do samolotu. Ale ja cię tutaj zagaduję, a ty pewnie jesteś już w drodze na lotnisko... 
- Mamo - przerwałam jej, nagle sztywniejąc, ponieważ dotarła do mnie przerażająca prawda. - Która godzina? 
- Krótko po piątej... 
- Matko Przenajświętsza! - zawołałam, niegrzecznie przerywając połączenie i wbiegając do kuchni. Złapałam ładowarki i resztę urządzeń leżących na stole. Potykając się o własne nogi wpadłam do sypialni, gdzie przygotowałam sobie ubrania na wyjazd. Całe szczęście, że wczoraj o tym pomyślałam. Z prędkością światła przebrałam się w wyjściowe rzeczy, w biegu złapałam walizkę, założyłam buty i chwyciłam pod pachę płaszcz. Zbiegając po schodach, wystukiwałam numer. Na szczęście nie musiałam długo czekać, bo taksówka przyjechała chwilę po tym, jak wyszłam z bloku. 
- Na lotnisko! Zapłacę panu ekstra, jeżeli pojedzie pan pełnym gazem! - zawołałam, wsiadając na tylnie siedzenie razem z bagażem. Nie miałam czasu na schowanie go do bagażnika.
Opony taksówki zapiszczały na nawierzchni, kiedy kierowca ruszył w kierunku głównej ulicy. Całą podróż siedziałam jak na szpilkach, coraz bardziej się denerwując. A jak nie zdążę, to co wtedy? Przecież następny samolot będzie dopiero za dwa dni, a nie mogę się spóźnić na rozpoczęcie semestru. Gdybym nie zjawiła się punktualnie, natychmiastowo usunęliby mnie z listy studentów. Zadrżałam na samą myśl, próbując się jej jak najszybciej pozbyć. Wzięłam parę głębszych oddechów, mając nadzieję, że jednak zdążę, że wszystko będzie dobrze.
Mimo że byłam już na miejscu, moje serce nadal biło jak oszalałe. Próbowałam się uspokoić, poprzez liczenie w myślach do stu, ale ta jakże sprawdzona metoda tym razem zawiodła.
Szybko położyłam na dłoni kierowcy banknot dwudziestozłotowy, po czym wybiegłam z samochodu. Na tyle, ile pozwalał mi ogromny bagaż, pędem ruszyłam w stronę głównego wejścia.
Nawet nie zauważyłam, a już siedziałam wygodnie na jednym z miejsc przy oknie.
Uśmiechnęłam się do siebie, zapięłam pasy, włożyłam słuchawki do uszu i wyjrzałam przez okno. Próbowałam jak najlepiej zapamiętać widok mojego ukochanego miasta.


Część druga
Umarłam i jestem w niebie? Jeszcze nigdy w życiu nie widziałam, czegoś tak wspaniałego. Morze, plaża, piasek, klify... Czego tylko dusza zapragnie.
Właśnie wysiadłam z samolotu i z bagażem w dłoni przemierzałam kamieniste lotnisko. Próbując się nie zgubić, wzięłam parę głębszych oddechów i rozkoszując się przyjemnym gorącem, podniosłam rękę ku górze. Z zachwyceniem patrzyłam jak żółta taksówka staje tuż przede mną. Wysiadł z niej młody mężczyzna, na którego twarzy widniał dobroduszny uśmiech. Westchnęłam i rozejrzałam się wokół. Poczułam przyjemne łaskotanie w kościach.
Malibu, miasto zabawy, a od dzisiaj także moje miasto.
Nie chcąc tracić niepotrzebnie czasu, szybko usadowiłam się na tylnym siedzeniu. Kierowca, kiedy tylko schował walizkę do bagażnika, usiadł na własne miejsce i z jeszcze szerszym uśmiechem, zaczął mi się przyglądać.
- Na Campus Pepperdine University, proszę.
Odchrząknęłam cicho, ponieważ mój głos był lekko zachrypnięty po tak długiej podróży.
Mężczyzna pokiwał twierdząco głową i nie pytając się już o nic więcej, nacisnął gaz. Jechaliśmy miarowo wolno, za co byłam bardzo wdzięczna kierowcy. W tej chwili nie marzyłam o niczym bardziej, jak o rozejrzeniu się po Malibu.
Z uśmiechem obserwowałam osoby, które z zaciętością i w biegu przemierzały ulice, chcąc pewnie jak najszybciej dostać się na ustalone miejsce spotkania. Niektórzy ludzie zamiast się gdzieś spieszyć, woleli porozsiadać się na ławkach stojących na chodniku. Ich spojrzenia były dziwnie nieprzytomne, ale rysy ich twarzy wyjątkowo spokojne i rozluźnione.
Wsłuchana w cichą melodię, którą wydawało z siebie wątpliwej jakości radio samochodowe, pogrążyłam się we własnych myślach. Przymknęłam na chwilę oczy, odsuwając się od szyby. Nieprzyzwyczajenie do tak ostrego słońca, sprawiło, że zaczęły piec mnie oczy. Na szczęście po chwili znów mogłam podziwiać widoki za oknem. Myślami byłam jednak daleko. Krążyły one wokół nowej szkoły. Bezmyślnie zadawałam sobie pytania typu: „Czy sobie poradzę?” lub „Czy poznam kogoś ciekawego?”. 
Tak się zamyśliłam, że nawet nie poczułam, kiedy taksówka się zatrzymała. Wystraszona drgnęłam, gdy ktoś nagle złapał mnie za ramię. Spojrzałam na kierowcę wielkimi oczami.  
- Przepraszam, nie miałem zamiaru pani przestraszyć – przeprosił taksówkarz. – Ale chciałem panią poinformować, że już dojechaliśmy. Jesteśmy na miejscu. Jeżeli będzie pani chciała, mogę pani pokazać piękno tego miasta – dodał, patrząc na mnie niepewnie.
- Dziękuję bardzo – uśmiechnęłam się – ale teraz marzę jedynie o kąpieli i śnie.
Mężczyzna pokiwał szybko głową i odwrócił się, żebym nie dostrzegła jego pojawiających się rumieńców.
Przed oczami zamajaczył mi budynek, który widziałam wiele razy na stronach internetowych i broszurach. Coś przekręciło mi się w żołądku. Zdenerwowanie i jednoczesna ekscytacja zaczęły oddziaływać na mój organizm. 
Kilka minut później stałam na dziedzińcu z rączką walizki w dłoni. Z wrażenia zaparło mi dech w piersiach. Wszystko to kompletnie prześcignęło moje najśmielsze oczekiwania. Zachwycając się ogromną i zarazem bardzo nowoczesną szkołą, nie mogłam powstrzymać drżenia. Otworzyłam szeroko usta, nawet nie zastanawiając się, że mogę wyglądać dość komicznie.
Przez chwilę stałam jeszcze nieruchomo, kiedy przypomniało mi się, że muszę jak najszybciej udać się do sekretariatu. Musiałam przecież dostać pokój. Wolnym krokiem weszłam do środka i cały czas rozglądając się wokoło, przechodziłam przez szerokie korytarze. Nie uśmiechało mi się teraz szukać kancelarii, ale – tak jak powiedziałam kierowcy - chciałam się jak najszybciej odświeżyć.
Westchnęłam przeciągle, co po chwili przerodziło się w głośny jęk. Ta szkoła jest ogromna! Mam nadzieję, że do jutra dostanę swój pokój, bo inaczej umrę!
Nagle wpadłam na starszą kobietę w czarnej spódnicy i tego samego koloru marynarce. Pospiesznie przeprosiłam za potrącenie i przywołałam na twarz najbardziej życzliwy uśmiech, na jaki było mnie aktualnie stać. Nieznajoma odwzajemniła gest.
Niespodziewanie ponad jej głową zauważyłam napis na drzwiach: Kancelaria.
Bingo! 
- Nowa? - spytała wysokim głosem kobieta. – Zapraszam.
Weszłam za nią do środka, nie bardzo wiedząc, czego się spodziewać. 
- Tak, skąd pani wie? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie, siląc się na uprzejmość.
- Walizka, moje dziecko - odpowiedziała szybko, siadając za biurkiem i zakładając okulary w złotej oprawie. Moment wpatrywała się w ekran nowoczesnego komputera, aby potem otworzyć jakiś gruby zeszyt i coś w nim zapisać. Jedna z jej dłoni zniknęła na chwilę pod blatem, by po chwili wyłonić się ze srebrnym kluczem w garści. 
- Numer szesnaście, moja droga. Oczekiwaliśmy cię trochę później, ale nic nie szkodzi. Odśwież się po podróży, na pewno jesteś zmęczona. 
Kiwnęłam głową w zamyśleniu. Sekretarka – jak sobie dopowiedziałam - dała mi jeszcze mapę dla nowych uczniów. Mimo że bardzo dokładnie ją prześledziłam, minęło sporo czasu zanim odnalazłam właściwy pokój. Bez zastanowienia wparowałam do środka. Jak wielkie było moje zdziwienie, kiedy na jednym z dwóch łóżek zobaczyłam rudowłosą dziewczynę w czarnych ubraniach. Na nogach miała przynajmniej o cztery rozmiary za duże glany i właśnie dopalała papierosa. Ciemny cień do powiek, którego użyła, sprawiał, że wyglądała strasznie. 
- Nowa? - mruknęła dziewczyna jakby od niechcenia. Kiwnęłam głową, nie mogąc się otrząsnąć z pierwszego szoku. Nie dość, że ta dziewczyna wygląda dziwnie, to jeszcze pierwszym słowem, które do mnie wypowiedziała było: „Nowa”. Czy od dzisiaj każdy tak się będzie do mnie zwracać? - Imię? 
Bezceremonialnie zmierzyła mnie wzrokiem.
- Ewelina? – odpowiedziałam z ociągnięciem, sprawiając, że brwi tej dziewczyny uniosły się ku górze.
- Nie podoba mi się. Od dziś jesteś Eve. - Rudowłosa wyprostowała się. - Widzę pożądanie w twoich oczach. Obiekt twoich westchnień znajduje się w łazience w prawym kącie. Chyba wypluje dla ciebie odrobinę ciepłej wody. Witamy w naszej szkole – rzekła szybko i z grymasem dodała: - Zasada numer jeden: jeżeli dotkniesz mojego jaśminowego olejku do kąpieli, zginiesz marnie.
Z szeroko otwartymi oczami otworzyłam walizkę i wyjęłam z niej niebieską kosmetyczkę i ciuchy do przebrania. Weszłam do łazienki, szybko zatrzaskując za sobą drzwi. Dopiero kiedy usłyszałam donośny trzask przekręcanego kluczyka, odetchnęłam z ulgą. Byłam bezpieczna!
Pomimo tego, że czułam się okropnie zmęczona, zdenerwowałam się. Jak ta dziewczyna w ogóle ma czelność mówić coś takiego? To nie jej sprawa, jakie mam imię…
Nagle w głowie zawitał mi pewien pomysł. Spojrzałam po półkach, a wnet mój wzrok padł na plastikową butelkę, w której znajdował się jasny płyn. Z szatańskim uśmiechem wzięłam go do ręki, po czym napuszczając ciepłej wody do wanny, wylałam całą zawartość. Odetchnęłam głęboko i natychmiast poczułam zapach jaśminu.
Po godzinie byłam już tak odprężona i czysta, że teraz miałam tylko ochotę na zabawę. Uwielbiałam tańczyć, ponieważ wówczas czułam się sobą. Zaczynają władać nade mną emocje, którym bezmyślnie się poddaję.
- Mam na imię Ewelina - powiedziałam, wychodząc z łazienki i wręczając współlokatorce pustą butelkę po jaśminowym olejku do kąpieli. Uśmiechnęłam się z wyższością, kiedy zauważyłam jej zmarszczone czoło. – A ciebie jak zwą?
- Monic.
Uśmiechnęłam się głupkowato, starając się jej jeszcze bardziej dopiec.
- Nie podoba mi się. Od dziś jesteś Moni – powtórzyłam bezczelnie słowa Monic i kiedy zauważyłam jej osłupiałą minę, zaczęłam się niepohamowanie śmiać. Złapałam się za brzuch i zgięłam wpół.
Jakie było moje zdziwienie, kiedy w pokoju rozległ się drugi, bardziej donośny śmiech.
Monic uśmiechnęła się szeroko.
- Zaliczyłaś tekst – oznajmiła ni stąd, ni zowąd rudowłosa – a ja muszę się przebrać. Wyglądam niczym upiór z opery albo jeszcze gorzej.
Pokręciłam zdezorientowana głową, ale zadrgały mi kąciki ust.
Dziewczyna zdjęła czarny sweter i spodnie, a glany odrzuciła jak najdalej. Po chwili stała przede mną w zwykłych jeansach i białej podkoszulce.
Opadłam na swoje łóżko z westchnieniem.
- Wystraszyłaś mnie trochę, już myślałam, że będę mieszkać ze świruską – powiedziałam i zaczęłam wpatrywać się w Monikę. Podeszła do mojej walizki i nawet na mnie nie patrząc, zaczęła w niej bezceremonialnie grzebać. – Co ty robisz? To moje rzeczy. Twoje są prawdopodobnie w tej ogromnej szafie.
Machnęłam ręką, wskazując na wielki mebel stojący naprzeciwko łazienki.
- Pomagam ci wybrać ubrania – odrzekła, nie przerywając czynności.
- Ale po co? – pytałam dalej, nie za bardzo wiedząc, o co chodzi. Mimo tego, że zachowywała się wręcz bezczelnie, chyba zaczynałam ją lubić. Była bardzo podobna do mnie i chyba myślę, że się jakoś dogadamy.
- Bo idziemy na imprezę.
I tak zaczęło się moje wymarzone, studenckie życie, które od tej chwili miało trwać równo cztery lata i dzień.
Moje fantazje z młodszych lat powoli zaczęły się spełniać. Zyskałam więc pewność, że jeśli pragnie się dostać od życia to, o czym się marzy, należy podążać własnymi ścieżkami. Mogą być one niesamowicie kręte, ale na końcu zawsze będzie czekała meta.


Epilog
Od mojej ostatniej wizyty tutaj minęły aż cztery lata. Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad tym, jakie uczucia wywoła we mnie powrót do Malibu. Nie chciałam się zadręczać, ponieważ myślałam, że już nigdy więcej nie zawitam w moim mieście. Na szczęście moje przypuszczenia się nie sprawdziły.
Aktualnie przechadzałam się po plaży całkiem rozpromieniona. Z błogością wystawiłam twarz do słońca, napawając się ciepłem. W tym momencie czułam się jak nowonarodzona. Szczęście promieniowało ode mnie na dobrą milę i gdybym tylko mogła, zaczęłabym krzyczeć z radości.
Przymknęłam powieki i z gracją położyłam się na nagrzanym piasku. Podparłam na łokciach i westchnęłam mimowolnie, kiedy do uszu dopłynęły dźwięki fal i śpiew ptaków latających nad powierzchnią wody.
Zdjęłam sandały, a nogi włożyłam w piasek. Syknęłam cicho, ponieważ był gorący niczym rozżarzony węgiel. Uśmiechnęłam się pod nosem. Zapomniałam, że o tej porze nie należy przychodzić na plażę bez butów, jeżeli nie chce się mieć poparzeń.
Zlękniona podskoczyłam, ponieważ widok przysłoniły mi czyjeś zimne dłonie. Raptownie odwróciłam głowę, wpatrując się wprost w niebieskie tęczówki, od których bił niesamowity blask. Blondyn uśmiechnął się wrednie. Schylił się ku mojej twarzy i próbował mnie pocałować. Cmoknęłam go w usta, by szybko się odsunąć.
Walnęłam go lekko w ramię.
- Wystraszyłeś mnie! – prychnęłam obudzona i zagroziłam mu, machając palcem wskazującym. Mężczyzna uniósł brwi ku górze, na co zaśmiałam się pod nosem.
Wywrócił oczami.
- Doskonale wiesz, że o to mi chodziło – odrzekł, a w jego głosie pobrzmiewała nutka rozbawienia. Już otwierałam usta, by odpowiedzieć mu równie ciętą ripostą, lecz ten szybko zbił mnie z pantałyku. Złapał mnie w pasie i nim się zorientowałam, leżałam cała mokra w wodzie.
Życie jest piękne, pomyślałam, śmiejąc się głośno. Tak, teraz mogę zasnąć na wieki, ponieważ to, co pragnęłam osiągnąć, zdobyłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz