Strony

15 grudnia 2014

Odwracając czas (3.2)

    ROZDZIAŁ III, PART II

     Lokal „Świstoklik” od początku istnienia cieszył się dużą popularnością, mimo że znajdował się prawie na końcu ulicy Pokątnej. Właściciele zadbali, by wnętrze prezentowało się w typowo magiczny sposób, dzięki czemu przyciągali zainteresowanych klientów. Wchodząc do środka, można było wybrać trzy pomieszczenia. Jednym z nich był parter, na którym mieściła się kawiarenka i bar szybkiej obsługi dla klientów żyjących w pośpiechu. Składało się tutaj zamówienia na specjalnych karteczkach, jednocześnie będących świstoklikami, które od razu przenosiły się do kuchni. Klient nie musiał czekać nawet pięciu minut na zamówiony posiłek. Z początku właśnie taka była idea „Świstoklika”, lecz z czasem lokal się rozrósł. Teraz na pierwszym piętrze znajdowała się typowa jadalnia dla klientów mniej majętnych, gdzie na środku mieścił się ogromny, samozapełniający stół. Płacisz raz, jesz do woli – głosił nagłówek nad wejściem. Drugie piętro zajmowała wykwintna restauracja z kelnerami, menu i darmowym fondue będącym przystawką dla zamawiających. Terminy rezerwowało się z trzymiesięcznym wyprzedzeniem, chyba że było się albo sławnym, albo na tyle bogatym, aby pokryć nie tylko wysoki rachunek, ale również łapówkę dla menedżera. Oprócz tych dogodności, „Świstoklik” wyróżniał się jeszcze jednym, dość ważnym szczegółem. Klientami mogli być nie tylko ludzie, ale wszelkie magiczne stworzenia mające na tyle rozumu, by umieć zachować się w towarzystwie.
     Harry Potter musiał przyznać, że restauracja robiła wrażenie. Nigdy tu nie był. Hermiona kiedyś coś napomknęła, aczkolwiek ostatnio jakoś nie mieli czasu na wypady po lokalach. Wchodząc jednak na drugie piętro, Harry postanowił to zmienić i w następnym tygodniu zaprosić swoją dziewczynę do „Świstoklika”.
     Rozejrzał się po ogromnej sali, podziwiając mieniące się żyrandole, lampy w kątach i lustra w złoconych ramach. Całość nadawała wnętrzu ciepła i sprawiała, że wydawało się ono ogromne. Harry jeszcze raz przeleciał wzrokiem po stolikach i kiedy zauważył Ginny, pomaszerował prosto do niej. Kobieta, maczając bagietkę w serowym fondue, z ciekawością przypatrywała się parze centaurów siedzących obok. Harry odsunął krzesło i usiadł, jednocześnie zastanawiając się nad przyczyną zaproszenia go do tak wykwintnej restauracji. Nie rozumiał, dlaczego nie mogli z Ginny spotkać się najzwyczajniej w pubie albo w mniej przytłaczającej kawiarni.
     Weasleyówna uśmiechnęła się do mężczyzny.
     - Cześć – powiedziała. – Cieszę się, że przyszedłeś.
     - Podobno miałaś do mnie jakąś ważną sprawę – wzruszył ramionami.
     - Tak, tak, ale może najpierw coś zamówisz? Zjemy, a potem porozmawiamy na spokojnie?
     Harry spojrzał najpierw na stojącą przed nim miskę z podgrzewaczem, potem na pieczywo i wreszcie na menu. Coś ścisnęło go w żołądku, więc pokręcił głową. Nie pamiętał, kiedy ostatnio jadł, ale nie był głodny. Szczerze mówiąc, chciał jak najszybciej pomóc Ginny i teleportować się do Hermiony. Przed przyjściem do „Świstoklika” postanowił, że opowie jej dzisiaj o wszystkim. Wiedział, że czeka go ostra reprymenda od dziewczyny, ale kto jeśli nie Hermiona pomoże mu w rozwikłaniu karteczkowej tajemnicy?
     - Nie jestem głodny. Tak serio, Ginny, zaskoczyłaś mnie zaproszeniem akurat tutaj – zaczął Harry, rozglądając się wokół. – Nigdy nie przepadałaś za podobnymi lokalami, a ja czuję tu się nieco niezręcznie.
     - Dlaczego?
     - Bo to miejsce raczej na randkę niż przyjacielską rozmowę.
     Ginny uśmiechnęła się pod nosem i wywróciła oczami. Oczywiście, że było to miejsce na randkę, inaczej by go tu przecież nie zapraszała! Chciała sprawić, żeby Harry spojrzał na nią w nieco innym tonie. Bardziej jak na byłą narzeczoną niż przyjaciółkę. Wiedziała, że zachowywała się w tym momencie nierozsądnie i nie fair, szczególnie w stosunku do Hermiony, ale nie potrafiła powstrzymać fali uczuć i emocji, których doświadczała jedynie przy Harrym.
     - Daj spokój, Harry. Zaprosiłam cię tu, bo pomyślałam, że będzie nam się po prostu miło rozmawiało. I tyle. Nie doszukuj się, proszę, czegoś niestworzonego – skłamała płynnie, samą siebie zadziwiając, że tak umiała.
     Harry powoli kiwnął głową.
     - W takim razie o co chodzi, Gin? Przepraszam, ale nieco się śpieszę. Muszę jeszcze pilnie porozmawiać z Hermioną.
     - Stało się coś poważnego?
     - Nie, nie – zaprzeczył Harry, ale zrobił to zbyt szybko. Ginny od razu wyczuła dziwną nutę. – Takie tam małoznaczące sprawy…
     Weasley zmrużyła oczy. Gdyby to były „małoznaczące sprawy”, byś się tak nie śpieszył, Harry – pomyślała, a na głos dodała: - Jasne. To zajmie tylko chwilę.
     Zanim zdążyła cokolwiek dodać, do stolika podeszła wysoka, szczupła i długonoga blondynka, uśmiechając się zalotnie do Harry’ego.
     - Coś panu podać, panie Potter?
     Mężczyzna kątem oka zerknął na kelnerkę, nawet nie zdając sobie sprawy, że próbowała z nim flirtować.
     - Nie, dziękuję.
     - Może przynajmniej przyniosę coś do picia?
     - Naprawdę nie trzeba – odpowiedział, po czym spojrzał na Ginny: - A ty coś chcesz, Gin?
     Kelnerka przestąpiła z jednej nogi na drugą najwyraźniej lekko podirytowana kompletnym zignorowaniem. Jeszcze bardziej zdenerwował ją prawie niezauważalny uśmiech wstępujący na twarz Ginewry Weasley.
     - Może kawę? Filiżankę cappuccino, poproszę.
     Długonoga kelnerka potaknęła, nabazgrała coś w notesie, by odejść i za pięć minut wrócić z filiżanką kawy w ręku. Po raz ostatni próbowała zwrócić uwagę Harry’ego dość wymownym uśmiechem, ale kiedy to znowu nie podziałało, odeszła naburmuszona.
     - Och, Harry – zaśmiała się Weasley. – Zawsze taki niewinny i mało spostrzegawczy.
     Mężczyzna nie słuchał, ponieważ z uwagą wpatrywał się w dwójkę goblinów rozprawiających o czymś podniesionymi głosami. Rozmawiali w goblideuckim, więc Harry nie dość, że nic nie rozumiał, to jeszcze nie miał pojęcia, czy rozmawiają z radością czy złością. Mógł się domyślać, że była to w miarę łagodna konwersacja, kłótnię raczej rozpoznałby po mimice.
     - Przejdźmy do rzeczy, Ginny. Naprawdę się spieszę.
     Kobieta westchnęła i upijając łyk gorącego napoju, zaczęła:
     - Chcę kupić mieszkanie, ale że się na tym nie znam, pomyślałam, że mógłbyś mi pomóc – powiedziała na wydechu Ginny, a widząc zaskoczony wyraz twarzy Harry’go, dodała: - Za pół roku kończy mi się kontrakt i nie jestem pewna, czy chcę go przedłużyć… Poza tym chciałabym mieć gdzieś swój własny kąt. Miejsce, do którego zawsze mogę się teleportować bez względu na wszystko.
     - A Nora?
     - Daj spokój, Harry – parsknęła śmiechem. – To dom moich rodziców. Dobrze wiesz, jak traktuje mnie mama, kiedy tylko tam przychodzę. Jakbym dalej miała pięć lat.
     Harry wzruszył ramionami.
     - Może trochę… Tylko jak mam ci pomóc? Mam ci je znaleźć, chodzić z tobą na oglądanie?
     - A mógłbyś?
     Mężczyzna zmierzwił bezwiednie włosy, patrząc na szeroko otwarte oczy Ginny. Widział bijącą od niej radość i mimo że miał własne zmartwienia i obowiązki, po prostu nie potrafił jej odmówić.
     - Niby mógłbym, ale chyba nie jestem na tyle kompetentny.
     - Daj spokój, Harry. Masz świetny gust – skłamała, o czym Harry dokładnie zdawał sobie sprawę. Westchnął przeciągle. Przyjaciołom w potrzebie zawsze trzeba pomagać.
     - Zobaczę, co da się zrobić, ale na razie skontaktuj się z Thomasem… Cholera, nazwisko wyleciało mi z głowy. Zaraz, zaraz… Patterson? Tak! Z Thomasem Pattersonem.
     - Kto to?
     - Deweloper, bardzo dobry zresztą. Pomógł Ronowi i Marietcie w znalezieniu domu, więc myślę, że i tobie pomoże. Tylko to mugol, więc się nie zapomnij. Raz Ron wspomniał przy nim o Ministerstwie Magii, więc musieliśmy go obliviatować, żeby nie miał nas za świrów – zaśmiał się Harry do wspomnienia, a Ginny mu wtórowała.
     - To jak mam się z nim skontaktować?
     - Nie pamiętam dokładnie jego adresu, ale wiem, że prowadzi interesy gdzieś w Londynie. Wyślij Marie sowę, to poda ci nazwę ulicy.
     - Pójdziesz tam ze mną? – zapytała Ginny niby niewinnie.
     - Mogę iść, ale napisz mi szczegółowo kiedy, okej? Spróbuję dopasować godziny i znaleźć trochę czasu.
     Ginny uśmiechnęła się szeroko i gdy miała zapytać, czy Harry nie chciałby jednak czegoś zamówić, ten wstał.
     - Muszę lecieć, Gin. Do zobaczenia.
     Szybkim krokiem odszedł od stołu, ale w wyjściu odwrócił się i pomachał kobiecie. Gdy tylko wyszedł na Pokątną, jego myśli pochłonęła zupełnie inna kwestia. Teleportował się z hukiem prosto do mieszkania Hermiony. Z zaskoczeniem zauważył, że mimo już dawno zapadłego zmierzchu, kobiety nie było w środku. Światła były pogaszone i jedyne, co widział w ciemnościach, to zielone ślepia Krzywołapa, wpatrujące się w niego z ciekawością. Wszedł do kuchni, zapalił światło, nasypał do miseczki jedzenia dla kota, po czym sięgnął po czystą kartkę i szybko nabazgrał na niej parę zdań. Prosił Hermionę o jak najszybszy kontakt. Podrapał Krzywołapa za uchem, po czym znów się teleportował. Tym razem wylądował we własnym domu. Skierował się wprost do sypialni, zdejmując bluzkę i spodnie. Odłożył różdżkę na szafkę i zmęczony położył się do łóżka. Od razu zasnął.
     Następnego dnia Harry wstał na tyle późno, by od razu po prysznicu aportować się prosto przed dom Andromedy. Nie zdążył nawet zapukać, kiedy drzwi szeroko się otworzyły. Ze środka wybiegł dziesięcioletni chłopiec z burzą fioletowych włosów na głowie.
     - Wujek Harry! – Rzucił się Harry’emu w ramiona.
     - Cześć, Teddy – zaśmiał się Potter. – Też się cieszę, że cię widzę.
     Młody Lupin zaczął ciągnąć wujka do domu, przez co Harry ledwo zdążył zdjąć buty. Wszedł do salonu, gdzie na fotelu siedziała Andromeda i czytała Proroka Codziennego. Potter już od dawna nie prenumerował tego szmatławca. Mimo że Ritę Skeeter wylano, parokrotnie przekonał się, że reszta reporterów była równie kłamliwa. Od czasu do czasu przeglądał Żonglera, ale robił to sporadycznie i głównie ze względu na sympatię do Luny będącej główną redaktorką.
     - Witaj, Harry.
     - Dzień dobry, pani Tonks.
     Harry uśmiechnął się do starszej kobiety. Starał się bywać tu przynajmniej raz w tygodniu. Pamiętał, że z początku czuł się trochę nieswojo w jej towarzystwie, ale z biegiem czasu niepewność zniknęła. Kobieta była przemiłą, silną osobą, którą los tragicznie doświadczył. Harry podziwiał jej wytrzymałość, zwłaszcza że w trakcie Drugiej Wojny Czarodziejów straciła nie tylko męża, ale również jedyną córkę i zięcia. Pozostała sama z wnukiem i sobie poradziła.
     - Jesteś wyjątkowo wcześnie.
     - To chyba nie problem, pani Tonks? Mogę wrócić za – spojrzał na zegarek – piętnaście minut.
     - Nie trzeba – zaśmiała się Andromeda. – Po prostu mnie zaskoczyłeś. Zazwyczaj się spóźniałeś.
     Potter nie odpowiedział, czując wstyd. Spojrzał na roześmianego Teddy’ego, jego szeroko otwarte, zielone oczy - choć Harry mógł przysiąc, że jeszcze tydzień temu były niebieskie - uważnie w niego wpatrzone. Uśmiechał się szeroko. Harry w chwili czułości przygarnął chłopca do siebie i nieporadnie zmierzwił mu fioletowe włosy, które od razu zmieniły barwę na wściekle czerwoną.
     - Ted – zwróciła się Andromeda do wnuczka – może pokażesz Harry’emu swoją nową zabawkę?
     - Jasne!
     Chłopiec od razu wyrwał się z uścisku wujka i poleciał po schodach na piętro. Andromeda spojrzała na Pottera.
     - Harry, mam do ciebie prośbę. Mógłbyś zająć się Tedem przez dwa dni?
     - Czemu? Coś się stało, pani Tonks?
     - Nie, naturalnie, że nic, ale muszę załatwić pewną ważną sprawę i po prostu nie mam go z kim zostawić. Dwa dni, jedna noc. Dałbyś radę?
     - Nie ma problemu, proszę pani. Zrobię sobie dłuższe wolne… Na pewno wszystko w porządku? – zapytał ponownie Harry, dostrzegając zmartwiony wyraz twarzy kobiety.
     - Tak, tak, jestem po prostu zmęczona. Nie masz się czym niepokoić.
     Harry zmarszczył czoło, ale zanim zdążył cokolwiek dodać, usłyszał kroki Teddy’ego. Chwilę później chłopiec pojawił się we framudze drzwi od salonu z miniaturową wersją Błyskawicy dla dzieci zwaną Piorunkiem.
     - Zobacz, wujku, jest taka jak twoja! Tylko lata trochę wolniej. No i babcia nie pozwala mi na razie na niej latać, więc stoi w kącie, ale jak będę już w drużynie quidditcha w Hogwarcie, to wygramy wszystkie mecze!
     Harry uśmiechnął się do chrześniaka, siadając na kanapie, a Andromeda wyszła do kuchni. Ostatnio kobieta była strasznie podenerwowana i każdy, choćby najmniejszy szelest, wyprowadzał ją z równowagi. Doskonale wiedziała, co wywołało u niej to zachowanie, lecz nie chciała nawet o tym myśleć. Miała jedynie nadzieję, że kolejne dni okażą się nie tyle co znaczące, ale wiążące i wreszcie uzyska upragniony spokój.

* * *

     Niebo przecięła wyjątkowo jasna błyskawica. Zewsząd wiał silny wiatr, na wszystkie strony rozdmuchując lejący się strumieniami z chmur deszcz. Las nieopodal Doliny Godryka przytłaczał mrokiem, a drzewa uginały się prawie do ziemi. Na ulicach pojawiały się coraz większe i głębsze kałuże, a nadmiar wody z głośnym szumem przelewał się do studzienek kanalizacyjnych. Rozległ się grzmot, a po nim jeszcze jeden. Burza trwała już od paru godzin i najwyraźniej nie zamierzała przestać.
     W domu Harry’ego Pottera przygasły światła. Jedynie w salonie majaczył półmrok, dzięki wysoko unoszącym się płomieniom w kominku. Języki ognia z chciwością lizały drewno, wypełniając pomieszczenie ciepłem i poczuciem bezpieczeństwa.
     Teddy wreszcie zasnął, więc Harry leżał rozwalony na kanapie. Przeglądał stare zdjęcia, których oglądanie wymusił na nim Ted. Z uwagą przyglądał się roześmianym twarzom młodszej wersji jego, Hermiony i Rona. Przekartkował jeszcze parę stron, gdy niespodziewanie coś sobie uświadomił. Poderwał się z miejsca, pobiegł do sypialni, by z komody wyjąć medalion Regulusa. Otworzył go i lekko trzęsącymi się rękoma wyjął pożółkłą karteczkę.
     - Reditus finis – przeczytał Harry z zaskoczeniem.
     Spodziewał się pustki i był przekonany, że będzie musiał zarwać noc, by choć o krok przybliżyć się do rozwiązania tajemnicy pojawiającego się napisu. Harry był ciekawy, czy zaklęcie pokazało się przed chwilą, czy już jakiś czas temu i po prostu nie zdołało zniknąć. Zanim zdążył dogłębniej przemyśleć ten pomysł, poczuł lekkość i zaczął znikać. Było to dość nieprzyjemne uczucie, więc gdy otworzył oczy i zobaczył, że znów znajdował się w dawnym mieszkaniu przy Grimmauld Place, aż westchnął z ulgi. Rozejrzał się, wypatrując Syriusza. Zanim jednak go zobaczył, usłyszał głośny krzyk Walburgi, ponury i niewesoły śmiech i trzask, jakby coś upadło. Po schodach zszedł Regulus i stanął przy tym ohydnym stojaku na parasole. Ubrany był w czarną szatę, gdzieniegdzie obszytą srebrną nicią z dodatkiem zieleni. Kolory Slytherinu, no tak, pomyślał Harry.
     Nagle tuż przed Potterem wyrosła postać Syriusza z kufrem w jednej dłoni, miotłą w drugiej i plecakiem niedbale zarzuconym na ramieniu. Szyderczo uśmiechnął się do Regulusa i zasalutował.
     - Do zobaczenia nigdy, bracie. Mam nadzieję, że będzie się wam dobrze żyło w tym całym czystokrwistym bajzlu. Voldemort na pewno wręczy wam nagrodę za zacną służbę. Może w postaci mugola do torturowania, hm? Byłbyś zainteresowany, braciszku?
     Patrzył na Regulusa ze złością i czystym obrzydzeniem i Harry zastanawiał się, czym aż tak bardzo Syriusz się zdenerwował. Z tego, co Harry wcześniej widział, Syriusz kochał brata i starał się nim opiekować. Co takiego musiało się zdarzyć, by nieograniczoną, braterską miłość zastąpiła aż tak gorzka nienawiść?
     - Przeklnij ode mnie mamusię.
     Gdy tylko Syriusz przeszedł przez próg i zamknął drzwi z hukiem, wspomnienie rozmyło się. Harry na powrót stał w sypialni, czując uginające się pod nim kolana. Usiadł wyczerpany, zamglonym wzrokiem wpatrując się w karteczkę spokojnie spoczywającą na dywanie. Harry nawet nie wiedział, kiedy wypuścił ją z rąk. Bardzo przejął się tym wspomnieniem, choć tak do końca nie wiedział dlaczego.
     Wstał na nadal lekko drżące nogi, zszedł na dół i nalał do szklanki burbonu, który przełknął niemal natychmiast. Poczuł przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele. Potarł dłonią zmęczone oczy, czując wszechogarniającą senność. Okropnie wykańczało go przeglądanie wspomnień Syriusza i cieszył się, że było to ostatnie, mimo że, w porównaniu do poprzednich, niesamowicie krótkie. Nie trzeba było Hermiony, by zrozumieć, że wspomnianymi na początku przez nieznajomego „szansami” były właśnie te trzykrotne podróże po retrospekcjach. Harry zastanawiał się nad jeszcze jednym słowem. Co autor tekstu miał na myśli, pisząc o „innych”? Może się przejęzyczył albo dopisał przez pomyłkę? Chodziło o kolejne szanse czy o innych ludzi, którzy podobne jak on lawirowali po wspomnieniach? A może o coś zupełnie odmiennego?
     Harry’ego denerwowało tak wiele pytań bez odpowiedzi.
     Sięgnął po różdżkę, mając nadzieję, że tym razem uda się jakkolwiek zaczarować tę kartkę. Zaczął od prostszych zaklęć, by wreszcie dobrnąć do tych bardziej zawiłych, których nauczył się podczas kursu na aurora. Wypowiedział jedno, drugie, kolejne i mimo że pergamin co rusz mienił się w przeróżnych kolorach, świecił, czerniał, prażył w płomieniach – Harry niczego się nie dowiedział. Przeklął pod nosem. Położył się wygodnie na łóżku, rzucił jeszcze parę czarów, by po paru minutach dać za wygraną. Poddał się, wzdychając.
     Nagle poczuł jak pergamin staje się ciepły.
     Harry Potter uważnie patrzył, teraz będzie robił. Niech pamięta o szansach, a każda będzie inna. Harry Potter musi dać radę i pomóc.
     Napis zniknął.
     Harry powoli wypuścił powietrze, orientując się, że podczas czytania przestał oddychać. W zniecierpliwieniu czekał na słowa zaklęcia. Różdżkę trzymał wysoko uniesioną, jakby spodziewając się, że bez uprzedzenia zostanie znów wciągnięty w wir wspomnień. Nic takiego się nie stało, ani po minucie, ani nawet po pięciu.
     Z zamyślenia wyrwało go nagłe skrzypienie drzwi. Odwrócił się, patrząc na zaspaną twarz Teddy’ego, który mocno pocierał rękoma zaciśniętymi w pięści zmęczone oczy.
     - Wujku, nie mo…
     Harry nie zdążył usłyszeć reszty słów Teddy’ego, gdyż przez przypadek koniec różdżki zetknął się z magicznym pergaminem, sprawiając, że ten rozjarzył się na niebiesko. Po chwili łuna światła oplotła Harry’ego, który momentalnie zniknął z oczu młodego Lupina.

* * *


     Hermiona tęsknie spojrzała na zegarek, po czym z westchnieniem zabrała się do dalszej pracy. Była niedziela, dzień święty, w którym nakazywało się odpoczynek. Niestety, najwyraźniej Davidsonowi nikt o tym nie powiedział, bo kazał Hermionie z samego rana przyjść do biura. Musiała pozbyć się zaległości w dokumentacji. Naturalnie w jego dokumentacji, gdyż swoją Hermiona uzupełniała skrupulatnie i przedterminowo.
     Coraz częściej nachodziły ją myśli o zmianie pracy, a przynajmniej stanowiska, na lepszą, ale ciągle rezygnowała. Miała wrażenie, że jeżeli próbowałaby osiągnąć wyższy szczebel w Dziale Współpracy albo w jakimkolwiek innym, przestałaby czuć się ze sobą dobrze. Wiedziała, że nie po to została stworzona. Hermiona miała w życiu coś osiągnąć i jednocześnie nieść pomoc potrzebującym. Takie właśnie było jej zadanie. A nie siedzenie na tyłku i przepisywanie formułek do umów związanych z imprezami kulturalnymi.
     Mocząc pióro w atramencie, przypomniała sobie, że nie odpisała Harry’emu. Kiedy wczoraj wróciła późno do domu, od razu poszła spać, więc dopiero dzisiaj zauważyła notkę na kuchennym stole. Harry chciał się spotkać i porozmawiać o czymś pilnym. Sięgając po mały zwitek pergaminu, by mu odpisać, zwymyślała swoje zapominalstwo. Ostatnio była strasznie rozkojarzona i wszystko wylatywało jej z głowy. Już dawno powinna poprosić Neville’a o pożyczenie niezapominajki…
     Niespodziewanie do pokoju wszedł Julien i po francusku zapytał:
     - Dzień dobry, Hermiono. Może kawy?
     W rękach trzymał dwa kubki parującego napoju. Kiedy tylko Hermiona poczuła zapach świeżej kawy, ślina napłynęła jej do ust.
     - Chętnie. Dziękuję, Julien.
     Julien postawił kubek na biurku, a sam usiadł na krześle naprzeciwko niej. Hermiona wpatrywała się w niego z uwagą.
     - Co tu właściwie robisz? Nie powinieneś przypadkiem być w swoim pokoju hotelowym?
     - Nudziło mi się. – Wzruszył ramionami. – Poza tym wczorajszego wieczoru było tak fajnie, że chciałem to powtórzyć.
     Faktycznie, Julien był przesympatycznym i zabawnym mężczyzną. Kiedy wrócili wczoraj z lunchu, postanowili po pracy wybrać się razem na kolację, tak dobrze im się rozmawiało. Okazało się, że Francuz również nie lubił swojej pracy i szefa, który ciągle się go czepiał, więc przynajmniej mieli wspólne tematy.
     Hermiona parsknęła, ale zrobiła to w nieodpowiednim momencie. Przełykała właśnie kawę, przez co zakrztusiła się i zaczęła kaszleć. Była cała czerwona i łzawiła.
     - Nic ci nie jest, Hermiono?
     Lemaire na moment zamarł, uświadamiając sobie popełnioną gafę.
     - Mówisz po angielsku? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, nadal lekko pokasłując.
     - Oczywiście! – zaśmiał się Julien. – W tych czasach każdy powinien znać angielski.
     Hermiona obserwowała go ze zmarszczonym czołem. Zezłościła się.
     - Czemu skłamałeś? – pytała dalej. – Przez ciebie musiałam się nieźle nagimnastykować z tymi tłumaczeniami, a okazało się to kompletnie niepotrzebne. Nie zrozum mnie źle, lubię cię, ale w tym czasie mogłam nadrobić tyle zaległości!
     - Jeżeli już to wyszło na jaw, przyznam ci się do czegoś jeszcze – westchnął głęboko. - Przyjeżdżając tutaj w sprawie słuchawek, chciałem upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Tak się to u was mówi? – Hermiona machinalnie pokiwała głową. – Miałem załatwić ten kontrakt i przy okazji zacząć realizować własne plany.
     - Tylko co to ma wspólnego z twoim kłamstwem? Dlaczego udawałeś, że nie rozumiesz angielskiego?
     - Kiedy dowiedziałem się, że jedyną osobą w waszym dziale znającą francuski, jesteś ty, musiałem to wykorzystać.
     - Ale mogli przydzielić cię do kompletnie innej osoby, a ja nie musiałabym siedzieć w pracy po godzinach…
     - Nie rozumiesz, prawda? – zapytał Lemaire, widząc niepewność wypisaną na twarzy Hermiony. - Poprosiłem, żebyś właśnie ty została moim tłumaczem.
     - Dlaczego?
     - Chciałem cię poznać.
     Hermiona miała mętlik w głowie. Była to jedna z niewielu sytuacji, kiedy nie wiedziała, co myśleć.
     - Po co? – zapytała dobitnie. W jej głosie pobrzmiewała nuta irytacji. Czuła się oszukana.
     Julien popił kawę, domyślając się, że szykowała się dłuższa rozmowa. To dobrze. Cieszył się i czuł wewnętrzną ulgę, że przez przypadek jego znajomość angielskiego wyszła na jaw. Miał już dość kłamstw i jak najszybciej, i najdokładniej, chciał wytłumaczyć wszystko Hermionie.
     - Bo twoje plany na przyszłość idealnie zgrywają się z moimi.
     - Że co? – Hermiona wybałuszyła oczy.
     - Dowiedziałem się, że założyłaś kiedyś stowarzyszenie promujące wyzwolenie skrzatów domowych. Postanowiłem do ciebie dołączyć i ci pomóc. Zanim jednak by do tego doszło, chciałem cię lepiej poznać. No wiesz, żeby nie wyszło gdzieś w praniu, że robisz to wyłącznie dla pieniędzy.
     - Masz na myśli WESZ? – zapytała Hermiona, używając prawie zapomnianego skrótu Rona. Julien zmarszczył czoło. – Stowarzyszenie Walki o Emancypację Skrzatów Zniewolonych?
     - Naprawdę tak to nazwałaś? – zachichotał Lemaire. – Tak, dokładnie to mam na myśli. Przez lata nie mogłem patrzeć, jak czarodzieje traktują te biedne stworzenia. Próbowałem nawet coś z tym zrobić. Niemniej, sam cudu nie zdziałam, ale z tobą, Hermiono? To będzie tylko czysta formalność!
     - Problem w tym, że stowarzyszenie zaprzestało swej działalności. Chciałam coś z nim zrobić, jak tylko skończyłam Hogwart – przyznała się - ale tylko nabiegałam się jak głupia po Ministerstwie. Każdy dział odsyłał mnie do innego. Raz poszłam nawet do Kingsleya, ale też mnie zbył. Dowiedziałam się, że podobno jestem za młoda. Poza tym nikt nie chciał uwierzyć, że dam radę udźwignąć ciężar zarządzania całym stowarzyszeniem. Kiedy przedstawiałam postulaty, ludzie patrzyli się na mnie jak na idiotkę. W końcu po co wyzwalać skrzaty, skoro czarodzieje mają darmowych służących? – prychnęła głośno.
     Julien szybko pokiwał głową.
     - No właśnie! Dlatego jesteś mi potrzebna. Trzeba rozpocząć ponownie całą działalność! Nie martw się, pomogę ci. Teraz nikt nie powie, że jesteś zbyt młoda i niedoświadczona.
     - Ale ja jestem młoda i niedoświadczona…
     - Daj spokój! Wtedy byłaś świeżą absolwentką Hogwartu, poza tym każdy był zajęty naprawianiem szkód wywołanych przez wojnę. Nie było nawet mowy, by ludzie zainteresowali się skrzatami. Nie to, co teraz. Wierzę, że teraz naprawdę może się udać!
     Hermiona milczała, wiedząc, że myśl o ponownym otwarciu stowarzyszenia niebezpiecznie zakotwiczyła się w jej głowie. Z uwagą przypatrywała się nabuzowanemu od nadmiaru emocji Julienowi.
     - Mogę cię o coś zapytać?
     - Jasne, Hermiono! Pytaj śmiało!
     - Jak dokładnie dowiedziałeś się o mnie i o WESZ?
     Julien parsknął śmiechem.
     - Tak mądra czarownica jak ty powinna lepiej znać swoją wartość. Z gazety, a dokładniej z przeprowadzonego z tobą wywiadu.
     Hermiona zamyśliła się. No tak, udzieliła wywiadu, ale zrobiła to tylko raz, dla świętego spokoju. Odkąd Harry pokonał Voldemorta, osoby biorące udział w Bitwie o Hogwart były nagminnie prześladowane przez reporterów. Oczywiście, nie tak bardzo jak Harry, ale Hermiona nie przywykła do jakiegokolwiek zainteresowania ze strony mediów. Wytrzymała dwa miesiące, odganiając się od nachalnych dziennikarzy, ale wreszcie dała za wygraną. Publicznie oznajmiła, że przystąpi do konferencji prasowej i odpowie na wybrane przez siebie pytania, ale później te podchody miały się skończyć. Ku zdziwieniu, po prawie dwugodzinnej rozmowie, media przestały się jej narzucać. Harry nie mógł w to uwierzyć i sam chciał wypróbować metodę Hermiony, ale kiedy reporterzy go przemaglowali, ich zainteresowanie Wybrańcem wzrosło jeszcze bardziej. Najwidoczniej Harry’emu Potterowi nigdy nie miał być dany spokój od ludzi próbujących przeskakiwać żywopłot przed jego domem i perfidnie zaglądających mu w okna. Dlatego właśnie Harry wykupił bardzo drogie zaklęcie chroniące, które nie pozwalało żadnemu nieznajomemu przedrzeć się do ogródka, a tym bardziej dotrzeć w pobliże domu. Jeśli ktoś spróbował, zostawał skutecznie rażony prądem i rezygnował z tego pomysłu. Chyba że przejawiały się w nim masochistyczne zapędy, wtedy jeszcze raz ładował się na naelektryzowaną barierę.
     W każdym razie Hermiona udzieliła tego wywiadu tak dawno temu, że nawet nie pamiętała, czy wspominała coś o stowarzyszeniu. W tej sytuacji musiała więc uwierzyć Julienowi na słowo.
     - Zaraz, zaraz… O ile kojarzę, rozmawiałam z przedstawicielami angielskiej prasy.
     - Po publikacji wywiadu francuskie gazety od razu wykupiły do niego prawa. Nie zdziwiłbym się, gdyby szmatławce z innych państw postąpiły podobnie.
     - Nie zgodziłam się aż tak bardzo tego rozprzestrzeniać!
     - Ogłosiłaś to publicznie?
     - Nie-e – zająknęła się Hermiona, po czym załamana oparła głowę na rękach. – O mój Boże!
     Julien zaśmiał się, ale pod wpływem piorunującego spojrzenia Granger od razu zamilkł.
     - Nie przejmuj się, Hermiono. Już i tak pewnie nikt o tym nie pamięta.
     - Ty pamiętasz.
     - Właściwie to przypomniało mi się o tym jakieś pół roku temu. – Wzruszył ramionami.
     - Czemu nie powiedziałeś mi o tym wcześniej? Zaraz po przeczytaniu tego cholernego wywiadu? Wtedy stowarzyszenie jeszcze działało. Ledwo, bo ledwo, ale działało. Kto wie, może dzisiaj WESZ miałaby więcej członków i działaby na szlaku międzynarodowym?
     - Byłem wtedy młody i dopiero zaczynałem pracę. Wątpię, czy przywitałabyś mnie z otwartymi ramionami.
     - Oczywiście! Każdy nowy członek stowarzyszenia byłby mile widziany!
     - Czyli co? Zgadzasz się? – spytał z oczekiwaniem i nadzieją w głosie Lemaire.
     - Będę musiała jeszcze to przemyśleć… Jeżeli postanowimy wznowić działalność, trzeba będzie się temu kompletnie oddać. To znaczy rzucić pracę, znaleźć czas i sponsorów, a dodatkowo, w twoim przypadku, przeprowadzić się. Jesteśmy pewni, że chcemy się pakować w ten projekt?
     - Te wszystkie lata po wojnie zastanawiałem się, jak pomóc potrzebującym – zaczął opowiadać Julien przyciszonym głosem. - Nikt o tym głośno nie mówił, ale na świecie, a szczególnie w Europie Zachodniej, panował zamęt i chaos. Każdy walczył ze stratą bliskich zabranych przez wojnę, ludzie myśleli tylko o sobie. Próbowali odbudować świat czarodziejów tak, żeby to im sprawił wygodę. Zapomnieli o innych poszkodowanych, o skrzatach domowych, centaurach, a nawet trollach, goblinach czy o tych wstrętnych chochlikach kornwalijskich, a przecież ktoś musi im pomóc. My musimy im pomóc, Hermiono.
     Kobieta patrzyła na Juliena, czując wzbierające się łzy. Jak mogła zapomnieć o swoim postanowieniu z dzieciństwa? Od zawsze chciała pomagać bezbronnym, a co na tę chwilę robiła? Ze wstrętem popatrzyła na umowy, kontrakty i regulaminy piętrzące się na jej biurku.
     - Masz rację, Julien. Masz zupełną rację!
     Umoczyła pióro w atramencie i szybko nabazgrała na pergaminie swoje wypowiedzenie. Machnięciem różdżki sprawiła, że przylepiło się ono do drzwi Davidsona. Czując nowy powiew wolności, westchnęła i zaczęła pakować swoje rzeczy do torebki, używając tak dobrze jej znanego zaklęcia zwiększająco-zmniejszającego.
     - Czyli zamierzasz przeprowadzić się do Anglii?
     Francuz powoli pokiwał głową.
     - We Francji nic ważnego na mnie nie czeka. Brata i ojca pochłonęła wojna, a matka zmarła parę lat temu.
     - Przykro mi.
     - Niepotrzebnie, pogodziłem się z tym – uśmiechnął się smutno, ale po chwili humor zupełnie mu się poprawił. – Szczerze mówiąc, zacząłem się rozglądać za mieszkaniami, a że mam trochę oszczędności, powinienem już w tym tygodniu sobie coś znaleźć.
     - To dobrze. Merlinie, co ja wyprawiam? Rzucam pracę i otwieram stowarzyszenie z kompletnie nieznanym mężczyzną! Jak ja to wytłumaczę Harry’emu?
     - Jesteś typem osoby, która zanim coś zrobi, przemyśli to dziesięć razy, prawda?
     - Zdecydowanie!
     Zaśmiali się jednocześnie, chociaż Hermiona zrobiła to bardziej nerwowo.
     - Harry zrozumie, a jeśli nadal jest w tobie tak bardzo zakochany, jak widać na tym zdjęciu – Julien kiwnął głową w stronę ramki ze zdjęciem, stojącej na hermionowym biurku – to nie dość, że ci pogratuluje, to może jeszcze złoży wniosek o członkostwo?
     - Harry już jest w stowarzyszeniu. Jest sekretarzem. – Hermiona machnęła ręką.
     - Ktoś jeszcze?
     - Ron jako skarbnik, Neville i jeszcze parę osób, których nie pamiętam z imienia i nazwiska.
     Kiedy Hermiona spakowała wszystkie swoje rzeczy i dopiła kawę, wyszli z pomieszczenia, do którego kobieta miała nadzieję już nie wrócić.
     - Dam ci na dzisiaj spokój. Chcę, żebyś wszystko dokładnie przemyślała, a szczególnie to, czy chcesz mieć mnie we wszy.
     - W WESZ – poprawiła machinalnie Granger. – Naturalnie, że chcę. W końcu dzięki tobie wreszcie mogę urzeczywistnić moje plany, a czuję w kościach tylko stuprocentowe powodzenie.
     - I jeszcze jedno.
     - Tak?
     - Trzeba koniecznie zmienić nazwę!
     Do windy towarzyszył im tylko śmiech.

8 komentarzy:

  1. #MagiczneSmakołyki #DyniowePaszteciki

    Nie wiem czy słuszni, ale mam mieszane uczucia względem Juliana, naprawdę. I myslę, że zachowanie Hermiony też jest troszkę... off, bo kurde, po jednej rozmowie z facetem, którego w sumie nie zna rzuca pracę? Rozumiem, że swojej nie lubi, ale nie rzuciła jej z tego powodu.

    I znowu Ginny, możemy ją zrzucić z miotły, pleaseeee ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, masz rację. Hermiona zachowuje się nieco dziwne. Czy to jej chwilowe nieracjonalne myślenie może być czymś spowodowane? Rzucam takim luźnym pytaniem. :P

      Haha, a co do Ginny, to chyba się jeszcze przyda w tym opowiadaniu. XD

      Usuń
  2. No chyba tylko ciąża! Haha;)

    PS. Szkoda xd

    OdpowiedzUsuń
  3. Eh ty nie lubisz mojego Harry'ego, a mnie zaczyna wkurzać zachowanie twojej Ginny. Skoro powiedziała, że to koniec to po co miesza? Brawo dla pana Pottera, że stamtąd wyszedł. No i Harry znikł! Ciekawe czemu Syriusz zmienił swoje nastawienie do brata? A tak z ciekawości to jak sobie wyobrażasz Regulusa? Nie lubię Juliena, niech się odwali od Hermiony!
    Pozdrawiam ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie przepadam za moją Ginny, ale postaram się z tego jakoś wyleczyć. Może ona też się wyleczy? - Nie to wcale nie jest żadnej spojler. XD

      Właściwie to nie do końca mam wyobrażenie o Regulusie. Na pewno wysoki brunet, szczupła twarz, wystające kości policzkowe i czarne oczy jak u kota. Ale nie potrafię go utożsamić z jakimś znanym aktorem, czy coś. Może ty będziesz potrafiła? :)

      Też pozdrawiam!

      Usuń
  4. #MagiczneSmakołyki #PieprzneDiabełki

    Wiem, powtarzam się, ale po prostu nie mogę. Ginny jest perfidną osobą, która nie liczy się z innymi. Co to za pomysł z tym mieszkaniem? Serio, Harry ma jej pomagać. No weź... nie aprobuję. Ani trochę.
    Teddy, ach cieszę się, że jest w tej historii. Andromeda zapewne chce sobie trochę odpocząć, więc Harry powinien spełnić rodzicielskie obowiązki. A jeśli już mowa o nim, to pewnie młody się zdziwił, gdy Potter zniknął :D upsik.
    W tej części widać zupełnie inne oblicze Syriusza, zimne, szydercze i przesycone nienawiścią. Ech, co to życie z nim zrobiło :/
    Nie spodziewałam się, że Francuz będzie znał WESZ! Zaskoczyłaś mnie, oczywiście pozytywnie. Nie mogę się doczekać jak to się rozwinie!

    Na bloga trafiłam dzięki Akcji komentatorskiej „Magiczne Smakołyki”.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że Teddy jest w tej historii - musi być! Mogę nawet zaspojlerować, że w przyszłości zagra większą rolę. :P

      Lubię, jak czytelnicy nie mogą się doczekać kolejnych części. :)

      Usuń