Strony

3 lutego 2016

Ogień i lód (9)

Rozdział 9: Paniczny spokój

- Mamo, zaczekaj na mnie!
Nawet nie pamiętam, ile razy krzyczałam to zdanie. Starałam się robić to coraz głośniej, ale czułam jedynie bardziej zdzierające się gardło. Wyplątałam się z prześcieradła, prawie się wywracając. Widziałam, jak nią szarpali i ciągnęli za jej mięciutkie, jasne włosy. Przed paroma sekundami stała przed moim łóżeczkiem, opowiadała bajkę i co chwila całowała po policzkach i czole.
Trzymałam misia za łapkę i próbowałam biec. Próbowałam znów przytulić się do mamy, a nade wszystko pragnęłam, żeby zabrała mnie ze sobą. Nie chciałam zostać tu sama. Ta biała sala mnie przerażała, podobnie jak leżący na łóżkach ludzie, którzy czasami wydawali dziwne odgłosy. Jakiś biały pan złapał mnie w pasie, ale ze wszystkich sił starałam się wyrwać. Miał białą maskę na twarzy.
Ostatnią rzeczą, jaką pamiętałam, był lekki uśmiech mamy i jej jasne loczki znikające za drzwiami. Chyba płakała.
Ocknęłam się z ostatniego wspomnienia, w którym byłam ludzkim dzieckiem, ale nie otworzyłam oczu. Nie czułam potrzeby oglądania świata, wolałam nadal zatapiać się w rozmyślaniach. Wspomnienie to nawiedziło mnie po raz trzeci w ciągu tygodnia, podobnie zresztą jak drugie, które dotyczyło bezpośrednio paru minut przed przemianą w wampira. Były to jedyne dwie sytuacje, jakie do tej pory udało mi się zapamiętać i które nie stały się jeszcze niewyraźnym widmem. Zauważyłam, że im dłużej żyłam jako wampir, tym pamięć o moim człowieczym żywocie kurczyła się w zadziwiająco szybkim tempie. Postanowiłam więc nie pozwolić sobie zapomnieć i co jakiś czas wracałam do nich myślami. Chociaż w tym tygodniu robiłam to stanowczo za często.
Odkąd wróciliśmy z Alaski, minęło prawie trzydzieści sześć dni, w ciągu których ani razu nie wyszłam z pokoju. Na nic zdały się prośby i krzyki rodziny, podobnie jak próby wyciągnięcia mnie siłą. Czułam się okropnie, a moje zachowanie idealnie podchodziło pod masochizm, ponieważ nagminnie katowałam się obrazem Marka rozszarpywanego przez Jamesa. Kiedy Emmett wziął mnie na ramiona, byłam niczym szmaciana lalka. Nie ruszałam się, miałam zamknięte oczy, nic nie mówiłam. Na pewno gdyby rzuciłby mną o podłogę, nie wydałabym z siebie żadnego głosu. Sama nie wiedziałam, jak udało mi się przetrwać, ten okres bezwarunkowo przedstawiał się najgorzej. Potem było lepiej. Obraz śmierci Marka został zastąpiony kolejnym – wrzeszczącą Kate, słowami pełnymi nienawiści i Tanyą proszącą, abyśmy dla dobra jej siostry opuścili ich dom. Wtedy po raz pierwszy charknęłam, co było beznadziejną imitacją warknięcia, które niepostrzeżenie uciekło wprost z krtani. Cholernie się zdziwiłam, podobnie jak Esme. Jako jedyna nie wychodziła z domu, chcąc mieć mnie ciągle na oku. Tak jakbym dała radę się gdzieś ruszyć, zironizowałam.
- Och, Bello – niemal westchnęła z ulgi. – Przestań się zamęczać i wróć do nas.
Do tej pory pamiętałam jej cichy głos tuż przy uchu i tę wyraźną prośbę. Nawet chciałam jakoś zareagować, lecz raptownie przypomniałam sobie o Marku, Kate i całej tej popieprzonej sytuacji. Rozpaczałam dalej, w kompletnej ciszy i ciemności. Odłączyłam się od otaczającej rzeczywistości.
Dopiero niecały tydzień temu, gdy obrazy z Alaski przewijały się niczym ciągle powtarzany, bezdźwięczny film, coś mignęło w tle. A raczej ktoś.
Wychudzona blondynka o zapadniętych policzkach, niesamowicie wielkich i jarzących się, brązowych oczach, która trzymała w ręku podartego i brudnego misia. Misia będącego ważnym elementem mojego wspomnienia. Musiała więc być moją biologiczną matką. Nie wiedziałam, skąd się wzięła w mojej głowie, ani tym bardziej, jakim cudem mogłam ją sobie przypomnieć, skoro nawet jak umierałam i przemieniałam się w wampira, wspomnienie jej wyglądu było nieosiągalne. Od Carlisle’a dowiedziałam się, że byłam dzieckiem po wielu przejściach, które wędrowało od jednej rodziny zastępczej do drugiej. Podobno dowiedział się tego, szukając jakichś informacji o mnie, gdy leżałam umierająca w szpitalu. Wielokrotnie próbowałam znaleźć jakiekolwiek punkty zaczepienia i dwa razy natrafiłam na przybranych rodziców, ale nigdy nie poznałam tych prawdziwych. Jedyną rzeczą pozostałą po matce, było właśnie to wspomnienie. Ojca pewnie kompletnie nie znałam, a może nawet i nigdy nie widziałam, nawet za czasów dzieciaka.
W każdym razie zobaczywszy kobietę, mogłam myśleć o czymś innym, nie tylko o Marku. Było to dla mnie niczym koło ratunkowe. Próbowałam detalicznie przeanalizować każdy, choćby najmniejszy, obraz przeszłości pojawiający się w myślach. I kiedy tak zaczęłam coraz bardziej skupiać się na sobie, na swoich rodzinnych rozterkach, usłyszałam Alice. Siedziała przy mnie i opowiadała o absolutnych bzdetach, a moje ciało ogarnęło tak ciepłe uczucie, że po raz pierwszy odkąd tak leżałam i kamieniałam, pragnęłam się wybudzić. Zaczęłam myśleć o moich bliskich, którzy stuprocentowo zamartwiali się na śmierć, nawet pragnienie dało o sobie znać.
Znalazłam powód, by znów nie zapaść w zawieszenie. Za każdym razem gdy przed oczami pojawiał się Marek, jego obraz natychmiast zastępowałam na przykład Carlislem czytającym książkę albo Emmettem drażniącym Rose, albo Jasperem wodzącym za Alice błogim spojrzeniem.
- Bello! Dość tego!
Drzwi otwarły się z hukiem, a do środka wparował Emmett. Nie zareagowałam, choć jego głos, a raczej krzyk, brzmiał dla mnie niczym wybawienie. Następne koło ratunkowe.
- Zaczął się kolejny semestr! Mam dość tych spojrzeń szukających ciebie! Raz nawet ktoś miał czelność do mnie podejść i zapytać, co się z tobą dzieje! Po szkole chodzą plotki, że zginęłaś, uciekłaś, zaszłaś w ciążę i uciekłaś albo że Carlisle cię oddał, bo sprawiałaś kłopoty! Masz się natychmiast ocknąć! Słyszysz?!
- Emmett!
Rose nie weszła, stanęła w progu. Byłam pewna, że zanim cokolwiek powiedziała, zlustrowała mnie wzrokiem, pąsowiejąc. Niemal widziałam smutek pojawiający się w jej oczach.
- Niech ona się obudzi, mam już dość tego użalania nad sobą!
- Ciszej, Bella to słyszy.
- I dobrze! – warknął, po czym znów zwrócił się do mnie: - Jeżeli słyszysz i specjalnie mnie ignorujesz, masz przerąbane, Isabello Cullen.
Chciałam się obudzić i dać im znać, że ze mną już lepiej, że powoli i skutecznie znajdowałam sposoby, by poradzić sobie z niechcianymi myślami. Naprawdę chciałam, ale cholernie się bałam. Nie mogłam powrócić do rzeczywistości, udając, że wszystko było w porządku. Nie poradziłabym sobie, jeszcze nie teraz… Nieśpiesznie zaczęłam się wycofywać, a krzyki Emmetta docierały do mnie jakby przez mgłę. Parę sekund później w ogóle nic nie słyszałam. Znów pozostałam sama sobie, ale tym razem postanowiłam walczyć. Nie mogłam dłużej pozwolić, by James i jego gierki aż tak na mnie wpływały. Musiałam uwolnić się z tego cholernego zawieszenia. Musiałam przestać użalać się nad sobą…
Nawet się nie zorientowałam, gdy niepewnie poruszyłam palcami.
- Mamo, zaczekaj na mnie!
Wspomnienie znów powróciło, a ja starałam się nie tyle co oglądać, ale również w nim uczestniczyć. Wyobraziłam sobie mnie stojącą gdzieś przy drzwiach, tak jakbym była gapiem. Chciałam widzieć całą sytuację oczami dorosłej Belli, a nie małej, zapłakanej dziewczynki.
Musiałam kochać mamę i być do niej niesamowicie przywiązana. Wielokrotnie zastanawiałam się, dokąd i dlaczego ją zabrali. W końcu kto osieraca dziecko? A chore dziecko? Bo z pewnością coś mi dolegało, skoro leżałam w szpitalnym łóżku. Pragnęłam się również dowiedzieć, co później się z nią stało. Przeżyła? Została zabita?
Naprawdę musiałam ją kochać.
Tak jak Kate kochała Marka…
Niemalże od razu otrzeźwiałam. Jak mogłam zapomnieć? Poczułam wielkie wyrzuty do Kate, że nigdy nie przyznała się, jakimi uczuciami darzyła Marka. Gdyby to zrobiła, na pewno nie doszłoby do tej sytuacji, bo Marek na pewno po wielu myślowych potyczkach zdecydowałby się być z Kate. Może nawet by ją pokochał? Albo przynajmniej przerzucił uczucie ze mnie na nią. Nie uciekłby wtedy z domu, nie musiałabym go gonić, a i James by go nie zabił.
Ostatnia myśl dosłownie mnie spoliczkowała. Może śmierć Marka nie była tak do końca moją winą? Może składało się na nią wiele czynników, a ja po prostu byłam jednym z nich? Największą odpowiedzialność ponosił James, nie ja…
Otworzyłam oczy.
Widziałam biały sufit i w ciągu paru sekund nie miałam pojęcia, gdzie się znajdowałam. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętałam przed odcięciem się od rzeczywistości, był widok drzwi. Najwyraźniej ktoś przeniósł mnie na kanapę. Dziwne, bo wampir nigdy nie czuł różnicy czy stał, czy leżał. Na ogół robiliśmy tak, żeby przy ludziach nie wyjść na dziwaków.
Wstałam na nogi, czując ogromne otępienie. Zachowywałam się jak najciszej potrafiłam, bo nie chciałam mieć na głowie teraz całej rodzinki. Znając życie, Alice i tak zaraz przewidzi, że się ocknęłam, ale pragnęłam te parę chwil pobyć jeszcze w samotności. Spojrzałam w lustro i raptownie zamarłam, bo patrzyłam prosto w czerwone oczy pewnej szatynki. Wampirzyca miała również wysunięte kły, więc natychmiast je schowałam. Pomrugałam parokrotnie, ale to nic nie dało. Czułam się, jakbym nie była sobą, jakbym stała gdzieś w tyle i spoglądała na siebie oczami obcej osoby.
Na szczęście ślady zwęglonej skóry zniknęły. Znów była niesamowicie jasna, zimna i gładka, bez żadnych niedoskonałości. Włosy również mi odrosły, ale tym razem sięgały mi jedynie do ramion. Najwyraźniej musiałam jeszcze poczekać, nim ponownie stanę się starą Bellą. Chociaż coś w głębi serca podpowiadało mi, że stara Bella nigdy nie powróci.
Otrząsnęłam się z tych ponurych myśli. Starałam się także nie wspominać o Marku, Kate i Alasce, a każdy, choćby najmniejszy, przebłysk niemal natychmiast zastępowałam widokiem moich najbliższych.
Wzięłam głęboki oddech, otworzyłam drzwi i wyszłam na korytarz.

* * *

Siedziałam w kuchni, przyglądając się szyjącej Esme. Alice stała obok i bazgrała coś w zeszycie. Emmett, Jasper i Rose pojechali do szkoły, a Carlisle do szpitala. Odkąd postanowiłam wrócić do rzeczywistości – mimo że nadal nie wychodziłam z domu – zawsze zostawała ze mną choć jedna osoba. Zazwyczaj Esme, ale dzisiaj moja siostra wpadła na niesamowity, według niej, koncept na kreację i postanowiła zacząć tworzyć nową kolekcję.
Aby nie myśleć o głupotach, zatrzymałam się w głowie Alice i niemal  z ulgą wysłuchiwałam jej szalonych, chaotycznych pomysłów. W ten sposób nieznacznie się uspokajałam.
Niestety, nadal nie doszłam do siebie, choć zdecydowanie mi się poprawiało. Wczoraj nawet zdobyłam się na lekki uśmiech, słysząc kłótnie Rose i Emmetta. Jeżeli jednak dostatecznie się nie skupiałam, przed oczami pojawiał się Marek i znów pąsowiałam. Szłam wtedy na górę i zamykałam się w pokoju na resztę dnia.
Współczułam mojej rodzinie, a jednocześnie byłam im niesamowicie wdzięczna. Ciągle wytrzymywali ze mną i moimi grymasami. Słyszałam ich myśli i wiedziałam, że się strasznie o mnie martwią, ale nie potrafiłam wykrzesać z siebie chociażby krztyny udawanej radości.
- Bello – zwróciła się do mnie Esme. – Co myślisz?
- Ładna.
Westchnęłam, wstałam i poszłam na górę.
Nienawidziłam siebie za bezsilność. Użalałam się nad sobą, lecz nie potrafiłam przestać.

* * *

Wrzesień powoli mijał i zaczynał się październik. Dobrze, lubiłam ten miesiąc.

* * *

Nie pamiętam, kiedy ostatnio polowałam. Głód czasami niemal przejmował nade mną kontrolę, a mimo to nie potrafiłam wyjść przed dom, pobiec do lasu i w pełni oddać zmysłom. To Alice, czasami Carlisle przynosili mi krew. Dziękowałam im wtedy, próbując się uśmiechnąć.
Emmett prawie w ogóle się do mnie nie odzywał. Oczywiście, martwił się i tęsknił za mną – słyszałam jego myśli – ale bał się ze mną rozmawiać. Nie wiedział, co powiedzieć, bym znów nie uciekła. Jasper chodził po domu niczym struty, bo moje uczucia mu się udzielały. Czasami próbował ingerować i zmienić je, lecz wtedy wystarczyło, że na niego spojrzałam. Natychmiast przestawał, wysyłając mi przepraszające spojrzenie i obiecywał, że już więcej nie spróbuje. Wiedziałam, że kłamał.
Rose większość czasu siedziała w garażu przy samochodach. Czasami jednak kiedy wpadłyśmy na siebie, uśmiechała się delikatnie, kręciła głową i odchodziła.
Nie mogłam patrzeć w lustro. Włosy już dawno całkiem mi odrosły, ale kolor oczu nadal się nie zmienił. Wciąż świeciły czerwienią, a ja nie wiedziałam, jak to zmienić.
Dzisiaj przykryłam fortepian białą narzutą, żeby się nie zakurzył, przez co Esme prawie się popłakała.

* * *

Listopad był lepszy. Po raz pierwszy wyszłam na zewnątrz i szczerze się uśmiechnęłam. Nie odważyłam się jednak ruszyć na polowanie. Wtedy też po raz pierwszy od dawien dawna przytuliłam się do kogokolwiek. Padło na Alice. I w sumie nie pamiętałam, jak to wyszło.
Skakała po salonie, coś przewróciła, Esme ją skarciła. Potem zaczęła wyczyniać coś z kwiatami, rzuciła we mnie poduszką, oddałam jej. W końcu wstałam z kanapy, podeszłam do niej i najzwyczajniej w świecie ją przytuliłam.
Zaskoczyłam tym nie tylko siebie.

* * *

Wraz z nadejściem świąt Bożego Narodzenia, sama odżyłam. Zaczęłam normalnie rozmawiać, funkcjonować i przede wszystkim pomagałam w świątecznych przygotowaniach. Śmiałam się, naprawdę się śmiałam. Czysto i szczerze. Ozdabialiśmy wtedy z Emmettem i Jasperem dom, będąc na dachu. Jasper co chwila machał Emmettowi przed twarzą łańcuchem, przez co ten się denerwował. Spadł z dachu prosto w zaspę śniegu.
Na polowania nadal nie chodziłam. Nie potrafiłam się przemóc, by pozbawić niewinną ofiarę życia, jak James zrobił to z Markiem, ale znów zaczęłam brzdąkać na fortepianie.

* * *

W liceum w Forks rozpoczął się nowy semestr i podobno pojawił się nowy uczeń. Edward Swan, syn szeryfa. W mieście plotkowano wyłącznie o nim, czego serdecznie współczułam temu chłopakowi. Chyba że w zachowaniu podobny był do Mike’a Newtona żyjącego jedynie plotkami.
- Bello! – zawołała mnie Esme. – Organizuję przyjęcie dla młodego małżeństwa i potrzebuje twojej pomocy w przygotowaniu dekoracji.
- Nie ma sprawy – uśmiechnęłam się lekko.
Zadziwiałam samą siebie, bo naprawdę lepiej się czułam. Miałam wrażenie, że znów mogłam żartować, choć jeszcze żaden kawał nie przeszedł mi przez krtań. Coraz częściej wychodziłam z domu. Raz nawet odwiedziłam Carlisle’a w szpitalu, chociaż musiałam niesamowicie się pilnować, bo pragnienie niemal mnie zabiło. Miałam również soczewki, aby przysłonić ciągle czerwone oczy. Trochę się martwiłam, że nie chciały znów stać się złote. Może potrzebowałam jeszcze czasu?

* * *

Cztery dni później stało się coś, co kompletnie mnie ożywiło, a wspomnienia o śmierci Marka wreszcie zeszły na drugi plan. Po raz pierwszy od dawna poczułam niesamowitą ciekawość i chęć, by wyjść do ludzi, by iść do szkoły.
Jasper i Alice wrócili do domu jako ostatni i Jasper ni stąd ni zowąd oznajmił, że ma nowego kumpla.
Człowieka.

3 komentarze:

  1. Witaj! Zaciekawiła mnie twoja historia i na pewno czekam na więcej!

    Może chciałabyś wejść i przeczytać początki mojego nowego opowiadania postapokalipytcznego o budowie i narracji jakiej nie znajdziesz nigdzie indziej? To historia dziewczyny, której niełatwe życie staje się jeszcze trudniejsze. Brzmi jak banał, nie? Zapewniam Cię, że u mnie wszystko jest jedyne w swoim rodzaju.

    Zapraszam do czytania i zostawienia kilku słów opinii! Pozdrawiam!

    http://oczy-w-ogniu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejny spam? Nawet na tak dobrym blogu na blog EW?
      Ja nie mogę!

      Usuń
    2. Jeszcze nie widziałam bloga, na którym nie byłoby spamu. ;P

      Usuń