Strony

19 października 2019

Fortuna sprzyja śmiałym (1)

W ten chłodny, jesienny czas gorąco zapraszam na pierwszy rozdział drugiej części Fortuny! Niezmiernie się cieszę (i nie dowierzam), że ten dzień wreszcie nadszedł. Chciałam też we wstępie dodać, żebyście nie spodziewali się cudów. Początek, jak zwykle u mnie bywa, to typowe lanie wody mające na celu wprowadzić czytelnika w aktualne wydarzenia, streścić nieco działania bohaterów, o których mogliście nie wiedzieć lub nie pamiętać i... i będzie dużo Jima i Lily.
Jak już jestem przy klawiaturze, to dziękuję za te 300 tysięcy wejść. Jesteście najlepsi! ;*
Do przeczytania!

P.S. Coś się formatowanie zepsuło i nie potrafię naprawić - wybaczcie za trudności. 

1. Konsekwencją podjętej decyzji zawsze jest zmiana
~ meedea


Pierwszy raz od pięciu lat wrzesień w Londynie był aż tak nieznośnie upalny.
Z nieba lał się żar niepozwalający ludziom normalnie cieszyć się z ciepła lata. Każdy chował się, gdzie mógł, by skryć przed prażącym słońcem. Szczęście miał ten, kto spędzał wakacje na leżaku przed domem z lemoniadą w dłoni lub na kocu przy jeziorze w cieniu pod drzewem. Najgorszy skwar odczuwało się w zamkniętych pomieszczeniach bez dostępu do zbawiennego, chłodnego wietrzyku. Jedynym ratunkiem zostawał wiatrak ustawiony na maksymalne obroty. Chyba że miało się ten przywilej bycia czarodziejem i posiadało się różdżkę. Wówczas żaden upał nie był straszny.
Chociaż mógł stanowić całkiem niezłą wymówkę, by czegoś nie robić.
– Ja tu umieram, Liluś.
– Przestań jęczeć i lepiej przynieś mi resztę.
James opadł na łóżko zmarnowany, ale sekundę później zmobilizował się do wstania. Poczłapał w stronę biurka i przyniósł Lily kolejny, ciężki stos starych książek. 
– Dlaczego nie użyjesz magii? Wystarczyłoby jedno Pakuj i mogłabyś cieszyć się wolnym popołudniem ze mną. Pamiętasz mnie jeszcze? To ja, James Potter, twój chłopak. Od dwóch dni nie robię niczego innego, tylko ciągle podaj, przynieś i pozamiataj. Nie jestem skrzatem domowym.
Evans wywróciła oczami.
– A pamiętasz, że sam zaproponowałeś pomoc? Jak ty to powiedziałeś? – udała zastanowienie, specjalnie przeciągając. – Jak na najlepszego chłopaka przystało? Tak to leciało? Nie dramatyzuj więc i następnym razem pomyśl, zanim coś obiecasz.
– Kobiety.
– Chcesz coś jeszcze dodać?
W oczach Lily pojawił się złowrogi błysk.
– Nie, kochanie, nie chcę.
– Super. Jim – dodała po chwili lżejszym tonem – jeszcze zdejmij mi karton z górnej szafki, a potem, obiecuję, zwolnię cię z tej głupiej obietnicy. Okej?
– Wiedziałem, że jesteś najlepsza.
James podszedł do Evans i całując ją lekko w usta, wykonał powierzone zadanie. Lily mieszkała tu zaledwie w wakacje, czyli raptem dwa i pół miesiąca w tym roku i dwa w poprzednim, a udało jej się zagracić niemal cały pokój najróżniejszymi bibelotami. Jim wraz z ojcem wielokrotnie zastanawiali się jakim cudem.
– A ty nie masz przypadkiem dzisiaj tego egzaminu z zastosowania roślin strączkowych w eliksirach?
– Mam, ale dopiero o dwunastej.
– I jak się czujesz? Zdenerwowany?
Lily przysiadła na taborecie stojącym pod oknem, robiąc sobie krótką przerwę.
– Niekoniecznie. Pójdę tam z takim samym podejściem jak w Hogwarcie.
– Czyli jakim?
– Będę liczył na fart, że ściągnę – zaśmiał się Jim.
– No, wiesz!
– Daj spokój, Liluś, tylko się wygłupiam. Uczyłem się, a raczej przeglądałem obrazki w podręczniku, prawie pół nocy.
– Czasami odnoszę wrażenie, że dostałeś się na ten kurs, bo na etapie rekrutacji kogoś skonfundowałeś. Daruj sobie zaprzeczenia, ja i tak wiem swoje, Jim. – Wzruszyła ramionami. – Poza tym pójście na uzdrowiciela bezapelacyjnie wiązało się z nauką i siedzeniem nosem w książkach, o czym nie raz, nie dwa ci mówiłam, a ty, jak zwykle, się uparłeś… Teraz więc przynajmniej udawaj, że ci zależy i choć trochę się postaraj.
– Jesteś dzisiaj jakaś nerwowa – stwierdził James, z uwagą przypatrując się dziewczynie. – Może to ja powinienem zapytać, jak się czujesz?
– Po prostu się stresuję.
– Przeprowadzką? – zdziwił się.
– Tak.
– Ale dlaczego? Wyrwiesz się spod oka dorosłych, zamieszkasz z przyjaciółkami, będziesz mogła robić, co ci się żywnie podoba, Liluś, i nikt nie będzie ci później truł dupy, że wracasz późno albo że śpisz do południa. Życie jak w raju!
– I trochę jak twoje w Hogwarcie – parsknęła śmiechem.
– No, właśnie. Tak, jak w Hogwarcie, ale lepiej, bo bez McGonnagall narzekającej na brak eseju czy odrobionego zadania. Albo bez Filcha, ciągle depczącego ci po piętach i skarżącego nauczycielom. Albo bez ciągłych szlabanów, bez Ślizgonów i bez Irytka.
– Mi też brakuje Hogwartu, Jim.
Lily wtuliła się w ramiona Jamesa, wzdychając cicho.
– Wiesz? Skończyliśmy szkołę raptem trzy miesiące temu, ale czuję się, jakby minęły stulecia. Dziwnie było nie iść na pociąg pierwszego.
– To prawda.
Oboje zatopili się we wspomnieniach, gdzie wszystko wydawało się prostsze i bezproblemowe. Teraz musieli zastanawiać się niemal na każdym kroku, jak dalej żyć i czy podjęta decyzja nie zwiedzie w przyszłości na manowce. Owszem, niewiele czasu minęło, odkąd oficjalnie zostali absolwentami, lecz już niejednokrotnie zderzyli się z szarą rzeczywistością, gdzie na chleb trzeba zarobić, a nie czekać, aż skrzaty domowe przetransportują jedzenie na stół. Z tego też względu James podjął się próby zdania kursu na Uzdrowiciela, całkowicie niszcząc swoje dziecięce marzenie stania się Aurorem. Ale czy żałował?
Z pewnością pożałuje, jeśli nie zda dzisiejszego egzaminu.
– A co wy tacy nie w sosie, dzieciaki?
Charles wszedł do pokoju Lily.
– Jakoś tak, tato. – James wzruszył ramionami.
– To raczej ja powinienem się smucić, bo zostanę w tym wielkim domu zupełnie sam. Samiutki jak palec.
– Ej, a ja? Przecież się nigdzie stąd nie ruszam.
James prychnął, kiedy Charles machnął ręką.
– Ty masz jeszcze gorzej ode mnie, bo kiedy będziesz chciał się przytulić do Lily, będziesz musiał zasuwać na drugi koniec miasta, a nie korytarza.
– Raczej na drugi koniec państwa. Zdecydowałyśmy się jednak na wynajęcie mieszkania w Londynie. Anne będzie miała bliżej do księgarni, ja do pracy, a Dora… A Dora?
– Do sklepów na Pokątnej?
– Jim! – roześmiała się wesoło Evans. – Lepiej leć się przebrać, bo zaraz nie zdążysz do Munga.
– Dobra, dobra. Liluś, poczekasz na mnie, nie? W sensie spakuj się, przygotuj, a jak tylko wrócę, to od razu pomagam ci przeteleportować te wszystkie walizki, sterty kartonów i innych dupereli. A potem, jak na najlepszego chłopaka przystało, rozpakować i zadomowić się w nowym miejscu.
– Jasne. – Evans wywróciła oczami. – A teraz już serio się zbieraj. Powodzenia, najlepszy chłopaku.
James przygarnął Lily w ramiona, składając na jej ustach soczysty pocałunek. Zapewne przerodziłby się w bardziej namiętny, gdyby nie towarzystwo Charlesa niemal krzyczącego wzrokiem, by przestali.
– Do zobaczenia później, Liluś. Na razie, tato.
– Pa – zdążyła jedynie odpowiedzieć, nim Jim zniknął za drzwiami.
Charles pokręcił głową.
– Jak ty wytrzymujesz z tym gumochłonem, Lila?
– A jak pan wytrzymywał przez te wszystkie lata? – odparowała, rzucając panu Potterowi radosny uśmiech.
– No, tak, masz mnie. Spakowana?
– Prawie. Zostały jeszcze buty, notatki z szóstego i siódmego roku, i kosmetyki – wyliczyła. – Myślę, że w maksymalnie dwie godziny powinnam się wyrobić.
– Pamiętaj, że zawsze możesz zostawić coś tutaj, na przykład te notatki. Po co będziesz je ciągać? A ten pokój i tak należy wyłącznie do ciebie, o ile, oczywiście, sobie tego życzysz. Zawsze możesz tu wrócić, Lila. Zawsze.
– Dziękuję.
– Powiedz mi – dodał Charles – istnieje może choć cień szansy, byś jednak nie wyjeżdżała?
– Niestety, nie, proszę pana.
– Tak właśnie podejrzewałem. No, cóż, takie bywa życie. Chowasz dzieci, troszczysz się i zamartwiasz, żeby cię później na stare lata opuściły.
Evans westchnęła głęboko.
– A czy pana ulubione ciasto na to pomoże?
– Szarlotka zawsze pomaga. – Oczy Charlesa zabłyszczały z radości. Wziął Lily pod pachę i bezceremonialnie wyciągnął na korytarz. – Ja zaparzę nam kawy, a ty możesz zacząć piec. Walizki i kartony poczekają do powrotu Jamesa. Potem my dalej będziemy sączyć kawkę i wcinać ciasto, a on zacznie nosić toboły. Niech pozna słodki smak bycia mężczyzną w związku.
W drodze do kuchni towarzyszyło im wesołe ględzenie i śmiech.

*

– To już ostatni.
James, zipiąc i sapiąc, odstawił brązowy karton na podłogę. Z racji tego, że dziewczyny postanowiły wynająć mieszkanie w mugolskiej dzielnicy, z Doliny Godryka musiał teleportować się do ciemnego zaułka przecznicę dalej i wnosić wszystko na drugie piętro rękoma, a nie, jak zwykle, za pomocą zaklęcia.
Rozejrzał się po nowym mieszkaniu Lily, które przynajmniej w połowie tonęło w najróżniejszych walizkach, siatkach, koszach czy pudłach. Zajmowały one całą kuchnie, pół salonu, a i pokoje pękały w szwach. I pomyśleć, że ta masa rzeczy należała wyłącznie do dwóch kobiet. Do dwóch, ponieważ Anne postanowiła wprowadzić się w następnym tygodniu.
– Dziękuję, Jim.
Lily szperała w kartonie stojącym przy lodówce i szukała czegoś z wielkim zawzięciem. Po chwili uśmiechnęła się i wyjęła trzy kubki i pojemniczek z kawą.
– Napijecie się? – spytała, ale nie czekała na odpowiedź, wstawiając czajnik z wodą na palnik.
– Czuję w kościach, że to nasze wspólne mieszkanie to najlepszy pomysł, na jaki kiedykolwiek wpadłyśmy, Lily.
Dorcas rozsiadła się wygodniej na krześle kuchennym. Krótkie szorty i bluzka ledwo zakrywająca pępek idealnie ukazywały opaleniznę i fakt, że dziewczyna wakacje spędziła na ciągłym wylegiwaniu się na słońcu, odpoczywając i nie zawracając sobie głowy czymś tak poważnym, jak znalezienie pracy lub zapisanie się na kursy przygotowujące do przyszłego zawodu.
– To prawda. Ale nie było ci ciężko wyjechać z pięknych Włoch i wrócić do Anglii?
– Niezbyt. Babcia miała już chyba dość mojego lenistwa, a i Włosi są znacznie ciekawsi, kiedy nie jesteś w związku.
– A właśnie – wtrącił James – gdzie Łapa? I czemu, do cholery, tylko ja dźwigam te toboły?
– Syriusz ma zajęcia do wieczora. Powiedział, że wpadnie koło osiemnastej.
– I jak mu idzie? – zapytała jawnie zaciekawiona Evans, zalewając kawę. – Jest zadowolony? Słyszałam od Franka…
– Jakiego Franka?
James zmarszczył czoło.
– Longbottoma. – Lily wywróciła oczami. – W każdym razie słyszałam, że kurs aurorski jest mega ciężki. Podobno zajęcia praktyczne to prawdziwa mordęga, a od tych teoretycznych boli głowa minimum tydzień.
– Czy ja wiem? Spotkaliśmy się parę razy po zajęciach Syriusza, ale żeby wracał taki wycieńczony, jak mówisz? Owszem, był zmęczony, ale bardzo się cieszył. Podoba mu się tam i mówi, że pomimo wielu trenerów-piranii daje radę. Z tego, co mi opowiadał, najbardziej właśnie lubi ćwiczenia w terenie i naukę zaklęć obrona-atak.
– Syriusz lubiący naukę? – zaśmiała się Evans. – Chyba zaczyna dojrzewać.
– Raczej dorastać.
– Nie, Jim, raczej nie.
Obie z Dorcas roześmiały się głośno, a James jedynie westchnął.
Lily postawiła parujące kubki na stole, po czym sama zajęła miejsce pomiędzy przyjaciółmi. Kompletnie nie przejmując się czekającymi na rozpakowanie kartonami, zaczęli prowadzić niezobowiązującą rozmowę. Każdy opowiadał, co robił w wakacje, czy też, co zamierzał robić dalej, bo w przeciągu dwóch miesięcy parę wysłanych sów nie było w stanie wyjaśnić wszystkiego.
Lily z Jamesem dowiedzieli się, że Dora planuje odbyć szybkie szkolenie w Ministerstwie na stanowisku asystentki jakiegoś ważnego pracownika w Urzędzie Niewłaściwego Użycia Czarów, które załatwiła jej babcia. Z kolei Dorcas pogratulowała Jimowi dostania się na kurs na Uzdrowiciela, a za Lily obiecała trzymać kciuki, żeby jak najszybciej zdecydowała, kim chce zostać w przyszłości. Evans miała wielki problem, ponieważ nie miała pojęcia, co robić dalej. Zdała wszystkie owutemy niemal śpiewająco, więc na wymarzony kierunek dostałaby się z palcem wiadomo gdzie. Sęk w tym, że nie znała tego wymarzonego kierunku. Nie zamierzała też marnować czasu przeznaczonego na wybieranie, dlatego poszła do pierwszej pracy, do której została przyjęta, czyli jako sprzedawca w Magicznej Menażerii na Pokątnej.
– Dlaczego Ann chce się wprowadzić dopiero za tydzień? – spytał Jim, dopijając resztki kawy.
– Mówiła, że kończy się wtedy remont księgarni.
– Trochę to trwało, nie?
– Tak – westchnęła Lily, bezwiednie przypominając sobie czerwcowy atak Śmierciożerów na Pokątną, podczas którego zabili wiele ludzi, a jeszcze więcej zniszczeń spowodowali. Ponad dwa miesiące państwo Wisborn odbudowywali spaloną księgarnię, dorobek ich życia, a zapewne jeszcze dłużej będą próbowali wrócić do tego, co było przed atakiem. Anne, jako przykładna córka, w całości oddała się pomocy rodzicom, własne plany odkładając.
– W ogóle korespondowałam ostatnio z Liss – zmieniła temat Dora.
– I co u niej?
– Szczęściara dalej zwiedza Amerykę i zagłębia tamtejsze tajniki magii.
– Co? – parsknął James.
Meadows wzruszyła ramionami, ale uśmiechnęła się szeroko.
– Tak przynajmniej napisała w ostatnim liście. Siedzi teraz na Uniwersytecie Magii w Houston i współpracuje z tamtejszym profesorem. Podobno nawet zaproponował jej roczny kontrakt, żeby napisała magiczny doktorat związany z jakimś stworzeniem? Raam? Raem? Jakoś tak się nazywał.
– Reem – poprawiła machinalnie Lily. – To wół, co ma złotą sierść, a jeśli wypijesz jego krew, stajesz się niezwykle silny.
– Pięć punktów dla Gryffindoru – zażartował James, jednocześnie nagrodzony głośnym śmiechem Dorcas i złowrogim spojrzeniem Evans.
– Dobre, Jim. W każdym razie – mówiła dalej Dora – Liss też wspominała coś o piciu krwi, ale myślałam, że żartowała. Pewnie na tym będą polegać jej badania.
– Czyli się zgodziła?
– Nie wiem. Nie dała jasnej odpowiedzi, dlatego we zwrotnym liście też o to zapytałam. Nieźle, nie? – ucieszyła się. –   Kto by się spodziewał, że akurat Roshid wyjedzie z Wielkiej Brytanii i to aż na inny kontynent!
– Wyjedzie? Raczej ucieknie – burknął James. – Po zerwaniu z Luńkiem odcięła się od nas, w sensie od chłopaków – wyjaśnił, nim Lily zdążyła zaprzeczyć. – Myślę, że ona wcale nie chce tam siedzieć sama. Po prostu boli ją strata i głupia decyzja, którą podjęła nie wiadomo dlaczego, i teraz wstydzi się wrócić.
– Widomo w ogóle kiedy wraca?
– Tego też nie napisała dokładnie, Lily. Może i uciekła, może i James ma rację – dodała –  ale nie zmienia to faktu, że ma niezłego farta. Słyszałam od babci, że aby dostać się na tamtą uczelnie, trzeba mieć łeb jak sklep, a znajomości jeszcze więcej. Lissie byłaby głupia, gdyby się nie zgodziła i postanowiła wrócić. Nawet dla Remusa.
Ani James, ani Lily nie odpowiedzieli.
– Ech – westchnęła niezrażona ciszą Dora – trzeba będzie się w końcu wziąć do roboty i rozpakować te graty. Po co ja aż tyle ich wzięłam? A propos, coś mi się jeszcze przypomniało! Liss pytała, czy mamy jakiś kontakt z Remusem. Wspominała, że nie raz, nie dwa pisała do niego, ale nie dostała odpowiedzi. Na serio się przejmuje.
– Teraz się przejmuje? A jak go rzuciła, miała go głęboko w dupie! W życiu nie widziałem Lunatyka tak przybitego.
– Jim, daj spokój – przerwała Evans. – Myślę, że Liss miała powód albo coś się stało, o czym żadne z nas nie wie, dlatego zerwali. Ona go naprawdę kochała. O ile dalej czegoś do Remusa nie czuje. Inaczej pewnie nie martwiłaby się i o niego nie wypytywała. 
– Ja tam nic nie wiem. Od zakończenia szkoły nie mam z nim kontaktu, ale nie dziwcie mi się. Jakoś nigdy z Remusem nie byliśmy bardzo zżyci. Nawet w Hogwarcie rzadko rozmawialiśmy zupełnie sami, zawsze ktoś nam towarzyszył.
– Serio?
– Tak, Jim, serio – potwierdziła. – No, więc, wiecie co z Remusem?
– Ostatnio razem z Lily i Łapą odprowadzaliśmy go na pociąg, bo jechał do Niemiec do tego laboratorium. Potem wymieniliśmy kilka listów i w sumie od dawna niczego nie napisał – uświadomił sobie, marszcząc czoło w zastanowieniu. – Z tego, co ostatnio wspominał, poznał wiele nowych, podobnych osób, no, wiecie, też ugryzionych przez wilkołaki.
Dziewczyny kiwnęły głowami ze zrozumieniem.
– Prawdopodobnie ma dużo roboty i mało czasu. Znając Remusa, na bank siedzi od rana do nocy z nosem w książkach, żeby badania, nad którymi pracuje, szły sprawniej. Ciekawe, czy już do czegoś doszli? – zastanowiła się na głos Evans.
– Pewnie dowiemy się w kolejnym liście. Chociaż jeżeli odkryją coś nowego, dowiemy się tego prędzej z Proroka niż od Lunatyka. On nie lubi się chwalić.
Lily uśmiechnęła się.
– Prawda.
– No, ale dobrze, że mi przypomniałaś, Dora. Jutro z rana do niego napiszę i zapytam, co i jak. Wtedy będziesz mogła zdać pełną relację Lissie – powiedział, wywróciwszy oczami. – Kobiety.
– Już drugi raz to dzisiaj mówisz – przypomniała Lily.
– Bo…
– Dobra, gołąbeczki – przerwała Dorcas, raptownie zrywając się na równe nogi. – Wypili kawę, pogadali, powspominali, przemaglowali, a teraz dupy do góry i do walizek marsz. Musimy się rozpakować i tu ogarnąć, bo jak tak dalej pójdzie, to kartony otworzymy dopiero na Gwiazdkę razem z prezentami.
– Racja – zgodziła się Evans. – To ja mogę zacząć ogarniać te kartony w kuchni, Dor zacznij od łazienki i salonu, a Jim… A Jim będziesz nam obu pomagał.
– Obu? Czyli będę biegał po całym domu i robił za służącego? Super. Gdzie ten Łapa? Wtedy przynajmniej miałbym, z kim popsioczyć.
Jak na zawołanie, usłyszeli trzaśnięcie drzwiami, a potem huk i znany głos:
– Merlinie, co tu się dzieje?! – krzyknął Syriusz. – Halo! Jesteście tu, czy już utonęliście pod tą stertą rupieci?
Dorcas, Lily i James momentalnie wyjrzeli na korytarz. Widząc Blacka leżącego twarzą w podłodze, a wokół przewrócony stos kartonów, z których powypadała masa rzeczy, roześmiali się wesoło.
– Ale z ciebie łamaga, kochanie – śmiała się Dora.
– Jakim cudem przyjęli cię na kurs aurora, skoro przegrywasz ze zwykłymi pudłami? – dołączył Jim.
Za to Lily nagle spoważniała.
– Uff, dobrze, że nie wpadłeś na szklanki i talerze.
– Bardzo śmieszne, boki rwać – bąknął Syriusz, wstając z podłogi i ostentacyjnie strzepał niewidzialny kurz z czarnej szaty.
Wracał bezpośrednio po zajęciach, więc nie zdążył się przebrać w coś wygodniejszego. Wielokrotnie zastanawiał się, dlaczego starsi czarodzieje łazili w tych łachach codziennie, przecież o wiele wygodniejsze były zwykłe mugolskie koszulki i dresy.
– Dobrze, że jesteś, stary, bo właśnie zaczynaliśmy sprzątać.
– Przyleciałem tu najszybciej, jak mogłem. Musicie coś wiedzieć – powiedział Łapa, kompletnie nie przejmując się słowami przyjaciela. – Czytaliście dzisiejszego Proroka?
– Nie.
– Ja też nie – wtórowała Dorcas Lily. – Byłam zajęta pakowaniem i… A zresztą, co w nim pisali?
Wokół zapanowała pełna wyczekiwania atmosfera. Odkąd Voldemort zaczął się bardziej panoszyć, podobnie jak jego wyznawcy, gazety nie miały w zwyczaju przekazywać radosnych informacji. Z tego też względu Lily sięgała po Proroka zaledwie parę razy w tygodniu, bojąc się przeczytać o śmierci kogoś znajomego albo o kolejnych zniszczeniach i wybitych do cna wioskach mugoli.
– Sami zobaczcie.
Łapa podał przyjaciołom gazetę i czekając, zaczął niecierpliwie tupać nogą.
Na pierwszej stronie widniał krótki artykuł o śmierci Sylvii Pettigrew, którą wraz z synem znaleziono martwą pod koniec lipca.
– Co? – zdziwił się James. – Czyli to jednak nie był Glizdogon? To gdzie, do cholery, on jest i dlaczego nie mamy z nim w ogóle kontaktu?
– Jim, nie mamy z nim kontaktu, od kiedy trafił do Slytherinu.
– No, tak, racja.
– Ale to jest Peter – stwierdził niespodziewanie Syriusz, a na jego twarz wstąpił niezadowolony grymas. 
– Jak to? Przecież tu piszą, że ktoś się w niego wielosokował…
– Nie. W sensie tak, ktoś się w Petera wielosokował i nie, nie wiadomo dalej, dlaczego kazano zwykłemu mugolowi wypić eliksir i udawać Glizdogona. W każdym razie mówiąc, że to Peter, miałem na myśli, że to zrobił Peter. Aurorzy znaleźli dowody, że osobą stojącą za morderstwo tego, jak on miał?
– Joseph Fluffer – wtrąciła od razu Lily.
– Tak. Że osobą stojącą za morderstwo Josepha Fluffera był właśnie Peter, nasz stary kumpel.
– Nie bądź złośliwy.
Dorcas zbliżyła się do Syriusza i złapała go za rękę.
– Skąd wiesz? Myślałem, że jesteś dopiero kursantem i nie dopuszczają cię do żadnych nowych dowodów, poszlak, czy czego tam jeszcze – powiedział James.
– Bo nie dopuszczają. Podsłuchałem rozmowę Moody’ego z trenerem maskowania po skończonych zajęciach. Właściwie jestem pewien, że Szalonooki doskonale wiedział, że stałem pod drzwiami. Nie wiem tylko, dlaczego pozwolił mi słuchać? 
James wzruszył ramionami.
– A czy to ważne?
– Nie, Jim, masz rację, to jest ważne – potwierdziła Evans. – Najważniejsze, że poznaliśmy prawdę i od nas zależy, co dalej z tą wiedzą zrobimy. Na ten moment proponuję jednak zająć myśli czymś o wiele przyjemniejszym, a do tematu Petera wrócić, kiedy będzie wiadomo, dlaczego posunął się do czegoś tak karygodnego jak zabójstwo.
– Dobrze. To pierwszy dzień w naszym nowym mieszkaniu. Nie pozwólmy, by kolejne morderstwo nam go zepsuło – przyznała Dorcas. – Zadania zostały rozdzielone, ale skoro już tu dotarłeś, Syriuszu… Lilka i Jim wezmą się za kuchnię, a my za łazienkę i salon. Chodź, będziesz mi podawał pudła.
Dorcas mrugnęła porozumiewawczo do przyjaciółki i łapiąc Blacka pod ramię, wciągnęła go do dużego, wspólnego pokoju. Oprócz tego w mieszkaniu mieściły się także trzy mniejsze sypialnie, aby każda z dziewczyn miała swój prywatny kącik.
– Uwińmy się szybko, Liluś, proszę.
– Dlaczego?
– Bo chcę już cię pchnąć na łóżko i… – Na twarz Lily mimowolnie wdarły się rumieńce. – I przytulić.
James roześmiał się, a Lily w ramach zemsty wskazała palcem na największe pudło.
– Jak jesteś taki mądry, to zacznij od wyjmowania naczyń i wsadzania ich do szafek na dole. Tylko pamiętaj, żeby wszystko przetrzeć ścierką, zanim je tam ładnie – zaakcentowała – ułożysz. Będę mieć na ciebie oko, Jim.
Potter jęknął.
Podobnie jak Syriusz, kiedy Dorcas wytłumaczyła mu jego robotę.

8 komentarzy:

  1. Czołem!
    Jaki chłodny czas...jeszcze całkiem przyjemny właśnie :P Ja też się cieszę, że dotarliśmy do Fortuny, nawet bardzo!
    No to mamy pierwszy rozdział i pierwsze zdziwienie, jak to się stało, że James zgodził się na to mieszkanie... w Londynie ?! Jakoś ciężko mi to pojąć, byłam pewna, że James wystąpi raczej w roli kogoś, kto będzie chciał ją za wszelką cenę zatrzymać :D No ale skoro już do tego doszło, to pewnie trochę będzie się działo. Zastanawiam się jak pociągniesz wątek Lissie i Remusa, w zasadzie to sam jej wyjazd i badania zapowiadają się naprawdę dobrze, no więc mam cichą nadzieję, że dasz im jakąś małą chwilę czy dwie w tym wszystkim :D Peter też brzmi obiecująco tak swoją drogą, a jak już jesteśmy przy nim to nie ukrywam, że czekam na Regulusa i Anne... albo i nie Anne? Sama już nie wiem co tam wymyśliłaś :D
    Do następnego, trzymaj się tam najlepiej ciepło i najlepiej z weną ;)
    Monika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej!

      Jak to pisałam, serio było zimno. :P
      Naprawdę sądzisz, że Jim mógłby się nie zgodzić na mieszkanie samej Lily w Londynie? Przecież to mu na rękę. No, wiesz, będą mogli się odprężyć czy coś, bez stresu, że Charles nagle wpadnie do pokoju. Poza tym on im chyba nadal każe otwierać drzwi, gdy są razem. :P A tak James ma większe pole do popisu. XDDD Poza tym właściwie Jim nie ma zbyt wiele do gadania, jak się Lilka uprze. ;)

      Szczerze mówiąc, bohaterowie jeszcze się trochę przejadą - takie im plany naszykowałam. :) Oczywiście, nie będę spojlerować, ale na Lissie i Anne niebawem przyjdzie kolej, na Regulusa może nieco później (o ile w ogóle), a co do Remusa... Nic nie powiem. :D

      Ogolnie między rozdziałami będzie mniejszy odstęp czasowy. Tylko teraz dodam drugi dopiero za miesiąc, bo wreszcie wyjeżdżam na urlop! Tak piszę, żeby nie było. :)

      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. No tak, tutaj masz jak najbardziej rację :D No jakoś przeżyjemy tą przerwę, odpoczywaj ;)

      Usuń
    3. Wiem, że przeżyjecie, po prostu chciałam, żebyście wiedzieli, i tyle. Ale już wróciłam! :)

      Usuń
  2. O masakra niezmiernie się ciesze, że kolejną notka jest fortuna. Tak mi brakowało tych bohaterów i tej unikalnej atmosfery, że może się wszystko wydarzyć. Gratuluję, życzę weny i z radością czekam na kolejne rozdziały.
    Dorka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie cieszę się, że się cieszysz. :P Natenczas zamierzam dodawać Fortunę tak długo, aż zabraknie Weny - odpukać - albo historia dobiegnie końca. Ale nie będę niczego obiecywać, bo często te obietnice są niewiele warte. Po prostu zobaczymy, co wyjdzie w praniu. :)

      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. ojezu tak, tak, tak! w końcu! najlepsze opowiadanie o huncwotach, cieszę się, że piszesz drugą część, jest doriusz, jest jily, brakuje mi remusa, ale i tak jestem przeszczęśliwa!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hah, dzięki, a Remus też będzie miał swoje pięć minut. :)

      Usuń