Dzień dobry!
Parę dni zwłoki, bo wysłali mnie z pracy na tygodniowe szkolenie aż do Zakopanego. I choć gwarantuję, że w drugiej części Polski jest internet, zbytnio nie miałam kiedy na niego wchodzić. :P Potem w Katowicach koncert Ghosta (ktoś zna? ktoś był?) i dopiero zawitałam w domku.
Ale wracając do tematu.
W dzisiejszym rozdziale pojawi się nieco więcej informacji o życiu bohaterów.
No, to zapraszam. :)
Parę dni zwłoki, bo wysłali mnie z pracy na tygodniowe szkolenie aż do Zakopanego. I choć gwarantuję, że w drugiej części Polski jest internet, zbytnio nie miałam kiedy na niego wchodzić. :P Potem w Katowicach koncert Ghosta (ktoś zna? ktoś był?) i dopiero zawitałam w domku.
Ale wracając do tematu.
W dzisiejszym rozdziale pojawi się nieco więcej informacji o życiu bohaterów.
No, to zapraszam. :)
3. Czasem łatwiej poznać
czyjś sekret, słuchając pytań, nie odpowiedzi
~ blake77
James
mocniej przygarnął Lily w ramionach, składając czuły pocałunek na czubku jej
głowy. Wziął głębszy oddech, by zapach perfum dziewczyny mile podrażnił go w
nos. Uwielbiał takie wolne chwile, gdzie ich jedynym zmartwieniem było zbyt
szybkie wstanie z łóżka. Od pół godziny leżeli wtuleni w siebie w pokoju Lily,
delektując się własną obecnością. Ostatnio ciągle się mijali, bo James miał
dużo zajęć i musiał częściej przesiadywać w książkach, za to Lily zgłosiła się
na wszystkie dodatkowe zmiany we wrześniu w celu zarobienia dodatkowych
galeonów.
– Mógłbym
już tu zostać na zawsze – rozmarzył się James.
– Tak, ja
też.
Lily
przekręciła się na bok, by mieć lepszy widok na chłopaka. Pieszczotliwie
założyła mu za ucho kosmyk włosów wpadający do oczu.
– Trochę
zarosłeś, Jim.
– Mam
ostatnio mało czasu, Liluś, a każdą wolną chwilę wolę spędzić z tobą niż przy
próbach ujarzmiania tego siana.
– Jak
uroczo.
Evans
roześmiała się radośnie, czując ciepło na sercu.
– Wiesz,
zastanawiam się nad rzuceniem wszystkiego w cholerę.
– O czym ty
mówisz? – zdziwiła się.
– Głównie o
kursie. Kompletnie sobie nie radzę, Liluś. Mam ogromne zaległości i chyba
dokonałem złego wyboru. Mogłem nie wydziwiać i iść na aurora razem z Łapą.
– Daj
spokój, Jim, na pewno nie jest aż tak źle.
– Z
praktycznego warzenia jestem totalna noga. Plumf, ta profesorka, o której ci
opowiadałem, nie zaliczyła mi żadnego eliksiru. Za to ciągle pyta, czy
zmieniłem już zdanie i kiedy w końcu pójdę szukać szczęścia gdzieś indziej –
zaczął wylewać żale, nawet nie zdając sobie sprawy, jak wiele ich przybyło. –
Budowa ciała czarodzieja jest nudna jak historia magii w Hogwarcie. Przysnąłem
dwa razy, a przy trzecim prowadzący nie wytrzymał i wyrzucił mnie z sali. Muszę
więc na następne zajęcia napisać czterostronicowy referat na temat kości
występujących w kończynach.
–
Przesadzasz, Jim. To na pewno tylko chwilowe problemy. Potrzeba czasu, żebyś
się wdrożył i… – zamilkła pod spojrzeniem Pottera.
– Kiedy
ćwiczyliśmy praktyczne zaklęcia reperująco-składające, pomyliłem formułki i
zamiast skleić połamaną kość, wywołałem świąd skórny.
Lily nie
odpowiedziała.
– Więc, jak
widzisz, mój pomysł rzucenia wszystkiego w cholerę wcale nie brzmi głupio.
– Nie możesz
się poddawać – wypaliła. – Od kiedy James Potter rezygnuje z czegoś bez walki,
hm? Za mną latałeś jakieś sześć lat i zobacz, jak się dobrze ułożyło. Jesteśmy
razem, Jim. Wygrałeś.
– Na siódmym
roku sobie darowałem i dopiero wtedy dałaś mi szansę – przypomniał.
– Ale gdybyś
wcześniej się poddał, wątpię, bym ci ją dała. Musiałam cię lepiej poznać,
zrozumieć twoje postępowanie i fakt, dlaczego zachowywałeś się jak wariat –
roześmiała się do wspomnień. – Dlatego daj sobie szansę. Zacznij się mocniej
starać, a już na pewno się nie poddawaj i nie załamuj. Pozwól profesorom
poznać, jakim naprawdę utalentowanym czarodziejem jesteś, kochanie. Tak, jak mi
pozwoliłeś.
– Kocham
cię, Liluś.
James z
rozrzewnieniem chwycił dziewczynę za dłoń, na wierzchu której złożył pocałunek.
– A ja
ciebie. Dlatego od jutra stawiasz się tutaj punktualnie o dziewiętnastej –
zarządziła nagle. – Pomogę ci nadrobić zaległości i może wbiję ci do głowy
jakąś nową wiedzę.
– Naprawdę?
– Tak,
naprawdę. W końcu po to jestem, nie? Żeby ci pomagać.
– Raczej
ratować dupę. Dziękuję.
Lily
pokręciła głową z uśmiechem, po czym zatopili się w delikatnym pocałunku,
równie leniwym jak cały poranek. Dopiero kiedy usłyszeli dźwięki dochodzące z
kuchni, najprawdopodobniej Dorcas próbowała wstawić wodę na kawę lub
przygotować coś na śniadanie, postanowili wstać. James przeciągnął się jak kot,
wystawiając ręce ku górze.
– Zjesz z
nami? – zaproponowała Lily, zakładając koszulkę.
– A kto
gotuje?
Zza drzwi
usłyszeli głośny trzask i przekleństwo.
– Chyba Dor
próbuje – parsknęła Evans.
– To ja w
takim razie podziękuję. Zjem w domu. Poza tym obiecałem ojcu, że wrócę z rana i
pomogę mu przystrzyc żywopłot i skosić trawę.
– Z rana?
Jest prawie jedenasta, Jim.
– Tak
wcześnie?
James
uśmiechnął się szeroko, puścił oczko i pocałował dziewczynę w czoło. Lily
jedynie pokręciła głową, bo co innego mogła zrobić? Znała Jamesa niemal od
ośmiu lat, więc poznała już nieco jego zachowań. Szczególnie zamiłowanie do
lenistwa i spania, o spóźnianiu się na cokolwiek nie wspominając.
– Cześć,
Dorcas! – krzyknął James, gdy wyszli na korytarz. – Żyjesz?
– Ja tak –
odkrzyknęła Meadows zdenerwowanym tonem – ale trzeba będzie kupić nowy garnek.
Stary nie współpracuje.
Lily
wywróciła oczami, odprowadzając Jamesa do drzwi.
– To już
drugi w przeciągu miesiąca. Jak ona to robi?
– Magia? –
zażartował Potter w trakcie ubierania butów. – Widzimy się wieczorem? Bo nie
pracujesz dzisiaj, prawda?
– Tak.
– Skoro masz
wolne, to może pojedziesz ze mną? Tata ciągle o ciebie wypytuje i narzeka, że
dawno go nie odwiedzałaś – zaproponował.
– W sumie
niegłupi pomysł... Powiedz panu Potterowi, że wpadnę po obiedzie.
– Czemu tak
późno?
– Bo
chciałam dzisiaj odwiedzić rodziców.
James
zacisnął usta, ale kiwnął głową. Lily zawsze po wizycie na cmentarzu wracała
smutna i przygasła, jakby obecność zmarłych odbierała jej cząstkę życia. Parę
dni zajmowało Jimowi przywrócenie iskierki do tych pięknych, zielonych oczu.
Nie mógł jednak niczego powiedzieć, bo doskonale rozumiał. Sam, odwiedzając
mamę, czuł się wypalony. Problem tkwił w tym, że o siebie się nie martwił, a za
Lily bez zawahania dałby się zabić.
Kiedy się
pożegnali i James wreszcie wrócił do Doliny Godryka, Lily wzięła szybką, zimną
kąpiel, chcąc odświeżyć umysł, i dopiero wtedy zdecydowała się stanąć oko w oko
z Dorcas, która nadal urzędowała w kuchni.
Ku zdziwieniu,
zastała przyjaciółkę siedzącą przy stole z kubkiem kawy w jednej ręce i z
Prorokiem w drugiej.
– Wszystko
okej? – spytała, marszcząc czoło i po kryjomu się rozglądając.
– Nic nie
zepsułam – westchnęła Dor. – No, może poza przypalonym garnkiem, ale
Chłoszczyść załatwiło sprawę.
– Mhm... Już
zjadłaś to, co przyrządziłaś? Właściwie co robiłaś?
– Omleta.
– Serio? –
Lily uniosła brwi. – No, no, chyba zaczynasz się wyrabiać, co?
– Jest w
śmietniku. Wyszedł ohydny.
Evans
potaknęła, uśmiechając się pokrzepiająco.
– W takim
razie to, co zwykle? Kanapki z serem?
– Tak. A
kawę masz już w kubku na blacie.
– Dziękuję.
Lily w
milczeniu zabrała się za krojenie chleba, zastanawiając się, jak przyjaciółka
przeżyła tak długo bez umiejętności gotowania. W Hogwarcie było łatwo,
wystarczyło zejść do Wielkiej Sali, ale poza murami zamku? Dorcas przecież co
wakacje wracała najpierw do rodzinnej willi, a później do mieszkanka babci. Czy
to możliwe, że zawsze ktoś wyręczał ją przed staniem przy garach? Lily
przypomniała sobie wspólne pichcenie z mamą, któremu towarzyszyło mnóstwo
radości, jednocześnie niesamowicie współczując i żałując, że Dorcas nie miała
tak dobrych kontaktów z własnymi rodzicami.
Dwie godziny
później Lily otworzyła furtkę, która głośno zaskrzypiała, wchodząc tym samym na
teren cmentarza jej rodzinnego miasteczka. Szła pewnym krokiem, bo doskonale
znała drogę. Po zakończeniu Hogwartu starała się przychodzić tu przynajmniej
raz na dwa tygodnie, jakby chciała odkupić winy. Nadal czuła irracjonalny żal,
że przez utratę pamięci nie mogła pożegnać się z rodzicami odpowiednio, czyli
na pogrzebie. Poza tym zjawiając się często przed ich grobem, łudziła cichą
nadzieję na przypadkowe spotkanie Petunii, z którą de facto ostatnim razem
widziała się u państwa Dursleyów.
Przed oczami
Lily pojawił się obraz wściekłej twarzy siostry wyzywającej ją od dziwadeł i
wiedźm. Pokręciła głową, chcąc odepchnąć myśli wywołujące jedynie ból.
Jednocześnie postanowiła, że w najbliższej przyszłości postara się dowiedzieć
choć minimalnego szczegółu na temat aktualnego życia Petunii.
Zatrzymała
się przed białym marmurem.
Wyglądał,
jak go zapamiętała. Wygrawerowane, czarne napisy, lekko zarysowana nawierzchnia
i kwiaty – słoneczniki, bo mama je uwielbiała. Lily rzuciła na nie zaklęcie,
dzięki którym zawsze wyglądały jak nowe i nigdy nie więdły. Podpatrzyła je od
pana Pottera, kiedy razem poszli na grób Dorei.
Usiadła na
ławeczce obok.
Zawsze w
takich chwilach jak ta, jej myśli wędrowały po wszechświecie, czasami
przynosząc dobre pomysły, a czasami przypominając o smutkach i problemach.
– Lilyanna?
To znaczy Lily?
Evans podniosła
głowę, a widząc ciotkę Marthę stojącą przed grobem z zaskoczenia niemal się
zakrztusiła.
– Dzień
dobry, ciociu.
Lily poczuła
się nieswojo, jakby została przyłapana na niemoralnym uczynku. A przecież
niczego złego nie robiła. Prawda?
– Skąd
wiedziałaś, że Marek i Karen spoczywają właśnie tutaj?
– Odwiedzam
ich od prawie dwóch lat, ciociu – wyjaśniła Lily, nie do końca rozumiejąc
znaczenie pytania Marthy. – A wcześniej przeszukałam cały cmentarz.
– Odwiedzasz
ich?
–
Oczywiście.
Martha
bacznie przypatrywała się bratanicy.
– Dlaczego
więc jeszcze nigdy na siebie nie wpadłyśmy? – spytała z jawnym wyrzutem.
– Pewnie się
mijałyśmy, ciociu.
Ciotka
wreszcie przyjęła poprawność wersji Lily, kiwając nieznacznie głową. Usiadła
obok dziewczyny, swoją puchatą torebkę z rysunkiem kota kładąc na kolanach.
Obie milczały niezręcznie, co wreszcie Lily postanowiła przerwać. Pojawiła się
najlepsza okazja, by wypytać o siostrę i dowiedzieć się czegoś ze sprawdzonego
źródła, bo jak mniemała, Martha jakiś tam kontakt z Petunią miała.
– Co słychać
u Petunii? – spytała niby niezobowiązująco, choć w głębi duszy z
niecierpliwością czekała na odpowiedź. – Nadal mieszka u Dursleyów?
– Z tego, co
mi wiadomo, rodzice tego Vernona kupili im własne mieszkanie. Chłopak się
oświadczył. Szykuje się niewielki ślub pod koniec roku.
Lily
zacisnęła usta w wąską linię.
– Rozumiem.
– Czyżbym w
twoim głosie usłyszała nutkę zazdrości, Lily?
– Absolutnie
nie – zaprzeczyła bez wahania. – Raczej lekkiego zawiedzenia, że o niczym nie
wiedziałam. To moja siostra, na brodę Merlina!
– Na brodę
kogo? Co to za dziwne sformułowanie?
Lily
podrapała się po policzku.
– Tak się
mówiło u mnie w szkole, ciociu. Taki tam młodzieńczy slang.
– No,
dobrze... Przyszłaś tu przed wyjazdem do szkoły, mam rację? – spytała,
przenosząc spojrzenie ze słoneczników na bratanicę.
– Nie,
ciociu. Skończyłam już szkołę.
– Och! W
takim razie czym aktualnie się zajmujesz?
– Teraz?
Szukaniem pracy.
Martha
potaknęła.
– Tak, tak,
pamiętam, że znalezienie pierwszej, dobrej pracy to ciężki orzech. Minęło parę
lat, nim udało mi się zatrudnić w porządnej firmie. Szczęśliwie się złożyło, bo
poznałam tam mojego ukochanego Anthony’ego.
– Mówi
ciocia o swoim mężu? – zapytała zainteresowana.
Lily nie
przypominała sobie, by kiedykolwiek tata opowiadał jej dokładną historię życia
swojej siostry. Gdy oboje dorośli, kontakt podobno się urwał. Dowiedziała się
jedynie, że Martha miała trzech mężów, których pochowała.
– Nie.
Anthony umarł, nim zdążyliśmy się pobrać. Byliśmy jedynie narzeczeństwem.
– Ale
przecież miała ciocia innych mężów...
– Oni nawet
nie dorastali mu do pięt – podniosła głos Martha, więc Lily raptownie zamilkła.
– Tylko Anthony’emu oddałam serce. Reszta to jedynie towarzysze nudnego, nic
nieznaczącego życia. Na szczęście odeszli szybko, dając mi spokój. Ale dość o
mnie. Czy poza szukaniem pracy coś jeszcze absorbuje twoją uwagę?
– Coś czy
ktoś?
Martha
wzruszyła ramionami, więc Lily jedynie westchnęła.
– Spotykam
się z kimś od jakiegoś czasu, jeżeli o to cioci chodzi. Nazywa się James.
– Skąd się
znacie? – dopytywała.
– Ze szkoły.
–
Naturalnie, że ze szkoły. Przecież ty ledwo wychodzisz poza jej mury. A
przynajmniej w trakcie nauki ledwo wychodziłaś.
Na to Lily
nie odpowiedziała.
– Po prostu
chcę wiedzieć, czy wasza... relacja jest równie bezmyślna jak relacja twojej
siostry z owym Veronem i czy w najbliższej przyszłości też zajdziesz w ciążę.
Czy to planowaną, czy przez przypadek.
Evans
wybałuszyła oczy.
– No, wiesz!
Ciociu! Co to za pytanie?!
Martha nie
wyglądała na przejętą. Postanowiła jednak nie drążyć tematu. Możliwe, że lekko
przesadziła z surowością słów, ale musiała ustawić swoje bratanice do pionu, bo
co Marek by powiedział? Nie mogła zawieść brata, pozwalając na swawolę tym
smarkulom i ich nie ganić. Przed wyprowadzką Petunii do Vernona również z nią
Martha przeprowadziła aż do bólu szczerą rozmowę, w której wytknęła dziewczynie
brak rozumu, idealne postępowanie na zawiedzenie martwych rodziców, i kazała
jej się wstydzić. Płacz i trzaśnięcie drzwiami to jedyny odzew, jaki od Petunii
wtedy otrzymała. Mimo późniejszych wyrzutów sumienia za zbytnią srogość, do
Petunii najwidoczniej coś dotarło i proszę, niebawem wychodziła za mąż.
Niebo
zaczynało się chmurzyć, a gdzieś od południa dobiegł ich odległy grzmot.
– Zbiera się
na burzę – oznajmiła Lily, przerywając ciężką ciszę. – Chyba będę już lecieć.
Już i tak się zasiedziałam.
– Tak, tak.
Ech, czasami, jak tak patrzę na ten grób – wypaliła Martha, ociągając się ze
wstaniem – to myślę, jak ciężko twoi rodzice mieli w życiu. A już szczególnie
Karen. Znalezienie Marka i wybranie go na męża było chyba najlepszym, co jej
się przytrafiło. Nie wspominając, oczywiście, o urodzeniu dwóch córek.
– O czym
ciocia mówi?
Lily uniosła
brwi, ale nie dostała wyjaśnienia.
– Ciekawe,
czy rodzice Karen wiedzą o jej śmierci? – zastanawiała się nadal na głos
Martha. – I czy cokolwiek by ich to obeszło?
– Co? Jak
to? Przecież dziadkowie umarli, gdy miałam dziewięć lat.
– Ach, no
tak, tak, naturalnie!
Martha
wyglądała, jakby powiedziała za dużo. Natychmiast zamilkła. Ewidentnie
otrząsnęła się z rozmyślań, zerwała na równe nogi i niepewnie uśmiechnęła. A
raczej lekko wykrzywiła wargi.
– Masz
rację, Lily, zbiera się na burzę. Muszę lecieć. Szczególnie, że Józefina mnie
wyczekuje, bo spóźniam się z obiadem! A dzisiaj miała dostać przecież wołowinę
w galaretce. Gdzie ja mam głowę? Do zobaczenia, Lily.
Martha
szybkim krokiem skierowała się ku wyjściu, zostawiając bratanicę z milionem
myśli.
Lily,
zaabsorbowana dziwnymi słowami ciotki Marthy, nie poczuła nagłego ruchu w
kieszeni spodni. Gdyby była bardziej skupiona, wyciągnęłaby małą, pogniecioną
karteczkę, na której napis “Wróciłam” raził szkarłatnym kolorem krwi.
*
Październik
dobiegał końca, a ona, za przeproszeniem, była w ciemnej dupie.
Lissie nie
wiedziała, co dokładnie podkusiło ją do studiowania w Houston. Może fakt
zostania doktorem, może próba udowodnienia, że stać ją na więcej, a może nadal
nie chciała wracać do Wielkiej Brytanii i do wspomnień codziennie
wyniszczających psychicznie? Od przeszło paru miesięcy starała się skontaktować
z Remusem w celu zwyczajnego porozmawiania, wytłumaczenia swojego głupiego
zachowania, a później przeproszenia i błagania o wybaczenie. Bezskutecznie.
Każda sowa wracała, a nieprzeczytane listy piętrzyły się w stosy na biurku w
jej uniwersyteckim dormitorium.
Pukanie do
drzwi uświadomiło Lissie, jak bardzo była spóźniona.
– Liss?
Do pokoju
wszedł wysoki czarodziej w bursztynowej pelerynie. Uśmiechnął się serdecznie po
zobaczeniu siedzącej na łóżku dziewczyny.
– Tak, tak,
Richardzie, już idę. Wiem, jak zwykle musicie na mnie czekać – oznajmiła
skruszonym głosem. Wyprostowała się i zaczęła rozglądać wokół. – Jeszcze tylko
znajdę teczkę na dokumenty i... no, cóż, dokumenty. Na szczęście dzisiaj przed
obiadem udało mi się zdobyć podpis dziekana, więc większych problemów z
bezpośrednią teleportacją nie będziemy mieli. No, wiesz, nie chcę, tak jak
ostatnio, wlec się dwie mile z buta.
– Liss,
spokojnie. Przyszedłem jedynie, by powiedzieć, że nasza wyprawa została
przesunięta o tydzień.
– Co?
Dlaczego?
Roshid
zaprzestała grzebania w komodzie.
– Dostaliśmy
cynk, że stado reemów, które mieliśmy badać, nagle się rozprzestrzeniło.
Podobno raz w roku te stworzenia rozdzielają się, żeby zażyć wolności. No,
wiesz, usamodzielnić się. Mizaki z ekipy badawczej z Azji potwierdził tę
informację i pocieszył tym, że po paru dniach znów stają się grupą. My, na
nieszczęście, wybraliśmy nie tę porę, co trzeba.
– Ale miałam
przecież wrócić do domu...
Lissie
ewidentnie posmutniała.
– Zrobisz,
jak zechcesz – stwierdził łagodnym tonem. – Tylko pamiętaj, że gonią nas
terminy. Jeżeli chcesz zostać doktorem, musisz zrobić badania i napisać pracę
nie później niż za osiem miesięcy. To dużo czasu, ale kiedy znów dostaniemy
okazję znalezienia się tak blisko reemów? O ile kiedykolwiek znów ją
dostaniemy. Anglia nie ucieknie, a reemy mogą. W końcu mają kopyta.
Żart był
głupi, ale na twarzy Lissie wywołał niewielki uśmiech.
Poddała się,
powoli kiwając głową.
Nie miała
wyjścia, znów musiała przełożyć wizytę w Wielkiej Brytanii. Tata i Harry
zrozumieją jej wybór, przecież chcą, by się rozwijała. Szczególnie tata, który
co chwilę pisze jej w listach, jak bardzo jest dumny z córki i jak bardzo w nią
wierzy. Harry może trochę pomarudzić, ale czekoladowa żaba albo karmelkowe
muszki zmienią jego nastawienie. Przyjaciele też powinni zrozumieć. Jeżeli
wyjaśni im, dlaczego musi zostać i co dzięki temu osiągnie, pewnie nawet
dostanie gratulacje.
Problem
brzmiał, czy ona sama zrozumie własną decyzję.
Richard
zbliżył się do Lissie i objął ją w pasie.
– Dobrze
robisz, Liss.
– Możliwe –
westchnęła, po czym dodała pewniejszym głosem: – Tak. Napiszę ten cholerny
doktorat, obronię się i będę doktorem cholernych magicznych stworzeń.
– A ja ci w
tym pomogę.
Richard jeszcze
raz przyjrzał się twarzy swojej podopiecznej, by bez wahania ją pocałować.
*
– Masz,
żryj, ty obrzydliwy potworze!
Usłyszał
brzdęk metalu odbijający się echem po pustym pomieszczeniu, w którym przebywał.
Nawet nie podniósł się z ziemi. Poczuł zapach przypalonego jedzenia i mimo
burczenia w brzuchu, powstrzymał się.
– Co? Znowu
się buntujesz? Morris zaraz się o wszystkim dowie. Chcesz, żeby cię odwiedził?
Mężczyzna
poddał się, przysunął po posadzce i trzęsącą się ręką wsunął widelec do ust.
Pożuł chwilę i ledwo przełknął, kawałek mięsa był tak czerstwy. Wiedział, że
znów zjadał tykającą bombę w postaci kolejnej trucizny.
Albo raczej
leku, którego aktualnie był testerem.
Czołem!
OdpowiedzUsuńZakopane to może faktycznie dla niektórych koniec świata :D Lubię relację Lily- James, chociaż ostatnio ma się ona zaskakująco spokojnie. Mam nadzieję, że James jakoś rozwiąże swój problem z kursem (a kości w kończynach naprawdę bywają interesujące, tak swoją drogą) :D Dorcas jest urocza z tym gotowaniem, ale się stara, to też ważne ! Dziwna sprawa z ciotką Lily i jeszcze ta karteczka, jakoś mam wrażenie, że nie wróży to nic dobrego. Liss też się nieźle wkopała, ten doktorat i na dodatek jeszcze jakiś Richard, wyślij jej tam może Remusa, co ? :D
No nic, bardzo spóźniony ten komentarz, piekielnie spóźniony nawet, ale dotarłam ;) Póki jeszcze okazja, nie zostaje mi nic innego, jak życzyć Ci dużo, dużo zdrowia, spokoju i odpoczynku oczywiście, żeby wena ładowała baterie razem z Tobą i cośki mogły się dalej produkować ;). Jeszcze raz Wesołych Świąt i bardzo szczęśliwego Nowego Roku :)
Czekam na następny
Trzymaj się ciepło !
Monika
Czołem!
UsuńJak się przeogromnie ciesze, że Cię czytam! :P
Zakopane to koniec świata, szczególnie jak się mieszka w Trójmieście. Tyle kilometrów!
Remus ma na razie inne zadanie, o którym nie będę wspominać. Temat karteczki również dostanie swoje rozwinięcie. Fajnie, że zauważyłaś tę "sprawę" z ciotką. :) Możesz też mieć rację z Lily i Jamesem, za spokojnie tam. Czas namieszać! :D
Również życzę dużo radości, spokoju i wytrwałości w dążeniu do zrealizowania marzeń! Poza tym zakrapianego Sylwestra, bo jak powszechnie wiadomo - im więcej się w Sylwestra leje, tym lepszy następny rok. :P
Pozdrawiam!