Strony

3 grudnia 2019

Fortuna sprzyja śmiałym (3)

Dzień dobry!
Parę dni zwłoki, bo wysłali mnie z pracy na tygodniowe szkolenie aż do Zakopanego. I choć gwarantuję, że w drugiej części Polski jest internet, zbytnio nie miałam kiedy na niego wchodzić. :P Potem w Katowicach koncert Ghosta (ktoś zna? ktoś był?) i dopiero zawitałam w domku.
Ale wracając do tematu.
W dzisiejszym rozdziale pojawi się nieco więcej informacji o życiu bohaterów.
No, to zapraszam. :)

3. Czasem łatwiej poznać czyjś sekret, słuchając pytań, nie odpowiedzi
~ blake77


James mocniej przygarnął Lily w ramionach, składając czuły pocałunek na czubku jej głowy. Wziął głębszy oddech, by zapach perfum dziewczyny mile podrażnił go w nos. Uwielbiał takie wolne chwile, gdzie ich jedynym zmartwieniem było zbyt szybkie wstanie z łóżka. Od pół godziny leżeli wtuleni w siebie w pokoju Lily, delektując się własną obecnością. Ostatnio ciągle się mijali, bo James miał dużo zajęć i musiał częściej przesiadywać w książkach, za to Lily zgłosiła się na wszystkie dodatkowe zmiany we wrześniu w celu zarobienia dodatkowych galeonów.
– Mógłbym już tu zostać na zawsze – rozmarzył się James.
– Tak, ja też.
Lily przekręciła się na bok, by mieć lepszy widok na chłopaka. Pieszczotliwie założyła mu za ucho kosmyk włosów wpadający do oczu.
– Trochę zarosłeś, Jim.
– Mam ostatnio mało czasu, Liluś, a każdą wolną chwilę wolę spędzić z tobą niż przy próbach ujarzmiania tego siana.
– Jak uroczo.
Evans roześmiała się radośnie, czując ciepło na sercu.
– Wiesz, zastanawiam się nad rzuceniem wszystkiego w cholerę.
– O czym ty mówisz? – zdziwiła się.
– Głównie o kursie. Kompletnie sobie nie radzę, Liluś. Mam ogromne zaległości i chyba dokonałem złego wyboru. Mogłem nie wydziwiać i iść na aurora razem z Łapą.
– Daj spokój, Jim, na pewno nie jest aż tak źle.
– Z praktycznego warzenia jestem totalna noga. Plumf, ta profesorka, o której ci opowiadałem, nie zaliczyła mi żadnego eliksiru. Za to ciągle pyta, czy zmieniłem już zdanie i kiedy w końcu pójdę szukać szczęścia gdzieś indziej – zaczął wylewać żale, nawet nie zdając sobie sprawy, jak wiele ich przybyło. – Budowa ciała czarodzieja jest nudna jak historia magii w Hogwarcie. Przysnąłem dwa razy, a przy trzecim prowadzący nie wytrzymał i wyrzucił mnie z sali. Muszę więc na następne zajęcia napisać czterostronicowy referat na temat kości występujących w kończynach.
– Przesadzasz, Jim. To na pewno tylko chwilowe problemy. Potrzeba czasu, żebyś się wdrożył i… – zamilkła pod spojrzeniem Pottera.
– Kiedy ćwiczyliśmy praktyczne zaklęcia reperująco-składające, pomyliłem formułki i zamiast skleić połamaną kość, wywołałem świąd skórny.
Lily nie odpowiedziała.
– Więc, jak widzisz, mój pomysł rzucenia wszystkiego w cholerę wcale nie brzmi głupio.
– Nie możesz się poddawać – wypaliła. – Od kiedy James Potter rezygnuje z czegoś bez walki, hm? Za mną latałeś jakieś sześć lat i zobacz, jak się dobrze ułożyło. Jesteśmy razem, Jim. Wygrałeś.
– Na siódmym roku sobie darowałem i dopiero wtedy dałaś mi szansę – przypomniał.
– Ale gdybyś wcześniej się poddał, wątpię, bym ci ją dała. Musiałam cię lepiej poznać, zrozumieć twoje postępowanie i fakt, dlaczego zachowywałeś się jak wariat – roześmiała się do wspomnień. – Dlatego daj sobie szansę. Zacznij się mocniej starać, a już na pewno się nie poddawaj i nie załamuj. Pozwól profesorom poznać, jakim naprawdę utalentowanym czarodziejem jesteś, kochanie. Tak, jak mi pozwoliłeś.
– Kocham cię, Liluś.
James z rozrzewnieniem chwycił dziewczynę za dłoń, na wierzchu której złożył pocałunek.
– A ja ciebie. Dlatego od jutra stawiasz się tutaj punktualnie o dziewiętnastej – zarządziła nagle. – Pomogę ci nadrobić zaległości i może wbiję ci do głowy jakąś nową wiedzę.
 – Naprawdę?
– Tak, naprawdę. W końcu po to jestem, nie? Żeby ci pomagać.
– Raczej ratować dupę. Dziękuję.
Lily pokręciła głową z uśmiechem, po czym zatopili się w delikatnym pocałunku, równie leniwym jak cały poranek. Dopiero kiedy usłyszeli dźwięki dochodzące z kuchni, najprawdopodobniej Dorcas próbowała wstawić wodę na kawę lub przygotować coś na śniadanie, postanowili wstać. James przeciągnął się jak kot, wystawiając ręce ku górze.
– Zjesz z nami? – zaproponowała Lily, zakładając koszulkę.
– A kto gotuje?
Zza drzwi usłyszeli głośny trzask i przekleństwo.
– Chyba Dor próbuje – parsknęła Evans.
– To ja w takim razie podziękuję. Zjem w domu. Poza tym obiecałem ojcu, że wrócę z rana i pomogę mu przystrzyc żywopłot i skosić trawę.
– Z rana? Jest prawie jedenasta, Jim.
– Tak wcześnie?
James uśmiechnął się szeroko, puścił oczko i pocałował dziewczynę w czoło. Lily jedynie pokręciła głową, bo co innego mogła zrobić? Znała Jamesa niemal od ośmiu lat, więc poznała już nieco jego zachowań. Szczególnie zamiłowanie do lenistwa i spania, o spóźnianiu się na cokolwiek nie wspominając.
– Cześć, Dorcas! – krzyknął James, gdy wyszli na korytarz. – Żyjesz?
– Ja tak – odkrzyknęła Meadows zdenerwowanym tonem – ale trzeba będzie kupić nowy garnek. Stary nie współpracuje.
Lily wywróciła oczami, odprowadzając Jamesa do drzwi.
– To już drugi w przeciągu miesiąca. Jak ona to robi?
– Magia? – zażartował Potter w trakcie ubierania butów. – Widzimy się wieczorem? Bo nie pracujesz dzisiaj, prawda?
– Tak.
– Skoro masz wolne, to może pojedziesz ze mną? Tata ciągle o ciebie wypytuje i narzeka, że dawno go nie odwiedzałaś – zaproponował.
– W sumie niegłupi pomysł... Powiedz panu Potterowi, że wpadnę po obiedzie.
– Czemu tak późno?
– Bo chciałam dzisiaj odwiedzić rodziców.
James zacisnął usta, ale kiwnął głową. Lily zawsze po wizycie na cmentarzu wracała smutna i przygasła, jakby obecność zmarłych odbierała jej cząstkę życia. Parę dni zajmowało Jimowi przywrócenie iskierki do tych pięknych, zielonych oczu. Nie mógł jednak niczego powiedzieć, bo doskonale rozumiał. Sam, odwiedzając mamę, czuł się wypalony. Problem tkwił w tym, że o siebie się nie martwił, a za Lily bez zawahania dałby się zabić.
Kiedy się pożegnali i James wreszcie wrócił do Doliny Godryka, Lily wzięła szybką, zimną kąpiel, chcąc odświeżyć umysł, i dopiero wtedy zdecydowała się stanąć oko w oko z Dorcas, która nadal urzędowała w kuchni.
Ku zdziwieniu, zastała przyjaciółkę siedzącą przy stole z kubkiem kawy w jednej ręce i z Prorokiem w drugiej.
– Wszystko okej? – spytała, marszcząc czoło i po kryjomu się rozglądając.
– Nic nie zepsułam – westchnęła Dor. – No, może poza przypalonym garnkiem, ale Chłoszczyść załatwiło sprawę.
– Mhm... Już zjadłaś to, co przyrządziłaś? Właściwie co robiłaś?
– Omleta.
– Serio? – Lily uniosła brwi. – No, no, chyba zaczynasz się wyrabiać, co?
– Jest w śmietniku. Wyszedł ohydny.
Evans potaknęła, uśmiechając się pokrzepiająco.
– W takim razie to, co zwykle? Kanapki z serem?
– Tak. A kawę masz już w kubku na blacie.
– Dziękuję.
Lily w milczeniu zabrała się za krojenie chleba, zastanawiając się, jak przyjaciółka przeżyła tak długo bez umiejętności gotowania. W Hogwarcie było łatwo, wystarczyło zejść do Wielkiej Sali, ale poza murami zamku? Dorcas przecież co wakacje wracała najpierw do rodzinnej willi, a później do mieszkanka babci. Czy to możliwe, że zawsze ktoś wyręczał ją przed staniem przy garach? Lily przypomniała sobie wspólne pichcenie z mamą, któremu towarzyszyło mnóstwo radości, jednocześnie niesamowicie współczując i żałując, że Dorcas nie miała tak dobrych kontaktów z własnymi rodzicami.
Dwie godziny później Lily otworzyła furtkę, która głośno zaskrzypiała, wchodząc tym samym na teren cmentarza jej rodzinnego miasteczka. Szła pewnym krokiem, bo doskonale znała drogę. Po zakończeniu Hogwartu starała się przychodzić tu przynajmniej raz na dwa tygodnie, jakby chciała odkupić winy. Nadal czuła irracjonalny żal, że przez utratę pamięci nie mogła pożegnać się z rodzicami odpowiednio, czyli na pogrzebie. Poza tym zjawiając się często przed ich grobem, łudziła cichą nadzieję na przypadkowe spotkanie Petunii, z którą de facto ostatnim razem widziała się u państwa Dursleyów.
Przed oczami Lily pojawił się obraz wściekłej twarzy siostry wyzywającej ją od dziwadeł i wiedźm. Pokręciła głową, chcąc odepchnąć myśli wywołujące jedynie ból. Jednocześnie postanowiła, że w najbliższej przyszłości postara się dowiedzieć choć minimalnego szczegółu na temat aktualnego życia Petunii.
Zatrzymała się przed białym marmurem.
Wyglądał, jak go zapamiętała. Wygrawerowane, czarne napisy, lekko zarysowana nawierzchnia i kwiaty – słoneczniki, bo mama je uwielbiała. Lily rzuciła na nie zaklęcie, dzięki którym zawsze wyglądały jak nowe i nigdy nie więdły. Podpatrzyła je od pana Pottera, kiedy razem poszli na grób Dorei.
Usiadła na ławeczce obok.
Zawsze w takich chwilach jak ta, jej myśli wędrowały po wszechświecie, czasami przynosząc dobre pomysły, a czasami przypominając o smutkach i problemach.
– Lilyanna? To znaczy Lily?
Evans podniosła głowę, a widząc ciotkę Marthę stojącą przed grobem z zaskoczenia niemal się zakrztusiła.
– Dzień dobry, ciociu.
Lily poczuła się nieswojo, jakby została przyłapana na niemoralnym uczynku. A przecież niczego złego nie robiła. Prawda?
– Skąd wiedziałaś, że Marek i Karen spoczywają właśnie tutaj?
– Odwiedzam ich od prawie dwóch lat, ciociu – wyjaśniła Lily, nie do końca rozumiejąc znaczenie pytania Marthy. – A wcześniej przeszukałam cały cmentarz.
– Odwiedzasz ich?
– Oczywiście.
Martha bacznie przypatrywała się bratanicy.
– Dlaczego więc jeszcze nigdy na siebie nie wpadłyśmy? – spytała z jawnym wyrzutem.
– Pewnie się mijałyśmy, ciociu.
Ciotka wreszcie przyjęła poprawność wersji Lily, kiwając nieznacznie głową. Usiadła obok dziewczyny, swoją puchatą torebkę z rysunkiem kota kładąc na kolanach. Obie milczały niezręcznie, co wreszcie Lily postanowiła przerwać. Pojawiła się najlepsza okazja, by wypytać o siostrę i dowiedzieć się czegoś ze sprawdzonego źródła, bo jak mniemała, Martha jakiś tam kontakt z Petunią miała.
– Co słychać u Petunii? – spytała niby niezobowiązująco, choć w głębi duszy z niecierpliwością czekała na odpowiedź. – Nadal mieszka u Dursleyów?
– Z tego, co mi wiadomo, rodzice tego Vernona kupili im własne mieszkanie. Chłopak się oświadczył. Szykuje się niewielki ślub pod koniec roku.
Lily zacisnęła usta w wąską linię.
– Rozumiem.
– Czyżbym w twoim głosie usłyszała nutkę zazdrości, Lily?
– Absolutnie nie – zaprzeczyła bez wahania. – Raczej lekkiego zawiedzenia, że o niczym nie wiedziałam. To moja siostra, na brodę Merlina!
– Na brodę kogo? Co to za dziwne sformułowanie?
Lily podrapała się po policzku.
– Tak się mówiło u mnie w szkole, ciociu. Taki tam młodzieńczy slang.
– No, dobrze... Przyszłaś tu przed wyjazdem do szkoły, mam rację? – spytała, przenosząc spojrzenie ze słoneczników na bratanicę.
– Nie, ciociu. Skończyłam już szkołę.
– Och! W takim razie czym aktualnie się zajmujesz?
– Teraz? Szukaniem pracy.
Martha potaknęła.
– Tak, tak, pamiętam, że znalezienie pierwszej, dobrej pracy to ciężki orzech. Minęło parę lat, nim udało mi się zatrudnić w porządnej firmie. Szczęśliwie się złożyło, bo poznałam tam mojego ukochanego Anthony’ego.
– Mówi ciocia o swoim mężu? – zapytała zainteresowana.
Lily nie przypominała sobie, by kiedykolwiek tata opowiadał jej dokładną historię życia swojej siostry. Gdy oboje dorośli, kontakt podobno się urwał. Dowiedziała się jedynie, że Martha miała trzech mężów, których pochowała.
– Nie. Anthony umarł, nim zdążyliśmy się pobrać. Byliśmy jedynie narzeczeństwem.
– Ale przecież miała ciocia innych mężów...
– Oni nawet nie dorastali mu do pięt – podniosła głos Martha, więc Lily raptownie zamilkła. – Tylko Anthony’emu oddałam serce. Reszta to jedynie towarzysze nudnego, nic nieznaczącego życia. Na szczęście odeszli szybko, dając mi spokój. Ale dość o mnie. Czy poza szukaniem pracy coś jeszcze absorbuje twoją uwagę?
– Coś czy ktoś?
Martha wzruszyła ramionami, więc Lily jedynie westchnęła.
– Spotykam się z kimś od jakiegoś czasu, jeżeli o to cioci chodzi. Nazywa się James.
– Skąd się znacie? – dopytywała.
– Ze szkoły.
– Naturalnie, że ze szkoły. Przecież ty ledwo wychodzisz poza jej mury. A przynajmniej w trakcie nauki ledwo wychodziłaś.
Na to Lily nie odpowiedziała.
– Po prostu chcę wiedzieć, czy wasza... relacja jest równie bezmyślna jak relacja twojej siostry z owym Veronem i czy w najbliższej przyszłości też zajdziesz w ciążę. Czy to planowaną, czy przez przypadek.
Evans wybałuszyła oczy.
– No, wiesz! Ciociu! Co to za pytanie?!
Martha nie wyglądała na przejętą. Postanowiła jednak nie drążyć tematu. Możliwe, że lekko przesadziła z surowością słów, ale musiała ustawić swoje bratanice do pionu, bo co Marek by powiedział? Nie mogła zawieść brata, pozwalając na swawolę tym smarkulom i ich nie ganić. Przed wyprowadzką Petunii do Vernona również z nią Martha przeprowadziła aż do bólu szczerą rozmowę, w której wytknęła dziewczynie brak rozumu, idealne postępowanie na zawiedzenie martwych rodziców, i kazała jej się wstydzić. Płacz i trzaśnięcie drzwiami to jedyny odzew, jaki od Petunii wtedy otrzymała. Mimo późniejszych wyrzutów sumienia za zbytnią srogość, do Petunii najwidoczniej coś dotarło i proszę, niebawem wychodziła za mąż.
Niebo zaczynało się chmurzyć, a gdzieś od południa dobiegł ich odległy grzmot.
– Zbiera się na burzę – oznajmiła Lily, przerywając ciężką ciszę. – Chyba będę już lecieć. Już i tak się zasiedziałam.
– Tak, tak. Ech, czasami, jak tak patrzę na ten grób – wypaliła Martha, ociągając się ze wstaniem – to myślę, jak ciężko twoi rodzice mieli w życiu. A już szczególnie Karen. Znalezienie Marka i wybranie go na męża było chyba najlepszym, co jej się przytrafiło. Nie wspominając, oczywiście, o urodzeniu dwóch córek.
– O czym ciocia mówi?
Lily uniosła brwi, ale nie dostała wyjaśnienia.
– Ciekawe, czy rodzice Karen wiedzą o jej śmierci? – zastanawiała się nadal na głos Martha. – I czy cokolwiek by ich to obeszło?
– Co? Jak to? Przecież dziadkowie umarli, gdy miałam dziewięć lat.
– Ach, no tak, tak, naturalnie!
Martha wyglądała, jakby powiedziała za dużo. Natychmiast zamilkła. Ewidentnie otrząsnęła się z rozmyślań, zerwała na równe nogi i niepewnie uśmiechnęła. A raczej lekko wykrzywiła wargi.
– Masz rację, Lily, zbiera się na burzę. Muszę lecieć. Szczególnie, że Józefina mnie wyczekuje, bo spóźniam się z obiadem! A dzisiaj miała dostać przecież wołowinę w galaretce. Gdzie ja mam głowę? Do zobaczenia, Lily.
Martha szybkim krokiem skierowała się ku wyjściu, zostawiając bratanicę z milionem myśli.
Lily, zaabsorbowana dziwnymi słowami ciotki Marthy, nie poczuła nagłego ruchu w kieszeni spodni. Gdyby była bardziej skupiona, wyciągnęłaby małą, pogniecioną karteczkę, na której napis “Wróciłam” raził szkarłatnym kolorem krwi.

*

Październik dobiegał końca, a ona, za przeproszeniem, była w ciemnej dupie.
Lissie nie wiedziała, co dokładnie podkusiło ją do studiowania w Houston. Może fakt zostania doktorem, może próba udowodnienia, że stać ją na więcej, a może nadal nie chciała wracać do Wielkiej Brytanii i do wspomnień codziennie wyniszczających psychicznie? Od przeszło paru miesięcy starała się skontaktować z Remusem w celu zwyczajnego porozmawiania, wytłumaczenia swojego głupiego zachowania, a później przeproszenia i błagania o wybaczenie. Bezskutecznie. Każda sowa wracała, a nieprzeczytane listy piętrzyły się w stosy na biurku w jej uniwersyteckim dormitorium.
Pukanie do drzwi uświadomiło Lissie, jak bardzo była spóźniona.
– Liss?
Do pokoju wszedł wysoki czarodziej w bursztynowej pelerynie. Uśmiechnął się serdecznie po zobaczeniu siedzącej na łóżku dziewczyny.
– Tak, tak, Richardzie, już idę. Wiem, jak zwykle musicie na mnie czekać – oznajmiła skruszonym głosem. Wyprostowała się i zaczęła rozglądać wokół. – Jeszcze tylko znajdę teczkę na dokumenty i... no, cóż, dokumenty. Na szczęście dzisiaj przed obiadem udało mi się zdobyć podpis dziekana, więc większych problemów z bezpośrednią teleportacją nie będziemy mieli. No, wiesz, nie chcę, tak jak ostatnio, wlec się dwie mile z buta.
– Liss, spokojnie. Przyszedłem jedynie, by powiedzieć, że nasza wyprawa została przesunięta o tydzień.
– Co? Dlaczego?
Roshid zaprzestała grzebania w komodzie.
– Dostaliśmy cynk, że stado reemów, które mieliśmy badać, nagle się rozprzestrzeniło. Podobno raz w roku te stworzenia rozdzielają się, żeby zażyć wolności. No, wiesz, usamodzielnić się. Mizaki z ekipy badawczej z Azji potwierdził tę informację i pocieszył tym, że po paru dniach znów stają się grupą. My, na nieszczęście, wybraliśmy nie tę porę, co trzeba.
– Ale miałam przecież wrócić do domu...
Lissie ewidentnie posmutniała.
– Zrobisz, jak zechcesz – stwierdził łagodnym tonem. – Tylko pamiętaj, że gonią nas terminy. Jeżeli chcesz zostać doktorem, musisz zrobić badania i napisać pracę nie później niż za osiem miesięcy. To dużo czasu, ale kiedy znów dostaniemy okazję znalezienia się tak blisko reemów? O ile kiedykolwiek znów ją dostaniemy. Anglia nie ucieknie, a reemy mogą. W końcu mają kopyta.
Żart był głupi, ale na twarzy Lissie wywołał niewielki uśmiech.
Poddała się, powoli kiwając głową.
Nie miała wyjścia, znów musiała przełożyć wizytę w Wielkiej Brytanii. Tata i Harry zrozumieją jej wybór, przecież chcą, by się rozwijała. Szczególnie tata, który co chwilę pisze jej w listach, jak bardzo jest dumny z córki i jak bardzo w nią wierzy. Harry może trochę pomarudzić, ale czekoladowa żaba albo karmelkowe muszki zmienią jego nastawienie. Przyjaciele też powinni zrozumieć. Jeżeli wyjaśni im, dlaczego musi zostać i co dzięki temu osiągnie, pewnie nawet dostanie gratulacje.
Problem brzmiał, czy ona sama zrozumie własną decyzję.
Richard zbliżył się do Lissie i objął ją w pasie.
– Dobrze robisz, Liss.
– Możliwe – westchnęła, po czym dodała pewniejszym głosem: – Tak. Napiszę ten cholerny doktorat, obronię się i będę doktorem cholernych magicznych stworzeń.
– A ja ci w tym pomogę.
Richard jeszcze raz przyjrzał się twarzy swojej podopiecznej, by bez wahania ją pocałować.

*

– Masz, żryj, ty obrzydliwy potworze!
Usłyszał brzdęk metalu odbijający się echem po pustym pomieszczeniu, w którym przebywał. Nawet nie podniósł się z ziemi. Poczuł zapach przypalonego jedzenia i mimo burczenia w brzuchu, powstrzymał się.
– Co? Znowu się buntujesz? Morris zaraz się o wszystkim dowie. Chcesz, żeby cię odwiedził?
Mężczyzna poddał się, przysunął po posadzce i trzęsącą się ręką wsunął widelec do ust. Pożuł chwilę i ledwo przełknął, kawałek mięsa był tak czerstwy. Wiedział, że znów zjadał tykającą bombę w postaci kolejnej trucizny.
Albo raczej leku, którego aktualnie był testerem.

2 komentarze:

  1. Czołem!
    Zakopane to może faktycznie dla niektórych koniec świata :D Lubię relację Lily- James, chociaż ostatnio ma się ona zaskakująco spokojnie. Mam nadzieję, że James jakoś rozwiąże swój problem z kursem (a kości w kończynach naprawdę bywają interesujące, tak swoją drogą) :D Dorcas jest urocza z tym gotowaniem, ale się stara, to też ważne ! Dziwna sprawa z ciotką Lily i jeszcze ta karteczka, jakoś mam wrażenie, że nie wróży to nic dobrego. Liss też się nieźle wkopała, ten doktorat i na dodatek jeszcze jakiś Richard, wyślij jej tam może Remusa, co ? :D
    No nic, bardzo spóźniony ten komentarz, piekielnie spóźniony nawet, ale dotarłam ;) Póki jeszcze okazja, nie zostaje mi nic innego, jak życzyć Ci dużo, dużo zdrowia, spokoju i odpoczynku oczywiście, żeby wena ładowała baterie razem z Tobą i cośki mogły się dalej produkować ;). Jeszcze raz Wesołych Świąt i bardzo szczęśliwego Nowego Roku :)
    Czekam na następny
    Trzymaj się ciepło !

    Monika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czołem!

      Jak się przeogromnie ciesze, że Cię czytam! :P
      Zakopane to koniec świata, szczególnie jak się mieszka w Trójmieście. Tyle kilometrów!

      Remus ma na razie inne zadanie, o którym nie będę wspominać. Temat karteczki również dostanie swoje rozwinięcie. Fajnie, że zauważyłaś tę "sprawę" z ciotką. :) Możesz też mieć rację z Lily i Jamesem, za spokojnie tam. Czas namieszać! :D

      Również życzę dużo radości, spokoju i wytrwałości w dążeniu do zrealizowania marzeń! Poza tym zakrapianego Sylwestra, bo jak powszechnie wiadomo - im więcej się w Sylwestra leje, tym lepszy następny rok. :P

      Pozdrawiam!

      Usuń