18 stycznia 2014

Urodzinowe szaleństwo

PART I

„- Bernie – szepnęła, wpatrując się w ptaka z zachwytem. Po chwili spojrzała za okno i uśmiechnęła się z rozrzewnieniem.
Kochany James…”
Zamyśliła się, po czym z westchnieniem postawiła trzy kropki, aby zakończyć swoje, jakże chaotyczne myśli. Westchnęła rozmarzona, zapisując i przy okazji wyłączając Worda, w którym od jakiegoś pół roku pisała nowe opowiadanie. Rozsiadła się wygodnie na krześle, składając ręce w koszyczek. W jej niewyraźnej minie widać było każde uczucie i każdą emocję. Udawała zadowoloną, chociaż w głębi duszy czuła się samotna. Dałaby wszystko, żeby tylko móc się teraz do kogoś przytulić. Wielokrotnie marzyła o tym jedynym, który podobnie jak James, zacznie za nią biegać po całym osiedlu, wykrzykując zapewnienia miłości, albo jak Syriusz, młody bóg, który kiedy tylko ją ujrzy, spostrzeże piękna, młodą, nieśmiałą kobietę, czasami dziecinną i pragnąca jego uwagi, którą naturalnie dostanie.
Amelia uśmiechnęła się promiennie, a jej niebieskie oczy zabłyszczały, kiedy usłyszała dobiegający z głośników dźwięk nowej wiadomości na gadu-gadu. Odczytała powiadomienie i poczuła się lekko w przypływie szczęścia. Pomimo że już od rana ludzie składali jej życzenia, nadal nie miała dość. Szkoda tylko, że rodzice nie za bardzo przejęli się urodzinami Amelii, na siatkówkę przecież mogli pójść kiedy indziej…
Wyłączyła komputer i zamaszystym krokiem podążyła w stronę kuchni, żeby zrobić sobie gorącą czekolady. Musiała się wyciszyć i odprężyć, więc pięć minut później usiadła wygodnie na kanapie i włączyła spokojną muzykę. Zaczęła szkicować jakąś postać, która okazała się być mężczyzną. Już miała zacząć obrysowywać mu pełne usta, gdy usłyszała dzwonek do drzwi. Bezmyślnie przeszła przez korytarz, zastanawiając się nad rodzajem włosów, kiedy raptownie poczuła dwie wariatki w swoich ramionach.
- Wszystkiego najlepszego, Aguś! – krzyczały niczym opętane, gdy solenizantce wreszczie udało wyrwać się z ich uścisków. Spojrzała na nie krytycznie, ale po chwili zaczęła się szaleńczo chichotać.
- A mówią, że to ja jestem dzieckiem – burknęła Ew, ale na jej twarzy ciągle widniał szeroki uśmiech.
- Bo jesteś – odpowiedziała roześmiana Aga. – A właśnie, przecież miałam ci kupić niebieski nocnik z kaczuszką, który gra po zrobieniu siusiu. Jaką chcesz piosenkę? Ach, no tak, Release me – dodała szybko, wywołując śmiech u Ani stojącej obok z wielką paczką.
- Mimo że jesteś dla mnie niemiła i tak cię kocham, starucho! – Ew krzyknęła głośno na całe mieszkanie, po czym ze swojej torby wyjęła wielką butelkę, w której prawdopodobnie znajdował się alkohol. Wszystkie dziewczyny pokazały ząbki i z radością weszły do salonu.
Z racji tego, że Ania i Ewelina nigdy tutaj nie były, zaczęły rozglądać się z ciekawością po pokoju, a że dziewczynki były też nadzwyczaj spostrzegawcze, zauważyły rysunek Amel. Gdy jednak zobaczyły, kogo on przedstawia, zaczęły piszczeć z radości i skakać.
Nagle do ich uszu doszło ostre walenie. Agnieszka zdziwiona poszła przywitać kolejnego niespodziewanego gościa.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuje!
Do Eweliny i Ani dobiegły wrzaski dziewczyny o niezwykle piskliwym głosie. – Za ten „prolog” i w ogóle!
Ciemnooka nieznajoma jak burza wpadła do pomieszczenia, sprowadzając na siebie wszystkie spojrzenia.
- Nadia?! – zapytała niedowierzająco Ew. – Co tutaj robisz?
Dziwnie się złożyło, a nawet sytuacja wydawała się lekko niebezpieczna, ponieważ w niewinnym salonie znalazły się aż cztery blondynki na raz. Och, Merlinie, chroń mieszkanie i sąsiadów!
Nie minęły jeszcze dwie godziny, a wszystkie dziewczyny już zataczały się po podłodze ze śmiechu. Przyczyn takiego zachowania było kilka: mogła to być radość przebywania razem, ilość spożycia Jacka Danielssa czy też opowiadanie sobie przeróżnych komicznych historii.
- A ja mam coś dla ciebie, Aguś – rzekła rozchichotana Anka, wybiegając nagle z pokoju. Nadia i Ew poszły w jej ślady. Po jakimś czasie wróciły do salonu z wielkim hukiem. Każda miała w dłoniach niewielki albo ogromny upominek, na widok czego solenizantka aż czknęła.
Na pierwszy ogień poszła Nadia. Agnieszka szybko odwinęła papier, a jej oczom ukazała się wykładana złotem kłódka z kluczykiem. Następnie wzięła prezent od Simile; zieloną książkę w skórzanej okładce, na której wyryty był napis: „HP – Lily i James”. Zajrzała do środka i prawie popłakała się ze wzruszenia, ponieważ w środku było całe jej opowiadanie, a gdzieniegdzie nawet znajdowały się jej własne rysunki. Amelia już chciała coś powiedzieć, ale Ew wcisnęła w jej dłonie małą paczuszkę. Solenizantka westchnęła cicho, otwierając prezent. Wyciągnęła z niego złotą bransoletkę, która dziwnym trafem wykonana została podobnie jak kłódka.
- Dziękuję, jesteście wspaniałe – szepnęła Amelia i zaczęła przytulać każdą dziewczynę po kolei. Odłożyła prezenty na stół, siadając wygodnie w fotelu. Nadia usiadła obok, ale Ania i Ewelina zaczęły się im przyglądać z uśmiechem, który nie wróżył niczego dobrego. W każdym razie niczego normalnego.
- Nie chcesz wiedzieć, po co kupiłyśmy ci te wszystkie rzeczy? – zapytała Ew.
- Chyba nie myślisz, że dostałaś je dlatego, że nie miałyśmy pomysłu na inny prezent? – dodała oburzona wręcz Ania. Dziewczyny, widząc minę solenizantki, prychnęły i pokręciły głowami z niedowierzaniem, by po chwili podejść do prezentów.
- Który rok? – zapytała Simile otwierając książkę na spisie treści.
- Siódmy – odpowiedziała za Amelię Ew, zjadając jednocześnie czekoladowe ciasteczko leżące na talerzyku na stole.
- Nie mówi się z pełnymi ustami – wytknęła Nadia, na co Ew tylko wzruszyła ramionami, pakując w siebie jeszcze dwa przysmaki i uśmiechając się wrednie. Ania za to otworzyła książkę na stronie sto trzydziestej ósmej, po czym wraz z Ew złapały za bransoletkę. Popatrzyły wyczekująco na Amelię i Nadię, więc te po chwili poszły za ich przykładem.
W momencie, gdy wszystkie trzymały manelę, strona, na której zaczynał się rozdział, zaczęła się dziwnie rozmazywać. Dziewczyny na parę sekund widziały przed oczami tylko wirującą ciemność, która z mocą je do siebie przyciągnęła.
Upadły.


PART II

Podniosły się na chwiejnych nogach, rozglądając wokół. Amelia stała jak wryta w ziemię i ze zdziwieniem, satysfakcją i radością wpatrywała się w krajobraz przed sobą. W życiu nie pomyślałaby, że coś tak niezwykłego mogłoby ją spotkać. Jakimś cholernym cudem trafiła prosto do własnego opowiadania. Naturalnie nie była pewna na sto procent, ale zaufała przeczuciu. Stała przy jeziorze, a naprzeciwko niej widniał zamek. Hogwart. Reszta dziewczyn, mimo że się tego spodziewały, również wyglądały na przeogromnie szczęśliwe.
Nagle rozbrzmiał głośny dzwonek, który prawdopodobnie oznaczał koniec zajęć.
Dziewczyny spojrzały w stronę okien, widząc powoli pojawiające się w nich osoby. Nikt jednak nie miał aż tyle czasu, by przez nie wyjrzeć. Uczniowie szybkim krokiem podążali gdzieś w nieznanym kierunku.
- Mamy czas do osiemnastej.
- Dlaczego, Amel? Możemy tutaj zostać na cały dzień. Znaczy noc. Tutaj jest tak pięknie – jęknęła Nadia.
- Bo wtedy moi rodzice wracają do domu – sprostowała Aguś, idąc zamaszystym krokiem w stronę wejścia. – Chodźmy. Nie traćmy więcej czasu.
Chwilę później przekroczyły próg zamku. Westchnęły cicho, zachwycając się wspaniałym widokiem. Musiały przyznać, że obraz Hogwartu w wyobraźni był daleki od tego w rzeczywistości. Prawie w biegu przemierzały korytarze, chcąc dotrzeć do Wielkiej Sali. Co jakiś czas potrącały uczniów, ale starały się nie zwracać na to uwagi. Niektórzy nawet zatrzymywali się, by ze zdziwieniem przyglądać się dziewczynom ubranym w mugolskie ciuchy.
Amelia prowadziła tę dziwną paradę dość pewnie, dzięki czemu niebawem znalazły się już na drugim piętrze. Blondynka już chciała skręcić w prawo, kiedy nagle się z kimś zderzyła. Upadłaby na posadzkę, gdyby ktoś w odpowiednim momencie nie złapał jej za ramię. Stanęła stabilnie na nogach i spojrzała w górę, chcąc podziękować i zarazem nakrzyczeć za nieuważne chodzenie. Oniemiała jednak, wpatrując się prosto w rozczochraną czarną czuprynę i ten zniewalający uśmiech.
- Cześć, James! – powiedziała głośno Ew, wystawiając rękę w kierunku Huncwota. – Jesteś ładniejszy niż myślałam – zaśmiała się, sprawiając, że chłopak zmarszczył czoło. - Au! – krzyknęła raptownie, łapiąc się za tył głowy, w którą dostała od Nadii.
- To my się znamy? – zapytał Potter, spoglądając po dziewczynach z zainteresowaniem.
- Tak.
- Nie.
Odpowiedziały jednocześnie. Nadia i Amelia stwierdziły, że najlepiej byłoby ukryć przed wszystkimi fakt ich nagłego pojawienia się, dzięki czemu mogłoby obyć się bez zbędnych pytań. Ania i Ewka zaś przytaknęły, mając nadzieję na niezłą zabawę.
Rogacz parsknął śmiechem, przez co został zgromiony przez cztery pary oczu, dlatego szybko uniósł do góry dłonie w geście poddania.
- Chodźcie porozmawiamy w wieży – rzekł, po chwili namysłu i łapiąc Amelię za rękę, poprowadził je na skróty do pokoju wspólnego Gryffindoru.
Pięć minut później wygodnie siedziały na kanapach i popijając kremowe piwo, śmiały się z żartów Huncwotów i dziewczyn z siódmego rocznika, których James sprowadził z obiadu. Ew i Ani jakimś cudem udało się przekonać Amiel i Nadię do powiedzenia prawdy.
- A więc to ty o nas piszesz, tak? – zapytał Syriusz, zarzucając rękę na ramię Agnieszki. Ta zarumieniła się słodko. – Już cię lubię, mała!
- Ja ciebie też, mały.
- Ale jak się tu dostałyście? –spytała Lily, patrząc uważnie na cztery blondynki. Wzruszyły ramionami, starając się pominąć niezręczny temat, a Ania chcąc go szybko zmienić, odkręciła się w stronę Pottera i zapytała:
- Oprowadzisz Agę po zamku? Już od tak dawna chciała zobaczyć Hogwart, a ty możesz jej pomóc, bo znasz wszystkie zakamarki tego zamku.
Amelia na słowa Ani zaczęła piorunować ją wzrokiem.
- Nie ma problemu.
- Tylko za półtorej godziny musimy uciekać.
- Się rozumie – uśmiechnął się James, stanął przed solenizantką i ochoczo wyciągnął ku niej dłoń.
- Mogę prosić? – spytał z błyskiem w oku i wyciągnął rękę w kierunku dziewczyny. Z delikatnym uśmiechem podała mu rękę, wstając szybko.
- Tylko jej nie zjedz! – krzyknął Łapa, przez co dostał w głowę od Remusa. Black syknął, łapiąc się za bolące miejsce i z urażoną dumą usiadł na fotelu, wpatrując się w jeden punkt.
Pan Potter i panna Amelia już chcieli przejść przez portret, aby udać się na zwiedzanie szkoły, kiedy do ich uszu dobiegł krzyk Nadii:
- Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, siedemnastko! – krzyknęła z szatańskim uśmiechem na twarzy, jakby znając nadciągające skutki. Cóż, nie pomyliła się, ponieważ dosłownie pół minuty później Amelia ginęła wśród uścisków wszystkich Gryfonów z siódmego roku.
- Dobra dość, zostawcie ją, bo już więcej do nas nie przyjdzie albo wymyśli wam takie życie, że lepiej będzie  uciekać – powiedział James, gdy już miał serdecznie dość tego przedstawienia.
Złapał Amel za dłoń i szybkim krokiem wyszedł z pokoju wspólnego, ciągnąc za sobą zdezorientowaną, ale rozpromienioną dziewczynę. Powoli zaczęli przechadzać się po szkolnych korytarzach, wesoło rozmawiając.
- Jak jest na górze? – zapytał James, przerywając chwilowe milczenie.
- Na górze?
- No… skądś musiałyście do nas przyjść, prawda?
- Miło – odpowiedziała krótko, ale widząc jego minę, natychmiast dodała: – Może kiedyś tam ze mną pójdziesz.
James zmarszczył czoło, ale zanim cokolwiek powiedział, Aga weszła mu w słowo:
- Mam do ciebie wielką prośbę – zaczęła kulawo, sprawiając, że czekoladowe tęczówki popatrzyły na nią z zainteresowaniem. – Mogłabym coś wyczarować?
- O ile mi wiadomo, mugole nie umieją czarować…
- Ale z twoją pomocą – wytłumaczyła, rumieniąc się nieznacznie.
James od razu załapał.
- Nie ma problemu – zgodził się z entuzjazmem i szybkim ruchem wyjął różdżkę z kieszeni spodni. Wyciągnął prawą rękę do przodu, a Amel zręcznie ją złapała, sprawiając, że na jej ciele pojawiły się dreszcze. Zadrgały jej kąciki ust, ale nic nie wydukała. – Co chcesz zrobić?
- Alohomora! – krzyknęła po chwili namysłu, a różdżkę skierowała na wejście od klasy transmutacji. James, chcąc zrobić zmyślny kawał, w myślach wypowiedział inne. Bardziej wybuchowe. Drzwi raptownie rozpadły się na małe kawałeczki, a Amel wystraszona aż podskoczyła. Przełknęła głośno ślinę, gdy z daleka usłyszała odgłos czyichś ciężkich kroków.
James złapał ją za rękę i z uśmiechem zabrał ją z miejsca wypadku.
Biegli, mijając innych uczniów aż wparowali do jakiegoś małego, brudnego pomieszczenia. Kiedy tylko znaleźli się w środku, Potter zamknął drzwi od schowka i opierając się o przeciwległą ścianę, zaczął lekko dyszeć. Nagle usłyszeli dziwny dźwięk kliknięcia w zamku. Rogacz ściągnął brwi i spróbował otworzyć drzwi. Nadaremnie.
- Mam klaustrofobię! – krzyknęła przerażona dziewczyna, opuszczając ręce.
Potter zerknął na nią, zaczynając się głośno śmiać, więc Amelia odwróciła głowę oburzona. I dalej by tak było, gdyby niespodziewanie nie poczuła na swojej szyi ciepłego oddechu. Odwróciła więc głowę, wpatrując się wprost w czekoladowe oczy chłopaka. Nogi zaczęły się pod nią uginać.
- Wszystkiego najlepszego, solenizantko – szepnął cicho.
Amelia nawet nie zdążyła odpowiedzieć, bo James skutecznie jej to uniemożliwił. Przytknął do jej ust własne, rozpoczynając pocałunek. Robił to delikatnie i niespiesznie, jakby rozkoszując się chwilą. Dziewczyna westchnęła, dając tym samym znać Potterowi, że jego gest został miło przyjęty. Z rozkoszą więc mocniej wpił się w jej usta, sprawiając, że Amelia prawie straciła równowagę. Zakręciło się jej w głowie. W tej chwili, jak w żadnej innej, cieszyła się, że ma zamknięte oczy, inaczej świat by jej wirował.
Chłopak objął w pasie, przyciągając bliżej, więc Amelia wplotła palce w jego miękkie włosy. Pieszczota zaczęła się pogłębiać, kiedy do ich uszu dobiegło głośne pykanie, które nie zwiastowało niczego dobrego. Oderwali się od siebie z cichym mlaśnięciem, głośno oddychając.
Amelia zerknęła na zegarek i zmięła w ustach przekleństwo.
- Muszę naprawdę iść. Otwórz.
Nie patrzyła na Jamesa, bo trochę się wstydziła. Nie żałowała jednak tego, co się stało. Po prostu nie wiedziała, jak się zachować w takiej sytuacji. Tym bardziej że nadal siedzieli zamknięci w schowku.
- Kiedy ja nie mogę… Poczekaj chwilę.
Potter wyjął z kieszeni lusterko, zawołał Syriusza, szybko sprostował mu sprawę i prosił o ratunek. Oczywiście, skutecznie pominął moment z pocałunkiem. Nie musieli długo czekać na ratunek. Drzwi otworzył im Łapa, za którym stały trzy blondynki z szerokimi uśmiechami.
- I jak się zwiedzało, gołąbeczki? – spytała z uśmiechem Ew.
- Całowaliście się! – wykrzyknęła zaskoczona a zarazem szczęśliwa Ania, wskazując palcem na Jamesa i Amelię.
Poszkodowani popatrzyli po sobie, a kąciki ich ust drgnęły znacząco. Bez słowa wyszli ze schowka. Agnieszka westchnęła, sprawdzając godzinę.
- Musimy iść. Już osiemnasta.
Solenizantka wyjęła bransoletkę z kieszeni i rzucając ciepły uśmiech w stronę
Syriusza i Jamesa, zaczęła cicho odliczać. Reszta dziewczyn od razu poszła za jej śladem.
Trzy.
Dwa.
- Wrócisz do nas jeszcze? –zapytał James, wpatrując się w Agę. Dziewczyna przytaknęła ochoczo.
Jeden.
- Do zobaczenia! – zdążyła krzyknąć Ania, zanim świat przed ich oczami zaczął wirować.


PART III

Z hukiem upadły na miękki dywan, dzięki któremu nic sobie nie stłukły.
- Dziękuję – zaczęła Amelia. – To były najlepsze urodziny, jakie kiedykolwiek miałam. Było tak magicznie, tak…bajecznie. Przez chwilę nawet poczułam się jak księżniczka… Przez Jamesa, Syriusza, przez wszystkich… – mówiła, a jej oczy zaszkliły się lekko. – Szkoda, że to już koniec…
- A kto powiedział, że koniec?! – wykrzyknęła Ew, klaszcząc w dłonie z uciechy. – To dopiero początek!
- Początek? Ale jak to? – zapytała Aguś.
- Zawsze możesz tam wrócić, prawda?
- Prawda. Zawsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz