Strony

11 maja 2012

Najważniejszy obowiązek wobec dzieci to dać im szczęście (8)

Część ósma

            Hermiona stała właśnie bezwładnie na środku salonu, wsłuchując się w tą dziwną, domową ciszę. Od kiedy Zoey zniknęła, nawet ściany zdawały się płakać, a ponure okna tak zostały ogarnięte smutkiem, że  nie przepuszczały aż tyle ciepła co wcześniej. Nie żeby ten czynnik w jakimś stopniu przeszkadzał pannie Granger. Właściwie to nie zwracała na to większej uwagi. Jedyną rzeczą, która zaprzątała jej głowę, gdy tylko była sama, była naturalnie ogromna chęć znalezienia swojej jedynej i ukochanej córeczki, za którą oddałaby nawet życie, którą kochała najbardziej na świecie i wreszcie bez której po prostu nie potrafiłaby żyć.
            Szatynka od tygodnia chodziła niczym duch, a jedyną cechą, jaka odróżniała ją od martwego, było egzystowanie. Chodziła, od czasu do czasu jadła i piła, gdy przyjaciele do niej wpadali, spała i oczywiście płakała, cały dzień wolny od pracy spędzając w pokoju Zo.
             Dosłownie przed paroma minutami rozmawiała przez telefon ze swoją córeczką, błagając, tłumacząc i krzycząc. Próbowała jej jakoś wyjaśnić, by się nie bała, by powiedziała wszystko, co wie o osobach, które ją uprowadziły, lecz ta uparcie milczała, odpowiadając tylko, że nikt jej nie porwał. A Hermiona nawet chciała dać im pieniądze za uwolnienie córki!
            W tej chwili jednak całkowicie nie wiedziała, co robić.
            Ci bandyci na pewno zmuszali jej dziecko, żeby ta milczała jak grób, ale przecież Zoey nigdy się nie słuchała jakichś obcych ludzi. Ba! Często dawała im się nieźle we znaki, przez co ci mieli jej serdecznie dość.
            A jak ją bili lub torturowali?
            - Nie – powiedziała do siebie stanowczym głosem kobieta – nie daj się zwariować, Hermiono.
            Niemniej, te cholernie pesymistyczne myśli wcale nie chciały uspokoić swojego szaleńczego biegu, raz za razem wymyślając coraz gorsze sceny, które powoli, acz skutecznie przejmowały kontrolę nad umysłem Hermiony.
            Ze zdenerwowania zaczęła krążyć wokół pokoju, co nigdy wcześniej jej się nie zdarzało.
Aż wreszcie nie wytrzymała tego napięcia.
W biegu złapała za płaszcz i torebkę, z trzaskiem teleportując się prosto w ciemną uliczkę, która znajdowała się tuż przy komendzie londyńskiej policji. Owszem, główny komendant powiedział jej, by przez chociażby jeden dzień uzbroiła się w cierpliwość, ale nie mogła. Nie teraz, kiedy znowu usłyszała głos Zoey; nie teraz, kiedy kropla przelała czarę.
Szybko wyszła z zaułka i nim się spostrzegła, stała przed starym, wiekowym i kamiennym budynkiem, do którego wnętrza po paru sekundach skierowała swoje kroki. Wszystko tutaj trwało tak samo, jak parę godzin temu. Na komendzie co rusz było pełno ludzi, których potrącała lekko, brnąc ciągle do przodu. Nie przejmowała się jednak ich oburzonymi spojrzeniami, a czasem nawet i głośnymi prychnięciami, po prostu na siłę próbowała dotrzeć do windy, a później na drugie piętro. Do komisarza Mullera, który obiecał jak najprędzej zająć się jej sprawą.
- Przepraszam – warknęła Hermiona do grupki osób stojących przy drzwiach windy i tym samym blokujących do niej przejście. – Ruszcie się stąd, ludzie, do cholery! – wykrzyknęła w końcu zła, że nikt jej nie słucha. Aczkolwiek teraz, jak na zawołanie, tłumek rozstąpił się niczym Morze Czerwone przed Mojżeszem.
- Może grzeczniej, paniusiu? – odezwała się jedna z kobiet, na której twarzy odmalował się grymas złości.
Hermiona z sykiem odwróciła się twarzą do domniemanej, groźnie mrużąc oczy. Jej ręka raptownie powędrowała do kieszeni, w której trzymała różdżkę. Na szczęście przeszkodził jej jeden z policjantów, który mocno złapał ją za ramię.
            - Spokojnie, panno Granger – powiedział uspokajającym tonem.
            Szatynka popatrzyła na niego i głośno wciągnęła powietrze, kiedy strażnik miejski pokazał jej dłonią, w którą stronę ma się udać.
            - Zapraszam.
            Kobieta weszła posłusznie do jednego z pokoi, a później usiadła na wskazanym miejscu naprzeciwko komendanta, który przyglądając się jej uważnie, splótł palce ze sobą i oparł łokcie na blacie biurka.
            - I jak? – zaczęła po paru sekundach Hermiona, coraz bardziej się niecierpliwiąc. – Znaleźliście ją? Są jakieś poszlaki? Wiecie, co z Zoey?
            - Spokojnie, pani Hermiono – westchnął komendant, wymawiając słowa jak najdelikatniej tylko potrafił. Znał naprawdę wiele podobnych przypadków i doskonale zdawał sobie sprawę, że wówczas najważniejsze jest właśnie opanowanie.
            - Jak ja mam być spokojna?!
            - Sprawdziliśmy, z jakiego telefonu dzwoniła pani córka – rozpoczął komisarz – i na szczęście okazało się, że był on na abonament. Szybko dowiedzieliśmy się, na kogo jest on zarejestrowany, pojechaliśmy w tamto miejsce...
            - I? – dociekała Hermiona, przygryzając wargę ze zdenerwowania i bawiąc się skrawkiem płaszcza.
            - Sprawdziliśmy właściciela. To naprawdę przepisowy obywatel, nie było go w naszych kartotekach. Nie mamy na niego nic, co mogłoby go w jakiś sposób obciążyć.
            - Sprawdziliście jego dom?
            - Nie mieliśmy takiego prawa. Trzeba mieć nakaz od prokuratury, by można było przeszukiwać czyjąś posesję.
            Hermiona wciągnęła głośno powietrze, czując, jak jej nerwy stają się bardziej napięte.
            - Kto to jest?
            - Przykro mi, ale to poufne dane – odpowiedział komendant, lekko pąsowiejąc. – Nie możemy ich udzielać osobom w jakikolwiek sposób zaangażowanych w daną sprawę. Takie procedury, pani Granger.
            – Porwali moje dziecko, a wy mi nie chcecie powiedzieć, kto to zrobił?! - krzyknęła kobieta, raptownie wstając z miejsca. – Chrzanię te wasze cholerne procedury! Już nic od was nie chcę! Sama dowiem się, kim jest porywacz i gdzie jest moja córka! Do widzenia!
            I wyszła, głośno trzaskając drzwiami oraz sprawiając, że pan komisarz wypuścił ze świstem przez ostatnie parę sekund wstrzymywane powietrze. Owszem, bardzo chciał pomóc tej biednej kobiecie, ale gdyby powiedział chociażby odrobinę za dużo, to on mógłby mieć poważne kłopoty. A do tego nie dopuści nigdy, nawet kosztem czyjegoś... życia?

*

            Hermiona, czując, jak jej zdenerwowanie powoli osiąga punkt kulminacyjny, prawie w biegu przemierzała korytarze św. Munga.
            Spóźniła się do pracy ponad godzinę, co nigdy wcześniej nie miało miejsca. Spowodowane to było wizytą u Harry’ego i Luny, do których wpadła od razu po nieudanej negocjacji z policją. Oczywiście, opowiedziała im wszystko dokładnie, rozpoczynając od drugiego telefonu Zoey. Będąc w trakcie opowiadania, raptownie zdała sobie sprawę, że nic tak naprawdę niewiadomo. Mimo iż każdy się stara, próbuje jakoś pomóc, to i tak nie odkryto jeszcze, gdzie może być dziewczynka i co w ogóle się z nią stało.
            I właśnie ten czynnik ją tak bardzo zirytował.
            Niemniej, zanim przekroczyła próg gabinetu, wzięła trzy odprężające oddechy i policzyła do dziesięciu. Może nie uspokoiło jej to całkowicie, ale jakiś tam swój wkład dało, bo przynajmniej nie miała teraz ochoty wszystkich zabić – i to gołymi rękami.
Zanim jednak nacisnęła klamkę, do jej głowy znienacka wpadła dziwna myśl.
Całkowicie zapomniała o ostatniej rozmowie z Draco!
Wciągnęła mocno powietrze do płuc, ale kiedy usłyszała dość głośną rozmowę, która dochodziła zza zakrętu korytarza, mimowolnie zadrżała. Pędem otworzyła drzwi i wparowała do środka. Przez moment stała w miejscu, nie wiedząc, co zrobić, po czym w ogóle nie zastanawiając się nad swoim poczynaniem, szybko schowała się pod biurkiem. Po chwili jednak uświadomiła sobie, że należało ono do jej partnera, lecz nim wykonała choćby minimalny ruch, drzwi do gabinetu znów się otworzyły. Hermiona przeklęła w myślach swoją głupotę. Poza tym co to w ogóle za pomysł, żeby się chować pod stołem w swoim własnym gabinecie?!
-  Czy nie uważasz, że Draco dzisiaj dziwnie się zachowuje? Jakby się czymś bardzo przejmował lub bał...
- Josh, przestań znów spekulować – odpowiedział jakiś drugi męski głos, a Hermiona z ulgą domyśliła się, że to tylko bliźniacy. – Pamiętasz chyba, co ci się ostatnio wkręciło, prawda?
Przez chwilę wokół nich panowała cisza i szatynka mogłaby przysiąc, że Josh rzuca bratu piorunujące spojrzenie.
- Ale muszę przyznać, że chyba masz rację – zgodził się John. – Draco ewidentnie coś frapuje.
- Pewnie jakaś kobieta.
Obaj zaśmiali się dość głośno, po czym znowu zamilkli, prawdopodobnie wykonując jakieś dziwne czynności, bo coś ciągle szeleściło i skrzypiało.
- Myślisz, że jakaś laska dała mu kosza? – zadał pytanie jeden z braci, a w jego głosie słychać było ciekawość.
- A bo ja wiem... Może się biedaczek zakochał, a ta dziewczyna posłała go do diabła?
Znowu wybuchła ogólna radość, lecz po paru sekundach szybko się ulotniła.
- A tak przy okazji, gdzie jest Hermiona?
Szatynka, uchwyciwszy swoje imię, nastawiła bardziej uszy. Chociaż właściwie nie musiała tego robić, bo i tak wszystko doskonale słyszała.
- Może...
Nie dane było jednak skończyć jednemu z bliźniaków, ponieważ przerwało mu wtargnięcie do pokoju kolejnej osoby. Tej, której dziewczyna się aż tak obawiała i przez którą najzwyczajniej w świecie robiła z siebie idiotkę.
- Co wy tutaj jeszcze robicie? – zapytał Draco ze zdziwieniem tudzież zdenerwowaniem w głosie. – Już dawno mieliście być w laboratorium i ważyć ten cholerny eliksir!
Hermiona po raz pierwszy usłyszała, żeby młodszy Malfoy krzyczał na ducha winnych bliźniaków. Przez moment miała nawet ochotę wyjść spod tego biurka i mu nieźle przyłożyć. Ale to była tylko chwilowa zachcianka, ponieważ sekundę później usłyszała zbliżające się kroki. Ze strachem przełknęła ślinę, czując, że to już koniec jej zabawy w chowanego. Zauważyła nogi blondyna, więc mocno zacisnęła oczy.
Nic się jednak nie stało; żadnych zaskoczonych okrzyków czy innych dziwnych zachowań, które mogłyby wskazywać na to, że ją zauważył.
Powoli uchyliła powieki, zdając sobie sprawę, że Draco dalej stoi. Najzwyczajniej w świecie coś bardzo przykuło jego uwagę, iż ten nawet nie raczył usiąść na krześle.
- Cholera – powiedział sam do siebie, co bardzo zaskoczyło kobietę – cholera, no! A więc to prawda... Miała rację...
Hermiona w głębi ducha musiała przyznać, że jest niezwykle ciekawa tego, co zaprzątało myśli mężczyzny. Jego głos, gdy wymawiał te słowa, brzmiał zarazem dziwnie łagodnie i przerażająco. Jakby nie mógł w coś uwierzyć.
Jej refleksje przerwało donośne otwarcie drzwi, które z hukiem trzasnęły o przeciwległą ścianę, a później krzyk Klary:
- Draco, chodź tutaj, natychmiast! To ty wysłałeś bliźniaków do laboratorium, więc to ty za to wszystko odpowiadasz! Skaranie po prostu z tymi dzieciakami!
Malfoy bez zbędnych pytań ruszył w stronę kobiety, która już zawzięcie coś mu tłumaczyła. Hermiona przez chwilę zastanawiała się, co takiego musiało się stać, że Klara była aż tak zdenerwowana, ale w końcu dała z tym spokój. Z cichym westchnieniem ulgi mozolnie wstała spod biurka i już chciała stamtąd odejść, kiedy jej wzrok przykuł pewien plik kartek. Szatynka, rozglądając się wokół, jakby chciała się upewnić, że nikogo nie ma, z drżącą ręką sięgnęła po pergamin leżący na wierzchu. Zmrużyła oczy, wczytując się w zawartość, ale kiedy dobrnęła do końca, okazało się, że to po prostu dane osobowe Draco, które potrzebne były do jakichś badań. Nie mogła jednak znaleźć wzmianki o tym, jakie to były badania. Najwyraźniej Malfoy zażądał stuprocentowej anonimowości.
Tylko ciekawe, co to za badania, przemknęło przez myśl dziewczynie, ponieważ na drugim dokumencie zauważyła dość spory napis, ogłaszający wszem i wobec, że wynik owego testu był jak najbardziej pozytywny.
Granger przez chwilę milczała, przeglądając plik kartek. Nagle usłyszała dźwięk otwierających się drzwi, więc zaskoczona szybko zabrała ręce.
Oszalałe serce biło bardzo głośno, więc dziewczyna bała się, że niebawem wyskoczy jej z piersi. A szare, bystre i zaskoczone spojrzenie wcale nie łagodziło jej dość dziwnej sytuacji.
- Hermiona? – zapytał Draco, wchodząc do środka. Jego łuk brwiowy powędrował do góry, kiedy zapytał: - Kiedy przyszłaś?
- Dosłownie przed chwilą – mówiąc to, przełknęła gulę rosnącą w jej gardle. Nie lubiła kłamać, ale ta sytuacja wymagała poświęcenia.
Draco milczał, zaciekle się w nią wpatrując.
Dziewczyna zmarszczyła czoło. Naprawdę była niezwykle ciekawa, jakie myśli zaprzątają teraz głowę chłopaka, bo przez jego minę nic nie mogła rozszyfrować. Zresztą, zawsze tak było. Postać młodego Malfoya już od szkolnych czasów owiana była tą nutką tajemnicy, którą  nagminnie chciała poznać. Oczywiście, przez jakiś czas, kiedy ci utrzymywali ze sobą dość mocne relacje, miała nadzieję, że wreszcie go odszyfruje, że zdejmie z niego tą cholerną maskę, że dowie się o nim całej prawdy.
Niestety, wydarzenia, które się później potoczyły, całkowicie pozbawiły jej tej dzikiej przyjemności. Aż do teraz, do czasu, kiedy znów wokół nich zaczęła powstawać ta dziwna więź. I Hermiona byłaby głupia, gdyby tego nie wykorzystała.
Szatynka, zdając sobie sprawę, iż dalej stoi przy biurku Dracona, szybko podeszła do swojego. Usiadła na fotelu i zakładając nogę na nogę, zdawała się na coś czekać.
Malfoy czując się lekko niezręcznie zaistniałą sytuacją, podrapał się w kark. Nagle uświadomił sobie, że jego badania na potwierdzenie ojcostwa leżą na samym wierzchu. Szybko więc ruszył w tamtą stronę, by po namyśle złapać całość i podrzeć ją w najdrobniejszy mak. Jeszcze tego by brakowało, żeby Hermiona się dowiedziała. Oczywiście, zamierzał jej wkrótce powiedzieć, że wie, iż mają dziecko, ale raczej nie nastąpi to akurat w tym momencie. Wolał poczekać na inny, lepszy.
Cholera!, pomyślał Draco, raptownie uświadamiając sobie całą prawdę, która od wczorajszego wieczora powoli zbierała się w jego głowie. Zapłodnienie to był ten drugi raz! Poza tym Hermiona musi się okropnie martwić o Zoey, przecież nawet nie ma pojęcia, gdzie mała jest. Czas...
- A więc – zaczęła dziewczyna, starając się przerwać ciszę – Draco, muszę ci powiedzieć coś naprawdę ważnego. Chodzi... chodzi o moją córkę.
Malfoy zamarł, wpatrując się w jakiś bliżej nieokreślony punkt przed sobą. Musiał przyznać, że takiego obrotu sprawy całkowicie się nie spodziewał.
Czyżby ona chciałaby mi teraz powiedzieć, że... Merlinie!
- Hermiono – przerwał jej mężczyzna, starając się przejąć pałeczkę – nie denerwuj się, ona na pewno się znajdzie. Trzeba być dobrej myśli.
Szatynka zamknęła oczy, westchnęła, wstała i powoli zaczęła krążyć po gabinecie, próbując się jakoś uspokoić. Zacisnęła dłonie w pięści.
- Jest coś ważnego, o czym muszę ci powiedzieć...
- Spokojnie, Hermiono, ja wiem.
- Wiesz? – zapytała z niedowierzaniem dziewczyna, szeroko otwierając oczy. Usiadła na kanapie, po czym schowała twarz w dłoniach. Było widać, że jest załamana.
- Tak, widzę przecież, jak się męczysz – powiedział cicho acz stanowczo, podchodząc do niej i siadając obok. Złapał ją za dłonie, sprawiając, że ta była jeszcze bardziej zaskoczona. – I naprawdę nie musisz mi się tłumaczyć. Naprawdę zdaję sobie sprawę z tego, że jest ci ciężko i czasami nie dajesz już rady. To nic dziwnego, uwierz, i tak bardzo dobrze sobie radzisz. Pamiętaj, że zawsze ci pomogę, jasne?
Draco przerwał swój monolog, próbując zmienić temat. Nie był po prostu na razie gotowy na szczerą rozmowę dotyczącą jego ojcostwa. Nie teraz, kiedy dopiero co potwierdził swoją teorię. Za dużo jak na raz, zdecydowanie.
- Ale... ale... – jąkała się szatynka, tak jakby nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje. Opuściła ramiona, sprawiając wrażenie osoby, która się całkiem poddała. I właśnie o to Draco chodziło najbardziej.
- Spokojnie, na pewno się znajdzie – uśmiechnął się pokrzepiająco, po czym złapał ją za ramiona i mocno do siebie przytulił. Hermiona tylko westchnęła, całkiem zatapiając się w tym uścisku. Przez chwilę nawet zakręciło jej się w głowie od nadmiaru wrażeń, ale zapach mężczyzny i jego lekki dotyk jej włosów powoli ją uspokajały.
Dawno nie czuła się tak zadziwiająco wręcz dobrze. Przez parę sekund zdała się zapomnieć o wszystkich swoich problemach, oddając się temu wszystkiemu. Wtem w jej głowie zaczęły pojawiać się obrazy jej córki. Poczuła łzy napływające do oczu, starając się dalej nie myśleć,  lecz kiedy w uszach usłyszała  śmiech swojego dziecka, zmrużyła gniewnie oczy. Z całą siłą, jaką w sobie tylko miała, odepchnęła się od blondyna. W jej brązowych tęczówkach dało zauważyć się zaciętość.
- Nie o to mi chodzi, Draco.
Och, nie!, jęknął Malfoy, starając się szybko wymyślić jakiś plan B. Miał tylko jedno wyjście.
Bez zbędnych ceregieli mocno wpił się w usta Hermiony. Kobieta z zaskoczenia wciągnęła głośno powietrze, lecz czując na sobie te wspaniale ciepłe wargi, wręcz odpłynęła. Przez chwilę nie dawała w ogóle znaku życia, jednak wreszcie powoli i w pewnym sensie bezwiednie rozchyliła swoje usta, oddając pocałunek. Ku swojemu wielkiemu zdziwieniu, pamiętała jeszcze jego smak i działanie, które u niej wywoływał. Miała pustkę w głowie, coraz bardziej mięknące nogi i te zimne dreszcze. Czuła się, jakby znów była nastolatką, jakby znów zabrał ją do jednego z pomieszczeń w Hogwarcie, jakby nic od tego czasu się nie zmieniło.
 Draco za to całkowicie nie mógł uwierzyć w to, co zrobił. Ale to całe bicie się z myślami trwało nie więcej niż parę sekund, ponieważ w tym momencie liczyła się tylko ona i jej cudowne usta, które wręcz zdawały się krzyczeć, nawoływać do niego.
Przyciągnął ją bliżej siebie, przez co teraz czuł całą jej osobę. Jedną rękę wplótł w te brązowe miękkie loki, a drugą nadal lekko podtrzymywał jej podbródek, zwalniając to szybkie tempo. Powoli rozkoszował się tymi niesamowitymi doznaniami, jakie ciągle zdawały się wracać.
Pamiętał ją, mimo iż minęło aż tyle lat, i miał ogromną nadzieję, by ta chwila trwała wiecznie.
Niestety, jak to często bywa, marzenia szybko się kończą. Tak było i tym razem, ponieważ rozległo się pukanie do drzwi, które przez tą panującą ciszę w gabinecie, zdawało się być sto razy głośniejsze niż w rzeczywistości.
 Zaskoczeni natychmiast się od siebie odsunęli, lecz nie przeszkodziło im to w dalszym spoglądaniu sobie w oczy, które zdawały się błyszczeć.
Draco przerwał jeden z magicznych momentów, lekko chrząkając.
- Proszę – powiedział, mając jedynie nadzieję, że nic nie wskazuje na to, że przed chwilą pomiędzy głównymi przełożonymi do czegoś doszło.
Do gabinetu weszło małżeństwo, którego i Draco, i Hermiona w tym momencie najmniej się spodziewali. Nie byli także zbyt radośni z tego powodu. W końcu kto by był, gdyby na horyzoncie pojawił się Ronald Weasley i jego piszcząca żona Lavender?
 Hermiona, kiedy tylko zobaczyła swojego byłego przyjaciela, natychmiast wstała z kanapy, kierując się w stronę wyjścia. Nie miała ochoty przebywać w tym samym pomieszczeniu z Ronem, a tym bardziej z Draco. Najpierw musiała sobie wszystko poukładać w głowie, żeby cokolwiek zrobić czy powiedzieć.
- Idziesz szukać swojej córeczki, Granger? – zapytał niespodziewanie Weasley drwiącym tonem. Szatynka zamarła w połowie drogi, po czym ze wściekłością odwróciła się prosto w stronę mężczyzny.
- Jak śmiesz w ogóle coś takiego mówić?! – wykrzyknęła Hermiona, próbując pozbyć się ciągle narastającej furii z minionych dni. – Po pierwsze, to nie jest twoja sprawa i w ogóle nie powinna cię obchodzić moja Zoey, a po drugie...
- A czy jej ojciec wie, że zaginęła?
Ron stanowczo przegiął, zadając to pytanie. Nawet jego żona popatrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami. Hermiona za to tylko stała i wpatrywała się w niego w milczeniu. Może i kiedyś był jej przyjacielem, bratnią duszą, ale przez ciągłe uprzykrzanie jej życia miała go stanowczo dość, a w tej chwili nienawidziła go całą swoją osobą.
- Co nic nie mówisz? – zakpił Ronald, wybuchając śmiechem. – Zdałaś sobie sprawę, że jesteś beznadziejną matką, która nie potrafi nawet przypilnować małego dziecka?
Draco do tej pory wpatrywał się w nich niczym zahipnotyzowany, lecz słowa Weasleya zdawały się go odczarować. Z grymasem wściekłości podszedł do mężczyzny i najzwyczajniej w świecie przywalił mu pięścią prosto w twarz. Do uszu zebranych doszedł dźwięk pękającej kości.
- A ty, Weasley, zdałeś sobie wreszcie sprawę, że nie potrafisz zrobić dziecka? – wysyczał wręcz jadowitym głosem blondyn. – Cóż, jak widać, nawet to zdało się ciebie przerosnąć.
Ron z wrzaskiem rzucił się prosto na Dracona, który pod wpływem jego ciężaru runął na ziemię. Mężczyźni najzwyczajniej w świecie zaczęli mocno okładać siebie pięściami, w ogóle nie zważając na krzyki Hermiony i Lavender, które aż pobladły.
Nie trwało to dłużej niż parę minut, ponieważ do gabinetu wparował Paul Roberts z głośnym krzykiem:
- Co się tutaj dzieje, do jasnej cholery?
Wstąpił pomiędzy walczących, przez co ci natychmiast od siebie odskoczyli. Niemniej, zimno ich pełnych nienawiści spojrzeń mógł poczuć na sobie każdy przebywający w tym pomieszczeniu.
- Panie Weasley, nic panu się nie stało? – zapytał Paul, jednak kątem oka zerkał w stronę swojego pracownika. – Proszę szybko iść do sali numer dwieście pięćdziesiąt osiem, tam na pewno się panem dobrze zajmą.  
Ron pokiwał tylko głową, po czym złapał swoją żonę za rękę i wyszedł, wcześniej po raz ostatni oglądając się za sobą. Na jego ustach pojawił się wredny uśmiech, jakby wiedział, że i Draco, i Hermiona będą mieli przez niego kłopoty.
- Zabiję tego gnoja – warknął Malfoy, ruszając prosto za Weasleyem, jednak powstrzymała go mocne szarpnięcie za ramię.
- Uspokój się, Draco – westchnął Paul, nagle zdając sobie sprawę, że jest już za stary na takie przedsięwzięcia. – Dostał za swoje. Zresztą ty także.
- Ale on...
- Cudem będzie, jeżeli Weasley nie wniesie na ciebie oskarżenia. Mogłeś być bardziej ostrożny, chociaż muszę przyznać, że należało mu się – uśmiechnął się ciepło w stronę blondyna.
Odpowiedziało mu jednak tylko milczenie.
- Tylko żeby było mi to ostatni raz, Draco, zrozumiano? – powiedział pan Roberts, uważnie przyglądając się, jak uzdrowiciel kiwa głową. – Jeżeli to się powtórzy, niestety będę zmuszony wyciągnąć z tego jakieś konsekwencje. Na razie jednak udam, że nic nie widziałem.
Paul, po raz ostatni patrząc na blondyna, wyszedł z gabinetu, uprzednio puszczając oczko w stronę Hermiony. Kiedy tylko drzwi się zamknęły, Draco odetchnął z ulgą. Mimo iż doskonale znał swojego przełożonego i jego cudowny wręcz charakter, przez chwilę naprawdę myślał, że w jakikolwiek sposób zostanie ukarany.
- Boli?
Draco popatrzył na dziewczynę, lecz nic nie powiedział, bo właściwie dopiero teraz zdał sobie sprawę, że w ustach nie czuje normalnego smaku śliny, lecz metaliczny swojej krwi. Do tego prawe oko strasznie zaczęło go szczypać.
Hermiona podeszła do niego niepewnie, po czym gestem ręki nakazała mu usiąść na swoim fotelu. Zaskoczony mężczyzna zrobił to, co mu kazała. Kobieta zwinnym ruchem wyciągnęła z kieszeni różdżkę, by skierować jej koniec prosto w twarz blondyna. Nie minęła minuta, kiedy ten poczuł, jak zrasta mu się warga, a oko przestaje boleć.
- Wiesz – zaczęła, idąc w stronę swojego biurka i z jednej z jego półek wyciągając woreczek – cieszę się, że Ron dostał za swoje. Należało mu się, i to od bardzo dawna. Tylko szkoda, że i on zostawił na tobie ślady waszego starcia.
Hermiona, mówiąc to, znów stanęła przed Draco i wypowiedziała zaklęcie pod nosem, sprawiając, że coś strzeliło w powietrzu.
Jakie było zdziwienie mężczyzny, kiedy poczuł, jak Granger przykłada mu do nadal spuchniętego oka zimny okład z lodu. Drugą ręką delikatnie dotknęła jego twarzy, chcąc ją przekręcić, żeby mieć lepszy dostęp do zranionego miejsca.
Milczeli, dając wrażenie, jakby wsłuchiwali się jedynie w swoje głośne oddechy.

*

Na zegarze mała wskazówka pokazała pierwszą, a więc Draco i Hermiona już od ponad godziny siedzieli na swoich biurkach, będąc zawalonymi aż po uszy papierkową robotą, która zdecydowanie była najgorszym aspektem w pracy uzdrowiciela. Wszystkie te tabelki i rubryki czasami śniły im się w nocy w najstraszniejszych koszmarach.
Draco wreszcie nie wytrzymał i z głośnym jękiem odrzucił głowę do tyłu, opierając się o zagłówek krzesła. Obie dłonie położył na czole, przymykając oczy. Miał serdecznie dość.
Wiedząc, że i tak teraz już nie da rady skupić się na pracy, zaczął rozmyślać. Przypomniał sobie swoje wyniki badań, których wyniki okazały się jak najbardziej pozytywne. Oczywiście, bardzo się z tego cieszył, lecz mimo iż niby wcześniej w pewnym sensie zdawał sobie z tego sprawę, był lekko zaskoczony. Widział także szczęśliwą twarz Zoey, która z zawziętością opowiadała mu o czymś ciekawym. I ta myśl całkowicie rozwiała jego wątpliwości. Już wiedział, że nieważne, jak się potoczy przyszłość z nim oraz Hermioną, i tak do końca życia najbardziej będzie kochał swoją córkę. Do tej pory zastanawiał się, jaki urok ta mała na niego rzuciła, że w ciągu niecałego tygodnia ten jest zdolny zrobić dla niej wszystko. Po prostu jego serce w pełni należy do Z.
- Draco – zaczęła nagle Hermiona, przerywając jego zadumanie – idę do bufetu. Przynieść ci coś?
Mężczyzna tylko pokręcił przecząco głową, po czym z ciekawością przyglądał się, jak kobieta pewnym krokiem wychodzi z gabinetu.
Hermiona Granger.
Tym razem to ona stała się głównym tematem jego myśli.
Przypomniał sobie ostatni rok w Hogwarcie, który był zarazem i najlepszy, i najgorszy. Wówczas wszystko tak naprawdę miało swój początek i koniec. Dokładnie we wrześniu w siódmej klasie pomiędzy nimi zaczęło się coś dziać. I nie był to tylko przelotny romans. Nie dla niego w każdym razie. Powoli obydwoje przekonywali się do siebie, swoich wad i zalet. W swoim towarzystwie starali się być sobą, mimo że przed resztą świata grali wręcz idealnie realne i doskonale wyuczone przez lata role.
W podobnej sielance trwali przez niecałe pół roku, wówczas to Voldemort całkowicie doszedł do władzy. Poprzez rygor, który ciągle wdrążał się w całą Anglię, pomiędzy nimi powstał dziwny mur, którego żadne z nich zdało się nie zauważać. Milczenie, nieme oburzenie, brak zaufania, złość kumulowały nagminnie ze sobą, by wreszcie w pewną styczniową noc osiągnąć apogeum, wybuchnąć.
Od tamtej pory ich drogi się rozeszły.
Kiedy Hermiona znów przerwała ciąg jego refleksji, wchodząc do pokoju, Draco już wiedział, co powiedzieć. Nadszedł czas, by w końcu naprawić to, co zniszczyła wojna.
- Przepraszam – wydusił z siebie, patrząc prosto w jej brązowe oczy, które kobieta bezwiednie zmrużyła. – Przepraszam za tamtą noc.
Szatynka raptownie wciągnęła powietrze. Przez ponad dziesięć lat starała się do tego nie wracać, nie myśleć. Wokół tego wspomnienia starannie zbudowała naprawdę stabilną osłonkę, która wraz z wypowiedzianymi słowami blondyna zdała się nagle pęknąć.
            Nim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, przerwało im dość specyficzne wtargnięcie Harry’ego, który z mocno potarganymi włosami i przerażonym wzrokiem, swoim krzykiem postawił obydwóch uzdrowicieli na równe nogi:
            - Ratujcie, Luna rodzi!

10 komentarzy:

  1. Cieszę się, ze jest nowy rodział, ale czuję niedosyt. Czekam na rozmowę w której wszystko sobie wyjaśnią. Będzie więcej wstawek z powrotem do ich przeszłości?
    Dobry rozdział, pewnie wiesz, ale lubię cię czytać.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, nie ma to jak zniszczyć czytelnika niespodziewaną końcówką.xD Pięknie jest, siostra. :***

    OdpowiedzUsuń
  3. Co on taki przerażony, chyba powinien się cieszyć, że zaraz mu się dziecko urodzi xD
    A ta bójka.. Hahaha!, uwielbiam xD
    W ogóle oni wreszcie powinni ze sobą porozmawiać, żeby wreszcie sobie wyjaśnili, co się dzieje, że Zoey to ich kochana córeczka i takie tam. Potem Draco i Hermiona powinni wziąć ślub, o taak xD I powinno się skończyć, że jedno z tej trójki umiera, albo najlepiej Zoey i któreś z rodziców xD
    Noo, albo szczęśliwą rodzinką, tak też może być. Jestem otwarta na jakiekolwiek zakończenie, choć najfajniejsze jest to pierwsze xD
    A rozdział naprawdę mi się podobał, warto było tyle na niego czekać, oj warto!

    OdpowiedzUsuń
  4. Twoje opowiadania są świetne. A te jest wyjątkowe ♥ Pozdrawiam .

    OdpowiedzUsuń
  5. aż mi się łza w oku zakręciła! naprawdę! piękne! tylko czemu on jej nie powiedział? albo ona jemu? jej , ale sobie komplikują życie!

    OdpowiedzUsuń
  6. No po prostu zajebiście ! No ale jak mogłaś zakończyć w takim momencie ?! No po prostu nie wierzę ;D
    Rozdział był super .. Czekam na następną notkę z niecierpliwością :) ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. PortElizabeth25 lipca 2012 11:00

    Jak "Tylko mnie kochaj" - cudowne!!
    Przyznam, że się zdziwiłam kiedy przeczytałam, że na 7 roku coś między nimi było. że Hermiona coś do niego to jeszcze, ale naprawdę sądziłam, że ta noc z pierwszej notki to było jednorazowe posunięcie.
    Zauważyłam, że rozdziały dodajesz 10 dnia, każdego miesiąca i bardzo mi się to nie podoba! Za rzadko!!
    Z niecierpliwością czekam do 10 grudnia,
    pozdrawiam i życzę wiele weny,

    OdpowiedzUsuń
  8. Przez nawał zajęć nie miałam czasu nawet tutaj zajrzeć. Dziękuję bardzo za dedykację. Warto było cię motywować bo notka świetna. Do tego jeszcze długa - po prostu nic lepszego nie można sobie wymarzyć. Ronuś dostał w gębę i dobrze. Draco trochę znęca się za to psychicznie nad Hermioną nie mówiąc jej, że wie gdzie jest jej córka. Czekam na dalszą część. Buziaki

    OdpowiedzUsuń
  9. Miałam nadzieję napisać cieszę się, że jest nowy rozdział. A tu od 2 miesięcy nic. Wiem, że masz komputer w naprawie, więc czekam niecierpliwie.

    OdpowiedzUsuń
  10. Mam takie małe pytanko. Przeczytałam całe opowiadanie które jest w trakcje pisania jednak także bym chciała zatracić się w poprzednim, tym już zakończonym. Zaglądam do ciebie bodajże od dwóch miesięcy może i dłużej jednak rozdziały nie wracają. Mogę wiedzieć mniej więcej kiedy coś się pojawi w starym opowiadaniu? Choćby prolog??

    OdpowiedzUsuń