Strony

19 maja 2012

Fortuna kołem się toczy (17)

17. Chciałbym jak piorun, uderzyć i zginąć, ale o gwiazdy zaczepić w locie
~ Cyprian Norwid

Błękitne niebo przecinały purpurowe refleksy, które zaczęły układać się w półkola, delikatnie akcentując horyzonty wysokich drzew. Pomimo panowania późnej jesieni, dzięki zachodzącemu, jaskrawemu słońcu, dzisiejszy dzień wydawał się nadzwyczaj ciepły, dlatego, przede wszystkim, Anglicy z uśmiechem ubierali się w kurtki i szaliki, po czym wychodzili na świeże powietrze, chcąc, jak sobie tłumaczyli, się dotlenić. Jednak, kiedy tylko wyściubili nosy zza drzwi, uśmiech znikał a zęby zaczęły szczękać, więc szybko, zdegustowani, z powrotem chowali głowy do przytulnego wnętrza i z błogim uśmiechem zatapiali się na kanapach z gorącą czekoladą w dłoni […]
Niespełna pół godziny później, słońce prawie zniknęło, tylko gdzieniegdzie można by dostrzec jasne poświaty, które wystawały lekko zza lasu. Z racji tego, że drzewa przysłaniały widoczność, najlepiej było się wokół nich, ukryć, żeby żaden niespodziewany gość, nie mógł wtargnąć tam, gdzie nie trzeba.
Ten nieskazitelny widok zachodzącego słońca, przesłoniła ogromna, zielona czaszka, z której żuchwy wylatywał wąż. Raptownie zrobiło się mroczno, a dymowy gad zaczął się przekształcać w osoby, które miały na sobie czarne peleryny z kapturem i maski. Gdy tylko ostatnia postać pojawiła się na tym krajobrazie, czaszka natychmiast zniknęła, zostawiając po sobie tylko ciemne, ogromne chmury.
Ciszę gęstej puszczy, co jakiś czas zakłócał szelest liści i łamanych gałęzi, po których prawdopodobnie stąpali, zmierzając na malutką polankę na północno-wschodnim krańcu gąszczu. Niektórzy w myślach przeklinali, ponieważ mogli wylądować trochę bliżej miejsca spotkania i wtedy nie przedzierać się w taki ziąb przez błotniste podrosty. Jednak, gdy tylko zauważyli drugą postać, natychmiast prostowali się z dumy, gdyż nie chcieli nikomu ukazywać swojej słabości, ani zdenerwowania, nadal uchodząc za ludzi z klasą, honorem i opanowaniem. Chociaż to ostatnie miało lekkie granice.
Dochodząc na określony teren, natychmiast ustawili się w okręgu, który pomimo swojej wielkości, miał puste miejsca. Jednak nikt zasadniczo się tym nie przejmował, ponieważ kogo może obchodzić inny człowiek? Ważne jest to, że samemu dotarło się przed nim i nie dostanie się należytej kary za spóźnienie, czego on nigdy nie toleruje. Raz świat pamiętał, gdy to jeden ze zwolenników Czarnego Pana, spóźnił się zaledwie dwie minuty, a wtedy on nie miał humoru, przez co od każdego z uczestników danego zebrania dostał karę, a mianowicie klątwę Cruciatus, która trwała dokładnie tyle, ile poszkodowany przybył po czasie. Trzeba przyznać, że łatwego życia z nim nie mają, więc dlaczego idą za nim, niczym wierne pieski na posyłki?
W momencie, kiedy już prawie wszystkie miejsca w kręgu zostały zajęte, na sam środek wkroczył On, Voldemort. Z daleka można by powiedzieć, że właściwie niczym nie wyróżnia się od reszty, jednakowoż przyglądając mu się z mniejszej odległości, trzeba stwierdzić fakt, iż ma w sobie te cechy, których niejeden złoczyńca mu zazdrości.
Śmierciożercy, gdy tylko zobaczyli swojego Pana, natychmiast zamilkli, tępo, acz z uwagą wpatrując się w jego szczupłą sylwetkę, przyodzianą w czarną pelerynę, która sięgała aż do ziemi. Czerwone oczy, które świeciły z grozą i nienawiścią, szybkimi ruchami przemieszczały się z jednej strony na drugą, niespokojnie obserwując zebrane towarzystwo, które pod wpływem tego zabójczego spojrzenia aż kuliło się w sobie. Nigdy nie mogli wyjść z podziwu, jak coś tak małego, może zrobić coś tak dużego, przestraszyć wszystkich ludzi, którzy wpatrywali się w nie, prawdopodobnie wiedząc, że te czerwone tęczówki są ostatnią rzeczą, którą widzą żyjąc.
Chłodny wiatr zawiał mocno, przez co wszystkie peleryny zahuczały, przerywając w tym momencie, błogą ciszę, którą zachwycali się młodociani. Starszyzna zaś wiedziała, że to tylko taka cisza przed burzą. W każdej chwili mogła pojawić się błyskawica, która namierzyłaby ich na swój punkt kulminacyjny, a kiedy by próbowali osunąć się na bok, trafiłby ich i grzmot.
Czarny Pan zamaszystym krokiem, podszedł do jednego osobnika, który wzrostem przewyższał grupkę osób stojących koło niego, po czym nie bacząc na konsekwencje, szybkim ruchem ręki sprawił, że jego maska rozpłynęła się w powietrzu. Spojrzał mu głęboko w czarne jak smoła oczy, aby po chwili wykrzywić swoje cienkie usta w przedziwnym grymasie, który miał pewnie oznaczać uśmiech. Odszedł z powrotem na środek kręgu, stając dosłownie naprzeciwko owego młodzieńca, pozbawionego maski, który w tym momencie bał się nawet własnego cienia. Pomimo tego, że całą swoją siłą woli, próbował się rozładować emocjonalnie, nie za bardzo mu to wychodziło, ponieważ te czerwone, szparowate oczy, jak na złość, ciągle się w niego wpatrywały. Już chciał krzyknąć, żeby przestał, jednak na szczęście w porę się opamiętał. Nawet nie chciał myśleć, co byłoby gdyby, te słowa, które dosłownie miał na końcu języka, wyszłyby z jego ust. 
- Regulusie – usłyszał ten znienawidzony przez siebie, złowróżbny głos, który wydobywał się z tak daleka, a jednak z tak bliska. – Może chcesz się z nami wszystkimi podzielić informacjami, które zdołałeś uzyskać, dzięki niejakiej Dorcas Meadows – zakończył Voldemort z kpiącym uśmieszkiem, który wnet pojawił się na jego bladej twarzy. Czarnowłosy, natomiast próbował przełknąć gulę, która zaczęła rosnąć w jego gardle. Gdyby mógł to na pewno teraz wróciłby do Hogwartu, oznajmiając, że chce przejść na białą stronę. I chyba nikt, ani nic by go przed tym nie powstrzymało, jednak młodsza latorośl Blacków nie jest odważna, stanowczo bardziej woli robić to co mu karzą, bo chociaż wtedy wie, że się nie ośmieszy.
Właściwie to nie wiedział, dlaczego wstąpił do grona Śmierciożerców, prawdopodobnie było to wina jego matki, która zawsze decydowała o jego przyszłości. W tym momencie czuł się dziwnie bezbronny, a nawet oszukany.
Nagle po jego całym ciele zaczęły przechodzić dreszcze, które chwilę potem przemieniły się w prądy bólu. Upadł na trawę, klnąc głęboko w głowie i modląc się o koniec tej tortury. Kiedy myślał, że klątwa dobiegła końca, ta raptownie przybrała na sile, coraz bardziej doprowadzając go do obłędu. W tej chwili z całego serca nienawidził tego łajdaka, który zadawał mu te niemiłosierne katusze, i to nie tylko cielesne. Wszystko go piekło, a czuł się jakby wbijano mu w ciało, noże. Gdy tylko nadeszła nowa fala bólu, Regulus poczuł, jak coś bardzo ważnego, po prostu pękło. Nie wiedział co to jest i jakie ma znaczenia, ale nie za bardzo się tym przejął, ponieważ teraz bardziej liczyła się nieprzemożona chęć przytulenia się do kogoś. Tak, jakby dzięki tej klątwie obudziło się w nim uczucie, którego wcześniej nie posiadał. Czuł się spełniony, a także szczęśliwy, że w końcu dostał to, o co warto walczyć. Poczucie miłości, które aż promieniowało z jego całego ciała. Regulus Black, pomimo okropnego bólu, który nadal rozprzestrzeniał się po jego kościach, stał się kochany. Od tej pory wie, że jeszcze w swoim życiu, osiągnie wielkie rzeczy.
Niewiele minut później, podniósł się powoli, łapiąc spazmatycznie oddech. Zaczęło mu się kręcić w głowie, ale nie chciał, żeby reszta zauważyła, że jest z nim coś nie tak, pomimo nawet tego, że przez jakiś czas był torturowany. Ten nie lada wyczyn, podziałał dzięki jego samokontroli, a także silnej woli, którą prawdopodobnie odziedziczył po swoim pradziadku Fineasie Nigellusie. Ledwo stanął na nogi, a w głębi duszy, zaczął się modlić, o to, żeby ktoś inny zwrócił uwagę Czarnego Pana. Nie wiadomo, dlaczego, ale jego prośba została natychmiastowo spełniona.
Znienacka przed Voldemortem, i to dosłownie, pojawiła się jakaś postać. Podeszła przed jego oblicza i z wyrazami szacunku, albo strachu, ukłoniła się nisko. Po chwili jednak, podniosła głowę, patrząc mu głęboko w oczy. W tym momencie każdy, kto zasilał jego szeregi, śmiał się z głupoty tego człowieka, przecież to jest jasne, że zaraz zginie bądź będzie o nią błagać. Głupia.
Każdy, kto był spostrzegawczy, od razu zauważył kobietę. Widać to było po jej chodzie, czy układzie ciała. Nikła postura, dokładnie pasowała do chudych dłoni, które wystawały spod ciemnej peleryny. Pomimo tego, że miała na sobie kaptur, widać było kosmyki brązowych włosów, które wdzięcznie opadały na jej klatkę piersiową. Piwne oczy patrzyły na świat z przerażającym błyskiem, który miał w sobie tyle samo dobra, co zła.
- Kogo my tutaj mamy? – powiedział lodowatym tonem Czarny Pan, przyglądając się uważnie dziewczynie. – Darkness – dodał niespodziewanie, uśmiechając się z kpiną.
- Witam Lordzie – powiedziała, po czym ponownie się ukłoniła. – Chciałabym…
- Wiem czego chcesz Samatho i mogę ci to dać, jeżeli tylko przysięgniesz mi wierność – przerwał jej niespodziewanie, wyciągając rękę do przodu. Dziewczyna szybko podała mu swoją, nie bacząc na konsekwencje. Obecnie miała tylko jeden cel: raz i na zawsze wykończyć Lily Evans. Nie ważne było ile osób przez to zginie, wszelkie granice przestały istnieć. Zemsta jest najważniejsza.
- Zabijam, by żyć. Żyję, by nienawidzić. Nienawidzę, by służyć. Służę dla ciebie, panie – rzekła z tajemnicą, która wprost zaczęła promieniować z jej ciała. Jednak, aktualnie poczuła jak przez jej lewy nadgarstek przebiegają okropne prądy. Zacisnęła mocno zęby, czekając aż wywołany ból minie. Ona nie jest twarda, ani mocna.
Susie McCarton wie, co oznacza cierpienie.  

*

Mury zamku dawno nie były takie ciche. W tym upiornym spokoju słychać było tylko stukot butów o posadzkę. Ogień w pochodniach dawał im jedyne światło. Z minami skazańców szli przez wąskie korytarze, czując w sobie strach i niepewność do dalszych działań. Gdyby tylko mogli, to natychmiast uciekli by z powrotem do swoich dormitoriów, a ich jedynym problemem byłaby nauka. Chociaż prawdopodobnie nią także by się nie przejmowali, ponieważ świętowaliby swój udany plan.
Pomimo tego, iż wiedzieli, że zaraz mogą zostać za to solidnie ukarani, na ich twarzach błyszczały uśmiechy zwycięstwa. Od czasu do czasu, nadal przemierzając drogę do gabinetu dyrektora, rzucali sobie rozbawione spojrzenia bądź mrugnięcia, a gdy tylko zostały odwzajemnione, szybko przeradzały się w parsknięcia śmiechem.
Jedyną osobą, która szła ze spuszczoną głową i zaciśniętymi pięściami, była Dorcas. W zasadzie to nawet cieszyła się, że dała Regulusowi nauczkę, ale nie chciała, aby jej przyjaciele ponieśli za to jakiekolwiek konsekwencje, dlatego obiecała sobie, że gdy tylko zobaczą Dumbledore’a, ta natychmiast się przyzna, oznajmiając, że to był jej pomysł. Nie wiedziała, jak zostanie ukarana, ale nie chciała swoją głupotą obarczać reszty, tym bardziej, że oni jej tylko pomogli wyplątać się z tego układu, bo raczej związkiem tego nie można było nazwać. Nagle poczuła na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Lekko przestraszona podążyła wzrokiem w tamtym kierunku, ale jej oczom ukazała się tylko uśmiechnięta mina Blacka. Odwzajemniła gest, nie chcąc, żeby ten poznał, jak bardzo jest zdenerwowana. Czarnowłosy pokiwał głową z dezaprobatą, po czym złapał dziewczynę za rękę, sprawiając, że ta zarumieniła się słodko. Jednak ku jego zdziwieniu, wyszarpnęła dłoń, oddalając się od niego. Stanęła koło Lily, a gdy ta posłała jej znaczące spojrzenia, Meadows pokazała jej swój, jakże fikuśny języczek. Łapa zaś odprowadził ją zdziwionym wzrokiem, w końcu jeszcze żadna dziewczyna tak się przy nim nie zachowała. Przecież płeć przeciwna mdlała na sam jego widok! Mimo to, musiał przyznać, że spodobało mu się to!
Nawet nie zorientował się, że właśnie zatrzymali się przed chimerą, przez co wpadł na, niczego niespodziewającą się, profesor McGonagall. Jednak szybko od niej odskoczył, podnosząc ręce do góry i żeby tylko nie dostać nagany, od razu podszedł do Jamesa, który parsknął śmiechem. Łapa rzucił mu krytyczne spojrzenia, po czym udając obrażonego na cały świat, złożył ręce na piersi i wydął śmiesznie usta.
- Gumowe draże – usłyszeli srogi głos Minerwy, który przywołał ich do porządku. Popatrzyli po sobie, chcąc dodać reszcie otuchy, po czym z cierpkim wyrazem twarzy ruszyli prosto do jaskini lwa.
Lily, która po raz pierwszy, od rozpoczęcia Hogwartu, zostanie za coś ukarana, była naprawdę szczęśliwa. W życiu by nie pomyślała, że złamanie jakiejkolwiek reguły, może wywołać szczery uśmiech na jej twarzy. Oczy zaś świeciły dziecięcym blaskiem, który zawsze ujawniał się, gdy robiła coś szalonego. Wprawdzie mało było takich scen, ponieważ panna Evans zawsze była rezolutna i wolno myśląca, ale czasem nawet jej się zdarzały. W momencie jej rozmyślań, na temat wyglądu gabinetu, poczuła na sobie czyjeś zaciekawione spojrzenie. Podążyła wzrokiem za swoim, rzadko omylnym, przeczuciem, przez co spojrzała wprost w oczy Jamesa, który uśmiechał się w iście Huncwocki sposób. Machinalnie odwzajemniła ruch, ale natychmiast tego pożałowała, ponieważ jego niewinny gest wywołał u niej szaleńczy śmiech, który próbowała uciszyć, wpychając sobie pięść do ust. Niewiele to zdało, ale trochę pomogło. Niestety chichot dziewczyny nie uszedł uwadze McGonagall, która kiedy tylko na nią spojrzała, aż uśmiechnęła się delikatnie.
Minerwa w tej chwili najbardziej żałowała Lily, ale to nie dlatego, że zostanie ukarana stratą punktów, czy szlabanem. Gdyby tylko mogła, to teraz przytuliłaby ją niczym matka córkę. Szybko, jednak otrząsnęła się ze swoich nieprzyjemnych myśli, wchodząc do pomieszczenia. Tuż za nią weszła szóstka przyjaciół, ale ku zdziwieniu nauczycielki, mieli bardzo zadowolone miny. Chyba mięli przeczucie, że dyrektor im to jakoś odpuści.
Nadzieja matką głupich, jednak czy aby tylko?
- Witam was, moi drodzy – powiedział Dumbledore z przyjaznym uśmiechem, po czym wskazał ręką na krzesła, które stały naprzeciwko biurka. Tamci tylko ze zrozumieniem pokiwali głową i wykonali nieme polecenie profesora. W skupieniu zaczęli wpatrywać się w nauczyciela, w głębi duszy marząc, żeby jednak im się to jakoś upiekło, w końcu Albus zawsze był z nimi. – Mogłem się domyślać, że to wasza robota – rzekł i puścił w ich kierunku perskie oko, przez co wywołał parsknięcie śmiechem u Huncwotów. Ci, jako stali bywalcy, wiedzieli już czego się spodziewać. Jednak dziewczyny, które rzadko, a nawet prawie w ogóle, nie łamały regulaminu, wpatrywały się w staruszka z szeroko otwartymi oczami. – A tak między nami, to naprawdę dobrze wykonana – dodał zadowolony.
- Profesorze, my… - zaczęła Ann, chcąc wytłumaczyć się jakoś, lecz zamiast tego otrzymała szeroki uśmiech z jego strony oraz machnięcie ręką, co prawdopodobnie oznaczało „spokojnie, nie tłumacz mi się”. Dumbledore zachichotał widząc minę blondynki, po czym złapał za miskę pełną cytrynowych landrynek. Wziął dwa cukierki do buzi, a następnie wyciągnął talerz w ich kierunku. Dziewczyny wraz z Remusem grzecznie odmówili, ale Syriusz i James z szerokimi uśmiechami, poczęstowali się. Evans zgromiła ich wzrokiem, zaś ci nic sobie z tego nie zrobili, a wręcz przeciwnie, ponieważ jeszcze się do niej perfidnie wyszczerzyli. Ruda wymownie wywróciła oczami, nagle zdając sobie sprawę, że wszyscy obecni w tej sali, patrzą się na nich z ciekawością. Spuściła zawstydzona głowę, a wnet na jej policzkach pojawiły się lekkie rumieńce.
- Chciałbym wam podziękować, za tak wspaniały dowcip. Już dawno nie miałem się z czego pośmiać – powiedział Dumbledore, wywołując ogromne zdziwienie na dziewczynach. Gryfonki wpatrywały się w niego z osłupieniem, a ich oczy były wielkości spodków, które o mało co nie wyszłyby z orbit. W końcu od kiedy dyrektor szkoły gratuluje udanego kawału, tym bardziej jeszcze za niego dziękując?! W tym momencie cały światopogląd Lilki, runął. – To chyba wszystko… - usłyszeli rozbawiony głos profesora.
Kiedy tylko uczniowie to usłyszeli, z szerokimi uśmiechami zaczęli wstawać z miejsc i wolnym krokiem ruszyli w stronę drzwi.
- Ach… jakbym mógł zapomnieć! – wykrzyknął raptownie dyrektor, doprowadzając do wystraszenia reszty. Nawet Minerwa podskoczyła zlękniona, ale potem zła, zgromiła Albusa złowrogim wzrokiem. – Siadajcie, siadajcie.
Dorcas zaśmiała się pod nosem, przez co wszystkie spojrzenia powędrowały w jej stronę. Uśmiechnęła się przepraszająco, siadając na swoje miejsce. Reszta podążyła za jej przykładem.
- Miałem jeszcze rozdać dodatkowe punkty za wykorzystanie umiejętności w praktyce. Więc, tak: pannie Lily Evans za dokładne przyrządzenie Eliksiru Wieloskokowego, dwadzieścia punktów; pannie Ann Wisborn i Dorcas Meadows oraz panu Syriuszowi Black za ciekawe wykonanie przedstawienia, daję po dziesięć punktów; a panom Remusowi Lupin i Jamesowi Potter za nienaganne rzucanie uroków, po pięć punktów – zakończył swój wywód, patrząc z precyzją na swoich uczniów. Na ich twarzach malowało się zadowolenia, duma, a nawet rozbawienie.
- Dziękujemy – rzucili równocześnie, wstając z miejsc.
- Albusie – zaczęła nauczycielka transmutacji, podchodząc do niego. – Panno Evans, może pani jeszcze zostać na chwilę – poprosiła pani profesor, wprowadzając dziewczynę w zdenerwowanie.
- A oni? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, pokazując ręką na swoich przyjaciół. – Mogą ze mną zostać? – zapytała ponownie lekko wystraszona, ale gdy tylko zauważyła, że nauczyciele kiwają głową, uśmiechnęła się promiennie. Nie wiedziała, jednak, że ten gest może już nigdy nie zawitać na jej twarzy.
- Proszę usiąść – rzekł szybko dyrektor, nie chcąc przedłużać jej niecierpliwości. Ta tylko pokiwała przecząco głową, na znak, że nie ma ochoty. Dumbledore westchnął, lecz nie nalegał. – Pańscy rodzice…
Uśmiech Lilki, który miała na twarzy raptownie zniknął, przeradzając się teraz w grymas strachu i niepewności. Popatrzyła przerażonym wzrokiem na profesorów, czekając na dalsze słowa. Nie wiedzieć czemu, ale w powietrzu zanosiło się coś złowróżbnego, dlatego dziewczyna przymknęła lekko powieki, modląc się w duchu, żeby jej przypuszczenia się daleko rozwiały. Miała nadzieję, że to tylko zdenerwowanie, jednak sądząc po minie dyrektora i nauczycielki, naprawdę zaczęła się trochę bać. Przeczucie?
- Pańscy rodzice… zostali zabici, przez prawdopodobnie samego Voldemorta. Tom Riddle włamał się do waszego rodzinnego domu, uśmiercając pani matkę i ojca. Twoja siostra, Petunia, jest już chroniona zaklęciami. Pogrzeb jest dokładnie w sobotę – mówił nadzwyczaj szybko, ale dokończył dość służbowym tonem, w głębi przeczuwając, że dziewczyna nie ma ochoty na współczucie, ani na jakąkolwiek oznakę słabości. Jak dobrze ją znał, jednak nie mógł przewidzieć reakcji jej umysłu, a także ciała.
- Co?... Jak?... Co? – Tylko tyle była w stanie z siebie wydusić, ponieważ dosłownie sekundę potem, zemdlała. I gdyby nie natychmiastowa reakcja Rogacza, dziewczyna runęłaby na zimną, twardą posadzkę, prawdopodobnie obijając sobie przy okazji kości. Wziął rudowłosą na ręce, jednak na jego twarzy cały czas widoczne było niedowierzanie, zdenerwowanie, a nawet złość. W tym momencie mógł wszystkich pozabijać, żeby tylko okazało się, że to kłamstwo, ponieważ kiedy tylko widział, że jego ukochana jest smutna, jego serce płakało razem z nią. Spojrzał wystraszony po nauczycielach, ale po chwili swój wzrok przeniósł na równie zdziwionych, przyjaciół, prawdopodobnie chcąc dowodu, na to, że się przesłyszał.
- Trzeba ją ocucić – powiedział Dumbledore parę minut później, przerywając tą straszną ciszę, po czym wstał z fotela. Podszedł do Lilki, wyciągając różdżkę. – Enervate – szepnął, tak cicho, że aby go usłyszeć, trzeba było się mocno skupić. Ruda szybko otworzyła swoje zielone oczy, po czym rozejrzała się dookoła nieświadomie. Czując, że znajduje się na rękach, spojrzała w górę i kiedy ujrzała Jamesa, bez zbędnych ceregieli, przytuliła się do niego mocno. Była tak wystraszona, że nie wiedziała co się z nią dzieje. Dlaczego zemdlała? Czyżby zasnęła? A może to wina przemęczenia? Czy to prawda? Nie wiedziała, ale miała zamiar się dowiedzieć, choćby kosztowało ją to życie.
- Miałam dziwny sen – szepnęła cicho, jednak na tyle głośno, że wszyscy znajdujący się w gabinecie, wyraźnie ją słyszeli. – Śniło mi się, że moi rodzice umarli – rozwinęła swoją wypowiedź, spoglądając na Rogacza spod przymkniętych powiek. - Powiedz, że to tylko sen – dodała szybko patrząc na jego minę. Jednak, gdy nie otrzymała żadnej odpowiedzi, znów powtórzyła: - To sen, prawda? Powiedz, że to najgorszy koszmar. Powiedz… powiedz, proszę – mówiła niczym opętana, coraz bardziej zanosząc się histerią. Z jej oczu poleciały się pierwsze łzy, mocząc bluzkę Pottera. Nie patrząc na nikogo, w przypływie chwili, zaczęła okładać pięściami chłopaka, cały czas powtarzając - To sen, tylko sen… - nie mogła przestać, a może nie chciała? Może dzięki temu, wyładowywała swoje emocje?
- Panno Evans… Lily – powiedziała miękko profesor McGonagall. – Uspokój się.
Dziewczyna, słysząc to, raptownie przestała i szybko stanęła na nogi. Jej twarz lśniła od łez, które pojawiały się od dobrych pięciu minut. Nie wiedziała co się dzieje. Serce Lily pękło, gdy zmarła jej babcia, teraz pewnie się złamało na pół. Bała się, że już nigdy go nie złoży do całości, że już nigdy nie będzie szczęśliwa. Przecież jej rodzice od zawsze z nią byli. To oni pokazali jej świat. Uczyli ją chodzić, mówić, to dzięki nim wyrosła na taką osobę, a nie inną. Kochała ich bardzo mocno, a teraz? Teraz nagle miałaby przestać? Już nie będzie z radością wracać do domu na wakacje, ani na ferie… już nic nie będzie jak dawniej.
Uciekła. Musi uciec. Chce uciec. Powinna uciec. Potrafi uciec i to zrobi.
- Lily! – usłyszała za sobą krzyk, jednak nie mogła zawrócić. Teraz pragnie być sama, chociaż na minutę, żeby wszystko sobie poukładać. Tylko na minutę, która może okazać się wiecznością. Już nic nie będzie takie same. Serce pękło, a świat się zawalił… Bez nich to nie życie, tylko udręka. Koszmar.

6 komentarzy:

  1. faajne ;) nic dodać nic ując.Wciąga jak zawsze ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jak najbardziej podobał mi się. Strasznie szkoda mi Lily... Eh. Życie...

    OdpowiedzUsuń
  3. No, no. Super rozdział! Muszę jeszcze tylko 18 rozdziałów wstecz przeczytać. Hehe, dam radę, lecz nie wiem czy dziś, ale na pewno przeczytam! : )) xD Czekam na next. : ) Pozdrawiam;

    OdpowiedzUsuń
  4. agata_agnieszka_k@onet.eu23 lipca 2012 19:22

    Miałaś mnie informować o notkach, i co?? i co?? I nico... mam zaległości jak z tąd do Pekinu!! gdyby nie to, że napisałam nową notkę i postanowiłam o tym poinformować tych co może w tych moich elektronicznych bazgrołach znajdą jakiś sens, pewnie bym się nie dowiedziała! no i wtedy czytania bym miała jeszcze więcej... o zgrozo! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Zabiłabym chyba najchętniej Regulusa;-// Dorcas nadal cierpi przez to co on jej zrobił.... Biedactwo..... Choć pierwszy akapti był inny, nie nie gorszy, lecz zawierał taką jakąś głębię. Czytając opis zebrania Śmierciożerców aż miała mdreszcze;=D. Zawsze wiedziałam, że ze starego Dumbeldore'a równy gość. Mówiąc( a raczej pisząc) szczerze byłam pozytywnie zaskoczona jego zachowaniem. Dodał im punktów?? Super:P. Szkoda, że rodzicie Lily zostali zabici, dziewczyna nie ma łatwego życia;//

    OdpowiedzUsuń
  6. uhuhu mój jakże konstruktywny komentarz czas zacząź. Nie no, do rzeczy xD Rozdział jak zawsze boski, co tu dużo mówić? Ejejej Lily nie może ucice. Ona musi wrócić. Przecież Syriusz, James i reszta będą przy niej cały czas. Z nimi będzie jej lepiej, nieprawdaż? A ten początek. Oh, ah i wgl. Interesuje mnie to co zrobi dalej Regulus :D Czekam na nexta ;**

    OdpowiedzUsuń