Strony

19 maja 2012

Fortuna kołem się toczy (15)

15. Prawdziwym błędem jest błąd popełnić i go nie naprawić
~ Konfucjusz

Ciemna listopadowa noc dawała się we znaki wszystkim londyńczykom. Niebo przykryła ciemna, ogromna chmura, z której leciał deszcz, zacinający w okna domów. Wiatr hulał na zewnątrz, przez co wszystkie liście fruwały po ulicach i chodnikach. Pomimo tak okropnej pogody, pewne małżeństwo siedziało w salonie przed telewizorem. Wtuleni w siebie i z uśmiechem na twarzy wpatrywali się w migające obrazy komedii romantycznej. W dłoniach trzymali kieliszki, zapełnione do połowy, czerwonym, wytrawnym winem.
Gdyby ktoś przyglądałby się im z ukrycia, na pewno nie powiedziałby, że obydwoje są już dawno po czterdziestce, ponieważ para zachowywała się jak nowożeńcy.
Kobieta posiadała rude włosy, które kręciły jej się na końcach, a do tego brązowe oczy, dzięki którym wyglądała naprawdę zmysłowo. Mężczyzna zaś miał burzę czarnych, krótko ściętych włosów i zielone oczy. Niby odmienni, a jednak bardzo do siebie pasują. W końcu przeciwieństwa się przyciągają, a to jest żywy przykład tego przysłowia.
Błogą ciszę przerwał głos pani domu:
- Marku – zaczęła przyciszonym głosem, przy okazji głaszcząc delikatnie męża po policzku. – To już nasza dwudziesta rocznica, a ja nadal mam wrażenie, że nasz ślub był parę dni temu – westchnęła i wtuliła się ufnie w mężczyznę jej życia. Ten, jednak nie wydobył z siebie żadnego głosu, tylko z zapałem wpił się w czerwone usta rudowłosej. Przez chwilę tak trwali, rozkoszując się chwilą, ale pomału zaczęli obdarowywać się lekkimi pocałunkami.
- Kocham cię, Karen – szepnął czarnowłosy w wargi kobiety, aby po chwili ponownie pocałować ją z lubością i pożądaniem. Minutę później oderwali się od siebie, jednak na ich ustach nadal gościł szeroki uśmiech, a do tego pojawiły się te wesołe iskry w oczach, które rozświetlały im twarze. Puknęli się delikatnie kieliszkami z trunkiem, po czym przytknęli je do ust, rozkoszując się smakiem.
Ten romantyczny nastrój przerwał donośny hałas, który dobiegał z ganku ich własnego domu. Spojrzeli na siebie zdziwieni, ciągle nasłuchując dalszych odgłosów, jednak poza głosem aktorów, którzy grali w filmie, nie było słychać nic niepokojącego. Kobieta westchnęła z ulgą i ponownie oparła głowę na ramieniu męża.
Kolejne wydarzenia potoczyły się bardzo szybko i nim ktokolwiek zdążyłby zauważyć, oboje znajdowali się w wielkim niebezpieczeństwie. Otóż, gdy tylko huk się powtórzył, Evansowie wstali i trzymając się za ręce, podeszli do przedsionka. Nawet nie wiedzieli, że zrobili najgorszy błąd na jaki mogłoby ich stać.
We framudze drzwi wejściowych stał zamaskowany mężczyzna, który w szarej dłoni, trzymał długi patyk. Przez chwilę Mark chciał się zaśmiać, jednak szybko do głowy wpadła mu pewna myśl – czarodziej. Przełknął głośno ślinę, a w duchu modlił się, aby to był tylko zły sen.
Czarna peleryna gościa powiewała lekko na wietrze, a czerwone oczy wpatrywały się groźnie w panią Evans.
- Kim jesteś?! - spytał Mark, ściskając mocniej dłoń małżonki, instynktownie zasłaniając ją swoim ciałem. Nieznajomy uniósł nieznacznie różdżkę, a spod jego maski wydobył się złowrogi śmiech.
- Nie musisz wiedzieć. – Do ich uszu dobiegł męski głos, a ostatnie, co zobaczył Mark, to smuga zielonego światła i przerażone spojrzenie Karen.
Kobieta, widząc jak ciało męża osuwa się na podłogę, zaczęła krzyczeć, a z jej oczu nieświadomie popłynęły gorzkie łzy. Kucnęła obok martwego ciała ukochanego i złapała je w ramiona, tuląc do siebie bardzo mocno. Trwałaby tak jeszcze bardzo długo, gdyby nie usłyszała zachrypniętego barytonu, który wydobywał się wprost przy jej uchu. Wzdrygnęła się i z ociężałością odwróciła głowę w tamtym kierunku.
- Tom? – zaczęła łamiącym głosem. – Czego ty chcesz? – zapytała i z rozpaczą spojrzała w jego oczy. Wyglądały inaczej, niż je zapamiętała, bo kiedyś miały odcień jasnej zieleni, a teraz były krwisto czerwone, tak do niego niepodobne.
Pytany zdjął maskę, a na jego twarzy widniał drwiący uśmiech, co jeszcze bardziej zdenerwowało rudowłosą.
- Jestem Lord Voldemort – odpowiedział lodowatym tonem, przez co przez ciało kobiety przeszły dreszcze. Przez chwilę zmarszczyła brwi, głęboko się nad czymś zastanawiając, żeby potem spojrzeć na niego wzrokiem pełnym różnych uczuć.
- Wybaczam ci, Tom – szepnęła, a kiedy jej wzrok ponownie trafił na ciało męża, zakrztusiła się łzami. – Te wszystkie zbrodnie…
- Ty wybaczasz mi? – zakpił i zaśmiał się głośno, jednak jego śmiech bardziej przypominał syk węża. Pomimo tego, że przed chwilą jego twarz wyrażała rozbawienie, teraz przypominała bezuczuciową maskę obojętności. Z błyskiem w oku skierował różdżkę na Karen i syknął coś w niezrozumiałym języku.
- Oszczędź Lily i Petunię – poprosiła ostatkami sił, jakby wiedząc, co ten ma na myśli, po czym położyła się na ciało męża, czekając, aby napastnik wykonał ostatni ruch magicznym patykiem. Na szczęście nie musiała czekać zbyt długo. Nim się obejrzała, leżała martwa na posadzce, mocno wtulona w kochanka.
Morderca ponownie machnął różdżką, tak, że w wejściu pojawił się Mroczny Znak, jego wizytówka. Teleportował się, ale przedtem po domu potoczył się śmiech szaleńca, a także jego ostatnie słowa, które wypowiedział stosunkowo do pani domu:
Zemszczę się!

*

Od przyjazdu do państwa żab i ślimaków minęło pełne sześć dni. W tym krótkim czasie zostały nawiązane przeróżne znajomości. Nie byłoby chyba osób z Hogwartu, które nie cieszyły się, że trafiły właśnie tutaj, do Beauxbatons. Te czerwone mury były bardzo stare, ale chyba każdy je kochał od pierwszego wejrzenia.
Gdyby wytężyć słuch i wsłuchać się w ściany, można by było usłyszeć hałasy, dochodzące z pokoju dziewczyn z wymiany. Przekrzykiwały siebie nawzajem, prawdopodobnie nawet nie wiedząc, że nikt nikogo nie słucha.
W całym pomieszczeniu walały się ubrania, kosmetyki i wszelkie inne dowody, że tutaj urzędują kobiety, dlatego chłopaki, którzy od jakiegoś czasu czekali na nie pod drzwiami, nie zamierzali tam wchodzić.
Otóż dziewczyny z wielkim zapałem szykowały się na nadchodzący bal pożegnalny, w którym to oni, jako goście Francji, mieli bawić się znakomicie. Zasadą tej zabawy było zaproszenie wszystkich uczestników wymiany przez domowników, którzy mieli z godnością reprezentować swoje państwo. Bo jak mówiono w starym zamczysku – gość w dom, Merlin w dom!
Dyskoteka trwała już od dobrych paru godzin. Zadowolona z siebie Lilka tańczyła prawie z wszystkimi chłopakami i to nie tylko ze znajomymi z Anglii. No, oczywiście, nie licząc Ślizgonów, bo do tego poziomu by się nie zniżyła.
Właśnie szalała z jakimś blondynem, kiedy podszedł do niej czarnowłosy chłopak, który poprosił ją o jeden taniec. Z początku nawet nie spostrzegła, kto to jest, jednak kiedy ten zaczął coś mówić, po głosie poznała go od razu. Łapa uśmiechnął się do niej wesoło i pociągnął na środek parkietu. Przez chwilę tańczyli w ogóle się nie odzywając, jednak gdy z magicznych głośników poleciała wolna piosenka, przytulili się do siebie.
- Widzę, że nie próżnujesz – zagadnął Syriusz i wyszczerzył ząbki w uśmiechu, przez co Ruda tylko wywróciła oczami.
- Ty też – zaśmiała się, widząc jego obrażoną minę. W zasadzie nawet nie wiedziała, co takiego powiedziała, że udawał zagniewane, pięcioletnie dziecko. Rozglądnął się po sali, a przez jego twarz przeszedł dziwny grymas. Dziewczyna stanęła na moment, bo chciała zobaczyć czy aby się jej nie przywidziało. Cóż, najwyraźniej nie, ponieważ Blacka coś najwyraźniej zasmuciło.
- Co jest? – zapytała dziewczyna i zmrużyła delikatnie czoło.
- Widziałaś gdzieś Dorcas? – Mimo tego, że wiedział, iż nie odpowiada się pytaniem na pytanie, musiał je zadać. Rudowłosa tylko pokręciła głową na „nie” i wzruszyła ramionami. Chciała coś jeszcze dodać, ale gdy tylko zmienili kawałek na nieco szybszy, ktoś wyrwał ją z objęć Syriusza i pociągnął w odległym kierunku. Łapa westchnął zrezygnowany, gdy tylko ruda czupryna zniknęła w tłumie bawiących się uczniów. Wziął parę głębszych oddechów i ze sztucznym uśmiechem podszedł do jakiejś dziewczyny, prosząc ją nienagannym francuskim o taniec.
- Uwaga! – Jakieś sześćdziesiąt minut później usłyszeli głos głównego wokalisty zespołu „A jak Ave”. – Teraz zapraszam wszystkich na ostatni już tego wieczoru taniec! - Wokoło słychać było oklaski i wiwaty. – Niech każdy poprosi osobę, z którą jeszcze nie miał przyjemności zatańczyć – dodał z uśmiechem na ustach i zaczął śpiewać. Melodia ta, o dziwo, bardzo przypominała walca angielskiego.
James, stojący obok Evans, szybko złapał ją w ramiona i pociągnął na lewe skrzydło parkietu. Dziewczyna, zanim zdążyła jakkolwiek zareagować, już stała wtulona w chłopaka i kiwała się do rytmu za jego przykładem. Dobrze wyczuł moment, ponieważ wiedział, że teraz będzie musiała z nim zatańczyć, gdyż rudowłosa, nie chciałaby robić wokół siebie zamieszania.
- I co, jest aż tak strasznie? – szepnął jej do ucha, przez co ta wzdrygnęła się lekko. Pokiwała przecząco głową, na co chłopak zareagował cichym śmiechem. Sama także uśmiechnęła się pod nosem, ale nadal nic nie mówiła. - Lily, ja naprawdę cię bardzo przepraszam, ale… - dalej szeptał, jednak gdy głos robił się coraz głośniejszy, przerwała mu w połowie zdania.
- Dobrze, wybaczę ci – powiedziała cicho, nadal nie wierząc, że to zrobiła. – Mam dzisiaj dzień dobroci dla zwierząt – dodała nieco głośniej i parsknęła śmiechem, widząc jego minę.
- Przyjaciele? – spytał po chwili wahania z nadzieją w głosie. Zielonooka zastanowiła się na chwilę. W końcu kiedyś także miała taki przypadek, tylko że z Łapą w roli główniej, kiedy to całowali się w Pokoju Życzeń. Jeżeli jemu wybaczyła - co nie znaczy, że ona nie była winna - to czemu miałaby nie wybaczyć Jamesowi?
- Jasne – uśmiechnęła się promiennie, widząc jego zadowoloną minę. Bez zbędnych ceregieli przytulił ją z całej siły i gdyby mógł, zaraz zacząłby krzyczeć z radości, chcąc oznajmić całemu światu, że jego ukochana mu przebaczyła. Przez chwilę do jego głowy wpadł dziwny cytat, który kiedyś usłyszał, ale w tym momencie i do tej sytuacji pasował jak ulał.
Przyjaźń powiększa szczęście i pomniejsza nieszczęście, podwajając naszą radość i dzieląc na pół smutek.

*

Tymczasem za zamkiem, a dokładniej na ławeczce w ogromnym parku, siedziała sobie para zakochanych. Właściwie tak wyglądali z daleka, ale co do siebie czuli, to była ich słodka tajemnica.
Czarnowłosy młodzieniec właśnie obdarował swoją lubą dość nachalnym pocałunkiem, ale mimo tego, dziewczyna była nim tak zafascynowana, że nawet nie zauważyła, że chodzi mu jedynie o pieszczoty. Mogła wreszcie przejrzeć na oczy, bo to zawsze on decydował za nią, a w końcu każdy jest odpowiedzialny za siebie i swoje życie.
Dorcas wtuliła się w chłopaka z ufnością i wdychała jego perfumy, które doprowadzały ją do szaleństwa. Jednak głęboko w duszy mogła przysiąc, że oprócz niego, ktoś jeszcze takich używa, ale jak na złość nie mogła sobie przypomnieć kto.
- Chodź pójdziemy do mojego pokoju – powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu i pociągnął ją w stronę wrót szkoły. - Teraz wszyscy są na tym durnym balu, więc możemy zaszaleć – dodał i zaśmiał się ze swoich własnych słów.
- Nie… - Nie pozwolił jej dokończyć.
- Nie kochasz mnie? – warknął i zrzucił jej rękę, którą wplotła w jego gęste, czarne włosy. Odkąd go znała, od zawsze używał tego argumentu, ponieważ wiedział, że to jest jej słaby punkt, a ona, naiwna Gryfona, myślała, że to tylko zazdrość.
- Kocham, ale… - ponownie tego wieczoru, brutalnie jej przerwano. Robił już tak wiele razy, jednak ta nie zwracała na to głębszej uwagi, ponieważ wiedziała, że tak czy siak, wybaczy jej.
- Tak czy nie!? – wykrzyknął i wymierzył dziewczynie cios w policzek, przez co zachwiała się delikatnie i gdyby nie oparła się ławki, na pewno by upadła. - Odpowiedź jest prosta! – warknął i pociągnął ją mocno za włosy. Czarna jęknęła, a w jej oczach pojawiły się łzy rozczarowania.
- Nie tutaj, tylko w Hogwarcie – szepnęła, próbując ukryć łamiący się głos. – Proszę – powiedziawszy to, wstała na chwiejnych nogach i pocałowała go w usta, pomimo tego, że nie miała na to ochoty, ale wiedziała, że dzięki temu gestowi jakoś go złagodzi.
Po chwili oderwał się od niej i uśmiechnął drwiąco. Ponownie wpił jej się brutalnie w usta, przez co ugryzł ją dość mocno. Na twarzy Dor pojawiły się słone krople, które leciały z oczu.
- Nie rycz, głupia! – warknął poirytowany słabością czarnowłosej, po czym wyprowadzony z równowagi popchnął ją w kujące krzaki, które rosły nieopodal ławki. Meadows upadła na nie z głośnym jękiem, ale ciągle wpatrywała się przerażona w Regulusa. Jeszcze nigdy nie był aż tak cierpki, oschły i nieczuły. Wiedziała, że jest z nim coś nie tak, ponieważ inaczej na pewno by jej nie skrzywdził, prawda? Pomimo tego, że wierzyła w jego niewinność, pytania retoryczne nadal oplatały głowę czarnookiej.
Zerknęła na niego spod przymrużonych powiek, ale zauważyła, że ten sobie najzwyczajniej poszedł.
Kiedy tylko zniknął z widoku, Dorcas zaniosła się płaczem i pobiegła w stronę swojego pokoju. Wiedziała, że nikogo nie spotka po drodze, ponieważ wszyscy na sto procent wyśmienicie bawią się na balu.
Jak burza wpadła do pomieszczenia i z impetem rzuciła na łóżko, po czym rozpłakała się na dobre, niczym małe dziecko, które dostało karę za złe sprawowanie.
Nie wiedziała, ile czasu minęło od rozpoczęcia imprezy, ale nie zawracała sobie tym zbytnio głowy, ponieważ nawet gdyby w tej chwili dziewczyny weszły do pokoju, udałaby, że śpi.
Podparła się łokciami na łóżku i przez chwilę wpatrywała w ciemną plamkę na suficie. W momencie, gdy ponownie położyła się na poduszce, poczuła, że coś ją kuje w lewy bok. Z rezygnacją wsadziła rękę do kieszeni, ale natychmiast ją stamtąd wyjęła, ponieważ coś ją skubnęło w palec. Otarła łzy i uśmiechnęła się niemrawo.
Usiadła po turecku i zaciskając zęby, wyjęła z płaszcza te dziwne rośliny, które zerwała nieopodal chatki Hagrida. Całkowicie zapomniała, że w dzień wyjazdu schowała je do kieszeni peleryny. Nie wiedziała, dlaczego to zrobiła, to był taki odruch i chyba uzależniła się już od tego bólu.
Podwinęła rękaw czarnego sweterka, po czym zamachnęła się z całej siły. Przez chwilę poczuła tylko lekkie mrowienie w miejscu uderzenia, jednak nic więcej. Powtórzyła czynność jeszcze trzy razy i odczekała minutę, gdyż poczuła metaliczny zapach krwi, przez co zakręciło jej się w głowie. Pomimo tego, żadna ulga nie przychodziła. Mocno zacisnęła powieki aż zaczęły ją piec, ale chciała pozbyć się tych czarnych plam, które pojawiły jej się przed oczami.
Spróbowała jeszcze raz i jeszcze, jej uderzeniom nie było końca. Pierwszy raz czuła, aby tak specyficznie wirowało jej w głowie. Jedyne, co zapamiętała przed osunięciem się w nicość, było to, że rośliny schowała pod poduszkę.

*

Dochodziła godzina dziewiąta rano. Przyjaciele stwierdzili, że wolą pobyć trochę więcej czasu ze sobą, niżeli coś zjeść, bo przecież i tak, dostaną coś na podróż. Ostatnimi czasy bardzo rzadko ze sobą rozmawiali, więc gdy tylko nadarzyła się okazja, przystali na to z wielką chęcią.
Dziewczyny, gdy tylko mogły myśleć przytomnie, zabrały się za pakowanie swoich rzeczy, bo w końcu nie zostawią tutaj swoich ubrań czy kosmetyków, jednak kiedy Huncwoci usłyszeli hałasy dochodzące z żeńskiego pokoju, wparowali tam jak najszybciej mogli. Z uśmiechem przyglądali się biegającym kobietom, które z dziwnymi minami oddawały się swojemu zajęciu. Wszystko to działo się dopóki, dopóty Remus się nad nimi nie zlitował; przypomniał im, co to znaczy posiadać różdżkę.
Teraz wszyscy byli gotowi na czekającą ich tego dnia podróż do ponurej Anglii. Pomimo tego, że nie chcieli opuszczać tego magicznego miejsca, bardzo stęsknili się za murami Hogwartu.
- I on na to „ale z ciebie dżem!” i poszedł – dokończyła swoją opowieść Anne, sprawiając wybuch śmiechu u reszty dziewczyn, bo faceci za grosz tego nie zrozumieli. Dopiero kiedy Huncwotki wytłumaczyły im, że francuz pomylił słowa, sami pokładali się ze śmiechu. Długo jeszcze każdy z nich był skory do zabawy. Jednak czas śmiechów i zabawy zaczął powoli mijać…
- Jim, podaj mi te kapcie, które są obok ciebie! – krzyknęła Meadows. – Zimno mi w nogi – odpowiedziała na nieme pytanie Lily i uśmiechnęła się słodko.
Potter rzucił w jej stronę buty, ale na nieszczęście szatynka złapała je poranioną ręką, przez co rękaw trochę opadł. James zauważył to zanim Dor zakryła swoje ślady, chociaż bardziej przypominały rany, po których na pewno zostaną lekkie blizny, jeżeli zaraz czegoś  z tym nie zrobi.
Podszedł do niej z nietęgą miną, złapał ją za rękę. Szarpnął za rękaw, tak, że materiał się aż rozpruł przez co Czarna syknęła z bólu.
- Co to jest!? – warknął Potter, a w oczach pojawiły mu się złowrogie ogniki.
- Nic takiego – odpowiedziała speszona i próbowała mu się wyrwać. Na próżno, ponieważ Rogacz był za silny. – Chyba pominęłaś jakieś szczegóły ze swojej historii z Regulusem! – prychnął i puścił przyjaciółkę, a ta szybko ukryła ręce w szacie.
Dziewczyna westchnęła ponownie i zaczęła opowiadać całą historię od początku, tym razem nie zatajając przed nimi niczego. Przyjaciele słuchali jej z ciekawością i co jakiś czas na ich twarzach pojawiała się bezgraniczna złość i przerażenie. Jednak najbardziej o nią bali się Syriusz, Lily i James, bo to właśnie z nimi najbardziej się zżyła.
Black - sama nie wiedziała, ale w jego charakterze było coś takiego, co zawsze kochała. Może te poczucie humoru i lekkie podejście do życia? Z Evans zaprzyjaźniła się od pierwszego roku, bo to z nią wszędzie chodziła, czy to na lekcje, czy po korytarzach.  Z Jamesem zaś przebywała od dzieciństwa, ponieważ była jego sąsiadką i prawie siostrą w jednym. Poznali się w wieku sześciu lat, kiedy ona siedziała pod drzewem i płakała, ponieważ rodzice po raz pierwszy potraktowali ją niewybaczalnym. Podszedł do niej Jim, z którym jak się potem dowiedziała, miała wiele wspólnego. Spotykali się prawie codziennie, dzięki czemu naprawdę się ze sobą zżyli. Zresztą jego rodzinę traktowała jak swoją i na pewno więcej dla niej znaczyli niż jej własna.
Kiedy dziewczyna skończyła, miny reszty nie wróżyły niczego dobrego. Jedynie Ruda przypatrywała jej się z ciekawością, a nie z przerażeniem jak pozostali. Lily przekręciła głowę i zauważyła te rośliny, które wystawały lekko z poduszki. Szybko wstała i z nietęgą miną wzięła je delikatnie do ręki. Przypatrywała im się nieco, marszcząc czoło, aby po chwili przyjrzeć się ranom Dorcas. Przez chwilę milczała, głęboko się nad czymś zastanawiając, aby potem zacząć szybko biegać po pokoju i przewracać wszystko do góry nogami.
 - Lily, co ty… - Głos Remusa został zagłuszony przez wywar, który Lily zaczęła warzyć, bo wydał on z siebie dziwny warkot. Zielonooka złapała za apteczkę, w której na szczęście miała wszystkie potrzebne składniki, w końcu jak się jest ulubienicą Slughorna, ma się więcej przywilejów.  
- Co się tu dzieje, do cholery! – krzyknął już naprawdę wkurzony Syriusz. Mimo tego, że podniósł głos, dziewczyna go po prostu zignorowała, dalej krzątając się przy kociołku, z którego teraz wylatywała zielona para.
Nie minęło dziesięć minut, kiedy skończyła. Zadowolona z siebie szybko przelała trochę płynu do szklanki i podała Dorcas, ale ta spojrzała na nią niepewnie. Rudowłosa posłała jej zachęcający uśmiech, więc szatynka posłusznie wypiła zawartość, krzywiąc się przy tym delikatnie. Przełknęła, ale poczuła się od razu lepiej.  Nim się obejrzała, jej rany zniknęły i o dziwo nie miała na ręce żadnej blizny.
- Po pierwsze: nigdy więcej tego nie rób – o mówiąc, Evans wzięła ostrożnie rośliny i spaliła je ogniem z różdżki. – Po drugie: one są trujące – Na te słowa Meadows przełknęła głośno ślinę. W tym momencie serdecznie dziękowała Merlinowi, że Lilka zna się na eliksirach, jak mało kto. – A po trzecie: to mam plan, słuchajcie… - Usłyszała głos Lily, który z biegiem czasu, cichł coraz bardziej aż w końcu musiała zbliżyć się do grupki, aby coś usłyszeć. Z kolejnymi słowami Gryfonki na twarzach pozostałych pojawiały się szerokie uśmiechy. Przecież muszą się zemścić, bo jeden za wszystkich, wszyscy za jednego!

6 komentarzy:

  1. I tu też dla mnie? Jejkuuuuuu! Jak ja cie kocham! ;********
    No więc. Regulus to czystej rasy debil, jak mawia mój braciszek. Biedna Dor. Ale James przez te swoje okulary grube jak denka od słoików dostrzeże wszyyystko. ;P A kiedy będzie coś między Dor a Pachlarzem? :D Jestem złakniona miłości!
    Piękna notka, jak zwykle wariatko ;*****

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie. Mam nadzieję, że Regulusowi się sporo dostanie. Biedna Dor. Dobrze, że Rogacz zauważył. Czekam na następny news. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Podobał mi się ten rozdział, a szczególnie końcówka. Po prostu genialna. Mam nadzieję, że mimo wszystko wymyślą jak nieźle popalić Reglusowi(należy mu się za to co zrobił Dorcas). Szkoda mi tylko Syriusza - ona naprawdę to przeżywa.Liczę, zę szybko napiszesz ciąg dalszy. ....

    OdpowiedzUsuń
  4. dzień dobry, właśnei przed chwilą skończyłam czytać twoje opowiadanie. I mówiąc ściśle, zwięźle i treściwie: spodobało mi się.
    Niezwykle ciekawa historia, msuzę Cię pochwalić, że nigdy jeszcze nie czytałam na żadnym z blogów typu ruda-rogacz o wymianie międzyszkolnej. (w sensie, że czytalam parę blogów, gdzie występowala wymiana, ale to było głównei tak, że pojawiał się ktoś nwoy w hogwarcie).
    Histroia Toma i Karen.? Matko boska, czysta perełka. Nigdy też nei trafiłam na historię związku Dor i Regulusa.
    Fajnei, że poruszyłaś problem cięcia się, znam ten ból nie dawno sama musiałam `pilnować' przyjaciółki pod tym względem.
    Chyba moim faworytem jest notka nr 26. Uwielbiam ,wuwielbiam ich kłótnie, mam jakieś perwersyjne zapędy xd.
    PS: Można wiedzieć dlaczego gdy kończę czytać trzynastkę widzę jako następna dwudziestkęszóstke.? Czy to tylko mi tak, cyz to cel zamierzony.? ;>. Bo wiadomo, onetowi ufać nei można -.-.
    różdżka, fawkes i fred weasley z Tobą.!

    OdpowiedzUsuń
  5. po długim wpatrywaniu się w ekran, wytrzeszczaniu oczu, czytania do 2 w nocy (normalka jak dla mnie:) przeczytałam wszystko! ten blog dołącza do moich ulubionych jak i zresztą wszystkie twe dzieła:)uwielbiam zmagania lilly z niewyżytym gumochłonem:P bardzo chciała bym przeczytać jak twoim zdaniem wygląda Beauxbatons bo w HP nic nie było o tej szkole(no może oprócz tego jak fleur opowiadała davies'owi na balu że robią tak i polgiestra nie maxD)

    Ps.no i znowu walnęłam epopeję na temat twej świetnej działalności pisarskiejxd
    Ps2 sama nie wiem jak niektóre słowa znajduję w moim szalonym umyśle i przelewam na epopeję w twych koomentarzach
    Ps3 ale ci statystykę podwyższę alę że chcę myśleć że w dobie kompóterów sztuka czytania istnieje...
    Pozdrowienia od goss:*

    OdpowiedzUsuń
  6. Przeczytałam wszystkie rozdziały i muszę powiedzieć szczerze: Piszesz świetnie!Czekam na kolejne notki.Jeżeli miałabyś ochotę to zajrzyj do mnie na www.lily-lala.blog.onet.pl,dopiero zaczynam moją przygodę z blogami,więc nie wszystko jest tam jak należy,ale się staram:)Acha,zapomniałabym,dodaję Cię bezwarunkowo do linków:D

    OdpowiedzUsuń