Strony

23 maja 2013

Słodka zemsta (2.2)

ROZDZIAŁ DRUGI
PART II
Część pierwsza

Słońce na niebie coraz pewniej zaczęło wyglądać zza obłoków nocy. Jego promienie przebijały się przez chmury nadzwyczaj jasnymi łukami, odpędzając je od siebie, powoli ogrzewając Ziemię i oczywiście budząc jej mieszkańców.
Szykował się naprawdę piękny i ciepły dzień. 
Nie można tego jednak było powiedzieć o nastroju pewnego młodzieńca, który brnął przed siebie jeszcze sennymi alejkami i ulicami Londynu. Gdyby ktoś rzucił na niego spojrzenie przez okno, zauważyłby bardzo przystojnego bruneta, na którego twarzy malowało się skupienie oraz zawziętość. Dostrzegłby jego zmarszczone czoło, lekko ściśnięte pięści oraz sztywną i wyprostowaną sylwetkę.
Młody mężczyzna skręcił w ciemny zaułek.
I gdyby teraz ktoś go obserwował, mógłby się niesamowicie zdziwić, ponieważ nagle brunet zniknął bez śladu. Po prostu rozpłynął się w powietrzu. W uliczce unosiły się delikatnie drobne pyłki kurzu, które po paru sekundach z wdziękiem opadły z powrotem na ziemię.
Dymitr aportował się w którymś z korytarzy ogromnego budynku z masą woskowych figur w środku. Na szczęście wokół nie było żywej duszy, inaczej musiałby rzucić zaklęcie zapomnienia i tym samym się ujawnić. Nie daj Merlinie, że trafiłby na czarodzieja, który mógłby dobitnie pokrzyżować jego plany.
Misja była bardzo prosta, mimo ukrytej tajemnicy. Kolejne siedem słów, które osobno brzmiały zbyt niewinnie, by chociaż na chwilę się nad nimi zastanowić. 
Anglia. Londyn. Madame Tussaud. Sala strachu. Trzy.
Wobec tego Malfoy podążał za wskazówkami, mając nadzieję, że wreszcie uda mu się schwytać dość kreatywnego złodzieja i tym samym doprowadzić tę dziwną grę do końca. Swoją drogą, Draco strasznie ubolewał, że Zayed nie może być aktualnie na jego miejscu. Być może wówczas Arab zmieniłby się chociaż trochę, żałując popełnionych w przeszłości czynów i nawróciłby się. To były naturalnie puste marzenia. Tacy ludzie jak Zayed Al Nahyan nigdy nie rezygnują z dobrobytu, nie próbują polepszać swojej osobowości. Rodzą się po to, by umierać jako skurwysyny.
Morozow podszedł do stojącego na środku korytarza panelu z mapą, którą studiował przez parę następnych minut. Skręcił w lewo i kiedy doszedł do głównej uliczki muzeum, próbował nie zwracać uwagi na ciągle pojawiających się nowych ludzi, którzy śmiali się i głośno rozmawiali. Spojrzał na zegarek. Wybiła godzina dziewiąta trzydzieści, więc rozpoczął się atak zwiedzających. Przyspieszył tempo, mając nadzieję wyrobić się do dziesiątej. Nie chciał również napotkać w trakcie wykonywania zadania ludzi, chociaż przeczuwał, że złodziej skutecznie zapobiegł ich ewentualnemu pojawieniu się.
Dymitr nie pomylił się.
Dotarłszy na wyznaczone miejsce, ze zgrozą musiał przyznać, że dostał gęsiej skórki. Był temu winien przede wszystkim ziąb, który zdawał się dobiegać ze wszystkich przerażających figur. Wszechogarniająca cisza również nie pomagała. W Draconie budziła się coraz większa ciekawość dotycząca dalszych aspektów tej dziwnej gry, ale czuł w sobie również niepokój i świadomość, że niebawem przeznaczone będzie mu zmierzenie się twarzą w twarz z bezwzględnością domniemanego złodzieja.
Przez dłuższą chwilę rozglądał się bacznie na boki, próbując dostrzec choćby najmniejszy drobiazg. Gdy niczego nie zauważył, ruszył powolnym krokiem w głąb sali strachu. Z zainteresowaniem przyglądał się kolejnym woskowym postaciom potworów i morderców znanych mu z mugolskiego świata. Musiał przyznać, że były one naprawdę świetnie wykonane, co ugodziło trochę w jego czystokrwistą dumę.
Skręcił w jedną z mniejszych alejek.
Nagle do jego nosa dotarł odrażający smród. Żołądek w efekcie aż się skurczył, a jego zawartość podsunęła się niebezpiecznie do gardła. Draco natychmiast przyłożył dłoń do ust, próbując nie oddychać.
Musiał się szybko za siebie wziąć, by jak najszybciej opuścić to obrzydliwe miejsce.
Wyjął więc z kieszeni różdżkę, zdając sobie sprawę, że w tych ciemnościach nie znajdzie kolejnej wskazówki.
- Lumos – wyszeptał, oświetlając część alejki. Wtem przed oczami mignęła mu z daleka jakaś czarna postać. – Hej! Zaczekaj!
Bez zbędnego zastanowienia puścił się biegiem w kierunku zamaskowanej osoby. Niestety, nim zdążył ją złapać, potknął się o coś twardego i z głośnym hukiem upadł na posadzkę. Różdżka wypadła Malfoyowi z ręki i potoczyła się w stronę przyczyny jego upadku.
Złotawa łuna rozjaśniła całą salę.
Draco, widząc, w jakim położeniu się znalazł, otworzył szeroko oczy. Przez moment leżał niczym spetryfikowany, po czym natychmiast zerwał się na równe nogi. Podniósł różdżkę z podłogi i zatkał nos, schylając się ku przygniłym, pełnym białych larw zwłok nieznanej mu kobiety. Z przerażeniem zauważył, że karteczka z kolejnymi siedmioma wyrazami znajduje się w jej szeroko rozwartych ustach.
Początkowo się ociągał, potem jednak zwinnym ruchem złapał pergamin. Zamknął szczelnie powieki i  pospiesznie się teleportował.
Drżąc, wylądował na środku pola kukurydzianego – miejscu, które jako pierwsze przyszło mu do głowy. Upadł na kolana i nie mogąc się powstrzymać, zwymiotował.
Pieprzony Zayed!


Część druga
           
Dymitr wkroczył powolnym krokiem do gabinetu CIA. Był poddenerwowany, zmęczony, głodny i nadal co chwila przekręcało mu się coś w żołądku. Nie spał już od ponad dwudziestu godzin, o jedzeniu nie wspominając. A kiedy kosmyk czarnych włosów opadł mu znowu na oczy, nie mógł powstrzymać się od przekleństw. Właśnie w takich momentach nienawidził postaci Morozowa. Już miał ochotę powrócić do rzeczywistego wyglądu, ale uświadomił sobie jeden pocieszający fakt. Zapewne wyglądał teraz niczym mara nocna, a będąc Malfoyem, nie darowałby sobie, by ktoś mógł zakwestionować jego zawsze nieskazitelny wygląd.
Mało brakowało, a byłby się uśmiechnął.
Skutecznie uniemożliwiła mu to Mirella.
- Znowu spóźniony, Morozow! – wykrzyknęła, notując coś zawzięcie w notesie. – Szef jeszcze dzisiaj dowie się o twojej niesubordynacji. Mam nadzieję, że wreszcie wylecisz stąd na zbity pysk. Doprawdy, w głowie mi się nie mieści, że trzymają cię tu tak długo. Gdyby twoja kariera zależałaby ode mnie, już dawno siedziałbyś pod sklepem, żebrząc i prosząc o chleb.
- Stul pysk, ty gruba szmato – warknął przez zaciśnięte zęby Draco. – Łeb mi pęka.
Oburzona kobieta wciągnęła głośno powietrze, jakby niedowierzając w to, co usłyszała. Jeszcze nikt nigdy w życiu nie potraktował jej w taki sposób. Zacisnęła mocno wargi, a w jej oczach pojawiła się furia.
- Morozow…
- Nie słyszałaś, co powiedziałem, grubasie? – zakpił Draco, siadając przy biurku i włączając komputer. Miał tyle papierkowych zaległości, że nie wiedział, za co się najpierw zabrać. I żadna Mirella Martin nie będzie mu przeszkadzać. Swoją drogą, zastanawiające jest, w jaki sposób pozbyła się rzuconego wczoraj zaklęcia zapomnienia. Może jej nienawiść w stosunku do Dymitra Morozowa była aż tak ogromna, że nawet Oblivate nie mogło zupełnie wymazać jej emocji i uczuć?
- Spróbuj się jeszcze raz tak do mnie odezwać, a pożałujesz.
- Grozisz mi? – rzucił jej pełne jadu spojrzenie. – Zamienię cię w żabę, jeżeli jeszcze raz się odezwiesz, ropucho.
Starając się więcej nie zwracać uwagi na Martin, wstał z krzesła i zaczął parzyć sobie kawę. Dziękował Merlinowi i Morganie za osobę, która wynalazła ten niesamowity magiczny napój. Miał nadzieję, chociaż trochę go orzeźwi i zapełni żołądek, tym bardziej że przerwę na lunch ma dopiero za – spojrzał na zegarek – dwie godziny.
Zanim z powrotem zabrał się za wypełnianie tabelek i pisanie nudnych jak flaki z olejem raportów, kątem oka zerknął na towarzyszkę. Ze zdziwieniem spostrzegł, że milczała i siłą woli wpatrywała się w pusty blat biurka. Tylko przez sekundę czuł wyrzuty sumienia, że ją zwyzywał, ponieważ przez kolejną godzinę nie mógł pozbyć się z twarzy wrednego uśmieszku.
Kiedy wreszcie oderwał się od monitora, miał całkowicie dość. Przetarł oczy zmęczony i dopił zimną już kawę. Od jakiegoś czasu słyszał coraz głośniejsze burczenie w brzuchu, więc postanowił zrobić sobie przerwę wcześniej.
Wstał i zaczął zakładać płaszcz, gdy ciszę przerwał dźwięk telefonu.
Popatrzył znacząco na Mirellę, która najzwyczajniej w świecie odwróciła się do niego plecami. Dymitr zaklął szpetnie pod nosem. Zmęczenie i rozgoryczenie znów zdawało przejmować nad nim kontrolę.
- Centralna Agencja Wywiadowcza, Dymitr Morozow, słucham? – zapytał wyuczoną formułką. – W czym mogę pomóc?
Ze zdziwieniem usłyszał głos Klary, sekretarki szefa wydziału.
- Pan Parker prosi cię o jak najszybszą wizytę.
- Po co?
- Nie mam pojęcia, Dymitrze, ale wydaje mi się, że chodzi o jakieś formularze. W każdym razie coś w tym stylu. I lepiej przyjdź szybko, bo jest naprawdę wkurzony.
Nie minęło pięć minut, kiedy Morozow zapukał do drzwi przełożonego. Wszedł, usłyszawszy głośne „proszę”. Rozejrzał się wokół, podziwiając skórzane krzesła stojące przy mahoniowym stole.
- Dzień dobry, wzywał mnie pan?
- Tak, tak – odparł nonszalancko i machnął dłonią. – Siadaj, Dymitrze.
Kiedy brunet spełnił prośbę, szef szybko przeszedł do sedna.
- Nie mam czasu, więc będę się streszczał – zaczął, patrząc kątem oka na komórkę, jakby oczekiwał jakiegoś ważnego telefonu. – Chciałem powiedzieć, że bardzo dobrze sobie radzisz w tych wszystkich papierkowych sprawach. Otrzymuję je na czas i nie mam zastrzeżeń.
Dymitr kiwnął głową, czując się mile połechtany.
- W każdym razie mam dla ciebie jeszcze parę plików tych głupich dokumentów, które będziesz musiał mi oddać jutro. Pomyślałem, że skoro i tak zajmujesz się idiotycznymi zadaniami, kolejne nie sprawią ci problemu.
Malfoy poczuł się, jakby szef kopnął go w dupę.
- Przynajmniej coś robię, a nie siedzę całymi dniami i palę ten śmierdzący szajs – syknął, wskazując na cygaro, które Parker trzymał w ręku.
Wiedział, że przesadził, ale duma nie pozwalała mu pozostać biernym na jawne obrazy. Patrzył wprost na czerwoną twarz pracodawcy i zapewne udałoby mu się jeszcze uratować sytuację, gdyby nie zaczął się śmiać.
Kropla przelała czarę.
- Przypominam ci, że jestem twoim szefem! – krzyknął Parker. – Powinieneś znać swoje miejsce w tej firmie! Masz robić wszystko, co ci każę. Za to ci płacę. Lepiej to sobie zapamiętaj, jeżeli dalej chcesz zarabiać tę swoją marną pensyjkę!
- To ty masz marną pensyjkę, Parker! Gdybym chciał, mógłbym cię zniszczyć. Zanim zdążyłbyś wypowiedzieć moje imię, już byłbyś daleko stąd, powiedzmy: latałbyś w kawałkach w pyskach smoków w Rumunii.
Parker otworzył szeroko oczy.
- Jesteś psycholem! – warknął. – Powiedz jeszcze jedno słowo, a wylecisz stąd i nie znajdziesz żadnej pracy w tym kraju!
- Owszem, powiem – uśmiechnął się szyderczo Morozow. – Pieprzę cię! Pieprzę cię i całe to pieprzone CIA! Nie dorastacie do pięt nawet policji!
W Parkerze się wręcz zagotowało.
- Zwalniam cię, Morozow!
- O nie! Mam swój honor! Sam odchodzę! Od zawsze chciałem to zrobić!
Draco zerwał się na równe nogi i szybko podszedł do drzwi, które otworzył z hukiem. Już miał wychodzić, kiedy coś przyszło mu do głowy. Raptownie opanował się.
- To ty mnie wyrzucasz, Parker, tak? – zapytał przymilnym głosem.
- Tak!
- W takim razie wisisz mi odprawę!
Odszedł, słysząc głośne przekleństwa za sobą. Skierował się w stronę swojego gabinetu. Z ulgą pakował rzeczy do kartonów, nie mogąc się doczekać, kiedy wreszcie stąd wyjdzie. Czuł na sobie zaciekawione spojrzenie Martin, więc popatrzył na nią groźnie.
- Masz, czego chciałaś, starucho – wyszczerzył się. – Odszedłem z pracy. Teraz będziesz mogła przenieść swoją zgorzkniałość powstałą na skutek braku seksu na kogoś innego. Mam nadzieję, że nigdy się nie spotkamy. No chyba, że na twoim pogrzebie. Do widzenia!
Wyszedł.
Kiedy jego noga wreszcie przekroczyła próg CIA, poczuł się zadziwiająco spokojnie. Znalazł cichy i przede wszystkim ciemny zaułek, gdzie teleportował swoje rzeczy prosto do domu. Sam miał jeszcze jedną sprawę do załatwienia, po której nareszcie odzyska wolność.


Część trzecia

Szedł ścieżką w parku.
Wiedział, że za parę chwil będzie musiał zmierzyć się z odrażającą przeszłością Zayeda, ale aktualnie nie mógł wyjść z podziwu. Oglądał wysokie i smukłe drzewa, słyszał szumiący wiatr i czuł świeżość. Ostatnim razem w Hyde Parku był w dzieciństwie, kiedy uciekł guwernantce. W życiu nie spodziewał się, że spodoba mu się coś mugolskiego.
To właśnie czwarta karteczka (Anglia. Londyn. Hyde Park. Fontanna Artemis. Dziecko.) go tutaj przyprowadziła. Musiał przyznać w głębi ducha, że był wdzięczny złodziejowi za odświeżenie pamięci.
Dotarł właśnie do wyznaczonego celu. Zaczął rozglądać się uważnie wokół, mając nadzieję, że znów nie potknie się o jakieś zwłoki. Teren wydawał się czysty. Dodatkowo zadziwił go fakt, że przy fontannie bawiła się gromadka dzieci, a ich rodzice siedzieli na ławkach i rozmawiali.
Na szczęście nikt zdawał się go nie dostrzegać.
Nieoczekiwanie poczuł zawroty głowy. Musiał na chwilę stanąć i zamknąć oczy, by się ich pozbyć. Nie wiedział, czym były spowodowane, ale kiedy otworzył powieki, czuł się jak nowonarodzony.
Nagle do jego uszu dotarł głośny szloch. Odwrócił się, ale nie zauważył niczego nadzwyczajnego. Reszta obecnych również zdawała się głucha i ślepa. Draco mógłby przysiąc, że zachowują się jak marionetki, którym przydzielono poszczególne zadania. Już miał zamiar podejść do kogoś i o coś zapytać, gdy ponownie usłyszał płacz. Nie zamierzał dłużej bezczynnie stać. Podbiegł do najbliższych krzaków, nasłuchując. Przez parę minut krążył bezskutecznie, gdy wreszcie natrafił na ścieżkę. Jakby echem od drzew odbijał się coraz głośniejszy płacz. Zaczął biec.
Nagle zatrzymał się. Patrzył prosto na małe, gołe ciało zwinięte w kulkę i opierające się o drzewo. Złotowłosa dziewczynka podniosła zapłakane niebieskie oczy i spojrzała prosto na jego twarz. Draco czuł, jakby serce zaraz miało mu się wyrwać z piersi. Na jej twarzy widać było siniaki, podobnie zresztą na reszcie ciała. Podszedł bliżej, starając się jej nie wystraszyć. I ponownie został wbity w ziemię. Zobaczył krew, która wypływała jej z…
- Nic ci nie jest?
Dziewczynka popatrzyła na niego.
Draco przeklął w myślach. Głupszego pytania w życiu nie mógł zadać.
- Co się stało?
Zrobił krok w jej stronę, ale dziecko natychmiast się odsunęło.
- Obiecuję, że nic ci nie zrobię. Chcę ci pomóc. Gdzie jest twoja mama? Zaraz po nią zadzwonię. Przyjedzie i zabierze cię stąd. Obiecuję.
Draco czuł, jakby zaraz miał zemdleć. Naprawdę mało brakowało, tym bardziej że dziewczynka nagle wstała na nogi. Malfoy patrzył na jej pobite, zgwałcone ciało i nie mógł powstrzymać łez.
Czy to możliwe, żeby Zayed był zdolny aż do takiego okrucieństwa?
Tym razem nie były to żadne zwłoki pełne robaków, krzyki gwałcącej kobiety, suknie ślubne, śmierdzące jedzenie, ale najzwyklejsze dziecko, któremu wyrządzono niesamowitą krzywdę. Bezsprzecznie najstraszniejsza rzecz na świecie. Jej błękitne oczy wpatrywały się w niego z bólem i strachem. Jej struchlałe ciałko drżało nie tylko z zimna. I zapewne rodziło się w niej poczucie, że już nigdy z nikim nie będzie czuła się bezpiecznie.
- Pomogę ci, słyszysz – zająknął się Draco i padł na kolana. Próbował ją pocieszyć. Zrobić cokolwiek, byle ją uratować. – Jak się nazywasz?
- Jasmine. Już nikt mi nie pomoże. Ty mi to zrobiłeś.
- To nie ja, to Zayed – próbował jej przerwać, ale dziewczynka nakręcała się coraz bardziej, będąc w transie.
- Pamiętasz, jak to było? Najpierw zwabiłeś mnie z dala od rodziców, dając lizaka. Byłam szczęśliwa. Mama i tata już od dawna nigdzie ze mną nie wychodzili. Powiedziałeś, że będę miała dużo do lizania, więc poszłam z tobą. Obiecałeś, że odprowadzisz mnie potem z powrotem do rodziców. Ale mnie okłamałeś. Złapałeś mnie za łokieć i zacisnąłeś dłoń na ustach, żebym nie krzyczała. Wyjąłeś patyk z kieszeni, przez co nie mogłam nic powiedzieć. A próbowałam. Chciałam krzyczeć. Zaciągnąłeś mnie tutaj. Nad nami pojawiła się jakaś szara osłona. Przechodzący ludzie nie widzieli nas i nie słyszeli. Szybko zdjąłeś ze mnie ubrania. Zacząłeś mnie całować i gryźć, i szczypać, i…
- Przestań! – wykrzyknął przerażony Malfoy. – To nie ja! To Zayed! Jestem kimś innym! To nie ja! Nic ci nie zrobiłem!
- Zdjąłeś spodnie. Zapytałeś się mnie, czy wiem, co trzymasz w ręku. Nie wiedziałam, więc zaprzeczyłam głową. Uśmiechnąłeś się. „Zaraz się dowiesz”, powiedziałeś. Bałam się, bo się na mnie położyłeś. Byłeś ciężki.
- Cicho bądź! To nie ja!
Draco zerwał się na równe nogi i zaczął biec. Łzy skutecznie ograniczały widoczność, ale nie patrzył na drogę. Był za bardzo przerażony.
Odwrócił się i z zaskoczeniem spostrzegł, że Jasmine biegnie tuż za nim.
- Nie! Odejdź! Nie chcę tego słuchać! Boję się, rozumiesz?!
Nagle dziewczynka się uśmiechnęła.
- Cieszę się, Zayedzie. – Jasmine dalej biegła, lecz tym razem nie miała twarzy bez wyrazu. – Ja też się strasznie bałam. Pamiętaj o tym. Poza tym ktoś kazał mi ciebie pozdrowić. I przekazać ci ostatnie siedem słów. Mama. Nasz dom. Enfield 4. Północ. Czekam.
Draco zatrzymał się raptownie. Wiedział jedno: tej kartki z pewnością nie pokaże Arabowi. Zdawał sobie sprawę, że kryło się za nią przesłanie, o którym nie miał pojęcia i które szybko doprowadziłoby Zayeda do złodzieja.
- Masz to, na co zasłużyłeś, Zayedzie Al Nahyan.
I nagle zniknęła. Rozmazała się w powietrzu. Malfoy po raz kolejny padł na kolana i zakrył twarz w dłoniach. Nie zasłużył na to. Owszem, od zawsze był dupkiem, ale nie zasłużył, by go tak wykorzystywać, by pokazywać mu coś aż tak… przerażającego.
Teleportował się z nadzieją, że złodziej skutecznie odegra się na tym pieprzonym szejku. A jeżeli nie, to Draco weźmie sprawy w swoje ręce. Nic nie udzie Zayedowi na sucho. Nawet jeżeli Malfoy dostanie dożywocie w Azkabanie.
Pocieszającą myślą było to, że wtedy znów będzie mógł zobaczyć ojca.


Część czwarta

Draco wpadł do salonu, taranując przy tym obrotowy stolik, na którym stały szklanki i butelka Ognistej Whisky. Przez pomieszczenie przeszedł ogromny huk, a po nim głośne przekleństwo. Malfoy leżał teraz plackiem na podłodze, nie mając ochoty się podnieść. Zresztą, nawet gdyby chciał, to i tak nie dałby rady. Świat wirował mu przed oczami, jakby dopiero co zszedł z karuzeli, którą kręciłby się dobrą godzinę.
Po spotkaniu z Jasmine nie mógł myśleć o niczym innym. Postanowił się więc napić, żeby chociaż na trochę odświeżyć umysł. I faktycznie alkohol pomógł. Teraz jedyną rzeczą, która zaprzątała mu głowę, było ciepłe łóżko i sen. Właściwie to łóżko nie było aż tak potrzebne, ponieważ na podłodze było niesamowicie wygodnie.
Nagle poczuł, jak ktoś lekko szarpie go za ramię. Z trudem uchylił jedną powiekę, a później drugą, wpatrując się prosto w drzwi od swojej garderoby. Nie kontaktował ze światem realnym, więc postanowił pójść dalej spać, tym bardziej że głowa bolała niemiłosiernie.
- Panie? 
Draco usłyszał tuż przy uchu piskliwy głos Potworka. Był tak zmęczony, że nie potrafił nawet kazać mu wyjść.
Po raz kolejny przebudziło go nawoływanie dochodzące z dołu. Mężczyzna próbował przekręcić się na drugi bok, ale zawartość żołądka zbyt szybko podeszła mu do gardła. Czuł się całkiem wypruty z energii. Nawet nie miał siły ponownie zamknąć oczu. Wpatrywał się więc tępo w skrawek kołdry.
Świadomość zdawała się docierać do niego z dużym opóźnieniem.
Jak on w ogóle znalazł się w swoich komnatach? Ostatnią rzeczą, którą pamiętał przed zaśnięciem, było zimno dobiegające z posadzki. A teraz najzwyczajniej w świecie leżał na aksamitnej pościeli, czując jak mięśnie powoli się odprężają.
- Malfoy?
Nawołująca go osoba zdawała być się coraz bliżej, ale Draco nie miał siły otworzyć ust, o odkrzyknięciu odpowiedzi nie wspominając. Był jednak na tyle świadomy, by zorientować się, że głos należał do kobiety. Czy robił coś, o czym powinien był pamiętać?
 Drzwi do pokoju otworzyły się z cichym kliknięciem.
- Malfoy, czy… Na Merlina, jak ty wyglądasz?! – wykrzyknęła Hermiona i dosłownie sekundę później znalazła się tuż przy nim. – Co ci się stało?
- Ciszej, kobieto…
Granger zmarszczyła nos. Najwyraźniej doleciał do niej zapach alkoholu. Uśmiechnęła się więc okrutnie, zakładając ręce na ramiona.
- Tyle razy widziałam Rona i Harry’ego, jak wracali po całonocnej libacji, że jestem zaskoczona, że potrafisz coś powiedzieć.
Draco jęknął, próbując podnieść głowę z poduszki.
- Cieszę się, Granger, że ci zaimponowałem, ale szczerze? Nic mnie to nie obchodzi. Czego chcesz? Odejdź i daj mi spać.
Kobieta prychnęła głośno.
- Trudno mi to powiedzieć, ale – zająknęła się – potrzebuję pomocy. I to szybko.
Mimo iż Malfoy czuł, jakby w głowę wbijano mu niewidzialne sztylety, zainteresował się. I to bardzo. Po chwili więc usiadł, chwiejąc się nieznacznie.
- Doprawdy ciekawe. Gryfonka prosi Ślizgona o pomoc. Będę musiał to sobie zapisać w dzienniku.
Hermiona przestąpiła z nogi na nogę i założyła ręce na piersi. Westchnęła ciężko, mając nadzieję na rychły koniec rozmowy prowadzącej donikąd. Musiała działać. Tym bardziej że czas biegł nieubłaganie szybko.
- Prowadzisz pamiętnik, Malfoy? – zadrwiła, nie mogąc się powtrzymać. – Opisujesz swoje nudne życie i obrabiasz dupy koleżankom i kolegom z pracy? A wklejasz jakieś ciekawe naklejki, żeby urozmaicić kolorystykę?
- Dziennik, Granger, nie pamiętnik. To dwa różne pojęcia. Służy on przede wszystkim do zapisywania ważnych dat, spotkań czy spostrzeżeń – powiedział i zamyślił się na krótko. – Chociaż czasami też obrabiam dupy moim koleżankom i kolegom z pracy.
Uśmiechnęli się do siebie. To była ledwie dostrzegalna chwila, ponieważ Draco zaczął się krzywić. Zawroty głowy stawały się nie do wytrzymania.
- Bądź tak łaskawa i podaj mi różdżkę, Granger.
Hermiona wykonała jego prośbę i z zaskoczeniem zauważyła, że Malfoy rzuca na siebie jakieś zaklęcie. W oka mgnieniu stał się innym człowiekiem. Wygładziły mu się rysy twarzy, sińce zniknęły, podobnie jak zapach alkoholu. Jego szare spojrzenie stało się trzeźwe, a sylwetka wyprostowana.
- Od razu lepiej – westchnął, a widząc zaciekawioną minę kobiety, dodał: - Zaklęcie trzeźwości. Przydaje się jak cholera. Trochę je ulepszyłem, bo dodatkowo odgania zmęczenie. Można nie spać ze trzy dni, ale jak już się zaśnie, to nic ani nikt człowieka nie dobudzi przez co najmniej dwadzieścia cztery godziny.
Szatynka pokiwała głową z uznaniem.
- A teraz się zbieraj, bo zostało mi jeszcze pół regału do przejrzenia – powiedziała, kierując swoje kroki w stronę drzwi. Wyszła, nie oglądając się za siebie.
Pół godziny później, kiedy Draco wreszcie się najadł i wykąpał, poszedł do biblioteki. Kompletnie nie miał ochoty tam siedzieć, ale skoro obiecał, że pomoże jej szukać, to przecież nie może złamać danego słowa. Ma jeszcze swoją godność.
- Nareszcie, ile można czekać – przywitała go, siedząc nosem w jednym z wielowiekowych woluminów. – Tamte są twoje. Tylko się streszczaj. Już późno.
Machnęła ręką w kierunku opasłych tomisk ułożonych w kolumnę leżącą na stole. Draco westchnął zrezygnowany, ale zabrał się do ich przeglądania. Czasami żałował, że nie mógł po prostu rzucić zaklęcia przywołującego. Właściwie to parę razy próbował, jak był młodszy, ale okazało się, że ojciec w jakiś sposób zabezpieczył książki. I kiedy próbowało się użyć jakiegokolwiek czaru, treść znikała bezpowrotnie, jeżeli w ciągu dziesięciu minut nie podało się przeciwzaklęcia.
Nagle coś mu się przypomniało.
- Granger? Mam nadzieję, że nie rzucałaś Accio na książki? – zapytał z lekkim przestrachem.
- Oczywiście, że nie – prychnęła w odpowiedzi. – Nie jestem głupia. Tu są przecież prawie same magiczne, mogłabym je zniszczyć.
Draco pokiwał głową, czując niesamowitą ulgę. Znów zabrał się do pracy, by nie tracić czasu. Porozmawiać sobie będą mogli później. Chociaż wolałby robić coś innego. Tym bardziej że Granger wyglądała…
Blondyn szybko zganił się w myślach.
Kiedy na zegarach wybiła dwudziesta druga, Draco nie wytrzymał. Odrzucił tomisko prawie na środek blatu i oparł się o krzesło.
- Mam dość, wszystko mnie boli – poskarżył się i przetarł zmęczone oczy. – Czuję się jak skrzat domowy! Jeszcze tego brakowało…
- Malfoy! Jesteś genialny! – wykrzyknęła raptownie Hermiona, zrywając się na równe nogi. – Przywołaj natychmiast Potworka. Że też sama na to nie wpadłam…
- Ale co…
Granger rzuciła mu takie spojrzenie, że bezwiednie zamilkł.
- Potworek!
Tuż przed nim chwilę później zmaterializował się mały skrzat domowy, który patrzył na swego pana z szeroko otwartymi oczami. Grzecznie czekał na rozkaz.
- Pan wzywał?
- Potworku – zwróciła się do skrzata Hermiona – czy mógłbyś podać mi książkę, w której jest zaklęcie dotyczące rozgrzeszenia. Dokładniej chodzi o karmę. I najlepiej jeżeli nie byłoby czarnomagiczne.
Skrzat szybko pokiwał głową, po czym rzucił się biegiem w stronę regału. Nie minęła minuta, kiedy ponownie stanął przed Hermioną. Miał w ręku trzy pomniejsze książki. Wiekowo stare, ponieważ okładki ledwo się trzymały i były prawie całe pobrudzone i obdarte. Potworek delikatnie ułożył je na stoliku i ponownie zwrócił się do Malfoya.
- Coś jeszcze, sir?
- Nie, dziękuję, możesz odejść – odprawił skrzata i z ciekawością przyglądał się Granger, która już zatonęła w lekturze. Brązowe oczy szybko poruszały się po tekście najpierw pierwszej, a potem drugiej książki. Trzecia najwyraźniej nie była potrzeba, bo uśmiechnęła się szeroko, a jej ciało wreszcie się rozluźniło. – Powiesz mi, o co chodzi?
Granger popatrzyła na niego wszechwiedzącym spojrzeniem.
- Czy to nie jasne? – spytała, ale widząc minę mężczyzny, dodała, wzdychając: - Myślisz, że jak Lucjusz szukał zaklęcia, kiedy było mu potrzebne? Z pewnością nie własnoręcznie. A jaką pomoc domową, która dodatkowo potrafi ominąć większość czarodziejskich zaklęć, mają czystokrwiste rody? No właśnie.
Blondyn tylko na nią patrzył.
- Malfoy, słuchaj – zaczęła, zbierając się do wyjścia – muszę szybko coś załatwić. Obiecuję, że formalności związane z twoją pomocną wypełnimy jutro. Mam jeszcze jedną prośbę. Czy mogłabym tutaj dzisiaj przenocować? Nie mogę wrócić do domu, bo czeka tam na mnie Ron, a nie chcę, żeby mnie zaczął teraz o wszystko wypytywać.
- Dobrze się składa, bo sam muszę zaraz iść – zastanowił się na moment. - Zanim wyjdę, powiem Potworkowi, żeby przygotował ci pokój na końcu korytarza na pierwszym piętrze. Ten z dwuczłonowymi drzwiami, jakbyś miała problemy z trafieniem. Sam wrócę rano, więc jakbyś czegoś potrzebowała, zawołaj któregoś ze skrzatów domowych.
Granger uśmiechnęła się wrednie.
- Tak jak dzisiaj? Rano o piętnastej i będziesz pijany w sztok?
- Nie – odwzajemnił uśmiech – tym razem mówię serio. Następnym razem zobaczysz mnie około siódmej czy ósmej rano, kiedy będę dobijał się do twoich drzwi, żebyś podpisała parę dokumentów.
Przytaknęła, po czym oboje ramię w ramię opuścili bibliotekę.
Draco skręcił w prawo, a Hermiona w lewo. Nie zaszczycili się nawet krótkim spojrzeniem, ponieważ każde zajęte było swoimi myślami. Każde miało do wykonania ważne zadanie.


Część piąta

Wpatrywał się w dom przed sobą już od dobrych paru minut, ale nic nie wskazywało, że coś albo ktoś może go w środku zaatakować. Zdecydował się zrobić pierwszy krok, drugi, a później kolejne. Różdżkę jednak dalej trzymał wysoko w pogotowiu. Miał wyostrzone zmysły, starał się widzieć i słyszeć wszystko w odległości co najmniej dziesięciu metrów.
Do północy pozostało jeszcze pół godziny. Dymitr postanowił więc wejść do domu, by się trochę rozejrzeć. Przezorny zawsze ubezpieczony.
Draco musiał przyznać, że był cholernie ciekawy, kim okaże się złodziej. Miał wiele pomysłów, ale zdawał sobie sprawę, iż to bardziej żmudne spekulacje niż twarde dowody. W ostatniej wskazówce Jasmine przekazała mu podpowiedź: „mama” i „nasz dom”, więc jednego był pewien – to musiał być jakiś syn. Pytanie tylko czy złodziej był również synem Zayeda.
Niepokoiła go jeszcze jedna sprawa. Mianowicie fakt, że kiedyś słyszał już adres Enfield 4. Nie mógł sobie jednak przypomnieć, o co dokładnie chodziło. Szczegóły całkowicie wyleciały mu z głowy. Właściwie nawet nie chciał się nad tym dobitniej zastanawiać. Pragnął jak najszybciej złapać sprawcę całego zamieszania, zaprowadzić go do Al Nahyana, odzyskać wolność i mieć święty spokój.
Ze zdziwieniem spostrzegł, że drzwi wejściowe były uchylone. Dymitr czuł się, jakby dostał specjalne zaproszenie. Kiedy przestąpił próg, nie mógł powstrzymać parsknięcia, ponieważ wpatrywał się prosto w obrzydliwą kwiecistą tapetę. Jeżeli ten złodziej tutaj mieszkał, nie dziwne, że zbzikował i postanowił zagrać vabank. Gdyby go złapali, nawet w celi dwa na dwa więźniowie mieli lepsze warunki.
Skręcił w lewo, tym samym znajdując się w salonie. Spodziewał się zobaczyć różowych koronek i różanych wzorków na kanapie. Myślami wyobrażał sobie starą kobietę w milionem kotów i uśmiechem szerszym niż Mur Chiński. W szoku więc wpatrywał się w elegancki czarny stół, kominek i czerwone cegły na ścianie. Kątem oka zerknął na regał pełen książek, telewizor i komodę, na której stały ramki ze zdjęciami. Podszedł bliżej i… zdębiał.
- Ja pieprzę…
Ledwo wykrztusił zdanie, po czym rzucił się biegiem w kierunku wyjścia. Zanim zdążył pomyśleć, co robi, teleportował się z trzaskiem prosto do holu w Malfoy Manor. Pędem rzucił się w stronę schodów. Skakał co dwa schodki, próbując się nie wywrócić. Doskoczył do mosiężnych drzwi, które otworzył bez uprzedniego zapukania.
Głośno sapiąc, stał twarzą w twarz z przestraszoną Granger.
Zlustrował ją wzrokiem. 
- Wybierasz się gdzieś?  

4 komentarze:

  1. az sama miałam ochote przeklnac , Draco zobaczy tam zdjecie Hermiony. prawda? kurcze! na pewno! rany się teraz nie mogę doczekać kolejnego! pisze szybko ! :) buziaki Esper

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, dlatego się tak wściekł. :) I powiem Ci skrycie, że w kolejnym rozdziale będzie się... dużo działo. :P

      Usuń
  2. O ja cię! Ja po prostu nie wiem, dlaczego dopiero teraz czytam to opowiadanie. Jest świetne. Jedno z najlepszych.
    Mój Mistrzu!

    OdpowiedzUsuń
  3. Okej nie wiem co napisać. Wow! Jestem w szoku po tym rozdziale i chyba szybko do siebie nie dojdę.

    OdpowiedzUsuń