Strony

15 grudnia 2013

Fortuna kołem się toczy (29)

29. Do­piero po kłótni zaczy­na się naj­większy test przyjaźni.
~ciiamciia

Tydzień przed końcem szkoły miał odbyć się ostatni w tym sezonie mecz quidditcha. Krukoni grali przeciwko Gryfonom o pierwsze miejsce w tabeli. James i Syriusz, którzy byli w drużynie, chodzili więc nerwowo od rana, nie mogąc przestać myśleć o wygranej. Dorcas z politowaniem patrzyła na przyjaciół niemrawo siedzących przy stole w Wielkiej Sali. Nałożyła im na talerze naleśniki z bekonem, ale ani jeden ani drugi niczego nie ruszył.
- Czym wy się tak przejmujecie? – spytała, wolno przeżuwając tost. – Przecież to nie jest wasz pierwszy mecz.
- Ona nie wie, co mówi, Rogacz.
- Nie, kompletnie nie ma pojęcia.
Chłopaki pokręcili głowami, za to brwi Dor podjechały do góry. Nadal nic nie rozumiała.
Łapa odchrząknął, ale to James zaczął tłumaczyć:
- Dopiero w tym roku zostałem kapitanem, prawda? Powiedz mi, Dora, jakby to wyglądało, gdyby podczas mojej pierwszej warty nasza drużyna przegrała albo, jeszcze gorzej, zdobyła drugie miejsce? Straciłbym cały szacunek w oczach wszystkich i musiałbym zrezygnować z pozycji szukającego. Stałbym się nikim.
- Dobra, dobra – przerwała mu – rozumiem, Jim, to dla ciebie wielki dzień i tak dalej, i tak dalej. Ale co ty masz z tym wspólnego? – zwróciła się do Syriusza.
- Rogacz jest moim najlepszym kumplem.
- I co z tego?
- I muszę go wspierać w każdej sytuacji – odparł Łapa takim tonem, jakby musiał tłumaczyć najjaśniejszą rzecz na świecie. – Kobiety, co z wami jest nie tak? Siostrzany kodeks nie przewiduje podobnych sytuacji?
Dorcas, która aktualnie popijała kawę, parsknęła głośno w filiżankę.
- Siostrzany kodeks?
- No tak – przytaknął powoli Syriusz. – Nasz, braterski, obejmuje prawie wszystkie możliwe przypadki. Czarno na białym zostało napisane, jak brat powinien zachowywać się w stosunku do brata. Co mu wolno, a co jest kategorycznie zabronione. Chociaż więcej jest zakazów, nie, Rogaty? – zwrócił się do kumpla, który machinalnie pokiwał głową. – Naprawdę nie macie żadnego kodeksu?
Dorcas zaprzeczyła.
- To jak wy żyjecie?
- Dobra, wstawaj, Łapo – James klepnął przyjaciela w plecy – czas na nas. Za pół godziny mamy mecz, a trzeba jeszcze powtórzyć parę zwodów. Drużyna, na boisko! I nie marudzić! McKinnon kończ wreszcie jeść, bo cię miotła nie utrzyma!
Marlena, jak i reszta drużyny Gryfonów, popatrzyła na kapitana spod przymrużonych powiek. Odrzuciła łyżkę, którą jadła owsiankę, wstała od stołu i wściekła skierowała się do wyjścia.
- Do zobaczenia, Dora – James zwrócił się tym razem do przyjaciółki i powędrował za jeszcze ospałą drużyną. Syriusz również pognał za przyjacielem, rzucając ostatni uśmiech Meadows. Dziewczyna pokręciła głową i w spokoju dojadła śniadanie. Parę minut później poszła do wieży Gryffindoru z zamiarem obudzenia Anne i Lily. Z początku miała zajść po Lissie, ale wychodząc z Wielkiej Sali, zauważyła Krukonkę siedzącą przy stole Ravencalwu razem z Remusem. Kiedy dotarła do dormitorium, napotkała tylko śpiącą Wisborn, którą obudziła, niedelikatnie krzycząc do ucha.
Lily za to miarowym krokiem podążała w kierunku biblioteki. Musiała oddać książkę, której wczoraj potrzebowała do odrobienia pracy domowej z eliksirów. Poza tym umówiła się tutaj z Patrickiem, ponieważ ustalili, że dzisiejszy mecz spędzą razem w loży Krukonów. Evans z początku nie była przychylna temu pomysłowi, ale Smith przekonał ją naprawdę namiętnym całusem, w trakcie którego zapomniała, jak się nazywa.
Na samo wspomnienie zachichotała pod nosem.
- Aż tak się cieszysz na mój widok?
Lily drgnęła i odwróciła się na pięcie. Widząc szczęśliwego Patricka, sama nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Cmoknęła go w usta i chwyciła pod ramię. Wolnym krokiem ruszyli najpierw w stronę wyjścia, a potem prosto na boisko.
- Jak samopoczucie przed meczem? – zagadnął.
Rudowłosa wzruszyła ramionami.
- Takie samo, jak zawsze. Mam nadzieję, że nie będzie trwał cały dzień. Muszę jeszcze dokończyć esej z transmutacji i przetłumaczyć krótki tekst na runy.
Smith patrzył na swoją dziewczynę z uniesionymi brwiami. Milczał. Od pobudki nie mógł usiedzieć na miejscu. Uwielbiał moment, kiedy w pierwszej sekundzie meczu członkowie przeciwnych drużyn rzucali się na kafla, nie interesując się niczym innym. Sam parokrotnie próbował swoich sił na przesłuchaniach na stanowisko ścigającego, ale jakoś Derek Anderson nigdy nie chciał go przyjąć. Podobnie zresztą jak Frank O’Neill, który był kapitanem dwa lata temu.
Z rozmyślań o wyniku meczu wyrwało go lekkie szturchnięcie. Patrick nawet nie zauważył, że zatrzymali się przy głównych wrotach Hogwartu.
- Słuchasz mnie? – spytała Lily. – Pytałam, czy mam może szansę wyrobić się przed początkiem.
- Początkiem czego?
- No… meczu, Patrick. Wyrobię się?
- Ale z czym?
Lily westchnęła przeciągle.
- Najwidoczniej kompletnie mnie nie słuchałeś. Mówiłam, że chyba polecę po notatki z eliksirów i na wszelki wypadek jeszcze z numerologii. Będę się uczyć na trybunach, jednocześnie dopingując drużynę. Czyż to nie idealny pomysł? – zaśmiała się lekko. – Poczekasz na mnie czy spotkamy się już na boisku?
- Naprawdę będziesz się uczyła w trakcie meczu? – Patrick nie potrafił uwierzyć, że Lily mogłaby zrobić coś tak… okrutnego. Sam uwielbiał quidditcha, który od zawsze widniał u niego na pierwszym miejscu. Nigdy nie przełożył niczego ani nikogo ponad ten wspaniały sport. Dlatego całkiem nie zrozumiał panny Evans.
- A co mam robić innego?
- Eee… obserwować grę? – odpowiedział i westchnął, gdy dziewczyna wywróciła oczami. – Dobra, leć. Spotkamy się na miejscu. Nie chcę przegapić połowy meczu, kiedy ty będziesz szukała jakichś tam zeszytów.
- No wiesz? – obruszyła się. – Dzięki tym zeszytom mam prawie same wybitne.
Patrick spojrzał na zegarek i raptownie spiął mięśnie. Wskazówka pokazywała godzinę dziewiątą czterdzieści osiem. Do meczu pozostało jedynie dwanaście minut! Musiał szybko ruszać, jeżeli chciał jeszcze znaleźć dwa miejsca siedzące i się nie spóźnić.
- Aha, tak, tak, masz rację, Liluś. Okej, to ja idę. Zauważę, kiedy wejdziesz do loży Krukonów. Do zobaczenia!
Wybiegł z zamku, zanim rudowsłosa zdążyła odpowiedzieć.
Pół godziny później Lily próbowała przecisnąć się przez tłum oszalałych uczniów. Co chwila ktoś ją potrącał, popychał czy nieumyślnie podstawiał nogę. Była wściekła, chociaż dopiero co weszła do loży. Podobno Patrick miał już na nią czekać. Westchnęła głośno i odepchnęła lekko jakiegoś pierwszoklasistę, który był tak zapatrzony w niebo, obserwując drużyny, że niechcący uderzył Lily w bok. Prawdę powiedziawszy, nie śpieszyła się zbytnio z szukaniem notatek. Nie uśmiechało jej się siedzenie w tłumie wrzeszczących i dopingujących graczy, wszystkim, czym się dało, ludzi.
- Au, to musiało boleć. – Usłyszała głos jakiegoś chłopczyka. – Black nieźle oberwał.
Lily machinalnie uniosła głowę do góry i wciągnęła głośno powietrze. Widziała chwiejącego się Syriusza, a z jego nosa lecącą krew. Zapewne jakiś Krukon przyłożył mu łokciem w nos. Evans nienawidziła tego brutalnego sportu. Na szczęście Łapie nic się nie stało, ponieważ natychmiast się otrząsnął i odleciał na drugi koniec boiska. Grze Syriusza towarzyszyły niezwykle głośne piski dziewcząt. Podobnie jak Jamesowi, ale Pottera nie mogła nigdzie namierzyć.
- Lily, tutaj!
Ktoś z tyłu zaczął się rozpychać. Panna Evans z ulgą zauważyła burzę rudych włosów.
- Lissie, nawet nie wyobrażasz sobie, jak cieszę się, że cię widzę – rzuciła na przywitanie Lily. – Patrick mi gdzieś zniknął. Powiedział, że będzie na mnie czekał w wejściu do loży, ale chyba zapomniał.
Roshid uśmiechnęła się współczująco.
- Chodź – zaczęła ciągnąć przyjaciółkę za rękaw szaty. – Siedzimy z Remusem z tyłu na podwyższeniu. Będziesz miała tam lepszą widoczność i szybciej znajdziesz Patricka. Czy to zeszyty? Chcesz się teraz uczyć?
- Och, daj spokój, Liss.
Dziewczyny zaczęły lawirować pomiędzy tłumem, ale zanim dotarły do machającego do nich Lupina, Lily zauważyła Patricka. Postukała Roshid w ramię, a kiedy przyjaciółka się odwróciła, Evans pokazała palcem na Smitha. Uśmiechnęły się do siebie ze zrozumieniem i każda odeszła w swoją stronę.
Lily stanęła za Patrickiem i wyszeptała mu do ucha lekko wkurzona:
- Cześć, kochanie, dziękuję, że po mnie przyszedłeś.
- O, Liluś, już jesteś? – Chłopak nawet na nią nie zerknął, ciągle wpatrując się w szybujące nad nimi miotły. Rudowłosa usiadła jeszcze bardziej zdenerwowana. – Krukoni prowadzą aż o osiemdziesiąt punktów. Nie masz pojęcia, jak się cieszę! Całe szczęście, że Daves dziesięć minut po gwizdku wysłał tłuczka w stronę McKinnon.
- Marleny McKinnon? Nic jej się nie stało?
Lily otworzyła szerzej oczy z przejęcia. Zaczęła szukać o rok młodszej koleżanki, ale nigdzie nie mogła jej znaleźć.
- A kogo to interesuje? Ważne, że nie gra i że dzięki temu Ravenclaw nareszcie pokona Gryffindor. Gdyby jeszcze tak naszym udało wyeliminować się jakiegoś pałkarza, byłoby super!
- Jak tak w ogóle możesz mówić, Patrick? To tylko gra!
Patrick nie odpowiedział, ponieważ w powietrzu zaczęła się walka o znicz. Lily powędrowała za wzrokiem chłopaka, uważnie śledząc poczynania Jamesa i szukającego Krukonów, którego nie znała z imienia i nazwiska. Doskonale widziała koncentrację na twarzy Pottera skupionego jedynie na złotej piłeczce. Jakby nic poza nią nie istniało, cała gra, reszta jego przegrywającej drużyny. Pędził za zniczem tak szybko, że Lily ledwo nadążała przekręcać głowę. James zniżał się coraz bardziej. Leciał z wyciągniętą ręką prawie nad ziemią w kierunku wygranej, gdy nagle tłuczek walnął go prosto w brzuch. Czas raptownie zwolnił i Evans dokładnie widziała, jak najpierw James zgina się wpół, puszcza drążek miotły i całym ciałem spada prosto na ziemię.
Lily krzyknęła ze strachu, przycisnęła dłonie do ust i zerwała się na równe nogi.
Do Jima szybko podleciał Łapa. Na szczęście Jamesowi nic wielkiego się nie stało, ponieważ po paru minutach siedział już chwiejnie na miotle, wzlatując do góry.
Komentator zażartował coś o wytrzymałości Pottera, ale Evans zdawała się tego nie słyszeć. Czuła, jak ogarnia ją odrętwienie. Dopóty nie usłyszała śmiechu Patricka.
- Ach, już myślałem, że wyeliminowaliśmy też Pottera – parsknął głośno śmiechem. – Mecz byłby już ustawiony.
Lily milczała, zaciskając pięści.
- Jak… jak możesz?! – krzyknęła, zwracając na siebie uwagę nie tylko Smitha, ale również osób siedzących najbliżej. - Przecież mogło mu się coś stać!
- Ale Lily…
- Żadne Lily! Wychodzę, cześć!
Odwróciła się na pięcie i wściekła zaczęła iść w stronę przejścia do loży Gryfonów. Patrick starał się ją zatrzymać, łapiąc za ramię, ale Evans skutecznie mu się wyrwała. Nie uraczyła go już ani jednym spojrzeniem. Nawet po meczu, kiedy spotkał ją przy wejściu do szkoły. Lily szła razem z Anne i Jamesem, śmiejąc się i gratulując przyjacielowi zdobytego pucharu. Smith obserwował, jak Potter „niechcący” się potyka, a Lily prawie od razu rzuca mu się na ratunek, podtrzymując go za rękę. Uśmiechają się, a po wszystkim jego Lily czochra Potterowi włosy. Znowu.
Kiedy tak Patrick wolno podążał na zachodnią wieżę, wpadł na genialny pomysł. Postanowił odseparować Lily od Pottera. Czuł w głębi duszy, że plan się stuprocentowo powiedzie, tym bardziej że za tydzień wyjeżdżali ze szkoły na dwa miesiące. I przez te dwa miesiące Lilusia będzie widziała go, Patricka, codziennie, a Pottera ani razu. Tak, to rzeczywiście był genialny pomysł. Wystarczyło tylko zaproponować dziewczynie jeden z wolnych pokoi u niego w domu na calutkie wakacje. Musiał jeszcze wysłać sowę do rodziców, ale instynkt podpowiadał mu, że nie będzie żadnych problemów.
Patrick nie wiedział, że ktoś go ubiegł.
Dokładnie w tej chwili.

*

Zabawa rozpoczęła się dopiero o dwudziestej drugiej, żeby przypadkiem nauczyciele niczego nie zwęszyli, i trwała już od trzech godzin. Gryfoni od rocznika czwartego w górę opijali wygraną, która dała im kolejny złoty puchar zawodów quidditcha do kolekcji. James chciał go cichaczem przemycić i postawić na stole jako główną atrakcję wieczoru, ale McGonagall szybko się połapała i kazała mu zwrócić własność opiekunki Gryffindoru. Minerwa z uśmiechem napełnionym dumą włożyła puchar do oszklonej gablotki, którą zamknęła na klucz. Za każdym razem cieszyła się jak dziecko, kiedy jej dom przynosił chlubę szkole.
James siedział i ziewał, przyglądając się, jak Syriusz w najlepsze flirtuje z Mirandą, piątoklasistką. Łapa nie próżnował z alkoholem, ale o dziwo trzymał się jeszcze sztywno na nogach. Sam dopił do końca trzecie piwo kremowe, czując przyjemne i powolne rozluźnianie mięśni. Właśnie o ten efekt mu chodziło, więc postanowił więcej dzisiaj nie pić. Był zbyt obolały po upadku z miotły i bał się, że po pijaku coś szalonego wpadłoby mu do głowy, a wtedy jego ciało by nie wytrzymało. A nie chciał cierpieć przez resztę tygodnia.
Rozłożył się wygodniej na kanapie, kładąc nogi na stolik.
Kątem oka widział Lissie i Remusa chichrających się w kącie. Jakiś chłopak z czwartej klasy leżał przy kominku. James chwilę zastanawiał się, kim on jest, ale zaniechał. Nie mógł dostrzec twarzy chłopaka. Dorcas tańczyła z Robertem z siódmego roku, a Anne śmiała się z czegoś tak bardzo, że aż się zgięła. Frank nawiązał niezobowiązującą rozmowę z Alice, na widok czego James wyszczerzył się szeroko. Prawie od roku widział, jak bardzo ta dwójka się przyciągała. Prawie tak samo jak on i… Lily.
Rogacz dopiero teraz się zorientował, że nie widział dziewczyny, od kiedy weszli razem do szkoły po meczu. Lily coś tam mruknęła pod nosem i wybyła. Pewnie pobiegła prosto w ramiona swojego Krukonika, Smitha. James raptownie stracił humor i chęć do zabawy. Wstał, krzywiąc się z bólu i poszedł do dormitorium. Miał ochotę walnąć się na łóżko i zapaść w głęboki sen.
Wolno wchodził po schodach, przeklinając osobę, która wymyśliła, że sypialnia szóstorocznych będzie znajdować się aż tak wysoko. Kiedy wreszcie otworzył drzwi do dormitorium…
- Lily? Co tutaj robisz?
Evans drgnęła zaskoczona, patrząc na Jamesa i uśmiechając się delikatnie.
- Siedzę.
- To widzę, ale dlaczego? Jesteś pijana i pomyliłaś pokoje? – pytał, podchodząc bliżej do przyjaciółki i jednocześnie oceniając jej stan. Wydawała się normalna. I trzeźwa.
- Jakaś parka całowała się pod drzwiami do mojego dormitorium i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, więc przyszłam tutaj. Nie miałam ochoty siedzieć z ludźmi na dole. Jakoś nie mam dzisiaj nastroju do zabawy.
Potter usiadł obok dziewczyny na łóżku i oparł się plecami o jego ramę. Dzięki tej pozycji mógł dokładnie obserwować Evans i czuł się bardziej komfortowo. Plecy strasznie go bolały i nie chciał ich bardziej nadwyrężać.
- Czemu? Pokłóciłaś się ze Smithem? – rzucił od niechcenia, nawet nie spodziewając się odpowiedzi. Co najwyżej obelgi albo prychnięcia.
- Tak – potaknęła, wzdychając. – O ciebie.
- O mnie? Ale co ja zrobiłem?
James był kompletnie zaszokowany.
- Tak właściwie to nie dokładnie o ciebie, ale… Ech, po prostu mnie zdenerwował.
- Dawaj, odpowiadaj. Wiesz, że zawsze chętnie posłucham, co masz do powiedzenia.
- Ale to nudna historia…
- Pozwól, że ja o tym zadecyduję.
Lily uśmiechnęła się czule do przyjaciela.
- Mieliśmy razem siedzieć w loży Krukonów, ale to wiesz. Sęk w tym, że nie widziałam sensu siedzieć bezczynnie i patrzeć, jak drużyny podają sobie piłki, latając na miotłach. Bez obrazy – rzuciła od razu, ale James tylko machnął ręką. – No i powiedziałam Patrickowi, że pójdę po zeszyty, a on po prostu miał na mnie zaczekać w wejściu, żebyśmy się później nie musieli szukać.
- Cała ty – zaśmiał się Rogacz, podginając nogi pod siebie. Cudem powtrzymał się od syknięcia, ale westchnął. Nie wiedział, że nogi również aż tak bardzo go bolą.
- I nie dość, że nie zaczekał i później dobre dziesięć minut spędziłam na przepychaniu się przez tłum, to jeszcze jak spadłeś na ziemię, on zaczął się bezczelnie śmiać! Wyobrażasz sobie? – wyrzuciła Lily na jednym oddechu i wpatrywała się w Jima, oczekując identycznej reakcji.
- Eee, Liluś, przecież nic mi się nie stało.
- No dobrze, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedzieliśmy. A jakby stało ci się coś poważniejszego? Nie miał prawa się śmiać.
James westchnął, nie wierząc, że za chwilę stanie po stronie Smitha.
- Lily, nie zdziw się, ale jak Daves zawisł na miotle, to ja też się cieszyłem. Nawet bardzo. On to widział i dlatego potem posłał na mnie tłuczka.
- A-ale – zająknęła się – koniec końców nic mu się nie stało, więc miałeś prawo.
- Czy ty mnie bronisz, Liluś?
- Wcale cię nie bronię, ja po prostu… Jak Łapa oberwał, Patrick też nie zachował się zbyt grzecznie. Fakt, nic mu się nie stało, ale… Wiesz co? Skończmy temat.
Evans odwróciła głowę i zaczęła przyglądać się czemuś bacznie. Potter za to uśmiechnął się prawie niewidocznie. Na chwilę w pokoju zapanowała cisza. Czasami dochodziły do nich z dołu odgłosy muzyki, czyjś krzyk lub śmiechy.
- Co robisz w wakacje? – zgadnął James, ale widząc, jak Lily raptownie pąsowieje, spiął się. – Czy jest coś, o czy… Och.
Rudowłosa potaknęła.
- Szczerze? Nie mam nawet pojęcia, gdzie będę spać przez te dwa miesiące. Może wynajmę sobie pokój w Dziurawym Kotle? Mogłabym pójść też do ciotki Marthy, siostry taty, ale chyba Petunia z nią mieszka. I coś czuję, że nie byłabym mile widzianym gościem. Mama, niestety, nie miała żadnego rodzeństwa, więc…
- Chyba po raz pierwszy jestem na ciebie naprawdę wkurzony, Lily.
- Hę? – otworzyła szerzej oczy. – Dlaczego?
- Naprawdę nie wpadłaś na to, żeby zamieszkać u mnie? I nie ma żadnego „ale” – dodał, widząc jej niepewną minę. – Ile razy mam ci jeszcze powtarzać, że rodzice nie będą mieli nic przeciwko. Ucieszą się, zobaczysz. To będą naprawdę świetne wakacje, tym bardziej że Łapa też z nami jedzie.
Zmarszczyła czoło, czekając na dalsze słowa.
- Starzy go wydziedziczyli w święta – westchnął. – Skoro więc rodzice pozwolili zamieszkać z nami Syriuszowi, ty nie robisz kompletnie żadnego problemu.
Lily uśmiechnęła się z ogromną wdzięcznością, a w przypływie emocji rzuciła się na Jamesa i przytuliła go mocno. Oboje byli równie zaskoczeni reakcją rudowłosej, ale nie dali tego po sobie poznać. Kiedy Lily z lekko zarumienionymi policzkami się odsunęła, zaczęli się sobie przyglądać. W ich spojrzeniach nie kryły się jednak żadne głębsze uczucia. Ani czułość, ani radość, ani nawet miłość, nic. Po prostu patrzyli, udowadniając, że w swoim towarzystwie nie muszą udawać kogoś innego ani też niczego się wstydzić.
Rudowłosa poczuła, jak opuszczają ją nerwy i całe jej ciało się odpręża. Już nie przejmowała się wakacjami. Wiedziała, że James, jako najlepszy przyjaciel, zawsze się o nią zatroszczy.
Popłynęła więc niezobowiązująca konwersacja. Od spożytego alkoholu zaczęło Lily trochę kręcić się w głowie, ale był to stan, w którym pojawiał się też dobry humor, więc nie narzekała. Uśmiechała się, wsłuchując w ciekawe historyjki Jamesa.
Jakieś dziesięć minut później, chłopak ziewnął szeroko i przymknął oczy. Zrobił to machinalnie, lecz Lily pojęła aluzję jego organizmu. Ponownie tego dnia przysunęła się do Jamesa i pocałowała go niezobowiązująco w policzek. Pożegnała się, życzyła dobranoc i wyszła. Gdy tylko drzwi się zamknęły, James opadł z głośnym westchnieniem na poduszki. Ogarnęło go nagle straszne zmęczenie, którego wcześniej w ogóle nie czuł. Fakt, ziewnął raz czy dwa, ale to przecież o niczym nie świadczyło. Jamesowi nie chciało się nawet przebrać w piżamę, albo raczej zdjąć ubrań, ponieważ zazwyczaj sypiał w bokserkach. Zanim zasnął, pomyślał o dzisiejszym dniu, który okazał się naprawdę przyjemny – mimo niektórych sytuacji. Szczególnie zaskoczyło go zachowanie Lily, jej uprzejmość, ale głównie poruszenie powstałe na wskutek jego upadku z miotły.
Gdy Syriusz wczołgał się do łóżka prawie o trzeciej nad ranem, widział na twarzy śpiącego twardym snem Jamesa lekko uniesione kąciki ust.

6 komentarzy:

  1. Hej :)
    Cudownie, że dodałaś taki kochany rozdział, chyba od teraz jeden z moich ulubionych ^.^
    Czekam na więcej :D
    PS. Trudno trochę teraz ogarnąć gdzie co jest...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wiem, wiem, bo trochę szablon wymknął mi się spod kontroli, ale powoli to naprawiam. :)
      I dziękuję. :)

      Usuń
  2. Na wstepie musze ci powiedziec,ze jestm ci bardzo wdzieczna za kontynuowanie tej historii ;) Uwielbiam to :D Ten rozdzial moze nie nalezy do moich ulubionych,bo sam pomysl meczu itd. nie jest specjalnie oryginalny. Jednak nie przeszkadzami to za bardzo.
    Uwielbiam fragment rozmowy przy sniadaniu:D te kodeksy itd.
    A ten Patrick tak mnie wkurza,ze najchetniej walilabym klawiatura o monitor ;D ale domyslam sie, ze to callkiem normalne wiec nie martwie sie zbytnio ;D
    Dla przeciw wagi fragmentu o meczu, ktory mnie nie zachwycil, musze przyznac, ze impreza mi sie spodobala :D ale ja poprostu kocham sceny Lily&James ;D a ta nie byla przslodzona, tylko taka delikatna, co mi bardzo przypasowalo ;)

    Czekam na jeszcze wiecej(choc nie popedzam!) ;)
    P.S. Zaciekawil mnie twoj opis historii "Czary z przeszlosci" i mam nadzieje, ze niedlugo zawita pierwszy rozdzial :)
    P.S. 2 Swietny szablon!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za te szczere słowa. :) Ależ popędzaj, popędzaj, tylko dzięki temu może coś stworzę w miarę szybko. :) Następny rozdział mam w jakiejś tam cząstce napisany, ale nie wiem, kiedy się pojawi. Na razie skupiam się na czymś innym. "Czary z przeszłości" pojawią się dopiero, jak będę bardzo do przodu z rozdziałami. Na razie napisałam tylko dwa plus prolog, więc nie jest zbyt dobrze... Chwilowo poszukuję także Bety właśnie do tego opowiadania, więc może jak kogoś znasz, kto byłby chętny, to będę Ci niesamowicie wdzięczna. :)

      Ciepło,
      Ew

      Usuń
    2. Hmm.... ciężko będzie. Ale może skontaktuj się z kimś do Bety z Forum Literackiego Mirriel ;)
      Dużo weny ;)

      Usuń
    3. Próbowałam, niestety, bez żadnych rezultatów...
      Dziękuję. :)

      Usuń