Strony

8 października 2015

Ogień i lód (6)

Rozdział 6: Bezpieczna wojna

Wielokrotnie zastanawiałam się, że dar Alice był zdecydowanie lepszy i o wiele ciekawszy niż mój. Gdyby można, zamieniłabym się. Nawet bym dopłaciła, żeby tylko pozbyć się niepotrzebnych myśli innych z dala od mojej głowy. Wystarczająco męczyłam się z własnymi fanaberiami, a ironia losu obdarzyła mnie jeszcze i tym…
Czytając w myślach, nie potrafiłam na przykład przewidzieć burzy, a ta umiejętność zdecydowanie byłaby mi na rękę. Uwielbiałam baseball i gdybym tylko mogła, grałabym codziennie. Oczywiście, gdyby codziennie grzmiało, inaczej ludzie zaczęliby się zastanawiać nad okropnymi, głośnymi i nagłymi dźwiękami uderzeń. Mogłam myśleć, co chciałam, ale gatunek ludzki to nie idioci. W każdym razie nie wszyscy.
- No, chodźcie! Zaraz się tu zestarzeję!
Wywróciłam oczami na słowa Emmetta i odwzajemniłam jego szeroki uśmiech. Wraz z nim i Alice czekaliśmy na resztę domowników. Chcieliśmy jak najszybciej znaleźć się na polance i poczuć nieco adrenaliny w naszych starczych ciałach, parafrazując Emmetta.
Zaczęło kropić.
- Mamy dwie minuty, nim zacznie się burza. Według mnie – ciągnęła Alice – będzie trwała tylko dziesięć minut, więc będziemy musieli się sprężyć.
- Carlisle! Zaraz się tu zestarzejemy! – powtórzyłam po Emmetcie, wywołując tym samym przytłumiony chichot ze strony Alice. Em przybił mi piątkę, puszczając oczko. – My już idziemy!
Po minucie krzyków i gróźb w drzwiach wreszcie pojawiła się Esme z Rosalie, za którymi szli Carlisle i Jasper. Obaj mówili coś do siebie pod nosem, ale robili to tak cicho i szybko, że żaden z moich wampirzych zmysłów niczego nie wyłapał. Postanowiłam jeszcze dzisiaj poćwiczyć swoje zdolności słuchu i szybkości, bo ostatnio strasznie się zaniedbałam. Naturalnie mogłabym zajrzeć im do głów, ale ta opcja była zbyt trywialna.
Na polanie byliśmy w przeciągu trzydziestu sekund. W każdym razie ja, ponieważ udało mi się wyprzedzić resztę mojej leniwej i nieśpieszącej się rodziny. Poza Emmettem nie miałam w nich żadnego oparcia! Doskonale zdawali sobie sprawę, jak ważne były dla nas mecze baseballowe i powinni z równą mocą cieszyć się na samą wieść. Oczywiście, trochę przesadzałam, ale jestem kobietą, więc mam prawo.
- Sorry, Bello, ale w drużynie będę z Jasperem i Rose.
- Wiem, wiem, ostatnio nie mówisz o niczym innym. I tak was rozgromimy – wyszczerzyłam zęby.
- Daj spokój. Alice doskonale przewidziała, kto wygra. Nie macie z nami żadnych szans.
- Skoro wiesz, to po co gramy? – wtrąciła się Rosalie, wiążąc włosy w kucyk. – Mogę już wrócić do domu? Alice obiecała, że zrobi mi dopiero co wymyślony makijaż.
- Rose! – wykrzyknęliśmy równocześnie z Emmettem.
- No co? – naburmuszyła się, powoli psując mi nastrój. A przed chwilą było tak pięknie!
- Dzieci, przestańcie – westchnęła Esme, idąc w stronę ławki na drugim krańcu polany. – Jak już skończycie, może zaczniemy? Będę sędzią.
- Dobra, bierzmy kije i do roboty. Nasza drużyna wybija – zarządził Jasper. – Wszyscy na miejsca!
Niebo przeszyła wyjątkowo jasna błyskawica, po której po paru sekundach nastąpił przeraźliwie głośny grzmot. Takie cuda to ja lubiłam. Nawet bardzo.
Na pierwszy ogień poszła Rosalie. Alice łapała, a Carlisle rzucał, a ja z racji tego, że byłam najszybsza, stałam na bazach. Zauważyłam znak i musiałam przyznać, że Alice dobrze kombinowała. Według jej zaleceń, Carlisle miał rzucić dość wolno bez żadnych podkręceń. Byłam pewna, że taką taktykę obejmiemy przez ponad połowę meczu, chcąc zmylić przeciwną grupę, a kiedy nie będą się spodziewać  - uderzymy z całą mocą, wręcz wgniatając ich w ziemię. Przyznam, że mój plan mógł wydawać się nieco brutalny, ale bardzo mi się spodobał. Postanowiłam za wszelką cenę spuścić łomot chłopakom.
Jak się spodziewaliśmy, Rosalie z łatwością i mocą daleko wybiła piłkę. Złapałam ją w chwili, gdy Rose pędziła do drugiej bazy. Jak najszybciej więc odrzuciłam ją do Alice.
I tak graliśmy przez pięć minut, zdobywając albo tracąc punkty. Cały czas jednak nie byliśmy na prowadzeniu, wodząc za nosy coraz bardziej spokojnych chłopaków. Emmett już prawie w połowie był kompletnie rozproszony, wierząc, że wygraną ma w garści. Raz nawet weszłam do jego głowy, słysząc, jak bardzo się opuściłam w grze, że kiedyś byłam lepsza i teraz nie ma już żadnego godnego przeciwnika.
Kiedy gra dobiegała końca, a według obliczeń Esme nasza drużyna przegrywała dwadzieścia osiem do trzydziestu, Jasper postanowił wybijać bez patrzenia. Dwa razy spudłował, ale za trzecim razem odbił nie dość, że niezwykle mocno, to jeszcze prosto we mnie. Dostałam w brzuch i przez chwilę myślałam, że posikam się z bólu. Naturalnie, nie potrafiłabym się posikać, bo mój organizm nie był zdolny do metabolizmu, ale naprawdę mnie bolało. Esme przerwała więc niemal natychmiast grę i kazała Jasperowi zejść z boiska za jego głupie i niebezpieczne pomysły. Carlisle podbiegł do mnie, chcąc pomóc mi wstać. Poradziłabym sobie i bez jego wyciągniętej ręki, ale cóż… Takie zachowanie byłoby niezwykle ludzkie, a musiałam tresować się na człowieka.
- Dobrze się czujesz?
- Daj spokój, Carlisle, nie umrę od tego – zaśmiałam się, wstając i otrzepując spodnie.
- Wszystko dobrze, Bello? – Usłyszałam pytanie Esme, więc wyciągnęłam wysoko kciuk do góry. – Teraz wy wybijacie.
- Co? Czemu? – obruszył się Emmett i założył ręce na ramiona.
- Bo tak powiedziałam.
Emmett zaczął gadać coś pod nosem, kierując się w stronę baz.
- Słucham? Co tam mruczysz? – pytała Esme. – Też chcesz zejść z boiska?
W głębi ducha powstrzymywałam się, żeby tylko nie wybuchnąć śmiechem. Mimo że Emmett był z nas wszystkich największy i najbardziej umięśniony, w takich sytuacjach przypominał wielce obrażonego bachora. Nic tylko przylać mu w tyłek. Prawie parsknęłam śmiechem, wyobrażając sobie Esme karającą w ten sposób Emmetta – bądź co bądź to jej syn.
Tym razem to ja wybijałam. Rosalie posłała piłkę, ale chyba już nie chciało jej się grać, bo zrobiła to nadzwyczaj mozolnie. Piłka więc poleciała daleko w las, a ja najszybciej jak umiałam przebiegłam przez trzy bazy. Fakt, że Jasper siedział na trawie, również ułatwił mi sprawę. Następna była Alice, która zdobyła dwie bazy, a gdy wybijał Carlisle, zrobił to z taką mocą, że mogłabym przyrzec, że aż ziemia zadrżała. W każdym razie wygraliśmy, czym niesamowicie zdenerwowaliśmy Emmetta.
- Mówiłaś, że moja drużyna wygra! – rzucił wściekle do Alice, która w odpowiedzi uśmiechnęła się przebiegle.
- A kto mówił, że nie kłamałam?
Zaśmiałam się głośno, Carlisle mi wtórował, a Esme jedynie wywróciła oczami. Doskonale wiedziałam, że ta cała gra kompletnie ją nie interesowała, a przychodziła tu jedynie, by bardziej zintegrować się z rodziną.
Spojrzałam na niebo, uświadamiając sobie, że szybko nam poszło. Skończyliśmy przed czasem, więc może nawet udałoby się rozegrać kolejną turę? Z nadzieją spojrzałam na Alice, mając nadzieję, że jakimś cudem wiedziała, o czym myślę. Moja siostra jednak tępym wzrokiem wpatrywała się przed siebie. Od razu się domyśliłam, że nawiedziła ją wizja. Szybko więc weszłam w jej myśli.
Widziałam dwa wampiry. Rudą kobietę i czarnego mężczyznę, kierujących się w stronę naszej polany. Nic nie byłoby w tym dziwnego, gdyby nie to dziwne uczucie. Chyba szykowały się kłopoty…
Alice już otworzyła usta, by powiadomić resztę o nadchodzących gościach, ale Jasper już ujrzał ich kształt zza drzewami. Nie minęła nawet minuta, kiedy na polanę dumnie wkroczyły dwa wampiry. Mężczyzna uśmiechnął się niepewnie, jednak kobieta pozostała niewzruszona i obserwowała wszystko w niesamowitym skupieniu. O niczym nie myślała. Wiem, bo sprawdzałam.
- Witajcie – zaczął brunet, a Carlisle kiwnął głową. – Jestem Laurent, a to Victoria. Słyszeliśmy o was. O rodzinie wampirów mieszkających w pobliżu. Trochę nas zdziwiła ta „rodzina”, więc postanowiliśmy was odwiedzić i zobaczyć, jak żyjecie. Mam nadzieję, że to nie problem?
- Naturalnie, żaden problem, aczkolwiek wybraliście sobie dość niewygodny dla nas termin. Z największą przyjemnością będziemy was gościć w naszych progach, ale nie w tej chwili. Dopiero wprowadziliśmy się do tego miasteczka i chcielibyśmy się tutaj najpierw zadomowić.
Carlisle spojrzał na Laurenta i Victorię, uśmiechając się nieznacznie.
- Doprawdy szkoda – wyszeptała cicho pod nosem kobieta. Chyba nie wiedzą, z kim rozmawiają…
Dobiegły mnie jej myśli, powodując, że niemal od razu się zdenerwowałam. Zacisnęłam pięści i najmroczniej jak tylko potrafiłam spojrzałam prosto w jej oczy.
- Carlisle chyba wyraził się jasno. Mam pomóc ci czytać pomiędzy wierszami?
Nie wiem, czemu to powiedziałam. Równie dobrze mogłam trzymać język za zębami. Właśnie przez takie nieprzemyślane gadulstwo sprowadzam na nas wrogów. Nie mogłam się jednak powtrzymać, a wiadomo, że wampiry to z urodzenia narwane stworzenia.
Co jest, Bella? – zapytał Jasper. – Wszystko w porządku?
Machinalnie pokiwałam głową.
- Nie mam więcej pytań – wręcz wywarczała przez zaciśnięte zęby. Ta dziwka czyta w myślach, czy co?
- Może grzeczniej?
Victoria zmrużyła groźnie brwi i już miała coś powiedzieć, ale w słowo wszedł jej Carlisle. Mówił jednak do Laurenta.
- Chyba najwyższy czas, abyście opuścili nasz teren. Nie chcemy niepotrzebnych kłopotów.
- Oczywiście – poparł go wampir. – Może kiedyś wpadniemy i będzie to w – rzucił kątem oka na mnie – przyjemniejszych warunkach. Chodź, Victoria.
To nie koniec. Może wygrałaś bitwę, ale wojna będzie moja!
Ruda po raz ostatni obrzuciła wzrokiem całą naszą rodzinę, po czym szybko uciekła. W jej ślady niemal od razu poszedł jej… przyjaciel? W zasadzie nie obchodziło mnie, kim dla siebie była ta dziwna dwójka, ważne, abyśmy już więcej nigdy ich nie spotkali. Chociaż przyznam szczerze, że jej słowa zabrzmiały niczym groźba będąca cichą obietnicą. Byłam więc prawie pewna, że w przeciągu paru lat ponownie się spotkamy i nie będą to – jak to określił Laurent – przyjemne warunki.

* * *

Nareszcie nadszedł ostatni dzień szkoły! Dodatkowo  było nadzwyczaj słonecznie, dzięki czemu nie musieliśmy iść na zakończenie roku, gdzie dyrektor pogadałby coś na temat naszych wyników i życzyłby spokojnych wakacji, a następnie wszyscy rozeszliby się do domów. Poza tym za parę godzin ruszamy na Alaskę, żeby odwiedzić naszą drugą rodzinę.
Już chyba lepiej być nie mogło!
Rozejrzałam się po salonie, jednocześnie przewracając stronę książki. Rosalie i Alice biegały po domu niczym szalone i wszystkich pakowały. W zasadzie mogło być lepiej.
Uśmiechnęłam się do siebie, po czym znów pogrążyłam się w lekturze.
Pół godziny później dziewczyny dołączyły do Esme, Carlisle’a i Jaspera, którzy znajdowali się w lesie i polowali. Sama nie miałam zbytniej ochoty na przekąskę. Postanowiłam poczekać, bo na Alasce były naprawdę olbrzymie i smaczne niedźwiedzie. Rozmarzyłam się, wyobrażając sobie, jak kojąco się wtedy czuje, jak krew spływa po gardle i trafia do żołądka, napełniając cię i łagodząc to nieznośne pieczenie.
- Myślisz o Marku? – zapytał Emmett, rzucając się na kanapę koło mnie. – Znowu będziesz mu dawać złudne nadzieje i twoja kobieca natura już nie może się doczekać?
- Serio to powiedziałeś?
Uniosłam wysoko brwi.
Szczerze mówiąc, kompletnie zapomniałam, że wyjazd na Alaskę równał się ze spędzaniem czasu z Markiem. Najbardziej ze wszystkiego nie mogłam się doczekać, by zobaczyć Kate, która była dla mnie chyba najbliższą osobą. Nie zrozumcie mnie źle, kochałam Rose, Alice i Esme, ale one w głowach miały jedynie przyziemne sprawy dotyczące głównie mody i podążania za nią. Wraz z Kate uciekałyśmy od tego jak najdalej. Uwielbiałyśmy chodzić po górach, skakać po drzewach, ścigać się, walczyć z niedźwiedziami. Często też raziła mnie prądem i patrzyłyśmy, jak długo wytrzymam. Przyznam, było to dość dziwne i kompletnie dziecięce, ale kiedy miałyśmy zachowywać się jak dzieci? Jako ludzie? Podczas wojen, chorób i zmartwień? Obie wychowywałyśmy się w podobnych okresach i często nawet jako dzieci nie miałyśmy co włożyć do garnka. Teraz próbowałyśmy po prostu sprawić, żeby nasze życie było szczęśliwsze.
Wracając jednak do Marka… Często miałam wrażenie, że ta jego cała miłość skierowana ku mnie, była lekko przesadzona. Oczywiście, jakieś tam uczucia wobec mnie żywił, ale wydawało mi się, że były one bardziej braterskie. Po prostu brakowało mu bratniej duszy, kogoś do kochania, i na nieszczęście obiektem swoich westchnień mianował mnie. Wielokrotnie starałam się przemówić mu do rozsądku, raz nawet postanowiłam wyzbyć się własnych uprzedzeń i spróbować. Nawet nie zdążył złapać mnie za rękę, a ja już wybuchłam śmiechem i oznajmiłam, że nic z tego nie wyjdzie.
Cała rodzina, choć głównie Jazz, Emmett i – o losie – Kate, zakładali się, kiedy się zejdziemy albo czy w ogóle postanowimy być razem. Do tej pory nie wiedziałam, kto jest jakiego zdania, ale nie obchodziło mnie to za bardzo. Miałam własne problemy.
Schowałam twarz w dłoniach.
- Płaczesz? – zająkał się Emmett, przechylając głowę.  – Przepraszam, nie wiedziałem, że aż tak bardzo cię to ruszy. Chciałem się pośmiać.
- Daj spokój, nie jestem dzieckiem.
Spojrzałam na niego spod byka, dzięki czemu niemal od razu się rozchmurzył.
- Nie przypominasz też kobiety. – Na te słowa zmarszczyłam czoło. – Z zachowania. Wyglądowo masz wszystko na swoim miejscu, jeżeli wiesz, o co mi chodzi.
Roześmiałam się. Już dawno tego nie robiłam, więc wydany dźwięk jeszcze bardziej mnie zaskoczył. Emmett zawsze wiedział, jak poprawić mi humor. Chociaż głównie robił to nieświadomie.
- Emmett!
Z dworu dobiegł krzyk Rose, przez co mój brat natychmiast zerwał się na nogi.
- A ty jesteś pantoflarzem – odrzekłam zadowolona i wróciłam do lektury w o niebo lepszym nastroju. Dzisiejszy dzień naprawdę zapowiadał się nieziemsko.

* * *

Nim zdążyłam się zorientować, całą rodziną już staliśmy pod domem naszych przyjaciół.  Chociaż słowo „staliśmy” nie było zbyt odpowiednie co do sytuacji, które właśnie miała miejsce. Otóż kiedy Jasper i Alice zobaczyli śnieg, zaczęli rzucać we wszystkich śnieżnymi kulami. My naturalnie nie pozostaliśmy im dłużni i chwilę później dorosłe osoby, niektóre żyjące nawet parę stuleci, obrzucały się śniegiem w najlepsze.

Tę chwilę radości przerwała nam piękna blondynka stojąca w drzwiach i szeroko uśmiechająca się w naszym kierunku.

2 komentarze:

  1. Boże święty... Przepraszam, że komentarz nie dotyczy rozdziału, ale muszę to napisać.
    Pamiętam twoje opowiadania jeszcze z onetu, w latach 2010/11? Podpisywałam się wtedy jako Alexia, później Ańka. Parę razy rozmawiałyśmy pod twoimi rozdziałami... Pamiętam, że onet zaczął zmieniać strasznie blogi, zupełnie inaczej one wyglądały, miałam trudności z ustawieniami, dodawaniem własnej historii... W rezultacie odeszłam, porzucając własny blog i nieskończone opowiadania innych. Przez parę lat o tym nie myślałam, ale trzy dni temu, tym razem przez tumblra, znowu zagłębiłam się w świat Jili i przypomniałam sobie o całym blogowskim świecie. Stwierdziłam, że chętnie przeczytałabym te opowiadania, których nie skończyłam lub zapomniałam jak się skończyły. Najbardziej chciałam przeczytać twoje Jili. Jedyne co pamiętałam to to, że podpisywałaś się Ew (wcześniej szukałam ev), w starym adresie bloga najpierw było nazwisko (potter? evans? nie wiedziałam), później imiona i że ta historia urzekła mnie tak bardzo na samym początku, kiedy przedstawienie bohaterów zrobiłaś w formie miniaturki. Mając tylko te "dane", spędziłam godzinę na poszukiwaniach. Przebrnęłam przez kilkadziesiąt stron w googlach i każdy ślad okazywał się zwodniczy (np. w opisie strony podświetlał się link do ciebie, ale kiedy wchodziłam na bloga był on zamknięty/bez zakładek). Nawet nie wyobrażasz sobie jak się ucieszyłam kiedy nareszcie mi się udało! Teraz przeczesując tego bloga, wracają wspomnienia kiedy miałam 12 lat (i kłamałam, że mam więcej XD) i zaczytywałam się w twoich historiach... I lojalnie ostrzegam - mam zamiar przeczytania wszystkiego co tu jest! :D Wiele osób, które kiedyś pisały, opuściły to zajęcie. Jestem bardzo szczęśliwa, że ty nie.
    Powodzenia ze wszystkim,
    (nie)nowa fanka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! Przyznam szczerze, że bardzo dobrze pamiętam Cię i nasze parokrotne rozmowy pod postami. Niezmiernie się cieszę, że wróciłaś!
      Sama ostatnio wertowałam internet w poszukiwaniu paru blogów z przeszłości, ale niestety znalazłam albo zawieszone, albo porzucone, albo po prostu usunięte. Szkoda, ponieważ tamte czasy świetności Onetu wspominam niesamowicie. :)
      W takim razie życzę miłego czytania i mam nadzieję, że od czasu do czasu się jeszcze odezwiesz. :P

      Ściskam,
      Ew

      Usuń