Strony

25 listopada 2015

Ogień i lód (8)

Rozdział 8: Śmierć wieczności

Śmierć to doprawdy intrygujące zjawisko. Jako wampir wielokrotnie zastanawiałam się nad jej istotą, ale jakoś nigdy nie brałam pod uwagę, że mogłaby przytrafić się akurat mi. Oczywiście, mogłam zostać zabita przez innego wampira, Volturi, nawet człowieka, jakby się postarał i mnie zaskoczył – choć było to raczej niemożliwe. Nigdy jednak nie przypuszczałam, że sama targnę się na własne życie.
Straciłam kompletnie poczucie rzeczywistości. Czułam się, jakbym dryfowała, co rusz mając pod sobą falę, ponieważ co chwilę delikatnie podskakiwałam. Niesamowicie swędziało mnie całe ciało, chociaż głównie nogi i brzuch, ale wolałam nadal leżeć niż się podrapać. W uszach bębniła cisza, a twarz miałam jakby zmrożoną. Przez parę minut starałam się wydobyć z siebie głos, ale nie mogłam nawet otworzyć ust. Zaniechałam więc, w skupieniu czekając na nadejście błogiej nieświadomości.
Nic takiego jednak nie nadchodziło.
Czyżbym już nie żyła? Tak miał się czuć martwy wampir? Jeżeli tak, to śmierć zdecydowanie była zbyt przereklamowana. Myślałam, że pójdę do nieba, do piekła czy będę sobie latać pomiędzy ludźmi, strasząc ich. Mogłam też po prostu cierpieć przez wieczność przez wzgląd na potępienie duszy, ale czuć wszystko i jednocześnie nie czuć nic? I to okropne swędzenie? Jeżeli naprawdę umarłam i tak miało być przez resztę… no cóż, nie-życia, popełniłam błąd, wskakując w te cholerne płomienie.
Zaraz… Pamiętałam sam skok, ale faktu czemu to zrobiłam, już nie. Coś w tyle mojej głowy starało się dojść do głosu, rzucić jakiś obraz na tę chorą sytuację. Postanowiłam potrwać w tej – poniekąd – błogości i nicości tak długo, ile jeszcze będzie mi dane. Nic na siłę, pomyślałam.
- Widziałaś coś, Alice?
Melodyjny głos przedarł się przez zaporę nieświadomości. Miałam wrażenie, że skądś go znałam.
- Nic a nic – ktoś westchnął. – Odkąd Bella wskoczyła w ogień, nie widzę nic, co miałoby jakikolwiek związek z nią.
- Ale nic jej nie będzie? Bella nie umarła, prawda? Carlisle?
- Nie wiem, Esme. Nigdy się z czymś takim nie spotkałem. Nigdy nie spotkałem się z wampirem próbującym popełnić samobójstwo. – W głosie tego mężczyzny słyszałam niedowierzanie, przeogromny żal i chyba smutek. – Spalenizna już prawie zniknęła, więc może jest nadzieja?
Miałam wrażenie, że ostatnie zdanie powiedział raczej do siebie.
Kim były te osoby? Powinnam je znać? O kim mówili?
Momentalnie otworzyłam oczy.
- Carlisle! Zatrzymaj auto! Bella się obudziła!
Najpierw poczułam ucisk ręki, którą Alice bezwiednie i zbyt mocno ścisnęła, a potem prawie przeleciałam do przodu przez siedzenia, Carlisle tak raptownie zahamował, zjeżdżając na pobocze.
- A przynajmniej otworzyła oczy – dodała, przyglądając mi się w niezwykłym jak dla niej skupieniu.
Syknęłam z bólu i kiedy już się ruszyłam, zaczęłam drapać się po brzuchu. Swędziało jak cholera.
- Zostaw!
- A co ja jestem? Pies? Może jeszcze podam ci łapę, Alice, co?
Tylne drzwi samochodu otworzyły się i pierwsza dopadła mnie Esme. Przytuliła mnie, a ja zasyczałam.
- Trochę lżej – wysapałam ledwo słyszalnie, a Esme niemal od razu mnie puściła. Popatrzyła na mnie tym swoim ciepłym, matczynym spojrzeniem, aż prawie ugięły się pode mną kolana. Dobrze, że leżałam. Było mi wstyd, ale nie wiedziałam dlaczego. Czemu właściwie próbowałam się zabić? To do mnie niepodobne.
- Jak się czujesz, Bello? – zapytał Carlisle.
- Dobrze – odparłam po chwili, siadając. – Przepraszam, to był głupi pomysł.
- Coś cię boli?
- Czuję się trochę zmęczona – powoli zaczęłam oceniać stan swojego ciała – swędzą mnie nogi i brzuch. Ręce mniej, do zniesienia. A tak to chyba w porządku.
- Jak mogłaś nam to zrobić?! – krzyknęła Alice i siłą powtrzymała się przed uderzeniem mnie. Jesteś głupia, głupia, głupia!
Westchnęłam, słysząc jej myśli.
- Tak, wiem, wiem. Zachowałam się jak dziecko.
- Dziecko nie próbowałoby się zabić – warknęła.
- Alice!
- Daj spokój, Esme. Alice ma rację. Zachowałam się gorzej niż dziecko. Przepraszam…
Podrapałam się po głowie i raptownie znieruchomiałam. Otworzyłam szeroko oczy, patrząc z przerażeniem najpierw na Carlisle’a, potem na Esme i w końcu Alice.
- Gdzie… gdzie mam włosy?!
Raptownie dopadłam do lusterka i niemal się zadławiłam. Byłam totalnie łysa. Znaczy, gdzieniegdzie pozostały malutkie, ledwo dostrzegalne, króciutkie kępki, a poza tym nic. Schowałam twarz w rękach. Gdzie moje wspaniałe, brązowe włosy?! Teraz naprawdę wyglądałam jak potwór.
No, dobrze, należało mi się. Przez to co zrobiłam rodzicom i rodzeństwu, kara pozostania łysą przez parę dni była naprawdę łagodna.
- Co się stało? Czemu w ogóle wskoczyłam w te cholerne płomienie?
- Język – upomniała mnie Esme. – Co jest ostatnią rzeczą, którą pamiętasz?
Próbowałam wysilić szare komórki.
- Chyba jak rozmawialiśmy w salonie i Kate opowiadała o tym, jak pomylono ją z manekinem. Chociaż – zamyśliłam się – chyba akurat to opowiadał Marek… Chwilę? Czemu jesteśmy w samochodzie, a nie dalej na Alasce?
Carlisle westchnął i ponownie zasiadł za kierownicą. Esme również usiadła, ale tym razem nie z przodu, lecz po mojej drugiej stronie, a po chwili znów ruszyliśmy. Czyżbym nie pamiętała o czymś ważnym? Próbowałam dowiedzieć się z ich myśli, ale Carlisle myślał o skutkach mojego postępku, Esme czuła smutek, ale i radość, że się wybudziłam. Alice za to…
- Serio? Przez resztę drogi wolisz śpiewać jakieś durne piosenki, niż powiedzieć mi, co jest grane?
Wzruszyła ramionami, nawet na mnie nie patrząc.
- Przecież przeprosiłam! Alice, nie bądź taka. Przez następny tydzień będę ubierać to, co mi wybierzesz. Obiecuję.
Zauważyłam, że jej oczy się zaświeciły, ale nadal milczała niczym zaklęta.
Przez kolejne dziesięć minut w samochodzie panowała kompletna cisza. Jakoś nikt nie rwał się do wytłumaczenia mi czegokolwiek. Byli aż tak na mnie źli, czy raczej chodziło o coś innego? Przymknęłam oczy, starając sobie przypomnieć ostatnie wydarzenia: byliśmy na Alasce, świetnie spędzaliśmy czas, polowałyśmy z Kate, siedzieliśmy przy kominku, Jasper coś powiedział, a Marek wybiegł z domu. Miałam wrażenie, że wystarczyło tylko jedno, malutkie wspomnienie, a cała układanka nagle sama się ułoży. Jeszcze bardziej się wysiliłam, nawet bezwiednie zacisnęłam pięści.
O. Mój. Boże!
- Marek! – krzyknęłam nagle, szeroko otwierając oczy. Zaczęłam chaotycznie rozglądać się wokół, a swoim zachowaniem idealnie przypominałam człowieka. Carlisle musiał być ze mnie dumny. Prawie zaśmiałam się z ironii ostatniego zdania.
Auto przyspieszyło, powoli dojeżdżaliśmy do Forks.
- Co ja narobiłam?! James, on tam był! – spojrzałam raptownie na Alice. – Miałaś wizję, prawda? Widziałaś go? Dlatego tak szybko przybiegliście? Mój Boże, Kate musi mnie nienawidzić. Wyrzuciły nas z domu! Przez mnie! Przepraszam! Dlaczego nie umarłam?!
- Bello, przestań natychmiast!
Zamilkłam.
- To nie twoja wina, Bello – powiedziała powoli Esme. Mimo że się starała, jej słowa nie były zbyt pocieszające.
- Jeżeli się zamkniesz, wysłuchasz, co mam do powiedzenia i, co najważniejsze, zrozumiesz to, pokażę ci wszystko, co działo się od momentu twojego głupiego i na szczęście nieudanego samobójstwa.
Kiwnęłam głową niby spokojnie, choć w głębi czułam jedynie rozrywający ból.
- Śmierć Marka naprawdę nie była twoją winą. Szczerze mówiąc, to nasza wina, bo gdybyśmy cię posłuchali, że James to prawdziwy świr, zabilibyśmy go, nim zdążyłby zauważyć. Jazz, Emmett i Rose są już od paru godzin w domu i próbują znaleźć jakiś ślad tego popaprańca. Namierzyć go i z nim skończyć.
Gdybym nie była tak spięta i gdybym musiała oddychać, na pewno odetchnęłabym z ulgą.
- Rozumiesz? Śmierć Marka nie jest twoją winą. James go zabił, a ty nie miałaś z tym nic wspólnego.
Nie odpowiedziałam, mając nadzieję, że Alice da sobie już spokój z tą durną przemową i wreszcie dowiem się, co się stało.
Wreszcie spojrzała na mnie ze smutkiem.
- Widziałam twoją śmierć dwa razy. Pierwszy był wizją, drugi okazał się rzeczywistością. To były najgorsze minuty mojego życia i choćbym chciała, nie potrafię ich sobie wymazać z pamięci. Nie wierzę, że naprawdę to zrobiłaś. Że naprawdę postanowiłaś się za…  – zająknęła się – zabić. Obiecaj, że już nigdy więcej nie spróbujesz.
Milczałam.
- Bello! Natychmiast mi to przyrzeknij, inaczej niczego się nie dowiesz. Już ja o to zadbam.
- Kiedyś na pewno się ktoś zdradzi – wyszeptałam, a Carlisle odwrócił się w moją stronę.
- Mam przez to rozumieć, że…
- No, dobrze już! Obiecuję już nigdy nie popełnić samobójstwa! Ani nawet nie próbować! Wystarczy?
Carlisle wjechał na ścieżkę i chwilę później byliśmy już w domu. Zaczęli wysiadać z samochodu, ale złapałam Alice za rękę.
- Zaczekaj! Pokaż mi wszystko. Nie zatajaj niczego. Proszę.
Zrobiła to, a ja w każdej sekundzie czułam, że znów umieram. Tym razem jednak nie było to przyjemne i niosące ulgę jak skok w ogień. Miałam wrażenie, jakbym rozpadała się od środka. Wspomnienie, które trwało góra dwie minuty, zabiło mnie co najmniej tysiąc razy. Kiedy się skończyło, byłam jedynie wrakiem… wampira. Nie dziwiłam się, że chciałam ze sobą skończyć. Alice doskonale przewidziała moje zachowanie. Wiedziała, że znów spróbuję, kiedy poznam prawdę, dlatego wymusiła na mnie tę beznadziejną obietnicę. Jedyną rzeczą, którą w tej chwili miałam – nie miałam nawet włosów! – był honor. Za nic na świecie nie złamałabym przyrzeczenia danego nie tylko Alice, ale również Carlisle’owi.
Wyskoczyłam z auta. Za sobą słyszałam nawoływanie siostry. Nie zareagowałam. Podobnie nie zwróciłam uwagi na Emmetta i Jaspera stojących przy stole nad mapą, ani na Rose, która już zmierzała w moim kierunku. Wyminęłam wszystkich i pobiegłam prosto na górę. Zamknęłam się w pokoju i zamierzałam tam przeżyć resztę wieczności, na którą zostałam skazana.
Los wybrał dla mnie idealną karę. Śmierć byłaby dla mnie zbyt dobrym rozwiązaniem, a tak miałam cierpieć przez resztę życia z wiedzą, że przyczyniłam się do śmierci jednego przyjaciela, a drugi przyjaciel mnie nienawidził.

Zastygłam i miałam już tak pozostać na zawsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz