Strony

14 grudnia 2015

Fortuna kołem się toczy (33)

33. Pod pełnią księżyca bezsennie szukamy swojej tożsamości
~ krewetka

- Remus!
- Już idę, mamo! – odkrzyknął, po czym zamknął książkę od transmutacji. Od powrotu z wycieczki z Lissie, jej ojcem i Harrym minął ponad tydzień, a dziewczyna ani razu się nie odezwała. Wszystkie jego sowy z przeproszeniami i zapewnieniami, że wszystko w porządku i wyjechał ze względu na chorą mamę, najwidoczniej do niej nie docierały. Najchętniej z powrotem by się tam teleportował, ale mama mu odradzała. Mówiła, żeby Remus dał jej trochę czas i porozmawiał na spokojnie dopiero w Hogwarcie.  
Mimo wszystko Remus nie mógł przestać myśleć o ich ostatnim spotkaniu. Wielokrotnie zastanawiał się, czy aby wreszcie nie wyznać jej prawdy, ale chyba za bardzo bał się utraty Lissie. Bo z pewnością by odeszła, gdyby dowiedziała się o co miesięcznej przypadłości Lupina. Nie chciał więcej o tym myśleć, nie wspominając już o układaniu scenariuszy czekającej ich rozmowy, ponieważ każdy kolejny zakładał, że Lissie jakimś cudem mogłaby nie odejść, a Remus nie należał do osób lubujących się w mydleniu sobie oczu. Nienawidził robić sobie niepotrzebnej nadziei.
- Remus!
- Idę, idę.
Westchnął, po czym wstał. Każdy ruch, kiedy szedł w stronę kuchni, powodował lekko wyczuwalny ból, który z czasem się pogłębiał. Wskazywał on na niebawem nadchodzącą przemianę. Mogłoby się wydawać, że Lupin powinien się wreszcie przyzwyczaić do swojej wilkołaczej dolegliwości, ale to nieprawda. Człowiek nie jest istotą odporną na ból i za każdym razem Remus od początku przeżywał wszystkie katusze. Jedynym plusem był fakt, że wiedział, co go czekało. Chociaż czy to właściwie była pozytywna informacja? Czasami życie w niewiedzy wydawało się o wiele prostsze, bo zawsze mogło zdarzyć się coś mile zaskakującego, na przykład zemdlenie z bólu - chociaż sprawdzenie się akurat tego scenariusza graniczyło z cudem.
Gdy tylko Remus pojawił się w kuchni, napotkał smutne i współczujące spojrzenie matki. Kobieta uśmiechnęła się delikatnie do syna, podeszła i pocałowała w policzek.
- Wszystko będzie dobrze, Remusie.
- Wiem, mamo. Już parę razy to przechodziłem – zażartował niewesoło, a pani Lupin zgromiła go wzrokiem.
- Chodziło mi o Lissie. Pogodzicie się.
- To pewne, że się pogodzimy – westchnął chłopak. – A potem Liss dziwnym zbiegiem okoliczności będzie musiała gdzieś wyjechać, zerwie więc ze mną, ale nie martw się, mamo, na pewno zostaniemy najlepszymi przyjaciółmi.
Remus nawet nie zdawał sobie sprawy z przemawiającej przez niego goryczy. Słowa wyrwały mu się tak nagle, że nawet nie zdążył ich do końca przemyśleć.
- Och!
Eva była kompletnie zaskoczona wybuchem Remusa. Zazwyczaj chłopak zachowywał się nadzwyczaj spokojnie, czym czasami doprowadzał ją do szewskiej pasji. Eva należała do osób, które wolały wyrzucić z siebie emocje, nawet te najbardziej ciemne, byle później móc w pełni się odprężyć.
- Przepraszam – rzucił niemal od razu Lupin, na co kobieta machnęła ręką.
- Jeżeli ta dziewczyna tak postąpi, wiedz, że nie była cię warta, a to najlepsza decyzja, jaką mogła podjąć. Dzięki temu żadne fałszywe babsko nie będzie kręciło się wokół mojego synka.
- Mamo!
Eva zachichotała pod nosem, po czym otworzyła drzwi do piwnicy.
- Poradzę sobie, nie musisz ze mną tam wchodzić, wiesz?
- Oczywiście, że sobie poradzisz. Po prostu ja muszę tam z tobą wejść.
Remus wywrócił oczami, ale bez słowa zszedł za mamą do piwnicy wprost do wyciszonego i wzmocnionego zaklęciami pokoju. Na samym początku zaraz po wybudowaniu stało tam łóżko, ale po przemianie pozostały z niego jedynie strzępki. Dlatego postanowili nie wstawiać tam żadnych mebli. Było tam jednak ciepło i wydawało się dość przytulnie, na ile pozwoliły okoliczności. Na ścianach widniało paręnaście zadrapań po pazurach, ale nie rzucały się aż tak w oczy. Zresztą poza Remusem, Evą i czasami mężem Evy, Davidem, nikt się tutaj nie zapuszczał.
- Chce ci się pić? Może jesteś głodny? Przyniosłabym ci coś na szybko.
- Nie, dzięki, mamo.
Nagle poczuł przebiegający po ciele dreszcz, a następnie ból wydłużanej kości. Niemal cudem udało mu się nie jęknąć.
- Lepiej już idź. Do zobaczenia rano.
Kiedy Eva wyszła i pozamykała wszystkie czworo drzwi odgradzających ją od syna, usiadła przy stole i schowała twarz w dłoniach. Nie znosiła siebie za tę bezsilność. Oddałaby własne życie, gdyby miało to pomóc jej synowi w byciu normalnym człowiekiem. Ba! Sama przejęłaby jego wilkołactwo, gdyby tylko istniała taka możliwość.
Na szczęście zabezpieczenia okazały się mocne, bo do jej uszu dolatywały jedynie albo niesamowicie głośne wycia, albo wrzaski, chociaż te ostatnie prawie w ogóle się nie zdarzały. Wiedziała, że Remus całą siłą woli starał się być cicho. Wiedział, że każdy, choćby ten najmniejszy, okrzyk bólu, rozdziera serce Evy na kawałki.
Kobieta zdziwiła się więc, kiedy usłyszała cichutkie pukanie do drzwi. Przez chwilę myślała, że Remus jednak się nie przemienił i że zaraz stanie we framudze i powie, że jest głody. Pukanie powtórzyło się i bez wątpliwości dochodziło od drzwi wejściowych.
Parę sekund trwało, nim postanowiła otworzyć. Najwyżej, jeżeli z dołu dobiegnie jakiś dziwny odgłos, powie, że ich kuguchar próbuje nauczyć się śpiewać.
- Dzień dobry.
Przed drzwiami stała rudowłosa dziewczyna. Wyglądała na zaskoczoną widokiem Evy, ale szybko się opamiętała i starała się ukryć uczucia lekkim rumieńcem.
- Dobry wieczór – machinalnie poprawiła Eva, przyglądając się dziewczynie z ciekawością.
- Jestem Lissie Roshid. Mogę wejść?
Eva uniosła brwi ku górze.
- Nie jest to najlepszy moment, prawdę mówiąc.
Lissie kiwnęła głową, ale nie odeszła. Patrzyła na Evę, dokładnie lustrując ją wzrokiem, jakby wcześniej się czegoś spodziewała.
- Dobrze się pani czuje, pani Lupin?
- Ja? – zapytała kompletnie zaskoczona. – Oczywiście.
Rudowłosa jeszcze raz kiwnęła głową. Eva miała wrażenie, że dziewczyna stara sobie poukładać coś w głowie. Najwidoczniej te lakoniczne odpowiedzi jej przypasowały, bo wyglądała, jakby właśnie coś zrozumiała.
- Jest może Remus? Mogłabym z nim porozmawiać? – pytała Roshid. – Pewnie pani nie wie, pani Lupin, ale jestem…
- Dziewczyną Remusa. Wiem, wiem – uśmiechnęła się nieszczerze Eva. – Remus pokazywał mi twoje zdjęcia. A właściwie wasze zdjęcia, kiedy wrócił. Niestety, nie ma go. Możesz przyjść jutro.
- Dobrze, że go nie ma. Przyszłam, bo tak naprawdę chciałam porozmawiać z panią.
- Ze mną?
Lissie przytaknęła.
- O czym?
Roshid milczała, wpatrując się dość wymownie we wnętrze mieszkania. Z racji tego, że pani Lupin była kobietą serdeczną i dobrze wychowaną, zrozumiała tę mało subtelną uwagę i przepuściła dziewczynę, odchodząc dwa kroki. Lissie weszła do środka, a na jej twarzy widniało wielkie zainteresowanie. Z uwagą przyglądała się meblom i całemu wystrojowi. Szczególną uwagę poświęciła zdjęciom małego Remusa, które stały w kuchni na parapecie.
Dom był mały. Właściwie można powiedzieć, że wielkością bardziej przypominał chatkę. Pomieszczenia urządzone zostały w starodawnym stylu, przez co wyglądały niczym wyjęte wprost z bajki. Nie było tu zbyt przestronnie, ale bardzo przytulnie. Całość obejmowała cztery pomieszczenia: niewielką kuchnię, salon, sypialnię należącą do Evy i Davida, oraz pokój Remusa. Dodatkowo w dobudówce była piwnica, w której Remus odbywał przemiany, oraz strych pełniący rolę składziku na wszystkie niepotrzebne graty.
Kobiety weszły do kuchni i usiadły przy prostokątnym, brązowym stole stojącym w rogu. Eva zapytała Lissie, czy ma ochotę na herbatę, ale dziewczyna uprzejmie odmówiła. Usadowiła się na krześle przy oknie, kątem oka zerkając na zadbany ogródek będący dumą pani Lupin.
- O czym chciałaś rozmawiać o tak później porze, Lissie? – zaczęła Eva, jednocześnie zaniepokojona i zaciekawiona celem wizyty dziewczyny. – Twoi rodzice wiedzą, gdzie jesteś? Nie będą się martwić?
Lissie uśmiechnęła się smutno.
- Właściwie to tata kazał mi wreszcie podjąć decyzję. Nie potrafił patrzeć, jak wałęsałam się po domu, nie wiedząc, co robić. – Zamilkła, łapiąc powietrze. – Gdzie jest Remus?
- Pojechali z Davidem na… ryby.
Była to pierwsza rzecz, która przyszła Evie na myśl. Miała jedynie nadzieję, że odpowiedź ta nie wydała się to zbyt podejrzana. Nie chciała nieumyślnie wyjawić sekretu syna. W końcu to on decydował, komu go powierzyć. Na tę chwilę wiedzieli jedynie James, Syriusz i Peter. Kobieta wielokrotnie dziękowała Merlinowi za przychylność, że obdarzył jej syna prawdziwymi przyjaciółmi.
Lissie milczała przez dłuższy moment, ale zdawała się uspokoić. Odprężyła się, aż ramiona jej opadły. Wygładziły się również zmarszczki na czole, wskazujące na dogłębne skupienie.
- Pani nie jest chora, prawda, pani Lupin? – zapytała Lissie, ale nie uzyskała żadnej odpowiedzi. – Wiedziałam, że mnie okłamał. Dostanie mu się za to – powiedziała raczej do siebie, po czym spojrzała w brązowe oczy Evie i uśmiechnęła się: - Już wszystko wiem, proszę pani.
- Co wiesz?
Eva udawała zdziwioną. Była raczej przestraszona. Ostatnie wyznanie Lissie naprawdę ją przeraziło.
- Remus mówił mi, że jest pani chora, odkąd pamiętam. Myślę, że mówił tak wszystkim, którzy kiedykolwiek zapytali. W każdym razie pamiętam, gdy chciałam się dowiedzieć, na co dokładnie pani choruje. Zawsze opowiadał o różnych objawach, ale nigdy nie wymienił nazwy choroby. Właściwie do tego wniosku doszłam, kiedy zostawił mnie nad morzem. Wtedy miałam czas, żeby wszystko przemyśleć i sobie dokładnie poukładać. Okazało się, że co miesiąc, a szczególnie podczas pełni, był dziwnie przybity i smutny. Teraz już wiem, o co chodzi. Wiadomym jest też, że nie chodzi o panią, dlatego powtórzę jeszcze raz: już wszystko wiem.
Eva westchnęła. Nie spodziewała się usłyszeć tego z ust siedemnastoletniej dziewczyny. Niemniej, podziwiała ją za odwagę, którą musiała w sobie znaleźć, żeby tu przyjść, powiedzieć, co leżało jej na sercu, i jeszcze bez mrugnięcia patrzeć w oczy Evie.
- Tylko po to tu jesteś? Żebyśmy wiedzieli, że i ty wiesz?
- Nie – odparła szybko. – Przyszłam, żeby się zapytać, jak się to zaczęło. Bo wiadomo, że taki się nie urodził, prawda? Jak pani daje sobie z tym radę? Remus też musi być silny. Poprawka: on zawsze był silny, a ja jestem z niego dumna bardziej niż kiedykolwiek. Chociaż powinien się przyznać od razu, a nie tak bezczelnie kłamać.
- Opowiem ci pod warunkiem, że go nie zostawisz.
- W życiu! – odpowiedziała natychmiast Lissie, szczerze zaskoczona i oburzona słowami pani Lupin. – Cała ta historia sprawia, że kocham go jeszcze bardziej.
- Naprawdę?
- Tak.
Eva poczuła łzy wzbierające się w oczach. Miała ochotę przytulić tę dziewczynę i jej podziękować. Remus potrafił dobierać ludzi, z którymi przebywał i których mianował swoimi przyjaciółmi. Do tej pory żadne nie zawiodło, a jej syn mógł wreszcie przestać traktować wilkołactwo jako odpychającą chorobę.
- Zaczęło się, jak był malutki. Kończył cztery.
- Tak mało? Myślałam, że stało się to parę lat temu – wtrąciła mimowolnie Lissie.
- Nie. Biedak zmaga się z tym przez całe życie. Chciałabym, żeby wreszcie się to skończyło, by wreszcie stał się wolny. Zawsze przed snem – zwróciła się do Roshid, nieznacznie się nachylając – modlę się, by ktoś wynalazł na to lekarstwo.
Lissie uśmiechnęła się pokrzepiająco i chwyciła leżącą na blacie dłoń Evy.
- Szedł z ojcem przez las. Szukali grzybów, bo ich o to poprosiłam. Do tej pory pamiętam, że chciałam zrobić zupę i trochę wysuszyć na później. Nigdy się tak daleko nie zapuszczali, ale było naprawdę sucho, więc poszli w głąb. Nie znam szczegółów. Wiem jedynie, że zdarzyło się to kompletnie niespodziewanie. Wilkołak nagle wyszedł zza krzaków i go ugryzł. Na szczęście Christian, jego ojciec, się pojawił i ogłuszył go. Inaczej tamten by go rozerwał na strzępy. Szczęście w nieszczęściu, że zdążył go jedynie drasnąć zębami.
- I tyle? Tylko tyle potrzeba, by stać się wilkołakiem?
- Też myśleliśmy, że to za mało, ale kiedy przy następnej pełni zaczął się przemieniać…
Eva zadygotała na samą myśl.
- Najbardziej przerażające wspomnienie życia. Nigdy się tak o niego nie bałam.
- Chwileczkę… - przerwała zamyślona Lissie. – Rozumiem, że jak się dowiedział, że przemienia się w wilkołaka, to od was odszedł? Nie chciał was narażać, prawda?
- Co? Kto odszedł?
- No, ojciec Remusa.
Pani Lupin prychnęła.
- Tak, odszedł, tchórz jeden. I z pewnością nie chodziło o narażanie nas. Biedny Remus, strasznie to przeżył. Chociaż raczej tego nie pamięta. Parę lat później pojawił się David, więc on pełnił rolę ojca – kończąc historię, Eva uśmiechnęła się do wspomnienia. David, jej obecny mąż, był wybawieniem i dla niej, i dla jej syna. To on pokazał, że wilkołactwo nie jest wcale tak strasznie, na jakie wygląda. Dzięki niemu Remus się nie poddał i to David załatwił z Dumbledore’em przyjęcie jej dziecka do Hogwartu.
- Chyba czegoś tu nie rozumiem, pani Lupin – zamyśliła się Lissie, bezwiednie pocierając brodę.
- Czego?
– Jak pani mogła znać swojego męża w wieku czterech lat? Gotowała pani wtedy zupę? Nie rozumiem. Chyba się pani pomyliła. Chodzi o mamę pani męża, tak?
Nim Eva zdążyła odpowiedzieć, z dołu dobiegło głośne wycie, a po nim nastąpił huk. Jakby ciało z wielkim impetem uderzyło w ścianę. Wielokrotnie.
Lissie zasłoniła dłonią usta.
- Może lepiej, jak już pójdziesz, Lissie.
- Czy… - zająknęła się, ledwo mogąc wydusić z siebie głos. – Czy to Remus?
- Tak.
Roshid otworzyła szeroko oczy, raptownie wstając z krzesła. Odsunęło się ono z niemiłym dla ucha zgrzytem.
- J-ja… - chrząknęła. – Pójdę już.
- Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz?
Lissie pokiwała szybko głową. Była blada, a jej nogi i ręce się trzęsły przy każdym ruchu.
- Przyjdź jutro, kiedy… Gdy będzie już po. Około jedenastej pasuje? Wtedy sobie porozmawiacie i wszystko wyjaśnicie.
Kiedy Roshid wyszła na zewnątrz, Eva złapała ją za ramię i uśmiechnęła się delikatnie.
- Cieszę się, że Remus cię ma.
Lissie teleportowała się z trzaskiem. Gdy wylądowała przed własnym domem, w uszach jej dudniło i ciągle słyszała to przerażające wycie. Czuła się kompletnie odrętwiała, a w głowie miała pustkę. Bez słowa ominęła ojca w progu, który starał się dowiedzieć, jak poszło. Nie przystanęła też przy Harrym, by poczochrać go po włosach, jak to miała w zwyczaju robić. Pędem pobiegła do pokoju, w którym się zatrzasnęła, po czym rzuciła się na łóżko. Wreszcie mogła dać upust emocjom. Płacz po paru sekundach przerodził się w szloch, przez co ledwo dawała radę wciągnąć powietrze. Ojciec stał pod drzwiami, pukał, chcąc wejść.
- Odejdź! Zostaw mnie samą!
- Mam sprać tego chłopaka na kwaśne jabłko? – zapytał Joseph, całkowicie zaniepokojony postawą córki. Jeszcze nigdy, poza pogrzebem jej matki, nie widział jej tak zrozpaczonej.
- To nie jego wina! Daj mi spokój!
- Lissie…
- Czy chociaż raz zrobisz to, o co cię proszę?! – wrzasnęła, w przypływie emocji zrywając się z łóżka. Przetarła rękawem nos i wciągnęła głośno powietrze. Słyszała, że ojciec westchnął głęboko, ale zszedł na dół. Po twarzy nadal strumieniami spływały łzy, lecz przynajmniej się trochę uspokoiła. Mogła poukładać informację, których się dzisiaj dowiedziała, co było nieziemsko trudne. Idąc tam, w życiu nie spodziewała się dowiedzieć, że jej chłopak, jej Remus, jest wilkołakiem. Podejrzewała to, ale obstawiała najpierw panią Lupin, a kiedy okazało się, że jest zdrowa, to ojca Remusa.
Była wręcz pewna!
Dopóki Eva nie wyznała prawdy, przez co Lissie czuła się teraz, jakby dostała obuchem prosto w twarz.
Roshid ogarnęło potworne zmęczenie, więc nawet się nie zorientowała, kiedy zasnęła. Obudziła się dopiero następnego dnia. Ledwo podniosła się z łóżka, głowa ją bolała, a oczy miała zaczerwienione i zapuchnięte. Nie spała zbyt dobrze. Jak przez mgłę pamiętała sen, a właściwie koszmar - najpierw śmiała się i całowała z Remusem, który nagle zamienił się w wilkołaka. Lissie próbowała uciekać, ale ją dopadł i chciał zabić.
Popatrzyła na zegarek i ze zdziwieniem zauważyła, że dochodzi dwunasta.
Niczym z procy wyleciała z łóżka. Musiała się dzisiaj koniecznie zobaczyć z Remusem. Poza tym obiecała pani Lupin, że przyjdzie i porozmawiają, a przecież Roshid nie należała do osób łamiących obietnice. W biegu złapała ciuchy i pognała pod prysznic, który zajął jej niecałe pięć minut. Gdyby nie czuła się tak koszmarnie, byłaby dumna z nowego rekordu. Wpadła do jadali, ale na widok jedzenia, żołądek podszedł jej do gardła.
- Dobrze się czujesz?
- Muszę lecieć – rzuciła przez ramię do ojca, wychodząc na zewnątrz.
- Co? Nie ma mowy, moja panno.
Pan Roshid poszedł za córką.
- Tato, naprawdę muszę iść.
- A można przynajmniej wiedzieć, gdzie się wybierasz?
Nie odpowiedziała, spuszczając głowę. Nie chciała patrzeć w zagniewane i zaniepokojone spojrzenie ojca. Wiedziała, że zachowywała się co najmniej głupio, ale chwilowo nie miała na to wpływu. Jak najszybciej musiała wyjaśnić wszystko z Remusem.
- Zabraniam ci się z nim spotkać!
Ojciec doskonale odczytał jej milczenie.
- Przepraszam, tato, ale naprawdę muszę – mówiąc to, okręciła się na pięcie i teleportowała prosto przed dom Lupinów. Ostatnią rzeczą, którą widziała, był ojciec próbujący ją powstrzymać. Jego twarz przybrała odcień szkarłatu z nerwów. Otrząsnęła się z tych myśli. Jeden problem na raz, upomniała się, po czym wzięła głęboki oddech i zapukała cichutko do drzwi. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie uciec, ale nim plan mógłby choć zacząć kiełkować, Lissie już wpatrywała się w miodowe spojrzenie oczu, które tak kochała.
- Wejdź – zaczął natychmiast Remus, zapraszając ją do środka. – Napijesz się czegoś? Jesteś głodna?
Roshid pokręciła głową. Przyglądała mu się w skupieniu. Serce jej się krajało, kiedy widziała go tak zmizerniałego, bladego i zmęczonego. Wyglądał paskudnie i pewnie tak samo się czuł.
- Cześć, Lissie.
Eva wyjrzała z kuchni i z uśmiechem przywitała się z dziewczyną.
- Dzień dobry, pani Lupin. Ja… - zawahała się na moment – przyszłam porozmawiać z Remusem.
- Wiem, wiem. Idźcie do pokoju, a ja zaraz przyniosę wam coś do przekąszenia.
Jakim cudem Eva po tych wszystkich rewelacjach zachowywała się tak normalnie? Przecież niecałe siedem godzin jej syn przeżywał katusze, zamknięty w piwnicy, zamieniając się w wilkołaka!
- Chodź.
Remus chciał złapać Lissie za rękę, by poprowadzić ją do pokoju, ale zaniechał. Jakby myślał, że będzie bała się go dotknąć. A czy się bała? Tego nawet sama nie wiedziała, chociaż próbowała sobie wmówić, że miała wszystko pod kontrolą i że będzie jak dawniej.
Kiedy Lissie usiadła na łóżku, Remus zamknął drzwi. Wpatrywał się w nią ze smutkiem, ponieważ domyślał się, co może nastąpić.
- Mama wszystko mi powiedziała.
- To znaczy?
- Że się domyśliłaś i że przyszłaś wczoraj, chcąc zobaczyć to na własne oczy. Albo przynajmniej usłyszeć na własne uszy – starał się żartować, ale minę miał niesamowicie poważną.
- Tak – pokiwała głową. – Ja… myślałam, że to twój tata, a nie… Nie ty.
- Och! – zaskoczył się Remus i o ile to możliwe, jeszcze bardziej zmarkotniał. – Czyli tak właściwie mama się wygadała?
- Nie miej jej tego za złe. To ja ją poprosiłam o opowiedzenie całej historii.
Przez parę minut wokół nich panowała gęsta cisza.
- Czyli rozumiem, że z nami koniec? – Remus zadał pytanie tak cicho, że Lissie ledwo je dosłyszała.
- Tak. Nie. Nie wiem.
Schowała twarz w rękach, a z jej oczu znów zaczęły spływać te cholerne łzy. Nie chciała się rozklejać, nie teraz i nie przy nim.
Z opóźnieniem zorientowała się, że Remus usiadł obok i położył jej rękę na ramieniu.
- Rozumiem – uśmiechnął się niewesoło.
- Nie tak to sobie wyobrażałam. Nie powinieneś tego zrozumieć. Właściwie powinieneś tego nie rozumieć!
- Daj spokój, Liss. Kto by chciał umawiać się z wilkołakiem?
Chwilę zajęło zanim Roshid odpowiedziała.
- Chyba ja…
Lissie nie do końca to przemyślała. Po prostu patrząc na Remusa, na jego przygnębiony wyraz twarzy, nie potrafiła wymyślić żadnej innej odpowiedzi. Postanowiła żyć chwilą i nie zastanawiać się nad konsekwencjami w przyszłości. Poza tym mimo wszystko go kochała i wiedziała, że będzie go kochać do końca życia. Pytanie brzmiało, czy będzie wystarczająco silna, by temu sprostać? By bezsilnie stać koło niego i przyglądać się, jak wije się z bólu i zamienia w bestię?
Remus był tak szczęśliwy, że najpierw musnął jej usta własnymi, a później pogłębił pocałunek, nie zauważył ani chwilowego zawahania, ani dreszczu przebiegającego wzdłuż ciała Lissie.

* * *

Motocykl mknął przed siebie, zostawiając daleko w tyle londyńskie domy, a później lasy, pagórki i pola. Wyjeżdżając z Londynu, jechał jeszcze po ulicach, dopóki nie musiał wzlecieć w powietrze w celu znalezienia torów prowadzących do Hogwartu. Nie miał innego pomysłu ani tym bardziej nie znał innej trasy, która doprowadziłaby go bez zbędnych przeszkód prosto do szkoły. Naturalnie mógł pojechać całkiem zwyczajnie, jak co roku od sześciu lat, pociągiem Hogwart Express, ale Syriusz miał wtedy ciekawsze zajęcie do roboty.
Black uśmiechnął się w myślach, po czym zmniejszył wysokość, by nie zgubić torów.
Dwa dni temu wraz z wujem Alfardem postanowili skoczyć do mugolskiego pubu, aby się pożegnać, ponieważ Syriusz musiał iść do Hogwartu. Nieszczęśliwie, a może i szczęśliwie, złożyło się tak, że wypili więcej niż powinni. W ten sposób Syriusz wczorajszego ranka nie dał rady zwalić się z łóżka. Szczerze powiedziawszy, kompletnie zapomniał, że nadszedł już pierwszy września. Było to niesamowicie przyjemną odmianą, bo o czasu skończenia jedenastu lat, nie mógł się wręcz doczekać wyjazdu do szkoły. A teraz kiedy poznał wuja, najnormalniejszą osobę z całej rodzinki Blacków, wolał zostać. Przynajmniej parę dni dłużej. Alfardowi udało się jednak przechytrzyć Syriusza, ponieważ pozwolił wziąć mu swój motocykl i właśnie nim dostać się do Hogwartu. Łapa nie pamiętał, kiedy tak bardzo się ucieszył, tym bardziej że przejażdżka zaczarowanym motorem była szczytem marzeń.
Syriusz był dosłownie w swoim żywiole, czując wiatr we włosach. Skórzana kurtka chroniła go przed zimnem, ale również przyklejała się do spoconego ciała. Palców u rąk nie mógł wyprostować już przez pół godziny, tak bardzo zlodowaciały. Niemniej, było wspaniale i zdecydowanie warto!
Gdyby chciał i ktokolwiek mógł go usłyszeć, wrzeszczałby w niebo głosy z ogarniającej euforii.
Niebo zaczynało się ściemniać, przez co Syriusz musiał zlecieć jeszcze niżej. Wiedział, że za niecałą godzinę będzie na miejscu. Mimo że tak bardzo chciał jeszcze zostać u wuja, niezmiernie się cieszył, że wracał. W końcu Hogwart był jego domem i nikt nigdy tego nie zmieni. Poza tym tęsknił za przyjaciółmi. Szczególnie Rogatym i Lunatykiem, którego nie widział prawie całe wakacje. Przeczuwał, że mogli się wczoraj zaniepokoić brakiem Syriusza na peronie, dlatego gdy tylko zwlekł cztery litery z wyra, szybko naskrobał im wiadomość. Napisał, że dołączy do nich jutro, aby rozpocząć kolejny i zarazem ostatni sezon działań Huncwotów. Nieważne, co by się działo, ten rok należał do nich!
Przed oczami zaczęły wyłaniać się mury szkoły. Poruszał palcami rąk i stóp, a później głową. Ciało miał kompletnie zdrętwiałe, więc prawie jęknął z ulgi, wiedząc, że niebawem wyląduje. Uwielbiał latać, ale prawie cały dzień w powietrzu był lekką przesadą. Niemniej, musiał kiedyś powtórzyć tę wyprawę! Może z Rogatym lecącym obok na miotle? Albo może też spodoba mu się pomysł i kupi motor? Ciekawe, co by na to powiedziała Dorea? Syriusz prawie się roześmiał, wyobrażając sobie zdenerwowaną minę pani Potter.
Łapa nagle uświadomił sobie dość przerażającą sprawę. Natychmiast zwolnił prawie do pięciu kilometrów na godzinę i tym tempem posuwał się do przodu. Kompletnie wyleciało mu z głowy, że do Hogwartu nie jest aż tak łatwo się dostać. Wokół szkoły znajdują się przecież niewidzialne bariery ochronne, powstrzymujące przed nalotem takich osób, jak Syriusz. Ze zdziwieniem więc zarejestrował, że cały czas leciał i jeszcze nic go nie odbiło do tyłu. Kiedy wylądował przed wejściem głównym, minę miał co najmniej tępą. Zgasił motor, zadowolony, że jako głupcowi przysługuje mu wyjątkowe szczęście. Teraz jedynie pozostawało przeszmuglować sprzęt i niezauważenie przedostać się do pokoju wspólnego Gryffindoru. Rzucił zaklęcie niewidzialności na motocykl, po czym ruszył przed siebie, z uwagą wypatrując najmniejszego ruchu i w razie co szukając drogi ucieczki.
Był już w trakcie wymyślania planu, jak zdobyć hasło dla Grubej Damy, kiedy drogę przesłoniła mu wysoka postać z kapeluszem na głowie.
- Profesor McGonagall.
Niemal jęknął z frustracji, widząc surową minę nauczycielki i jednocześnie opiekunki jego domu.
 - Miło wreszcie pana zobaczyć, panie Black. Rok szkolny rozpoczął się już wczoraj.
- Wiem, pani profesor, ale…
Milczała, czekając na jego wytłumaczenie. Nic takiego jednak nie nastąpiło.
- Rozumiem, że miał pan ważne powody swojego spóźnienia. Czy mogłabym wiedzieć, jakie?
- Ja… No więc…
- Widzę, że fakt uczęszczania na siódmy i zarazem ostatni rok do niczego nie zobowiązuje? Nadal zachowuje się pan jak dziecko, panie Black.
- Pani profesor, ja tylko…
- Szlaban, panie Black! Przez dwa tygodnie będzie pan pomagał profesorowi Slughornowi w czyszczeniu fiolek po zużytych eliksirach. Dodatkowo sprzątanie klasy na samym końcu zajęć także powinno pana utemperować. Już nigdy nie przyleci pan do Hogwartu w ten sposób – mówiąc to, machnęła różdżką, przez co motocykl stał się znów widzialny. Musiała go obserwować od samego początku, inaczej skąd by wiedziała? Prawda?
- Tak właściwie, to już nigdy nie przylecę do Hogwartu, pani profesor. To mój ostatni rok, pamięta pani?
McGonagall zmrużyła gniewnie oczy.
- Przez pana głupotę, panie Black, musieliśmy znieść zaklęcia ochronne, żeby mógł się pan tu bezpiecznie dostać! Na szczęście Alfard napisał do profesora Dumbledore’a, że przybędzie pan tu w taki sposób! Mógłby pan zginąć, gdybyśmy nie zdjęli na czas tych zaklęć!
Syriusz opuścił głowę, choć wcale nie było mu przykro. Właściwie to czuł dumę, że jako pierwszy – w każdym razie tak myślał – przyjechał do Hogwartu sam i do tego na latającym motocyklu! Jeżeli dobrze pójdzie, jutro cała szkoła będzie o tym gadać, a on zostanie bohaterem. Łapa siłą woli starał się nie uśmiechnąć.
- A teraz marsz do pokoju, przygotować się na jutrzejsze zajęcia! Profesor Slughorn oczekuje pana zaraz po obiedzie. Z łaski swojej proszę się nie spóźnić.
Black pokiwał głową, po czym złapał za motor i ruszył do wieży.
- Co pan robi?
- Idę do wieży.
McGonagall prychnęła niczym rozjuszona kotka. Bez słowa machnęła różdżką, sprawiając, że motor rozpłynął się bez śladu.
- Co jest?
- Odesłałam go do profesora Dumbledore’a, który z kolei przetransportuje go do pana wuja.
Syriusz pokiwał głową i w oka mgnieniu odszedł. A właściwie pobiegł, byle jak najdalej McGonnagal. Nie wiedział, jak to robiła, że zawsze wiedziała, gdzie kogoś znaleźć i kto był winny. Może miała swoją wersję Mapy Huncwotów?
Stanął przed obrazem Grubej Damy i… zaklął. Zapomniał zapytać o hasło! Jak mógł być tak głupi?!
- Podaj hasło – powiedziała oficjalnie Gruba Dama.
- No właśnie mam problem, kochanie. Nie pamiętam. McGonagall mi je podała, ale wyleciało mi z głowy. – Łapa próbował przymilać się do obrazu. – Czy nie mógłbym wejść?
- Bez hasła nie otworzę.
Black przejechał dłonią po twarzy.
- Przecież mnie znasz! Przechodziłem tędy paręnaście razy dziennie przez sześć lat!
Gruba Dama nie odpowiedziała, wzruszywszy jedynie ramionami. Syriusz westchnął. Nie miał innego wyjścia niż usadowić się przy ścianie i poczekać na wybawienie. Pięć minut później z przejścia wyszedł jakiś pierwszak.
- Ej, ty, mały! – zawołał za nim. – Jakie mamy hasło?
Chłopiec się oburzył, zakładając ręce na piersi.
- Za tego małego się nie dowiesz, duży – powiedział i pokazał język, po czym śmiejąc się, zbiegł po schodach na dół.
Syriusz zmiął przekleństwo w ustach.
- Tak, to nigdy nie wejdziesz – powiedziała Dorcas, niespodziewania wyłaniając się zza jego pleców. Puściła oczko Syriuszowi, któremu szczęka opadła na jej widok. Dziewczyna była opalona, przez co jej skóra wydawała się wręcz lśnić. Czarne oczy odbijały światło pochodni, a uśmiech wręcz zniewalał. – Odwaga i honor.
Gruba Dama pokiwała głową i bez słowa wpuściła ich do środka. Syriusz posłał jej piorunujące spojrzenie, ale najwidoczniej obrazy nie boją się ludzi. Chociaż powinni. Jeszcze jedna taka sytuacja, a Łapa przyjdzie do niej z mazakiem i dorysuje wąsy.
- Dzięki.
- Nie ma problemu, mały – zachichotała pod nosem. – Dobranoc.
Nie zdążył nic dodać, bo już umknęła na schodach prowadzących do damskich dormitoriów. Najwidoczniej dopiero jutro z nią porozmawia, tym bardziej że musi się zapytać jej o coś bardzo ważnego.
Rozejrzał się bez wyraźnego zainteresowania, ale widział jedynie zachwyconych pierwszo- i wywyższających drugoklasistów. Postanowił więc za przykładem Meadows udać się do dormitorium. Miał nadzieję, że przynajmniej tam spotka jakieś znajome twarze.
W drodze na ostatni poziom zastanawiał się, jak zagaić temat z Dorcas. Przebywając u wuja, wiele razy rozmawiali o Syriuszu i jego, z braku lepszego słowa, zauroczeniach. Choć wiadomym było, że Syriusz Black nigdy nie bywa zauroczony. W każdym razie Alfard dość skutecznie doradził mu, w jaki sposób powinno się postępować z kobietami, a już szczególnie z tymi, na których w pewnym stopniu nam zależało. Łapa postanowił więc skorzystać z rady wuja, ale dopiero jutro… Albo kiedy indziej, gdy wreszcie zbierze się na odwagę.
- Łapa! Kopę lat!
Najpierw usłyszał głos Jamesa, a potem poczuł mocne trzepnięcie w plecy. Aż się skrzywił. Mimo to uśmiech wypełzł prosto na jego usta.
- Siemasz, Rogaty.
- Skąd się tutaj wziąłeś?
- Mówiłem, że przylecę dzisiaj.
- To wiem, ale jak? O ile kojarzę, pociąg jeździ tylko cztery razy do roku. Teraz, na święta i na koniec roku.
- Alfard pożyczył mi latający motor – stwierdził Syriusz i dumnie wypiął pierś.
Na te słowa Jamesowi aż zaświeciły się oczy.
- Ale świetnie! Czemu mi nie powiedziałeś? Byśmy razem polecieli – zaoponował oburzony, ale uśmiechnięty. – Tylko musiałby okłamać matkę, że się źle czuję, czy coś. Albo schowałbym się w szafie, a ona pomyślałaby, że już jestem na dworcu.
Syriusz uniósł brwi.
- To by raczej nie przeszło, Rogaty.
- Pomarzyć zawsze można – zakończył temat Potter, po czym zaczął dogłębniej przyglądać się przyjacielowi. – Jak minęły ci wakacje? Oczywiście, ten pierwszy miesiąc był wspaniały i cudowny, bo ze mną. Pytam o…
- Wuja Alfarda? – James pokiwał głową. – On jest świetny! Polubilibyście się! Żałuję, że go wcześniej nie znałem.
- Wiesz, dlaczego w ogóle do ciebie napisał? Dlaczego teraz, a nie wcześniej?
- Ta, pytałem – potwierdził Łapa, jednocześnie zdejmując buty, by położyć się do łóżka. – Tak naprawdę wcale nie wiedział o moim istnieniu. Ostatnio jakimś cudem spotkał moją matkę na Nokturnie, z czego nie był zbytnio zadowolony. Zaczęła opowiadać, jak to jeden z jej synów został zdrajcą krwi i że nauczył się tego po nim. Chociaż to nierealne, bo do tej pory nawet nie wiedziałem, że ktoś taki jak Alfard Black w ogóle żyje.
- No i co dalej? – dopytał zaciekawiony James, kiedy Łapa milczał przez dłuższą chwilę.
- Nic. Wuj wydedukował, że skoro jestem zdrajcą krwi, mogę być normalny. Chciał mnie poznać, więc do mnie napisał. Resztę znasz – mówiąc to, wzruszył ramionami.
- Znam – zaśmiał się Potter. – Pojechałeś tam i okazało się, że wcale nie jesteś normalny.
- Ale na pewno bardziej normalny niż ty – odparował Black, szczerząc zęby. Brakowało mu tych przepychanek słownych, oj, brakowało. – W każdym razie było naprawdę spoko. Okazałem się na tyle nienormalny, że zaprosił mnie na święta.
James zaskoczony przejechał ręką po włosach.
- Pojedziesz?
- Chyba tak – odparł po namyśle Łapa. – To chyba będzie pierwsze Boże Narodzenie z rodziną, a nie w Hogwarcie.
Potter nie musiał więcej wiedzieć. Skoro Syriusz postanowił wybrać się jeszcze raz do Alfarda Blacka, to znaczy, że mu się podobało i że jego wuj okazał się świetnym czarodziejem. James już od dawna nie cieszył się aż tak szczęściem przyjaciela, które ten beznadziejnie próbował zamaskować.
- Dostałem szlaban – rzekł ni z gruszki, ni z pietruszki Syriusz.
- Za co?
- Za jajco! A jak myślisz, kretynie?
James zaczął się głośno śmiać, wręcz nie mógł przestać. Łapa wywrócił oczami, po czym zaczął rozglądać się po ich dormitorium. Minął dopiero jeden dzień, a przy łóżku Jamesa już był ogromny syf. Lunatyk miał, oczywiście, posprzątane i wszystko ułożone na swoim miejscu. Nawet kołdra była zaścielona, a kto, na Merlina, ścieli łóżko w Hogwarcie? Ze zdziwieniem zauważył, że kąt Petera wydawał się… niespożytkowany, jakby nikt tam nie mieszkał. O obecności czwartej osoby w tym pokoju mówiła jedynie rozkopana kołdra i kufer stojący koło łóżka.
- Gdzie jest Glizdek?
- Nie wiem, co się z nim dzieje – zmarszczył czoło James. – On tu w ogóle nie siedzi, jeżeli wiesz, o czym mówię. Prawie słowem się do nas nie odezwał i przychodzi tu jedynie spać. Najdziwniejsze, że przestał chrapać.
- Serio? W ogóle?
Potter ze smutkiem pokiwał głową.
- Zapytałem, o co chodzi. Popatrzył na mnie jak na łajno i wyszedł. Z Lunatykiem też nie rozmawiał. Wiem, bo pytałem.
- Daj Mapę – rozkazał Syriusz, ale sam podszedł do kufra Rogatego i zaczął w nim grzebać.
- Nie szukaj, Lunatyk ją zabrał – westchnął z rezygnacją. – Też miałem ten pomysł, ale Remus wiedział, że „postanowimy naruszyć prywatność Petera”, więc ją zabrał.
- Cały Lunatyk. A przy okazji, gdzie on jest?
- No wiesz – James parę razy podniósł brwi i opuścił – on ma dziewczynę, Łapciu. Pewnie pożytkują gdzieś swoją zabójczą energię.
Black zaśmiał się głośno.
- O tak, na pewno. Remus wręcz kipi energią.
- Coś mi się wydaje, że zabrał Mapę nie tylko ze względu na Petera.
- Święte słowa, brachu.
Po dwóch minutach ciszy i walki na spojrzenie, kto pierwszy pójdzie do łazienki, James przeciągle westchnął.
- Eliksiry z samego rana… Zabij mnie, stary.
Syriusz już chciał wyśmiać przyjaciela, gdy nagle sobie uświadomił pewną dość ważną rzecz.
- O kurwa! Nie mam planu!
- Masz na szafce. McGonagall mi go dzisiaj dała i powiedziała, żebym tobie przekazał, kiedy łaskawie się pokażesz.
- Ta kobieta czasami mnie przeraża.
- Nie tylko ciebie, stary. Wierz mi.
- A propos kobiet – zagadnął Łapa, z uwagą wpatrując się w kumpla. – Jak ci idzie z Lilką?
- Szkoda gadać, Łapciu.
- Aż tak źle?
Potter po chwili zastanowienia pokręcił głową.
- Właściwie to gorzej niż źle z jednym plusem.
- To znaczy?
- Ciągle traktuje mnie jak przyjaciela – ostatnie słowo prawie wypluł. – Plus jest taki, że pokłóciła się ze Smithem, którego mam ochotę co najmniej zabić.
- Może zmień do niej podejście? Spróbuj umówić się z nią jakoś inaczej?
- Próbowałem na setki różnych sposobów. Wiesz co? – mówiąc to, przyciszył głos. – Postaram się jeszcze z miesiąc, potem daję sobie spokój. Mam już dosyć uganiania się za nią.
Syriusz szeroko otworzył oczy.
- Nie wierzę!
- Mówię serio, Łapciu. Nie będę się narzucał tam, gdzie mnie nie chcą.
- Niby od kiedy? – zironizował, próbując się nie roześmiać. Nie wyszło.
- Nie żartuję. Dam sobie miesiąc, no wiesz, ze względu, że to Lily. Potem skreślę ją z listy potencjalnych kandydatek na żonę.
- To chyba twoja jedyna kandydatka. Gdzieś tak od siedmiu lat.
James machnął ręką, uśmiechając się szeroko. Dzisiejszą noc zamierzał poświęcić na zastanowienie, jak powinien zachowywać się przy Lily, a już szczególnie, jak z nią rozmawiać. Musiał zmienić koncepcję, ponieważ do tej pory żadne nie zadziałały. A przecież próbował wszystkiego! Nadskakiwał ją, wyznawał miłość, nawet obrażał – tylko nie za bardzo. Czy istniała jakakolwiek metoda, której James Potter nie zastosował jeszcze na Lily Evans?
Potter podrapał się po głowie, by potem przejechać ręką.
Myśl ta szybko i prawie niezauważalnie wpadała do jego głowy. Aż zaświeciły mu się oczy, ponieważ był to pomysł idealny.
- Łapciu – zagadnął, kładąc się do łóżka i gasząc lampkę – dam sobie dwa miesiące.
- Wiedziałem – prychnął Syriusz – że tak łatwo nie zrezygnujesz.
- Przyrzekam na honor Huncwota. Do końca października Lily wreszcie będzie moja.
- Tak, tak, na pewno. Branoc.
Potter był pewny, że jego kumpel właśnie przewrócił oczami.

Nieważne, on wiedział swoje. Był to jedyny plan, który mógł naprawdę zadziałać. Jeżeli dobrze wszystko rozegra, istnieje ponad dziewięćdziesiąt procent szans, że faktycznie może się udać. 

6 komentarzy:

  1. No, no! Robi się coraz ciekawiej! :) Zwłaszcza ten sekretny plan Jamesa zapowiada się intrygująco. Oby to tylko nie przyniosło odwrotnych skutków! :) A co do Remusa - strasznie mi go szkoda. Co prawda, rozumiem obawy Lissie, ale z drugiej strony, jej niezdecydowanie, wahanie nie wróży najlepiej. Mam nadzieję, że mimo wszystko jakoś się między nimi ułoży.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak naprawdę, droga Angel, ten rozdział to dopiero cisza przed burzą. Aż sama boję się dalszych części. :P
      Ściskam!

      Usuń
  2. Kocham tego bloga i czekam na kolejny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejny będzie w Wigilię i miło mi to słyszeć. :*

      Usuń
  3. Cudowny! Dawno nie czytałam tak dobrego opowiadania o Lily i Jamesie , a uwierz mi było ich baardzo dużo (ostatnio tak dobre to ,,Być Huncwotem "). Zaznaczam ,ze jeszcze nie dotarła do bieżącego rozdziału,jestem na 22,ale czytam dalej z ciekawością. Świetne dialogi,barwni bohaterowie i ciekawa historia ! Pozdrawiam i czekam na następny rozdział!
    Maria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, nawet nie wiesz, jak takie słowa z ust Czytelników pozytywnie wpływają na moją Wenę. :P :*
      Wesołych Świąt!

      Usuń