Strony

24 grudnia 2015

Fortuna kołem się toczy (34)


34. Istnieją trzy sposoby oddziaływania na człowieka: szantaż, wódka, groźba zabójstwa
~ Władimir Władimirowicz Putin

Jeszcze dwie minuty, powtarzała w myślach, zbiegając po schodach. Od czasu do czasu wpadała na ludzi, ale się tym nie przejmowała. Wiedziała, że jeżeli spóźni się na transmutację, profesor McGonagall ją zabije.
- Uważaj!
- Przepraszam! – odkrzyknęła, nawet się nie odwracając.
Wyleciała zza zakrętu i z tego rozpędu ledwo się zatrzymała. Drzwi do klasy już zaczęły się zamykać, lecz Dorcas szybko przez nie przemknęła. Niemalże westchnęła z ulgi, zdążyła. Chrząknęła, poprawiła fryzurę i nie przejmując się spojrzeniami reszty klasy, z uśmiechem usiadła koło Anne. Na szczęście transmutację mieli z Krukonami. Tak dużo ludzi zgłosiło się na tegoroczne zajęcia, że musieli podzielić ich na dwie grupy. Dorcas współczuła Puchonom, którzy musieli znosić widok gęb tych napuszonych Ślizgonów.
- Hej – przywitała się grzecznie, rozglądając po sali. Zauważyła machającego w jej stronę Syriusza, ale w odpowiedzi jedynie wywróciła oczami. Lupin, oczywiście, trzymał nos w książce i czytał na temat dzisiejszej lekcji, a siedząca obok niego Lissie wydawała się pogrążona w rozmyślaniach. Dorcas już wiedziała, co zaprząta jej głowę, ponieważ rudowłosa co chwilę zerkała na Remusa. Robiła to jednak skrycie, jakby bała się, że ją przyłapie. Było to nieco dziwne i trochę niepokojące, tym bardziej że ostatnio Roshid wydawała się bardzo przybita. Już nie okazywali sobie z Remusem tyle miłości, co zawsze. Meadows myślała, że najzwyczajniej w świecie się o coś posprzeczali, więc nie drążyła tematu. Gdyby tylko wiedziała, o czym jej przyjaciółka tak usilnie starała się nie myśleć…
James, ku zdziwieniu Dorcas, zagadywał jakąś Krukonkę, której nie znała z imienia i nazwiska. Odkąd wrócił z wakacji wydawał się już kompletnie niezainteresowany Lily. Może przez wspólne zamieszkanie, dzięki czemu pojął, że oboje zgrywali się lepiej jako przyjaciele? W każdym razie wyglądał na szczęśliwszego i zupełnie odmienionego. Dorcas miała wrażenie, że nareszcie stał się wolny, niezależny. W jego oczach znów pojawił się zawadiacki błysk, który mógł znaczyć jedno – w tym roku Huncwoci nie dadzą o sobie zapomnieć. Niemal uśmiechnęła się na samą myśl.
- Cześć – odparła Anne, jednocześnie skupiając na sobie wzrok Meadows. – Gdzie tak wybyłaś z samego rana?
Dorcas wzruszyła niewinnie ramionami i zacisnęła usta, żeby na wszelki wypadek się nie wygadać. Wisborn zmarszczyła czoło i już otwierała buzię, by spróbować wyciągnąć jakąkolwiek informację, kiedy do klasy weszła profesor McGonagall. Rozmowy natychmiast ucichły, a każdy z wyczekiwaniem zaczął się w nią wpatrywać. Chwilę zajęło nim sprawdziła obecność, po czym przedstawiła cel dzisiejszego ćwiczenia oraz pokrótce opowiedziała o historii zaklęcia. Machnęła różdżką, pokazała oczekiwany efekt, na tablicy pojawiła się dokładna instrukcja, aż wreszcie zaczęła krążyć po sali, obserwując poczynania uczniów. Wspomniała jeszcze o zbliżających się wielkimi krokami owutemach, ale Dorcas jej wtedy nie słuchała.
Miała po dziurki w nosie tych wszystkich oklepanych śpiewek nauczycieli. Od ponad miesiąca zamęczali siedmioroczniaków nadchodzącymi egzaminami, końcem szkoły i musem wybrania zawodu. Dorcas miała dopiero siedemnaście lat, więc jakim cudem już teraz musiała wiedzieć, kim zostanie w przyszłości? Zazdrościła Syriuszowi i Jamesowi, którzy byli wręcz pewni wyboru – aurorzy, jakież to przewidywalne. Anne zamierzała skupić się na zielarstwie, podobno chciała produkować eliksiry lecznicze. Lily miała ten sam problem, co Dorcas, ale… ale to była Lily. Mogła jeszcze nie wiedzieć, a i tak późniejsi pracodawcy będą się bić, by dołączyła do ich zespołu. W końcu z każdego przedmiotu dostawała Wybitne.
Otrząsnęła się z ciemnych myśli, na próżno starając się skupić na przemienieniu pióra w malutki scyzoryk. Zaklęcie to wymagało wiele wysiłku, ponieważ scyzoryk zbudowany był z wielu, niewielkich i skomplikowanych części. A pióro w końcu było prostym piórem.
Po kwadransie McGonagall pogratulowała Lupinowi pięknie wykonanej roboty, aby pięć minut później zrobić to samo Evans. Przyznała im po dwadzieścia punktów.
Dorcas z westchnieniem popatrzyła na swoje czarne pióro, a potem na Anne. Jeszcze dużo im brakowało do osiągnięcia celu. Poza tym po jakie licho potrzebowali poznania akurat tego zaklęcia? Jeszcze rozumiała, by transmutować coś w krzesło, żeby sobie usiąść, albo w widelec, ale scyzoryk? Każdy czarodziej nosił przy sobie różdżkę i jeżeli ktoś by go napadł, ostatnią rzeczą, o jakiej by pomyślał, byłaby walka na scyzoryki. Meadows prychnęła cicho, żeby nieco bardziej zadowolona zacząć obserwować postępy innych.
Lily z błyskiem w oku starała się wytłumaczyć kwintesencję zaklęcia Patrickowi. Był on bardzo skupiony, przez co stał się cały czerwony na twarzy. Po wielu próbach Evans wreszcie się poddała, a jej wzrok przypadkowo powędrował ku starającemu się powstrzymać śmiech Jamesowi. Szeptał o czymś zaciekle z Łapą, który także o mało co nie parsknął. Lupin próbował nawiązać rozmowę z Lissie, ale ta wydawała się nienaturalnie wyobcowana. Od czasu do czasu kiwała głową, udając, że go słuchała.
Peter nie dostał się na te zajęcia.
- Zasymulujemy ból brzucha? – zapytała Dorcas, pochylając się w stronę Anne. – Mam już dość szkoły.
Wisborn popatrzyła na przyjaciółkę spod rzęs.
- Minął dopiero miesiąc.
- Miesiąc za długo – wyszczerzyła się brunetka. – A ty się jeszcze nie męczysz? Ciągle mówią o tym samym: niedługo owutemy, musimy wziąć się do nauki, nasza przyszłość, bla, bla, bla.
- Mają rację, Dor.
- No, tak – odpowiedziała, przeciągając samogłoski. – Ja to wiem, my to wiemy, wszyscy to wiedzą. Po co więc nam o tym ciągle przypominają?
Anne wzruszyła ramionami.
- Chcąc zmusić do nauki?
- I z jakim skutkiem? Patrząc na nas – machnęła ręką w stronę piór – dość marnym. Czasami mam wrażenie, że na tę chwilę jednie Lupin i Lily są w stanie zdać te przeklęte owutemy.
- Aż tak się boisz?
Słysząc pytanie Wisborn, Dorcas prychnęła z oburzeniem.
- Jestem Gryfonką, niczego się nie boję.
- A pająki?
- Pająki to zupełnie inna sprawa – mówiąc to, wzdrygnęła się. – To stworzenia próbujące cię omamić, zabić, a potem zjeść. A najpodlejsze zjadają na żywca.
- Szczególnie te małe w łazience – zaśmiała się Anne i wywróciła oczami. – Daj spokój.
- Ty zaczęłaś temat!
- Fakt – uśmiechnęła się Anne. – W takim razie go zmienię. Antonio ostatnio pisał?
Dorcas nie odpowiadała, namyślając się. Całe wakacje spędziła z babcią we Włoszech w towarzystwie Antoniego, jej dobrego przyjaciela. Anne była jedyną osobą, która o nim wiedziała, ponieważ poznała go podczas ich świątecznej wyprawy. Dorcas wielokrotnie zastanawiała się, czy nie powiedzieć o Antonio Lily albo Lissie, ale jakoś nigdy nie miała ku temu sposobności. Poza tym dziewczyny też z pewnością miały znajomych, przyjaciół czy nawet dawnych chłopaków, o których nigdy jej nie wspomniały. Meadows nie czuła więc szczególnej potrzeby dzielenia się informacjami na temat Antoniego z osobami niewtajemniczonymi. Na tę chwilę starczyło, że Anne wiedziała. I to z nią zazwyczaj Dorcas o nim rozmawiała.
- W zasadzie nie. Dostałam od niego list dwa tygodnie temu i… Na Merlina! – wykrzyknęła, przyciągając do siebie spojrzenia innych, w tym Syriusza. – Zapomniałam mu odpowiedzieć!
Anne zachichotała, przez co Dorcas rzuciła jej mrożące krew w żyłach spojrzenie. Natychmiast udała, że się zakrztusiła.
- No cóż, zdarza się najlepszym.
- Niech ta lekcja się już skończy – jęknęła Dor, kompletnie ignorując słowa przyjaciółki. W roztargnieniu popatrzyła na zegar i na zbyt wolno przesuwające się wskazówki. – Muszę lecieć do sowiarnii, wysłać odpowiedź.
- Pamiętasz mniej-więcej, co było w jego ostatnim liście?
- Chyba tak. – Pokiwała w zamyśleniu głową. – Pamiętam.
- To zacznij już teraz odpisywać. Potem wystarczy, że wyślesz list. Dzięki temu nie stracisz całej przerwy obiadowej.
- Świetny pomysł, Anne! Czasami jednak masz głowę na karku.
Dorcas wyszczerzyła się radośnie do przyjaciółki i chwyciła za pergamin. Wzięła do ręki pióro, a po głębszym zastanowieniu zaczęła pisać coś po włosku. Gdzieniegdzie także wtrącała angielskie zwroty, ponieważ nie posługiwała się językiem włoskim aż tak sprawnie, jakby sobie życzyła. Może i dwa miesiące we Włoszech wiele ją nauczyły, lecz z pewnością nie nauczyły jej wszystkiego.
Kiedy lekcja dobiegła końca i zadzwonił dzwonek obwieszczający przerwę, Dorcas szybko wrzuciła swoje rzeczy do torby. Wybiegła z klasy, nawet się nie odwracając. Przez to nie wiedziała, że ktoś ruszył prosto za nią. Zorientowała się dopiero w sowiarnii, gdy chciała przyczepić list do nóżki sowy, a ten ktoś bezceremonialnie wyrwał jej pergamin z ręki.
- Black! – krzyknęła Dorcas, odwracając się i patrząc w oczy swemu oprawcy. – Oddawaj!
Syriusz roześmiał się. Przeglądał list z każdej strony, po czym go otworzył.
- Black!
Dorcas groźnie zmrużyła oczy, podchodząc bliżej do chłopaka. Była wściekła i jednocześnie przerażona. Za żadne skarby świata nie chciała, by akurat on przeczytał tą poniekąd prywatną wiadomość. Tym bardziej że to właśnie Syriusz był głównym tematem jej rozmowy z Antonim.
- Daj spokój. Czasami warto się trochę pośmiać. No już, nie denerwuj się, kochanie, bo zmarszczek dostaniesz – naigrywał się Łapa. – Zobaczymy, kotku, co mamy w środku: Caro, Antonio
Przeleciał wzrokiem po tekście, niewiele rozumiejąc. Mimo wszystko udało mu się wyłapać parę znanych słówek, na przykład amore mio, con czy swoje imię. To ostatnie wprawiło go w osłupienie. Dorcas pisała z jakimś Włochem, co było dość zrozumiałe, skoro spędziła we Włoszech całe wakacje. Tylko dlaczego mówiła mu coś o nim, o Syriuszu? Gdyby choć trochę rozumiał ten przeklęty język!
- Piszesz do swojego chłopaka, żeby na mnie naskarżyć? – zadał pierwsze pytanie, które przyszło mu do głowy.
Meadows widocznie pobladła, ale jednocześnie nieco jej ulżyło. Na szczęście Syriusz mało z tego zrozumiał – miała właściwie nadzieję, że nic.
- Po primo, Antonio nie jest moim chłopakiem. Byłoby to niezwykle trudne dla niego jako geja związać się z dziewczyną. A po secondo: nie.
- Co nie?
- Nie skarżę się na ciebie – odparła dumnie, podnosząc oczy ku niebu.
- Ale coś o mnie piszesz.
- Pytasz czy stwierdzasz? – Dorcas starała się udawać twardą, chociaż tak naprawdę marzyła jedynie o ucieczce. Nienawidziła być w sytuacjach podbramkowych, a ta z pewnością do takiej należała.
- Oba?
- A teraz to pytanie czy stwierdzenie?
- Nieważne. – Syriusz machnął ręką. – Coś ty tam napisała?
- Prywatne listy są z natury prywatne – stwierdziła bez przekonania dziewczyna, przestępując z nogi na nogę. Wyglądała na zdenerwowaną. Syriusz za to miał iście ciekawską minę. Zrobiłby wszystko, byleby dowiedzieć się, co Dorcas tam powypisywała. – Oddasz mi ten pergamin?
- A powiesz mi, co jest tam napisane?
- Chyba zwariowałeś!
- W takim razie nie oddam – powiedział i uśmiechnął się bezczelnie, czym jeszcze bardziej zdenerwował Meadows. – Może pójdę z nim do Lunatyka? Myślisz, że zna włoski? Albo pochodzę po szkolę, popytam. Na pewno ktoś rozumiejący ten przeklęty język się znajdzie.
Dorcas wyglądała na przerażoną. Znała Syriusza nie od dziś i wiedziała, że nie należał do osób rzucających słowa na wiatr.
- Nie ośmielisz się.
- Chcesz się przekonać?
- Nie zrobisz tego, bo… - zamilkła, nie mając pojęcia, co dalej powiedzieć. Na szczęście nieoczekiwanie wybawienie przyszło znikąd. – Nie zrobisz tego osobie, która uratowała ci życie.
Wyprostowała się zadowolona, widząc rzednącą minę chłopaka.
- Że co proszę? Niby kiedy?
- A miesiąc temu, a dokładnie w dniu, kiedy przyleciałeś do Hogwartu motorem i nie znałeś hasła do pokoju wspólnego. Pamiętaj, że to ja cię wtedy wybawiłam. Uratowałam cię przed śmiercią na zimnej posadzce.
- W końcu kiedyś bym wszedł – zaoponował niepewnie, marszcząc czoło. Zaczynał przegrywać tę potyczkę.
- Tak traktując pierwszoroczniaków? Nigdy!
- Rogacz i Lunatyk by mnie wpuścili.
- Nie zrobiliby tego. Jamesa przekonałaby Lily, a Remusa Lissie. Sorry, kolego, byłeś na straconej pozycji.
- Widzisz, kogo mam za przyjaciół? Samych pantoflarzy! – westchnął Black, pocierając policzek. Dorcas jedynie wzruszyła ramionami, po czym wyciągnęła rękę w kierunku listu. Syriusz milczał przez moment, usilnie starając się myśleć. Wreszcie zaświeciły mu oczy.
- Dobrze, oddam ci go, ale pod jednym warunkiem – zaczął chytrze.
- Pamiętaj, że uratowałam ci…
- Tak, tak, życie, wiem – przerwał, machnąwszy ręką. – W takim razie powiedzmy, że odwdzięczę ci się za ten bohaterski czyn. No i przy okazji dostaniesz ten list.
- Niby jak chcesz się odwdzięczyć? – zapytała zaciekawiona Dorcas, wpatrując się w Łapę z uniesionymi brwiami.
- Umówię się z tobą.
- Że co?! – Dorcas opadła szczęka. Była to ostatnia rzecz, której mogła się spodziewać. – A niby kto powiedział, że chcę się z tobą umówić?
Syriusz wywrócił oczami, ale nadal się uśmiechał.
- No dobrze, w takim razie powiem to nieco inaczej. Umówisz się ze mną?
- W sensie na randkę? – Dziewczyna nie mogła wyjść z szoku, już dawno nikt jej aż tak nie zaskoczył. Czy on mówił kompletnie serio? Było to dość ważne pytanie, więc je zadała na głos: – Mówisz serio?
- Czy to aż takie dziwne, że atrakcyjny facet zaprasza atrakcyjną kobietę na randkę? Tak, to będzie randka – zaakcentował ostatnie słowo. – Nigdy w takich sprawach nie kłamię, moja droga.
Dorcas przygryzła wargę, zastanawiając się.
- I oddasz mi list?
- Jeśli się zgodzisz – odparł niewzruszony.
- Dobrze.

* * *

Sobota wydawała się niezwykle pogodna i romantyczna – patrząc przez pryzmat Dorcas i Syriusza. Trwał ostatni weekend września, więc rozpoczęła się już permanentna jesień. Liście pożółkły, zbrązowiały, a niektóre nawet poczerwieniały, jakby zawstydzone miały coś do ukrycia. Wiatr robił się coraz bardziej chłodny, a słońce szybciej chowało za chmurami nocy. Nie przeszkadzało to jednak ani Dorcas, ani Syriuszowi, zmierzającym w stronę Zakazanego Lasu. Black wyglądał na zadowolonego i całkowicie odprężonego, podobnie jak dziewczyna, choć wydawała się lekko spięta.
- Myślisz, że się im uda? – zapytała Lissie, obserwując dwójkę przyjaciół przez okno.
- Jasne, Łapa za nią szaleje, a Dorcas za nim, chociaż jeszcze nigdy się do tego nie przyznała. Wiesz, jaka ona jest, Liss – odparła Lily, patrząc na Krukonkę zza książki. – Daj im trochę prywatności.
Lissie zarumieniła się nieznacznie i szybko odwróciła wzrok. Westchnęła, po czym zabrała się do pisania eseju na zaklęcia.
Obie siedziały w bibliotece, ponieważ potrzebowały pobyć same i pomyśleć. Dodatkowo mogły odrobić zadane prace. Poza tym wiadomym było, że raczej nikt im nie będzie się tutaj narzucał. Surowa bibliotekarka od razu wyprosi intruzów zagłuszających ciszę.
Po dwóch godzinach, kiedy Lissie wreszcie udało się skończyć wypracowania na zaklęcia, transmutację i eliksiry, westchnęła, opierając się wygodnie o oparcie krzesła. Przetarła zmęczone oczy i rozejrzała się wokół. Za oknem było już całkiem ciemno, kompletnie straciła poczucie czasu. Najwidoczniej Lily też, bo również miała dość zaskoczoną minę.
- Wreszcie skończyłam.
- Ja muszę jeszcze przetłumaczyć tekst na runy – oznajmiła Evans po chwili zastanowienia.
- Współczuję ci. Chyba bym się avadowała, gdybym musiała uczyć się na wszystkie przedmioty.
Lily wzruszyła ramionami, ale uśmiechnęła się nieco rozkojarzona.
- Dobrze się czujesz? – zapytała Roshid. - Czy… czy z tobą i Patrickiem wszystko w porządku? Ostatnio zachowujecie się trochę inaczej niż zwykle.
- To aż tak widać?
Lily z zaskoczenia uniosła brwi ku górze. Nie spodziewała się, że ktokolwiek będzie w stanie zauważyć jej lekko oziębiającą się relację z Krukonem. Po wakacyjnym incydencie, Lily nieznacznie się od niego odsunęła. Chłopak przeprosił ją parę dni po rozpoczęciu roku szkolnego, obiecując, że podobna sytuacja nigdy się nie powtórzy i zaczeka, kiedy ona będzie gotowa. Wybaczyła więc mu, ale ciągle nie zapomniała. Za każdym razem, gdy ją całował i starał się pogłębić pieszczotę, Lily bezwiednie się odsuwała. Poza tym coraz częściej zastanawiała się, czy aby mu wystarczała. Nadal kochała Patricka, a przynajmniej tak jej się wydawało, bo patrząc na niego, jej serce biło mocniej. Nie chciała też z nim zerwać i znów czuć jedynie smutek.
- Chcesz o tym pogadać?
- Nie ma o czym gadać, Liss – westchnęła przeciągle Evans. – Trochę się nam nie układa. Mam dziwne poczucie, że chyba mu nie wystarczam.
- To znaczy? Myślisz, że cię zdradza?
- Co? Nie – zaprzeczyła szybko Lily. – Znaczy, chyba nie. Po prostu ja… Ja naprawdę chciałabym nie mieć żadnych wątpliwości. Ale kiedy z nim jestem, wiem, że Patrick ode mnie oczekuje, żebym… no wiesz. I to jest bardzo przytłaczające.
Lissie zmarszczyła czoło, nie do końca rozumiejąc.
- Nie rozumiem. Co cię przytłacza?
- To, że nie jestem gotowa na… no wiesz – powtórzyła Lily, rumieniąc się.
- Ach! – sapnęła Lissie, uśmiechając się delikatnie. – Rozumiem. No cóż, Lily, każdy robi to w swoim czasie i Patrick powinien zrozumieć, że twój jeszcze nie nadszedł. Chyba cię nie naciska?
- Nie – pokręciła głową – ale wydaje mi się, że może mieć do mnie pretensje.
- Okazuje to w jakiś konkretny sposób? Cały czas o tym mówi albo no, nie wiem…
- Niby nie, ale znam go, Lissie – westchnęła Lily. – Zależy mu na mnie i nie chce mnie stracić, więc od wakacji słowem nie odezwał się na ten temat. Co nie zmienia faktu, że go to gryzie i chciałby, aby nasz związek stał się poważniejszy. Jakkolwiek to nie brzmi z ust siedemnastolatki – zażartowała bez uśmiechu.
- Źle do tego podchodzisz, Lily. To, że każesz mu czekać, wcale nie jest twoją winą, a on powinien to zrozumieć. W końcu związki wymagają wyrzeczeń i poświęceń, nie?
Lily powoli pokiwała głową.
- A jak było z tobą i Remusem? Czy wy… no wiesz.
- Aż tak wstydzisz się powiedzieć „seks”? – zapytała uśmiechnięta Lissie i niemal parsknęła, widząc, jak na twarz Lily wpełza rumieniec. – Cóż, my już jesteśmy po, jeżeli o to pytasz.
- Nie miałaś żadnych wątpliwości?
- Miałam – zamyśliła się Lissie. – Chyba każdy je ma przed pierwszym razem. Bałam się, byłam też odrobinę ciekawa. Sama nie wiem, jak się wreszcie zdecydowałam, ale kiedy już miało do tego dojść, poczułam, że byłam gotowa… Nie za bardzo wiem, jak inaczej ci to wytłumaczyć, Lily…
- Nie musisz, chyba… Chyba rozumiem. Najwidoczniej byłaś wtedy z odpowiednią osobą.
- Chcesz powiedzieć, że ty nie jesteś?
- Nie, nie o to mi chodziło – zaprzeczyła szybko Lily i miała wrażenie, że skłamała. – Ja i Patrick to… Wydaję mi się, że potrzebuję czasu. Tak, u nas na pewno chodzi o więcej czasu.
Roshid nie odpowiedziała, z ciekawością przyglądając się Lily. Wyglądała na spłoszoną. Słowa, które wyrwały się z ust Evans, najwidoczniej i ją zaskoczyły. Lily usilnie starała się coś przed sobą ukryć i Lissie, jako dobra przyjaciółka, miała nadzieję, że uda jej się wreszcie odkryć, co to takiego.
- A u ciebie i Remusa wszystko dobrze? Jeżeli mam być szczera, też zachowujecie się nieco dziwnie – zagaiła Lily, chcąc przerwać krępującą ciszę.
- Tak.
Lissie zagryzła bezwiednie wargę, co dało Evans do myślenia.
- Mam wrażenie, że czegoś mi nie mówisz…
- Daj spokój, Lily. Wcześniej byłam na niego zła, bo mnie okłamał, ale kiedy sobie wszystko wyjaśniliśmy, jest naprawdę okej. Nie musisz się martwić – uśmiechnęła się Lissie.
- Na pewno?
- Tak, na sto procent. Przecież nikt nie lubi być okłamywany, prawda?
- No tak, ale – zaoponowała Lily nie do końca przekonana – jakoś dziwnie mi uwierzyć, że Remus byłby zdolny skłamać. Nigdy w życiu mu się to nie zdarzyło.
Lissie wzruszyła niewinnie ramionami.
- Najwidoczniej ludzie się zmieniają.
- Chyba masz rację…
- Poza tym każdy człowiek ma tajemnicę, której nie wyjawi światu za żadne skarby świata. A jeżeli już to zrobi i komuś powie… - Lissie zamilkła, by po chwili bardzo cicho dodać, jakby do siebie: - Lepiej, żeby tego nie robił.
Na jej nieszczęście Lily usłyszała.
- Wolałabyś żyć w kłamstwie niż znać najgorszą prawdę? Serio?
- Nie wiem, Lily. Chyba… W każdym razie wracając do twojego tekstu na runy – Lissie szybko zmieniła temat – chcesz przetłumaczyć go teraz?
- Nie. - Evans pokręciła głową zdziwiona. Najwyraźniej przyjaciółka nie była gotowa na rozmowę. Lily więc musiała uszanować jej wolę, choć zrobiła to bardzo niechętnie. – Na dzisiaj mam dość. Wstanę rano i zajrzę do tego tekstu. Jeśli dobrze pamiętam z zajęć, jest dość prosty. Zajmie mi góra godzinę.
- Czyli idziemy?
- Tak. Poza tym i tak zaraz będzie cisza nocna – odpowiedziała Lily, spoglądając na wielki zegar. Nie wiedziała, jakim cudem, ale w bibliotece czas zawsze leciał za szybko.
- Widzimy się tu jutro zaraz po śniadaniu?
- Jasne!
Po krótkim pożegnaniu, obie poszły w różne strony. Lissie udała się do pokoju wspólnego Krukonów, zaś Lily chciała jeszcze zahaczyć o kuchnię. Strasznie zgłodniała i miała ochotę na jakąś niewielką przekąskę przed snem. Była tak zaaferowana swoim świetnym pomysłem, że nawet nie zwróciła uwagi na mijającą ją osobę. Niby nie byłoby w tej osobie niczego dziwnego, gdyby nie pędziła tak z naciągniętym na głowę kapturem. Poza tym wydawało się, jakby nie chciała zostać zauważona. Zakapturzona postać biegła jeszcze około minuty, by zatrzymać się przed wnęką z beczkami. Rozglądając się wokół i po stwierdzeniu, że w pobliżu nie było żywej duszy, zaczęła stukać w dwie baryłki w środkowym rzędzie. Po chwili ukazało się wejście do pokoju wspólnego Puchonów. Szybko przeszła przez pomieszczenie, po czym weszła do jednego z tuneli prowadzących do dormitorium dziewczyn. Odnalazła te szczególne drzwi. Nasłuchiwała, ale gdy nie dotarł do niej żaden odgłos, prawie bezdźwięcznie wtargnęła do środka.  
W pokoju znajdowały się trzy łóżka: dwa puste, a na jednym spała dziewczynka. Miała dwanaście lat, długie blond włosy i wykrzywioną twarzyczkę, jakby śnił jej się koszmar. Nie wiedziała, że prawdziwy koszmar miał dopiero nadejść.
Zakapturzona postać zablokowała drzwi zaklęciem, po czym podeszła do łóżka jedynego dziecka Perksów. Czarny Pan dokładnie polecił zamordowanie akurat jej. Nie życzył sobie niesubordynacji i nieposłuszeństwa, a już nie daj Merlinie, kapitulacji. Perksowie na samym początku należeli do popleczników Czarnego Pana, ale kiedy z biegiem czasu zaczął przybierać na władzy, stchórzyli. Zniknęli gdzieś i choć wielu Śmierciożerców próbowało ich znaleźć, nikomu się to nie udało. Postanowił więc zabić ich córkę, co było wręcz banalnym rozwiązaniem.
Poza tym w ten sposób Samantha będzie mogła wreszcie dowieść swojej bezsprzecznej lojalności.
Podniosła różdżkę i przystawiła jej końcówkę do czoła dziewczynki. Mała, jakby ogarnięta przeczuciem, szeroko otwarła oczy, siadając. Z przerażenia głos zamarł w jej gardle, nie mogła nawet krzyknąć.
- Avada Kedavra – wyszeptała Samantha z uśmieszkiem na twarzy.
Natalie Perks padła martwa na poduszkę.
Samantha narzuciła z powrotem kaptur, rzuciła zaklęcie niewykrywalności, po czym wyszła z dormitorium, a później z pokoju wspólnego. Nikt nawet nie zorientował się, że właśnie dokonano morderstwa w Hogwarcie. Dziewczyna opuściła miejsce zbrodni i jak gdyby nigdy nic, spokojnym krokiem wróciła do pokoju wspólnego Krukonów.
- Hej, Susie!
Samatha usłyszała za sobą czyjś głos, więc odwróciła się na piecie. Wpatrywała się w uśmiechniętą od ucha do ucha blondynkę, Clare, jej współlokatorkę. Wykrzywiła usta niechętnie. Nienawidziła jej, zresztą nikogo nie znosiła w tej pieprzonej szkole. Gdyby tylko mogła, rzuciłaby ją w cholerę, przestała udawać idiotkę, którą była Susie McCarton, i w pełni poświęciłaby życie dla Czarnego Pana. Na tę chwilę jednak nie mogła tego zrobić. Voldemort miał co do niej poważne plany, z których każdy wiązał się z Hogwartem.
- Cześć, Clare – zachichotała niewinnie, starając się nie porzygać. – Co jest?
- Nic, szukałam cię. Chodź, pogramy w „wiedza czy prawda”. Czekają już na nas.
- Już idę!
Samantha nie mogła przegapić okazji znalezienia sobie alibi. Jak więc jej współlokatorki zasną, natychmiast zmodyfikuje im pamięć. Dzięki temu będą wręcz pewne, że siedziała z nimi, kiedy zamordowano Perks. Clare złapała ją za rękę i pociągnęła w stronę piątego piętra. Gdyby tylko ta kretynka wiedziała, że jej domniemana przyjaciółka Susie w każdej chwili mogła ją zabić…
W o wiele lepszym nastroju Samantha powędrowała za nią.
Już zacierała ręce, nie mogąc się doczekać, kiedy prawda wyjdzie na jaw. Przyprawi to Dumbledore’a o wiele zmarszczek i problemów. Może nawet zostanie wyrzucony ze szkoły? Gdyby tak się stało, Czarny Pan zapewne mianowałby Samanthę swoim zastępcą albo prawą ręką, a wtedy wszystkie jej marzenia by się spełniły. Wystarczyło tylko poczekać na dalszy rozwój sytuacji - czyli do jakiejś dwudziestej czwartej. Rozbrzmiał wtedy głośny alarm potrafiący obudzić największych śpiochów. Po nim nastąpiła krótka cisza, aż wreszcie rozległ się poważny głos profesora Dumbledore’a:
- Wszyscy uczniowie proszeni są do swoich pokojów wspólnych, gdzie czekają już wasi opiekunowie. Zabiorą oni was prosto do Wielkiej Sali.
Lily i Anne, słysząc ogłoszenie dyrektora, niemal zerwały się z łóżek. Były zaskoczone i jednocześnie lekko przestraszone, co skutecznie odgoniło zmęczenie. Musiało stać się coś naprawdę poważnego, inaczej Dumbledore nie budziłby wszystkich i nie kazał im zebrać się w jednym miejscu. Gdyby Voldemort zaatakował Hogwart, powiedziałby o tym, prawda?
- Gdzie jest Dorcas? – zapytała Lily.
- Chyba jeszcze nie wróciła z randki. Mam nadzieję, że nic im się nie stało…
- Chodź do pokoju wspólnego, to się przekonamy – zarządziła Evans, unosząc podbródek. Starała się nie wpadać niepotrzebnie w panikę. – Może to są jakieś ćwiczenia przeciwpożarowe czy coś?
Anne w odpowiedzi wzruszyła ramionami.
- Myślisz, że Huncwoci coś zmajstrowali?
- Gdyby tak było, dyrektor nie mówiłby o tym całej szkole. Nie, Anne – westchnęła Ebans. – Myślę, że stało się coś naprawdę przerażającego
- Może ktoś umarł?
Ostatnie pytanie Wisborn ciężko zawisło w powietrzu. Lily zadrżała na samą myśl. To niemożliwe! W końcu Hogwart był jednym z najbezpieczniejszych miejsc na Ziemi, prawda? Bez słowa zbiegły na dół, gdzie powoli zebrali się już prawie wszyscy Gryfoni. Większość, szczególnie ci najmniejsi, wyglądali na zdezorientowanych i zaspanych. Starsi zaś zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji. Poza tym wystarczyło spojrzeć na szeroko otwarte oczy profesor McGonagall, by przekonać się, że cała sytuacja nie była żartem.
- Lily!
Dziewczyna usłyszała czyjś głos dobiegający zza pleców. Widząc Jamesa, wypuściła z ulgi powietrze. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że odkąd zeszła do pokoju wspólnego, je wstrzymywała. Najwidoczniej martwiła się o Pottera bardziej niż była sobie to w stanie wyobrazić. Chłopak też zdawał się odetchnąć.
- Wiecie, o co może chodzić? – zapytała, patrząc to na Jamesa, to na Remusa. Petera z nimi nie było, podobnie jak Blacka. – Gdzie Peter? Syriusz z Dorcas jeszcze nie wrócili?
- Tam jest – pokazał palcem Potter na stojącego w kącie Pettigrew – i nie.
 Smętnie pokręcił głową, wyraźnie zmartwiony.
- Myślisz… że to o nich chodzi? Że coś im się mogło stać?
- Wykluczone! – zaprzeczył niemal natychmiast James. Nie chciał nawet przyjmować takiej myśli do głowy.
- Muszę jak najszybciej zobaczyć się z Liss – wtrącił się Remus, rozglądając nerwowo wokół. McGonagall właśnie zaczynała sprawdzać listę, przez co Lupinowi odpowiedziało milczenie.
- Widział ktoś pannę Meadows i pana Blacka? Tylko ich brakuje – rozległ się głos profesor McGonagall. Wyglądała na poruszoną.
- Jesteśmy!
Drzwi wejściowe rozchyliły się, a w nich pokazała się dwójka Gryfonów. Odnaleźli w tłumie przyjaciół, po czym do nich dołączyli.
- Co się dzieje?
- Nic wam się nie stało?
Zapytały jednocześnie Dorcas i Lily.
James za to spojrzał na przyjaciela z ulgą. Już dawno się tak nie denerwował. Jego wzrok opadł nieco niżej, wprost na splecione palce Syriusza i Dorcas. Black podchwycił jego spojrzenie, po czym pokręcił lekko głową. Nie był to dobry czas na żarty, o czym James doskonale wiedział. Natychmiast spoważniał.
Uczniowie ruszyli w kierunku Wielkiej Sali, więc i on poszedł. Lily i Remus zniknęli w tłumie, bo jako prefekci chcieli pomóc McGonagall. Poszli pocieszać przerażonych pierwszoroczniaków. Cała ta wycieczka przez korytarze szkoły wydawała się niemiłosiernie dłużyć. Najgorsze było, że nie miał pojęcia, co mogło się stać, przez co nie wiedział, jak pomóc. Nienawidził bezczynnie czekać, ponieważ ten stan doprowadzał go wręcz do szału. Starał się jednak nie okazywać za bardzo uczuć, bo swoim zachowaniem mógłby przestraszyć młodszych uczniów. Zauważył Lily rozmawiającą z jakąś dziewczynką. Podszedł więc nieco bliżej, chcąc usłyszeć, o czym mówiły.
- Nie martw się, Jess – uśmiechnęła się pocieszająco starsza Gryfonka. – Nikomu nic złego tu nie grozi. Dumbledore jest jednym z najsilniejszych czarodziei, jakich znam. Nie pozwoli, by któremuś z jego uczniów stała się krzywda, rozumiesz?
Dziewczynka pokiwała głową, ale chwyciła mocniej Lily za rękę.
- Pójdziesz ze mną?
- Tak.
Dalej szły w milczeniu, zapewne obie zajęte własnymi myślami. Jess wydawała się jednak bardziej rozluźniona niż wcześniej. Przynajmniej w jej oczach co rusz nie zbierały się łzy. James był pełen podziwu zachowania Lily, podobnie jak faktu, że znała prawie każdego pierwszoroczniaka – nie wspominając o ich imionach. Potter postanowił, że od dziś zacznie traktować ich jak młodsze rodzeństwo, którego nigdy nie miał, bo do tej pory te małe karły były mu kompletnie obojętne. Chciał to zrobić, żeby w takich chwilach jak ta, nie patrzeć bezczynie na ich przerażenie i nieufność, kiedy podchodził bliżej.
Uczniowie rozprzestrzenili się po Wielkiej Sali, kompletnie ignorując fakt pozostania przy stole domu, do którego należeli. Każdy chciał znaleźć się bliżej osoby, przy której choć w minimalny sposób czuli się bezpiecznie. Osobą tą byli zazwyczaj bracia lub siostry bądź najbliżsi przyjaciele. Rzadko kto stawał gdzieś samotnie w kącie, starając się ukryć. Mimo to twarz każdego zwrócona była w stronę ambony, gdzie za chwilę miał pojawić się dyrektor.
Lily z zaskoczenia podskoczyła, kiedy poczuła w talii czyjeś dłonie. Szybko się jednak opamiętała, a po perfumach od razu poznała Patricka.
- Cześć – wyszeptał jej go ucha, a dziewczyna odwróciła się, stając z nim twarzą w twarz. – Cieszę się, że cię widzę, Liluś. Wiesz może, co się dzieje?
Evans przytuliła się do chłopaka, ciesząc się, że był bezpieczny. Po chwili jednak odsunęła się od niego na większą odległość, ponieważ pamiętała, że ciągle trzymała Jess za rękę. Dziewczynka taktownie starała się ich ignorować.
- Nie mam pojęcia, Patrick, i też się cieszę.
- Ja… ja muszę wracać do moich. Porozmawiamy później, dobrze?
Pokiwała głową, odwzajemniła niewesoły uśmiech, po czym odprowadziła go spojrzeniem. Patrick stanął przy Sarze, obejmując ją ramieniem. Wyglądała na wystraszoną. Lily poznała najlepszą przyjaciółkę Smitha względnie niedawno i czasami miała wrażenie, że Krukonka chciałaby być dla niego kimś więcej. Nie czas teraz na takie myśli, zganiła się w głowie.
- To twój chłopak? – zapytała Jess cichutko.
- Tak.
- Fajnie, tylko… - przerwała raptownie, niepewna, czy może wyrazić swoje zdanie.
Lily popatrzyła na nią zaciekawiona.
- Tylko?
- Tylko szkoda, że nie wybrałaś Jamesa.
- Słucham? – odparła Evans kompletnie zbita z pantałyku. Mimowolnie popatrzyła na Jima rozmawiającego z Remusem. – Jamesa Pottera?
- Tak. – Jess zarumieniła się delikatnie. – Ładnie razem wyglądacie.
- James to tylko mój przyjaciel, Jessie – starała się wytłumaczyć dziewczynce Lily, choć dalej trwała w ogromnym szoku. Nie tego spodziewała usłyszeć z ust jedenastolatki. Już chciała zapytać, dlaczego w ogóle dziewczynka tak pomyślała, ale wybawiło ją pojawienie dyrektora.
W Wielkiej Sali zaległa cisza pełna oczekiwania.

7 komentarzy:

  1. Co się dzieje? I czy Syri i Dor są razem? Rozdział ekstra i czekam na następne posty :D
    Pozdrawiam :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czekałam na ten moment, odkąd pamiętam. Będzie to przełom całej historii - i mam nadzieję, że to, co udało mi się kiedyś wymyślić, spodoba się. :)

      Usuń
  2. O, Syriusz i Dorcas razem! :) Co prawda, mój ulubiony parring z Blackiem w jednej z ról głównych wygląda nieco inaczej, ale jestem bardzo ciekawa tego, co stworzyłaś.
    Weny!
    Angel.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A z kim, wg Ciebie, powinien być Syriusz? Pytam z czystej ciekawości. :)

      Usuń
    2. Szczerze? Widzę go z Hermioną Granger. Albo z Ginny Weasley. Czytałam kilka ficków, w których był związany z siostrą Rona i bardzo mi się podobały. Myślę, że pasowaliby do siebie. Byli do siebie pod pewnymi względami bardzo podobni - teoretycznie przeciwieństwa się przyciągają, ale wspólne zainteresowania, tematy, pasje, podobne poczucie humoru i parę jeszcze innych rzeczy mogą dać podwaliny naprawdę dobremu związkowi. Co prawda, była pomiędzy nimi niemała różnica wieku, ale i tak moim skromnym zdaniem, stanowiliby świetną parę. :)
      Pozdrawiam,
      Angel.

      Usuń
    3. To mnie zaskoczyłaś. :) Spodziewałam się kogoś z czasów jego "młodości", ale może faktycznie - związek z Hermioną z pewnością nie należałby do nudnych. Jeżeli chodzi o Ginny to, przyznam szczerze, jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić. Mimo to z chęcią bym coś o nich przeczytała. Polecisz mi coś? :)

      Usuń
  3. Świetny wpis!! Uwielbiam Wasza lekture :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń