Strony

26 czerwca 2016

Dziewczynka z ulicy (11)

Rozdział XI

Zabrzmiało poważnie i złowrogo, a ja od razu wiedziałam, o co może chodzić. Poczułam rosnącą gulę w gardle, ale łzy starałam się powstrzymać. Zacisnęłam pięści, nie dając po sobie niczego poznać. W końcu byłam silną kobietą.
Ashton wreszcie dopiął swego. Gratulacje, dupku – pomyślałam, czując narastającą złość.
- Rozumiem. Zaraz się spakuję i już mnie tu nie ma – odparłam i uśmiechnęłam się wymuszenie.
- Co? O czym ty mówisz?
- No, muszę przecież odejść.
- Dlaczego? – zapytała Penelope, marszcząc brwi. – Źle ci z nami? Nie przejmuj się Ashem, przejdzie mu…
- Zaraz, to nie chcesz mi powiedzieć, że muszę odejść? – zapytałam zaskoczona.
- Nie. Chciałam z tobą porozmawiać o szkole.
Uśmiechnęłam się szeroko, wytykając własną głupotę. Mogłam cierpliwie poczekać, aż Penny zacznie mówić, a tak wyleciałam jak Filip z konopi. Kiedy jednak dotarło do mnie, o czym Penelope chciała ze mną pomówić, zmarkotniałam.
- Mówiłam ci, że skończyłam jedynie podstawówkę.
- Wiem, wiem – przerwała, machając ręką w stronę krzesła. – Usiądź. Jeżeli znów mi nie przerwiesz, może wreszcie dowiesz się, co mam na myśli.
Kiwnęłam głową i poszłam za jej radą. Mogłabym przysiąc, że miałam dziwną minę, za którą kryła się ciekawość, ale też i niepewność.
- Posłuchaj, domyślam się, że ten pomysł może ci się nie spodobać, ale nie przekreślaj go od razu, dobrze? Najpierw ustal wszystkie za i przeciw, zanim w stu procentach się zdecydujesz. To moja wstępna rada.
- Okej, o co chodzi?
- Wraz z Tomem postanowiliśmy zapisać cię do liceum.
- Co? – zadałam pytanie kompletnie zaskoczona. Tego się nie spodziewałam. Tak właściwie to poza wyrzuceniem mnie z domu niczego się nie spodziewałam i każda informacja z pewnością w jakimś stopniu by mnie zaszokowała.
- Posłuchaj, Delilah – westchnęła, nachylając się bliżej. – Jesteś młoda, więc całe życie jeszcze przed tobą, ale jeżeli chcesz coś osiągnąć, musisz się uczyć. Bez dobrego wykształcenia w przyszłości nie dostaniesz wymarzonej pracy. Pamiętaj, że pracodawcy…
- Czekaj, Penny! Doskonale wszystko rozumiem i naprawdę z chęcią bym się czegoś nauczyła, ale nie chcę narażać was na dodatkowe koszty. Już i tak dajecie mi dach nad głową, jedzenie, ubrania, wszystko. Nie mogę się więc zgodzić, żebyście załatwili mi jeszcze miejsce w szkole, bo z tym wiąże się przecież kupno książek, zeszytów, i tak dalej. Nie mam na to pieniędzy, a naprawdę…
- Zaczynasz w poniedziałek – przerwała mi wpół słowa, po czym zamknęła laptopa i wyszła z kuchni. Już wiem, po kim Ashton odziedziczył ten denerwujący nawyk.
- Co? Jak to? Zaczekaj!
Wstałam i natychmiast za nią pobiegłam. Nawet się nie zatrzymała, dalej podążając do salonu.
- Cieszę się, że wszystko ustaliłyśmy. O „dodatkowych kosztach” nawet nie chcę słyszeć – dodała, widząc, że otwieram buzię, by zaoponować. – Nas to naprawdę niewiele kosztuje, ale jeżeli będziesz się źle czuła, pożycz książki z biblioteki. Zeszytów, długopisów i innych dupereli szkolnych Ash ma z pewnością na pęczki, więc wystarczy wziąć od niego. Problem rozwiązany.
Otworzyłam buzie i ją zamknęłam. Czy musiałam więcej dodawać?

*

Niedziela minęła szybko i w lekkim stresie, ponieważ co chwila zastanawiałam się nad pomysłem Penny. Semestr trwał już od jakiegoś czasu, więc z pewnością stanę się głównym obiektem plotek. W każdym razie tak myślałam, bo nigdy nie byłam w prawdziwym liceum. Szerokim łukiem omijałam takie miejsca, nie chcąc robić sobie złudnych nadziei. Nie miałam bladego pojęcia, jak się zachowywać, ani nawet czy nie zostanę największym pośmiewiskiem, bo przecież na pomoc Ashtona nie miałam co liczyć. Penelope wytłumaczyła mi, że przez wzgląd na moje edukacyjne braki pójdę do pierwszej klasy, co osobiście mi pasowało. Zresztą, nie kłóciłabym się z nią, gdyby nawet kazałaby mi napisać w tym roku maturę. Oczywiście, nie zdałabym jej, o czym wiedziałam nie tylko ja. Zaczynając od początku, mogłabym przynajmniej w jakimś stopniu spróbować nadrobić zaległości z… tak jakby całego życia.
Na samą myśl jeszcze bardziej się zestresowałam.
Dochodziła godzina dwudziesta druga, a ja już leżałam w łóżku wykąpana i pachnąca. Po kolacji oznajmiłam Penelope i Tomowi, że trochę źle się czuję, po czym pod byle pretekstem zmyłam się do pokoju. Właściwie nie skłamałam aż tak bardzo, bo naprawdę miałam lekkie mdłości, tylko oczywiście spowodowało je to bezsensowne denerwowanie się, a nie jakaś nadchodząca choroba.
Jeszcze raz zerknęłam na krzesło, na oparciu którego przewieszone zostały ubrania na jutro. Nigdy w życiu aż tak długo nie przebierałam w ciuchach, nie mogąc się na nic zdecydować. To było doprawdy wspaniałe i z chęcią bym to kiedyś powtórzyła.
Wiedząc, że w najbliższym czasie z pewnością nie uda mi się zasnąć, postanowiłam poczytać. Penelope zostawiła mi parę książek z najprostszymi zagadnieniami. Sięgnęłam po coś związanego z chemią, ponieważ w głębi duszy przeczuwałam, że akurat ten przedmiot sprawi mi najwięcej problemów. Nie wiedziałam, ile minęło, tak bardzo wciągnęłam się w rozdział o budowie cząsteczek. Podobnie zresztą nie zauważyłam stojącego przy łóżku Ashtona, więc kiedy usłyszałam jego głos dochodzący z tak bliska, omal nie wyskoczyłam z siebie. Podręcznik został odrzucony gdzieś w bliżej nieokreślone miejsce, a ja w totalnym szoku wpatrywałam się w Irwina.
Na jego twarzy błąkał się wredny uśmieszek, przez który dostałam nieprzemożonej ochoty rozkwaszenia mu twarzy.
- Chemia dla początkujących – przeczytał, podnosząc książkę i zaczynając wertować jej strony. – No, no, ciekawy wybór.
- Czego chcesz?
- Wpadłem porozmawiać.
- Że jak? Ty? – pytałam, unosząc brwi w miarę coraz wyraźniejszego zdziwienia. I niepewności. Ten dupek z pewnością coś knuł, inaczej nigdy dobrowolnie by tu nie przyszedł. Musiałam zachować czujność. – Niby o czym?
- O tobie.
- O mnie?
- Boże, rozmowa z tobą to jak mówienie do ściany – westchnął przeciągle, po czym zmierzwił włosy. Bez pozwolenia usiadł na łóżku, ciągle się we mnie wpatrując. – Wysil czasem ten swój mózg, dziewczynko z ulicy.
- Jeżeli przyszedłeś mnie obrażać, możesz wyjść – fuknęłam, zakładając ręce na ramiona. Czułam, że wyglądałam groźnie i z tego powodu byłam z siebie niesamowicie dumna. Aż uśmiech cisnął mi się na usta.
Wywrócił oczami.
- Słuchaj mnie uważnie. Próbowałem przekonać mamę, że głupim pomysłem jest wpuszczanie do elitarnego liceum przybłędy z dworca, ale nie chciała mnie słuchać. Najwyraźniej kompletnie jej odbiło. Ojcu zresztą też. W każdym razie jak już pojawisz się w szkole, masz się do mnie w ogóle nie zbliżać. Nawet na krok. Najlepiej jeżeli będziesz udawać, że w ogóle się nie znamy. Nie chcę przez ciebie stracić czegoś, nad czym pracowałem od pierwszego dnia w tym piekle.
Chyba zorientował się, że nie zrozumiałam, ponieważ od razu dopowiedział:
- Słowo „reputacja” coś ci mówi?
- Serio? – prychnęłam głośno. – Jesteś taki pusty, Ashton.
- Na szczęście kompletnie nie interesuje mnie twoje zdanie, dziewczynko z ulicy – mówiąc to, nachylił się bliżej. Wpatrywał się we mnie ze zmrużonymi oczami. Na jego twarz opadł kosmyk, co sprawiło, że wyglądał uroczo. Natychmiast zganiłam się w myślach. Nie twarz zdobi człowieka, lecz jego wnętrze – pomyślałam. Właściwie nie wiedziałam, skąd i kiedy to usłyszałam, lecz słowa te zawsze były bliskie memu sercu. Jednego byłam pewna: Ashton Irwin poza wyglądem nie prezentował sobą niczego wartościowego.
Powoli wstał i ruszył do drzwi.
- Pamiętaj, nie znamy się. Niech lepiej nie przyjdzie ci na myśl, żeby jutro choćby na mnie spojrzeć.
- Tak jest, panie i władco – zironizowałam. Tak naprawdę miałam go kompletnie gdzieś.
Kiedy już myślałam, że wyjdzie i wreszcie da mi upragniony spokój, odwrócił głowę. Uśmiechał się w przeklęcie drwiący i wredny sposób. Przymknęłam oczy, czekając na wybuch, bo to, że nadchodził, było stuprocentowo pewne. Ten dupek coś knuł.
- W tym staniku twoje cycki wyglądają na większe.
Zaskoczona spojrzałam wprost na swoją klatkę piersiową i dopiero teraz dotarło do mnie, że przez cały ten czas siedziałam przed nim prawie naga. Miałam na sobie jedynie czarny stanik i krótkie spodenki służące jako piżama. Najwyraźniej musiałam zsunąć z siebie kołdrę podczas czytania. Przeklęłam w myślach własną głupotę. Jak, do cholery, mogłam tego wcześniej nie zauważyć?! Natychmiast podciągnęłam pierzynę niemal pod nos, na co Ashton zaśmiał się głośno.
- Teraz już na to trochę za późno, nie sądzisz?
Bez dalszych słów opuścił pokój. Nienawidziłam, kiedy tak robił! Poza tym czy chociaż raz mogłabym nie świecić przed nim cyckami?
Zdenerwowana szybko odłożyłam książkę na szafkę nocną i zgasiłam światło. Nim zasnęłam, niemal namacalnie czułam rumieńce pożerające moją twarz.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz