11 listopada 2019

Fortuna sprzyja śmiałym (2)

 Zgodnie z obietnicą, zapraszam na drugi rozdział Fortuny
Przyznam, że podoba mi się wymyślanie nieznanych czarodziejów, ich imion czy zawodów. Poza tym wkraczamy w dorosłość, gdzie Lily, Jamesowi i reszcie bandy nie będzie towarzyszyć wyłącznie McGonagall czy inni nauczyciele, więc wyczuwam duże pole do popisu. :) 
https://www.tumblr.com/
Chciałabym jeszcze zaznaczyć we wstępie (bo ostatnio zapomniałam), że czas w drugiej części Fortuny będzie leciał nieco szybciej niż w pierwszej. Co to znaczy? Ano to, że czasami między rozdziałami lub ich fragmentami mogą mijać dni, tygodnie, a nawet lata - te ostatnie raczej później niż wcześniej. Zazwyczaj powinno być to zauważalne, ale radzę dokładnie czytać, żeby się nie zgubić. :P
 Formatowanie znowu się rozwaliło - starajcie się nie przejmować. Serio, nie mam pojęcia, jak je naprawić... ;/ Taki ze mnie informatyk jak z koziej dupy trąba. Może kiedyś?
A tymczasem miłego czytania!
Buziaki!


2. Każde zdobyte doświadczenie to drogowskaz na przyszłość 
~ Gosia86rtk 

Syriusz siedział na zajęciach, z pełną uwagą i zainteresowaniem słuchając słów trenera Williamsona. Odkąd zdecydował pójść na kurs aurorski, pierwszy raz od niepamiętnych czasów nie przysypiał na wykładach. Dzisiejsze zajęcia z trucizn i antidotów prowadził typowy fanatyk, wtrącający co chwilę historie oparte na własnych doświadczeniach, dlatego niemal każdy kursant obecny na sali wyglądał, jakby siedział na szpilkach. Łapa również wyprostował się, złożył ręce i pochylił do przodu, by lepiej słyszeć.  
– Pokonaliśmy więc delikwenta jego własną bronią – opowiadał Williamson. – Wystarczyło zamienić jeden składnik, by zamiast trucizny wypić bardzo odżywczy eliksir dodający energii. Zanim ten łachudra pojął, co się dzieje, my już rzucaliśmy Drętwoty. Dlatego, moi drodzy młodziacy, musicie doskonale znać skład każdej trucizny, nawet tej najrzadszej, oraz każdego antidotum, by w razie czego mieć szansę na przeżycie. I nie, Gomez, uprzedzając twoje pytanie, beozar nie jest lekiem na wszystko.  
Po sali przeszła fala przyciszonych śmiechów.  
– To byłoby tyle na dzisiaj. Zapraszam was na kolejne zajęcia już za tydzień. O ile, oczywiście, moi koledzy po fachu nie dadzą wam takiego wycisku, że postanowicie zrezygnować.  
Williamson deportował się bez ostrzeżenia. 
– On jest ekstra, nie? 
Do Syriusza podszedł chłopak, którego kojarzył z Hogwartu. Pamiętał, że na czwartym roku zajmował pozycję pałkarza Ravenclawu w meczu przeciwko Gryfonom, ale grał zaledwie jeden sezon, bo w następnym roku Krukoni znaleźli kogoś lepszego. Niestety, nazwisko wypadło Łapie z głowy. 
– Tak. Wydaje się ekstra, ale to dopiero pierwsze zajęcia. Ciekawe, czy później nie okaże się prawdziwą kosą. 
– Możesz mieć rację. Klaus Brewer 
Chłopak wyciągnął dłoń, którą Łapa bez wahania uścisnął. 
– Syriusz… 
– Syriusz Black, tak, wiem – przerwał Klaus. – Znamy się z Hogwartu. A raczej ja znam, sądząc po twojej minie.  
– Sorry. 
Klaus wzruszył ramionami.  
– Nie ma sprawy. Wiesz, nie spodziewałem się zobaczyć słynnego Huncwota na aurorskim kursie. Nie zrozum mnie źle, ale poza Lupinem nie wyglądaliście na skorych do nauki.  
– Tak? A myślałeś, że gdzie wylądujemy? – zezłościł się Syriusz. – W Dziurawym Kotle zmywający kotły? 
– Raczej w drużynie Quidditcha. A przynajmniej Potter. Bez sensu marnować talent najlepszego szukającego w Hogwarcie. Nie zaskoczył cię swoim wyborem? Potter uzdrowicielem. Dość zabawne.  
Syriusz zmrużył oczy, nie wiedząc, czy być bardziej złym za obrazę przyjaciela, czy zaniepokojonym, że nieznajomy gość aż tyle o nich wiedział. Postanowił się nie odzywać i czekać. Może dawny Krukon przez przypadek zdradzi swoje zamiary? 
– No, ale jesteś tu razem ze mną. Kto by się spodziewał, że będę ramię w ramię szedł obok Syriusza Blacka? 
– Czy ty oby nie przesadzasz? 
– W szkole byliście… no, cóż, sławni – parsknął Klaus. 
– Już nie jesteśmy w szkole. 
Syriusz uciął rozmowę jednym zdaniem. Kompletnie nie rozumiał tego Brewera, bo po co, na brodę Merlina, wygadywał takie głupoty? Nie znali się, a i wydarzenia w ostatnich latach nie działały sprzyjająco do poznawania nowych ludzi, a szczególnie do ufania im.  
Odszedł, zwiększając tempo.  
W najbliższym czasie postanowił dokładniej przyglądać się kursantom i ich zachowaniu. Powinien też powiadomić Jamesa, by on również stał się czujny, dokładniej obserwując środowisko, w którym przebywał. Nie miał pojęcia, skąd Brewer wiedział o wyborze szkolenia na uzdrowiciela przez przyjaciela, skoro Rogacz raczej nikomu się nie chwalił.  
Tak, zdecydowanie musiał dokładniej przyjrzeć się kursantom. 
Z takim postanowieniem udał się na kolejne zajęcia, tym razem raczej praktyczne niż teoretyczne.  
Sztukę kamuflażu prowadziła niskiego wzrostu kobieta, Lisa Summers, ledwo dosięgająca głową biurka. Na początku niektórzy praktykanci ją wyśmiewali i wątpili w umiejętności, jednak już na pierwszych ćwiczeniach skutecznie wyrobiła sobie opinię osoby znającej się na wykładanym fachu. Doskonale widzieli, jak stała z założonymi rękoma z przodu klasy, by sekundę później znaleźć się tuż obok Slavomira Digginsa, jednego z owych wyśmiewaczy, z różdżką przyciśniętą do jego skroni.  
– Nigdy nie lekceważcie przeciwnika po jego wzroście, płci czy wyglądzie. Nawet najmniejsze istnienie może być śmiertelnie niebezpiecznie, jeżeli wie, jak was podejść – przywitała ich słowami, które już na zawsze zapadły Syriuszowi w pamięć.  
Od tamtego czasu wzbudzała jedynie szacunek, a u Digginsa nerwowe mruganie. 
– Kamuflaż to umiejętność niezwykle potrzebna aurorom, pozwalająca na przechytrzenie wroga, zdobycie ważnych informacji, a już szczególnie na uniknięcie niechybnej śmierci. Jeżeli zobaczę, że ktoś nie radzi sobie na moim przedmiocie czy nie wykazuje inicjatywy, postaram się o natychmiastowe wyrzucenie z kursu. W naszych szeregach nie potrzebujemy nieudaczników ani leni, za których inni będą musieli narażać karku. A teraz – odchrząknęła, przejeżdżając wzrokiem po liście studentów – Smith, wstań. 
Gdzieś w lewym rogu sali zaszumiało, więc Syriusz odwrócił głowę. Ze zdziwieniem dostrzegł stojącego Patricka, byłego chłopaka Lilki, którego się tu kompletnie nie spodziewał. James na sto procent nie będzie zadowolony z faktu, że w najbliższych latach jego przyjaciel będzie musiał współpracować ze Smithem, ufać mu i, o ile Merlin tak zadecyduje, powierzyć własne życie.  
– Powiedz mi, co jest ważniejsze od dobrego kamuflażu? 
– W jakim sensie, pani profesor? – dopytał donośnym tonem. 
– Załóżmy, że bierzesz udział w akcji przeciwko grupie Śmierciożerców. Nie masz szans na obronę, bo zaatakował cię niespodziewany Expelliarmus i zabrali ci różdżkę Nie dasz rady też wyczarować zasłony dymnej, o której rozmawialiśmy na poprzednich zajęciach. Co robisz? 
Lisie Summers odpowiedziała cisza. 
– Siadaj, Smith, już nie żyjesz. Davis? A co ty robisz? 
– Wołam o pomoc – powiedział cichy, kobiecy głosik tuż nad uchem Syriusza. Słysząc tę odpowiedź, pokręcił głową, parskając w brodę. Co za idiotka, pomyślał. 
– Głupia. Zanim ktokolwiek by cię usłyszał, Avada już leciałaby w twoją stronę. Widzę za to, że kolega z rzędu niżej, ten który uśmiecha się pod nosem. – Lisa Summers wpatrywała się bezpośrednio w Łapę, który wskazał na siebie palcem. – Tak ty. Jak się nazywasz? 
– Syriusz Black. 
Wstał, odważnie unosząc brodę. 
– A więc Black – zawahała się na krótką chwilę, którą Syriusz bez problemu wyczuł. – Skoro się tak cieszysz, z pewnością znasz odpowiedź.  
– Czy ktoś z moich ludzi nadal ze mną walczy? – zapytał, zamiast odpowiedzieć. 
Lisa zmarszczyła czoło. 
– Nie, Black. Zostałeś tylko ty i Śmierciożercy. Co robisz, żeby przeżyć? 
– Deportuję się. 
Profesor kiwnęła głową. 
– Tak, dokładnie. Jeżeli wiecie, że zostaliście na przegranej pozycji, pierwsze, co powinno wam przyjść do głowy, to ucieczka. Ratujcie życie, deportujcie się, a jeśli to niemożliwe, biegnijcie. Powiedz mi jeszcze, Black – znów zwróciła się do Syriusza – a gdybyś na polu bitwy nie został sam, to co byś zrobił? 
– Są dwie odpowiedzi na pani pytanie, pani profesor.  
– Słucham. 
– Jeżeli mowa o maksymalnie dwóch osobach, wówczas chwyciłbym ich i również się deportował.  
– A gdyby było ich więcej? 
– Walczyłbym dalej. 
– Nawet bez różdżki? Szybko byś zginął. 
– Może i tak – potwierdził Syriusz – ale nie zachowałbym się jak tchórz. Poza tym mam też pięści, więc przy ogromnym szczęściu powaliłbym Śmierciożercę zręcznym ciosem i odebrał mu różdżkę. 
– Doskonała odpowiedź. I mówisz, że nazywasz się Black? – Pokręciła niedowierzająco głową, odwracając się tyłem do klasy. – Ciekawe. Bardzo ciekawe. 
Syriusz usiadł, czując na sobie spojrzenia niemal wszystkich zebranych. Poczuł się nieco przytłoczony, ale nie zamierzał tego pokazać. Kiedy dalej słuchał kolejnych słów profesor Summers, notując i szukając w głowie odpowiedzi na zadane pytania, pierwszy raz od opuszczenia Hogwartu, Syriusz poczuł się jak w domu. Jakby wreszcie znalazł się we właściwym miejscu, do którego bezdyskusyjnie pasował.  
W przeciwieństwie do Jamesa, który przez cały dzień pluł sobie w brodę, że wyłamał się ze schematu i chciał zostać pierwszym Uzdrowicielem w rodzinie Potterów.  
Od trzech godzin razem z piętnastoma osobami z grupy próbowali nawarzyć eliksiry z listy dostarczonej przez profesor Plumf. Z tego, co Jim się orientował, jedynie on i niejaki Phil Jones odstawali od reszty. James zatrzymał się na drugim eliksirze, nie potrafiąc wykonać najprostszych zadań jak pokruszenie skrzydełek ważki albo wydobycie soku spod pancerzyka żuka księżycowego. Bez podstawowych umiejętności słabo widział swój dalszy przebieg kursu, szczególnie że Plumf na każdym kroku go gnoiła.  
– I jak, moi drodzy kursanci? – zapytała Hilda Plumf, wchodząc do klasy. – Po minionym czasie powinniście być na finiszu. Czy dodaliście już do eliksiru na ropnie pozakleciowe cętki plumka? Bo na tym aktualnie należy się skupiać. 
– Tak, pani profesor. 
Jakaś blondynka zajmująca pierwsze stanowisko uniosła wysoko podbródek, pewną ręką nadal mieszając eliksir, który nagle przybrał złotobrunatną barwę. James widział, jak uśmiechnęła się pod nosem przy przelewaniu gotowego naparu do fiolki. Hilda podeszła bliżej, uważnie przyjrzała się siedmiu gotowym preparatom i pokiwała głową.  
– Talent masz chyba po matce. Nie mylę się, Frobisher 
– Tak mi się wydaję, proszę pani. 
– Nie wiem, czy wiecie, ale Anastacia Frobisher, matka waszej koleżanki Aurory, jest jedną z najlepszych Uzdrowicielek w Mungu, specjalizujących się w zatruciach eliksiralnych i roślinnych.  
James powstrzymał jęknięcie. Znów próbował wrócić do dalszego warzenia, ale myśl o byciu najgorszym z klasy nieustannie mu towarzyszyła, stresując i nie pozwalając się skupić. Na szczęście w porę powstrzymał się przed zbyt szybkim dodaniem oczu salamandry, bo inaczej mógł zasmrodzić całą salę.  
– Potter – westchnęła Plumf, zatrzymując się przed Jamesem. – Powiedz mi, chłopaku, co ty najlepszego tu wyrabiasz?  
– Eliksir czyszczący rany, pani profesor. 
– Czyżby? A jaki kolor on powinien mieć? 
– Fioletowy? 
– Pytasz czy odpowiadasz? – Hilda uniosła brwi. 
– Odpowiadam, pani profesor – powiedział pewnie James, choć wcale nie był pewny. 
– Purpurowy, Potter, purpurowy. 
Plumf pokręciła głową.  
– To dopiero drugi eliksir z listy. Jakim cudem przez trzy godziny nie udało ci się nawarzyć więcej? Tempo żółwia, a i wiedza wymagająca wiele do poprawki. Jesteś pewny, Potter, że wybrałeś dobry kierunek? 
James nie odpowiedział, bo sam od przeszło tygodnia ciągle zadawał sobie to pytanie. 
– Dobrze, moi drodzy, przelewitujcie na moje biurko fiolki z eliksirami, które zrobiliście. Na następnych zajęciach poznacie ocenę. Potter – znów zwróciła się do Jima – ty nie musisz. Pierwszy eliksir powinien być czarny, nie zielony, a drugi… Mieszałeś dwa razy w lewo zamiast w prawo, prawda? 
Potter chwilę walczył z myślami, czy się przyznać. Wreszcie się poddał: 
– Tak. 
– Daruj sobie, chłopaku, i nie marnuj nam wszystkim czasu. Zapisz się na inny kurs, skoro aż tak ci zależy. Albo jeszcze lepiej, znajdź od razu pracę. Słyszałam, że mają wakat na dole. 
– Na dole, to znaczy gdzie, pani profesor?  
– W sortowni. Myślę, że dobrze byś segregował poszczególne składniki na eliksiry. 
James poczuł się dotknięty przytykiem. Zagotowało się w nim, ale zacisnął zęby. Już i tak miał dość problemów, a z jawnego konfliktu z Hildą Plumf na pewno nie wyszłoby nic dobrego. Nawet mógłby zostać wyrzucony z kursu, czego naprawdę nie chciał. Po raz pierwszy w życiu Jim pluł sobie w brodę, że w Hogwarcie bardziej nie przykładał się do nauki. 
Kolejne zajęcia należały do jeszcze gorszych, ponieważ głównym tematem była budowa ciała czarodzieja. Siedzieli w dwuosobowych ławkach, a profesor Harper z niesamowitą dokładnością omawiał każdy mięsień, nerw czy kość, rolę układów obecnych w człowieku lub też ich poboczne funkcje, przyprawiając Jamesa jedynie o ból głowy od nadmiaru informacji. Dzisiejszym tematem były kości. Potter nawet nie przypuszczał, że ludzie mają ich aż tyle, a ponadto każda z nich posiada własną nazwę.  
Lily pasowałaby tu idealnie, pomyślał, słuchając o rodzajach kości występujących w nadgarstku. On nigdy tego nie zapamięta, a co dopiero z resztą wiedzy? Zamiast więc słuchać i skrupulatnie notować, jak robiła to reszta grupy, po prostu wpatrywał się w przestrzeń sali. Zastanawiał się, jak szło Łapie, który aktualnie przebywał na kursie aurorskim. James dosłownie marzył, by stąd zwiać i pójść na zajęcia przyjaciela, bo nauka o zaklęciach i metodach obrony na tę chwilę brzmiała o niebo ciekawiej. 

* 

Lily machnęła różdżką przed złotą klatką wiszącą w kącie sklepu, doprowadzając ją do porządku.  
W środku znajdowały się trzy małe niuchacze, czarne stworzenia z długimi ryjkami. Jeden, nazwany przez Lily Drapaczem, znów wpatrywał się w nią uważnie swoimi ciemnymi, niemal perłowymi oczkami, pazurami drapiąc po złotych prętach. Evans westchnęła głośno i po sprawdzeniu, czy inni pracownicy nie patrzyli, dała Drapaczowi mały kawałek metalu, który zaczarowała, by lekko świecił. Niuchacz szybko go złapał, włożył do torby w brzuchu i uciekł do pozostałych, udając, że nic się nie stało. 
Rozległ się dzwonek oznaczający nowego klienta, więc Lily bez wahania zeszła z drabiny i skierowała się do kasy. Ku zdziwieniu, Dorcas opierała się o ladę z rękami w kieszeniach spodni.  
– Co tu robisz? – spytała Lily, uśmiechając się na widok przyjaciółki.  
– Ciebie też fajnie widzieć, cześć. 
Lily wywróciła oczami. 
– Nudziło mi się w domu, więc przyszłam – wyjaśniła Dorcas, z ciekawością rozglądając się po sklepie. – Jak ty wytrzymujesz w tym wrzasku i smrodzie? Już czuje ból głowy.  
– Przesadzasz. 
– Wcale nie, tu naprawdę jest głośno. Może szybkie Silencio załatwiłoby sprawę?  
– Większość zwierząt tutaj jest magiczna, Dor, więc nie działają na nie tak proste zaklęcia.  
– Skąd wiesz? – dociekała. 
– Bo próbowałam. 
Obie roześmiały się wesoło. 
– Pomyślałam sobie – zaczęła Meadows – że skoro kończysz za piętnaście minut, to może przeszłybyśmy się Pokątną? Potrzebuję kupić nową, elegancką szatę, bo w następnym tygodniu mam rozmowę w Ministerstwie.  
– Chodzi o tę pracę w Urzędzie Niewłaściwego Użycia Czarów? 
– Tak – odparła Dorcas. – Babcia poprosiła, żebym zachowywała się profesjonalnie, a więc chcę też profesjonalnie wyglądać. Szczerze? To średnio podoba mi się pomysł rozpoczynania tam szkolenia. Wolałabym zaczepić się gdzieś indziej. 
– Serio? A gdzie?  
– No, właśnie tego nie wiem. – Dorcas wzruszyła ramionami.  – Mam ten sam problem co ty, Lily, czyli nie mam bladego pojęcia, czym chciałabym się zajmować w życiu. Z czego u ciebie jest łatwiej, bo zdałaś wszystkie przedmioty na owutemach, więc masz większe pole do popisu. A co z moją obroną, zielarstwem, astronomią i zaklęciami? Co mogę po tym robić? 
Evans westchnęła.  
– Pewnie znajdzie się wiele możliwości, Dor. Może umówiłybyśmy się jakoś w najbliższej przyszłości do poradni zawodowej?  
– Do czego?  
– Do poradni zawodowej – powtórzyła Lily. – W świecie mugoli jest to bardzo popularne. Młodzi uczniowie zaraz po skończeniu szkoły udają się do takiego miejsca, gdzie inni ludzie, posiłkując się wynikami egzaminów i odpowiedziami na zadane pytania, proponują ci miejsca pracy, w których ich zdaniem byś się odnalazła. Pomyślałam sobie, że może czarodzieje też coś takiego posiadają. 
– Niestety, nie. Chociaż to z pewnością wiele by ułatwiło.  
– Szkoda. 
– A jakbyśmy poszły do mugolskiej poradni? Przecież możemy pozamieniać nazwy przedmiotów na niemagiczne. Mówiłaś kiedyś o jakiejś biologii? Czy jest to podobne do zielarstwa? 
Lily zastanowiła się. 
– W sumie też się uczysz o roślinach, ale Dorcas… Na co zamienić zaklęcia albo obronę przed czarną magią? Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł… 
– Evans! 
Wołanie dobiegało z końca sklepu. Lily po głosie poznała właścicielkę sklepu. 
– Wyjdź na zewnątrz i poczekaj tam na mnie. Nie chcę dostać nagany za prowadzenie prywatnych rozmów i niezajmowanie się pracą – powiedziała na wydechu Lilka, po czym zniknęła za regałami. 
Dorcas pokręciła głową, ale posłusznie opuściła Menażerię. Kiedy tak stała na ulicy i wpatrywała się w szyld sklepu, poczuła smutek. Według niej Lily powinna zajmować się ważniejszymi sprawami. Była zbyt inteligentną czarownicą, by robić coś tak małoznaczącego jak sprzedawanie magicznych stworzeń czy czyszczenie klatek. Dorcas niemal od początku Hogwartu wiedziała, że przyjaciółka dużo w życiu osiągnie, dlatego niesamowicie bolał ją brak zdecydowania u Lily. Przy najbliższej okazji postanowiła porozmawiać z Jamesem, który być może przekona Evans do dokonania wyboru albo przynajmniej spróbowania sił gdzieś indziej niż na Pokątnej.  
– Jestem – powiedziała Lily na wydechu, stając przed przyjaciółką. – Felicia potrzebuje wolnego w sobotę, więc muszę przyjść na zmianę.  
– Ale przecież miałyśmy pojechać do wuja Syriusza!  
– Wiem, Dor, przykro mi – westchnęła Evans. – Nie mogę pozwolić sobie na utratę tej pracy. A do wujka Łapy zdążę jeszcze pojechać. 
– On ma podobno jezioro dwa kroki od domu. Lily, no. Jezioro. Przez cały weekend byśmy leżały na kocach, opalały się i pływały. Czy to nie cudownie? 
– Dorcas, ja naprawdę nie dam rady.  
Lily podniosła lekko głos, więc Meadows zaniechała. 
– Jak uważasz – odpowiedziała zamiast brnąć dalej.  – Po prostu uważam, że po dwumiesięcznej harówce przydałaby ci się chwila wytchnienia, i tyle. 
– Odpocznę, kiedy będę mogła. Teraz potrzebuję pieniędzy, o czym doskonale wiesz. Tak sobie jeszcze myślę – ciągnęła – że może najpierw poszłybyśmy do Anne i to jej zaproponowałabyś wyjazd? Skoro będzie wolne miejsce, szkoda, by się zmarnowało, a coś czuję, że ona potrzebuje przerwy bardziej niż ja.  
– Nie głupie. Postarajmy też przekonać ją, żeby szybciej się wprowadziła. Ty ciągle siedzisz w pracy, Syriusz wpada wieczorami i to tylko na maksymalnie dwie godziny, więc nawet nie mam, z kim poplotkować. 
– Dor, nie chcę cię martwić, ale Ann pracuje więcej niż ja. 
Dorcas jęknęła, na dźwięk czego Lily roześmiała się wesoło. Nie pamiętała, kiedy ostatnio czuła się tak lekko. Głównie towarzyszył jej strach przed możliwym atakiem Śmierciożerców albo usłyszeniem kolejnych informacji o zaginięciach lub jeszcze gorzej – morderstwach. Dzisiaj, mimo średniej pogody, miała wyjątkowo dobry humor i spokojny umysł.  
Wolno przechadzały się wzdłuż Pokątnej, komentując wybrane sklepowe witryny. Czuły się niemal jak w wieku nastu lat, kiedy spotykały się tu w celu zakupienia potrzebnych podręczników oraz przyborów na kolejny rok w Hogwarcie.  
Stara Antykwarnia znajdowała się na końcu ulicy, gdzie czarodzieje rzadko się zapuszczali. Szczególnie po czerwcowym ataku Śmierciożerców ludzie woleli chodzić grupkami niż samotnie i zachodzili wyłącznie do interesujących ich sklepów. Robili szybkie zakupy i deportowali się z powrotem do domów. Niegdyś Antykwarnię traktowano jako miejsce, do którego zmierzało się, by odpocząć od tłoku, dlatego nic dziwnego, że teraz świeciła pustkami.  
Dziewczyny weszły do środka, a przywitał ich duszący zapach farby. 
Lily machnięciem różdżki uchyliła okno, licząc, że ani Anne, ani jej rodzice się nie zezłoszczą.  
– Dzień dobry – krzyknęła Dorcas, by przywołać…. no, cóż, kogokolwiek. – Anne? Panie Wisbon? Jest tu ktoś? 
– Może zrobili sobie przerwę? 
– Przecież nie ma tu żadnego klienta, więc po co robić przerwę?  
– Dorcas, ciszej – rzekła ganiącym tonem Evans. – Jeszcze cię usłyszą. 
– Ale ona ma rację, Lily. 
Anne wyłoniła się zza regału, rzucając przyjaciółkom smutny uśmiech. Podeszła bliżej i westchnęła. 
– Nie wiem, po co rodzice jeszcze to ciągną. Ten sklep przepadł. Ludzie boją się tu przychodzić po… No, same wiecie – mówiła blondynka. – Ostatnio sprzedaliśmy coś tydzień temu, rozumiecie? Tydzień temu. Nie mam pojęcia, jak oni chcą utrzymać zarówno księgarnię, jak i nas.  
– Przykro mi. 
Anne wzruszyła ramionami. 
– Mi też, ale co poradzę? Próbuję im przemówić do rozsądku, ale są uparci jak krasnoludy. Oboje. Ale nieważne, nie chcę znów psuć sobie humoru. Lepiej mówicie, co was tu sprowadza? I jak mieszkanie? Zostało dla mnie jakieś miejsce?  
– Jak Dorcas ogarnie swoje graty, to pewnie tak – roześmiała się Lily. 
– Ej! Po prostu muszę znaleźć wenę na sprzątanie. Dobrze wiecie, jak tego nie lubię. 
– Wiemy – odpowiedziały równocześnie Lily i Anne 
– Właściwie to wpadłyśmy powiedzieć ci, żebyś szybciej się wprowadziła, ale po twoich słowach już nie musisz – odparła oburzona Dora, ale po sekundzie parsknęła w brodę. – A tak na serio, to brakuje nam ciebie. Będziemy mieszkać razem jak w Hogwarcie, Ann, więc nie rozumiem na co czekasz. 
– Obiecałam pomóc tacie w odmalowaniu sklepu, nim się wyniosę. Dajcie mi jeszcze parę dni. No, maksymalnie tydzień, bo trzeba się jeszcze spakować, nie? 
– Wystarczy szybkie Pakuj i po sprawie. 
Dorcas wzruszyła ramionami. 
– Jakbym słyszała Jima – stwierdziła Lily, kręcąc głową. – Przecież trzeba wszystko dokładnie przejrzeć i zastanowić się, czy wziąć, czy zostawić. A rzucenie zaklęcia jedynie przysporzy ci więcej pracy przy rozpakowywaniu, bo skąd będziesz wiedzieć, gdzie co masz?  
– Pewnie dlatego Dorcas jest aż tak do tyłu. 
– Pewnie tak – potwierdziła słowa Anne Lily, uśmiechając się porozumiewawczo.  
– Cześć, dziewczynki! Jak miło was widzieć! 
Adam Wisborn wyszedł z zaplecza ze stertą ksiąg w ramionach.  
– Dzień dobry, panu – przywitała się Lily. – Pomóc? 
– Nie, dziękuję, poradzę sobie. Lepiej pogadajcie, poplotkujcie, czy co tam robią dziewczyny, gdy dawno się nie widzą. Może uda wam się rozweselić moją córkę? Od paru dni chodzi skwaszona, jakby najadła się cytryny. 
– Tato! 
Dorcas i Lily uśmiechnęły się, słysząc rozdrażnienie w głosie przyjaciółki.  
– Jasne, panie Adamie.  
– Idźcie na zaplecze. Są tam ciasteczka i kawa, którą wystarczy zaparzyć.  
Kiedy dziewczyny zniknęły za drzwiami i rozsiadły się wygodniej na krzesłach, Anne wypaliła: 
– Liss wraca. 
– Skąd wiesz? – Lily podjęła temat, bo Dorcas zajęta była jedzeniem ciastek. 
– Wysłała mi sowę. Pisała w liście, że zamierza wrócić do Wielkiej Brytanii jakoś pod koniec października. Nie wiem, czy na stałe, czy tylko w odwiedziny. Nie wiem też, czy zgodziła się podjąć napisanie magicznego doktoratu na tamtejszej uczelni. Bo o tym chyba wiecie, nie? 
– Tak – potwierdziła Meadows. – Ale uprzedzając twoje pytanie, Anne, my też nie wiemy, czy się zgodziła.  
– Dziwne, że nic na ten temat nie napisała.  
– Jak przyjedzie, to ją przemaglujemy – dodała Dorcas, puszczając oczko. – A pisała, dlaczego akurat w październiku? Czemu nie wrzesień? 
Anne wzruszyła ramionami. 
– Nie mam pojęcia. Pytała też, czy mamy wieści od Remusa, bo się niepokoi. Podobno wysyłała mu tuzin listów, na żaden nie odpowiedział.  
– Nie ma się co dziwić. Przecież go rzuciła. Pewnie Lupin się jeszcze nie pozbierał, i tyle. Po co robić z igły widły? – skwitowała Dorcas. 
– A jak naprawdę coś się stało? – zaniepokoiła się Lily. 
– Niby co? 
– Nie wiem. Coś złego? James ostatnio do niego napisał i też nie dostał odpowiedzi. 
– A kiedy to było? – spytała Anne. 
– Parę dni temu. 
– Przesadzacie, dziewczyny – powiedziała Meadows, wygodniej rozsiadając się na krześle i popijając kawę. – Znając Remusa, jest zajęty wdrażaniem nowych projektów, robieniem kolejnych eksperymentów, czy co tam robią ludzie w laboratoriach. Poczekajmy miesiąc i wtedy zacznijmy panikować. 
– Oby ten miesiąc nie okazał się za długi. 

2 komentarze:

  1. Czołem!
    Widzę, że i bohaterów Fortuny dopadła dorosłość :D. Super, że Syriusz odnajduje się na kursie aurora,w zasadzie taki zawód bardzo do niego pasuje, zastanawia mnie tylko czy obecność Patricka to dobry czy zły znak...Szkoda mi trochę Jamesa, Lily odrobinę też, chociaż jej wybór zdecydowanie łatwiej zrozumieć, ale Jamesowi chyba rzeczywiście nie jest lekko, pytanie co on z tym zrobi :P No właśnie tak dużo pytań, a tak mało odpowiedzi, faktycznie jesteśmy w takim momencie historii, że można to wszystko pociągnąć w tak różne strony, że aż strach się bać :D. Czekam na jakiś wątek z Anne albo Liss, albo Remusem i mam drobną nadzieję, że niedługo coś się zacznie wyjaśniać.
    Trzymaj się ciepło !
    Monika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czołem!

      Tak, Syriusz pasuje mi wyłącznie do aurora - jakoś nigdy nie wyobrażałam go sobie gdzieś indziej. James pierwotnie też miał zostać aurorem, ale postanowiłam mu bardziej uprzykrzyć życie. A co! :P

      To pole do popisu, faktycznie, jest ogromne. Obym tylko podołała i Was nie zawiodła. W zasadzie tego się boję najbardziej. :)

      Spokojnie, reszta ekipy też się niedługo pojawi. Obiecuję, że o nich nie zapomniałam. Następny rozdział też będzie swego rodzaju wprowadzeniem (spojler!), ale już czwarty i piąty... Powiem, że troszkę się zadzieje. :D

      Też się trzymaj!

      Usuń