Strony

2 grudnia 2020

Fortuna sprzyja śmiałym (11)

Macie ochotę na coś pikantnego? Lily i James mogą się odrobinę postarać, by zapewnić Wam rozrywkę. :) 

A tak na serio, to zapraszam na kolejny rozdział. Pisanie drugiej części Fortuny nie idzie mi tak szybko, jakbym sobie tego życzyła, ale ważne, że coś tam jest. Może w grudniu odnajdę więcej weny? Who knows?

Źródło

Życzę zdrówka i miłego czytania.

Do napisania! :)


11. Tylko życie poświęcone innym warte jest przeżycia

~ Albert Einstein

 

Od nocnej wizyty pana Pottera Anne czuła się okropnie. Minął ponad tydzień, a ona do tej pory nie potrafiła spojrzeć sobie w oczy w lustrze. Kiedy zerkała na odbicie, widziała przebrzydłą zdrajczynię i okropną przyjaciółkę. Bardziej przejmowała się końcem własnego nosa niż zdrowiem psychicznym i – jak się okazało – życiem Lily.

Z tego, co Anne pamiętała, Evans wielokrotnie żaliła się, że nie może znaleźć pracy, że nikt po wydarzeniach w Magicznej Menażerii nie zamierza jej zatrudnić, a ona co? Anne nie zrobiła nic. Kazała Lily się nie zrażać i szukać, i pytać dalej. Nie zainteresowała się nawet, czy przyjaciółka ma coś do zjedzenia, tylko ciągle nakręcana przez Dorcas wyżywała się i krzyczała. Kazała płacić za czynsz, choć wiedziała, że bez pracy przecież nie ma pieniędzy. Zabraniała korzystać z osobistych rzeczy, włączając w to zakupione jedzenie. Wolała wyrzucić przeterminowany jogurt niż przed końcem jego ważności podzielić się z przyjaciółkami.

Wstyd i obrzydzenie to dwa uczucia najczęściej pojawiające się u Anne.

Dorcas wyglądała na jeszcze mocniej zatrwożoną. Anne słyszała nocami płacz, choć stłumiony. Nawet nie chciała sobie wyobrażać, jak źle czuła się Dorcas z wiedzą, że to głównie ona była prowodyrem kłótni między dziewczynami. Sama nie mogła znaleźć pracy, choć z kompletnie innego powodu niż Lily. Dorcas nie potrafiła się zdecydować, kim zamierza zostać w przyszłości, dlatego rezygnowała niemal z każdej oferty, czym okropnie zawodziła babcię. Poczucie winy rozrosło się i przyniosło złość. Złość napędzało rozdrażnienie spowodowane brakiem zainteresowania ze strony Syriusza, a te wszystkie negatywne emocje wyładowywała na Lily.

W pokoju Lily na powrót pojawiły się meble. Nowe biurko, łóżko, szafa i niewielka komoda stały już na swoim miejscu, czekając na właściciela.

– Wystawiamy ogłoszenie? – spytała Anne.

Wraz z Dorcas od rana siedziały w kuchni i przy kawie próbowały ogarnąć, co z mieszkaniem. Z jednej strony chciały przeczekać aż sytuacja się unormuje, aż Lily wróci, ale nie potrafiły stwierdzić, ile czasu to zajmie. A przecież potrzebowały współlokatora. Same nie dadzą rady opłacać czynszu.

– Może najpierw popytamy wśród znajomych?

– Dobra. Ale… Dora, nie możemy wiecznie zwlekać.

– Wiem.

Dorcas westchnęła, a jej oczy zaszkliły się. Ostatnio ciągle płakała. Próbowała spotkać się z Lily, pogadać, przeprosić, ale Charles odmówił, gdy zawitała w Dolinie Godryka.

– Lila na razie nie przyjmuje żadnych gości – powiedział stanowczo.

– Nawet mnie?

– Szczególnie ciebie. Moja droga – dodał, gdy Dorcas za wszelką cenę starała się nie rozryczeć – nie dziw się ani mi, ani Lily. Ona też bardzo przeżyła wasze… kłótnie. A ja nie pozwolę, by się denerwowała. Nerwy źle na nią wpływają, a Lila… Lila potrzebuje odpoczynku. Przekażę jej, że byłaś i jeśli zażyczy sobie twojej obecności, wyślę sowę.

Ale sowa nie przyleciała ani następnego dnia, ani kolejnego. Pod koniec tygodnia Dorcas straciła jakąkolwiek nadzieję.

– Może Syriusz się zgodzi? – zaproponowała Dorcas.

– Jesteś pewna, że chcesz z nim zamieszkać?

– To przecież mój chłopak.

– No, właśnie…

– O co ci chodzi, Ann? – warknęła Meadows, przestając panować nad głosem. Od kiedy skończyła Hogwart, wszyscy tylko ciągle się jej czepiali. Poszukaj pracy, mówiła babcia. Syriusz nie znajdował czasu, zajęty lataniem z aurorami i innymi kadetami na misje. Lissie w wysłanych listach ciągle dopytywała, jak poszukiwania upragnionego zawodu, a Anne tylko na nią patrzyła tym wzrokiem pełnym wyrzutów. Jakby to była jej wina, że Lily popadła w depresję! Na samą myśl oczy znów zrobiły się wilgotne.

– Tylko się nie denerwuj, ale ostatnio niezbyt dogadujecie się z Łapą. Nie wiem, czy zamierzam słuchać waszych kłótni…

– Świetnie! Jak widać ostatnio z nikim się nie dogaduję, a wszystko to, co nas spotyka, to moja wina! Ach, walcie się wszyscy!

– Dor, to nie tak…

Ale Dorcas już nie słuchała. Wstała od stołu i wściekła jak osa zamknęła się w pokoju. Wstrzymała łzy, ale kiedy rzuciła się na łóżko nie potrafiła ich powstrzymać. Zazwyczaj płacz i poduszka były nierozłącznym elementem. Schowała twarz w pościeli, chcąc jak najbardziej stłumić szloch. Dopiero po paru minutach wpadła na pomysł rzucenia zaklęcia wyciszającego; wtedy już nic Dorcas nie stopowało. Płakała głośno, niemal histerycznie, i długo. A każda wypływająca łza niosła ze sobą ogromny smutek, żal (głównie do samej siebie), ale też pozwalała na oczyszczenie oraz zebranie się do kupy.

Kiedy już nie miała czym płakać, a zaczerwieniona i zapuchnięta twarz powoli zaczęła wracać do normalności, Dorcas podniosła się wreszcie z łóżka. Rękę miała zdrętwiałą, a w głowie pojawił się pulsacyjny ból. Pierwszy raz jednak od czasu opuszczenia Hogwartu Dorcas zakasała przysłowiowe rękawy i nie bacząc na niedogodności, przysiadła do biurka. Otworzyła Proroka Informacyjnego – pierwszego ze stosu, który chomikowała od miesięcy i który babcia tak chętnie i przynajmniej raz w tygodniu jej wysyłała.

Na szarym papierze zaczęły pojawiać się pozakreślane czarnym atramentem kołeczka, w środku których widniały ogłoszenia o pracę. I to wyłącznie te, które ewentualnie mogły zainteresować Dorcas.

Panna Wisborn po wybuchu przyjaciółki postanowiła wziąć sprawy we własne ręce. Szybko dopiła kawę, zarzuciła sweter, a później kurtkę oraz szalik, i wyszła z mieszkania. Teleportowała się wprost na Pokątną, tuż przed księgarnią rodziców. Była wczesna pora, ale ojciec zwykle otwierał tuż po wschodzie słońca. Szczególnie ostatnio, kiedy interes nie kwitł jak powinien, a czarodzieje raczej stronili od Starej Antykwarni.

– Ann? Co tu robisz, córeczko?

– Cześć, tato – przywitała się Anne, wchodząc za ladę i całując ojca w policzek.

Adam Wisborn był niemal pięćdziesięcioletnim mężczyzną, który wskutek czerwcowych wydarzeń znacznie się postarzał. Na jego niegdyś ciemnych włosach pojawiły się siwe prześwity, a zakola ewidentnie się pogłębiły. Zmarszczki wokół ust i oczu dodawały powagi, choć podczas uśmiechu twarz łagodniała, nadając Adamowi nieco krnąbrnego wyglądu.

– Przyszłaś mi pomóc?

– Przyszłam pogadać.

Adam nie zwrócił uwagi na poważny ton córki. Uśmiechnął się i zaraz zniknął za drzwiami zaplecza. Wrócił po paru minutach ze świeżymi, maślanymi bułeczkami upieczonymi z samego rana przez Dafne.

– Pewnie kawę już piłaś, ale masz tu bułeczki. Są naprawdę dobre. Tym razem mama się postarała.

Puścił oko córce.

Anne nie potrafiła się powstrzymać i szybko pochłonęła jedną. Faktycznie były smaczne. Kiedy skończyła żuć, wypaliła:

– Chcę się zwolnić.

– Co? – Adam przerwał katalogowanie nowoprzybyłych książek.

– Tylko się na mnie nie złość, tato, dobra? Chcę się stąd zwolnić, bo chcę, żebyście zatrudnili Lily. Przez to, co się stało w Magicznej Menażerii, nikt nie chce jej nigdzie zatrudnić. A mugole nie mają żadnego potwierdzenia, że skończyła jakąś szkołę, więc też nikt nie daje jej żadnej pracy. Proszę, tato.

Pan Wisborn zmarszczył czoło. Nie wiedział dokładnie, co się wydarzyło między dziewczynami, ale Anne brzmiała na kompletnie zrezygnowaną. Jakby jej prośba, była ostatnią nadzieją. Powoli pokiwał głową, na widok czego córka aż westchnęła.

– No, jasne. Pewnie. Ale przecież obie możecie tu pracować. Nie musisz się od razu zwalniać.

– Daj spokój, tato. Ledwo wiążecie koniec z końcem. Nie potrzebujesz więcej pracownic. To generuje wyłącznie dodatkowe koszty. Poza tym zamierzam się wreszcie usamodzielnić. Zacząć pracę w Ministerstwie, albo gdzieś. A ja na tę chwilę mam większe szanse niż Lily, wierz mi.

– Dobrze, niech będzie.

– Dziękuję!

– Ale jeśli w przeciągu miesiąca nie znajdziesz pracy, wracasz tutaj, młoda panno. To ty jesteś moją córką. Nie Lily.

– Dwóch miesięcy.

– No, niech ci będzie – poddał się, bo wiedział, że córka bywała równie uparta co żona. – A masz jakieś odłożone pieniądze? Potrzebujesz dodatkowych sykli?

– Nie, dzięki, tatusiu. Poradzę sobie!

– Czyli rozumiem, że twoje wymówienie wchodzi z dniem dzisiejszym?

– Jeszcze dzisiaj ci pomogę. I myślę, że do końca tygodnia też, bo widzisz, Lily na razie jest trochę… chora. Musi odpoczywać. Ale wydaje mi się, że w następny poniedziałek już będzie gotowa do pracy.

– W porządku. Zjedz jeszcze jedną bułeczkę i zabieraj się za rozkładanie książek. Trzeba też skompletować dwa zamówienia, dość pokaźne, szczerze mówiąc. W ogóle wiesz, że mamy anonimowego klienta?

Anne uniosła brwi.

– Anonimowego? Jak to?

– Raz na tydzień, czasami dwa razy, dostajemy sowę z listą książek. Takie kupowanie przez pocztę. Prawie jak w mugolskim świecie, tylko że tam ludzie zamawiają przez Internet.

– Przez co?

– Nieważne. – Machnął ręką. Po tylu latach życia wśród czarodziei wiedział, że wyjaśnienie im działania nowinek technologicznych graniczy z cudem. – Ale ten klient podsunął mi świetny pomysł! Będziemy prowadzić sprzedaż wysyłkową! Ludzie będą mogli zamawiać listownie konkretne egzemplarze, a my będziemy im je wysyłać pocztą. W tych czasach chodzenie po Pokątnej jest bardzo niepewne i dość… Cóż, powiedzmy, że wiele ludzi boi się wychylać nosy poza drzwi domu.

– To… To świetny pomysł, tato. Naprawdę.

– Cieszę się, że ci się podoba. – Adam uśmiechnął się. – I tu rodzi się twoje zadanie. Oczywiście, ja tylko skompletujesz te dwa zamówienia. Chciałabym, żebyś napisała ogłoszenie do Proroka i do innych gazet. No, wiesz, że w Starej Antykwarni pojawił się nowy sposób nabywania książek, i te pe.

– A będziemy mieć na to pieniądze?

– To znaczy?

– Ogłoszenia w Proroku są strasznie drogie, tato.

– Ach, no, tak, tak. Nie mamy wyjścia i trzeba zaryzykować. To nasza ostatnia nadzieja. Inaczej będziemy musieli zamknąć księgarnie. Poza tym ostatnio coś mamy farta, więc myślę, że i na tym polu się nam uda.

– Farta? – zdziwiła się Anne.

– Pamiętasz, jak wysłałem cię do Ministerstwa Magii, żebyś złożyła to pismo o zapomogę? Przyznali nam nawet całkiem sporą sumę pieniędzy. Co miesiąc nasza skrytka powiększa się o paręnaście dodatkowych galeonów.

– Naprawdę? To cudownie! – ucieszyła się szczerze Anne. Wreszcie coś zaczęło się układać! – Mogę zobaczyć pismo zwrotne? Ciekawa jestem, co odpisali.

– Nie dostaliśmy żadnego pisma zwrotnego.

– Nie?

– No, nie. Ale czy to ważne? Najważniejsze, że przysyłają nam dodatkowe środki na życie.

– Mhm… – odparła nieprzekonana.

W zamyśleniu i bez dalszych słów ruszyła między regały. W dłoni dzierżyła różdżkę, a w drugiej listę zamówionych książek. Kiedy je tak zbierała i układała stos, odniosła dziwne wrażenie, że ten anonimowy klient zamówił same drogie egzemplarze. Po co? Zwykle ludzie lecieli po kosztach, biorąc jak najtańsze, szczególnie w tych niepewnych czasach. A teraz? Anne miała wrażenie, że ten gość wyda majątek. Kiedy podliczyła całość, nie pomyliła się. Wyszło dwadzieścia galeonów, dwa sykle i siedemnaście knutów.

– Tato – zagadnęła – jak długo już ten klient wysyła ci te listy?

– A bo ja wiem? Miesiąc?

– To czemu mówisz mi o tym dopiero teraz?

– Zapomniałem, córeczko. Zresztą, a czy to ważne? Najważniejsze, że kupuje. – Adam pochylił się nad pergaminem z ceną i zagwizdał. – Dużo wychodzi, prawda? Daj mu rabat. Podarujmy mu te sykle i knuty.

Anne potaknęła, choć niepewnie.

Dziesięć minut później całość została ślicznie zapakowana, mocno zawiązana, a sowy z Poczty przyleciały zgodnie z zamówieniem Adama. Były to trzy sporawe okazy, które i tak ledwo dały radę unieść ciężkie tomiska.

– Nie boisz się, że ci nie zapłaci?

– Na początku troszkę się bałem, ale zaryzykowałem. Zapłacił za każdym razem.

– To dziwne – powiedziała pod nosem, odchodząc i znów znikając za piętrzącymi się regałami najróżniejszych książek.

Anne była skołowana, nie ma co ukrywać. Kompletnie nie wierzyła w szczęście, zwłaszcza w swoim przypadku i zwłaszcza po minionych wydarzeniach. Musiała więc jak najprędzej wyjaśnić sytuację dotyczącą zapomogi (może pismo zapodziało się po drodze albo sowa dostarczyła je pod inny adres?), ale przede wszystkim należało wybadać sytuację związaną z anonimowym klientem. Anne wiedziała, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, jak mawiali mugole, jednak co mogła uczynić? Przeczucie podpowiadało kompletnie coś sprzecznego wiedziała, że jeśli dowie się, kim jest klient, wiele puzzli znajdzie swoje miejsce w układance.

Parę godzin później, gdy zmierzyła się ze wszystkimi obowiązkami i miała chwilę wolnego, usiadła przed ladą i skleciła dwa listy do Ministerstwa. Jeden do Urzędu Pomocy Potrzebującym Czarodziejom z prośbą o ponowne wysłanie pisma zwrotnego, a drugi do Archiwum Czarodziejów w celu dowiedzenia się, kto mieszkał pod adresem znajdującym się na paczkach wysyłanych do anonimowego klienta.

*

James sięgnął po koc i zaczął opatulać nim Lily. Dość szczelnie.

– Przestań. Jest mi ciepło – próbowała się wyrwać, co niekoniecznie się udało, bo Lily nadal była słaba.

Siedzieli przed kominkiem na kanapie. Lily chciała odprężyć się i pomyśleć, co dalej, ale James nawet nie pozwalał jej na moment przymknąć oczu. Co chwila pojawiały się pytania: jak się czuje, czy jej zimno, czy ciepło, czy może za gorąco? Czy jest głodna, czy chce jej się pić, a może jednak zje coś malutkiego przed obiadem? Znów czy dobrze się czuje, a potem czy się czuje źle, czy wygodnie, czy chce iść do pokoju się położyć, bo przecież powinna odpoczywać? Czy potrzebuje czegoś do roboty, czy jej się nie nudzi, może chce książkę? Ale nie, Lily nie może przemęczać oczu czytaniem.

– Przestań! – wrzasnęła nagle Lily, kiedy James po raz setny zapytał, czy dobrze się czuje. – Zachowujesz się jak wariat! Najpierw wcale nie zwracasz na mnie uwagi, a teraz przesadzasz w drugą stronę! Jesteś takim durniem, Jim!

– Nie denerwuj się tak. Jesteś zbyt słaba, żeby reagować tak emocjonalnie. Zaraz ci zrobię eliksir uspokajający. I może kanapkę?

Propozycja Jamesa skończyła się warknięciem ze strony Lily, szybkim odrzuceniem koca na ziemię, co było nie lada wyzwaniem, bo była nim naprawdę szczelnie owinięta, a później głośnym tupotem towarzyszącym wchodzeniu na piętro. Chłopak, oczywiście, próbował pomóc jej przy schodach, ale posłała mu tak krwiożercze spojrzenie, że zwątpił. Kiedy otwierał drzwi do pokoju i chciał władować się do środka, nagle dostał zaklęciem odpychającym, a drzwi trzasnęły z hukiem niemal łamiąc mu nos. Na szczęście w porę odskoczył.

– Cieszę się, że zgodnie z moimi zaleceniami, Lila, nosisz przy sobie różdżkę – stwierdził Charles, który zwabiony krzykiem znalazł się na piętrze i akurat był świadkiem tej prześmiesznej sytuacji.

– Dziękuję, panie Potter. – Zza drzwi dobiegł zmęczony głos dziewczyny. – Niech pan powie coś temu gumochłonowi, bo jak Merlina kocham, kolejne zaklęcie, którym dostanie, nie będzie należało do lekkich i przyjemnych. Daj mi spokój, James!

– Ale Lily! Ja chcę tylko pomóc!

James zapukał do drzwi. Złapał za klamkę i próbował je otworzyć, ale na próżno, bo były zamknięte od środka. Niespodziewanie klamka stała się pieruńsko gorąca. Syknął, zabierając rękę i machając nią w powietrzu.

– Nie dajesz mi wyboru, Liluś. Ja się naprawdę o ciebie cholernie martwię.

Jim poszedł do pokoju i wrócił ze swoją różdżką. Kiedy przymierzał się do rzucenia zaklęcia, głośny syk Charlesa rozległ się za plecami:

– Ani mi się waż. Jeśli jeszcze raz w taki sposób będziesz zamierzał naruszyć przestrzeń osobistą Lily, popamiętasz nie tylko ją, ale też mnie.

– Ale co mi innego pozostało? Muszę być przy niej. Ona potrzebuje mojej pomocy – jęknął niemal żałośnie.

– Błąd. Lila potrzebuje teraz spokoju, a ty jej go nie zapewniasz. Pomocy potrzebowała wcześniej, czego, swoją drogą, również nie potrafiłeś jej zapewnić. Odpuść, synu. Zachowaj się jak na mężczyznę przystało i uszanuj prywatność Lily.

James westchnął.

– Rozumiem, że się martwisz – dodał Charles spokojniejszym tonem. Położył dłoń na ramieniu syna. – Ale przeginasz. Jeszcze trochę i Lily cię rzuci. To cud, że wcześniej tego nie zrobiła. Najwyraźniej ma do ciebie jakąś słabość, czy coś… Żartuję – dodał szybko, widząc rzedniejącą minę syna. – Odpuść.

– No, właśnie nie mogę! Jak ostatnio odpuściłem, to zobacz, jak to się wszystko skończyło! Lily prawie umarła!

Charles odetchnął głęboko.

– Chodź na dół.

– Ale…

– Chodź.

James po raz ostatni smętnie spojrzał na zamknięte drzwi, po czym poddał się i zszedł z ojcem do kuchni.

Kiedy trzy godziny później James leżał na łóżku w swoim pokoju, usłyszał ciche pukanie. Do środka, ku zdziwieniu, weszła Lily. Uśmiechnęła się lekko, nieco niepewnie. Jim zerwał się na równe nogi.

– Uczysz się?

– Nie.

– Nie? – Brwi powędrowały wyżej. – Ostatnio coś rzadko zaglądasz do książek i prawie wcale nie wychodzisz na zajęcia. Jim, posłuchaj mnie uważnie, dobrze?

– Może usiądziesz?

Lily westchnęła, ale podeszła do łóżka i usiadła. Poklepała wolne miejsce obok, które niemal natychmiast zajął Jim. Chłopak zdążył dokładnie przyjrzeć się Lily, kiedy ta przechodziła przez pokój. Nabrała kolorów, oczy jej błyszczały, włosy powoli odzyskiwały dawny blask. To z wychudzonym ciałem dziewczyny James miał problem. Doskonale widział, jak wisiały na niej nawet najmniejsze ubrania, jak każdy ruch sprawiał jej ból. Lily z pewnością czuła się lepiej, ale daleko jej było do kompletnego ozdrowienia.

– Jim, proszę cię, posłuchaj mnie, zanim zaczniesz przerywać i wyrywać się do pomocy, dobrze?

– Dobrze.

– Bardzo dziękuję, że się tak o mnie troszczysz, ale nie jestem lalką. Mam władzę nad rękoma, nogami, mój mózg też się nawet nieźle sprawuje. Potrafię więc wiedzieć, kiedy jest mi dobrze, a kiedy źle. Od kiedy tu przyszłam, całkowicie zwariowałeś. Zacząłeś przesadzać, czym mnie mocno irytujesz, a jak wiesz, nie powinnam się teraz denerwować.

Jim kiwnął głową.

– Musisz mi troszkę odpuścić. Jestem duża, umiem o siebie zadbać.

– No, nie wiem…

– Ta sytuacja, która miała miejsce, to… To już się nie powtórzy. Już nie będę taka uparta, zmądrzałam. Następnym razem, gdy będzie się źle działo, pierwsze co, to przyjdę do ciebie i do twojego taty.

– Następny raz nie będzie miał nigdy miejsca. Zajmę się tobą. Obiecałem przecież.

– Wiem, że się zajmiesz. Ale, Jim, nie możesz przeze mnie rezygnować z własnych planów. Z własnych marzeń. Przecież tak bardzo chciałeś zostać uzdrowicielem, a teraz co? Teraz nie chodzisz na zajęcia, nie uczysz się, całkowicie olewasz sprawę. I to dlaczego? Przeze mnie.

– Kocham cię, Liluś, i to ty jesteś dla mnie najważniejsza. To ty jesteś moim marzeniem – wyszeptał, minimalnie przysuwając się do dziewczyny.

– Jim, ja… Ja potrzebuję czasu. Muszę sobie poukładać w głowie wiele spraw, o których nawet nie masz zielonego poję…

– To mi opowiedz.

– Tylko jeśli obiecasz mi, że ponownie przyłożysz się do nauki. Zbyt wiele osiągnąłeś, by się teraz poddać.

– Nie chcę się poddawać. Chcę tylko, żeby… – zamilkł.

– Żeby co?

– Żeby ta sytuacja nigdy się nie powtórzyła. – Brązowe oczy powędrowały po ciele Lily, zatrzymując się na jej drobnej, kościstej, lecz zarumienionej twarzy. – To, jak mój ojciec cię wtedy przyniósł… Widok twojego chudego ciała, tego, jaka słaba byłaś… To… To straszne. Najgorszy koszmar, jaki może nawiedzić w snach. Tylko że to nie był sen. Ty naprawdę prawie umarłaś i to przeze mnie i moje zawzięcie. Nie mogę sobie wybaczyć, że cię olewałem, odpychałem i nie potrafiłem znaleźć dla ciebie czasu… Prawie umarłaś, Liluś – wyszeptał niemal bezgłośnie, chowając głowę w dłoniach.

Lily ze wzruszeniem ścisnęła kolano Jamesa. Gdy chłopak podniósł głowę, jego oczy lśniły od wstrzymywanych łez.

– Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił. Ja… Ja…

– Ja też, Jim. Ja też.

James przygarnął do siebie dziewczynę, napawając się znajomym zapachem. Zanurzył nos we włosach i odetchnął głęboko. Nawet nie potrafił sobie wyobrazić, jak wyglądałoby jego życie bez Lily. Sama myśl wywoływała jedynie ból serca i przeogromny strach. Chwycił jej twarz w dłonie, a kiedy skinęła głową, pocałował ją. Muskał usta Lily najdelikatniej jak potrafił, bojąc się, że zrobi jej krzywdę.

Lily oderwała się do Jamesa zaledwie na sekundę.

– Nie jestem z porcelany.

James nie potrzebował innej zachęty. Wczepił palce we włosy dziewczyny, przyciągnął jej głowę i głęboko pocałował. Ledwo powstrzymał jęk, upajając się smakiem jej zwinnego języka lawirującego w tańcu z jego własnym. Powędrował dłonią na plecy Lily, a ona mocniej przylgnęła do bliżej. James już dawno się tak nie czuł. Jakby stado koni galopowało przez pobudzone ciało wrażliwe na niemal najdelikatniejszy dotyk. Powoli i ostrożnie przetoczył Lily na plecy, układając na poduszkach, a sam znalazł się na górze. Całowali się zachłannie, jakby ich ostatni pocałunek miał miejsce dawno temu, jakby wreszcie odnaleźli się po latach.

Ręka Lily wędrowała po plecach Jamesa, a kiedy dostała się pod koszulkę, przejechała paznokciami. James zadrżał, nie przestając jej całować. Przeniósł się z ust na szyję dziewczyny, podgryzając i liżąc. Cichutki jęk, który wydostał się spod ust Lily, rozpalił go do czerwoności. Mocny ucisk w spodniach sprawił, że przylgnął do dziewczyny jeszcze bliżej. Otarli się o siebie, co Jim skwitował sapnięciem.

Rzucił się na usta Lily, która czując palce Jamesa wędrujące pod jej bluzeczką, uciskające piersi i muskające skórę brzucha, jęknęła. Tym razem głośniej. Na szczęście pocałunek Jima zagłuszył nieco ten dźwięk.

I na chwilę ostudził.

James oderwał się od dziewczyny i usiadł obok. Oddychał głośno, nadal niesamowicie podniecony.

– Nie możemy.

– Cz–czemu? – spytała, kiedy odzyskała zdolność logicznego myślenia. Uniosła się na łokciach.

– Bo jesteś jeszcze taka słaba.

– Pozwól, że ja to ocenię. Daj mi różdżkę, Jim.

– Co? Po co? – zdziwił się, ale sięgnął po różdżkę leżącą na stoliku obok łóżka i podał ją dziewczynie.

Lily posłała dwa zaklęcia w stronę drzwi, a po chwili namysłu i trzecie.

– Co robisz?

– Wyciszam pokój – uśmiechnęła się nieco przebiegle. – I zamykam. Podwójnie. Na wszelki wypadek. Może wyciszę jeszcze innym zaklęciem? Troszkę mniej znanym. – Jasnoróżowy promień poleciał w stronę drzwi i rozszedł się w oka mgnieniu.

– No, nie wiem…

– Naprawdę muszę cię przekonywać, Jim? – Uniosła brwi.

– To raczej ja muszę się powstrzymywać.

James walczył ze sobą z całych sił. Z jednej strony marzył wyłącznie o rzuceniu się na Lily, wygłodniały i podniecony do granic możliwości po niebotycznie długiej przerwie. Z drugiej strony jednak pamiętał, jaka była w ostatnich dniach słaba.

Lily, widząc niepewność u Jima, przytuliła go mocno. Gdy odwzajemnił uścisk, zaczęła dłońmi błądzić po jego ciele. Najpierw rozpoczęła od karku, potem wzdłuż kręgosłupa, a na końcu przeniosła się na brzuch. W oczach Jamesa błyszczało pożądanie. Usta miał zaciśnięte, jakby ciągle się siłował.

Evans potrzebowała jednak chwilowego zapomnienia, jaki dawał seks. Potrzebowała również ciepła drugiego człowieka, poczucia miłości i Jamesa. Och, jak ona go cholernie potrzebowała! Usiadła na nim okrakiem, całkiem zwinnie ocierając się o chłopaka. Jęknął cicho. Pocałowała go i kiedy wiedziała, że jest całkowicie zatracony, zaczęła rozpinać mu spodnie.

– Nie powstrzymam się zaraz, Lily – wysapał. Jego oczy śledziły usta dziewczyny, które aktualnie wygięła w lekkim uśmiechu.

– Jim, proszę. Kocham cię.

– Ja ciebie też.

– Czuję się naprawdę o wiele lepiej. Jestem silniejsza niż wyglądam.

James powoli przekręcił Lily i znów ułożył ją na plecach na łóżku. Kiedy spojrzał głęboko w jej zielone oczy, emanowała z nich pewność siebie. Zanim złączył ich usta w pocałunku, ściągnął koszulkę i rzucił ją na ziemię.

Poczuł, jak dłonie Lily znalazły się na jego brzuchu, a potem zjechały niżej, zahaczając o gumkę bokserek. Jęknął, już dłużej nie panując nad sobą. A kto zresztą by panował, mając tak blisko najważniejszą osobę na świecie?

Kolejne minuty upłynęły im w kompletnym zapomnieniu. Myśli gdzieś uciekły, ale nikt nie zamierzał ich specjalnie szukać. Liczyło się teraz i już. To dotyk stał się zmysłem, który przejął kontrolę nad czasem.

A kiedy szczytowali już nawet dotyk nie miał znaczenia.

Charles z kolei wyłącznie raz zastanowił się, dlaczego dom stał się nagle za cichy i spokojny. Tylko kot zaczął głośno miauczeć. Pobiegł na piętro i rozłożył się przed drzwiami do pokoju Jamesa. Kotka ocierała się o posadzkę i co jakiś czas pomiaukiwała. Wyglądała jednak na zadowoloną, ale dlaczego? Charles miał większe zmartwienia niż zwierzak, który najprawdopodobniej dostał rujki. Musiał zrobić obiad.

39 komentarzy:

  1. Świetny fragment, całość logiczna i akcja nabiera rozpędu. I - zawstydziłaś mnie nieco. Na "Wielkim Oczekiwaniu" muszę wprowadzić jeszcze wiele zmian. Serdecznie pozdrawiam. No i zdrowia życzę. Wróciłem z piętnastominutowego spaceru. A mieszkam na czwartym piętrze, więc to dobry relaks. Trzy razy schodziłem - i trzy razy wchodziłem. Serdeczności !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, staram się. Muszę wreszcie popchnąć parę wątków do przodu, żeby się za nudno nie zrobiło. :) A spacer wyśmienity. Z pewnością pooddychałeś sobie świeżym powietrzem. :P

      Usuń
  2. Jejku, jak ja się ucieszyłam, widząc nowy rozdział! Przedwczesne Mikołajki - dziękuję Ci za to. ❤️
    Ależ mi się dobrze to czytało! Naprawdę się cieszę, że przejrzeli na oczy i powoli wszystko się układa... Przynajmniej im. Jestem bardzo wygłodniała informacji, co z resztą. Czekam niecierpliwie i życzę dużo weny! A gdyby przed świętami nie udało się napisać nic nowego... To Wesołych Świąt! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że Ci się podobało! Takie słowa to dla mnie idealny prezent na Mikołajki, dziękuję!
      Lepiej nie zapeszaj, tak tylko mówię. Nie może być za sielankowo. :P
      Wesołych Świąt!

      Usuń
  3. Wow, ja muszę chyba od samego początku przeczytać, bo fragment nawet mnie zaintrygował. Powiedzonka w dalszym pisaniu :D
    Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam serdecznie. Mam nadzieję, że cała historia Ci przypadnie do gustu. :)

      Usuń
  4. Ależ to jest świetne! :)
    Cudowny tekst :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawa i ciekawa historia do czytania.
    Dziękuję za wspaniałą pracę.
    Pozdrowienia ode mnie w Indonezji.

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudownie się czytało, chociaż zdjęcie Damona i Eleny cały czas mnie rozpraszało, bo akurat ostatnio zaczęłam oglądać serial po raz kolejny i moje myśli uciekały do niego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. :) Och, "Pamiętniki wampirów" to był świetny serial, który oglądałam nałogowo. Dotrwałam jednak do czwartego bądź piątego sezonu, bo potem jakoś nie mogłam się znów wciągnąć. :)

      Usuń
  7. nie wiem czemu, ale bardzo dużą uwagę przykładam do dialogów, może dlatego, że sama nie jestem dobra w ich pisaniu, jak dla mnie Ty poradziłaś sobie z tym dorbze ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. O jak ja dawno nie czytałam opowiadań :)

    PS. Dodaję Twój blog do obserwowanych :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ten rozdział mnie bardzo wciągnął. Przeczytałam całość za jednym zamachem :-) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Przyjenie się czyta a GIF całującej się pary dodaje emocji :)

    Cudo :)

    OdpowiedzUsuń
  11. jeju to mocne:D mimo że nie lubię tego typu klimatów to napisane ze smakiem i nie przerysowaniem:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musiałam, bo już dawno Lily i James nie mieli dla siebie czasu. :)

      Usuń
  12. Uwielbiam takie teksty, prześwietny :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Cóż za twórczość :) Brawo :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Czołem!
    Wena pewnie wróci, daj jej chwilę ;)
    Trochę po tym rozdziale mam wrażenie,że wszystko powoli wraca do normy u naszych bohaterów, ale pewnie tylko na chwilę. Nie dziwię się, że Anne i Dorcas głupio z powodu Lily. Dobry pomysł z tą pracą w księgarni. W ogóle pierwsze co przychodzi mi na myśl odnośnie tych anonimowych zamówień to Regulus, w sumie trochę mi go ostatnio brakuje :) Lily i James wracają do formy, ale to i tak pewnie cisza przed burzą :D
    Trzymaj się ciepło i zdrowo oczywiście!
    Wesołych Świąt
    Monika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej!
      Ta wena to już od ponad roku nie chce wracać, ale nic. Najwyżej potrzebuje lat. :) Niczego nie zdradzę w kwestii fabuły, czego zapewne się spodziewałaś. Niemniej, powiem tylko: ciepło, ciepło, ale nie odniosę się do konkretnego motywu. :)

      A jak Twoje życie? Dalej taka zabiegana? :)

      Usuń
  15. Świetnie piszesz. Wciągnęłam się w ten tekst :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Swietne! Chętnie przeczytałabym całość

    OdpowiedzUsuń
  17. Bardzo fajnie się czytało - zacznę od początku, żeby wiedzieć o co chodzi :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Świetne! Uwielbiam osoby, które tworzą takie blogowe książki, jest to coś innego, nietuzinkowego :D

    Pozdrawiam serdecznie, Melka blogerka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale każdy taki bloger myśli o wersji papierowej. :)

      Usuń
  19. Umberto Eco w dość młodym wieku życie pokazało mi, że nie wolno poświęcać się innym.

    OdpowiedzUsuń
  20. Great conversation, an interesting fragment!

    OdpowiedzUsuń