Macie ochotę na coś pikantnego? Lily i James mogą się odrobinę postarać, by zapewnić Wam rozrywkę. :)
A tak na serio, to zapraszam na kolejny rozdział. Pisanie drugiej części Fortuny nie idzie mi tak szybko, jakbym sobie tego życzyła, ale ważne, że coś tam jest. Może w grudniu odnajdę więcej weny? Who knows?
Źródło |
Życzę zdrówka i miłego czytania.
Do napisania! :)
11. Tylko życie poświęcone innym warte jest przeżycia
~ Albert Einstein
Od nocnej wizyty pana Pottera Anne czuła się okropnie. Minął ponad
tydzień, a ona do tej pory nie potrafiła
spojrzeć sobie w oczy w lustrze. Kiedy zerkała na odbicie, widziała przebrzydłą
zdrajczynię i okropną przyjaciółkę. Bardziej przejmowała się końcem własnego
nosa niż zdrowiem psychicznym i – jak się okazało – życiem Lily.
Z tego,
co Anne pamiętała, Evans wielokrotnie żaliła się, że nie może znaleźć pracy, że
nikt po wydarzeniach w Magicznej Menażerii nie zamierza jej zatrudnić, a ona
co? Anne nie zrobiła nic. Kazała Lily się nie zrażać i szukać, i pytać dalej.
Nie zainteresowała się nawet, czy przyjaciółka ma coś do zjedzenia, tylko
ciągle nakręcana przez Dorcas wyżywała się i krzyczała. Kazała płacić za
czynsz, choć wiedziała, że bez pracy przecież nie ma pieniędzy. Zabraniała
korzystać z osobistych rzeczy, włączając w to zakupione jedzenie. Wolała
wyrzucić przeterminowany jogurt niż przed końcem jego ważności podzielić się z
przyjaciółkami.
Wstyd i
obrzydzenie to dwa uczucia najczęściej pojawiające się u Anne.
Dorcas
wyglądała na jeszcze mocniej zatrwożoną. Anne słyszała nocami płacz, choć
stłumiony. Nawet nie chciała sobie wyobrażać, jak źle czuła się Dorcas z
wiedzą, że to głównie ona była prowodyrem kłótni między dziewczynami. Sama nie
mogła znaleźć pracy, choć z kompletnie innego powodu niż Lily. Dorcas nie
potrafiła się zdecydować, kim zamierza zostać w przyszłości, dlatego
rezygnowała niemal z każdej oferty, czym okropnie zawodziła babcię. Poczucie
winy rozrosło się i przyniosło złość. Złość napędzało rozdrażnienie spowodowane
brakiem zainteresowania ze strony Syriusza, a te wszystkie negatywne emocje
wyładowywała na Lily.
W pokoju
Lily na powrót pojawiły się meble. Nowe biurko, łóżko, szafa i niewielka komoda
stały już na swoim miejscu, czekając na właściciela.
–
Wystawiamy ogłoszenie? – spytała Anne.
Wraz z
Dorcas od rana siedziały w kuchni i przy kawie próbowały ogarnąć, co z
mieszkaniem. Z jednej strony chciały przeczekać aż sytuacja się unormuje, aż
Lily wróci, ale nie potrafiły stwierdzić, ile czasu to zajmie. A przecież
potrzebowały współlokatora. Same nie dadzą rady opłacać czynszu.
– Może
najpierw popytamy wśród znajomych?
– Dobra.
Ale… Dora, nie możemy wiecznie zwlekać.
– Wiem.
Dorcas
westchnęła, a jej oczy zaszkliły się. Ostatnio ciągle płakała. Próbowała
spotkać się z Lily, pogadać, przeprosić, ale Charles odmówił, gdy zawitała w
Dolinie Godryka.
– Lila na
razie nie przyjmuje żadnych gości – powiedział stanowczo.
– Nawet
mnie?
–
Szczególnie ciebie. Moja droga – dodał, gdy Dorcas za wszelką cenę starała się
nie rozryczeć – nie dziw się ani mi, ani Lily. Ona też bardzo przeżyła wasze…
kłótnie. A ja nie pozwolę, by się denerwowała. Nerwy źle na nią wpływają, a
Lila… Lila potrzebuje odpoczynku. Przekażę jej, że byłaś i jeśli zażyczy sobie
twojej obecności, wyślę sowę.
Ale sowa
nie przyleciała ani następnego dnia, ani kolejnego. Pod koniec tygodnia Dorcas
straciła jakąkolwiek nadzieję.
– Może
Syriusz się zgodzi? – zaproponowała Dorcas.
– Jesteś
pewna, że chcesz z nim zamieszkać?
– To
przecież mój chłopak.
– No,
właśnie…
– O co ci
chodzi, Ann? – warknęła Meadows, przestając panować nad głosem. Od kiedy
skończyła Hogwart, wszyscy tylko ciągle się jej czepiali. Poszukaj pracy, mówiła babcia. Syriusz nie znajdował czasu, zajęty
lataniem z aurorami i innymi kadetami na misje. Lissie w wysłanych listach
ciągle dopytywała, jak poszukiwania upragnionego zawodu, a Anne tylko na nią
patrzyła tym wzrokiem pełnym wyrzutów. Jakby to była jej wina, że Lily popadła
w depresję! Na samą myśl oczy znów zrobiły się wilgotne.
– Tylko
się nie denerwuj, ale ostatnio niezbyt dogadujecie się z Łapą. Nie wiem, czy
zamierzam słuchać waszych kłótni…
–
Świetnie! Jak widać ostatnio z nikim się nie dogaduję, a wszystko to, co nas
spotyka, to moja wina! Ach, walcie się wszyscy!
– Dor, to
nie tak…
Ale Dorcas
już nie słuchała. Wstała od stołu i wściekła jak osa zamknęła się w pokoju.
Wstrzymała łzy, ale kiedy rzuciła się na łóżko nie potrafiła ich powstrzymać.
Zazwyczaj płacz i poduszka były nierozłącznym elementem. Schowała twarz w
pościeli, chcąc jak najbardziej stłumić szloch. Dopiero po paru minutach wpadła
na pomysł rzucenia zaklęcia wyciszającego; wtedy już nic Dorcas nie stopowało.
Płakała głośno, niemal histerycznie, i długo. A każda wypływająca łza niosła ze
sobą ogromny smutek, żal (głównie do samej siebie), ale też pozwalała na
oczyszczenie oraz zebranie się do kupy.
Kiedy już
nie miała czym płakać, a zaczerwieniona i zapuchnięta twarz powoli zaczęła
wracać do normalności, Dorcas podniosła się wreszcie z łóżka. Rękę miała
zdrętwiałą, a w głowie pojawił się pulsacyjny ból. Pierwszy raz jednak od czasu
opuszczenia Hogwartu Dorcas zakasała przysłowiowe rękawy i nie bacząc na
niedogodności, przysiadła do biurka. Otworzyła Proroka Informacyjnego –
pierwszego ze stosu, który chomikowała od miesięcy i który babcia tak chętnie i
przynajmniej raz w tygodniu jej wysyłała.
Na szarym
papierze zaczęły pojawiać się pozakreślane czarnym atramentem kołeczka, w
środku których widniały ogłoszenia o pracę. I to wyłącznie te, które
ewentualnie mogły zainteresować Dorcas.
Panna
Wisborn po wybuchu przyjaciółki postanowiła wziąć sprawy we własne ręce. Szybko
dopiła kawę, zarzuciła sweter, a później kurtkę oraz szalik, i wyszła z
mieszkania. Teleportowała się wprost na Pokątną, tuż przed księgarnią rodziców.
Była wczesna pora, ale ojciec zwykle otwierał tuż po wschodzie słońca.
Szczególnie ostatnio, kiedy interes nie kwitł jak powinien, a czarodzieje
raczej stronili od Starej Antykwarni.
– Ann? Co
tu robisz, córeczko?
– Cześć,
tato – przywitała się Anne, wchodząc za ladę i całując ojca w policzek.
Adam
Wisborn był niemal pięćdziesięcioletnim mężczyzną, który wskutek czerwcowych
wydarzeń znacznie się postarzał. Na jego niegdyś ciemnych włosach pojawiły się
siwe prześwity, a zakola ewidentnie się pogłębiły. Zmarszczki wokół ust i oczu
dodawały powagi, choć podczas uśmiechu twarz łagodniała, nadając Adamowi nieco
krnąbrnego wyglądu.
–
Przyszłaś mi pomóc?
–
Przyszłam pogadać.
Adam nie
zwrócił uwagi na poważny ton córki. Uśmiechnął się i zaraz zniknął za drzwiami
zaplecza. Wrócił po paru minutach ze świeżymi, maślanymi bułeczkami upieczonymi
z samego rana przez Dafne.
– Pewnie
kawę już piłaś, ale masz tu bułeczki. Są naprawdę dobre. Tym razem mama się
postarała.
Puścił
oko córce.
Anne nie
potrafiła się powstrzymać i szybko pochłonęła jedną. Faktycznie były smaczne.
Kiedy skończyła żuć, wypaliła:
– Chcę
się zwolnić.
– Co? –
Adam przerwał katalogowanie nowoprzybyłych książek.
– Tylko
się na mnie nie złość, tato, dobra? Chcę się stąd zwolnić, bo chcę, żebyście
zatrudnili Lily. Przez to, co się stało w Magicznej Menażerii, nikt nie chce
jej nigdzie zatrudnić. A mugole nie mają żadnego potwierdzenia, że skończyła
jakąś szkołę, więc też nikt nie daje jej żadnej pracy. Proszę, tato.
Pan
Wisborn zmarszczył czoło. Nie wiedział dokładnie, co się wydarzyło między
dziewczynami, ale Anne brzmiała na kompletnie zrezygnowaną. Jakby jej prośba,
była ostatnią nadzieją. Powoli pokiwał głową, na widok czego córka aż
westchnęła.
– No,
jasne. Pewnie. Ale przecież obie możecie tu pracować. Nie musisz się od razu
zwalniać.
– Daj
spokój, tato. Ledwo wiążecie koniec z końcem. Nie potrzebujesz więcej
pracownic. To generuje wyłącznie dodatkowe koszty. Poza tym zamierzam się
wreszcie usamodzielnić. Zacząć pracę w Ministerstwie, albo gdzieś. A ja na tę
chwilę mam większe szanse niż Lily, wierz mi.
– Dobrze,
niech będzie.
–
Dziękuję!
– Ale
jeśli w przeciągu miesiąca nie znajdziesz pracy, wracasz tutaj, młoda panno. To
ty jesteś moją córką. Nie Lily.
– Dwóch
miesięcy.
– No,
niech ci będzie – poddał się, bo wiedział, że córka bywała równie uparta co
żona. – A masz jakieś odłożone pieniądze? Potrzebujesz dodatkowych sykli?
– Nie,
dzięki, tatusiu. Poradzę sobie!
– Czyli
rozumiem, że twoje wymówienie wchodzi z dniem dzisiejszym?
– Jeszcze
dzisiaj ci pomogę. I myślę, że do końca tygodnia też, bo widzisz, Lily na razie
jest trochę… chora. Musi odpoczywać. Ale wydaje mi się, że w następny
poniedziałek już będzie gotowa do pracy.
– W
porządku. Zjedz jeszcze jedną bułeczkę i zabieraj się za rozkładanie książek.
Trzeba też skompletować dwa zamówienia, dość pokaźne, szczerze mówiąc. W ogóle
wiesz, że mamy anonimowego klienta?
Anne
uniosła brwi.
–
Anonimowego? Jak to?
– Raz na
tydzień, czasami dwa razy, dostajemy sowę z listą książek. Takie kupowanie przez
pocztę. Prawie jak w mugolskim świecie, tylko że tam ludzie zamawiają przez
Internet.
– Przez
co?
–
Nieważne. – Machnął ręką. Po tylu latach życia wśród czarodziei wiedział, że
wyjaśnienie im działania nowinek technologicznych graniczy z cudem. – Ale ten
klient podsunął mi świetny pomysł! Będziemy prowadzić sprzedaż wysyłkową!
Ludzie będą mogli zamawiać listownie konkretne egzemplarze, a my będziemy im je
wysyłać pocztą. W tych czasach chodzenie po Pokątnej jest bardzo niepewne i
dość… Cóż, powiedzmy, że wiele ludzi boi się wychylać nosy poza drzwi domu.
– To… To
świetny pomysł, tato. Naprawdę.
– Cieszę
się, że ci się podoba. – Adam uśmiechnął się. – I tu rodzi się twoje zadanie.
Oczywiście, ja tylko skompletujesz te dwa zamówienia. Chciałabym, żebyś
napisała ogłoszenie do Proroka i do innych gazet. No, wiesz, że w Starej
Antykwarni pojawił się nowy sposób nabywania książek, i te pe.
– A
będziemy mieć na to pieniądze?
– To
znaczy?
–
Ogłoszenia w Proroku są strasznie drogie, tato.
– Ach,
no, tak, tak. Nie mamy wyjścia i trzeba zaryzykować. To nasza ostatnia
nadzieja. Inaczej będziemy musieli zamknąć księgarnie. Poza tym ostatnio coś
mamy farta, więc myślę, że i na tym polu się nam uda.
– Farta? –
zdziwiła się Anne.
–
Pamiętasz, jak wysłałem cię do Ministerstwa Magii, żebyś złożyła to pismo o
zapomogę? Przyznali nam nawet całkiem sporą sumę pieniędzy. Co miesiąc nasza
skrytka powiększa się o paręnaście dodatkowych galeonów.
–
Naprawdę? To cudownie! – ucieszyła się szczerze Anne. Wreszcie coś zaczęło się
układać! – Mogę zobaczyć pismo zwrotne? Ciekawa jestem, co odpisali.
– Nie
dostaliśmy żadnego pisma zwrotnego.
– Nie?
– No,
nie. Ale czy to ważne? Najważniejsze, że przysyłają nam dodatkowe środki na
życie.
– Mhm… –
odparła nieprzekonana.
W
zamyśleniu i bez dalszych słów ruszyła między regały. W dłoni dzierżyła
różdżkę, a w drugiej listę zamówionych książek. Kiedy je tak zbierała i
układała stos, odniosła dziwne wrażenie, że ten anonimowy klient zamówił same
drogie egzemplarze. Po co? Zwykle ludzie lecieli po kosztach, biorąc jak
najtańsze, szczególnie w tych niepewnych czasach. A teraz? Anne miała wrażenie,
że ten gość wyda majątek. Kiedy podliczyła całość, nie pomyliła się. Wyszło
dwadzieścia galeonów, dwa sykle i siedemnaście knutów.
– Tato –
zagadnęła – jak długo już ten klient wysyła ci te listy?
– A bo ja
wiem? Miesiąc?
– To
czemu mówisz mi o tym dopiero teraz?
–
Zapomniałem, córeczko. Zresztą, a czy to ważne? Najważniejsze, że kupuje. –
Adam pochylił się nad pergaminem z ceną i zagwizdał. – Dużo wychodzi, prawda?
Daj mu rabat. Podarujmy mu te sykle i knuty.
Anne
potaknęła, choć niepewnie.
Dziesięć
minut później całość została ślicznie zapakowana, mocno zawiązana, a sowy z
Poczty przyleciały zgodnie z zamówieniem Adama. Były to trzy sporawe okazy,
które i tak ledwo dały radę unieść ciężkie tomiska.
– Nie
boisz się, że ci nie zapłaci?
– Na
początku troszkę się bałem, ale zaryzykowałem. Zapłacił za każdym razem.
– To
dziwne – powiedziała pod nosem, odchodząc i znów znikając za piętrzącymi się
regałami najróżniejszych książek.
Anne była
skołowana, nie ma co ukrywać. Kompletnie nie wierzyła w szczęście, zwłaszcza w
swoim przypadku i zwłaszcza po minionych wydarzeniach. Musiała więc jak
najprędzej wyjaśnić sytuację dotyczącą zapomogi (może pismo zapodziało się po
drodze albo sowa dostarczyła je pod inny adres?), ale przede wszystkim należało
wybadać sytuację związaną z anonimowym klientem. Anne wiedziała, że darowanemu
koniowi nie zagląda się w zęby, jak mawiali mugole, jednak co mogła uczynić? Przeczucie
podpowiadało kompletnie coś sprzecznego – wiedziała, że jeśli dowie się, kim
jest klient, wiele puzzli znajdzie swoje miejsce w układance.
Parę godzin później, gdy zmierzyła się ze wszystkimi obowiązkami i miała chwilę wolnego, usiadła przed ladą i skleciła dwa listy do Ministerstwa. Jeden do Urzędu Pomocy Potrzebującym Czarodziejom z prośbą o ponowne wysłanie pisma zwrotnego, a drugi do Archiwum Czarodziejów w celu dowiedzenia się, kto mieszkał pod adresem znajdującym się na paczkach wysyłanych do anonimowego klienta.
*
James
sięgnął po koc i zaczął opatulać nim Lily. Dość szczelnie.
–
Przestań. Jest mi ciepło – próbowała się wyrwać, co niekoniecznie się udało, bo
Lily nadal była słaba.
Siedzieli
przed kominkiem na kanapie. Lily chciała odprężyć się i pomyśleć, co dalej, ale
James nawet nie pozwalał jej na moment przymknąć oczu. Co chwila pojawiały się
pytania: jak się czuje, czy jej zimno, czy ciepło, czy może za gorąco? Czy jest
głodna, czy chce jej się pić, a może jednak zje coś malutkiego przed obiadem?
Znów czy dobrze się czuje, a potem czy się czuje źle, czy wygodnie, czy chce
iść do pokoju się położyć, bo przecież powinna odpoczywać? Czy potrzebuje
czegoś do roboty, czy jej się nie nudzi, może chce książkę? Ale nie, Lily nie
może przemęczać oczu czytaniem.
–
Przestań! – wrzasnęła nagle Lily, kiedy James po raz setny zapytał, czy dobrze
się czuje. – Zachowujesz się jak wariat! Najpierw wcale nie zwracasz na mnie
uwagi, a teraz przesadzasz w drugą stronę! Jesteś takim durniem, Jim!
– Nie
denerwuj się tak. Jesteś zbyt słaba, żeby reagować tak emocjonalnie. Zaraz ci
zrobię eliksir uspokajający. I może kanapkę?
Propozycja
Jamesa skończyła się warknięciem ze strony Lily, szybkim odrzuceniem koca na
ziemię, co było nie lada wyzwaniem, bo była nim naprawdę szczelnie owinięta, a
później głośnym tupotem towarzyszącym wchodzeniu na piętro. Chłopak,
oczywiście, próbował pomóc jej przy schodach, ale posłała mu tak krwiożercze
spojrzenie, że zwątpił. Kiedy otwierał drzwi do pokoju i chciał władować się do
środka, nagle dostał zaklęciem odpychającym, a drzwi trzasnęły z hukiem niemal
łamiąc mu nos. Na szczęście w porę odskoczył.
– Cieszę
się, że zgodnie z moimi zaleceniami, Lila, nosisz przy sobie różdżkę –
stwierdził Charles, który zwabiony krzykiem znalazł się na piętrze i akurat był
świadkiem tej prześmiesznej sytuacji.
–
Dziękuję, panie Potter. – Zza drzwi dobiegł zmęczony głos dziewczyny. – Niech
pan powie coś temu gumochłonowi, bo jak Merlina kocham, kolejne zaklęcie,
którym dostanie, nie będzie należało do lekkich i przyjemnych. Daj mi spokój,
James!
– Ale
Lily! Ja chcę tylko pomóc!
James
zapukał do drzwi. Złapał za klamkę i próbował je otworzyć, ale na próżno, bo
były zamknięte od środka. Niespodziewanie klamka stała się pieruńsko gorąca.
Syknął, zabierając rękę i machając nią w powietrzu.
– Nie
dajesz mi wyboru, Liluś. Ja się naprawdę o ciebie cholernie martwię.
Jim
poszedł do pokoju i wrócił ze swoją różdżką. Kiedy przymierzał się do rzucenia
zaklęcia, głośny syk Charlesa rozległ się za plecami:
– Ani mi
się waż. Jeśli jeszcze raz w taki sposób będziesz zamierzał naruszyć przestrzeń
osobistą Lily, popamiętasz nie tylko ją, ale też mnie.
– Ale co
mi innego pozostało? Muszę być przy niej. Ona potrzebuje mojej pomocy – jęknął
niemal żałośnie.
– Błąd.
Lila potrzebuje teraz spokoju, a ty jej go nie zapewniasz. Pomocy potrzebowała
wcześniej, czego, swoją drogą, również nie potrafiłeś jej zapewnić. Odpuść,
synu. Zachowaj się jak na mężczyznę przystało i uszanuj prywatność Lily.
James
westchnął.
–
Rozumiem, że się martwisz – dodał Charles spokojniejszym tonem. Położył dłoń na
ramieniu syna. – Ale przeginasz. Jeszcze trochę i Lily cię rzuci. To cud, że
wcześniej tego nie zrobiła. Najwyraźniej ma do ciebie jakąś słabość, czy coś…
Żartuję – dodał szybko, widząc rzedniejącą minę syna. – Odpuść.
– No,
właśnie nie mogę! Jak ostatnio odpuściłem, to zobacz, jak to się wszystko
skończyło! Lily prawie umarła!
Charles
odetchnął głęboko.
– Chodź
na dół.
– Ale…
– Chodź.
James po
raz ostatni smętnie spojrzał na zamknięte drzwi, po czym poddał się i zszedł z
ojcem do kuchni.
Kiedy
trzy godziny później James leżał na łóżku w swoim pokoju, usłyszał ciche
pukanie. Do środka, ku zdziwieniu, weszła Lily. Uśmiechnęła się lekko, nieco
niepewnie. Jim zerwał się na równe nogi.
– Uczysz
się?
– Nie.
– Nie? –
Brwi powędrowały wyżej. – Ostatnio coś rzadko zaglądasz do książek i prawie
wcale nie wychodzisz na zajęcia. Jim, posłuchaj mnie uważnie, dobrze?
– Może
usiądziesz?
Lily
westchnęła, ale podeszła do łóżka i usiadła. Poklepała wolne miejsce obok,
które niemal natychmiast zajął Jim. Chłopak zdążył dokładnie przyjrzeć się
Lily, kiedy ta przechodziła przez pokój. Nabrała kolorów, oczy jej błyszczały,
włosy powoli odzyskiwały dawny blask. To z wychudzonym ciałem dziewczyny James
miał problem. Doskonale widział, jak wisiały na niej nawet najmniejsze ubrania,
jak każdy ruch sprawiał jej ból. Lily z pewnością czuła się lepiej, ale daleko
jej było do kompletnego ozdrowienia.
– Jim,
proszę cię, posłuchaj mnie, zanim zaczniesz przerywać i wyrywać się do pomocy,
dobrze?
– Dobrze.
– Bardzo
dziękuję, że się tak o mnie troszczysz, ale nie jestem lalką. Mam władzę nad
rękoma, nogami, mój mózg też się nawet nieźle sprawuje. Potrafię więc wiedzieć,
kiedy jest mi dobrze, a kiedy źle. Od kiedy tu przyszłam, całkowicie
zwariowałeś. Zacząłeś przesadzać, czym mnie mocno irytujesz, a jak wiesz, nie
powinnam się teraz denerwować.
Jim
kiwnął głową.
– Musisz
mi troszkę odpuścić. Jestem duża, umiem o siebie zadbać.
– No, nie
wiem…
– Ta
sytuacja, która miała miejsce, to… To już się nie powtórzy. Już nie będę taka
uparta, zmądrzałam. Następnym razem, gdy będzie się źle działo, pierwsze co, to
przyjdę do ciebie i do twojego taty.
–
Następny raz nie będzie miał nigdy miejsca. Zajmę się tobą. Obiecałem przecież.
– Wiem,
że się zajmiesz. Ale, Jim, nie możesz przeze mnie rezygnować z własnych planów.
Z własnych marzeń. Przecież tak bardzo chciałeś zostać uzdrowicielem, a teraz
co? Teraz nie chodzisz na zajęcia, nie uczysz się, całkowicie olewasz sprawę. I
to dlaczego? Przeze mnie.
– Kocham
cię, Liluś, i to ty jesteś dla mnie najważniejsza. To ty jesteś moim marzeniem
– wyszeptał, minimalnie przysuwając się do dziewczyny.
– Jim,
ja… Ja potrzebuję czasu. Muszę sobie poukładać w głowie wiele spraw, o których nawet
nie masz zielonego poję…
– To mi
opowiedz.
– Tylko
jeśli obiecasz mi, że ponownie przyłożysz się do nauki. Zbyt wiele osiągnąłeś,
by się teraz poddać.
– Nie
chcę się poddawać. Chcę tylko, żeby… – zamilkł.
– Żeby
co?
– Żeby ta
sytuacja nigdy się nie powtórzyła. – Brązowe oczy powędrowały po ciele Lily,
zatrzymując się na jej drobnej, kościstej, lecz zarumienionej twarzy. – To, jak
mój ojciec cię wtedy przyniósł… Widok twojego chudego ciała, tego, jaka słaba
byłaś… To… To straszne. Najgorszy koszmar, jaki może nawiedzić w snach. Tylko
że to nie był sen. Ty naprawdę prawie umarłaś i to przeze mnie i moje
zawzięcie. Nie mogę sobie wybaczyć, że cię olewałem, odpychałem i nie
potrafiłem znaleźć dla ciebie czasu… Prawie umarłaś, Liluś – wyszeptał niemal
bezgłośnie, chowając głowę w dłoniach.
Lily ze
wzruszeniem ścisnęła kolano Jamesa. Gdy chłopak podniósł głowę, jego oczy
lśniły od wstrzymywanych łez.
– Nie
wiem, co bym bez ciebie zrobił. Ja… Ja…
– Ja też,
Jim. Ja też.
James
przygarnął do siebie dziewczynę, napawając się znajomym zapachem. Zanurzył nos
we włosach i odetchnął głęboko. Nawet nie potrafił sobie wyobrazić, jak
wyglądałoby jego życie bez Lily. Sama myśl wywoływała jedynie ból serca i
przeogromny strach. Chwycił jej twarz w dłonie, a kiedy skinęła głową,
pocałował ją. Muskał usta Lily najdelikatniej jak potrafił, bojąc się, że zrobi
jej krzywdę.
Lily
oderwała się do Jamesa zaledwie na sekundę.
– Nie
jestem z porcelany.
James nie
potrzebował innej zachęty. Wczepił palce we włosy dziewczyny, przyciągnął jej
głowę i głęboko pocałował. Ledwo powstrzymał jęk, upajając się smakiem jej
zwinnego języka lawirującego w tańcu z jego własnym. Powędrował dłonią na plecy
Lily, a ona mocniej przylgnęła do bliżej. James już dawno się tak nie czuł.
Jakby stado koni galopowało przez pobudzone ciało wrażliwe na niemal
najdelikatniejszy dotyk. Powoli i ostrożnie przetoczył Lily na plecy, układając
na poduszkach, a sam znalazł się na górze. Całowali się zachłannie, jakby ich
ostatni pocałunek miał miejsce dawno temu, jakby wreszcie odnaleźli się po
latach.
Ręka Lily
wędrowała po plecach Jamesa, a kiedy dostała się pod koszulkę, przejechała
paznokciami. James zadrżał, nie przestając jej całować. Przeniósł się z ust na
szyję dziewczyny, podgryzając i liżąc. Cichutki jęk, który wydostał się spod
ust Lily, rozpalił go do czerwoności. Mocny ucisk w spodniach sprawił, że
przylgnął do dziewczyny jeszcze bliżej. Otarli się o siebie, co Jim skwitował
sapnięciem.
Rzucił
się na usta Lily, która czując palce Jamesa wędrujące pod jej bluzeczką,
uciskające piersi i muskające skórę brzucha, jęknęła. Tym razem głośniej. Na
szczęście pocałunek Jima zagłuszył nieco ten dźwięk.
I na
chwilę ostudził.
James
oderwał się od dziewczyny i usiadł obok. Oddychał głośno, nadal niesamowicie
podniecony.
– Nie
możemy.
–
Cz–czemu? – spytała, kiedy odzyskała zdolność logicznego myślenia. Uniosła się
na łokciach.
– Bo
jesteś jeszcze taka słaba.
– Pozwól,
że ja to ocenię. Daj mi różdżkę, Jim.
– Co? Po
co? – zdziwił się, ale sięgnął po różdżkę leżącą na stoliku obok łóżka i podał
ją dziewczynie.
Lily
posłała dwa zaklęcia w stronę drzwi, a po chwili namysłu i trzecie.
– Co
robisz?
–
Wyciszam pokój – uśmiechnęła się nieco przebiegle. – I zamykam. Podwójnie. Na
wszelki wypadek. Może wyciszę jeszcze innym zaklęciem? Troszkę mniej znanym. –
Jasnoróżowy promień poleciał w stronę drzwi i rozszedł się w oka mgnieniu.
– No, nie
wiem…
–
Naprawdę muszę cię przekonywać, Jim? – Uniosła brwi.
– To
raczej ja muszę się powstrzymywać.
James
walczył ze sobą z całych sił. Z jednej strony marzył wyłącznie o rzuceniu się
na Lily, wygłodniały i podniecony do granic możliwości po niebotycznie długiej
przerwie. Z drugiej strony jednak pamiętał, jaka była w ostatnich dniach słaba.
Lily,
widząc niepewność u Jima, przytuliła go mocno. Gdy odwzajemnił uścisk, zaczęła
dłońmi błądzić po jego ciele. Najpierw rozpoczęła od karku, potem wzdłuż
kręgosłupa, a na końcu przeniosła się na brzuch. W oczach Jamesa błyszczało
pożądanie. Usta miał zaciśnięte, jakby ciągle się siłował.
Evans
potrzebowała jednak chwilowego zapomnienia, jaki dawał seks. Potrzebowała
również ciepła drugiego człowieka, poczucia miłości i Jamesa. Och, jak ona go
cholernie potrzebowała! Usiadła na nim okrakiem, całkiem zwinnie ocierając się
o chłopaka. Jęknął cicho. Pocałowała go i kiedy wiedziała, że jest całkowicie
zatracony, zaczęła rozpinać mu spodnie.
– Nie
powstrzymam się zaraz, Lily – wysapał. Jego oczy śledziły usta dziewczyny,
które aktualnie wygięła w lekkim uśmiechu.
– Jim,
proszę. Kocham cię.
– Ja
ciebie też.
– Czuję
się naprawdę o wiele lepiej. Jestem silniejsza niż wyglądam.
James
powoli przekręcił Lily i znów ułożył ją na plecach na łóżku. Kiedy spojrzał
głęboko w jej zielone oczy, emanowała z nich pewność siebie. Zanim złączył ich
usta w pocałunku, ściągnął koszulkę i rzucił ją na ziemię.
Poczuł,
jak dłonie Lily znalazły się na jego brzuchu, a potem zjechały niżej,
zahaczając o gumkę bokserek. Jęknął, już dłużej nie panując nad sobą. A kto
zresztą by panował, mając tak blisko najważniejszą osobę na świecie?
Kolejne
minuty upłynęły im w kompletnym zapomnieniu. Myśli gdzieś uciekły, ale nikt nie
zamierzał ich specjalnie szukać. Liczyło się teraz i już. To dotyk stał się
zmysłem, który przejął kontrolę nad czasem.
A kiedy
szczytowali już nawet dotyk nie miał znaczenia.
Charles z kolei wyłącznie raz zastanowił się, dlaczego dom stał się nagle za cichy i spokojny. Tylko kot zaczął głośno miauczeć. Pobiegł na piętro i rozłożył się przed drzwiami do pokoju Jamesa. Kotka ocierała się o posadzkę i co jakiś czas pomiaukiwała. Wyglądała jednak na zadowoloną, ale dlaczego? Charles miał większe zmartwienia niż zwierzak, który najprawdopodobniej dostał rujki. Musiał zrobić obiad.
Świetny fragment, całość logiczna i akcja nabiera rozpędu. I - zawstydziłaś mnie nieco. Na "Wielkim Oczekiwaniu" muszę wprowadzić jeszcze wiele zmian. Serdecznie pozdrawiam. No i zdrowia życzę. Wróciłem z piętnastominutowego spaceru. A mieszkam na czwartym piętrze, więc to dobry relaks. Trzy razy schodziłem - i trzy razy wchodziłem. Serdeczności !
OdpowiedzUsuńDzięki, staram się. Muszę wreszcie popchnąć parę wątków do przodu, żeby się za nudno nie zrobiło. :) A spacer wyśmienity. Z pewnością pooddychałeś sobie świeżym powietrzem. :P
UsuńJejku, jak ja się ucieszyłam, widząc nowy rozdział! Przedwczesne Mikołajki - dziękuję Ci za to. ❤️
OdpowiedzUsuńAleż mi się dobrze to czytało! Naprawdę się cieszę, że przejrzeli na oczy i powoli wszystko się układa... Przynajmniej im. Jestem bardzo wygłodniała informacji, co z resztą. Czekam niecierpliwie i życzę dużo weny! A gdyby przed świętami nie udało się napisać nic nowego... To Wesołych Świąt! ;)
Bardzo się cieszę, że Ci się podobało! Takie słowa to dla mnie idealny prezent na Mikołajki, dziękuję!
UsuńLepiej nie zapeszaj, tak tylko mówię. Nie może być za sielankowo. :P
Wesołych Świąt!
Super się czytało :-)
OdpowiedzUsuńDzięki. :)
UsuńWow, ja muszę chyba od samego początku przeczytać, bo fragment nawet mnie zaintrygował. Powiedzonka w dalszym pisaniu :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko
Zapraszam serdecznie. Mam nadzieję, że cała historia Ci przypadnie do gustu. :)
UsuńAleż to jest świetne! :)
OdpowiedzUsuńCudowny tekst :)
Dziękuję. :
UsuńCiekawa i ciekawa historia do czytania.
OdpowiedzUsuńDziękuję za wspaniałą pracę.
Pozdrowienia ode mnie w Indonezji.
Cudownie się czytało, chociaż zdjęcie Damona i Eleny cały czas mnie rozpraszało, bo akurat ostatnio zaczęłam oglądać serial po raz kolejny i moje myśli uciekały do niego.
OdpowiedzUsuńDziękuję. :) Och, "Pamiętniki wampirów" to był świetny serial, który oglądałam nałogowo. Dotrwałam jednak do czwartego bądź piątego sezonu, bo potem jakoś nie mogłam się znów wciągnąć. :)
Usuńnie wiem czemu, ale bardzo dużą uwagę przykładam do dialogów, może dlatego, że sama nie jestem dobra w ich pisaniu, jak dla mnie Ty poradziłaś sobie z tym dorbze ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję za komplement. :)
UsuńO jak ja dawno nie czytałam opowiadań :)
OdpowiedzUsuńPS. Dodaję Twój blog do obserwowanych :)
Dziękuję. :)
UsuńTen rozdział mnie bardzo wciągnął. Przeczytałam całość za jednym zamachem :-) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCieszę się! Również pozdrawiam. :)
UsuńPrzyjenie się czyta a GIF całującej się pary dodaje emocji :)
OdpowiedzUsuńCudo :)
Super mi to słyszeć, dzięki. :)
Usuńjeju to mocne:D mimo że nie lubię tego typu klimatów to napisane ze smakiem i nie przerysowaniem:)
OdpowiedzUsuńMusiałam, bo już dawno Lily i James nie mieli dla siebie czasu. :)
UsuńUwielbiam takie teksty, prześwietny :)
OdpowiedzUsuńDziękuję. :)
UsuńCóż za twórczość :) Brawo :)
OdpowiedzUsuńCzołem!
OdpowiedzUsuńWena pewnie wróci, daj jej chwilę ;)
Trochę po tym rozdziale mam wrażenie,że wszystko powoli wraca do normy u naszych bohaterów, ale pewnie tylko na chwilę. Nie dziwię się, że Anne i Dorcas głupio z powodu Lily. Dobry pomysł z tą pracą w księgarni. W ogóle pierwsze co przychodzi mi na myśl odnośnie tych anonimowych zamówień to Regulus, w sumie trochę mi go ostatnio brakuje :) Lily i James wracają do formy, ale to i tak pewnie cisza przed burzą :D
Trzymaj się ciepło i zdrowo oczywiście!
Wesołych Świąt
Monika
Hej!
UsuńTa wena to już od ponad roku nie chce wracać, ale nic. Najwyżej potrzebuje lat. :) Niczego nie zdradzę w kwestii fabuły, czego zapewne się spodziewałaś. Niemniej, powiem tylko: ciepło, ciepło, ale nie odniosę się do konkretnego motywu. :)
A jak Twoje życie? Dalej taka zabiegana? :)
szanuje za wyobraźnie ;DD mega!
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszesz. Wciągnęłam się w ten tekst :)
OdpowiedzUsuńBardzo interesujące ;)
OdpowiedzUsuńSwietne! Chętnie przeczytałabym całość
OdpowiedzUsuńOh so interesting
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie się czytało - zacznę od początku, żeby wiedzieć o co chodzi :)
OdpowiedzUsuńMiłego czytania. :)
UsuńŚwietne! Uwielbiam osoby, które tworzą takie blogowe książki, jest to coś innego, nietuzinkowego :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie, Melka blogerka
Ale każdy taki bloger myśli o wersji papierowej. :)
UsuńUmberto Eco w dość młodym wieku życie pokazało mi, że nie wolno poświęcać się innym.
OdpowiedzUsuńGreat conversation, an interesting fragment!
OdpowiedzUsuń