12 maja 2012

Śmierć jest ostatnim wrogiem


Otce

Dzień dwudziesty siódmy listopada 2002 roku
Godzina dziewiąta czterdzieści dwie

            Siedziałem na zimnym murku, którego chłód całkowicie przesiąkł moje ciało. W zadumaniu przekręciłem lekko głowę, przez co mój wzrok padł prosto na czarny niebyt. Nie było gwiazd. Ich blask przysłaniały ciemne chmury, które swoim jestestwem wywoływały strach i gęsią skórkę u domniemanego obserwatora. W przytłaczającym spokoju dotykały wręcz swoim badawczym spojrzeniem, którego czułość powodowała, że stopniowo topniałem. Moje serce zalewał dziwny do opisania mrok. Powoli uspokajał on moje zszargane nerwy, wyłączał wszelakie uczucia i emocje.
          Nagle poczułem się, jakbym był nagi. Jakby świat dokładnie poznał wszystkie moje tajemnice, a ludzie ze śmiechem wytykali palcami moją osobę. Prawie słyszałem ich satyryczne myśli; trwałem w ich głowie, słyszałem ich uszami, widziałem ich oczami.
            Zamknąłem szczelnie powieki, zastanawiając się, która godzina właśnie wybiła.
         Mimo że byłem naprawdę ciekawy, ile pozostało mi jeszcze życia, moja świadomość stanowczo odmawiała tej wiedzy. Wolała uciec, nie wiedzieć lub całkiem zapomnieć, co z minuty na minutę coraz bardziej kusiło i przyciągało. Wiele razy - zanim jeszcze zamknęli mnie w celi śmierci i byłem przenoszony z jednego zamkniętego pomieszczenia przesłuchań do drugiego - zastanawiałem się, czy gdybym poprosił aurorów o rzucenie zaklęcia wymazującego pamięć, zgodziliby się. Po chwili jednak uświadamiałem sobie, że za nic w świecie nie pozwoliłbym stracić sobie tych wszystkich życiowych wspomnień i refleksji. W końcu one były mną, a przez tą chorą sytuację nie chciałbym stracić jeszcze samego siebie. Już i tak wiele wycierpiałem. Niestety, nijak się to miało do gehenny, którą zadałem innym. To dlatego całkowicie poddałem się procesom i przeróżnym oskarżeniom. Nadszedł nareszcie czas, by odkupić winy.
            Ziewnąłem szeroko - byłem najzwyczajniej w świecie wykończony. Po prostu zmęczyło mnie ciągłe oczekiwanie, a te wszystkie niewiadome, które z kolejnymi dniami zdawały się rosnąć, tylko osłabiały mój organizm.
            Wstałem, czując, jak drętwieją mi nogi.
          Nie lubiłem tego uczucia. Wówczas po ciele rozchodziły się dziwne dreszcze, które ani nie łaskotały, ani nie swędziły, ani nawet nie wywoływały bólu. Mogłyby równie dobrze wcale nie istnieć, ale kiedy trwały, człowiek marzył jedynie o tym, by to cholerstwo wreszcie się skończyło i dało mu tak bardzo wyczekiwany spokój.
            Zacząłem delikatnie wybijać stopą jakiś bliżej niezidentyfikowany rytm o posadzkę. Prawda była taka, że niemiłosiernie mi się nudziło. Przez całe swoje - krótkie, trzeba przyznać, bo mam dopiero dwadzieścia dwa lata - życie w najdziwniejszy sposób wyobrażałem sobie swoją śmierć, ale ani razu nie wziąłem pod uwagę tego, że umrę z nudów. I to dosłownie. Zazwyczaj moje myśli pokrywały się z fantazjami: móc zakończyć żywot jako przystojny, młody mężczyzna - co akurat teraz jest najprawdziwszą prawdą - wokół którego tańczyłyby gorące, nagie kobiety. Ach, tak. Marzenie nastolatka - umrzeć w czasie seksu. A jeżeli ten seks byłby naprawdę świetny, to już nic więcej do szczęścia nie było potrzeba.
            Mimo swojej parszywej sytuacji uśmiechnąłem się kpiąco.
            Radość po chwili niestety całkowicie ustąpiła, bo w mojej głowie znowu pojawiły się te bardziej pesymistyczne myśli. Westchnąłem więc i powolnym, miarowym krokiem zacząłem się przechadzać po celi. Szedłem w stronę ściany bliżej drzwi, by nagle zmienić kierunek i zbliżać się do tej po prawej. Założyłem ręce na piersi, zastanawiając się, kto taki zechce mnie dzisiaj odwiedzić, bo jak mówiła ministerialna ustawa o karze śmierci: „skazany na śmierć miał prawo dokładnie godzinę przed procesem zobaczyć się z bliskimi osobami, które odwiedzą go z nieprzymuszonej woli i nie będąc przy tym skonfundowanymi.” Wówczas gość mógł odprowadzić winowajcę prosto przed salę śmierci, a w razie niektórych przypadków zobaczyć także sam wyrok.
            - A więc czeka mnie samotna śmierć - zakpiłem dość zachrypniętym głosem. - Rodzice już dawno nie żyją, prawdziwych przyjaciół nie miałem, a ona... ona...
I wtem przed swoimi oczami ujrzałem twarz kobiety, przez którą mój los został już zapieczętowany. Przez którą znałem swoją przyszłość i godzinę śmieci. Przez którą w połowie czułem się wolny od tych wszystkich wyrządzonych krzywd. I która z tym dziwnie niepokojącym wyrazem twarzy i stanowczością w głosie mnie skazała... 

Powoli zarysował się coraz wyraźniejszy obraz sali przesłuchań. Zimne mury i ponura atmosfera przygnębiały jeszcze bardziej niż pogoda za oknem. Na pierwszy rzut oka można by powiedzieć, że było tu kompletnie pusto, bo dopiero po krótkiej chwili dostrzegało się osoby siedzące w pierwszym rzędzie podwyższenia. Ich grupka z ciekawością wymalowaną na twarzy uważnie wpatrywała się w młodego mężczyznę, który znajdował się w samym centrum pomieszczenia.
Budowa sali dodatkowo działała na niekorzyść oskarżonego, ponieważ sprawiała wrażenie studni, z której nie ma żadnej drogi ucieczki, a słowa, które odbijały się echem od ścian, przypominały głośne wołanie o pomoc.
            Twarz chłopaka nie wyrażała właściwie żadnych konkretnych emocji, lecz jego mocno zaciśnięte pięści zdradzały zdenerwowanie. W milczeniu wpatrywał się w osoby zgromadzone w jego sprawie; większość z nich rozpoznawał – Minister Magii, jego podsekretarz, parę ważniejszych przedstawicieli niektórych departamentów i Harry Potter jako szef Biura Aurorów. W całym tym gronie znajdowała się tylko jedna kobieta, która z dziwnym zacięciem w oczach siedziała pośrodku. To ona, Hermiona Granger, miała wydać ostateczny wyrok.
            - Skoro już wszyscy się tutaj zebraliśmy – zaczęła urzędowym, spokojnym tonem – to chciałabym rozpocząć kolejne  przesłuchanie w sprawie Dracona Malfoya.
Każdy przebywający w tym pomieszczeniu skierował wzrok na domniemanego.
- Stawił się dzisiaj oskarżony, lecz jak mnie wcześniej poinformowano nie dotrze do nas jego obrońca, więc bez zbędnych wstępów... Dwudziestodwuletniemu Draco Malfoyowi zarzuca się, że w ciągu dwóch lat dobrowolnie przyłączył się do Czarnego Pana i wraz z jego poplecznikami torturował czternaście osób, w wyniku czego pięć zmarło, a siedem doznało stałego uszczerbku na zdrowiu. Oprócz tego oskarżony wielokrotnie używał Zaklęć Niewybaczalnych, a w trakcie szóstego roku nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart planował zamach na życie Albusa Dumbledore'a – przeczytała Hermiona z kartki leżącej tuż przed nią. Przez chwilę zaciekle milczała, po czym głęboko wzdychając, popatrzyła na blondyna. - Czy przyznaje się pan do zarzucanych czynów?
Malfoy uśmiechnął się z wyraźną kpiną w oczach.
- Czemu tak formalnie? – zawrócił się do dziewczyny. - „Pan”... Przecież znamy się, powiedziałbym, wystarczająco blisko.
Wokół rozległy się szmery, które Minister Magii przerwał po dłuższej chwili, podnosząc rękę do góry. Zarumieniona Hermiona zdawała się jednak tego nie zauważać i nadal uważnie przypatrywała się blondynowi. W jej głowie toczyła się niema walka.
- Pouczam pana, żeby w trakcie przesłuchania mówić prawdę i z należytym szacunkiem odpowiadać wyłącznie na zadawane pytania – wtrącił się szef Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów.
Draco nie odpowiedział; najzwyczajniej w świecie wzruszył ramionami, przekazując w ten sposób zebranym, że mało go to obchodzi.
Hermiona tylko westchnęła.
- Jeszcze raz: czy przyznaje się pan do zarzucanych czynów?
- Ależ oczywiście, że nie. Malfoyowie nie mają zwyczaju, by w jakikolwiek sposób przyznawać się do swoich domniemanych błędów.
Z końca sali dało się słyszeć głośne warknięcie. Harry Potter powoli zaczął się niecierpliwić, co było dość dziwne, ponieważ Wybraniec uchodził za naprawdę cierpliwą  osobę.
- W takim razie jak pan wytłumaczy swoją obecność na miejscu zdarzenia? Mamy świadków, którzy twierdzą, że to właśnie pana tam widzieli.
- Mugole nawet do tej roli się nie nadają – odrzekł opanowanym tonem, doskonale zdając sobie sprawę, że coraz bardziej się pogrąża. - Oczywiście, że mnie widzieli, przecież mieszkam w pobliżu. Poza tym niektórych z nich znam osobiście i uważam, że to ich jak najszybciej powinno zamknąć się w Azkabanie: za głupotę i ogólny brak prezencji.
- Wydaje mi się, że jeżeli będzie pan ciągle odpowiadał zdawkowo na moje pytania, to do niczego nie dojdziemy – obruszyła się dziewczyna, patrząc z ukosa na oskarżonego.
Draco znowu się uśmiechnął, lecz tym razem zrobił to szczerze, bez wyrazu żadnej ironii.
- Jeżeli chce pani – zaakcentował to słowo, patrząc Hermionie prosto w oczy – do czegoś dojść, to jestem do usług.
Przez salę przeszła fala zduszonego śmiechu, przez co kobieta się jeszcze bardziej zmieszała. W końcu nie wytrzymała i warknęła głośno:
- Poproszę o przyniesienie Veritaserum!
Drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem i do sali wkroczył młody mężczyzna, który w ręku trzymał malutką fiolkę. Na ten widok Draco zadrżał. Wreszcie powoli zaczął sobie zdawać sprawę, w jak parszywej sytuacji się znalazł. Bez słowa przytknął buteleczkę z eliksirem do ust, biorąc małego łyka. Poczuł, jak lodowaty płyn piecze go w gardło. Zakręciło mu się w głowie i nagle zorientował się, że wszystkie jego myśli uleciały. Nie był zdolny także niczego sobie wyobrazić, ponieważ wokół jego wspomnień pojawiła się dziwna mgiełka, która ani na chwilę nie pozwalała uwolnić się świadomości blondyna.
Hermiona widząc jego zamglony wzrok, znów zaczęła:
- A więc: czy przyznaje się pan do zarzucanych czynów?
- Tak – odpowiedział odruchowo, po części nie zdając sobie z tego sprawy. Wystarczyło, że wyrzekł tylko jedno słowo, gdy cisza panująca w sali zaczęła coraz bardziej gęstnieć. Każdy obecny skupił się na oskarżonym i na słowach wypływających z jego ust.
- Nasi biegli eksperci odnotowali użycie zaklęć Imperius i Cruciatus. Czy to właśnie ich używał pan do torturowania tych ludzi?
- Tak.
Głos Malfoya był całkowicie wyprany z emocji.
- Proszę opowiedzieć coś więcej o ostatnim ataku, na którym pan Harry Potter pana aresztował. Co pan dokładnie robił w tym miasteczku i dlaczego się tam pojawił?
- Miałem zadanie do wykonania. Może i Voldemort umarł, ale niektórzy Śmierciożercy nadal pozostali mu wierni. Ja nie chciałem mieć z nim nic wspólnego. Moja cała rodzina miała już dość. Zresztą, od razu po zamordowaniu Czarnego Pana postanowiliśmy jasno, że już więcej mają nas nie mieszać w te chore walki. I było spokojnie, aż do czasu, kiedy zostałem wezwany przez jednego z nich. Avery poprosił o spotkanie, chciał się mnie poradzić w jakiejś ważnej sprawie. Poszedłem z czystej ciekawości. Kiedy dotarłem na miejsce, okazało się, że była to pułapka dla – jak to określili – zdrajców Lorda. Później niewiele pamiętam. Walczyłem z nieznanymi mi ludźmi, pewnie musieli kogoś zwerbować. Aż w końcu stanąłem twarzą w twarz z Averym. Wtedy Zakon znikąd pojawił się na środku pola bitwy. Resztę już znacie.
Kiedy Draco skończył swój monolog, czuł się brudnym. Naturalnie wiedział, iż to nie jego wina, że to Veritaserum zmusza go do mówienia tego wszystkiego. Niemniej, miał ochotę zapaść się pod ziemię. Po raz pierwszy w życiu zrobił coś wbrew sobie i właśnie przez ten czynnik było mu cholernie wstyd.
Popatrzył na Hermionę, która zdawała się mieć łzy w oczach. Siedział jednak za daleko, by dokładnie je zauważyć.
- Osobiście mam tylko jedno pytanie – zaczęła zachrypniętym głosem. – Później pozostali mogą włączyć się do przesłuchania. Czy żałujesz? Żałujesz tego, co zrobiłeś? Czy gdybyś miał szansę zmienienia przeszłości, zrobiłbyś to? – mówiąc to, już nie siliła się na formalny ton. Właściwie to była podenerwowana, drżał jej głos, w którym słyszalna była prośba.
- Nie wiem.
I od tej pory jego los został już całkowicie przesądzony. Aczkolwiek delikatna nutka nadziei nadal trwała gdzieś w jego głowie, lecz kiedy Hermiona Granger wydała wreszcie na niego ostateczny i niepodważalny wyrok, zgasła. Zgasła tak, jak błysk w jego oczach.

Dosyć!
Nie ma dnia ani godziny, w której nie powracałem myślami do tego procesu, dlatego teraz po prostu nie mam już ochoty się nad tym dłużej zastanawiać. Chociaż gdyby Hermiona jeszcze raz zadałaby mi to ostatnie pytanie, odpowiedziałbym z ręką na sercu, że żałuję, cholernie żałuję. Owszem, wtedy taka właśnie była prawda, nie wiedziałem, lecz teraz wszystko się zmieniło, ja się zmieniłem...
Położyłem się na kuszetce i zamknąłem oczy.



Dzień dwudziesty siódmy listopada 2002 rok
Godzina dziesiąta pięćdziesiąt trzy

            Zaburczało mi w brzuchu, więc z głośnym jękiem poderwałem się na nogi. Miałem już serdecznie dość tej cholernej sytuacji. W tym momencie dałbym cokolwiek, by w końcu umrzeć i mieć już wszystko z głowy.
            Spojrzałem na mały zegar wiszący na ścianie nad drzwiami do celi. Przez chwilę z niedowierzaniem wpatrywałem w jego wskazówki. Nie miałem pojęcia, że jest już tak późno!
            Do wykonania wyroku została mi zaledwie godzina.
Aczkolwiek nie przejmowałem się tym tak strasznie, jak powinienem. W tym momencie bardziej obchodził mnie fakt, czy aby ktoś zechce się dzisiaj ze mną pożegnać. Czułem, jak w moim ciele zaczyna kiełkować zalążek wiary, lecz całą swoją siłą woli starałem się go zniszczyć. Jeszcze tego brakowało, by przed śmiercią pojawiło się rozczarowanie. Niemniej, refleksja, że komuś na mnie zależy, jakoś nie chciała dać mi spokoju.
Pamiętam, że kiedy Minister oznajmił, że mam prawo do odwiedzin, pierwszą osobą, która przyszła mi do głowy, była Hermiona Granger. Wówczas nawet nie wiedziałem, dlaczego moja podświadomość wybrała akurat tą kobietę, skoro nie miałem z nią żadnej styczności już od ponad roku. Fakt, wcześniej stanowczo za często się spotykaliśmy i w pewien sposób się do niej przywiązałem, ale przecież seks nigdy nie był czymś zobowiązującym, prawda? A tym bardziej nie szedł w parze z żadnymi uczuciami.
Dopiero od niedawna zrozumiałem, że chodziło raczej o to, iż była jedynym człowiekiem, przed którym moja maska opadała. Nie udawałem, że nadal mam w życiu wszystko i niczego mi nie brakuje. Jakoś nie przejmowałem się tym, że szlama pozna moje prawdziwe emocje. Poza tym, szczerze powiedziawszy, jakoś nigdy nie rozmawialiśmy ze sobą na poważne tematy. Zazwyczaj milczeliśmy, co akurat żadnej stronie nie przeszkadzało. Śmiem nawet stwierdzić, że właśnie dzięki temu wybraliśmy akurat siebie. To był jedyny czas, w którym nie musieliśmy się przejmować tą ciągłą wojną i innymi problemami związanymi z rzeczywistością.
Pamiętam jeszcze, jak podczas pierwszego spotkania prawie się pozabijaliśmy. Wreszcie mogliśmy jakoś wyładować swoje negatywne emocje, no i buzujący w naszym ciele etanol także nie dawał o sobie zapomnieć. Kiedy otrzeźwieliśmy z rana, od razu umówiliśmy się, że była to tylko jednorazowa przygoda. 
I faktycznie, na początku dzielnie trwaliśmy w tym przekonaniu. W końcu – jakieś dwa tygodnie później – spotkaliśmy się na jednym z ministerialnych balów. Gdy i tym razem wylądowaliśmy w łóżku, obydwoje zgodnie stwierdziliśmy, że co nam szkodzi od czasu do czasu spotykać się w celach czysto „rekreacyjnych”.
Cała ta zabawa trwała niecały rok.
Przyznam, że teraz trochę żałuję, że tak się to wszystko skończyło. Co jak co, ale seks z Granger był naprawdę niezwykły.
            Moje rozmyślania przerwał dźwięk przekręcającego się po drugiej stronie drzwi klucza, a później ich głośny trzask otwierania. Zamglonym wzrokiem popatrzyłem w tamtym kierunku, czując, jak serce zaczyna mi mocniej bić. Aczkolwiek kiedy dostrzegłem jednego ze strażników, poczułem w ustach dziwny smak goryczy. A miałem się nie rozczarować, cholera!
            Zdenerwowałem się.
- Czego? - warknąłem przez zaciśnięte zęby, patrząc na mężczyznę morderczym wzrokiem. Natychmiast odwzajemnił spojrzenie, ale jego słowa zdecydowanie zaprzeczyły zachowaniu:
- Ma pan jakieś ostatnie życzenie? - zapytał, siląc się na uprzejmy ton. - Wydano mi rozkaz, żebym dopilnował, by pana ostatnia godzina życia była w miarę... ciekawa. 
Moje brwi podjechały do góry, a na ustach pojawił się kpiący uśmieszek.
- Nie jestem pewny, czy temu podołasz. Poza tym mężczyźni nie interesują mnie w ten sposób.
Nowoprzybyły zmrużył groźnie oczy.
- W każdym razie o północy przyjdzie tutaj pewna osoba, która zaprowadzi pana prosto do Sali Śmierci.
- Kto? - spytałem zdziwionym tonem. Musiałem przyznać, że akurat te słowa strażnika lekko mnie zaskoczyły. Może jednak będą z niego ludzie?
- Niestety, nie mogę powiedzieć. Osoba ta poprosiła o anonimowość. Później pan zobaczy, panie Malfoy.
Zamknąłem oczy, żeby choć trochę uspokoić nadchodzącą furię. Żartowałem! To kompletny idiota, który do niczego się nie nadaje! Takich to najlepiej zabić od razu po urodzeniu. Mój prawnik jeszcze się z nim policzy...
- Chcę wiedzieć, tak brzmi moje życzenie – rozkazałem tonem, który nie znał sprzeciwu. Po minie strażnika widać było, że postawiłem go w trochę niezręcznej sytuacji.
Przez chwilę obaj milczeliśmy. On głęboko zastanawiał się nad wyborem którejś z opcji, a ja wspaniałomyślnie dałem mu trochę czasu.
- Mogę tylko zdradzić, że będzie to kobieta.
Zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, ten skłonił się przede mną i najzwyczajniej w świecie wyszedł. Zostawił mnie całkiem zdezorientowanego.
Co za ironia, nie mogłem doczekać się godziny dwunastej!



Dzień dwudziesty ósmy listopada 2002 rok
Jedenasta czterdzieści pięć

            Moje życie jest naprawdę popieprzone!
            To właśnie ta myśl nawiedziła moją głowę, kiedy drzwi ponownie się otworzyły, a ich próg przekroczył nie kto inny, tylko Hermiona Granger.
            - Witaj, Malfoy – przywitała się uprzejmie, rozglądając się wokół z ciekawością. – Zimno tu.
            Popatrzyłem na nią jak na idiotkę, lecz najwyraźniej mój mrożący krew w żyłach wzrok w ogóle nie zrobił na niej wrażenia. Cóż, nie dziwię się, w końcu bardzo dobrze go znała. Rzucałem go jej tyle razy, że pewnie się już na niego uodporniła.
- Co ty tutaj robisz? – zapytałem niegrzecznie, nie siląc się na spokój. Chciałem, żeby doskonale wiedziała, jak się czuję. Jak bardzo jej nienawidzę. W tym momencie pragnąłem jedynie tego, by padła przede mną na kolana i błagała, bym jej wybaczył, że skazała mnie na śmierć. Oczywiście, bym tego nie zrobił. Jestem Malfoyem i my nigdy nie wybaczamy – chyba że dzięki temu osiągniemy coś więcej.
Przez małe okienko celi wdarła się jasna poświata. Księżyc wychylił się zza chmur, tym samym jeszcze bardziej oświetlając całe pomieszczenie.
W ciągu paru sekund wydawało mi się, że przez twarz Granger przeszedł nikły grymas, kiedy popatrzyła na moje ubranie, ale gdy spojrzałem na nią jeszcze raz, nie dała po sobie niczego poznać. Chociaż jej oczy błyszczały się odrobinę za mocno.
Żałowała.
- Stwierdziłam, że przed śmiercią chciałbyś mieć jakieś towarzystwo – oznajmiła formalnie, siadając na jednym z krzeseł.
- Jesteś szlamą, twoje towarzystwo się nie liczy.
Doskonale zdawałem sobie sprawę, że tymi słowami strasznie mocno ją zraniłem. Przez chwilę zrobiło mi się najzwyczajniej głupio, ale wtedy pomyślałem, że to przez nią właśnie tak skończę, co lekko poprawiło mi ten wisielczy humor.
- A ty jak zwykle ordynarny.
- A ty jak zwykle nudna i prostacka – powtórzyłem niczym dziecko, na co ta tylko westchnęła głośno. Założyłem ręce na piersi i z kpiną wpatrywałem się prosto w jej facjatę.
- Dobrze, Malfoy – zaczęła – skoro aż tak bardzo ci przeszkadzam, to wyjdę. Harry przyjdzie do ciebie za – tu spojrzała na zegarek – niecałe dziesięć minut.
Wstała z tym swoim wdziękiem i rzucając mi ostatnie, wręcz tęskne spojrzenie, zaczęła kierować się w stronę drzwi. Odruchowo zrobiłem krok w jej kierunku. Nie chciałem, żeby wychodziła, ale nie mogłem też pozwolić, by przestała myśleć o tym, co mi zrobiła. I w jakiś sposób musiałem jej to pokazać i sprawić, żeby nigdy nie zapomniała. Jak już będę martwy, to jako duch specjalnie będę nawiedzał jej sny. Dopiero mnie popamięta!
Zauważyła mój ruch – mógłbym przysiąc, że przewidziała moje zachowanie – więc stanęła w miejscu. Z ciekawością przyglądała się, jak szybkim krokiem do niej podchodzę. Właściwie to nie zdawałem sobie sprawy, że ruszyłem w jej stronę, dopóty nie stanąłem tuż przed nią i nie czułem jej oddechu na swojej szyi.
- Zanim umrę – powiedziałem zdecydowanym tonem i popchnąłem ją na ścianę – chcę ostatni raz...
Nie dokończyłem, ponieważ na swoich ustach poczułem jej gorące wargi. Całowała zachłannie, jakby chciała mnie pożreć. Wplotłem dłoń w jej włosy, jeszcze mocniej ją do siebie przyciągając.
I nim pieszczota zaczęła przeradzać się w coś głębszego, rozległo się pukanie do drzwi. Natychmiast od siebie odskoczyliśmy, starając uspokoić nasze głośne oddechy, bo ktoś bezceremonialnie wszedł do środka.
- Hermiono – zwrócił się do dziewczyny Harry Potter – już czas.
Granger pokiwała powoli głową, jakby nie będąc jeszcze całkowicie świadomą. Rzuciła mi pełne żalu spojrzenie, po czym ruszyła prosto przed siebie. Wiedząc, co mnie za chwilę czeka, mimowolnie poszedłem za nią. Nie mogłem pozbyć się dziwnej myśli, że mam to, na co zasłużyłem.
Szliśmy równomiernie, bez pośpiechu. Słyszałem stukot jej obcasów o posadzkę i moich oraz Pottera – który podążał tuż za mną – butów. Myśli z hukiem odbijały się po mojej głowie, lecz kiedy przekroczyliśmy próg Sali Śmierci, wokół siebie czułem tylko pustkę.
Szatynka zaprowadziła mnie wprost na podest. Kątem oka zauważyłem, że Potter stanął przy drzwiach. Z jego zamyślonego wyrazu twarzy niewiele dało się odczytać. Podobnie było z paroma innymi ludźmi. Pozajmowali miejsca raczej w tych górnych ławach, z ciekawością mi się przyglądając. Przez moment czułem skrępowanie, ale minęło równie szybko, jak się pojawiło.
- Przepraszam. - Usłyszałem tuż przy uchu i popatrzyłem w brązowe oczy Granger. W odpowiedzi pokiwałem głową na znak zrozumienia, wciągając głośno powietrze do płuc.
Zacząłem wsłuchiwać się w ciszę, próbując zapamiętać z życia jak najwięcej. W tym momencie przed oczami oprócz sali i obecnych ludzi widziałem także przebłyski wszystkich moich wspomnień.
Hermiona Granger sztywno przede mną stanęła.
- Draconie Malfoy – zaczęła urzędowo – dnia dwudziestego ósmego listopada zostanie wykonany wyrok śmierci. Czy chciałbyś powiedzieć jakieś ostatnie słowa?
- Żałuję.



Dzień dwudziesty ósmy listopada 2002 rok
Jeden po północy

            Zamknąłem oczy, nie chcąc na to patrzeć.
            A może powinienem je otworzyć? Wówczas patrzyłbym w stronę śmierci z wysoko podniesioną głową, odchodząc z tego świata jak równy z równym. Niestety, nim się zorientowałem, poczułem nagle, jak wszystkie siły zaczynają ze mnie uchodzić. Powoli moje stopy oderwały się od podłoża, a myśli w głowie niespostrzeżenie zakończyły swój szaleńczy bieg.
            W uszach dzwonił mi jeszcze czyjś głośny szloch, nim całkowicie straciłem świadomość. Na zawsze.
            Umarłem.

4 komentarze:

  1. Zrobiło mi się nagle smutno. Bardzo mi się spodobała ta miniaturka. Żałuję, że wydano na niego taki wyrok, ale tak jak napisałaś, sam sobie na to zasłużył. gdyby powiedział wcześniej, że żałuje... No, ale cóż. Takie są uroki bycia śmierciożercą. Szkoda mi też Hermiony.
    Oj, wszystkich mi szkoda i jest mi smutno.
    Bardzo ładne. Poem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż mi przykro, że Ci się smutno zrobiło... No ale cóż, taki właśnie powinna mieć klimat ta miniaturka. W końcu nie dość, że to angst, to jeszcze dramat.
      Wydaje mi się, że najzwyczajniej w świecie nie było innego wyjścia dla Draco. Dla Hermiony też nie.
      Dzięki. :)

      Usuń
  2. #MagiczneSmakołyki #PieprzneDiabełki

    I kolejna miniaturka, po którą sięgam z perspektywy Draco. I jak najbardziej udana! Doskonale balansowałaś pomiędzy rozmaitymi uczuciami - od smutku do złości. Tekst jest dojrzały i przemyślany - nie ma tu improwizacji.
    Tekst jest idealny. Bardzo podoba mi się sposób w jaki kreujesz tutaj głównego bohatera. Draco w obliczu śmierci zrozumiał swoje błędy. A jego ostatnie zdanie długo będzie dźwięczeć mi w uszach. Zwłaszcza, że można interpretować dowolnie. Czy żałuje całego swojego życia? A może tego, że nie miał więcej czasu, by być z Hermioną?
    Pozdrawiam, życząc czasu i weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie dopiero Twoje słowa uświadomiły mi, że faktycznie większość moich miniaturek (w ogóle opowiadań) dramione jest napisana z perspektywy Draco... Doznałam lekkiego szoku. :)

      Bardzo się cieszę, że Ci się spodobało. Choć trochę się z Tobą nie zgodzę - miniaturce tej daleko do ideału. Za każdym razem gdy ją czytam, dostrzegam coraz więcej błędów i niedociągnięć, z czego czasami mam ochotę ją najzupełniej w świecie usunąć... No, ale chyba taka dola autora. :P

      Również pozdrawiam!

      Usuń