23 maja 2023

Fortuna sprzyja śmiałym (12)

Cześć. 

Sama nie wierzę, że tu wróciłam. Ba. Że wróciłam tu z nowym rozdziałem Fortuny! Tak naprawdę nie wierzę nawet, że ktoś odwiedza jeszcze Melodie i czyta. Ale chcę dokończyć to, co zaczęłam. Naprawdę. :)

Miłego czytania! 




12. Dom jest tam, gdzie chcą, żebyś został dłużej

~ Stephen King


Minął kolejny miesiąc, a potem jeszcze jeden. Śnieg ustępował miejsce przebiśniegom powoli przebijającym się przez nadal zmarzniętą ziemię. W powietrzu czuć było nadchodzącą wiosnę, choć zwykle w południe, bo nocami i z samego rana mróz potrafił zaszczypać w nosy. Dni stawały się coraz dłuższe, a słońce wychylające się zza chmur potrafiło obudzić nadzieję.

Chociaż ta już całkowicie zakwitła u panny Evans.

Lily nadal mieszkała u Potterów, kompletnie nie kwapiąc się nawet zaglądać na stancję. Zresztą, z tego, co wiedziała, Dorcas i Anne znalazły współlokatorkę do wolnego pokoju. Nie udało jej się jeszcze osobiście poznać Margaret Gallagher, ale słyszała, że była miłą dziewczyną. Przyjechała do Wielkiej Brytanii z Irlandii, mając ochotę zaznać tutejszego życia. Pracowała w Ministerstwie Magii, jednak Lily nie pamiętała, na jakim dokładnie stanowisku.

Z Ann widywała się minimum dwa razy w tygodniu. Przyjaciółka załatwiła Lily pracę u swoich rodziców w Starej Antykwarni, za co była jej ogromnie wdzięczna. Evans pracowała tam już od dwóch tygodni, przeszczęśliwa, że życiowy pech wreszcie odszedł w zapomnienie. Świetnie dogadywała się z panem Wisborn, a i przebywanie wśród książek napędzało Lily do działania. W chwilach wolnych od klientów przesiadywała nosem w podręcznikach do zaklęć dla zaawansowanych i łamaczy zaklęć dla początkujących. Postanowiła nauczyć się paru nowych, raczej tych słabo znanych i popularnych, żeby w przypadku zagrożenia móc się zręcznie obronić. Nie zamierzała znów zostać zaskoczona, tak jak w czerwcu przez Samanthę.

Sytuacja z Dorcas z kolei rozwiązywała się dość… powoli. Porozmawiały szczerze, popłakały, przeprosiły się, ale to nie było już to, co kiedyś w Hogwarcie. Lily czuła, że coraz bardziej się od siebie z przyjaciółką oddalały – przez niewypowiedziane słowa, ukryte żale i bycie nie do końca szczerym – ale nie potrafiła nic poradzić. Nadal czuła lekki zawód. Cieszyła się jednak, że Dorcas wreszcie udało się znaleźć pracę, w której wytrwała dłużej niż, cóż, niż zwykle. Jako Asystent Doradcy Klienta ds. Wymiany Międzywalutowej Czarodziejów spisywała się całkiem nieźle, zwłaszcza że w godzinach pracy miała więcej przerw niż samej pracy. Najważniejsze, że babcia wreszcie przestała się czepiać, a znajomi kiwać głową z politowaniem na samo wspomnienie, że aktualnie przebierała w ofertach, nie mogąc się zdecydować na konkretny zawód.

Lily najmocniej cieszyła się z poprawy relacji między nią a Jamesem. Chłopak znów zatapiał się w książkach, pisał tony esejów i robił miliony notatek, ale teraz znajdował również czas dla Lily. Zawsze przynajmniej godzinę dziennie starał się poświęcać ukochanej. W przypadku gdy był dosłownie zawalony nauką na kolokwia, egzaminy i niezapowiedziane testy, prosił Lily o pomoc. Oczywiście, przyswajanie nowych zagadnień szło nieco opornie, ciągle przerywane pocałunkami (raz krótszymi, innym razem nieco dłuższymi) czy wygłupami, ale nie narzekał. James wreszcie poczuł, że wszystko się poukładało i zmierzało w dobrą stronę. I choć nie zdobywał już samych piątek, kompletnie nie żałował.

Właśnie podczas jednej z podobnych sesji Lily poruszyła temat, który od jakiegoś czasu nie dawał jej spokoju.

– Chciałabym odwiedzić siostrę – wyznała Jamesowi, kiedy skończył wymieniać wszystkie znane eliksiry i zaklęcia na zieloną biegunkę.

– Po co?

– Bo to moja siostra?

James zamknął książkę i zrzucił ją na ziemię. Siedzieli w salonie, gdzie panował istny bajzel. Wszędzie walały się pergaminy, pióra, podręczniki, zeszyty i jeszcze więcej pergaminów. A pośród tego wszystkiego leżał kot bawiący się czekoladową żabą – próbowała uciekać, ale wystarczyło ją spłaszczyć łapką, by na chwilę znieruchomiała. Po dwóch sekundach zabawa zaczynała się na nowo.

– A tak na serio? Przecież wiem, że się w ogóle nie dogadujecie, a każde spotkanie z Pelargonią…

– Petunią.

– Wiem. Każde spotkanie z Pelargonią – zaznaczył – kończy się twoim płaczem. Nie lubię, gdy jesteś smutna. Właściwie twojej siostry też nie lubię.

– Ale to ciągle moja siostra, czyli rodzina. A rodzinę się kocha bezwzględnie i powinno się z nią spotykać i rozmawiać. Kogo ja chcę oszukać? Masz zupełną rację, Jim – przyznała wreszcie, słysząc, jaki kłamliwy wydźwięk poniosły wypowiedziane słowa. – Tak szczerze, to chciałabym pogadać o mamie i o sierocińcu. Może Petunia będzie wiedziała coś więcej? Może miała lepszy kontakt z mamą i kiedyś się jej zwierzyła? No, i… – zamilkła, przygryzając wargę.

– I?

– I powiem jej, żeby na siebie uważała. Skoro Samantha ma coś do mnie, myślę, że do Petunii też. Obym się myliła, bo przecież Petunia nie jest czarownicą, ale… Zamierzam zobaczyć, czy nic jej nie jest.

– Rozumiem, Liluś, ale nie puszczę cię samej do mugolskiej dzielnicy. Gdzie ona w ogóle mieszka?

– Gdzieś w Little Whinging.

– W Surrey?

– Tak. Ciotka Martha mówiła, że rodzice Vernona, chłopaka Petunii – wyjaśniła, po czym zmarszczyła czoło. – Albo męża? W każdym razie rodzice Vernona kupili im mieszkanie. No, wiesz, moja siostra była w ciąży i poroniła, i…

– Wiem, wiem. To całe poronienie jest chyba jedynym powodem, przez który nadal próbuję zdzierżyć tę twoją cholerną Pelargonię. A jest ciężko, przyznaję. W ogóle wiedziałaś, że kwiaty pelargonii mogą oznaczać nieoczekiwane spotkanie? I głupotę?

– Serio? To przezywanie nie jest zabawne – westchnęła.

– Trochę jest.

Lily próbowała być poważna, ale wystarczył szeroki uśmiech u Jamesa, by się roześmiała.

– Pojedziesz ze mną? – zapytała, sprawiając, że radość u chłopaka przekształciła się w grymas.

– Co? Ale dlaczego? – James jęknął.

– Podobno nie chcesz puszczać mnie tam samej.

– To weź mojego ojca. On bardzo chętnie z tobą pojedzie.

– Jim.

James opadł zrezygnowany na oparcie kanapy i schował twarz w dłoniach.

– Dobra. Pojadę. Ale robię to tylko i wyłącznie, bo cię kocham. Merlinie, to będzie jedna wielka tragedia.

– Może nie będzie tak źle? – spytała z nadzieją Lily.

Było źle. Było wręcz beznadziejnie źle. Kiedy James z Lily w następnym tygodniu aportowali się w Little Whinging gdzieś w przyciemnianym tunelu, a później przemierzali przerażająco identyczne uliczki i domy (nawet niektóre ogródki!) w poszukiwaniu Privet Drive 4, jeszcze nie wiedzieli, że spotkanie okaże się takie koszmarne.

Lily ubrała się w spódnicę do kostek i luźną bluzę, żeby zakryć pozostałości po ostatnich wydarzeniach. Czuła się już o niebo lepiej, jadając regularnie do syta, choć nie potrafiła jeszcze wrócić do poprzedniego stanu. Kości nadal miała zbyt mocno wystające, a na nich samą skórę. James parę razy dał dziewczynie do picia mikstury zwiększające apetyt i odbudowujące białka u czarodziejów, ale na razie działały z marnym skutkiem. Podobno taką kurację należało stosować długo, żeby zauważyć efekty.

Nie chciała, żeby Petunia zaczęła się martwić o zły stan siostry (mimo że Lily kompletnie się tego nie spodziewała, zaledwie łudziła nadzieję). Jamesa zaś wystroiła w elegancką bluzkę z kołnierzykiem, co skwitował głośnym prychnięciem. Wystarczyło jednak proszące spojrzenie i długi pocałunek, by się poddał.

W rękach Jim trzymał bukiet kwiatów pelargonii (oczywiście) oraz butelkę wina zwiniętego z barku Charlesa.

Drzwi otworzył młody mężczyzna przy kości z zadbanym wąsem i w tweedowej, nienagannie wyprasowanej koszuli. Wyglądał na zdziwionego widokiem przybyszów, co potwierdzały uniesione wysoko lekko krzaczaste brwi.

– Tak?

– Jestem siostrą Petunii. Jestem Lily – przedstawiła się, wyciągając rękę – a to James. Przepraszam, że przychodzimy bez zapowiedzi, ale sam rozumiesz. Petunia raczej nie chciałaby mnie widzieć, a muszę z nią pilnie porozmawiać.

Vernon pokiwał głową, przyjął dłoń Lily, a od Jamesa wziął butelkę wina. Gestem zaprosił ich do środka.

– Petunio, do ciebie!

Głos miał surowy i mocny. Lily stwierdziła, że kompletnie nie pasował do jego postury i odrobinę kaczego sposobu poruszania się. Vernon zaprowadził gości do salonu, który, choć sporych rozmiarów, przez dużą ilość szpargałów wydawał się mniejszy. Kiedy patrzyło się na ceglany kominek, a na nim metalową ramkę w środku ze zdjęciem Petunii oraz Vernona ze ślubu oraz kilka porcelanowych figurek aniołków, czy na zasuszone słoneczniki w wazonach na komodzie, dwóch półkach regału, na podłodze obok kominka i na stoliku stojącym przy kwiecistej kanapie, na myśl przychodziło słowo: przesada. Zwłaszcza że długie zasłony – również w motywie kwiatowym – nadawały wnętrzu poczucia swego rodzaju kobiecego bezguścia.

– Ładnie tu – stwierdziła Lily.

James rzucił jej spojrzenie, jakby zwariowała, ale widząc po oczach, że skłamała, niemal się roześmiał. Milczał jednak, bojąc się skomentować cokolwiek i tym samym popsuć… Niby co? Atmosferę, która jeszcze przed bezpośrednim kontaktem dwóch sióstr była przytłaczająca i najzwyczajniej sztuczna? Vernon z kolei potaknął i odcharknął, przyjmując komplement.

– Petunio!

– Idę!

Przez salon przetoczył się krzyk tonem przypominający głos Lily, choć James dosłyszał w nim nieco wyższe nuty podchodzące niemal pod pisk.

– Musiałam dokończyć pie… CO ONA TU ROBI?!

Petunia, widząc siostrę, stanęła jak wryta. Otwarła szeroko oczy w totalnym zdziwieniu, a jej wzrok błądził między Lily, Jamesem a Vernonem. Zrobiła się cała czerwona na twarzy – Jim pomyślał, że jeszcze trochę, a jej głowa eksploduje od nadmiaru emocji.

– Cześć – przywitała się cicho i niepewnie Lily. – Rozumiem, że jesteś na mnie cały czas zła, ale musimy porozmawiać. Tutaj chodzi o rodziców.

– O rodziców?! Ty śmiesz wspominać o rodzicach?! Nawet nie było cię na ich pogrzebie, tak mocno byłaś zajęta tym… tym… magikowaniem!

James parsknął, ale na szczęście Petunia nie zwróciła na niego uwagi zbyt zajęta wściekaniem się na siostrę. Zerknął na Vernona, którego aktualna mina przywoływała mu na myśl nieco nierozgarniętego trolla.

– Czy możesz chociaż raz się powstrzymać? Przyszłam pogadać. Chcę wyciągnąć rękę pierwsza, Petunio.

– Zawsze musisz być pierwsza, co nie? – warknęła.

– Schowaj dumę w kieszeń. Dumę i zazdrość. Choć raz zachowajmy się jak prawdziwe siostry. Muszę ci opowiedzieć, czego się dowiedziałam o mamie, Petunio! To naprawdę ważne! – Lily zaczęła podnosić głos, więc James lekko ją szturchnął. Nie zamierzali przecież wywoływać siostrzanej wojny, w której dziewczyny zaczęłyby się obrzucać mięsem i wypominać… Cóż, pewnie wszystko, co tylko pamiętały. Wszak kobiety nigdy nie zapominają. One tylko udają, a tak naprawdę wymyślają kolejne dziesięć sposobów na to, jak uprzykrzyć facetowi życie.

– Nie jestem zazdrosna! A już na pewno nie o ciebie, ty… dziwadło!

– Uważaj na słowa – wtrącił spokojnie James.

– A ten to kto?

– To James. Mój chłopak. – Lily chwyciła Jima za dłoń, splatając razem ich palce. – Czy skoro pierwsze formalności i wybuch mamy za sobą, możemy pogadać? Proszę, Petunio. Co ci szkodzi? A przychodzę z naprawdę ważnymi wiadomościami.

Petunia zerknęła szybko na Vernona, który pokiwał głową.

– Mów. Jeśli to naprawdę będzie ciekawe, może porozmawiamy.

– Dowiedziałam się, że mama była tak naprawdę adoptowana, a większość dzieciństwa spędziła w sierocińcu.

– I? – przerwała ciszę Petunia po paru minutach.

– I? Potrzebujesz więcej? Tak naprawdę nic z tego, co nam opowiadała, nie było prawdziwe. A przynajmniej większość – sprecyzowała Lily. – Udało mi się dotrzeć do jednej ze starych przyjaciółek mamy. Do Cherryl. Jest aktualnie dyrektorką sierocińca, w którym mieszkały. Zamierzam w najbliższym czasie poznać jej drugą przyjaciółkę, Pamelę.

– Po co? Po co ci to wszystko? Mama przecież nie żyje.

– Bo… – zająknęła się. W końcu jak wyjaśnić siostrze, że najprawdopodobniej ich prawdziwa babka, czyli biologiczna matka Karen, próbuje teraz zabić swoje wnuczki?

– Bo? Wiesz – prychnęła – myślę, że tak naprawdę tylko udajesz. Kłamiesz, ponieważ czegoś ode mnie potrzebujesz. Dowiedziałaś się jakimś cudem, pewnie ciotka Martha ci powiedziała, że mam męża i że się urządziliśmy. Pewnie chcesz kasy, co? Przyznaj się! Po co tutaj przyjechałaś i zawracasz mi dupę?

Lily wyglądała, jakby została spoliczkowana.

– Co? Nie – wyjąkała. – Nie przyszłam tu o nic cię prosić, tylko porozmawiać. Wyjaśnić… I ostrzec.

– Ostrzec? – Petunia zaśmiała się bez radości. – Niby przed czym ostrzec?

– Jesteśmy w niebezpieczeństwie. Samantha Darkness to prawdziwa matka mamy i ona próbuje mnie dorwać, zabić. Przyszłam cię prosić, żebyś uważała, bo może i tobie zechce coś zrobić. Ona… Posłuchaj, Petunio, to naprawdę groźna, niebezpieczna czarownica…

– Czarownica? Mówisz, że nasza babka była taka… taka jak ty?

– Tak. Mama tak na serio pochodziła z niemugolskiej, to znaczy z czarodziejskiej rodziny. Myślę, że nie potrafiła czarować, dlatego ta Samantha oddała ją do sierocińca i teraz zamierza się na nas, a przynajmniej na mnie, zemścić.

– Zemścić? Niby za co?

– Tego jeszcze nie wiem, ale już niedługo. Zamierzam poznać prawdę.

W salonie zapanowała grobowa cisza. Lily z nadzieją wpatrywała się w Petunię, która ewidentnie głowiła się z myślami. James uciekł wzrokiem na ścianę, dając siostrom odrobinę prywatności, za to Vernon nadal stał i przypominał Potterowi trolla.

Petunia wreszcie zmrużyła oczy ze złości.

– Wynocha.

– Co?! – wykrzyknęła zdziwiona Lily. Nie takiej reakcji się spodziewała.

– Słyszałaś. Wynoś się. Ty i ten twój, pożal się Boże, chłopak!

– Ej! – James próbował coś dodać, ale Lily uciszyła go gestem ręki.

– Nigdy więcej tu nie przychodź, bo nie jesteś mile widziana! Zresztą, ja już od dawna nie mam siostry! Wszystkim mówię, że jestem jedynaczką! Nienawidzę cię i tego twojego… dziwactwa! Brzydzę się tobą! Wami! – dodała, zerkając pobieżnie na Jamesa. – Przychodzisz i wymyślasz jakieś niestworzone historie, żeby pewnie wyłudzić pieniądze!

– Nie chcę twoich zasranych pieniędzy!

James uniósł brwi, słysząc przekleństwo wychodzące z ust Lily.

– Wynoś się! Niczego nie dostaniesz!

– Zrozum, idiotko, że jesteś w niebezpieczeństwie! Ja się jeszcze obronię, bo umiem czarować, ale ty nie masz szans! Musisz dać sobie pomóc!

– Przestań mnie straszyć i opowiadać farmazony! Nie było cię na pogrzebie rodziców i po prostu zjada cię poczucie winy! Zmyślasz i kłamiesz, żeby poczuć się lepiej!

– Nie byłam na pogrzebie, bo straciłam pamięć! – wrzasnęła Lily.

– I co? Nagle ozdrowiałaś, tak? Wynocha!

– Myślałam, że się zmieniłaś, że dorosłaś, wychodząc za mąż! Myślałam, że tracąc dziecko, zrozumiałaś, jak bolesne bywa życie, ale nie! Ty nadal jesteś zazdrosną gówniarą dbającą jedynie o siebie!

Petunia wciągnęła gwałtownie powietrze.

– Wynoś się. – Te spokojnie wypowiedziane słowa odbiły się głośniejszym echem niż krzyk.

– Ja… przepraszam cię, Petunio. Ja nie chciałam, ja…

Ku zdziwieniu, to Vernon podszedł bliżej i gestem wskazał im drzwi.

– Lepiej będzie, jak już stąd pójdziecie. Do widzenia.

– Chodź. – James pociągnął Lily za rękę.

Dwie sekundy później drzwi zamknęły się za ich plecami. Rozdźwięczał również odgłos przesuwania zasuwki zabezpieczającej i klucza przekręcanego w zamku.

– No, to pięknie – westchnął James. – Było… ciekawie.

– Daj spokój. Przesadziłam. Mogłam przestać gadać, ale… Merlinie, jak ona mnie irytuje!

Skierowali się ku furtce, kiedy nagle Lily się zatrzymała.

– Co jest? Idziemy? – spytał James.

– Zaraz. Zobacz, czy nikt nie patrzy – zarządziła, po czym z kurtki wyjęła różdżkę.

– Liluś, co ty…

– Cicho! Protego Totalum, Salvio Hexia – wypowiadała zaklęcia Evans, kierując różdżkę na dom Dursleyów. – Rapello Inimicum. Protego Horribillis.

– Skąd ty… – przerwał. – Kiedy nauczyłaś się tego zaklęcia? Jest cholernie ciężkie.

Lily uśmiechnęła się do Jima.

– Czasami mam chwilę wolnego w pracy, to sobie ćwiczę.

– Odnoszę dziwne wrażenie, że nasz dom w Dolinie Godryka jest twierdzą niemożliwą do zdobycia.

– Jeszcze nie, ale powoli się staje – oznajmiła Lily, rzucając jeszcze kilka zwykłych i tych bardziej zaawansowanych zaklęć ochronnych na dom siostry. – Wracajmy. Chyba potrzebuję gorącej kąpieli po tej rozmowie. Myślisz, że może kiedyś Petunia dopuści mnie do swojego życia?

– Na pewno, kochanie. Na pewno.

Objął Lily w pasie i razem ruszyli w stronę najbliższego miejsca, z którego będą mogli się deportować. Szkoda, że ani jeden, ani drugi nie odwrócili się za siebie, nie patrząc w okna. Zauważyliby wtedy Vernona trzymającego w ramionach płaczącą Petunię, nadal nie potrafiącej pozbierać się po stracie syna. Bo Lily i James nie wiedzieli, że Petunia wcale nie poroniła. Ona urodziła martwe dziecko. Albo raczej człekokształtny płód w pierwszej fazie gnicia, bez gałek ocznych, ale za to przerażającym uśmiechem.

Gdyby lekarze odbierający poród dogłębniej zbadaliby dziecko, nie brzydząc się oczyścić stópek z pleśni, znaleźliby tam inicjały S.D. i wówczas cała historia mogłaby potoczyć się kompletne inaczej.

*

Krążył po gabinecie wte i wewte, gryząc się z myślami.

Czy powinien zaufać Dumbledore’owi po raz kolejny? Wyznać największą i najgroźniejszą rzecz, o jakiej się dowiedział i która najprawdopodobniej zaważy na istnieniu czarodziejskiego świata? Na ostatnim roku, tuż po tym jak Tiara przydzieliła go do Gryffindoru, potrafił się przemóc, bojąc się śmierci. A teraz? Kiedy w grę wchodziła śmierć setek tysięcy, a nawet milionów niewinnych ludzi, czy też znajdzie w sobie odwagę?

Regulus opadł na krzesło za biurkiem i schował twarz w dłoniach.

Nie potrafił zrozumieć, dlaczego ktoś postanowił rzucać tyle kłód pod nogi właśnie jemu. Dlaczego Regulus nie mógł żyć na tyle spokojnie, na ile pozwalał aktualny porządek rzeczy? Był czystokrwistym czarodziejem, na Merlina! Nic złego mu nie groziło, dopóty słuchał i wykonywał rozkazy Czarnego Pana. Miał galeony, mógł naprawdę żyć na pozór spokojnie. Jaką ceną było zabicie w zamian paru niewinnych (lub winnych – zależy, z jakiej perspektywy patrzeć) osób?

Uniósł lewy rękaw marynarki, wpatrując się w Mroczny Znak.

Regulus nie miał pojęcia, co przesądziło o nagłym wstaniu, podejściu do kominka i przeniesieniu się wprost do Hogwartu. Właściwie nie spodziewał się, że dawne słowa Dumbledore’a będą obowiązywały i że Black nadal będzie mile widziany w gabinecie dyrektora. Na szczęście się pomylił, bo sprawnie ominął blokadę kominka. Regulus znalazł się tam, gdzie zamierzał trafić.

Albus Dumbledore siedzący przy biurku leniwie poniósł spojrzenie znad okularów połówek. Widząc gościa, odłożył pióro do kałamarza. Uśmiechnął się dobrodusznie, splatając palce dłoni.

– Młody Regulus Black. Miło mi cię widzieć. Co cię sprowadza do takiego starca? Jeśli masz ochotę na herbatę i pogaduszki przy słodkościach, nie mogłeś idealniej trafić.

Regulus wyszedł z zielonych płomieni, otrzepując czarny garnitur z sadzy.

– Nie, Dumbledore. Nie przyszedłem na ciastka i herbatkę. Sprawa jest o wiele, wiele poważniejsza.

Dyrektor zmarszczył czoło.

– Słucham.

– Myślę, że wiesz, czym są horkruksy, Dumbledore, prawda? Nie będę więc przynudzał tłumaczeniem, a od razu przejdę do rzeczy. Dowiedziałem się, że Czarny Pan zrobił jednego. I wiem, gdzie go znaleźć.

1 komentarz:

  1. Ekscytujący rozdział, w punkt oddany charakter i styl wypowiedzi Petunii. Czekam na więc!

    OdpowiedzUsuń