Strony

19 maja 2012

Fortuna kołem się toczy (P)

Księga Pierwsza - Prolog

(Prolog napisany został w formie pamiętnika. Reszta będzie opowiadaniem. Uprzedzam tylko, że naprawdę próbowałam się wczuć w jedenastolatkę – jak mi wyszło? Opinię pozostawiam Wam!)
ZBETOWANE PRZEZ NIKĘ.
(Dziękuję, kochanie! Ten rozdział jest dla Ciebie!)

* * *

Dzień 16 sierpnia 1971 roku.

Jutro są moje urodziny.
Ja, Lily Evans, kończę jedenaście lat i będę szła do czwartej klasy.
Przyznam, że odrobinę się boję. Petunia mówi, że wszystko się zmieni: i nauczyciele, i sale, i ludzie z klasy. Mimo tego nie przejmuję się za bardzo. Wiem, że mogę liczyć na Peti, i to zawsze.
Umówiłyśmy się dzisiaj, że jutro pójdziemy na lody do kawiarenki na końcu ulicy. Prawdopodobnie sprzedaje je superfacet. Petunia mówi, że ma na niego ochotę.
Nie do końca rozumiem, o co jej chodzi, ale myślę, że chce się z nim umówić. Pet jest ode mnie o dwa lata starsza i mówi, że teraz czas na podrywy, randki i tak dalej. Powiedziała również, iż ja też będę się uganiać za chłopakami, ale w to nie wierzę. Jakoś mnie to nie ekscytuje.
Stanowczo wolałabym, żeby to płeć przeciwna się mną zachwycała.
Na razie nie mam powodzenia. Wszyscy chłopcy, którzy są w moim wieku mówią na mnie per Wiewiórka. To wszystko z powodu koloru moich włosów.
Często zamykam się w pokoju i płaczę. To nie jest miłe, kiedy ktoś cię przezywa, wręcz okropne.
Jednak mama i tata uważają, że będę piękna, kiedy dorosnę. Zawsze tak mówią, ale im nie wierzę. Petunia mi powiedziała, że mówią tak, żeby mnie pocieszyć.
Ona zawsze jest ze mną szczera. Czasem powie coś niemiłego, ale twierdzi, że to dla mojego dobra i muszę znać swoja słabe strony. Narazie mi nawtykała, że mam brzydkie włosy, kolor i kształt oczu, także, no i że jestem pulchna. Petunia twierdzi, że powinnam nosić bardziej workowate ubrania, aby nie było widać mojego tłuszczu.
Mama powiedziała, żebym się jej nie słuchała, bo robi sobie ze mnie żarty, ale ja jej nie wierzę. Ufam Peti i wiem, że chce dla mnie jak najlepiej. Ona mnie nigdy nie okłamie.
Prawda?


Dzień 17 sierpnia 1971 roku.

To dzisiaj! Dokładnie o piętnastej dwie kończę jedenaście lat. Tata powiedział mi w sekrecie, że szykują dla mnie przyjęcie niespodziankę. Nie mogę nikomu zdradzić, że wiem. Mimo że będzie to przyjęcie kameralne: ja, rodzice i Pet, to nie mogę się już doczekać.
Obudziłam się już o siódmej, ale stwierdziłam, że poleżę jeszcze w łóżku i zobaczę, co się będzie działo.
Minęła ósma. Ja nadal leżę pod kołdrą, czekam. I nic. Może tata mnie wrobił? Nie wiem. Zaraz to sprawdzę.
Zeszłam po cichu na dół. Jak się okazało wszyscy już siedzieli przy stole i jedli śniadanie.
- Dzień dobry, kochanie - powiedziała mama. - Co chcesz zjeść?
- Tosty i jajecznicę - odpowiedziałam.
Mama wstawiła chleb do opiekacza, a ja usiadłam obok taty, który czytał gazetę i popijał kawę.
Zrobiło mi się smutno. Czyżby nie pamiętali? Może pomyliły im się daty? Sama nie wiem. Jest tak jakoś cicho. Nikt się nie odzywa. Może to ma związek z moimi urodzinami? Chcą mi zrobić niespodziankę, czy jak?
Zjadłam śniadanie ze smakiem.
- Idziemy na lody? - spytała się Petunia i popatrzyła na mnie wyczekująco. W sumie obiecałam jej, że pójdziemy. Pokiwałam głową i szybko pobiegłam do swojego pokoju, a potem do łazienki. Po wykonaniu wszystkich czynności toaletowych musiałam się ubrać. Wyjrzałam przez okno.
Widać było słońce, które swoimi promieniami dodawało otuchy ludziom. Specjalnie wychyliło się zza chmur, aby lepiej można było je widzieć. Uwielbiałam ciepło. Wtedy moje rude włosy zaczynały się mienić, a cera lekko świecić.
Ubrałam na siebie zieloną sukienkę, która podkreślała mi oczy. Mama kiedyś powiedziała, żebym nosiła zielone rzeczy, bo dodają mi uroku. Chyba miała rację.
Zeszłam na dół. Cały czas miałam wielką nadzieje, że podejdą do mnie z prezentami i powiedzą: "wszystkiego najlepszego, Liluś!".
Przeliczyłam się, bo kiedy zeszłam na dół, Pet otworzyła szeroko oczy, a mama uśmiechnęła się do mnie. Taty nie było, bo chyba pojechał do pracy.
- Idziemy? - warknęła Petunia. Nie wiem, o co jej chodzi. Cały dzisiejszy dzień jakaś przewrażliwiona chodzi. Może jest zazdrosna? Wątpię, ona chce dla mnie jak najlepiej.
Doszłyśmy do lodziarni. Lody sprzedawał chłopak, na ogół podobny do Pet. Też miał ciemne włosy i lekko zarozumiały wyraz twarzy. Popatrzyłam na siostrę w tym samym momencie, kiedy ona na mnie. Machnęła na mnie ręką i wskazała drzwi. Zachowała się niegrzecznie, ale cóż, zazwyczaj, jeżeli chodzi o chłopaków odnosi się do mnie dość cierpko. Może się mnie wstydzi?
Kiedy wychodziłam, spojrzałam na niebo. Słońce świeciło jak rano, tyle, że ciemne chmury przysłaniały je lekko. Zanosiło się na deszcz. Mimo to miałam ochotę się przejść. Tutaj niedaleko jest taki jeden park.
Gdy już z daleka widziałam bramkę prowadzącą do niego, wpadłam na kogoś.
- Przepraszam - powiedział, a po głosie poznałam, że to chłopak.
- Nic nie szkodzi - uśmiechnęłam się delikatnie, kiedy pomógł mi wstać. Na chwilę wzrok przesłoniły mi jego kruczoczarne włosy. Nawet ładnie pachniał.
- Jestem James Potter - przedstawił się. Nie musiałam ściskać mu ręki, bo nadal mnie trzymał.
- Lily Evans - odpowiedziałam. - Możesz mnie już puścić? - zapytałam po chwili i zaśmiałam się. Był bardzo zabawny.
Uśmiechnął się do mnie, a w jego policzkach dostrzegłam dołeczki. Zauważyłam także, że nosi okulary. Mimo że były okrągłe i niemodne, prezentował się w nich wyjątkowo przystojnie. Tak się to mówi?
- Może w ramach przeprosin zaproszę cię na lody? - spytał, a w jego głosie można było usłyszeć nadzieję.
- Jasne, tyle, że przed chwilą tam byłam.
Spojrzał na mnie dziwnie i przekręcił głowę. Śmiesznie to wyglądało, dlatego parsknęłam śmiechem.
- Co?
- Nic.
Chwilę pomilczeliśmy, kiedy ponownie usłyszałam głos Jamesa.
- Może do parku? - Przytaknęłam ochoczo.
- W sumie właśnie tam zamierzałam...
Nie dokończyłam, gdyż przerwał mi huk. No, tak - burza.
- No i nici z naszych planów - powiedziałam. Po chwili do głowy wpadł mi pewien pomysł. - Może pójdziemy do mnie? To tuż za rogiem.
- Dla mnie bomba.
Nie musiał nic więcej mówić. Złapałam go za rękę i pobiegliśmy w stronę mojego domu.
Chwilę później staliśmy przed białym budynkiem. Wokoło panowała cisza, którą od czasu do czasu przerywały grzmoty z nieba. Krople deszczu zaczęły kapać z chmur. Uwielbiam deszcz. Przecież jest taki pożyteczny. Dzięki niemu wszelka roślinność jest bujna, wszystko kwitnie. Co ja bym zrobiła bez kwiatów?
Zapukałam, a drzwi otworzyła nam mama.
- Lily, gdzieś ty była? Martwiłam się. Wiesz, że jest burza? - zaczęła swój monolog. Jednak chwilę potem skończyła, kiedy tylko zobaczyła, że ktoś przy mnie stoi.
- Dzień dobry - powiedział James i uśmiechnął się. O dziwo mama odwzajemniła gest. - Jestem James Potter i jeżeli pani nie ma nic przeciwko, to na chwilę tu zacumuję.
Mama zaśmiała się i rzuciła mi ukradkiem spojrzenie. Myślała, że nie zauważę, cóż pomyliła się. No, proszę, jaki on zabawny. Wie, co powiedzieć. Parsknęłam śmiechem.
-Liluś... - zaczęła mama, ale chrząknęłam dość znacząco. Wiedziała, o co chodzi, i całe szczęście. - Lily, może zaprowadzisz Jamesa do pokoju, a ja wam przyniosę gorącą czekoladę? – zaproponowała, poprawiając się automatycznie.
Pokiwaliśmy ochoczo głowami. Ponownie złapałam Pottera za rękaw i pociągnęłam w stronę schodów. Weszliśmy do pokoju, a James usiadł na łóżku.
- Ale tu ładnie.
- Dzięki - odpowiedziałam.
I tak zaczęła się nasza rozmowa o wszystkim i niczym. W międzyczasie mama przyniosła nam kubki parującej, gorącej czekolady. Zagadaliśmy się tak, że Jim zapomniał, iż musi już wracać. Szkoda. Chociaż zapomniałam o moich nieudanych urodzinach.
- Może spotkamy się kiedy indziej? - spytał przy wyjściu.
- Dobrze, tylko kiedy? Może po pierwszym września, bo niedługo wyjeżdżam nad morze? - zapytałam, a miałam wielką nadzieję, że będzie mu to pasowało.
- Nie, ja idę do szkoły - powiedział. Zauważyłam, że przez jego twarz przebiega grymas niezadowolenia. W sumie ja też byłam smutna z tego powodu.
- Aha - odparłam. Pewnie jedzie do szkoły z internatem.
- Do zobaczenia - powiedział na odchodnym i pomachał mi ręką. Czyli to było nasze pierwsze i ostatnie spotkanie?
Nie miałam już dzisiaj siły na nic. Nawet nie zapytałam się Pet jak poszło jej z tym chłopakiem od lodów. Poszłam na górę, a pół godziny później Morfeusz zabrał mnie w swoje ramiona.


Dzień 18 sierpnia 1971 roku.

Wstałam wcześnie. Nie wiem dlaczego, tak po prostu. Może jakieś przeczucie?
Dzisiaj pogoda była jeszcze ładniejsza niż wczoraj przed burzą.
Ubrałam krótką spódniczkę, którą znalazłam na końcu szafy i białą koszulę. Wyglądałam w miarę, ujdzie.
Zeszłam na dół.
Przy stole siedziała cała rodzina z grobowymi minami. Tak było od wczoraj. Może coś się stało? To pewnie dlatego zapomnieli o moich urodzinach.
- Co się dzieje? - zapytałam i usiadłam na swoim miejscu. Rodzice spojrzeli po sobie, a Petunia obrzuciła mnie lodowatym spojrzeniem. Co się stało? Świat stanął do góry nogami i do tego zwariował.
Nie odpowiedzieli mi. Rzadko się zdarzało, że coś przede mną ukrywano. Jak coś, to tylko na moją korzyść. Coś mi tutaj nie gra.
- Halo! - podniosłam głos.
Nikt nic nie odpowiedział- znowu. Tata wstał i położył coś na stole obok mnie. Co to? Może prezent? Ale ze mnie materialistka!
Okazało się, że była to koperta zaadresowana do mnie. Nie zdziwiłam się, kiedy zauważyłam, że jest otwarta. Rodzice przeważnie czytają moją korespondencję, ale mi to nie przeszkadza.
Spojrzałam na nią. Wszystko było napisane zielonym atramentem. Dziwne. Otworzyłam i wyjęłam dwa listy, które także zostały napisane zielonym kolorem.
Rozglądnęłam się po pokoju i zauważyłam, że teraz każdy patrzy się w moją stronę. Mama - ze strachem, tata - z radością, a Petunia - z zawiścią?
Spojrzałam na list i przeczytałam na głos:


HOGWART
SZKOŁA
MAGII i CZARODZIEJSTWA
Dyrektor: ALBUS DUMBLEDORE
(Order Merlina Pierwszej Klasy, Wielki Czar., Gł. Mag,
Najwyższa Szycha, Międzynarodowej Konfed. Czarodziejów)

Szanowna Panno Evans,
Mamy przyjemność poinformowania Pani, że została Pani przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia.
Rok szkolny rozpoczyna się 1 września. Oczekujemy pańskiej sowy nie później niż 31 lipca.
Z wyrazami szacunku,

Minerwa McGonagall,
zastępca dyrektora


Nie mogłam w to uwierzyć. Ja czarownicą? W ogóle coś takiego istnieje? Słyszałam, że w bajkach są czarodziejki i przeróżne wróżki, ale że na prawdę, to nie wiedziałam.
Wpatrywałam się tępym wzrokiem w kawałek pergaminu. Kiedy czytałam list poczułam w klatce piersiowej ciepłe uczucie.
Tylko, o co chodzi, że oczekują mojej sowy?
- O kurczę - tylko tyle udało mi się wykrztusić.
Uśmiechnęłam się promiennie.
- Wierzysz w to Lily? - spytała się mnie mama.
- Jasne - odpowiedziała bez chwili zawahania. Może był to jakiś dowcip, ale jaki piękny.
Tata podszedł i uściskał mnie serdecznie. Po chwili doszła mama, która ucałowała mnie w dwa policzki, po czym zalała się łzami.
- No to mamy w rodzinie czarownicę - ucieszył się tata i zaklaskał z radości w dłonie. Parsknęłam śmiechem.
- Petunia, powiedz coś siostrze - powiedziała mama i spojrzała na swoja starszą córkę z wyczekiwaniem. Może spodziewała się okrzyków radości? Przeliczyła się.
- Dziwoląg - powiedziała dość oschle Peti. Po chwili wspięła się na schody i trzasnęła drzwiami od pokoju. Już wiem, dlaczego od dwóch dni siedzi jak na szpikulcu. Jest zazdrosna! No tak, Tunia nigdy się nie zmieni.
Zaraz, zaraz, od dwóch dni, czyli...
- Tato, a kiedy się dowiedzieliście o tym liście? - zapytałam, chociaż już znałam odpowiedzieć.
- Wczoraj rano - odpowiedział i spojrzał na mnie z przeproszeniem.
- To czemu mi nic nie powiedzieliście? - obiecałam, że nie będę się gniewać, ale troszeczkę zarzutów w głosie nikomu nie zaszkodzi, prawda?
- Nie wiedzieliśmy jak to przyjmiesz. A i przepraszamy, że nie daliśmy ci nic na urodziny. Po prostu ta wiadomość zaskoczyła nas tak, że... sama rozumiesz.
- Jasne.
W międzyczasie mama ulotniła się do kuchni, a kiedy wróciła miała ze sobą tort i prezenty.
- Wszystkiego najlepszego, kochanie.
Złożyli mi życzenia i zaśpiewali "Sto lat". Szkoda tylko, że Petunia się zamknęła w pokoju. Jako siostra powinna się cieszyć z mojego szczęścia.
Miło było, nawet bardzo.
Dowiedziałam się, że na Pokątną pojedziemy jakieś dwa tygodnie przed rozpoczęciem roku szkolnego, a z wyjazdu nad morze zrezygnujemy.
Ach, zapomniałabym: Na drugiej stronie listu znajdował się specjalny opis dojścia na magiczną ulicę oraz niezbędne wyposażenie, które muszę ze sobą wziąć do Hogwartu.
Do mojej magicznej szkoły.


Dzień 25 sierpień 1971 rok.

Pamiętniczku!
Na początku chciałam cię przeprosić, że tak długo nie pisałam, ale zrozum. Od czasu kiedy dostałam magiczny list, moje życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni.
Dzisiaj jadę na tą ulicę Pokątną. Nie mogę się już doczekać. Wiem, że miałam jechać parę dni wcześniej, ale to nie było czasu, to samochód był w naprawie…
Jednak w końcu udało się. Właśnie siedzę w samochodzie z mamą i jedziemy do Londynu. Podobno jest tam bar „Dziurawy kocioł”, przez który trzeba przejść, aby dostać się na Pokątną.
Jakiś przypadkowy czarodziej, pomógł mi otworzyć ścianę. Weszłam i aż mi oczy zbielały. Wszystko wyglądało cudownie. Cała masa sklepików, wystaw! Magia!
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to wielki, zakrzywiony, biały budynek.  Jak przeczytałam był to bank Gringotta.
Następnie zauważyłam ludzi, którzy mieli dziwne stroje. Jakieś takie sukienki? Ze szpiczastymi czapkami. Dziwacznie. Ja też tak będę chodzić?  
Poszłyśmy z mamą wymienić pieniądze. Czas na zakupy.

Trzy godziny później:
Wróciłyśmy. Chciałabym powiedzieć nareszcie, ale tam było tak fajnie, że aż żal było mi opuszczać te magiczne miejsca.
Kiedy tata przyszedł z pracy, wszyscy usiedliśmy w salonie. Zaczęłam mierzyć szaty, pokazywałam książki i różdżkę.
Pan Olivander powiedział, że to ona mnie wybrała. Nie wiem, o co chodziło, ale jak przeczytam książki z przedmiotów, to się dowiem. Jedenaście i pół cala, miękka, serce smoka, wspaniała do rzucania zaklęć – tak ją określił ten przemiły staruszek. Mimo że był jakiś pokręcony.
Kupiłam najpotrzebniejsze rzeczy, jednak kiedy powiedziałam mamie jak będą przysyłali mi wiadomości, czyli przez sowy, uparła się. Kupiła mi pięknego ptaka z brązowo-białymi piórami. Nazwałam go Adar. Nie wiem dlaczego, tak po prostu.
Gdy wszystko obejrzeliśmy, rodzice kazali mi iść spać. Na początku się zdenerwowałam, ale potem stwierdziłam, że jednak muszę się wyspać.
Do końca wakacji został mi jeszcze niecały tydzień.


Dzień 31 sierpnia 1971 rok.

Jutro jadę do Hogwartu! Ta myśl chodziła mi po głowie od rana. Nie mogłam się  już doczekać. Szkoda trochę będzie mi opuszczać rodzinę, będę tęsknić. Pierwszy raz jadę gdzieś sama aż na pół roku.
Przez te pięć dni, od kiedy poszłam na ulice Pokątną, przeczytałam wszystkie książki. Jednak najbardziej przypadła mi do gustu ta o Hogwarcie. Dowiedziałam się wielu bardzo ciekawych rzeczy.
Nie będę o tym tutaj mówić, bo dużo by mi to zajęło.
Wszystko stało się fajniejsze. Rodzice chyba przekonali się do magii, bo mówią już o tym z uwielbieniem i z szacunkiem, a nie jak kiedyś z odrazą i ze strachem.
Pamiętam ich miny kiedy pokazywałam im te przeróżne zaczarowane przedmioty. Nadal chce mi się śmiać, gdy tata zobaczył, w czym będę musiała chodzić. Jednak nie będzie mi to przeszkadzało.
Dopiero teraz poczułam się ważna. Zaczęłam o siebie dbać, nawet pojechałam z mamą na zakupy. Uparła się, że nie będę miała w czym chodzić.
Najgorzej było z Petunią. Już nie jest tą dobrą, kochającą siostrą i przyjaciółką. Teraz kojarzy mi się z egoistyczną i zarozumiałą dziewczyną.
Stwierdziliśmy razem rodzicami, że nikt z rodziny nie może się dowiedzieć o tym, że jestem czarownicą. O dziwo Petunia na to przystała. Może się wstydzi?


Dzień 1 września 1971 rok.

Obudziłam się dość późno. Na zegarku wybiła już godzina dziewiąta. Szybko wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam do łazienki. Odświeżyłam się.
W pół do dziesiątej byłam już ubrana, pachnąca i gotowa do drogi.
Za oknem liście zaczęły spadać z drzew. Potem porywał je jesienny wiatr. Uwielbiałam podziwiać to zjawisko, ten taniec. Kiedy tylko patrzyłam na liście, to moje myśli latały razem z nimi. Czułam się wolna.
Równo o dziesiątej wyjechaliśmy. Z racji tego, że Petunia miała rozpoczęcie roku u siebie, to nie pojechała z nami. Jakoś nie rozpaczałam.
Dziesięć minut później znalazłam się na dworcu. Dzięki temu, że przeczytałam książki i co nieco już orientowałam się w tym świecie, wiedziałam jak mam się dostać na peron dziewiąty i trzy czwarte.
Wystarczyło przejść przez ścianę między peronem dziewiątym a dziesiątym.
- Może jednak to jest jakiś żart. Jeżeli tylko wpadniesz na tą ścianę i coś ci się stanie – wspomniała mi mama. Od kiedy powiedziałam jak się przechodzi do pociągu zaczęła się bać i za wszelka cenę próbowała mnie namówić na zostanie z nimi.
- Mamo – zwróciłam się do rodzicielki. – Pamiętaj, nic mi nie będzie. Gdyby to był żart to byłoby coś takiego jak ulica Pokątna.
Cały czas przywoływałam jej ten argument, przecież była tam ze mną i widziała jak to wygląda.
- Ale Lily… - zaczęła ponownie, ale jej przerwałam. Pocałowałam mamę i tatę w policzek.
- Do zobaczenia na święta – powiedziałam, a mama zalała się łzami. Zrobiło mi się ich żal. Zostawiam ich na pastwę Petunii.
Przytuliłam ponownie mamę. Złapałam za wózek i pobiegłam z nim prosto na ścianę. Kiedy byłam już blisko, chciałam się zatrzymać. Jednak nie wyhamowałam. Już miałam poczuć uderzenie i silne odepchnięcie, kiedy nagle wniknęłam w mur. Nic się nie stało.
Otworzyłam oczy i zaniemówiłam. Przede mną stał wielki, czerwony pociąg i tłum ludzi. Nie tylko dzieci, ale także dorosłych. Wszyscy wsiadali do pociągu. Pewnie chcieli się pożegnać lub przywitać z zaprzyjaźnionymi rodzinami. Szkoda, że ja jeszcze nikogo nie znałam.
Powoli przywlekłam się do przedziału. Na szczęście był wolny. Lekko sapałam. Już nigdy więcej nie wezmę takiego wielkiego bagażu.
Wybiła jedenasta, pociąg ruszył.
Siedziałam pod oknem, kiedy weszła jakaś dziewczyna. Miała czarne włosy i przyjazny uśmiech.
- Mogę się dosiąść? Wszędzie jest straszny tłok – zapytała.
- Jasne, siadaj. Nazywam się Lily Evans – powiedziałam i podałam jej rękę. Odwzajemniła uścisk.
- Dorcas Meadows.
Coś mi się wydaję, że mnie polubiła. Może zostaniemy przyjaciółkami?
Od tej pory zaczęłyśmy gadać. Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym szczególnym. Bardzo dobrze się dogadywałyśmy i zawsze znalazłyśmy jakiś wspólny temat.
Kiedy rozmawiałyśmy i śmiałyśmy się z naszych wpadek w czasie wakacji, przedział ponownie się otworzył. Stało w nich czterech chłopaków w naszym wieku.
- Cześć – zaczął jeden z nich. Miał ciemnobrązowe włosy i miodowe oczy. – Tutaj wolne?
Obie twierdząco pokiwałyśmy głowami.
Popatrzyłam po kolei na nich. Jeden szczególnie rzucił mi się w oczy. Miał czekoladowe oczy, które przysłaniały okrągłe okulary, i kruczoczarne włosy.
- James? –zapytałam po chwili milczenia.
- Lily? – prawdopodobnie jak ja na początku mnie nie poznał.
Minęła kolejna godzina. Poznałam wszystkich. Było bardzo miło. Śmialiśmy się i wygłupialiśmy. Poznałam także resztę. Ten, który pytał czy jest wolne, nazywał się Remus Lupin. Taki mniejszy i grubszy to Peter Pettigrew. Ostatni, w czarnych włosach to Syriusz Black.
Wszystko byłoby inne, gdyby gdzieś w połowie drogi nie zgasły światła w naszym przedziale. Usłyszałam, że Dorcas też nie wiedziała, o co chodzi.
Nagle poczułam na swoim kolanie czyjąś rękę. Szybko poderwałam się z miejsca i zapaliłam światło.
- Potter! – krzyknęłam. Uśmiechnął się drwiąco.
- Słucham, Liluś? – No, tak. Popisuje się, ale nie dam mu takiej satysfakcji.
Strzeliłam mu z liścia w twarz. Dor zaśmiała się, a reszta jej wtórowała. Oczywiście bez Pottera, już nie Jamesa czy Jima.
- Auu… - złapał się za policzek.
- Nigdy więcej tego nie rób. – warknęłam.  – A teraz wypad!
Chłopaki spojrzeli po sobie. Widziałam, że Dorcas także. No trudno, potem jej opowiem.
- Ale… - zaczął Potter. Zawiodłam się na nim.
Wyszli z minami zbitego psa. Zanim jednak zamknęłam drzwi, usłyszałam skrawek rozmowy.
- Ale się wkopałeś – głos należał do Syriusza.
- Przejdzie jej do jutra, znam ją – odpowiedział Potter z dziwna zaciętością w głosie.
- Obyś miał rację – zaśmiał się jego kompan.
- Mam. Jeszcze będzie mnie prosić na kolanach o wybaczenie, a ja jako najlepszy chłopak na świecie nie odmówię.
Obaj zaśmiali się, a ja z impetem zamknęłam drzwi.
Opowiedziałam wszystko Dor. Zrozumiała mnie i zaczęła go wyzywać. Wreszcie znalazłam swoją przyrodnią duszę.
- Ale mu przywaliłaś. – Doszedł mnie głos brunetki.
- Dzięki, a coś czuję, że mnie jeszcze popamięta. – Obie zaśmiałyśmy się.
I tak narodziła się przyjaźń pomiędzy Lily Evans i Dorcas Meadows.

13 komentarzy:

  1. Trafiłam na tego bloga przypadkiem, ale nie żałuje:)
    Opowiadanie zapowiada się cieekawie hehe:)
    Notka świetna. Ale się James zdziwi jak spotka Lily w Hogwacie, lub na peronie hehe. Pisz szybciutko new:)
    Dodałam cię do linków:)
    magiczne-przygody-ann.blog.onet.pl
    Jeśli chcesz to wbijaj na mojego bloga:)
    bussiaki:**
    Aaa i jeśli możesz to informuj mnie o nowych notkach:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Siorka, jestem pod wrażeniem i choć za serią Pottera nie przepadam, to czekam na twój kolejny rozdział, bo dotychczasowe są bardzo ciekawe...
    Tylko nie ukrywam, że wątek z Petunią mi nie leży...nie mogłabyś mieć brata? - mam nadzieję, ze nikt jej ze mną nie skojarzy;)
    całus

    OdpowiedzUsuń
  3. Meeeegaaaa fajne... Super Ci to wyszło.. Ja też tak chce pisać :PP
    Chcę być zawiadamiana oczywiście o zmianie innych notek :))

    Pozdrawiam i życzę weny :))

    OdpowiedzUsuń
  4. AjĆ! Nie ma za co ;) Nie będę czytać drugi raz, bo znam ten prolog na pamięć i wiem, że jest obłędny ;P i strasznie długi się wydawał xD ale teraz nie jest ;DD
    Pięknie, ślicznie, obłędnie i zajebiście. ;DD cudownie, słodko i bosko!^^ Odbija mi i to ostro, ale wiem, że Ty mnie zrozumiesz, siostro ;DDD
    Buziaki takie BIG ;*****

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny ten prolog. Tak szybko i przyjemnie się go czytało, mimo, że już kiedyś przeglądałam jego wcześniejszą treść. xd Wiadomo mniej więcej, co się dalej wydarzy, ale i tak jest sympatycznie. ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pożycz mi trochę talentu ! Bardzo dobrze pamiętam te fragmenty ale fajnie bylo odświeżyc sobie pamięc. Ja oczywiscie też chcę byc informowana o odnawianiu rozdziałów

    OdpowiedzUsuń
  7. No rzeczywiście lekko i przyjemnie się czyta ;) Jak dla mnie to bardzo fajny. Taak, Lilka już pokazała swoją siłę xD Ale cóż. Jak to ona. Czekam na ciąg dalszy ;) Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Tak, więc szykuje się długi komentarz...Może zacznę od rzeczy, które mi się nie podobały: po pierwsze wiem,że jest to stylizowane na 11-letnią dziewczynkę, ale nadal według mnie momentami było za dziecinnie, a po drugie(i to nie tylko do ciebie, ale do większości piszących o lily i jamesie) kto, powiedzcie mi kto wymyślił ,że 11 letnie dzieci podrywają się nawzajem, w sensie...jak miałaś 11 lat ktoś kładł ci rękę na kolanie? No i to tyle z zastrzeżeń. Teraz plusy: owszem lekkie, co jest fajne. zaskakujące spotkanie jamesa i lily w lodziarni...moze troche niemozliwe ale w koncu to opowiadanie o magii prawda? co prawda przeczytalam 1 rozdzial,ale wielkim plusem jest to ze nie zniecheca. czytalam juz z 10 albo 20 podobnych opowiadan i wiekszosc na prawde mnie znudzilo. poza tym wiem jak jest trudno pisac cos takiego w koncu sama pisze, chociaz bardziej dla siebie, wiec, ze tak powiem,szacun. mam nadzieje ze nie urazilam cie za bardzo, ale czasami dobrze uslyszec slowa krytyki zeby cos poprawic. poza tym nie zeby bylo zle tylko moze byc lepiej:)

    OdpowiedzUsuń
  9. hmmm.....nie no jak zwykle mósisz napisać coś niezwykłego :D masz dar do tego kochanna jest super :D
    czekam na jeszcze więcej,, POZDRAWIAM...

    OdpowiedzUsuń
  10. Fajnie się zapowiada..z chęcią będę śledzić co się tutaj dzieje:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Świetnie piszesz :) aż miło się czyta :) Myślałaś o wydaniu swojej książki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo! Szczerze mówiąc, myślałam. A nawet co nieco zaczęłam pisać - pytanie brzmi, czy się uda i podołam. :P

      Usuń
  12. Jej jak ja dawno nie czytałam żadnego opowiadania ze świata Huncwotów. Fajnie do tego wrócić :) Widzę, że już jesteś daleko ale ja muszę zacząć od początku. Fajnie lekko się czyta. Co prawda jak dla mnie James i Lily trochę za szybko zaczęli się przekomarzać i to spotkanie przed Hogwartem ale w sumie słodko wyszło hehe. No i trochę za szybko rodzice Lili uwierzyli. Raczej na początku wzięliby to za żart :) Będę czytała dalej :)

    OdpowiedzUsuń