19 maja 2012

Fortuna kołem się toczy (18)

18. Samobójstwo to doniosły eksperyment o nieujawnionym rezultacie
~ Kisielewski

         W pomieszczeniu zaległa grobowa cisza, która niebezpiecznie zaczęła się pogłębiać. Gryfoni stali zdezorientowani, nie wiedząc, co się wokół nich dzieje. Jeszcze nigdy w życiu tak się nie czuli. Mimo że tragedia nie dopadła ich bezpośrednio, to nadal byli świadomi tego, jak pulsują wszystkie serca, cierpiące z powodu załamania przyjaciółki. Nie można było stwierdzić, kto najbardziej cierpi, w końcu państwo Evans byli naprawdę wspaniałymi ludźmi. Zawsze pomocni i radośni, przez co ludzie, znajdujący się blisko nich, mieli w sobie wiele optymizmu. Właśnie dzięki nim Lily wyrosła na wyjątkową dziewczynę, patrzącą na świat także oczami innych. To rodzice nauczyli ją wszystkiego: przybierać uśmiech na twarz; cieszyć się z chwili, wiedząc, że szczęście nie trwa wiecznie; brać z życia jak najwięcej, ale również dawać z siebie tyle samo; okazywać głębsze uczucia w stosunku do innych, nawet wrogów; stawiać na swoim i co najważniejsze, iść za głosem serca, gdyż to one prowadzi przez całą egzystencje.
To niezbyt przyjemne milczenie przerwało chrząkniecie dyrektora, który usiadł na fotel z nieodgadnioną miną. Rozejrzał się wokół, a jego szaroniebieskie tęczówki powędrowały wprost na czarnowłosego, wiecznie roztrzepanego młodzieńca, który w głębi duszy walczył sam ze sobą: raz patrzył na przyjaciół, następnie odwracał się w stronę nauczycieli, a jeszcze potem swoje czekoladowe oczy ze strachem i bólem kierował w stronę mosiężnych drzwi. Po jego wyrazie twarzy widać było, że nie ma pojęcia, co dalej z tym zrobić, zresztą jak wszyscy, którzy znajdowali się w tym pomieszczeniu...
W dalszym ciągu nie wiedząc, która jego strona wygrała - przecież w myślach nadal toczył walkę - poszedł za przykładem profesora Dumbledore’a i z westchnieniem usiadł na krześle.
Temu roztargnieniu przyglądał się Łapa - jego druh, przyjaciel, poniekąd nawet brat, którego nigdy nie miał - który widząc, co kruczoczarny wyprawia, zacisnął pięści ze złości i wydobył z siebie dziwny, cichy odgłos, przypominający bardziej warczenie psa. Pomimo tego, że zrobił to dość głośno, nikt nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi, co go jeszcze mocniej rozzłościło. Nie bacząc na swoje zachowanie, stanął naprzeciwko okularnika, sprawiając, że tamten wreszcie spojrzał wprost na niego.
- Potter, idioto! - zaczął głośno, nie mogąc się powstrzymać. - Biegnij za nią! Przecież ona może sobie coś zrobić! - sprostował, nadal gniewnie patrząc na Jamesa, u którego w przypływie strasznej agonii, pojawił się grymas człowieka, wyglądającego jakby płonął na stosie. Męczennika, którego torturowano psychicznie za błędy kogoś innego. Rogacz, słysząc jego słowa, mocnym ruchem złapał się za głowę, którą po chwili pochylił w stronę swoich kolan. Jeszcze nigdy się tak nie czuł, bo zazwyczaj jego życie opierało się na szczęśliwych momentach, które z przekonaniem przysłaniały te złe, wbijając je daleko w niepamięć. Teraz zaś odbierał wszystko: i towarzyszące emocje, i zachowanie ciała drugiej osoby, która obecnie przeżywała katusze nie do opisania. Głowa mu ciążyła, ręce słabły, nogi robiły się niczym z gumy, słyszał niewyraźne szepty, miał przed oczami czarne mroczki, bolało go serce, spazmatycznie oddychał, a komórki jego ciała pulsowały, sprawiając powstawanie dreszczy, które po chwili obezwładniły go całego.
Syriusz, widząc przysłowiowe zwłoki załamanego człowieka, zamarł, tępo wpatrując się w przyjaciela. Zaklną siarczyście w myślach, przymykając powieki. To było straszne przeżycie, tym bardziej, że jeszcze nigdy nie widział, żeby jakaś osoba tak bardzo przeżywała śmierć ledwo znanych mu osób... Przecież to niedorzeczne, a wręcz niemożliwe.
Dopiero wtedy, kiedy zauważył, że James ponownie zerka w stronę drzwi, oprzytomniał. Westchnął, przymykając, a po chwili otwierając szeroko oczy, które z rozpaczą zaczęły wpatrywać się w kruczoczarnego. W życiu by nie powiedział, że Rogacz darzy Rudą tak mocnym i trwałym uczuciem. Zawsze myślał, że to tylko naigrywanie się i popisy przed publicznością, którą okazała się być cała szkoła. A jednak ten rozpieszczony i roztrzepany dzieciak, naprawdę kochał rudowłosą, przez co teraz cierpiał razem z nią.
Łapa nie koncypując już nad niczym, z zaciętością i szokiem, malującym się na twarzy, wybiegł z gabinetu dyrektora. Szybko przemierzał korytarze zamku, mając w głowie tylko jeden cel, a mianowicie: znaleźć Lily Evans i przyprowadzić ją żywą do Jamesa, ponieważ nie zniósłby już tego martwego, czekoladowego wzroku przyjaciela.
Nie był pewny, dlaczego akurat wybierał przejścia, prowadzące do pokoju wspólnego Ravenclawu, ale miał nadzieję, że to sprawa jego niezawodnej intuicji, która przez zamiany w zwierzę, zdecydowanie się powiększyła.
Sapnął ociężale i stanął na środku korytarza, łapiąc się pod bok. Pomimo tego, że był pałkarzem w szkolnej drużynie Quidditcha, takie biegi stanowczo go wyczerpywały. Po chwili milczenia zgiął się w pół, wsłuchując się w ciszę nocy, która już dawno zapanowała. Do jego uszu nie dochodził jednak żaden dźwięk, rozwiązujący jego chaotyczne myśli. Rozglądnął się nieprzytomnie i zdegustowany zaczął kląć pod nosem. Chcąc nie chcąc, zdruzgotany, a zarazem zrezygnowany, oparł się o zimny mur, chowając głowę w ramionach.
W tym momencie zapragnął wyrzucić z siebie te negatywne emocje, które wnet zapanowały nad jego ciałem. Potrzebował uronić choć jedną łzę, która dałaby upust wszystkim uczuciom. Zawiesił się, usilnie próbując uspokoić swoje ciało, które zaczęło popadać w coraz większą depresję. Jednak jego załamanie spowodowane było tym, że stracił silną wole, której miejsce zajął strach, że Lilka mogła sobie coś zrobić. Chociaż tak naprawdę nigdy nie doznał czegoś tak okropnego, ponieważ w życiu nie znalazł się w takiej sytuacji, - w końcu jego rodzice go wydziedziczyli, a sam zaś ich serdecznie nienawidził - ale mógł się jedynie domyślać, wczuć się w jej osobę... albo  tylko spróbować.
- Łapa! - Z kontemplacji wyrwało go bardzo piskliwe i donośne wołanie. Natychmiast spojrzał w tamtym kierunku, a kiedy tylko zauważył rudowłosą dziewczynę, raptownie wstał, podbiegając do niej. Bez zbędnych ceregieli wziął ją na ręce i przytulił mocno do swojego torsu. Silnie trzymając ją w objęciach, położył głowę na jej ramieniu, delikatnie wdychając jej morelowy zapach. - Tak, Syriuszu, ja też się cieszę, że cię widzę, ale powiedz mi, po co ta cała szopka? – zapytała, chichocząc cicho pod nosem i sprawiając, że chłopak zdrętwiał. Szybko odsunął się od niej, patrząc prosto w piwne, roześmiane oczy.
- Liss, ale... - wydusił z siebie całkowicie nieprzytomny, po czym łącząc ze sobą wszystkie fakty, pacnął się ręką w głowę. Jak mógł wykazać się takim roztargnieniem, ale i nadzieją, która pojawiła się, gdy tylko zauważył rudą dziewczynę.
- Powiesz mi co się tutaj, do jasnej cholery, dzieje? - warknęła poirytowana zachowaniem czarnowłosego, który błyskawicznie zamilkł, tępo wpatrując się w przeciwległe okno. - Najpierw Lily, a teraz ty.
- Co?! Lily! Gdzie ona jest?! – Kiedy tylko to usłyszał, zaniepokojony otworzył szeroko oczy, lekko szarpiąc Krukonką.
- Biegła w kierunku błoni, ale miała taką dziwną minę, jakby się czymś mocno zdenerwowała, była wręcz przerażona. A ten jej wyraz twarzy... - tutaj wzdrygnęła się lekko - straszna maska – dodała wzdychając i spojrzała uważnie na Łapę, który aż zsiniał z bezsilności. Patrząc na coraz to pogłębiające się zainteresowanie na twarzy dziewczyny, puścił jej ramiona, po czym szybko pobiegł w stronę dębowych drzwi, prowadzących na zewnątrz.
- Co się tu dzieje? - powtórzyła głośno pytanie, będą świadoma tego, że Syriusz na pewno ją usłyszał. Nie otrzymała jednak żadnego odzewu, więc westchnęła oburzona i dumnym krokiem poszła w stronę swojego dormitorium, zastanawiając się przy okazji, co mogło ich tak bardzo rozdrażnić.
Plan!
Wytykając swoją głupotę i z dziwną miną, która nie wróżyła niczego dobrego, skierowała się ku reszcie przyjaciół, mając nadzieję, że tam otrzyma odpowiedzi na nurtujące ją pytania.

*

Noc.
Pomimo tego, że było strasznie ciemno, rudowłosa dziewczyna wolnym krokiem przechadzała się wzdłuż jeziora. Nie czuła chłodu, co było bardzo dziwne, w końcu listopad już się zaczął. Zresztą nawet nie miała na sobie ani szalika, ani kurtki, w zasadzie to cała jej konfekcja składała się z czarnych, skórzanych fatałaszków, w które była ubrana podczas misji.
Miała dość.
Nie obchodziło ją nawet to, że mroczne niebo pod wpływem migoczących jasno gwiazd, wyglądało przepięknie. Nie traktowała już niczego tak jak dawniej... A może nie chciała? Może nie chciała być już małą dziewczynką z warkoczykami, dla której to nauka znajduje się na pierwszym miejscu. Nauka i obowiązki, ponieważ jako pani prefekt musiała odznaczać się wzorem dla innych. Nie chciała już taka być, nie pragnęła szacunku. Jedyne czego teraz potrzebowała to uścisku jakiejś osoby i powiedzenia, że wszystko będzie dobrze, że się ułoży... Wiedziała, że będą to istne brednie, ale czy nie lepiej zacząć siebie okłamywać i żyć w spokoju, myśląc, że wszystko jest na swoim miejscu? Chyba zaczyna dorastać... A może zdziecinniała jeszcze bardziej.
Po jej zaróżowionych policzkach zaczęły spływać słone łzy, które dawały lekki upust emocjom. Chciała je wyrzucić, pozbyć się na zawsze, żeby już nigdy nie wróciły, ale czy tak będzie lepiej? Czy dzięki temu, zapomni o nich? Czy nie będzie tęsknić?
Wciągnęła gwałtownie powietrze na samo wspomnienie o rodzicach. Jej serce nadal pozostało rozkruszone na miliony kawałeczków, które oddalały się od siebie w bardzo szybkim tempie. Już dawno straciła wiarę w to, że kiedykolwiek złoży je w jedną, wielką część, dzięki której świat będzie wydawał się lepszy. Już nie wierzyła, było za późno.
Przełykając gule, rosnącą w jej gardle, usiadła na większym kamieniu i rozmyślając, zaczęła wpatrywać się w spokojną taflę jeziora. Woda zawsze ją uspakajała, kiedy była naprawdę bardzo rozkojarzona. To właśnie dzięki temu lekkiemu kołysaniu - pod wpływem wiatru - cieczy, potrafiła skupić się na czymś, nie odbiegając myślami za daleko. Zamyślona zamknęła oczy, rozkoszując się świeżym zapachem, który wtargnął do jej nozdrzy. Szczęknęła delikatnie zębami, jednak nie zwróciła na to najmniejszej uwagi, gdyż nadal przed oczami miała uśmiechnięte twarze swoich rodzicieli. Spod zamkniętej powieki wydostała się samotna łza, która lecąc po policzku, z gracją opadła na dłoń rudowłosej.
Wzięła głęboki oddech, obiecując sobie w myślach, że to będzie ostatnia kropla, która zostanie przez nią wylana z powodu tej sytuacji. Chociaż szczerze to za bardzo nie wierzyła, żeby jej przyrzeczenie się spełniło, tym bardziej, że w sobotę ma odbyć się pogrzeb Evansów.
Przeczuwając czym może skończyć się chwila zapomnienia, szybko odbiegła myślami od tematu. Swoje rozważania szybko zamieniła na coś bardziej błahego, dzięki czemu mogła się lepiej skupić. Chociażby jej przyjaciele. Oni o wszystkim wiedzą, jednak czemu żadne z nich nie pobiegło za nią? Czyżby się nie przejęli jej losem? Nie! Szybko zaprzeczyła wbrew samej sobie, jednak ta nutka zwątpienia została.
Dorcas; to z nią utrzymywała najlepsze kontakty. Poznały się w pociągu pierwszego roku i od razu wpadły sobie w oko. Zawsze się rozumiały. Nie musiały wypowiadać danej myśli na głos, żeby wiedzieć, o co może chodzić. Jak siostry...
Podobnie zresztą było z Anne. Mimo tego, że też znają się od jedenastego roku życia, to jako przyjaciółki zaczęły traktować się w drugiej klasie. Do końca nie wiadomo, co było tego przyczyną, ale czy to nie o efekty końcowe chodzi najbardziej? No, właśnie.
Lissie zresztą też uważa za swoją siostrę, ale...
Jej rozmyślania przerwał cichy szmer liści. Odwróciła się w tamtym kierunku, mrużąc oczy, żeby lepiej zobaczyć kto albo co jest tego sprawcą. Pokręciła głową, zaprzeczając, a swoją twarz ponownie zwróciła ku tafli wodnej.
Ciszę jesiennej nocy przerwał głośny wrzask dziewczyny, która wystraszona upadła w błoto. Podnosząc się na łokciach, oburzona zaklęła szpetnie pod nosem.
- Cholera - powiedziała do siebie, wstając i otrzepując spodnie. Przypominając sobie nagle powód danego uczynku, rozejrzała się wokół z niepokojem. Już chciała z powrotem usiąść na kamieniu, jednak widok przysłoniły jej czyjeś ciepłe ręce.
Podskoczyła delikatnie, odwracając się w stronę napastnika. Widząc jego twarz, odetchnęła z ulgą, ale po chwili spuściła zażenowana wzrok, widząc ten lubieżny uśmieszek.
Pomrugała kilkakrotnie, żeby nie dać popłynąć kolejnym łzom. Nie chciała, aby akurat ten chłopak był świadkiem jej słabości.
Czarnowłosy, widząc jej niewyraźną minę, zasępił się. Delikatnie, opuszkami palców podniósł podbródek dziewczyny, sprawiając, że spojrzał jej wprost w zaszklone, zielone tęczówki. Zmarszczył brwi, po czym nie zastanawiając się dłużej, przygarnął ją do siebie, mocno wtulając w swoją pierś. Rudowłosa westchnęła rozczulona, przez co po jej policzkach ponownie pociekły słone krople. A obiecała sobie, że nie będzie płakać!?
Wziął ją na ręce, sprawiając, że zdezorientowana bardziej wtuliła się w jego ciepły tors, po czym siadając na trawie, posadził ją na swoich kolanach.
O nic nie pytał, zresztą wiedział, że Lily i tak nie miałaby sposobności do wypowiedzenia się. Nie chciał jej zadręczać jeszcze bardziej, wystarczyło, że była tutaj z nim. Z nim, a nie z tym przeklętym Potterem czy Blackiem.
W międzyczasie zaczął głaskać ją lekko po włosach, które sprawiały wrażenie dotykanego aksamitu. Już od dawna marzył o tym, żeby znaleźć się z nią w podobnej sytuacji. Tylko bez smutku, który zaczął ogarniać ich oboje. 
Nie mięli pojęcia, ile czasu spędzili w swoich objęciach, kiedy rudowłosa w końcu się odezwała:
- Przepraszam - szepnęła, bardziej przytulając głowę do jego szyi. - I dziękuję - dodała speszona, podnosząc wolno głowę, żeby spojrzeć na jego twarz. Uśmiechnął się zachęcająco, lekko unosząc kąciki ust. Swoją dłonią zaś nadal gładził jej włosy i plecy, ale ta nie przejmowała się tym, a nawet wręcz przeciwnie, bo Patrick tym gestem przypominał jej kogoś bardzo bliskiego... Jej ojca, który w dokładnie taki sam sposób pocieszał ją, gdy budziła się z jakiegoś koszmaru [...] Znów zachciało jej się płakać, ale poczuła, że zaczyna brakować jej łez. Na szczęście... 
- Mam nadzieję, że już lepiej się czujesz - powiedział cicho z troską, która malowała się na jego twarzy. - Cieszę się, że jako tako się przydałem. W roli pocieszyciela chyba się sprawdziłem, co? - zapytał rozbawiony, myśląc, że dzięki temu rudowłosa choć na chwilę się uśmiechnie. Przeliczył się. - Uśmiechnij się, Liluś. Zrób to dla mnie - dodał na zachętę, wpatrując się w nią jak w obrazek.
Zignorowała go, czując jak po jej ciele przechodzi dziwne ciepło. Odetchnęła głęboko, uświadamiając sobie, że tylko jedna osoba mówi do niej w ten sposób. Ale go tutaj nie ma. Za to jest Patrick.
Chciała wstać, pomimo tego, że strasznie chwiały jej się nogi, ale Krukon nie pozwolił na to, ponieważ ciągle trzymał ją w talii.
- Która godzina? - spytała grobowym tonem, swój wzrok kierując w stronę zamku.
- Dwudziesta, a siedzisz tutaj już naprawdę długo - dodał, prawdopodobnie poprzedzając jej następne pytanie. -  Jest aż tak źle? - zapytał po chwili milczenia, sprawiając, że Lily spojrzała wprost na niego. Na jej twarzy pojawił się nikły grymas, lecz szybko opamiętała się, zakładając maskę neutralności. Pokiwała znacząco głową i szepnęła ledwie dosłyszalnie:  
- Gorzej... - westchnęła mimowolnie, mrugając kilkakrotnie powiekami, chcąc odgonić natrętne krople. - Wracajmy - powiedziała, a głową wskazała na mury szkoły. Złapała go pod ramię, wiedząc, że na własnych siłach na pewno nie dojdzie, po czym wolnym tempem podążyli w tamtą stronę.
Spokojnie szli przez ociekające zimnem błonia, milcząc, co jeszcze bardziej budowało smutną atmoserę. Jednak dziewczyna raptownie zatrzymała się, a swoje zielone tęczówki skierowała na wejście do Zakazanego Lasu, który pod wpływem późnej pory wydawał się być jeszcze bardziej straszny. Chłopak również stanął w miejscu, lekko drapiąc się po głowie z zawstydzenia. Poczuł się tak jakby został przyłapany przez jej ojca, który widział, jak ten całuje się z jego córką. Co by nie było, ale Patrick musiał potwierdzić, że Syriusz Black nawet za bardzo przypominał starszego brata rudowłosej, który nie tylko się o nią troszczy, ale też zwalcza wszelkie przeszkody - według niego - stające na jej drodze.
Łapa zaś, kiedy tylko zobaczył, kto jest towarzyszem jej przyjaciółki, wpadł w furię. Poczerwieniał ze złości i zacisnął pięści, po czym podszedł do nich zamaszystym krokiem. Rudowłosa natychmiastowo puściła Patricka i z przerażeniem przyglądała się obu chłopakom, którzy patrzyli na siebie morderczym wzrokiem.
- Zabieraj od niej łapy, szmaciarzu! - wykrzyknął Syriusz, stając niebezpiecznie blisko Krukona. Ten tylko w odpowiedzi parsknął śmiechem, co jeszcze bardziej rozzłościło Gryfona.
- A może ona chce, żebym ją dotykał? Pomyślałeś o tym, psie! - odpowiedział z ironicznym uśmiechem, jednak pod jego spodem kryła się malownicza wściekłość.
- Tutaj nawet trafiłeś... – szepnął cicho pod nosem, ciągle wpatrując się w czarnowłosego, który złapał wystraszoną Lily w talii, chcąc prawdopodobnie ominąć Syiusza i skierować się w stronę zamku.
Black widząc to, nie wytrzymał i z impetem rzucił się na niczego niespodziewającego się Smitha, któremu mocno podbił lewe oko. Zaczęli się okładać pięściami i kopać, całkowicie nie reagując na krzyki i zawodzenie dziewczyny, która w taki sposób ponownie dawała upust swoim chaotycznym emocjom.
W tym dniu za dużo się działo; wszystkiego było zbyt wiele, żeby jej człowieczy rozum to ogarnął. Zadrżała przestraszona, gdy zobaczyła czerwoną ciecz na złocistej trawie.
Nie wiedziała, co zrobić, jak temu zaradzić. Jej żale nie pomogły, a nawet pogorszyły sprawę, ponieważ tamci już turlali się po ziemi, całkowicie poobijani. Do jej uszu dotarł dźwięk łamanej kości, po czym ostatni raz krzyknęła, osuwając się w nicość.
Nie wytrzymała... a może nie chciała wytrzymać? Może nie pragnęła już żyć, bo przecież jej życie powinno się skończyć, jak tylko dowiedziała się o śmierci rodziców. Może to był ten moment, kiedy w końcu zobaczyłaby to upragnione, białe światło, o którym marzyła już od dobrych paru godzin. Nie wiedziała, ale sądząc po wydarzeniach bliskiej przeszłości, trzeba było wierzyć w to całym sercem, już i tak pokruszonym na miliony kawałków.
Każdy kto był świadkiem tej sceny, zajmował się czymś innym, a mianowicie sporem, z którego wyniknęła bijatyka. Ci zaś, nawet nie zauważyli jak dziewczyna upada, rozbijając sobie głowę o ostry kamień, bo byli zbyt zajęci. Sami potrzebowali odrobiny zapomnienia, żeby to z nich uleciały wszystkie złe wspomnienia, a właśnie dzięki walce mogli chwilę odpocząć psychicznie. To było im potrzebne, tego schematu trzeba było się trzymać...
Rudowłosa jednak, nie wiedziała o najważniejszym szczególe, że kiedy leżała zemdlała i wykrwawiała się na śmierć, złapały ją czyjeś silne ramiona, które oplotły ją mocno w talii. Po układzie klatki piersiowej, można było wywnioskować, że jej bohaterem był mężczyzna, który zostawiając nadal bijących się chłopaków, uciekł z nią w stronę zamku.
W biegu odgarną czarny kosmyk dłuższych włosów, który wdzięcznie opadł mu na czarne, jak smoła oczy, aby po chwili przekroczyć próg Skrzydła Szpitalnego.
Delikatnie położył dziewczynę na jednym z łóżek i pukając do kantorka pani Pomfrey, uciekł, chcąc zostawić dowód swojej dobrej strony gdzieś daleko. Jego ciche kroki oddaliły się w stronę lochów i mając nadzieję, że nikt nigdy nie dowie się o jego popisie męstwa, szybko udał się w stronę swojego dormitorium, gdzie w przypływie chwili uśmiechnął się do siebie. Nie minęła nawet minuta, kiedy ten z westchnięciem położył się na swoim łóżku, na którym wygrawerowane zostało: R.A.B.

15 komentarzy:

  1. AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
    a ja straciłam nadzieję!!!!!!!!!!!! jest super i ja w Ciebie wierze!! buzia :*:*

    OdpowiedzUsuń
  2. chocolate_lady24 lipca 2012 14:14

    Genialne! Ale smutne...:( Aż mi się łezka w oku zakręciła. Ale trochę wkurzył mnie James. Dlaczego za nią nie poleciał?!

    OdpowiedzUsuń
  3. Syriusz jest bogiem. Patrick jest be.
    Tyle powiem. <3333 Kocham Cię, kupo! ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Mój Syriusz <333
    Dobra, on jej nie pocieszył, no ale chciał, prawda? I ten,... ten Patric mi się nie podoba, nooo. bezczelny typ xd Ale Syriusz i tak go pokonał, tak? Komu się złamała kość? Tyyy, a co tam robił brat Syriusza? Dobra, jego też uwielbiam <333
    A James siedzi, i jęczy xd
    Dobra, nie stać mnie na nic bardziej twórczego :D
    Ale rozdział był genialny, Słońce ty moje ;***

    OdpowiedzUsuń
  5. O, rany! Niesamowita notka! Wspaniale to wszystko opisałaś! Wzruszyłam się normalnie... Dla mnie bomba!

    Teraz czekam na kolejną niespodziewaną część Twojej opowieści :)

    OdpowiedzUsuń
  6. W tej notce najbardziej podobał mi się opis myśli Lily. Po prostu świetny. A całość też była ciekawa, aczkolwiek wolę weselsze wątki.

    OdpowiedzUsuń
  7. Kurczę.. Ew.. ten rozdział jest po prostu fenomenalny.. Nie miałam czasu go wcześniej przeczytać i żałuje.. zaraz biorę się, żeby przeczytać go jeszcze raz bo po prostu odlot.. Ma w sobie coś tak magicznego i wciągającego.. Oj potrafisz stworzyć coś takiego.. działa jak narkotyk.. Aż chce się kolejną działkę.. Ja jestem na głodzie.. Pisz szybko ciąg dalszy bo jak zawsze przerwałaś w takim momencie, że aż zgroza..
    Pozdrawiam i życzę weny :))

    OdpowiedzUsuń
  8. totalnie mnie zaskoczyłaś.... tak się ciesze ,że wrociłaś..Dziękuję za dedykację, za rodział wywarł na mnie tyle emocji !i Jeszcze dziękuję ,że wrociłaś ! mam nadzieje ,że tyle słow wystarczy na to ,że tu jestes (;

    OdpowiedzUsuń
  9. Ej, powiem Ci coś, czego na pewno się nie spodziewasz. Jesteś gotowa na szok? Taaaaaaaak, widzę Twoją wyczekującą minę. :D
    A więc *rozgląda się dookoła, aby upewnić się, że nikt nie podsłuchuje* kocham Syriusza, mwahaha! Nie wiedziałaś, prawda? xD

    Ten rozdział był fenomenalny, serio *.* Chociaż ta bójka trochę zbiła mnie z tropu, no bo tak dziwnie, nagle zaczęli się bić i w ogóle. Btw., nie lubię tego Patricka. >.<
    Wiem, że powinno mi być smutno, ale jak tak czytałam ten rozdział, to chciało mi się śmiać, na przykład z tych przysłowiowych zwłok xD.
    Ale całość miała w sobie taką jakąś magię i klimat, że jestem niepoprawnie zakochała w tym rozdziale, ot co.

    Kocham Cię ;*

    OdpowiedzUsuń
  10. Ew, Ew, o rany. Znów namieszałaś! A rozdziału tak dawno nie było, że musiałam poświęcić całe 5 minut na znalezienie odpowiedniej szufladki w moim umyśle, gdzie były zakodowane informacje o Twoim opowiadaniu. A potem jeszcze otworzyć szufladkę (a zacięła się, cholera!) i znaleźć odpowiednie papiery docelowe, no katastrofa... Ale znalazłam! Ew, dlaczego tu u Ciebie jest zawsze tak smutno? Biedna Lily, nie dość, że śmierć rodziców, to jeszcze te młotki się biją zamiast się nią zająć. I w ogóle, w ogóle... dlaczego Rogaś nic nie zrobił? To on powinien za nią pobiec, a nie jakiś tam Patric. Co to za gość w ogóle, ten Krukon?! Nie podoba mi się, o. Eeew, daj wreszcie odpocząć troszkę swoim bohaterom, u Ciebie ciągle się tyle dzieje, a co gorsza, tyle złego! Przecież Ty zamęczysz tą biedną Lilkę na śmierć, wręcz na umarcie, rzekłabym. I oddaj ją wreszcie Rogasiowi, bo on tak ją kocha noo...! Dlaczego ona z tymi wszystkimi d upkami się zadaje, a nie docenia takiego wspaniałego Rogasia? No, dlaczego? Zupełnie nielogiczne! Ja chcę, żeby wreszcie tu było dobrze wszystko!
    Widzisz, przeczytałam, chociaż nie miałam czasu, haha! A teraz idę napisać coś mojego, o!

    OdpowiedzUsuń
  11. Notka super!! :D Hehe , od kiedy Regulus taki uczynny? ;p Coś mi się ten Patrick nie podoba, niech mu Syriusz dołoży! xD Pisz następną notkę ,bo chyba umrę z ciekawości! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja pierniczę, każdy leci na Lily! Czemu ja nie mam tak samo?! xD

    OdpowiedzUsuń
  13. Wiedziałam, że to Regulus. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  14. REGULUS ?! WIEDZIAŁAM ! Na początku myślałam ,że to Snape, ale ich przyjaźń już nie istnieje. Potem , Regulus - nie jest aż takim potworem, nie chce iść do Voldemorta.

    OdpowiedzUsuń