Część druga
Biegła właśnie przez całkowicie pustą ulicę, nie zwracając uwagi na lejący się z chmur deszcz. Nie przeszkadzało jej to - wręcz przeciwnie, ponieważ z racji tego, że była jeszcze młoda, uwielbiała być mokra. Wiedziała jednak, że w tym momencie dłuższe przebywanie na zewnątrz jest wykluczone. Miała w końcu całkiem inne zadanie do wykonania.
*
Była wściekła, okropnie zła. Nie dość, że przenieśli ją do działu położniczego, to jeszcze zmienili jej godziny pracy, a przecież wcześniej było tak dobrze!
Westchnęła mimowolnie, kiedy tylko znalazła się na jednym z korytarzy Munga. Czasami naprawdę miała już po dziurki w nosie tego miejsca, aczkolwiek cały czas coś ją tutaj przyciągało. Niestety, nie miała pojęcia co takiego.
Oddział mieścił się na pierwszym piętrze, ale zanim się tam znalazła, musiała zajść jeszcze do jej przełożonego Paula Robertsa, który w liście poprosił o krótką wizytę w jego biurze. Zresztą sama chciała uciąć sobie z nim rozmowę i wszystko dokładnie wyjaśnić, a szczególnie przyczynę tej nagłej zmiany stanowiska. W końcu, ot tak, nie podejmuje się żadnych ważnych decyzji. Poza tym dlaczego akurat ją przenieśli? I to na porodówkę? Przecież Hermiona nie miała żadnego wykształcenia dotyczącego tego zajęcia, no może poza małym stażem… Zresztą jakoś nigdy nie przykładała się do tego, stanowczo bardziej wolała ratować ludzi z dość ciekawych przypadków typu: zamiana kończyn czy wyrastający z brzucha ogon.
Westchnęła zrezygnowana, przyśpieszając tempo. Co chwila kiwała komuś na przywitanie głową i uśmiechała się przy tym serdecznie. Kiedy tylko stanęła przed drzwiami, na których wisiała złota tabliczka z nazwiskiem przyjmującego w tym gabinecie uzdrowiciela, zapukała cicho. Odpowiedziało jej donośne, acz delikatnie zachrypnięte „proszę” i nie czekając na bardziej urozmaicone zaproszenie, weszła do środka. Gdy tylko przeszła przez próg, jej oczom ukazała się postać wątłego staruszka, na oko gdzieś po sześćdziesiątce. Miał lekko posiwiałe włosy, które były strasznie przylizane. Jego piwne oczy z ciekawością przypatrywały się pannie Granger, która dość specyficznym krokiem podeszła do biurka i widząc, jak pan Roberts wykonuje znaczący gest ręką, usiadła wygodnie na fotelu naprzeciwko. Z zainteresowaniem zaczęła rozglądać się wokół, ponieważ miała przeczucie, że coś w tym pokoju uległo zmianie. Nie pomyliła się; na pożółkłych ścianach pojawiło się więcej plakatów różnych produktów potrzebnych do przyrządzania eliksirów leczniczych. Ot, niewinne reklamy.
- Dobry wieczór – zaczęła kobieta, uśmiechając się delikatnie. Zawsze, kiedy tylko spojrzała na przełożonego, czuła się, jakby patrzyła na swojego świętej pamięci ojca.
Ten tylko kiwnął głową zdziwiony. Paul nigdy nie był zbyt rozmownym mężczyzną, zawsze wolał milczeć, jeżeli słowa nie były potrzebne. Może to właśnie za to Granger tak bardzo go lubiła.
- Hermiono, co ty tutaj robisz? – spytał po chwili, a widząc jej zaszokowaną minę, szybko dodał: - Przecież twój obchód zaczyna się dopiero jutro o dwudziestej trzeciej, napisałem ci to w liście. Dzisiaj miałaś sobie zrobić wolne, odpocząć choć na chwilę od pracy...
- Co? – zapytała, szeroko otwierając swoje brązowe oczy. – Ale nic takiego nie było napisane. W sensie, że w liście – mówiła cicho, a jej głos stawał się coraz bardziej niepewny; zaczynała się lekko denerwować.
- Jak to nie było? – powtórzył i podrapał się w głowę. – Musiałem to napisać, inaczej pan Malfoy także by się tutaj pojawił. Może coś źle przeczytałaś…
Hermiona już dalej nie słuchała, ponieważ w uszach przewijały jej się tylko dwa słowa: „pan” i „Malfoy”, przez które całkowicie znieruchomiała. Czy to znaczy, że… Cholera! - pomyślała, zamykając szczelnie powieki. W tym momencie pragnęła się obudzić, wstać i przytulić do swojej córki. Tak, to całkowicie uspokoiłoby jej serce, które teraz z szybkością kalibru próbowało wyrwać się jej z piersi.
- Malfoy? Draco Malfoy?! To on ma być moim partnerem?
Paul, słysząc desperację w jej głosie, zmarszczył brwi. Czyżby tym razem się pomylił? A wydawało mu się, że ta dwójka tak bardzo do siebie pasuje. Poza tym parę razy widział, jak Hermiona rzucała mu ukradkowe spojrzenia, a chciał, żeby w końcu była radosna i pełna miłości. W końcu traktował ją jak własną córkę, której nie miał. I zależało mu na jej szczęściu. To dobra dziewczyna.
- Tak, stwierdziłem, że Draco bardzo dobrze nadaje się do tej roli. – Jego wypowiedź wyszła dość dwuznacznie, jednak nie przejął się tym. Chciał, by kobieta zrozumiała obydwa przesłania.
W odpowiedzi zarumieniła się delikatnie, ale w głębi duszy musiała przyznać, że minimalnie cieszyła się z takiego obrotu sprawy. Czasami naprawdę chciała z nim chociażby porozmawiać, lecz nie miała odwagi. Właśnie w podobnych momentach zastanawiała się, czy aby Tiara Przydziału nie pomyliła się, umieszczając ją w Gryffindorze.
Oprócz tego dostała od życia także inną szansę. Na to, żeby Draco w końcu dowiedział się o Zoey...
Nagle ciszę ogarniającą pomieszczenie przerwało głośne pukanie do drzwi, w których po chwili pojawiła się czarna czupryna.
- Przepraszam, sir, ale jakaś pani – tutaj uzdrowicielka spojrzała na kartę, którą trzymała w dłoni – Lavender Weasley domaga się rozmowy z panem na temat okresu płodowego. Podobno to ma związek z jej próbami zajścia w ciążę.
Hermiona, słysząc to, zachichotała. Nie mogła się powstrzymać, ponieważ zbyt dobrze znała swoją dawną współlokatorkę. I równocześnie żonę byłego przyjaciela.
Niestety, mina jej po chwili zrzedła, ponieważ usłyszała odpowiedź Paula:
- Klaro, od tej pory skieruj sprawę pani Lavender do Hermiony lub do Dracona. To oni od jutra – rzucił pannie Granger przelotne spojrzenie – będą przełożonymi na tym oddziale. Przynajmniej ten dział będę miał z głowy.
- Dobrze, panie Roberts, zapisałam to – uśmiechnęła się serdecznie w stronę szefa, a później do brązowowłosej, która odpowiedziała trochę nieszczerze. Hermionie nie za bardzo podobało się to, co przed chwilą usłyszała, lecz nic nie zrobiła. W sumie to mogłaby wyjść z tego nawet niezła przygoda…
– A więc, Hermiono, Weasley będzie jutro o dwudziestej pierwszej trzydzieści. Strzeż się – zaśmiała się Klara i kiwając głową na pożegnanie, wyszła z pomieszczenia.
Po chwili Hermiona poszła za jej przykładem. Już nie chciała dowiadywać się więcej, na razie te informacje w zupełności jej wystarczyły. Chociaż w pewnym stopniu miała przeczucie, że to nie koniec wrażeń na dzisiaj. Próbowała jednak wierzyć, że to przez zmęczenie i po prostu sama płata sobie figle.
Westchnęła, kiedy tylko znalazła się w swoim nowym gabinecie. Poprawka: w ich nowym gabinecie.
Przeklęła w myślach i starając się więcej o tym nie myśleć, założyła swój fartuch roboczy i usiadła za jednym z biurek, które znajdowało się przy oknie. Pomimo tego, że pracę miała rozpocząć jutro, to dzisiaj chciała już się trochę zaaklimatyzować. Następnego dnia jej głowa będzie zajęta myśleniem o czymś - albo prędzej o kimś - innym.
Westchnęła, wyjmując pierwszą lepszą kartę z kartoteki i zaczytując się w niej, odganiała od siebie nikłą nadzieję, która powoli zaczęła w niej kiełkować.
*
Nareszcie, pomyślała Hermiona, kiedy tylko przekroczyła próg swojego ukochanego domu. W tym momencie marzyła tylko o gorącej kąpieli i ciepłym, wygodnym łóżeczku, lecz wiedziała, że nie ma na to szans. Przecież zaraz Zoey powinna wstać, a jako matka ma obowiązek zrobić jej chociażby śniadanie.
Popatrzyła na zegarek, który wskazywał dwie po siódmej, więc miała jeszcze chwilę czasu dla siebie.
Szybko umyła się i przebrała w wygodne dresy, po czym położyła się na moment do łóżka. Musiała choć trochę poleżeć i odpocząć. Sięgnęła po książkę leżącą na stoliku nocnym, którą po raz ostatni w rękach miała już jakiś czas temu, jednak zanim zdążyła przeczytać trzy strony, jej głowa opadła delikatnie na poduszki; Morfeusz zabrał ją w swoje ramiona.
Pierwszą rzeczą, którą zobaczyła, gdy tylko otworzyła powieki, był biały sufit. Ziewnęła szeroko i przeciągając się niczym rasowa kotka, przewróciła się na prawy bok, bardziej wtulając się w poduszkę. Kątem oka spojrzała na zegarek na stoliku nocnym, który wskazywał za dwie dwunastą. Przez chwilę zamknęła oczy, nadal rozkoszując się tą cudowną ciszą, która promieniowała z całego domu.
Zaraz, zaraz, coś tutaj jest za spokojnie... Cholera, zasnęłam!
Hermiona natychmiast poderwała się na równe nogi, przez co zakręciło jej się w głowie, ale nie przejęła się tym za bardzo, ponieważ już biegła w stronę pokoju swojej córki. Natychmiast wpadła do środka, a widząc, że łóżko Zoey jest puste, zaczęła się coraz bardziej denerwować, w myślach układając sobie coraz gorsze sposoby zaginięcia brązowowłosej.
Nagle jej wzrok przykuła kartka leżąca na biurku dziewczynki. Szybko skierowała kroki w tamtą stronę i nim się obejrzała, już czytała list od Zo, w którym dziewczynka napisała, że wujek Harry i ciocia Luna wzięli ją do siebie. Hermiona raptownie odetchnęła z ulgą, po czym zachichotała pod nosem.
Już wariuję na starość, pomyślała, wychodząc z pomieszczenia i skierowała się na dół do kuchni z zamiarem zaparzenia sobie kawy.
- A właśnie! – powiedziała sama do siebie pół godziny później i z błyskiem w oczach złapała wczorajszą wiadomość od Paula. Przez chwilę milczała, dokładnie studiując wzrokiem tekst, by minutę później jęknąć i zaśmiać się równocześnie. – Jestem idiotką – stwierdziła z przekonaniem. W końcu wiadomość o tym, że to właśnie dzisiaj ma rozpocząć swoje dyżury na porodówce była napisana prawie na samym początku. Ale się zbłaźniłam, mówiła dalej w myślach, przy okazji wyrzucając list do śmieci. To chyba dlatego, że byłam taka rozkojarzona i podenerwowana…
Dzień upływał jej bardzo przyjemnie. Już od dawna nie była aż tak wypoczęta i pełna energii. Czuła się naprawdę wyśmienicie, mogłaby nawet góry przenosić.
Jej błogość przerwał nagle odgłos dzwoniącego telefonu, który po chwili szybko odebrała.
- Hermiono, właśnie się dowiedziałem! Gratuluję awansu! – wykrzyknął uradowany głos, który należał do jej najlepszego przyjaciela. – Od początku wiedziałem, że zawsze tego chciałaś!
- Harry – kobieta zaśmiała się cicho. – Nie miałam wyjścia, sami mnie przenieśli – dodała i słysząc, jak po drugiej stronie wszystko milknie, roześmiała się już głośno.
- Aha – odpowiedział zawstydzony Potter, który chrząknął potem nieznacznie. - A właśnie, Mionuś… - zaczął po chwili, próbując złagodzić swój ton głosu. Hermiona od razu wiedziała, że chce ją o coś prosić. Za dobrze go znała.
- Co chcesz tym razem? – spytała, uśmiechając się szeroko.
- Czy mogłabyś się zająć ciążą Luny? No wiesz, w końcu jesteś przełożoną na dziale położniczym i jesteś naszą przyjaciółką. To w końcu do ciebie mamy największe zaufanie, więc… Sama rozumiesz – zakończył dość chaotycznie i niespójnie, ale w końcu to za tą cechę charakteru Hermiona kochała go najbardziej.
- Jasne, z wielką chęcią! – odrzekła i szybko dodała z wielkim uśmiechem na ustach, który coraz bardziej jej się pogłębiał: - To będzie taka rekompensata za zabranie dzisiaj ode mnie Zoey. Nareszcie się trochę odprężyłam, a tego było mi naprawdę trzeba, więc… Dzięki!
- Jakie zabranie Zoey? – spytał Harry, raptownie poważniejąc. – Przecież nie widziałem jej od dwóch dni. Poza tym dzisiaj nawet do was nie przyszliśmy – zamilkła na chwilę. - Nie mów, że nie ma Zo w domu?
Hermiona otworzyła szeroko oczy ze strachu. A jednak jej przeczucie było nieomylne, tylko ona je zlekceważyła. Idiotka!, pomyślała coraz bardziej zlękniona. Przecież to jej własna córka, jak ona mogła…
- Harry! – zaczęła ponownie piskliwym głosem, czując, jak pod powiekami zbierają jej się gorzkie łzy.
- Nie martw się, znajdziemy ją! Już wysyłam jakiś patrol i nie spoczniemy, póki nie znajdziemy Zo, obiecuję! – przyrzekł, po czym szybko dodał: - Zadzwonię po Lunę, zaraz u ciebie będzie! Spokojnie, Miona!
Potter się rozłączył, a Hermiona nie wiedząc, co dalej począć, rozpłakała się głośno, przytulając słuchawkę od telefonu do własnej piersi.
Co to za matka, która nawet nie wie, kiedy dzieje się coś złego z jej dzieckiem? Z jej córeczką, jej małą Zoey, której może już nigdy może nie zobaczyć…
*
Dochodziła już ósma. Mała dziewczynka właśnie weszła na ulicę, na której pragnęła znaleźć się od jakiejś półtorej godziny. Westchnęła mimowolne i zaczęła rozglądać się wokół. Nagle jej wzrok przykuł ogromny budynek otoczony bujną zielenią. Spojrzała na furtkę, na której widniała duża czwórka. Uśmiechnęła się szeroko, po czym szybko przez nią przechodząc, pobiegła prosto do wielkich, mosiężnych drzwi.
To może być nasza ostatnia szansa, pomyślała i przybierając na twarz szeroki uśmiech, głośno zapukała.
Jesteś zarąbista! Czemu? Bo piszesz takie cudeńko! Ciekawe jak zareaguje Malfoy... Może Go nie będzie? A może ją pozna i odwiezie do Hermiony...? Lavender nie może zajść w ciąże! *chichra się jak opętana* Nigdy jej nie lubiłam ;D To Herma ma stresa... Ja bym nie wytrzymała tylko wybiegła z domu i na policje! Kocham Cię! ;* Pisz szybciutko i dodaj przed terminem!
OdpowiedzUsuń*Cmoka z wyraźnym niezadowoleniem i odchrząka niczym Umbridge* Dobra, możesz mnie zabić za dzisiejszy komentarz (przy okazji proszę żebyś, zanim mnie zabijesz, załatwiła mi randkę z Sev... Ze Snape'em), ale postanowiłam sobie, że będę Ci tu pisać jak na spowiedzi, prawdę, całą prawdę i tylko prawdę (em... To chyba bardziej jak w sądzie...). W każdym razie skoro tak sobie postanowiłam, to niechętnie, ale jednak muszę Ci napisać, że nie podobał mi się ten rozdział. Znaczy... Napisałaś go dobrze (pod kątem Twojego stylu pisania i tego wszystkie), bo to JAK piszesz mi się bardzo podoba, ale to CO napisałaś mi się nie spodobało. Po pierwsze: Ron z Lavender? *robi bardziej przerażoną minę niż gdyby zobaczyła Snape'a z Malfoyem razem w łóżku*, kobieto! Jak mogłaś mu to zrobić! P.S. Ciesz się, że Kate tego nie czytała, zabiłaby Cię na miejscu (a ona ma czołg, T-Rexa, szubienice i w ogóle to wszystko, co ona tam jeszcze ma). Po drugie: rozdział wydaje mi się baardzo naciągany. A najbardziej postawa Hermiony. Co to za matka, która wracając po nocce w pracy kładzie się od razu spać (tłumacząc sobie, że jest zmęczona) i nawet nie zagląda do córki? Wiesz, ja osobiście żartuję sobie, że gdyby trafiło mi się dziecko to chyba bym zabiła (nie bierz tego do siebie ^ ^", taki głupi żart), ale gdyby mi się jednak kiedyś trafiło (już widzę minę Severusa gdybym mu palnęła tekstem, że jestem w ciąży *rechot*) to wracając z pracy przynajmniej bym do niego zajrzała i poszła się przywitać. A ta scena z listem? Przeczytała list małej i już jest happy, że wszystko w porządku? No wybacz... Skoro ma już telefon to mogłaby chociaż do Harry'ego zadzwonić czy mała się źle nie zachowuje, czy jak kto woli, czy ładnie się bawi, czy coś... Ale nie zupełnie to ola.. Em... Zbagatelizować. Tak, więc tyle ode mnie... I przepraszam jeżeli zrobiłam Ci przykrość, ale wolałam powiedzieć jak jest niż Ci słodzić i mówić, że wszystko jest cacy i w ogóle...
OdpowiedzUsuńP.S. Zapomniałabym!! Zoey jest niesamowita! Nie lubię dzieci (Snape'owskie przyzwyczajenia), ale ona jest the best!
Ogólnie rozdział mi się podobał. Ron i Lavender, to fajna para, chociaż jak widzę Lavender jest tu raczej uciążliwą osóbką, no i Hermiona nazwała Rona "dawnym przyjacielem" więc coś musiało się wydarzyć, że już przyjaciółmi nie są...Za to para Harry i Luna, to idealne połączenie. Jak ktoś wspomniał wcześniej Hermiona mogłaby chociaż zajrzeć do córki, albo sprawdzić, co u małej, bo to dosyć dziwne, że Harry i Luna zabierają dziecko z domu i nic nie mówią o tym jego matce, z nikim nie ustalają...jednak wytłumaczyłaś się dosyć sensownie i przyjmuję twoje wyjaśnienia. Ogólnie wszystko ładnie, znalazłam literówkę "patol" chyba miało być "patrol", ale to wszystkie moje uwagi. Pozdrawiam i czekam na kolejną część,
OdpowiedzUsuńPrzepraszanie i nadzieja, że mnie jeszcze pamiętasz (pokolenie-nowe, mówi Ci to coś?), Ew, są zupełnie zbędne. Cóż, po prostu musisz mi wybaczyć - odkryłam, dlaczego Gryfoni zawsze gadają od rzeczy, wiesz? Miłość czyni z nich prawdziwych głupców, a że ja zawsze gadałam od rzeczy - raz się zakochałam i próbuję mówić z sensem, pierwszy raz w życiu. Czy mi wychodzi nie wiem, ale pewnie Cię zainteresowałam, a to już coś ^^
OdpowiedzUsuńTak czy inaczej, masz doczynienia z przedziwną jednostką Nadią vel Arianą (konfernacja z Amelią na GG, może o mówi Ci więcej?), która zniknęła z życia blogowego parę miesięcy temu. Nie mówię, że zamieżam wrócić z wielkim hukiem, ale czytać i owszem, a zwłaszcza, że to nowe opowiadanie jest - jak na razie - przezabawne moim zdaniem i jedyne czego żałuję to to, że Zoey nie jest małym chłopcem - mini-Malfoy, aach! Ale niewazne, dziewczynka też jest urocza.
19=8=27. Tyle lat ma Hermiona Jużnie taka młoda, powinna się zastaowić nad zamąż pójściem, co nie? X_x
Treść jest bardzo ładna, fajnie to opisujesz- jedyne co mi się rzuca we oczy to trochę powtórzeń, ale nie jest źle ;D
No i jak zwykle wyeliminowałaś Weasley'ów. Cóż, wiem że nigdy ich nie lubiłaś, jakoś mi ich nie żal, ale Lavender - to na pewno będzie komedia, nie mogę się doczekać! :)
Dawaj szybko nowy rozdział, bo poobgryzam wszystkie szczątki moich niedoszłych paznokci ze zdenerwowania!
Całusy,
Nads :*
Fantastycznie!!!
OdpowiedzUsuńŻyczę Zoey powodzenia.
;*
O, dżizas. Jestem taka samiutka na pięćdziesiątym którymś miejscu przez moją okrutną sklerozę.xD Ale to niiic! Jestem!
OdpowiedzUsuńKochanie! Rozdział jest cudowny jak szekszowne szeszyjki w tap madl! xD
(wielbię Dżoannę Krupę xD)
Czekam na ten rozdział, kiedy Zoey już będzie u ojca... oj, będzie się działo! :****