Otce
Dzień dwudziesty
siódmy listopada 2002 roku
Godzina dziewiąta
czterdzieści dwie
Siedziałem
na zimnym murku, którego chłód całkowicie przesiąkł moje ciało. W zadumaniu
przekręciłem lekko głowę, przez co mój wzrok padł prosto na czarny niebyt. Nie
było gwiazd. Ich blask przysłaniały ciemne chmury, które swoim jestestwem
wywoływały strach i gęsią skórkę u domniemanego obserwatora. W przytłaczającym
spokoju dotykały wręcz swoim badawczym spojrzeniem, którego czułość powodowała,
że stopniowo topniałem. Moje serce zalewał dziwny do opisania mrok. Powoli
uspokajał on moje zszargane nerwy, wyłączał wszelakie uczucia i emocje.
Nagle
poczułem się, jakbym był nagi. Jakby świat dokładnie poznał wszystkie moje
tajemnice, a ludzie ze śmiechem wytykali palcami moją osobę. Prawie słyszałem
ich satyryczne myśli; trwałem w ich głowie, słyszałem ich uszami, widziałem ich
oczami.
Zamknąłem
szczelnie powieki, zastanawiając się, która godzina właśnie wybiła.
Mimo
że byłem naprawdę ciekawy, ile pozostało mi jeszcze życia, moja świadomość
stanowczo odmawiała tej wiedzy. Wolała uciec, nie wiedzieć lub całkiem
zapomnieć, co z minuty na minutę coraz bardziej kusiło i przyciągało. Wiele
razy - zanim jeszcze zamknęli mnie w celi śmierci i byłem przenoszony z jednego
zamkniętego pomieszczenia przesłuchań do drugiego - zastanawiałem się, czy
gdybym poprosił aurorów o rzucenie zaklęcia wymazującego pamięć, zgodziliby
się. Po chwili jednak uświadamiałem sobie, że za nic w świecie nie pozwoliłbym
stracić sobie tych wszystkich życiowych wspomnień i refleksji. W końcu one były
mną, a przez tą chorą sytuację nie chciałbym stracić jeszcze samego siebie. Już
i tak wiele wycierpiałem. Niestety, nijak się to miało do gehenny, którą
zadałem innym. To dlatego całkowicie poddałem się procesom i przeróżnym
oskarżeniom. Nadszedł nareszcie czas, by odkupić winy.
Ziewnąłem
szeroko - byłem najzwyczajniej w świecie wykończony. Po prostu zmęczyło mnie ciągłe
oczekiwanie, a te wszystkie niewiadome, które z kolejnymi dniami zdawały się
rosnąć, tylko osłabiały mój organizm.
Wstałem,
czując, jak drętwieją mi nogi.
Nie
lubiłem tego uczucia. Wówczas po ciele rozchodziły się dziwne dreszcze, które
ani nie łaskotały, ani nie swędziły, ani nawet nie wywoływały bólu. Mogłyby
równie dobrze wcale nie istnieć, ale kiedy trwały, człowiek marzył jedynie o
tym, by to cholerstwo wreszcie się skończyło i dało mu tak bardzo wyczekiwany
spokój.
Zacząłem
delikatnie wybijać stopą jakiś bliżej niezidentyfikowany rytm o posadzkę.
Prawda była taka, że niemiłosiernie mi się nudziło. Przez całe swoje - krótkie,
trzeba przyznać, bo mam dopiero dwadzieścia dwa lata - życie w najdziwniejszy
sposób wyobrażałem sobie swoją śmierć, ale ani razu nie wziąłem pod uwagę tego,
że umrę z nudów. I to dosłownie. Zazwyczaj moje myśli pokrywały się z
fantazjami: móc zakończyć żywot jako przystojny, młody mężczyzna - co akurat
teraz jest najprawdziwszą prawdą - wokół którego tańczyłyby gorące, nagie
kobiety. Ach, tak. Marzenie nastolatka - umrzeć w czasie seksu. A jeżeli ten
seks byłby naprawdę świetny, to już nic więcej do szczęścia nie było potrzeba.
Mimo
swojej parszywej sytuacji uśmiechnąłem się kpiąco.
Radość
po chwili niestety całkowicie ustąpiła, bo w mojej głowie znowu pojawiły się te
bardziej pesymistyczne myśli. Westchnąłem więc i powolnym, miarowym krokiem
zacząłem się przechadzać po celi. Szedłem w stronę ściany bliżej drzwi, by
nagle zmienić kierunek i zbliżać się do tej po prawej. Założyłem ręce na
piersi, zastanawiając się, kto taki zechce mnie dzisiaj odwiedzić, bo jak
mówiła ministerialna ustawa o karze śmierci: „skazany na śmierć miał prawo
dokładnie godzinę przed procesem zobaczyć się z bliskimi osobami, które
odwiedzą go z nieprzymuszonej woli i nie będąc przy tym skonfundowanymi.”
Wówczas gość mógł odprowadzić winowajcę prosto przed salę śmierci, a w razie
niektórych przypadków zobaczyć także sam wyrok.
-
A więc czeka mnie samotna śmierć - zakpiłem dość zachrypniętym głosem. -
Rodzice już dawno nie żyją, prawdziwych przyjaciół nie miałem, a ona... ona...
I wtem przed
swoimi oczami ujrzałem twarz kobiety, przez którą mój los został już
zapieczętowany. Przez którą znałem swoją przyszłość i godzinę śmieci. Przez
którą w połowie czułem się wolny od tych wszystkich wyrządzonych krzywd. I
która z tym dziwnie niepokojącym wyrazem twarzy i stanowczością w głosie mnie
skazała...
Powoli
zarysował się coraz wyraźniejszy obraz sali przesłuchań. Zimne mury i ponura
atmosfera przygnębiały jeszcze bardziej niż pogoda za oknem. Na pierwszy rzut
oka można by powiedzieć, że było tu kompletnie pusto, bo dopiero po krótkiej
chwili dostrzegało się osoby siedzące w pierwszym rzędzie podwyższenia. Ich
grupka z ciekawością wymalowaną na twarzy uważnie wpatrywała się w młodego
mężczyznę, który znajdował się w samym centrum pomieszczenia.
Budowa sali dodatkowo działała
na niekorzyść oskarżonego, ponieważ sprawiała wrażenie studni, z której nie ma
żadnej drogi ucieczki, a słowa, które odbijały się echem od ścian, przypominały
głośne wołanie o pomoc.
Twarz chłopaka nie wyrażała właściwie żadnych konkretnych
emocji, lecz jego mocno zaciśnięte pięści zdradzały zdenerwowanie. W milczeniu
wpatrywał się w osoby zgromadzone w jego sprawie; większość z nich rozpoznawał
– Minister Magii, jego podsekretarz, parę ważniejszych przedstawicieli
niektórych departamentów i Harry Potter jako szef Biura Aurorów. W całym tym
gronie znajdowała się tylko jedna kobieta, która z dziwnym zacięciem w oczach
siedziała pośrodku. To ona, Hermiona Granger, miała wydać ostateczny wyrok.
- Skoro już wszyscy się tutaj zebraliśmy – zaczęła
urzędowym, spokojnym tonem – to chciałabym rozpocząć kolejne przesłuchanie w sprawie Dracona Malfoya.
Każdy
przebywający w tym pomieszczeniu skierował wzrok na domniemanego.
- Stawił
się dzisiaj oskarżony, lecz jak mnie wcześniej poinformowano nie dotrze do nas
jego obrońca, więc bez zbędnych wstępów... Dwudziestodwuletniemu Draco
Malfoyowi zarzuca się, że w ciągu dwóch lat dobrowolnie przyłączył się do
Czarnego Pana i wraz z jego poplecznikami torturował czternaście osób, w wyniku
czego pięć zmarło, a siedem doznało stałego uszczerbku na zdrowiu. Oprócz tego
oskarżony wielokrotnie używał Zaklęć Niewybaczalnych, a w trakcie szóstego roku
nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart planował zamach na życie Albusa
Dumbledore'a – przeczytała Hermiona z kartki leżącej tuż przed nią. Przez
chwilę zaciekle milczała, po czym głęboko wzdychając, popatrzyła na blondyna. -
Czy przyznaje się pan do zarzucanych czynów?
Malfoy
uśmiechnął się z wyraźną kpiną w oczach.
- Czemu tak
formalnie? – zawrócił się do dziewczyny. - „Pan”... Przecież znamy się,
powiedziałbym, wystarczająco blisko.
Wokół
rozległy się szmery, które Minister Magii przerwał po dłuższej chwili,
podnosząc rękę do góry. Zarumieniona Hermiona zdawała się jednak tego nie
zauważać i nadal uważnie przypatrywała się blondynowi. W jej głowie toczyła się
niema walka.
- Pouczam
pana, żeby w trakcie przesłuchania mówić prawdę i z należytym szacunkiem
odpowiadać wyłącznie na zadawane pytania – wtrącił się szef Departamentu
Przestrzegania Prawa Czarodziejów.
Draco nie
odpowiedział; najzwyczajniej w świecie wzruszył ramionami, przekazując w ten
sposób zebranym, że mało go to obchodzi.
Hermiona
tylko westchnęła.
- Jeszcze
raz: czy przyznaje się pan do zarzucanych czynów?
- Ależ
oczywiście, że nie. Malfoyowie nie mają zwyczaju, by w jakikolwiek sposób
przyznawać się do swoich domniemanych błędów.
Z końca
sali dało się słyszeć głośne warknięcie. Harry Potter powoli zaczął się
niecierpliwić, co było dość dziwne, ponieważ Wybraniec uchodził za naprawdę
cierpliwą osobę.
- W takim
razie jak pan wytłumaczy swoją obecność na miejscu zdarzenia? Mamy świadków,
którzy twierdzą, że to właśnie pana tam widzieli.
- Mugole
nawet do tej roli się nie nadają – odrzekł opanowanym tonem, doskonale zdając
sobie sprawę, że coraz bardziej się pogrąża. - Oczywiście, że mnie widzieli,
przecież mieszkam w pobliżu. Poza tym niektórych z nich znam osobiście i
uważam, że to ich jak najszybciej powinno zamknąć się w Azkabanie: za głupotę i
ogólny brak prezencji.
- Wydaje mi
się, że jeżeli będzie pan ciągle odpowiadał zdawkowo na moje pytania, to do
niczego nie dojdziemy – obruszyła się dziewczyna, patrząc z ukosa na
oskarżonego.
Draco znowu
się uśmiechnął, lecz tym razem zrobił to szczerze, bez wyrazu żadnej ironii.
- Jeżeli
chce pani – zaakcentował to słowo, patrząc Hermionie prosto w oczy – do czegoś
dojść, to jestem do usług.
Przez salę
przeszła fala zduszonego śmiechu, przez co kobieta się jeszcze bardziej
zmieszała. W końcu nie wytrzymała i warknęła głośno:
- Poproszę
o przyniesienie Veritaserum!
Drzwi
otworzyły się z głośnym trzaskiem i do sali wkroczył młody mężczyzna, który w
ręku trzymał malutką fiolkę. Na ten widok Draco zadrżał. Wreszcie powoli zaczął
sobie zdawać sprawę, w jak parszywej sytuacji się znalazł. Bez słowa przytknął
buteleczkę z eliksirem do ust, biorąc małego łyka. Poczuł, jak lodowaty płyn
piecze go w gardło. Zakręciło mu się w głowie i nagle zorientował się, że
wszystkie jego myśli uleciały. Nie był zdolny także niczego sobie wyobrazić,
ponieważ wokół jego wspomnień pojawiła się dziwna mgiełka, która ani na chwilę
nie pozwalała uwolnić się świadomości blondyna.
Hermiona
widząc jego zamglony wzrok, znów zaczęła:
- A więc:
czy przyznaje się pan do zarzucanych czynów?
- Tak –
odpowiedział odruchowo, po części nie zdając sobie z tego sprawy. Wystarczyło,
że wyrzekł tylko jedno słowo, gdy cisza panująca w sali zaczęła coraz bardziej
gęstnieć. Każdy obecny skupił się na oskarżonym i na słowach wypływających z
jego ust.
- Nasi
biegli eksperci odnotowali użycie zaklęć Imperius i Cruciatus. Czy to właśnie
ich używał pan do torturowania tych ludzi?
- Tak.
Głos
Malfoya był całkowicie wyprany z emocji.
- Proszę
opowiedzieć coś więcej o ostatnim ataku, na którym pan Harry Potter pana
aresztował. Co pan dokładnie robił w tym miasteczku i dlaczego się tam pojawił?
- Miałem
zadanie do wykonania. Może i Voldemort umarł, ale niektórzy Śmierciożercy nadal
pozostali mu wierni. Ja nie chciałem mieć z nim nic wspólnego. Moja cała
rodzina miała już dość. Zresztą, od razu po zamordowaniu Czarnego Pana
postanowiliśmy jasno, że już więcej mają nas nie mieszać w te chore walki. I
było spokojnie, aż do czasu, kiedy zostałem wezwany przez jednego z nich. Avery
poprosił o spotkanie, chciał się mnie poradzić w jakiejś ważnej sprawie.
Poszedłem z czystej ciekawości. Kiedy dotarłem na miejsce, okazało się, że była
to pułapka dla – jak to określili – zdrajców Lorda. Później niewiele pamiętam.
Walczyłem z nieznanymi mi ludźmi, pewnie musieli kogoś zwerbować. Aż w końcu
stanąłem twarzą w twarz z Averym. Wtedy Zakon znikąd pojawił się na środku pola
bitwy. Resztę już znacie.
Kiedy Draco
skończył swój monolog, czuł się brudnym. Naturalnie wiedział, iż to nie jego
wina, że to Veritaserum zmusza go do mówienia tego wszystkiego. Niemniej, miał
ochotę zapaść się pod ziemię. Po raz pierwszy w życiu zrobił coś wbrew sobie i
właśnie przez ten czynnik było mu cholernie wstyd.
Popatrzył
na Hermionę, która zdawała się mieć łzy w oczach. Siedział jednak za daleko, by
dokładnie je zauważyć.
- Osobiście
mam tylko jedno pytanie – zaczęła zachrypniętym głosem. – Później pozostali
mogą włączyć się do przesłuchania. Czy żałujesz? Żałujesz tego, co zrobiłeś?
Czy gdybyś miał szansę zmienienia przeszłości, zrobiłbyś to? – mówiąc to, już
nie siliła się na formalny ton. Właściwie to była podenerwowana, drżał jej
głos, w którym słyszalna była prośba.
- Nie wiem.
I od tej
pory jego los został już całkowicie przesądzony. Aczkolwiek delikatna nutka
nadziei nadal trwała gdzieś w jego głowie, lecz kiedy Hermiona Granger wydała
wreszcie na niego ostateczny i niepodważalny wyrok, zgasła. Zgasła tak, jak
błysk w jego oczach.
Dosyć!
Nie ma dnia
ani godziny, w której nie powracałem myślami do tego procesu, dlatego teraz po
prostu nie mam już ochoty się nad tym dłużej zastanawiać. Chociaż gdyby
Hermiona jeszcze raz zadałaby mi to ostatnie pytanie, odpowiedziałbym z ręką na
sercu, że żałuję, cholernie żałuję. Owszem, wtedy taka właśnie była prawda, nie
wiedziałem, lecz teraz wszystko się zmieniło, ja się zmieniłem...
Położyłem się
na kuszetce i zamknąłem oczy.
Dzień dwudziesty
siódmy listopada 2002 rok
Godzina
dziesiąta pięćdziesiąt trzy
Zaburczało
mi w brzuchu, więc z głośnym jękiem poderwałem się na nogi. Miałem już
serdecznie dość tej cholernej sytuacji. W tym momencie dałbym cokolwiek, by w
końcu umrzeć i mieć już wszystko z głowy.
Spojrzałem
na mały zegar wiszący na ścianie nad drzwiami do celi. Przez chwilę z
niedowierzaniem wpatrywałem w jego wskazówki. Nie miałem pojęcia, że jest już
tak późno!
Do
wykonania wyroku została mi zaledwie godzina.
Aczkolwiek nie
przejmowałem się tym tak strasznie, jak powinienem. W tym momencie bardziej
obchodził mnie fakt, czy aby ktoś zechce się dzisiaj ze mną pożegnać. Czułem,
jak w moim ciele zaczyna kiełkować zalążek wiary, lecz całą swoją siłą woli
starałem się go zniszczyć. Jeszcze tego brakowało, by przed śmiercią pojawiło
się rozczarowanie. Niemniej, refleksja, że komuś na mnie zależy, jakoś nie
chciała dać mi spokoju.
Pamiętam, że
kiedy Minister oznajmił, że mam prawo do odwiedzin, pierwszą osobą, która
przyszła mi do głowy, była Hermiona Granger. Wówczas nawet nie wiedziałem,
dlaczego moja podświadomość wybrała akurat tą kobietę, skoro nie miałem z nią
żadnej styczności już od ponad roku. Fakt, wcześniej stanowczo za często się
spotykaliśmy i w pewien sposób się do niej przywiązałem, ale przecież seks
nigdy nie był czymś zobowiązującym, prawda? A tym bardziej nie szedł w parze z
żadnymi uczuciami.
Dopiero od niedawna zrozumiałem,
że chodziło raczej o to, iż była jedynym człowiekiem, przed którym moja maska
opadała. Nie udawałem, że nadal mam w życiu wszystko i niczego mi nie brakuje.
Jakoś nie przejmowałem się tym, że szlama pozna moje prawdziwe emocje. Poza
tym, szczerze powiedziawszy, jakoś nigdy nie rozmawialiśmy ze sobą na poważne
tematy. Zazwyczaj milczeliśmy, co akurat żadnej stronie nie przeszkadzało.
Śmiem nawet stwierdzić, że właśnie dzięki temu wybraliśmy akurat siebie. To był
jedyny czas, w którym nie musieliśmy się przejmować tą ciągłą wojną i innymi
problemami związanymi z rzeczywistością.
Pamiętam jeszcze, jak podczas
pierwszego spotkania prawie się pozabijaliśmy. Wreszcie mogliśmy jakoś
wyładować swoje negatywne emocje, no i buzujący w naszym ciele etanol także nie
dawał o sobie zapomnieć. Kiedy otrzeźwieliśmy z rana, od razu umówiliśmy się,
że była to tylko jednorazowa przygoda.
I faktycznie, na początku
dzielnie trwaliśmy w tym przekonaniu. W końcu – jakieś dwa tygodnie później –
spotkaliśmy się na jednym z ministerialnych balów. Gdy i tym razem
wylądowaliśmy w łóżku, obydwoje zgodnie stwierdziliśmy, że co nam szkodzi od
czasu do czasu spotykać się w celach czysto „rekreacyjnych”.
Cała ta zabawa trwała niecały
rok.
Przyznam, że teraz trochę żałuję,
że tak się to wszystko skończyło. Co jak co, ale seks z Granger był naprawdę
niezwykły.
Moje
rozmyślania przerwał dźwięk przekręcającego się po drugiej stronie drzwi
klucza, a później ich głośny trzask otwierania. Zamglonym wzrokiem popatrzyłem
w tamtym kierunku, czując, jak serce zaczyna mi mocniej bić. Aczkolwiek kiedy
dostrzegłem jednego ze strażników, poczułem w ustach dziwny smak goryczy. A
miałem się nie rozczarować, cholera!
Zdenerwowałem
się.
- Czego? -
warknąłem przez zaciśnięte zęby, patrząc na mężczyznę morderczym wzrokiem.
Natychmiast odwzajemnił spojrzenie, ale jego słowa zdecydowanie zaprzeczyły
zachowaniu:
- Ma pan
jakieś ostatnie życzenie? - zapytał, siląc się na uprzejmy ton. - Wydano mi
rozkaz, żebym dopilnował, by pana ostatnia godzina życia była w miarę...
ciekawa.
Moje brwi
podjechały do góry, a na ustach pojawił się kpiący uśmieszek.
- Nie jestem
pewny, czy temu podołasz. Poza tym mężczyźni nie interesują mnie w ten sposób.
Nowoprzybyły
zmrużył groźnie oczy.
- W każdym
razie o północy przyjdzie tutaj pewna osoba, która zaprowadzi pana prosto do
Sali Śmierci.
- Kto? -
spytałem zdziwionym tonem. Musiałem przyznać, że akurat te słowa strażnika
lekko mnie zaskoczyły. Może jednak będą z niego ludzie?
- Niestety,
nie mogę powiedzieć. Osoba ta poprosiła o anonimowość. Później pan zobaczy,
panie Malfoy.
Zamknąłem
oczy, żeby choć trochę uspokoić nadchodzącą furię. Żartowałem! To kompletny
idiota, który do niczego się nie nadaje! Takich to najlepiej zabić od razu po
urodzeniu. Mój prawnik jeszcze się z nim policzy...
- Chcę
wiedzieć, tak brzmi moje życzenie – rozkazałem tonem, który nie znał sprzeciwu.
Po minie strażnika widać było, że postawiłem go w trochę niezręcznej sytuacji.
Przez chwilę
obaj milczeliśmy. On głęboko zastanawiał się nad wyborem którejś z opcji, a ja
wspaniałomyślnie dałem mu trochę czasu.
- Mogę tylko
zdradzić, że będzie to kobieta.
Zanim zdążyłem
cokolwiek odpowiedzieć, ten skłonił się przede mną i najzwyczajniej w świecie
wyszedł. Zostawił mnie całkiem zdezorientowanego.
Co za ironia,
nie mogłem doczekać się godziny dwunastej!
Dzień dwudziesty
ósmy listopada 2002 rok
Jedenasta
czterdzieści pięć
Moje
życie jest naprawdę popieprzone!
To
właśnie ta myśl nawiedziła moją głowę, kiedy drzwi ponownie się otworzyły, a
ich próg przekroczył nie kto inny, tylko Hermiona Granger.
-
Witaj, Malfoy – przywitała się uprzejmie, rozglądając się wokół z ciekawością.
– Zimno tu.
Popatrzyłem
na nią jak na idiotkę, lecz najwyraźniej mój mrożący krew w żyłach wzrok w
ogóle nie zrobił na niej wrażenia. Cóż, nie dziwię się, w końcu bardzo dobrze
go znała. Rzucałem go jej tyle razy, że pewnie się już na niego uodporniła.
- Co ty tutaj
robisz? – zapytałem niegrzecznie, nie siląc się na spokój. Chciałem, żeby
doskonale wiedziała, jak się czuję. Jak bardzo jej nienawidzę. W tym momencie
pragnąłem jedynie tego, by padła przede mną na kolana i błagała, bym jej
wybaczył, że skazała mnie na śmierć. Oczywiście, bym tego nie zrobił. Jestem
Malfoyem i my nigdy nie wybaczamy – chyba że dzięki temu osiągniemy coś więcej.
Przez małe
okienko celi wdarła się jasna poświata. Księżyc wychylił się zza chmur, tym
samym jeszcze bardziej oświetlając całe pomieszczenie.
W ciągu paru
sekund wydawało mi się, że przez twarz Granger przeszedł nikły grymas, kiedy
popatrzyła na moje ubranie, ale gdy spojrzałem na nią jeszcze raz, nie dała po
sobie niczego poznać. Chociaż jej oczy błyszczały się odrobinę za mocno.
Żałowała.
-
Stwierdziłam, że przed śmiercią chciałbyś mieć jakieś towarzystwo – oznajmiła
formalnie, siadając na jednym z krzeseł.
- Jesteś
szlamą, twoje towarzystwo się nie liczy.
Doskonale
zdawałem sobie sprawę, że tymi słowami strasznie mocno ją zraniłem. Przez
chwilę zrobiło mi się najzwyczajniej głupio, ale wtedy pomyślałem, że to przez
nią właśnie tak skończę, co lekko poprawiło mi ten wisielczy humor.
- A ty jak
zwykle ordynarny.
- A ty jak
zwykle nudna i prostacka – powtórzyłem niczym dziecko, na co ta tylko
westchnęła głośno. Założyłem ręce na piersi i z kpiną wpatrywałem się prosto w
jej facjatę.
- Dobrze,
Malfoy – zaczęła – skoro aż tak bardzo ci przeszkadzam, to wyjdę. Harry
przyjdzie do ciebie za – tu spojrzała na zegarek – niecałe dziesięć minut.
Wstała z tym
swoim wdziękiem i rzucając mi ostatnie, wręcz tęskne spojrzenie, zaczęła
kierować się w stronę drzwi. Odruchowo zrobiłem krok w jej kierunku. Nie
chciałem, żeby wychodziła, ale nie mogłem też pozwolić, by przestała myśleć o
tym, co mi zrobiła. I w jakiś sposób musiałem jej to pokazać i sprawić, żeby
nigdy nie zapomniała. Jak już będę martwy, to jako duch specjalnie będę
nawiedzał jej sny. Dopiero mnie popamięta!
Zauważyła mój
ruch – mógłbym przysiąc, że przewidziała moje zachowanie – więc stanęła w
miejscu. Z ciekawością przyglądała się, jak szybkim krokiem do niej podchodzę.
Właściwie to nie zdawałem sobie sprawy, że ruszyłem w jej stronę, dopóty nie
stanąłem tuż przed nią i nie czułem jej oddechu na swojej szyi.
- Zanim umrę
– powiedziałem zdecydowanym tonem i popchnąłem ją na ścianę – chcę ostatni
raz...
Nie
dokończyłem, ponieważ na swoich ustach poczułem jej gorące wargi. Całowała
zachłannie, jakby chciała mnie pożreć. Wplotłem dłoń w jej włosy, jeszcze
mocniej ją do siebie przyciągając.
I nim
pieszczota zaczęła przeradzać się w coś głębszego, rozległo się pukanie do
drzwi. Natychmiast od siebie odskoczyliśmy, starając uspokoić nasze głośne
oddechy, bo ktoś bezceremonialnie wszedł do środka.
- Hermiono –
zwrócił się do dziewczyny Harry Potter – już czas.
Granger
pokiwała powoli głową, jakby nie będąc jeszcze całkowicie świadomą. Rzuciła mi
pełne żalu spojrzenie, po czym ruszyła prosto przed siebie. Wiedząc, co mnie za
chwilę czeka, mimowolnie poszedłem za nią. Nie mogłem pozbyć się dziwnej myśli,
że mam to, na co zasłużyłem.
Szliśmy
równomiernie, bez pośpiechu. Słyszałem stukot jej obcasów o posadzkę i moich
oraz Pottera – który podążał tuż za mną – butów. Myśli z hukiem odbijały się po
mojej głowie, lecz kiedy przekroczyliśmy próg Sali Śmierci, wokół siebie czułem
tylko pustkę.
Szatynka
zaprowadziła mnie wprost na podest. Kątem oka zauważyłem, że Potter stanął przy
drzwiach. Z jego zamyślonego wyrazu twarzy niewiele dało się odczytać. Podobnie
było z paroma innymi ludźmi. Pozajmowali miejsca raczej w tych górnych ławach,
z ciekawością mi się przyglądając. Przez moment czułem skrępowanie, ale minęło
równie szybko, jak się pojawiło.
-
Przepraszam. - Usłyszałem tuż przy uchu i popatrzyłem w brązowe oczy Granger. W
odpowiedzi pokiwałem głową na znak zrozumienia, wciągając głośno powietrze do
płuc.
Zacząłem
wsłuchiwać się w ciszę, próbując zapamiętać z życia jak najwięcej. W tym
momencie przed oczami oprócz sali i obecnych ludzi widziałem także przebłyski
wszystkich moich wspomnień.
Hermiona
Granger sztywno przede mną stanęła.
- Draconie
Malfoy – zaczęła urzędowo – dnia dwudziestego ósmego listopada zostanie
wykonany wyrok śmierci. Czy chciałbyś powiedzieć jakieś ostatnie słowa?
- Żałuję.
Dzień dwudziesty
ósmy listopada 2002 rok
Jeden po północy
Zamknąłem oczy, nie chcąc na to patrzeć.
A
może powinienem je otworzyć? Wówczas patrzyłbym w stronę śmierci z wysoko
podniesioną głową, odchodząc z tego świata jak równy z równym. Niestety, nim
się zorientowałem, poczułem nagle, jak wszystkie siły zaczynają ze mnie
uchodzić. Powoli moje stopy oderwały się od podłoża, a myśli w głowie
niespostrzeżenie zakończyły swój szaleńczy bieg.
W
uszach dzwonił mi jeszcze czyjś głośny szloch, nim całkowicie straciłem
świadomość. Na zawsze.
Umarłem.
Zrobiło mi się nagle smutno. Bardzo mi się spodobała ta miniaturka. Żałuję, że wydano na niego taki wyrok, ale tak jak napisałaś, sam sobie na to zasłużył. gdyby powiedział wcześniej, że żałuje... No, ale cóż. Takie są uroki bycia śmierciożercą. Szkoda mi też Hermiony.
OdpowiedzUsuńOj, wszystkich mi szkoda i jest mi smutno.
Bardzo ładne. Poem
Aż mi przykro, że Ci się smutno zrobiło... No ale cóż, taki właśnie powinna mieć klimat ta miniaturka. W końcu nie dość, że to angst, to jeszcze dramat.
UsuńWydaje mi się, że najzwyczajniej w świecie nie było innego wyjścia dla Draco. Dla Hermiony też nie.
Dzięki. :)
#MagiczneSmakołyki #PieprzneDiabełki
OdpowiedzUsuńI kolejna miniaturka, po którą sięgam z perspektywy Draco. I jak najbardziej udana! Doskonale balansowałaś pomiędzy rozmaitymi uczuciami - od smutku do złości. Tekst jest dojrzały i przemyślany - nie ma tu improwizacji.
Tekst jest idealny. Bardzo podoba mi się sposób w jaki kreujesz tutaj głównego bohatera. Draco w obliczu śmierci zrozumiał swoje błędy. A jego ostatnie zdanie długo będzie dźwięczeć mi w uszach. Zwłaszcza, że można interpretować dowolnie. Czy żałuje całego swojego życia? A może tego, że nie miał więcej czasu, by być z Hermioną?
Pozdrawiam, życząc czasu i weny!
W sumie dopiero Twoje słowa uświadomiły mi, że faktycznie większość moich miniaturek (w ogóle opowiadań) dramione jest napisana z perspektywy Draco... Doznałam lekkiego szoku. :)
UsuńBardzo się cieszę, że Ci się spodobało. Choć trochę się z Tobą nie zgodzę - miniaturce tej daleko do ideału. Za każdym razem gdy ją czytam, dostrzegam coraz więcej błędów i niedociągnięć, z czego czasami mam ochotę ją najzupełniej w świecie usunąć... No, ale chyba taka dola autora. :P
Również pozdrawiam!