Część pierwsza
Z
westchnieniem wzięłam do ręki kubek z gorącą, świeżo zaparzoną kawą, po czym
skierowałam się do pokoju, aby ponownie zastanowić się nad planem mojego wyjazdu.
Pomimo tego, że wszystko było już dokładnie zorganizowane, to nadal budziły się
we mnie pewne wątpliwości, które nie pozwalały mi się odprężyć. Opadłam z
wdzięcznością na kanapę i biorąc łyka napoju, sięgnęłam po laptopa leżącym na
małym stoliku. Kiedy tylko na ekranie wyświetliło się zdjęcie mojej nowej
szkoły, do której miałam zamiar wyjechać za dwa dni, myśli zaczęły krążyć wokół
mojej rodziny. Serce zabiło mi mocniej, gdy po raz kolejny uświadomiłam sobie,
że będę musiała zostawić tutaj swoich najbliższych.
Podskoczyłam
nagle całkiem zaskoczona, ponieważ usłyszałam pukanie do drzwi. Szybko
przeszłam przez hol i zajrzałam przez widokówkę, którą mój brat zwykł nazywać
judaszem. Parsknęłam śmiechem na samo wspomnienie. Przekręciłam klucz i
nacisnęłam klamkę. We framudze drzwi stanęła moja mama, która była dziwnie
rozpromieniona. Sama na ten widok uśmiechnęłam się wesoło, po czym wpuściłam
kobietę do środka.
- Co ty tutaj
robisz? – zapytałam zaskoczona, marszcząc śmiesznie nos.
- Chciałam
cię pożegnać, w końcu wyjeżdżasz już jutro - powiedziała i spojrzała na mnie
przelotnie, kierując się w stronę salonu. Ja zaś słysząc jej słowa,
znieruchomiałam i szeroko otworzyłam oczy, spoglądając wprost w jej szarawe
tęczówki.
- Co
takiego?!
W myślach po
raz kolejny szybko przestudiowałam plan podróży i zastanawiałam się, jakim
cudem uciekł mi dzień. Ze zdenerwowania zaczęłam obgryzać paznokcie. Zgubny
nałóg. Od zawsze byłam typem osoby, która musi mieć wszystko precyzyjnie
przeanalizowane i omówione. To niemożliwe, żebym cokolwiek przeoczyła.
- Nie
wiedziałaś?
Jakby z
daleka usłyszałam głos mamy, która również wydawała się być wstrząśnięta moim
dziwnym zachowaniem.
Znów wszystko
przeanalizowałam, ale tym razem byłam stuprocentowo pewna, że mam rację.
- Mamo,
wylatuję dopiero za dwa dni.
- Darek miał
do ciebie wczoraj zadzwonić, aby wszystko ustalić i powiedzieć o nagłej
przyczynie zmiany terminu lotu. Podobno pojawiła się jakaś awaria prawego
skrzydła. Samolot od razu skierowano go naprawy, a wszystkich pasażerów
przeniesiono na jutrzejszy lot o szóstej. Sama przyznaj, że zachowali się
trochę nierozważnie. W końcu nie każdemu pasuje akurat ten termin, prawda?
Szybko
pokiwałam głową w odpowiedzi.
No tak, wszystko
jasne. Darek nigdy nie potrafił niczego zapamiętać dłużej niż pięć minut,
jeżeli to coś bezpośrednio go nie dotyczyło. Tylko dlaczego nie poinformowano
mnie o zmianie lotu tylko jego?
Podrapałam
się po policzku.
- Chcesz coś
do picia? – zapytałam mamę. – Kawy, herbaty, soku?
Ach! Przecież
to mój brat kupił bilet i na pewno podał im przez przypadek własny telefon. Jestem
pewna, że wówczas myślał o czymś całkowicie innym i kiedy poproszono go o
numer, bezwiednie kazał zapisać swój.
Westchnęłam
mimowolnie. Mama popatrzyła na mnie z ciekawością.
- Właściwie
to będę się już zbierać – mówiąc to, wstała z kanapy i ruszyła w stronę drzwi.
- Dlaczego? Przecież
dopiero przyszłaś.
Złożyłam ręce
w koszyczek, wpatrując się w matkę przenikliwie. Puściła do mnie perskie oko,
po czym machnęła ręką, sprawiając, że na mojej twarzy wykwitł szczery
półuśmiech.
- Jest już po
dwudziestej pierwszej, a ty pewnie nie jesteś nawet spakowana, zgadłam? –
mówiła, a wargi jej zadrgały. No tak, w końcu zawsze robię wszystko na ostatnią
chwilę. – Pa, córuś! – dodała, kiedy zarzuciła na siebie swój letni płaszczyk.
- Mamo, nie
jestem dzieckiem! – zaperzyłam się. – Mam już dwadzieścia lat.
- Dla mnie
zawsze będziesz dzieckiem, kochanie. Do zobaczenia – uśmiechnęła się i wyszła z
mieszkania. Zanim drzwi się do końca zamknęły, ja już pędem biegłam w stronę
garderoby. W biegu chwyciłam ogromną, czarną walizkę i zaczęłam wywracać
wszystko do góry nogami.
Nie
wiedziałam, ile czasu zajęło mi znalezienie wszystkich najpotrzebniejszych
rzeczy, dopóty nie wyjrzałam przez kuchenne okno. Gwiazdy świeciły nadzwyczaj
jasno na czarnym niebie. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jaka jestem
zmęczona. Opadłam więc na wielką poduszkę przy kominku w salonie, chcąc chwilę
odsapnąć. Musiałam przecież wziąć jeszcze prysznic, naładować telefon, aparat i
laptopa, spakować…
Nim się
spostrzegłam, zasnęłam całkowicie wyczerpana.
Drgnęłam
nagle, ponieważ z bliżej nieokreślonego miejsca rozległa się głośna i zarazem
denerwująca melodia. Otworzyłam oczy, nie bardzo wiedząc, co się dzieje.
Dopiero po chwili zrozumiałam, gdzie się znajduję. Machinalnie złapałam za
kieszeń spodni i wyciągnęłam z niej telefon. Na wyświetlaczu ukazał się numer
mojej mamy.
- Halo? –
odebrałam, nie mogąc powstrzymać szerokiego ziewnięcia.
-
Skarbie? - Usłyszałam zachrypnięty głos mamy. - Chciałam ci życzyć
spokojnej i szczęśliwej podróży. Mam jakieś złe przeczucia, więc postanowiłam
zadzwonić. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam, ale musiałam cię usłyszeć, zanim
wsiądziesz do samolotu. Ale ja cię tutaj zagaduję, a ty pewnie jesteś już w
drodze na lotnisko...
- Mamo -
przerwałam jej, nagle sztywniejąc, ponieważ dotarła do mnie przerażająca
prawda. - Która godzina?
- Krótko po
piątej...
- Matko
Przenajświętsza! - zawołałam, niegrzecznie przerywając połączenie i wbiegając
do kuchni. Złapałam ładowarki i resztę urządzeń leżących na stole. Potykając
się o własne nogi wpadłam do sypialni, gdzie przygotowałam sobie ubrania na
wyjazd. Całe szczęście, że wczoraj o tym pomyślałam. Z prędkością światła
przebrałam się w wyjściowe rzeczy, w biegu złapałam walizkę, założyłam buty i
chwyciłam pod pachę płaszcz. Zbiegając po schodach, wystukiwałam numer. Na
szczęście nie musiałam długo czekać, bo taksówka przyjechała chwilę po tym, jak
wyszłam z bloku.
- Na
lotnisko! Zapłacę panu ekstra, jeżeli pojedzie pan pełnym gazem! -
zawołałam, wsiadając na tylnie siedzenie razem z bagażem. Nie miałam czasu na
schowanie go do bagażnika.
Opony
taksówki zapiszczały na nawierzchni, kiedy kierowca ruszył w kierunku głównej
ulicy. Całą podróż siedziałam jak na szpilkach, coraz bardziej się denerwując.
A jak nie zdążę, to co wtedy? Przecież następny samolot będzie dopiero za dwa
dni, a nie mogę się spóźnić na rozpoczęcie semestru. Gdybym nie zjawiła się
punktualnie, natychmiastowo usunęliby mnie z listy studentów. Zadrżałam na samą
myśl, próbując się jej jak najszybciej pozbyć. Wzięłam parę głębszych oddechów,
mając nadzieję, że jednak zdążę, że wszystko będzie dobrze.
Mimo że byłam
już na miejscu, moje serce nadal biło jak oszalałe. Próbowałam się uspokoić,
poprzez liczenie w myślach do stu, ale ta jakże sprawdzona metoda tym razem zawiodła.
Szybko
położyłam na dłoni kierowcy banknot dwudziestozłotowy, po czym wybiegłam z
samochodu. Na tyle, ile pozwalał mi ogromny bagaż, pędem ruszyłam w stronę
głównego wejścia.
Nawet nie
zauważyłam, a już siedziałam wygodnie na jednym z miejsc przy oknie.
Uśmiechnęłam
się do siebie, zapięłam pasy, włożyłam słuchawki do uszu i wyjrzałam przez
okno. Próbowałam jak najlepiej zapamiętać widok mojego ukochanego miasta.
Część druga
Umarłam i
jestem w niebie? Jeszcze nigdy w życiu nie widziałam, czegoś tak wspaniałego.
Morze, plaża, piasek, klify... Czego tylko dusza zapragnie.
Właśnie
wysiadłam z samolotu i z bagażem w dłoni przemierzałam kamieniste lotnisko.
Próbując się nie zgubić, wzięłam parę głębszych oddechów i rozkoszując się
przyjemnym gorącem, podniosłam rękę ku górze. Z zachwyceniem patrzyłam jak
żółta taksówka staje tuż przede mną. Wysiadł z niej młody mężczyzna, na którego
twarzy widniał dobroduszny uśmiech. Westchnęłam i rozejrzałam się wokół.
Poczułam przyjemne łaskotanie w kościach.
Malibu, miasto
zabawy, a od dzisiaj także moje miasto.
Nie chcąc
tracić niepotrzebnie czasu, szybko usadowiłam się na tylnym siedzeniu. Kierowca,
kiedy tylko schował walizkę do bagażnika, usiadł na własne miejsce i z jeszcze
szerszym uśmiechem, zaczął mi się przyglądać.
- Na Campus
Pepperdine University, proszę.
Odchrząknęłam
cicho, ponieważ mój głos był lekko zachrypnięty po tak długiej podróży.
Mężczyzna
pokiwał twierdząco głową i nie pytając się już o nic więcej, nacisnął gaz.
Jechaliśmy miarowo wolno, za co byłam bardzo wdzięczna kierowcy. W tej chwili
nie marzyłam o niczym bardziej, jak o rozejrzeniu się po Malibu.
Z uśmiechem
obserwowałam osoby, które z zaciętością i w biegu przemierzały ulice, chcąc
pewnie jak najszybciej dostać się na ustalone miejsce spotkania. Niektórzy
ludzie zamiast się gdzieś spieszyć, woleli porozsiadać się na ławkach stojących
na chodniku. Ich spojrzenia były dziwnie nieprzytomne, ale rysy ich twarzy
wyjątkowo spokojne i rozluźnione.
Wsłuchana w
cichą melodię, którą wydawało z siebie wątpliwej jakości radio samochodowe,
pogrążyłam się we własnych myślach. Przymknęłam na chwilę oczy, odsuwając się
od szyby. Nieprzyzwyczajenie do tak ostrego słońca, sprawiło, że zaczęły piec
mnie oczy. Na szczęście po chwili znów mogłam podziwiać widoki za oknem.
Myślami byłam jednak daleko. Krążyły one wokół nowej szkoły. Bezmyślnie
zadawałam sobie pytania typu: „Czy sobie poradzę?” lub „Czy poznam
kogoś ciekawego?”.
Tak się
zamyśliłam, że nawet nie poczułam, kiedy taksówka się zatrzymała. Wystraszona
drgnęłam, gdy ktoś nagle złapał mnie za ramię. Spojrzałam na kierowcę wielkimi
oczami.
-
Przepraszam, nie miałem zamiaru pani przestraszyć – przeprosił taksówkarz. –
Ale chciałem panią poinformować, że już dojechaliśmy. Jesteśmy na miejscu.
Jeżeli będzie pani chciała, mogę pani pokazać piękno tego miasta – dodał,
patrząc na mnie niepewnie.
- Dziękuję bardzo
– uśmiechnęłam się – ale teraz marzę jedynie o kąpieli i śnie.
Mężczyzna
pokiwał szybko głową i odwrócił się, żebym nie dostrzegła jego pojawiających się
rumieńców.
Przed oczami
zamajaczył mi budynek, który widziałam wiele razy na stronach internetowych i
broszurach. Coś przekręciło mi się w żołądku. Zdenerwowanie i jednoczesna
ekscytacja zaczęły oddziaływać na mój organizm.
Kilka minut
później stałam na dziedzińcu z rączką walizki w dłoni. Z wrażenia zaparło mi
dech w piersiach. Wszystko to kompletnie prześcignęło moje najśmielsze
oczekiwania. Zachwycając się ogromną i zarazem bardzo nowoczesną szkołą, nie mogłam
powstrzymać drżenia. Otworzyłam szeroko usta, nawet nie zastanawiając się, że
mogę wyglądać dość komicznie.
Przez chwilę
stałam jeszcze nieruchomo, kiedy przypomniało mi się, że muszę jak najszybciej
udać się do sekretariatu. Musiałam przecież dostać pokój. Wolnym krokiem
weszłam do środka i cały czas rozglądając się wokoło, przechodziłam przez
szerokie korytarze. Nie uśmiechało mi się teraz szukać kancelarii, ale – tak
jak powiedziałam kierowcy - chciałam się jak najszybciej odświeżyć.
Westchnęłam przeciągle,
co po chwili przerodziło się w głośny jęk. Ta szkoła jest ogromna! Mam
nadzieję, że do jutra dostanę swój pokój, bo inaczej umrę!
Nagle wpadłam
na starszą kobietę w czarnej spódnicy i tego samego koloru marynarce. Pospiesznie
przeprosiłam za potrącenie i przywołałam na twarz najbardziej życzliwy uśmiech,
na jaki było mnie aktualnie stać. Nieznajoma odwzajemniła gest.
Niespodziewanie
ponad jej głową zauważyłam napis na drzwiach: Kancelaria.
Bingo!
-
Nowa? - spytała wysokim głosem kobieta. – Zapraszam.
Weszłam za
nią do środka, nie bardzo wiedząc, czego się spodziewać.
- Tak, skąd
pani wie? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie, siląc się na uprzejmość.
- Walizka,
moje dziecko - odpowiedziała szybko, siadając za biurkiem i zakładając
okulary w złotej oprawie. Moment wpatrywała się w ekran nowoczesnego komputera,
aby potem otworzyć jakiś gruby zeszyt i coś w nim zapisać. Jedna z jej dłoni
zniknęła na chwilę pod blatem, by po chwili wyłonić się ze srebrnym kluczem w
garści.
- Numer
szesnaście, moja droga. Oczekiwaliśmy cię trochę później, ale nic nie szkodzi.
Odśwież się po podróży, na pewno jesteś zmęczona.
Kiwnęłam
głową w zamyśleniu. Sekretarka – jak sobie dopowiedziałam - dała mi jeszcze
mapę dla nowych uczniów. Mimo że bardzo dokładnie ją prześledziłam, minęło
sporo czasu zanim odnalazłam właściwy pokój. Bez zastanowienia wparowałam do środka.
Jak wielkie było moje zdziwienie, kiedy na jednym z dwóch łóżek zobaczyłam
rudowłosą dziewczynę w czarnych ubraniach. Na nogach miała przynajmniej o cztery
rozmiary za duże glany i właśnie dopalała papierosa. Ciemny cień do powiek,
którego użyła, sprawiał, że wyglądała strasznie.
-
Nowa? - mruknęła dziewczyna jakby od niechcenia. Kiwnęłam głową, nie mogąc
się otrząsnąć z pierwszego szoku. Nie dość, że ta dziewczyna wygląda
dziwnie, to jeszcze pierwszym słowem, które do mnie wypowiedziała było: „Nowa”.
Czy od dzisiaj każdy tak się będzie do mnie zwracać? - Imię?
Bezceremonialnie
zmierzyła mnie wzrokiem.
-
Ewelina? – odpowiedziałam z ociągnięciem, sprawiając, że brwi tej
dziewczyny uniosły się ku górze.
- Nie podoba
mi się. Od dziś jesteś Eve. - Rudowłosa wyprostowała się. - Widzę
pożądanie w twoich oczach. Obiekt twoich westchnień znajduje się w łazience w
prawym kącie. Chyba wypluje dla ciebie odrobinę ciepłej wody. Witamy w naszej
szkole – rzekła szybko i z grymasem dodała: - Zasada numer jeden: jeżeli
dotkniesz mojego jaśminowego olejku do kąpieli, zginiesz marnie.
Z szeroko
otwartymi oczami otworzyłam walizkę i wyjęłam z niej niebieską kosmetyczkę i
ciuchy do przebrania. Weszłam do łazienki, szybko zatrzaskując za sobą drzwi.
Dopiero kiedy usłyszałam donośny trzask przekręcanego kluczyka, odetchnęłam z
ulgą. Byłam bezpieczna!
Pomimo tego,
że czułam się okropnie zmęczona, zdenerwowałam się. Jak ta dziewczyna w ogóle ma
czelność mówić coś takiego? To nie jej sprawa, jakie mam imię…
Nagle w
głowie zawitał mi pewien pomysł. Spojrzałam po półkach, a wnet mój wzrok padł
na plastikową butelkę, w której znajdował się jasny płyn. Z szatańskim
uśmiechem wzięłam go do ręki, po czym napuszczając ciepłej wody do wanny,
wylałam całą zawartość. Odetchnęłam głęboko i natychmiast poczułam zapach
jaśminu.
Po godzinie
byłam już tak odprężona i czysta, że teraz miałam tylko ochotę na zabawę. Uwielbiałam
tańczyć, ponieważ wówczas czułam się sobą. Zaczynają władać nade mną emocje,
którym bezmyślnie się poddaję.
- Mam na imię
Ewelina - powiedziałam, wychodząc z łazienki i wręczając współlokatorce pustą
butelkę po jaśminowym olejku do kąpieli. Uśmiechnęłam się z wyższością, kiedy
zauważyłam jej zmarszczone czoło. – A ciebie jak zwą?
- Monic.
Uśmiechnęłam
się głupkowato, starając się jej jeszcze bardziej dopiec.
- Nie podoba
mi się. Od dziś jesteś Moni – powtórzyłam bezczelnie słowa Monic i kiedy
zauważyłam jej osłupiałą minę, zaczęłam się niepohamowanie śmiać. Złapałam się
za brzuch i zgięłam wpół.
Jakie było
moje zdziwienie, kiedy w pokoju rozległ się drugi, bardziej donośny śmiech.
Monic
uśmiechnęła się szeroko.
- Zaliczyłaś
tekst – oznajmiła ni stąd, ni zowąd rudowłosa – a ja muszę się przebrać.
Wyglądam niczym upiór z opery albo jeszcze gorzej.
Pokręciłam
zdezorientowana głową, ale zadrgały mi kąciki ust.
Dziewczyna
zdjęła czarny sweter i spodnie, a glany odrzuciła jak najdalej. Po chwili stała
przede mną w zwykłych jeansach i białej podkoszulce.
Opadłam na
swoje łóżko z westchnieniem.
-
Wystraszyłaś mnie trochę, już myślałam, że będę mieszkać ze świruską –
powiedziałam i zaczęłam wpatrywać się w Monikę. Podeszła do mojej walizki i
nawet na mnie nie patrząc, zaczęła w niej bezceremonialnie grzebać. – Co ty
robisz? To moje rzeczy. Twoje są prawdopodobnie w tej ogromnej szafie.
Machnęłam
ręką, wskazując na wielki mebel stojący naprzeciwko łazienki.
- Pomagam ci
wybrać ubrania – odrzekła, nie przerywając czynności.
- Ale po co?
– pytałam dalej, nie za bardzo wiedząc, o co chodzi. Mimo tego, że zachowywała
się wręcz bezczelnie, chyba zaczynałam ją lubić. Była bardzo podobna do mnie i
chyba myślę, że się jakoś dogadamy.
- Bo idziemy
na imprezę.
I tak zaczęło
się moje wymarzone, studenckie życie, które od tej chwili miało trwać równo
cztery lata i dzień.
Moje fantazje
z młodszych lat powoli zaczęły się spełniać. Zyskałam więc pewność, że jeśli
pragnie się dostać od życia to, o czym się marzy, należy podążać własnymi
ścieżkami. Mogą być one niesamowicie kręte, ale na końcu zawsze będzie czekała
meta.
Epilog
Od mojej
ostatniej wizyty tutaj minęły aż cztery lata. Nigdy wcześniej nie zastanawiałam
się nad tym, jakie uczucia wywoła we mnie powrót do Malibu. Nie chciałam się
zadręczać, ponieważ myślałam, że już nigdy więcej nie zawitam w moim mieście.
Na szczęście moje przypuszczenia się nie sprawdziły.
Aktualnie
przechadzałam się po plaży całkiem rozpromieniona. Z błogością wystawiłam twarz
do słońca, napawając się ciepłem. W tym momencie czułam się jak nowonarodzona.
Szczęście promieniowało ode mnie na dobrą milę i gdybym tylko mogła, zaczęłabym
krzyczeć z radości.
Przymknęłam
powieki i z gracją położyłam się na nagrzanym piasku. Podparłam na łokciach i westchnęłam
mimowolnie, kiedy do uszu dopłynęły dźwięki fal i śpiew ptaków latających nad
powierzchnią wody.
Zdjęłam
sandały, a nogi włożyłam w piasek. Syknęłam cicho, ponieważ był gorący niczym
rozżarzony węgiel. Uśmiechnęłam się pod nosem. Zapomniałam, że o tej porze nie
należy przychodzić na plażę bez butów, jeżeli nie chce się mieć poparzeń.
Zlękniona
podskoczyłam, ponieważ widok przysłoniły mi czyjeś zimne dłonie. Raptownie
odwróciłam głowę, wpatrując się wprost w niebieskie tęczówki, od których bił
niesamowity blask. Blondyn uśmiechnął się wrednie. Schylił się ku mojej twarzy
i próbował mnie pocałować. Cmoknęłam go w usta, by szybko się odsunąć.
Walnęłam go
lekko w ramię.
-
Wystraszyłeś mnie! – prychnęłam obudzona i zagroziłam mu, machając palcem
wskazującym. Mężczyzna uniósł brwi ku górze, na co zaśmiałam się pod nosem.
Wywrócił
oczami.
- Doskonale
wiesz, że o to mi chodziło – odrzekł, a w jego głosie pobrzmiewała nutka rozbawienia.
Już otwierałam usta, by odpowiedzieć mu równie ciętą ripostą, lecz ten szybko
zbił mnie z pantałyku. Złapał mnie w pasie i nim się zorientowałam, leżałam
cała mokra w wodzie.
Życie jest
piękne, pomyślałam, śmiejąc się głośno. Tak, teraz mogę zasnąć na wieki,
ponieważ to, co pragnęłam osiągnąć, zdobyłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz