ROZDZIAŁ V, PART II
Biła się z myślami pół dnia, zastanawiając się nad poczynaniami Harry’ego. Nie wierzyła, że mógł potraktować ją w tak perfidny i niekulturalny sposób. Zignorował ją, do czego kobieta ostatnimi czasy kompletnie nie była przyzwyczajona. Odkąd została gwiazdą quidditcha, nie trafiła się sytuacja, żeby ktoś nie spełnił jej prośby czy życzenia. Poza tym łudziła nadzieję, że po ukazaniu się artykułu w Proroku Codziennym Harry w jakikolwiek sposób da o sobie znać. Liczyła, że kiedy zobaczy ich razem na zdjęciu z romantyczną scenerią, jego uczucia w stosunku do niej znów się ujawnią. Tymczasem czuła się kompletnie nieważna.
Ginny się to nie podobało i poddenerwowana od parunastu minut chodziła w kółko, kątem oka zerkając na kominek. W kuchni oprócz niej krzątała się Molly, przygotowując kolację, na którą zaprosiła Rona z Mariettą.
- Co się dzieje, Ginny? – spytała Molly, przyglądając się ze zmartwieniem córce. Różdżkę miała wysoko uniesioną, co chwila rzucała zaklęcia na poszczególne naczynia i przyrządy kuchenne. Nóż samoistnie pokroił marchewki i cebule, po czym tacka z pokrojonymi w talarki warzywami uniosła się w powietrzu i zrzuciła zawartość do garnka z gotującą się wodą. Następnie zaczarowana drewniana łyżka zaczęła mieszać wywar. Tarka obok również pracowała, a Molly kolejnym machnięciem różdżki wsypała krztynę przypraw do sałatki. Wszystkie czynności miała wypracowane do perfekcji, czym często zadziwiała domowników patrzących na matkę czy żonę z podziwem.
- Nic.
- Przecież widzę. Masz niedługo jakiś ważny mecz? Martwisz się?
- Nie, mamo.
Molly westchnęła. Od kiedy Ginny postawiła na karierę, zrywając z Harrym i ograniczając kontakt z rodziną, nie potrafiła się z nią dogadać.
- Mogłabyś wyjść z kuchni, dopóki cię z powrotem nie zawołam?
- Słucham? Jak ty się do mnie zwracasz, młoda panno? – Molly z oburzeniem założyła ręce pod boki.
- To ważne, mamo. Chciałabym z kimś zamienić słówko.
Pani Weasley głośno westchnęła, odczarowała akcesoria kuchenne, zmniejszyła ogień przy kuchence i wyszła. Ginny szybko kucnęła przed kominkiem, nabierając wcześniej garstkę Proszku Fiuu i wrzucając go w płomienie.
- Harry Potter, Dolina Godryka – powiedziała i włożyła głowę w zielone płomienie. Już dawno nie używała kominków do komunikowania się, więc ciepło okalające jej twarz, lekko ją zaskoczyło.
W pokoju panowała ciemność, ale po parokrotnym pomruganiu jej oczy zdołały się do niej przyzwyczaić. Przynajmniej dostrzegała kontury.
- Harry! – krzyknęła, a jej głos odbił się od ścian. W ciemnym salonie panowała głucha cisza. Nie dosłyszała też żadnych odgłosów z piętra, kuchni czy łazienki, więc Harry’ego ewidentnie nie było w domu.
Wynurzyła głowę, by po chwili znów rzucić proszkiem i tym razem połączyć się z kominkiem Hermiony. Za wszelką cenę pragnęła odnaleźć Harry’ego i zamienić z nim słówko. Nie liczyła się z faktem, że mogłaby mu i Hermionie w czymś przeszkodzić. Nawet w tak prozaicznej czynności, jakim było jedzenie kolacji czy rozmowa.
- Harry!
Ginny wpatrywała się w stół naprzeciwko. W jadalni, czyli w miejscu, gdzie Hermiona miała kominek, również nie było żywej duszy. Gdzie oni się, na Merlina, podziali? Musiała przecież pilnie spotkać się z Harrym!
Zawiedziona i jeszcze bardziej rozgoryczona wyjęła głowę z kominka i wyszła z kuchni prosto do salonu.
- Możesz już iść, mamo – zwróciła się do Molly, a sama usiadła na kanapie.
Pani Weasley pokręciła głową na samolubne zachowanie córki. Domyślała się, z kim chciała aż tak bardzo porozmawiać, i nie podobała jej się ta uporczywość Ginny. Kiedyś jej córeczka bez słów stałaby z nią w kuchni i pomagała szykować kolację dla ojca i braci, a teraz? Nawet przez myśl jej nie przeszło, że matka może potrzebować pomocy. Wolała użalać się nad sobą i własnym życiem, oczekując, że każdy, kiedy tylko poprosi, od razu ją wesprze. Molly nie tak ją wychowywała… W głębi duszy miała nadzieję, że Ginny sama zrozumie swoje postępowanie i się poprawi.
Godzinę później w Norze słychać było głośne rozmowy i śmiechy. Poza Ronem i Mariettą w odwiedziny do rodziców przyszedł także George z Angeliną i małym Fredem. Byli już po kolacji, więc rozsiedli się w salonie, popijając kawę lub herbatę i zagryzając je ciastem. Artur po jedzeniu od razu poszedł do pokoju się położyć, tłumacząc się złym samopoczuciem. Molly ze zrezygnowaniem i troską odprowadziła męża wzrokiem, by chwilę później zająć się małym Freddym raczkującym po dywanie. Marietta uważnie przypatrywała się malcowi, co nie uszło uwadze wnikliwej teściowej. Uśmiechnęła się do siebie, wiedząc, że jeszcze trochę i Marie zacznie się starać o dziecko. Zerknęła na Rona, aby zobaczyć, czy jest choć nieco zorientowany w uczuciach swojej żony, ale ten obżerał się w najlepsze kruchymi ciasteczkami.
- Wiecie może, co ostatnio dzieje się z Harrym? – zaczął Ron, a Molly nie omieszkała spostrzec, że Ginny lekko wyprostowała się, stając się dziwnie zainteresowaną. – Nie widziałem go od czasu wypadku, w pracy też go dzisiaj nie było. Pytałem się Dariusa, ale powiedział, że Harry wziął dwudniowy urlop. Dziwne, nie?
- Harry zawsze bierze wolne w rocznicę śmierci rodziców, Ron.
- No dobrze, Marie, ale miał na to cały weekend. Czemu wziął jeszcze te dwa dni? Może jest chory? Rozmawiał z nim ktoś ostatnio?
- Spotkałam się z Harrym w sobotę i wydawał się być zdrowy – wtrąciła się Ginny, przyciągając na siebie zaciekawione spojrzenia. – Strasznie się spieszył.
Marietta zmarszczyła czoło. Bardzo nie podobało jej się, że Ginny na siłę próbuje odzyskać Harry’ego.
- Wiesz gdzie się spieszył?
- Musiał się koniecznie spotkać z Hermioną – mruknęła Ginny po chwili zastanowienia, a Marie na te słowa zadrgały kąciki ust. Miała nadzieję, że Harry nie okaże się aż takim głupkiem, jak w przeszłości, i nie zaufa Ginny.
- To wszystko jasne. Mój kumpel postanowił zrobić sobie krótkie wakacje – zachichotał Ron i zaczął pochłaniać kolejne ciastko. – Ale że Hermiona się na to zgodziła mimo pracy? Oho, musiał użyć naprawdę silnych argumentów.
- Albo wciąż używa – dołączył się George i obaj bracia zaśmiali się głośno.
- Dajcie spokój! – burknęła Ginny. – Chciałam dzisiaj odwiedzić Harry’ego, ale nie było go w domu…
- Jest pewnie u Hermiony.
George wzruszył ramionami.
- U Hermiony też go nie było.
- E tam, Ginny. Jest milion innych miejsc, do których mógłby pójść. Harry nie jest już dzieckiem i da sobie radę.
Kobieta od razu zamilkła i założywszy ręce na ramiona, oparła się zła na kanapie. Freddy zaczął coś gaworzyć, przykuwając uwagę obecnych. Rozmowa rozpoczęła się na powrót, lecz tym razem dotyczyła malca. Molly wypytywała, jak Angelina sobie z nim radzi, czy nie potrzebuje pomocy w wychowaniu, czy Fred nie sprawia problemów. Marie siedziała dziwnie milcząca, a Ron i George w najlepsze żartowali.
- Nie możecie zrozumieć, że się martwię! – wypaliła raptownie Ginny. Wstała na równe nogi i złapała się pod boki. – Muszę wiedzieć, co się dzieje z Harrym.
- Nie jesteś najważniejsza, Ginny! Harry spotyka się z Hermioną, kiedy to wreszcie do ciebie dotrze?! – krzyknęła niespodziewanie Marietta, po czym szybko zasłoniła usta ręką. Spojrzała ze smutkiem w oczach na Molly. – Przepraszam, pani Weasley… Nie powinnam była się odzywać. To pani córka. Przepraszam.
Molly patrzyła na opuszczoną głowę Marie, po czym podeszła do niej i najzupełniej w świecie przygarnęła ją w ramiona. Marietta zagryzła wargę, starając się nie rozpłakać. Nie wiedziała, dlaczego nagle tak wybuchła, ale po prostu nie potrafiła dłużej patrzeć na egoistyczne podejście do życia Ginny i nieprzejmowanie się uczuciami innych. Szczególnie żal w tym względzie było jej Hermiony.
- Marie, ty też jesteś dla mnie jak córka. – Pani Weasley uśmiechnęła się dobrodusznie. – I masz zupełną rację.
- Czyli ty też uważasz, że jestem samolubna?
Molly popatrzyła na Ginny z naganą, ale zanim coś powiedziała, przerwał jej George:
- Chyba wszyscy tak uważamy. Szczególnie w tym momencie. Będziemy już lecieć – zwrócił się do matki. – Kolacja była pyszna. Postaramy się wpadać częściej albo przynajmniej podrzucać ci Freddy’ego.
Ostatnimi słowami starał się rozbawić resztę, ale atmosfera w salonie był tak gęsta, że można by ją kroić nożem.
- Do widzenia – dodała Angelina, podnosząc Freda na ręce, po czym razem wyszli przed dom, skąd teleportowali się z głośnym trzaskiem.
- My chyba też będziemy się zbierać, mamo.
Ron starał się uśmiechnąć do Molly, ale wyszedł mu jedynie grymas. Objął żonę w pasie. Widział, że ostatnio działo się z nią coś złego i mimo nienawiści do poważnych rozmów, przeczuwał, że tej nadchodzącej nie dało rady pominąć. Marie kiwnęła tylko głową. Była zbyt zażenowana i wzruszona jednocześnie całą zaistniałą sytuacją, by móc coś powiedzieć.
Wreszcie w salonie zostały jedynie Molly i Ginny.
- Musimy porozmawiać. To ważne – zaczęła Molly powoli.
- Daj spokój, mamo. Nie mam ochoty słuchać o tym, jak to bardzo egoistyczna jestem. Ani o tym, że powinnam spędzać więcej czasu z wami. Mam własne życie.
- Masz, to prawda, ale…
- Mamo! Nie zmienię własnego zachowania tylko dlatego, że ty i George tak uważacie! Podobam się sobie, jaka jestem, a jestem ostatnio zdecydowanie bardziej pewna siebie. To przecież zaleta! Poza tym muszę taka być ze względu na quidditcha, inaczej ani ja, ani moja drużyna nie wygralibyśmy żadnego meczu. Sam trener mówi, że trzeba wiedzieć, czego się chce, i po to sięgać. Bez względu na trudności, bez względu na tłuczki i przeciwników. Jeżeli się w siebie wierzy, jest już się wygranym.
- Trener ma rację, ale nie dotyczy to każdego momentu w życiu. Czasami trzeba wiedzieć, kiedy się wycofać.
- Pijesz teraz do mnie i Harry’ego? – zapytała Ginny, wzdychając głośno. – Dobrze wiesz, co do niego czuję.
- Gdybyś go kochała, nie zostawiłabyś go, żeby polatać na miotle.
- Żeby pracować. Ja pracuję, mamo! Zarabiam, jak każdy normalny człowiek.
Ginny coraz bardziej zaczynała denerwować ta bezsensowna rozmowa. Ona miała swoje racje, Molly swoje, przez co z pewnością się nie dogadają. Raczej pokłócą, czego Ginny nie chciała. Nienawidziła kłócić się z matką.
- Mimo wszystko go zostawiłaś, więc nie masz prawa teraz myśleć o odbiciu go Hermionie. Nawet nie wiesz, jak bardzo byś nas tym zawstydziła, Ginny. Musisz przestać.
- Dalej mówisz o Harrym?
- O Harrym, pracy i twoim zachowaniu. Musisz przestać – powtórzyła Molly, podchodząc i starając się przytulić córkę. Ginny jednak zwinnie wymknęła się z jej uścisku.
- Może ja o tym zadecyduję, co? To moje życie.
- Znowu ty i twoje życie! – wybuchła pani Weasley, nie mogąc się powstrzymać. – Odkąd tu przyjechałaś słyszę tylko o tobie i twoich problemach! Mam tego dość! Nawet nie zapytałaś, co u ojca, choć widzisz, że nie czuje się zbyt dobrze.
Zaskoczenie wymalowało twarz Ginny.
- Co u taty? – zapytała ciszej, przerywając kontakt wzrokowy z matką i zerkając na podłogę.
- Źle.
Molly popatrzyła na córkę potępiającym spojrzeniem, po czym skierowała się w stronę kuchni. Ginny od razu pognała za matką.
- Jak to źle? Co mu jest? Jest chory?
- Bardzo źle i tak, jest chory. Ale przecież ciebie to w ogóle nie interesuje, więc po co pytasz? Masz przecież swoje życie.
- Na co? – zapytała cicho Ginny. Reszta słów Molly zupełnie ją nie interesowała. Chciała tylko wiedzieć, co z ojcem.
- Nie wiadomo – westchnęła pani Weasley. – Uzdrowiciele jeszcze nie zdiagnozowali choroby.
- Ale to zrobią, tak? Będą wiedzieli, na co tato jest chory?
- Nie wiem.
Ginny z przerażeniem wpatrywała się w mamę, czując w oczach napływające łzy. Molly wiedziała, że przesadziła, mówiąc o tym córce aż tak dosadnie, ale była zbyt zła, by rozsądnie myśleć. Do tej pory nikt nie wiedział o niedobrym stanie Artura. Zachowała się zgoła niesprawiedliwie, zrzucając ciężar tej wiadomości na córkę, ale nie potrafiła już utrzymać tego w tajemnicy.
- Co zamierzasz z tym zrobić? – spytała Molly.
Ginny zrobiła w tej chwili to, co uważała za najbardziej słuszne. Przywołała różdżką płaszcz i szybko wyszła z domu, teleportując się. Znalazła się na głównej ulicy w Hogsmeade, skąd ruszyła do Trzech Mioteł. Właściwie sama nie wiedziała, dlaczego tu wylądowała. Pomyślała jedynie o jakimś miejscu, gdzie spokojnie będzie mogła pomyśleć i przetrawić informacje z dzisiejszego dnia. Idąc, chuchała w ręce, ponieważ jesienny, listopadowy wiatr dawał się już nieźle we znaki.
Weszła do rozświetlonego wnętrza pubu pełnego ludzi i gwaru. Swego czasu był to jej ulubiony lokal, szczególnie do czysto towarzyskich spotkań. Tym razem jednak nie przybyła tu, żeby z kimś porozmawiać, tylko aby posiedzieć w samotności. Usiadła więc przy barze, zamawiając miód pitny, który, miała nadzieję, zdoła ją rozgrzać. Na dworze panował ziąb, to fakt, ale przenikające zimno czuła również w środku. Dreszcze na skórze były ich idealnym dowodem.
- Ginny? Ginny Weasley?
Kobieta podniosła głowę, chcąc odpędzić nachalną osobę, zapewne kolejnego fana. Z zaskoczeniem wpatrywała się w brązowe oczy Hanny Abbott, lśniące wesołością.
- Hanna – uśmiechnęła się Ginny. – Kompletnie zapomniałam, że tu pracujesz.
- Nie ma się czym chwalić. Za to ty nie próżnujesz, Ginny. Quidditch?
- Jakoś tak wyszło – zbyła ją Ginny, nie mając ochoty znów rozmawiać o pracy. Nie po dzisiejszej kłótni z mamą. – A co tam słychać u Neville’a? Już dawno go nie widziałam.
Hannie humor widocznie się pogorszył.
- Najlepiej będzie, jeżeli sama go o to zapytasz. Zerwaliśmy.
- Och! Przykro mi, nie wiedziałam.
- Nie szkodzi. – Wzruszyła ramionami. – Przepraszam na moment.
Hanna podeszła do klienta, uśmiechając się. Nawet coś tam zażartowała. Podała mu coś, co bardzo przypominało kremowe piwo, po czym znów stanęła tuż przed Ginny.
- Jak się trzymasz?
Tym razem Hanna również wzruszyła ramionami, lecz zrobiła to bardziej niespokojnie. Ginny od razu wiedziała, że coś musiało pójść nie tak w ich związku, inaczej Abbott nie przejmowała by się aż tak bardzo.
- A mogę wiedzieć, co się stało? – spytała Ginny po chwili ciszy, nie mogąc powstrzymać ciekawości.
- Cóż – chrząknęła Hanna na dość niewygodne pytanie – nasz związek nie miał sensu. Znaczy, pewnie miał, ale oboje z Nevillem strasznie go zaniedbaliśmy. On był zajęty Hogwartem, ja sprawnym działaniem pubu. Postanowiliśmy wreszcie dać temu spokój i zająć się własnymi sprawami.
- Popełniasz ogromny błąd, Hanno – wypaliła Ginny, samą siebie szokując. – Wiem to z własnego doświadczenia. Nie zostawiaj miłości kosztem pracy. To nigdy nie wyjchodzi na dobre.
- Tak szczerze, to nie twoja sprawa, Ginny.
- Wiem i masz rację, ale zapamiętaj moje słowa. A najlepiej szybko to przemyśl i napraw.
Hanna wpatrywała się w Weasley nieodgadnionym spojrzeniem. Ginny szybko dopiła miód, po czym położyła pieniądze na barze.
- Do zobaczenia, Hanno.
I wyszła na dwór, nawet nie oczekując odpowiedzi.
W ciągu tego krótkiego czasu uświadomiła sobie błąd, który popełniła lata temu. Już dawno nie pragnęła kogoś tak bardzo jak Harry’ego i z każdą sekundą wytykała sobie własną głupotę i egoizm. Mama miała rację, była samolubna. Nie miała na względzie w ogóle uczuć innych, szczególnie Harry’ego, którego jak najszybciej powinna przeprosić za swoje dawne zachowanie. Może dzięki temu uda jej się go odzyskać?
Przynajmniej się postara. Z taką myślą teleportowała się z powrotem do Nory w celu przeproszenia Molly. Chciała też zobaczyć, jak się czuje ojciec i mu pomóc. Fakt faktem wysyłała rodzinie pieniądze, ale najwyraźniej potrzebowali większego wsparcia finansowego. Ginny musiała więc bardziej się postarać.
* * *
O trzeciej nad ranem Harry’ego obudziło głośne nawoływanie z dołu. Przecierając oczy, na które założył okulary, poczłapał najpierw w stronę schodów, a później prosto do salonu. Na wszelki wypadek wziął różdżkę. Nie do końca wiedział, co się wokół niego działo, aczkolwiek kiedy zauważył ponury wyraz twarzy Blaise’a Zabiniego, senność szybko się ulotniła. Głowa dawnego Ślizgona wystawała z zielonych płomieni.
- Nareszcie, Potter! Ruszaj tyłek do biura, mamy sytuację awaryjną.
Blaise zniknął, a Harry zaklęciem przywołał spodnie, koszulkę i bluzę, które w mgnieniu oka na siebie narzucił. Zgarnął trochę Proszku Fiuu z miseczki na kominku, po czym wszedł w zielone płomienie, przenosząc się do własnego biura.
Z zaskoczeniem zauważył pięć par oczu przyglądających się mu w skupieniu. Darius Berrow, zastępca Harry’ego, znajdował się tuż obok. Miał bardzo poważną minę, z której Potter wywnioskował, że musiało się stać coś złego. Za Dariusem stała Sue Li wraz z Elisabeth, która co chwila przytykała rękę do ust, starając powstrzymać ziewanie. Dalej był Patrick i na końcu Blaise oparty o biurko Harry’ego z nonszalancko założonymi rękoma na piersiach.
Po wojnie, kiedy Harry zaczął uczęszczać na Kurs Aurorski, był strasznie zdziwiony obecnością Zabiniego. Nie spodziewał się, że kumpel Malfoya posunie się do tego, by zostać aurorem. Poza tym Ron skutecznie Harry’ego podjudzał, przez co przez trzyletni kurs prawie cały czas wymieniali się groźnymi spojrzeniami i pełnymi ironii gadkami. Dopiero pod koniec, gdy musieli razem chodzić na różnego rodzaju misje, ich stosunki zaczęły się nieco ocieplać. Nie rzucali już w siebie przezwiskami. A raczej nie robili tego aż tak często i bardziej brali to na żarty, co strasznie nie podobało się zwierzchnikom. Uważali oni, że takie dziecinne zachowanie nie pozwoli im razem współpracować. Niemniej, każde zadanie Harry i Blaise wykonywali bezbłędnie, zapominając o konflikcie. Potem razem pracowali w biurze, a gdy Potter został szefem, nic w ich relacji się nie zmieniło. Blaise nie traktował Harry’ego jako przełożonego, często się z niego naśmiewał i dokuczał, ale jeżeli miał jakieś ważne zadanie do wykonania, nigdy nie polemizował. Słuchał Pottera, szczególnie gdy razem wyruszali w teren. Ufał jego decyzjom i pomysłom, chociaż potrafił także wtrącić swoje trzy grosze do planu albo skrytykować Pottera, jeżeli coś mu się nie spodobało.
Harry był mu za to bardzo wdzięczny. Zabini jako jeden z niewielu nie traktował go jak bohatera wojennego i się z nim nie cackał. Bardzo to Harry’emu pomagało, szczególnie w takich przypadkach jak dziś, kiedy musiał wydać ważne rozporządzenia. W każdym razie tak myślał, ponieważ wszyscy wpatrywali się w niego z widocznym wyczekiwaniem.
- Nie mam pojęcia, o co chodzi – westchnął Harry, opuszczając ręce. – Zabini budzi mnie w środku nocy i gada o jakiejś sytuacji awaryjnej, a wy się tylko na mnie patrzycie. Jestem więc i czekam na wyjaśnienia. Darius?
Berrow z ożywieniem zaczął opowiadać o znalezionych planach budynku, w którym najprawdopodobniej zgromadzili się ostatni Pożeracze. Była to banda pozostałych na wolności Śmierciożerców, których nie udało się złapać. Postanowili oni dalej wyznawać i propagować idee Voldemorta, zrzeszając coraz więcej osób. Pożeracze ujawnili się dopiero jakieś dwa lata temu, napadając na mugolską wioskę i wybijając połowę ludzi. Aurorom udało się zabić trzech i złapać jednego, którego potraktowali Veritaserum. Od tamtego czasu próbowali powstrzymać nową grupę szerzącą zło, ale okazało się to bardzo trudnym zdaniem, gdyż Pożeracze co chwila się przemieszczali. Nie osadzają się w jednym miejscu, co wielokrotnie okazało się naprawdę skutecznym posunięciem. Kiedy tylko Harry z oddziałem aurorów myślał, że znalazł ich kryjówkę, tak naprawdę wchodzili do pustego budynku z martwymi ciałami mugoli, których ewidentnie torturowano. Dopiero parę miesięcy temu ktoś wpadł na pomysł inwigilowania, przez co wkrótce do bandy przyłączyła się trójka dokładnie wyselekcjonowanych i przygotowanych aurorskich szpiegów.
- Skąd wiemy, że to ich prawdziwe lokum? Może to zasadzka?
Harry spojrzał na Dariusa, ale to Blaise mu odpowiedział.
- Bo wiemy. Mamy potwierdzone informacje od Damiena, że Pożerki – zironizował, jak to zawsze miał w zwyczaju robić – zebrali się w jednym miejscu, chcąc omówić jakieś ważne kwestie. Podobno mają plan przeprowadzenia kolejnego ataku, który tym razem ma wywołać większe zamieszanie u czarodziejów.
Nagle do biura Harry’ego wpadł Ron, cały czerwony na twarzy i niemogący złapać oddechu.
- Torus, Damien i Hugh dostali wezwanie do przybycia i właśnie się teleportowali - mówiąc to, oparł ręce o kolana, pochylając się. – Musimy się spieszyć, nim ta banda gnojków zorientuje się, że znamy miejsce ich spotkania.
- Racja, Ron, trzeba się ich wreszcie pozbyć – zgodziła się Elisabeth i popatrzyła na Harry’ego. – Co mamy robić?
Harry westchnął głośno, czując, jak serce zaczęło walić mu w piersi. Adrenalina buzowała, podobnie jak myśli szybko kotłujące się w głowie. W oka mgnieniu wymyślił zalążek planu zatrzymania Pożeraczy.
- Potrzebujemy ludzi. Elisabeth, ty i Sue, musicie zebrać przynajmniej dwudziestkę osób. Nie wiemy dokładnie, ilu Pożeraczy stawi się na wezwanie, ale musimy założyć, że przynajmniej z piętnaście. Nie obejdziemy się bez dokładniejszych informacji, więc ty, Patrick, spróbujesz skontaktować się z Damienem czy z kimkolwiek z wtyczek. Powiedz, że potrzebujemy konkretnej liczby ludzi przebywających w zajętym budynku. O zakładników też zapytaj – wydawał polecenia Potter mocnym, ale spokojnym tonem. Sam siebie momentami zadziwiał, że w tak – mogłoby się wydawać – naglących sytuacjach potrafił zachować zimną krew i skupienie. Kiedyś taki nie był. Harry miał wrażenie, że zdobył tę umiejętność w trakcie szkolenia albo zaraz po objęciu stanowiska Szefa Aurorów, kiedy musiał być odpowiedzialny za kogoś innego, a nie tylko za siebie.
- Jak mam to zrobić? Oni się już teleportowali.
- Skontaktuj się z Philipem – wtrącił Darius, wspominając o szefie Komunikacji i Wynalazku Tajemniczego, bezpośredniego odłamu Biura Aurorskiego, będącego odpowiedzialnym za wszelkie sprzęty i środki łączności oraz przekazywanie informacji pomiędzy aurorami obecnymi na misji.
- Dobry pomysł – pochwalił Harry, po czym zwrócił się do Sue i Elisabeth. – Jak już sprowadzicie ludzi, to… Gdzie właściwie mają się spotkać Pożeracze?
- Stara, porzucona fabryka pod Londynem. Niestety, nie znamy konkretnego adresu. Hugh mówił, że nie dostał dokładniejszych wytycznych. Podobno ma się teleportować w Slough w zaułku naprzeciwko Wexham Park Hospital i zmierzać na północ w stronę lasu.
- Ale tam jest milion fabryk. Jakim cudem będą wiedzieli która to?
Harry zamilkł, zastanawiając się. Na moment pojawiła się przelotna myśl, której od razu starał się pozbyć. Blaise jednak na to nie pozwolił, potwierdzając jego przypuszczenia.
- Rusz głową, Potter. Wpadliśmy. To pułapka. Koniec naszego wspaniałego spisku. Teraz zamiast złapania tych cholernych Pożerek, będziemy musieli odbić naszych. Wspaniale, akurat o tym marzyłem po całym dniu harówy.
Ron już otwierał buzię, aby zripostować, ale wtrącił się Darius.
- Zrobimy to i to – oznajmił powoli, przyciągając na siebie spojrzenia. Odchrząknął i powtórzył głośniej: - Zatrzymamy Pożeraczy i uwolnimy zakładników.
- Niby jak chcesz to zrobić?
- Spokojnie, Blaise. Chyba mam pomysł... Musimy udawać zaskoczonych, kiedy powiedzą nam o złapaniu Damiena, Hugh i Torusa. Najlepiej będzie, jeżeli wpadniemy w panikę, co tylko utwierdzi ich w przekonaniu o naszej głupocie. To będzie zadaniem grupy pierwszej. Druga, o wiele liczniejsza, podejdzie od tyłu i zaatakuje Pożeraczy z zaskoczenia. Już w budynku. Wtedy grupa pierwsza dołączy i rozgorzeje walka.
- No dobrze – westchnął Harry – ale co z zakładnikami? Kiedy tylko zorientują się, że wpadli w zasadzkę, zabiją wszystkich zakładników. Poza naszymi, nie wiemy, ile ich tam jest.
- Dlatego podzielimy się na trzy grupy. Do zadań ostatniej będzie należało właśnie odbicie uwięzionych ludzi. Będzie to najmniejsza grupa, najwyżej czteroosobowa. Wejdą do fabryki, odbiją wszystkich i dadzą nam sygnał na atak.
- Mamy tylko jeden problem, Berrow – rzucił Zabini. – Nie wiemy, gdzie jest ta nieszczęsna fabryka, nie wspominając o planach budynku. Zakładnicy na pewno będą pilnowani przez jakiś oddział, jeśli nie przez wszystkie Pożerki. Nie damy rady przedrzeć się niezauważeni, nawet jeżeli znajdziemy fabrykę. Oni nie są aż tak głupi, na jakich wyglądają. Z pewnością rzucili zaklęcia ochronne.
- Nie mówiłem, że znalazłem rozwiązania wszystkich problemów, Blaise – odciął się Darius.
- Och, przecież to łatwe – zaśmiał się niespodziewanie Ron, a kiedy każdy z obecnych rzucił mu zaskoczone spojrzenie, jego twarz przybrała nienaturalnie czerwony kolor. – Zanim Hugh się teleportował, przypiąłem mu magnadajnik, nowy wynalazek Philipa.
- Mag-co?
- Magnadajnik, Sue – uśmiechnął się w stronę koleżanki. – To zabawka mugoli, tylko trochę podrasowana. Philip mówił, że pozwala na znalezienie kogoś nawet w środku piętnastokilometrowego lasu. I to z dokładnością do jednego milimetra. Jeśli Hugh został już porwany i siedzi w fabryce, to bez problemu dowiemy się, gdzie ta fabryka jest i jak wygląda. Teleportujemy się na miejsce dzięki magicznemu czytnikowi, przeskanujemy budynek zaklęciem i będziemy mieli informacje, których potrzebujemy. Proste.
Harry starał się szybko pozbierać po zaskoczeniu, jakim był niespodziewany przypływ inteligencji kumpla. Podszedł do niego i poklepał go niezgrabnie po plecach.
- Dobra robota, Ron. Naprawdę świetna.
Tymi słowami sprawił, że Weasleyowi zaczerwieniły się nawet kąciki uszu.
- E-e, no, dzięki, Harry.
- Tracimy czas przez te wasze czułości – wytknął Blaise. – Ruszajmy już, nie ma chwili do stracenia. Aha, i zajmuję sobie miejsce w grupie drugiej. Mam ochotę zmyć zaklęciem uśmieszki z tych okropnych gęb Pożerek. I to niejednym.
Harry wywrócił oczami.
- Nie wiemy jeszcze, ilu dokładnie jest tam zakładników i ilu Pożeraczy, ale myślę, że nie są to niezbędne informacje. Chociaż niewątpliwie by się przydały – dodał po cichu. – Dobra, bierzmy się do pracy. Sue i Elisabeth pójdą po ludzi. Jak najwięcej i najszybciej, proszę – wydał kolejne rozporządzenia Potter, po czym kobiety wręcz wybiegły z biura, kiwając głowami. – Piątka ludzi będzie w jedynce…
- To zdecydowanie za mało, Harry. Pożeracze mogą się zorientować, że coś nie gra, widząc taką małą grupę.
- Berrow ma rację, Potter. Myślę, że ósemka to będzie dobra liczba. Nie wiadomo, ilu ludzi uda się ściągnąć, ale myślę o około dwudziestce. W takim razie dwunastka ze mną na czele będzie w ataku. Poza tym grupa pierwsza i tak bądź co bądź do nas dołączy. W trójce…
- Będę ja z Ronem i chcę dwójkę ludzi do pomocy.
Harry popatrzył na przyjaciela, a ten bez zastanowienia pokiwał głową na znak zgody.
- Dobrze – odetchnął Darius – więc wszystko jasne. W takim razie ja polecę do Philipa po informacje związane z fabryką. Wolę to zrobić sam i mieć pewność, że coś nie zostało pominięte. Adres podam w międzydziałowym samolociku, który tutaj wyślę. I tam…
- Wiemy, Berrow. Tam skierujemy resztę aurorów. Ustawimy się jak najdalej zaklęć ochronnych, przy okazji spróbujemy je po cichu zniszczyć. Jednak grupa z przodu, druga na tyłach, a trzecia będzie próbowała wedrzeć się do środka. Proste.
Kiedy tylko Darius zniknął za drzwiami, do biura Harry’ego zaczęło przybywać coraz więcej ludzi. Zaspani, rozbudzeni, zadowoleni, źli, wszyscy ustawiali się w wejściu, oczekując dalszych informacji. Wreszcie pojawiły się zziajane Elisabeth i Sue.
Harry szybko wydał rozporządzenia. W międzyczasie przyleciał również obiecany samolocik od Dariusa, więc pięć minut później wszyscy stali już na swoich pozycjach, uzbrojeni, wyczekujący i przede wszystkim milczący.
Fabryka była ogromna, cała z czerwonej cegły. Jedynie kominy, wysokie aż do nieba, lśniły czernią. Harry miał wrażenie, że kiedyś musiały być srebrne, ponieważ gdzieniegdzie połyskiwały w mroku nocy. Teleportował się jakieś pięć minut temu i nadal nie mógł nadziwić się dostojności budynku. Fabryka liczyła około siedem pięter, z czego na każdym znajdowało się przynajmniej dziesięć małych i obklejonych gazetami okienek. Niektóre okna w ogóle nie miały szyb, co tylko utwierdzało w przekonaniu, że została zamknięta przed laty. Zabite deskami główne drzwi też były tego dowodem. Harry dokładnie zmierzył wzrokiem każde z możliwych wejść, zastanawiając się, które najlepiej posłuży do ich wkroczenia.
Kątem ucha słuchał, jak jego zastępca wydaje reszcie aurorów rozkazy i komendy, na dźwięk których będą musieli atakować. Harry cieszył się, że ta rola przypadła akurat Dariusowi, gdyż sam czuł się strasznie źle, będąc w środku zainteresowania. Mimo tych wszystkich lat życia pod pseudonimem Wybrańca do tej pory nie potrafił przezwyciężyć strachu przed większą publicznością. Berrow za to świetnie sobie radził w podobnych sytuacjach. Mówił krótko, zwięźle i na temat, przy okazji szybko i szczegółowo odpowiadając na zadane pytania. Każdego dokładnie informował o powierzonym zadaniu, a gdy wreszcie skończył, powtarzał główne kwestie i założenia. Zazwyczaj po wygłoszonym przemówieniu aurorzy byli pełni chęci do walki, czujni oraz zadowoleni z przypisanej im roli. Harry’emu pozostało jedynie wytypowanie przewodzących grup. Grupą drugą więc zajął się Blaise, głównie dlatego, żeby mieć od niego spokój. Gdyby Zabiniemu się coś nie spodobało, nie omieszkałby wspomnieć o tym Harry’emu, przez co ten miałby jeszcze więcej na głowie. Poza tym ufał Blaise’owi i wiedział, że dobrze poprowadzi swoich ludzi. Darius zajął się jedynką, stał na czele „przynęty”. Potterowi nie podobała się ta nazwa, ale Blaise i – o dziwo – Ron stwierdzili, że jest świetna i idealnie pasuje.
Wewnątrz fabryki nagle rozległ się stłumiony krzyk, który niemal natychmiast ustawił wszystkich do pionu. Rozdzielili się. Każdy poszedł na przypisane stanowisko.
Chwilę później Harry, Ron, Patrick i Elisabeth próbowali przedrzeć się przez zaklęcia ochronne i dotrzeć do zadaszonych drzwi prowadzących zapewne do piwnic fabryki. W zupełnej ciszy rzucali przeciwzaklęcia, by po chwili wedrzeć się do środka. Zanim jeszcze Harry wszedł, zerknął za siebie i zobaczył gdzieś w ciemnościach wysoko uniesiony kciuk.
W środku panowały wręcz egipskie ciemności, więc Leanne mruknęła pod nosem „Lumos”, a z końca jej różdżki wydobyło się leciutkie światełko. Dziewczyna wedle woli mogła je bardziej rozjaśniać lub przyciemniać. Tej małej sztuczki nauczyli się na kursie aurorskim, co było niezwykle przydatną umiejętnością. Szczególnie w chwilach takich jak ta.
Przesuwali się powoli, różdżki trzymając w pogotowiu. Tak naprawdę liczyli się ze wszystkim, ponieważ nie wiedzieli, z iloma dokładnie przeciwnikami będą musieli stoczyć walkę, by ochronić niewinnych. Na przedzie szedł Patrick z Leanne, a Harry i Ron trzymali się tuż za nimi, osłaniając tyły. Potter rozglądał się wokół, próbując wypatrzeć choćby najmniejszy ruch. Wreszcie przeszli przez ogromne, puste pomieszczenie, docierając do rozdroża. Jedna droga kierowała na wprost, druga lekko zbaczała w lewo. Harry pokazał ręką, że idzie z Ronem przed siebie, a reszta będzie musiała skręcić. Tak też zrobili. Potter nie lubił się rozdzielać, ale sytuacja tego wymagała. Krążąc we czwórkę w tym labiryncie pomieszczeń i korytarzy nie zdążyliby na czas uwolnić zakładników. Niby w każdej chwili Pożeracze mogli ich zabić, ale Harry miał przeczucie, że czekają na odpowiedni moment.
Kiedy tak szli z Ronem przez korytarz z dużą ilością drzwi, Harry zamiast całkowicie skupić się na misji, zaczął podążać myślami w kierunku Weasleya. Było mu wstyd. Nie widział Rona od czasu tego nieszczęsnego wypadku, nie wiedział też, jak jego najlepszy kumpel się czuł. W zasadzie Marie wysłała mu wiadomość, że Ron zdrowieje, ale Harry, jako dobry przyjaciel, powinien go odwiedzić i upewnić się na własne oczy. Zamiast tego krążył po wspomnieniach Syriusza i podróżował w czasie, postępując trochę egoistycznie.
- Przepraszam cię, Ron – wyszeptał niespodziewanie.
Weasley, który sprawdzał, czy kolejne drzwi były zamknięte, znieruchomiał i odwrócił się do Harry’ego.
- Za co?
- Za brak czasu. Ostatnio tyle się dzieje w moim życiu, że nawet nie zapytałem, jak się czujesz.
- Dobrze, nawet bardzo. Prawie jak nowonarodzony… Trochę gorzej jest z ojcem. Strasznie źle wygląda, osiwiał, co rusz się męczy i ciągle śpi. Boję się o niego. Poza tym Ginny ciągle kłóci się z mamą, więc w Norze nie jest za ciekawie… Zaraz, zaraz. A co takiego się dzieje?
Harry wzruszył ramionami, nie chcąc przytłaczać kumpla kolejnymi problemami. Wystarczyło, że Hermiona znała prawdę o magicznej karteczce. Poza tym Harry przypuszczał, że wówczas Ron już kompletnie by się na niego obraził i poczuł pominięty. W sumie mu się nie dziwił, sam na miejscu Rona byłby zły. Dlatego lepiej, aby się w ogóle nie domyślił, że coś może nie grać.
- Nic aż tak ważnego, żeby móc o tobie zapomnieć.
- Jej, dzięki, stary. To już drugi komplement tej nocy. Mam się bać?
- Nie – zaśmiał się pod nosem Potter. – Lepiej mi się wytłumacz, dlaczego, na Merlina, na tę misję z braćmi Benoit wziąłeś tylko mnie? Leanne i Justin już wcześniej zostali z tobą wydelegowani, więc się nie liczą, ale przecież mogłeś postarać się przynajmniej o piątkę ludzi. Tym bardziej że wiedziałeś o trollach.
- Nie musisz mi tego mówić, bo wiem – westchnął ociężale Ron. – Mogłem wziąć nawet i milion osób do pomocy, ale szczerze? Z nikim nie czułbym się bezpieczniej niż z kumplem za plecami.
Ron zaczerwienił się po uszy, a Harry’ego wzruszenie ogarnęło do tego stopnia, że poczuł niesamowite pragnienie rzucenia się na przyjaciela i jego mocnego przytulenia. Zanim by się do końca wygłupił, raptownie oprzytomniał, czując najpierw delikatne, a potem coraz mocniejsze drżenie sufitu. Obaj z Ronem podnieśli wzrok. Otynkowane ściany powoli zaczęły się sypać. Popatrzyli jednocześnie na siebie, by rzucić się biegiem do tyłu. Piętro wyżej zdarzyło się coś ewidentnie złego, więc Harry i Ron musieli jak najprędzej znaleźć Patricka i Leanne, a potem razem uwolnić zakładników. Harry miał tylko nadzieję, że Blaise nie odbierze tego trzęsienia jako sygnału do ataku… O ile było to jeszcze możliwe, przyspieszył.
Nagle zza rogu korytarza wyskoczyło dwóch zamaskowanych Pożeraczy, którzy zanim się zorientowali, że stoją oko w oko z Aurorami, już leżeli spetryfikowani na posadzce. Ron rzucił na nich jeszcze mocnego Inarcerusa, po czym znów ruszyli do przodu. Raptownie poczuli kolejne, tym razem silniejsze, trzęsienie budynku. Harry wymamrotał przekleństwo, widząc różnokolorowe światła przelatujące koło okien. Blaise najwyraźniej rozpoczął atak.
- Niedobrze… - szepnął do siebie.
Zatrzymali się dopiero przed ogromnymi, dwuczęściowymi drzwiami, zza których dochodziły odgłosy świstu zaklęć. Bez chwili zawahania wbiegli do środka, gdzie ich oczom ukazało się dosłownie pole bitwy. Ron niemal natychmiast dołączył się do walki, po kolei starając się nokautować kolejne Pożerki. Harry za to uważnie rozglądał się po pomieszczeniu, szukając zakładników. Znalazł ich w kącie sali po przeciwległej stronie. Okrążył walczących, przy okazji pomagając obezwładnić przeciwnika Berrowa. Zastępca kiwnął mu głową w podziękowaniu i otarł pot z czoła, by ruszyć na pomoc Sue Li, która powoli zaczynała tracić kontrolę nad atakującym.
Harry, otaczając siebie zaklęciem ochronnym, podbiegł do nieprzytomnego Hugh. Starał się go ocucić, ale nadaremno. Z zaskoczeniem poczuł czyjeś palce na ramieniu, więc w mgnieniu oka się odwrócił, celując różdżką w Justina Finch-Fletcheya.
- Zwariowałeś?! – krzyknął Harry do Aurora. – Gdybym się w porę nie zorientował, że to ty, już dawno leżałbyś zdrętwiały pod moimi nogami!
- Przepraszam, ale pomyślałem, że przyda ci się pomoc.
Justin pokazał ręką na nieprzytomnych zakładników. Hugh, Damien, Torus, jakaś kobieta, na oko piętnastoletnia dziewczyna i podstarzały mężczyzna z burzą siwych włosów na głowie. Wszyscy siedzieli przywiązani do krzeseł lub leżeli na podłodze kompletnie nieprzytomni.
- Poprzenoszę ich do Munga.
- Dobra. Zaraz ci po…
- Już jestem, Harry! – Stanęła przed nimi Sabine, aurorka z Działu Tropiącego. – Darius przysłał mnie tutaj. Mam ci pomóc.
- Teleportujcie kolejno wszystkich nieprzytomnych do Munga i kiedy upewnicie się, że się nimi dobrze zajęli, wracajcie.
- Czy mamy Obliviatować mugoli, jak tylko odzyskają świadomość?
- Nie. Najpierw ich przesłuchamy. A teraz lećcie i nie traćcie czasu, Sabine.
Kiedy tylko aurorzy zniknęli z dziewczynką i staruszkiem, Harry dołączył do walki. Z pierwszym Pożeraczem poszło mu zadziwiająco łatwo, bo już po dwóch minutach tamten leżał trafiony przez Drętwotę. Kolejny przeciwnik nie był jednak aż tak niedoświadczony. Zaciekle walczył z Potterem, odbijając każde zaklęcie i serwując ich całe serie. Harry nawet raz dostał w łydkę, czując nieprzyjemne mrowienie, a potem ból. Zauważył plamę krwi odciśniętą na jeansach. Kątem oka zerknął na nogę, co było jego ogromnym błędem. Pożeracz już otwierał buzię, by wykrzyczeć formułkę uroku, którego Harry zdecydowanie nie dałby rady odparować, kiedy nagle się deportował. Bez słowa po prostu zniknął. Zaskoczony Potter rozejrzał się wokół, czy aby nie pojawił się tuż za nim, chcąc zaatakować od tyłu. Nic takiego nie miało miejsca.
- Co się dzieje? – Usłyszał głos Zabiniego. Powędrował wzrokiem w tamtą stronę, widząc, jak Blaise opuszcza różdżkę. Najwidoczniej nie tylko jego przeciwnik postanowił rozpłynąć się w powietrzu. Pożerki uciekli, pozostawiając zaszokowanych aurorów.
Harry przechodził koło spetryfikowanych ciał Pożeraczy, których wkrótce wezmą na przesłuchanie i wsadzą, w najlepszym wypadku, do Azkabanu. Widział także paru swoich rannych ludzi, ale wyglądali w miarę dobrze, jak po zwyczajnej misji w terenie. Podszedł do Rona i Zabiniego, którzy się o coś sprzeczali. Kiedy jednak go zauważyli, dziwnie szybko zamilkli.
- Co jest?
- Nic takiego, Harry. Nie przejmuj się.
- Przestań pieprzyć, Weasley – warknął Blaise. – Właśnie masz się przejmować, Potter. Leanne, Samuel, Elisabeth, Josh i John są nieprzytomni. Nie możemy ich dobudzić i zaraz przeniesiemy ich na oddział pozaklęciowy w Mungu.
- To dziwne… Wszyscy zakładnicy byli w identycznym stanie. Justin i Sabine się nimi zajęli – dopowiedział Potter na nieme pytanie Rona.
- Chyba mamy kolejny problem – wtrącił się do rozmowy Patrick, który wpatrywał się w coś przed sobą. Ron, Blaise i Harry niemal natychmiast odwrócili głowy.
Parę kroków dalej nad jakimś ciałem stała grupka ludzi. Nie mieli zbyt zadowolonych min, więc łatwo było wywnioskować, że stało się coś złego.
- O, nie – jęknął Ron.
Na posadzce leżał Justin Finch-Fletchley w zakrwawionej na brzuchu szacie i z szeroko otwartymi oczami wpatrzonymi w sufit. Był martwy.
Wokół zawrzało i zapanował chaos. Darius ze wszystkich sił starał się uspokoić aurorów, ale nadaremno. Każdy był przejęty śmiercią kolegi. Wreszcie Harry kazał wszystkim teleportować się z ciałami spetryfikowanych Pożeraczy prosto do AA, czyli Aurorskiego Aresztu. Tam ich odczarować i za przewodnictwem Berrowa zacząć przesłuchiwać. Harry miał się zająć najtrudniejszą sprawą. Poinformowaniem rodziny Justina o jego śmierci. Oczywiście, mógł wysłać kogokolwiek, ale to był jego obowiązek jako szefa. Tym bardziej że znał dawnego Puchona jeszcze za czasów szkolnych i nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby postąpił inaczej.
Ron znał zadanie Harry’ego, więc poklepał go po ramieniu dla otuchy i teleportował się z głośnym trzaskiem.
Potter wziął kilka głębszych oddechów, by przenieść się tuż przed domem państwa Fletch-Fletcheyów, kiedy pojawił się przed nim Darius.
- Uff, jeszcze tu jesteś. Miałem nadzieję, że uda mi się cię złapać. Mamy problem. Chociaż to mało powiedziane.
- Co się stało?
- Raczej: co się dzieje. Ocuciliśmy jednego z Pożeraczy i kiedy zastanawialiśmy się, czy napoić go Veritaserum, czy na razie się wstrzymać, zabił się.
- Że co?! Jakim cudem?
- Przestał oddychać. Zanim się zorientowaliśmy, już leżał martwy na krześle.
- Użył zaklęcia? Zażył jakiś eliksir? Przecież przed odpetrfikowaniem musieliście go przeszukać.
- No tak – westchnął Darius – wykonaliśmy wszystkie procedury, ale on po prostu przestał oddychać. Najwidoczniej wolał się zabić niż sprzedać swoją bandę.
Harry milczał, uświadamiając sobie powagę sprawy.
- A co z resztą? Ilu w ogóle złapaliśmy?
- Ogólnie udało nam się zatrzymać jedenastu Pożeraczy. Do tej pory trzech popełniło samobójstwo. Dwójka już wcześniej była martwa. Powiem ci, że nie jest za wesoło. Nie wiem, co robić. Nigdy w życiu nie zdarzyła nam się taka sytuacja. Przenieśliśmy ich nieprzytomnych do aresztu. Po raz pierwszy od jakiegoś czasu mamy naprawdę związane ręce.
Harry bezmyślnie teleportował się do własnego biura. Lada moment Darius pojawił się obok. Nie zastanawiając się chwili dłużej, ruszyli w kierunku AA. Po drodze wpadł na nich rozemocjonowany Ron.
- Harry! – wykrzyknął. – Mam dwie wiadomości. Dobrą i złą.
- No, dawaj.
- Pierwsza jest taka, że Zabiniemu jakimś cudem udało się przekonać jednego z Pożeraczy, żeby się nie zabijał. Właściwie to groził mu, że jeżeli przestanie oddychać, to osobiście dopilnuje, by bezzwłocznie trafił do Azkabanu i został pocałowany przez Dementora. Wspomniał też coś o torturach, ale nieważne. Ważne, że zadziałało. Chyba możemy wlać w niego Veritaserum. Patrick załatwił nakaz z Wizengamotu. Mamy szczęście, że jego żona tam pracuje…
- To dobrze – odetchnął z ulgą Potter, po czym popatrzył na Berrowa. – Zajmiesz się tym? Nie jestem pewien, czy Pożeracz powinien dłużej przebywać w towarzystwie Zabiniego i jego gróźb.
Berrow kiwnął głową i niebawem zniknął mu i Ronowi z oczu.
- A zła?
- Uzdrowicielom nie udało się ocucić zakładników i reszty. Cały czas nad tym pracują, ale są coraz gorszej myśli. Na razie przenieśli ich na czwarte piętro.
Harry w ciszy i pokorze przyjął niezbyt pozytywną wiadomość. Po części był przerażony tymi strasznymi wypadkami, a szczególnie śmiercią Justina. Mimo wszystko cieszył się też, że zdołali schwytać Pożeraczy i skłonić do rozmowy. Może dzięki temu uda się przynajmniej uratować nieprzytomnych, bo dla Justina jest już i tak za późno. Harry odpędził od siebie gorycz.
Nie mógł dłużej zwlekać. Jak najprędzej musiał powiadomić najbliższych Finch-Fletcheya o jego śmierci. Był mu to winny.
Deportował się.
czyta się jednym tchem :) super :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńKiedy nowy rozdział?
OdpowiedzUsuńDzisiaj dodam, jakoś wieczorem :)
UsuńCieszę się, że jednak ktoś to czyta.
#MagiczneSmakołyki #PieprzneDiabełki
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że Weasleyowie powiedzieli Ginny co sądzą o jej postępowaniu. Wreszcie ktoś się odważył. Myślałam, że się tym nie przejmie, ale widocznie jeszcze ma jakieś uczucia, skoro pytała o ojca...
Akcja aurorów bardzo dynamiczna i pełna wydarzeń. Nie spodziewałam się, że Ron może być taki spostrzegawczy. Dobrze, że przeżyli i nie wiem dlaczego, ale jakoś mi nie jest żal Justina. Czy to dobrze o mnie świadczy?
Na bloga trafiłam dzięki Akcji komentatorskiej „Magiczne Smakołyki”.
Ron ewidentnie dojrzał i tak mi się wydaje, że Marietta miała na to duży wpływ. :)
UsuńSzczerze mówiąc, nie wiem, jak to o Tobie świadczy - ja go zabiłam, więc... XD