Dobry wieczór, kochani!
Dziękuję za taki liczny odzew w poprzednich notkach - niezwykle miłe zaskoczenie dobrze łechtające ego weny. Sęk w tym, że wena jednak bywa kapryśna i zamiast skupić się na dalszych przygodach Huncwotów, skupia się na zupełnie innym projekcie. Nie zdradzę więcej. Bo po co? :P
Zapraszam do lektury i na POMISTRZOWSKU. :)
https://gifer.com/ |
6. Czy naprawdę potrzebny jest jakiś wypadek, aby zacząć wszystko od nowa?
~ P.aula
– Czy oni powariowali?
Widząc migające światełko, Dorcas ze wściekłą miną zaczęła wypisywać kolejny list. Formułkę znała już na pamięć, a zaklęcie powodujące czytanie treści przez kopertę rzucała machinalnie.
I tym razem kolejny narwany, młodociany czarodziej postanowił sobie pofolgować, popisać się lub cokolwiek innego. Mimo odgórnego zakazu czarowania, gnojek i tak użył zaklęcia, przez co ona musiała pisać po raz enty to samo.
– Dlaczego po prostu nie zabiorą im różdżek?
Oczywiście, Dorcas znała od lat wpajane zasady. Czarować poza Hogwartem można było dopiero po siedemnastych urodzinach. W innym przypadku wysyłano upomnienie, a w wybiórczych przypadkach wydalano ze szkoły. Będąc niepełnoletnią, sama nieraz pozwalała sobie na rzucenie Accio, gdy nie chciało się jej po coś iść, lub Chłoszczyć, gdy dostała rozkaz posprzątania w sypialni.
Żałowała swoich młodocianych występków, bo to oznaczało, że wtedy taka sama stażystka jak dzisiaj ona musiała nadwyrężać dłoń.
– A dlaczego ty nie używasz różdżki?
Syriusz stał w drzwiach salki, gdzie pracowała Dorcas.
– Łapa! Co tu robisz? – spytała zaskoczona.
Natychmiast zerwała się z krzesła i podeszła do chłopaka. Przywitali się szybkim buziakiem, ponieważ Dorcas nie siedziała w salce sama. Poza nią były tu jeszcze dwie czarownice. Jedna trzydziestoletnia z codziennie innym kapeluszem na głowie, a druga chyba dobijała setki. A przynajmniej tyle obstawiała Dorcas, bo Gertruda wyglądała jak wysuszony ziemniak. Co ciekawe, z Gertrudą zamieniła wyłącznie dwa słowa. Na początku, kiedy szef przedstawiał Meadows jako nową stażystkę, Gertruda wychrypiała imię i nazwisko.
– Mam przerwę, więc chciałem cię odwiedzić. Już od dawna mówiłaś, żebym wpadł na kawę i zobaczył, jak pracujesz. Żeby nie było, że nie słucham: oto jestem.
Syriusz wyszczerzył się szeroko.
– Poczekaj.
Dorcas podeszła do biurka. Zaklęciem sprawiła, że zwitek pergaminu sam wpakował się do koperty. Potem nacisnęła zielony guzik. Parę sekund później brunatny puchacz wylądował na specjalnej, drewnianej żerdzi. Dorcas przypięła sowie do nóżki pocztę, a gdy ta wylatywała przez okno, Dorcas też opuszczała salkę.
Dziesięć minut później zamawiali kawę w kawiarni znajdującej się tuż za rogiem ministerstwa.
– I jeszcze poproszę szarlotkę. Dziękuję – oznajmił Syriusz, odkładając menu i posyłając kelnerce uśmiech. Gdy odeszła, zwrócił się do Meadows: – Czemu nie mogliśmy zostać u ciebie?
– Bo Gertruda zamiast pracować, by podsłuchiwała. To wścibskie babsko, mówię ci.
– Wyglądała niegroźnie.
Łapa wzruszył ramionami.
– Gdy pewnego razu przyszła Anne, nachylała się tak bardzo, żeby więcej słyszeć, że prawie zwaliła się z krzesła.
– To musiało śmiesznie wyglądać.
– Bo wyglądało. Spytałam się jej wtedy, czy nie chce się dosunąć i porozmawiać z nami, to się obraziła na amen. – Dorcas się roześmiała.
Kelnerka przyniosła zamówienie, co poskutkowało chwilową ciszą. Zarówno Dorcas jak i Syriusz byli bardzo głodni, więc pyszne ciasta na talerzu skutecznie odwróciły ich uwagę. Dopiero gdy zjedli ponad połowę, wrócili do rozmowy.
– Jak ci idzie? Ostatnio rzadko się spotykamy, bo przecież ciągle przedłużają mi zajęcia. I nic nie wiem o twojej pracy.
Meadows zbywająco machnęła ręką.
– Nie ma o czym mówić. Praca nudna jak flaki z olejem. Przy najbliższej okazji ją zmienię – wyjaśniła.
– Dlaczego?
– Bo ciągle robię to samo. Ile można wypisywać listy do dzieciaków, które nie potrafią powstrzymać się przed czarowaniem? – westchnęła i wypiła łyka kawy.
– Może nie panują jeszcze nad mocą?
– Głównie są to czternasto- i piętnastolatki. Nie mów mi, Syriuszu, że w tym wieku nie panowałeś nad mocą… O ile pamiętam, to właśnie na przełomie tych lat wymyśliliście parę niezłych zaklęć.
Syriusz mimowolnie przypomniał sobie Zaklęcie Pierdzące. Razem z Jamesem łazili za Filchem prawie pół dnia, ukryci pod peleryną niewidką. Gdy tylko woźny wdawał się z kimś w rozmowę, zza jego pleców dochodził dźwięk głośnego bąka, smrodem porównywalny do smoczego łajna.
– Taaak – przeciągnął Łapa – to były czasy.
– No, w każdym razie chyba przepracuję do piątku, i koniec. Zwolnię się.
– I co dalej?
– A co ma być? – zdziwiła się.
– Co dalej zamierzasz robić? Chcesz znowu bezczynnie siedzieć na tyłku i marudzić?
Dorcas zmrużyła oczy. Nie podobał jej się ton chłopaka, pełen wyrzutów i pretensji. Poczuła się jak dziecko karcone przez rodzica.
– A nawet jeśli, to co? Zabronisz mi?
Black westchnął cicho, poddawszy się. Nie zamierzał się przecież kłócić z Dorcas, nie po to się spotkali. Właściwie głównym powodem ich spotkania wcale nie był fakt, że dawno nie rozmawiali. Musiał coś wyznać.
– Jasne, że nie. Po prostu jestem ciekaw, i tyle. Ale zmieńmy temat – dodał od razu, nim dziewczyna zdążyła odpowiedzieć. – Dostałem propozycję praktyk w terenie.
– To super! Gratuluję!
– Dzięki.
– Przyjmiesz ofertę? – spytała, dopijając kawę.
– Byłbym idiotą, gdybym ją odrzucił.
– No, tak. A na czym to właściwie będzie polegać?
– Wraz z trzema innymi kursantami, którzy również otrzymali taką propozycję, dostaliśmy prawo wzięcia udziału w niektórych wypadach aurorskich na miejsca zbrodni, za granicę zdobyć informacje albo towarzyszyć przy przesłuchaniach.
– To naprawdę wspaniałe, Syriuszu – pochwaliła.
– Ostatni egzamin z tajnych praktyk poszedł mi wybitnie i sama profesor Cook chciała wziąć mnie pod swoje skrzydła.
Dorcas pokręciła niedowierzająco głową.
– Kto by się spodziewał? – zachichotała. – Syriusz Black prymusem. Niech no tylko Lily się dowie, że rodzi jej się konkurencja.
– Nieśmieszne.
– Prawdziwe. Jeszcze trochę czasu i zaczniecie się przekrzykiwać formułkami prosto ze słownika.
Łapa wyglądał na szczerze obrażonego, więc zaniechała dalszych komentarzy. Zmieniła temat i opowiedziała mu o ostatnim spotkaniu z Gabrielem. Brat Dorcas znów spotkał spaczoną kobietę, skutkiem czego znowu utknął w toksycznym związku. Podobno tym razem on także miał korzyści z ich relacji, dlatego ciągle wahał się między uczuciami a rozumem. Z jednej strony pragnął wolności, jak siostra, choć z drugiej – co tu ukrywać – tchórzył, wybierając wygodę.
– Do zobaczenia, Dor.
Syriusz pocałował czule dziewczynę na pożegnanie.
– Pa – odparła. – Widzimy się w weekend? Wpadniesz? Lily pewnie do tego czasu wyjdzie z Munga, więc James też się zwali. I może Lissie też przyjdzie? Będzie prawie jak w Hogwarcie.
– Zobaczę. Wyślę ci sowę.
Dorcas potaknęła niepewna, bo od kiedy Syriusz nie wybierał spotkań z przyjaciółmi? Teraz wolał siedzieć sam lub… Właściwie nie znała jego planów na weekend, więc nie miała pojęcia, co wolał robić. Z dziwnym uciskiem w klatce piersiowej wywnioskowała, że dorosły Syriusz wcale nie był tym, w którym się zakochała.
– Tak. Wyślij.
*
Gabinet Dumbledore’a wywoływał u Jamesa podziw za każdym razem, gdy tu wchodził. Ciche, miłe dla uszu odgłosy uspokajały, a niespotykane wirujące urządzenia i inne magiczne artefakty pogłębiały ciekawość. Stara Tiara Przydziału jak zwykle mieściła się na półce za dużym biurkiem dyrektora. Fawkes wyjadał ziarenka z miseczki, co jakiś czas zerkając na Jamesa czarnymi oczami pełnymi mądrości. Regały wręcz uginały się od nadmiaru opasłych ksiąg i tomisk.
Nic się nie zmieniło, pomyślał z rozrzewnieniem Jim.
– Przykro mi, James, ale muszę odmówić.
Głos dyrektora brzmiał poważnie.
Albus Dumbledore siedział na fotelu przed biurkiem i z uwagą wpatrywał się w Pottera znad okularów połówek.
– A-ale dlaczego?
– Jesteś jeszcze młody, James, a szeregi Zakonu Feniksa zasilają doświadczeni czarodzieje i czarownice. Nie oszukujmy się, ale w szkole niezbyt przykładałeś się do nauki.
– Wszystkie owutemy zdałem całkiem nieźle, panie profesorze! – oburzył się.
– Potrzebujesz czasu. Musisz zaopatrzyć się w cierpliwość.
– Zapisałem się na kurs na uzdrowiciela, na który się dostałem. Niewielu może się tym poszczycić.
Wargi Dumbledore’a zadrgały.
– A dobrze ci się wiedzie na tym kursie? Słyszałem, że niezbyt sobie radzisz, szczególnie w warzeniu eliksirów. Profesor Slughorn może być niepocieszony faktem, że jeden z jego absolwentów ma problemy w podstawowych czynnościach eliksiralnych.
Na to James nie znał odpowiedzi, więc milczał. Ludzie zwykle mu nie odmawiali, dlatego brak zgody Dumbledore’a trochę nim wstrząsnął. A przecież mógłby się przydać, na przykład w chodzeniu na zwiady czy pomaganiu w obronie mugolskich wiosek.
– Co muszę zrobić, żeby mnie pan przyjął?
– James – westchnął Albus, ale widząc upartość na twarzy byłego ucznia, dodał: – Kiedyś na pewno nadejdzie czas i sam zaproponuję ci miejsce w Zakonie. O ile, naturalnie, wtedy też będziesz tak buńczucznie nastawiony w stosunku do Voldemorta i jego popleczników.
– Jasne, że tak!
– W takim razie odtworzymy tę rozmowę za parę lat.
– Parę lat? – James zmarszczył czoło. – Aż tyle?
Wizyta u dyrektora Hogwartu zakończyła się pięć minut później. James czuł się spławiony i lekko obrażony, co było nowością. Dumbledore nigdy nie zbywał Jamesa, co więcej, często traktował go jak dorosłą osobę, powierzając niektóre tajemnice i przede wszystkim ufając. Czy James ostatnio zrobił coś nie tak, że zraził do siebie największego czarodzieja na świecie?
Taki zamyślony wszedł do Munga, a potem do sali na czwartym piętrze, gdzie nadal przebywała Lily.
– Wszystko okej? – spytała, widząc wyraz twarzy chłopaka. – Wyglądasz… dziwnie.
– Dumbledore nie przyjął mnie do Zakonu.
Brwi Lily podjechały niemal pod linię czoła.
– Nie gadaj, że po to poszedłeś się z nim spotkać? Jim – niemal jęknęła – przecież od początku było wiadome, że cię nie przyjmie.
– Niby czemu?
– Ledwo skończyłeś Hogwart, a już rwiesz się do walki. Jesteś za młody, niedoświadczony. Poza tym potrzebujesz ogłady, bo znając ciebie, podczas potyczki pierwszy znalazłbyś się na przedzie. To wcale nie jest zabawa, Jim. To niebezpieczne.
Potter prychnął, usiadłszy na krześle.
– Zanim wróciłem, wymieniłaś się sowami z Dumbledorem? Mówił trzy po trzy, tak jak ty.
Lily pokręciła głową i wróciła do czytanej gazety. Trzymanym w dłoni piórem co chwilę zakreślała kółka.
– Co robisz? – Potter zajrzał jej przez ramię. – Czy… czy to ogłoszenia?
– Tak. Szukam nowej pracy.
– Ale po co? Już ci się twoja… – Jamesa nagle olśniło. – Ach, na twoim miejscu pewnie też nie chciałbym tam wracać. Wspomnienia czasem bolą bardziej niż… Niż? Niż coś tam, nieważne.
– Osobiście nie miałabym nic przeciwko powrotowi do menażerii, ale niestety nie mogę. Zostałam zwolniona.
– Żartujesz?!
– Nie. Cirilla wysłała list, w którym to rzewnie rozpisała się, jak jej przykro stracić tak elokwentną pracownicę, ale nie ma innego wyjścia. Nie chce, żeby historia się powtórzyła, bo boi się, że jakaś wariatka obrała sobie mnie za cel. I cóż, ma rację.
– Może ten wybryk to… jednorazowe zdarzenie?
– Daj spokój, Jim, sam w to nie wierzysz – powiedziała karcąco. – Samantha wysyła mi dziwne karteczki z groźbami od początku siódmego roku, a teraz niby przypadkiem atakuje, gdy jestem sama na zmianie? Ta kobieta ewidentnie coś do mnie ma, ale co?
– Pamiętasz, czy w trakcie… no, sama wiesz, wygadała coś konkretnego?
Lily zastanowiła się, przygryzając wargę.
– Nie, raczej nie. Tak, jak ci opowiadałam zaraz po przebudzeniu, ona po prostu przyszła i zaczęła…
Zamilkła, starając się uspokoić.
James myślał, że Lily po prostu przestraszyły wspomnienia, więc zaraz przygarnął ją w ramiona, pocałował w głowę i pogłaskał po ramieniu. Prawda była nieco inna. Evans dokładnie pamiętała wszystkie słowa Samanthy, a szczególnie te dotyczące Karen. Nie wyznała ich jednak nikomu, nawet Jamesowi, i właśnie ten sekret najbardziej Lily ciążył. Nie chciała okłamywać Jamesa, ale nie zamierzała go również martwić. A po poznaniu prawdy Jim bankowo zacząłby świrować.
Bo jak zareagować na wieść o tym, że matka Lily była podobno bezpośrednią przyczyną pojawienia się Voldemorta?
– Samantha wybiła wszystkie stworzenia, zniszczyła sklep do cna. Cały dobytek Cirilli legł w gruzach przez zwykłego pracownika. Nic dziwnego, że mnie wywaliła, Jim.
– Dasz sobie radę, Liluś. Jesteś najmądrzejszą czarownicą, jaką znam.
– Ciekawe, czy przyszli pracodawcy też tak pomyślą…
– Na pewno.
Choć sam ton głosu Jamesa brzmiał niepewnie.
*
Kiedy dwa tygodnie później James pomógł Lily wejść do pokoju, widząc ją taką bladą i ledwo stojącą, coś w nim pękło. Od tego czasu obiecał sobie, że zacznie naprawdę przykładać się do nauki, żeby w przyszłości mógł zapewnić jej pomoc, a nie liczyć na kogoś niekompetentnego. Nie chciał znów bezradnie patrzeć na cierpiącą ukochaną i czekać na cud. Bo to cudem Lily przeżyła i poniekąd cudem złamano zaklęcie.
– Potrzebujesz czegoś? – zaproponował we wstępie.
– Nie. Dziękuję, że się mną opiekujesz, Jim.
– Po to jestem.
James wyszczerzył zęby w uśmiechu, choć w głowie kłębiła mu się nieco inna myśl. Musiał jak najszybciej wrócić do domu, do Doliny Godryka, i przygotować się do jutrzejszych zajęć z eliksirów. Od dzisiaj zamierzał zakuwać nawet całą noc, by pozdawać przedmioty i wreszcie nie być najgorszym z grupy.
Lily odwzajemniła uśmiech i przymknęła oczy.
– Dobrze się czujesz?
– Jestem trochę zmęczona, Jim. Położysz się tu obok? A może zostaniesz na noc?
Choć propozycja wydawała się idealna, musiał odmówić. Na przytulanie przyjdzie czas, gdy James dopnie swego: gdy bez trudu będzie potrafił obronić Lily.
– Bardzo bym chciał, ale jutrzejszy kurs nie poczeka. Rozumiesz, prawda?
– Jasne – potaknęła lekko zawiedziona. – Wracaj do domu i porządnie się wyśpij. Aha, Jim, i serio dziękuję za pomoc. Niby już lepiej się czuję, ale ciągle przy większym wysiłku palą mnie mięśnie. Nie poradziłabym sobie na klatce schodowej. Tych schodów jest zdecydowanie za dużo.
Lily siliła się na żart, który Jim skomentował lekkim uśmiechem. Parę minut później wyszedł, a pożegnali się jedynie krótkim pocałunkiem. I to musiało obojgu wystarczyć na najbliższy czas.
Na ten dalszy, jak się okazało, również, ponieważ postanowienie Jamesa w całości go omotało.
*
Samantha po raz pierwszy zobaczyła swoją podobiznę na zdjęciu dzień po nieudanym ataku na Evans. Już wtedy wiedziała, jakie konsekwencje ją czekały. Przerażona nie potrafiła normalnie funkcjonować. Nie wychodziła już straszyć mugoli, tępić szlamy czy pomagać innym śmierciożercom w torturowaniu słabszych i podatnych na brudną krew. Od tygodnia siedziała w mieszkaniu i czekała na wezwanie, niczym tchórz podskakując na każdy głośniejszy dźwięk czy odgłos.
Mroczny Znak zapiekł nocą, wybudzając Samanthę z płytkiego snu.
Zadrżała, a gdy ubierała czarną szatę, zwymiotowała na podłogę ze strachu. Zastanawiała się, czy nie spróbować uciec, ale gdyby wtedy Czarny Pan ją znalazł, mogłaby na zawsze pożegnać się z życiem. Teraz liczyła na własną inteligencję, zachowanie zimnej krwi i wielkie szczęście.
Teleportowała się z hukiem.
Samantha znalazła się przed maleńkimi, drewnianymi drzwiami. Było ciemno, prawie czarno, nie potrafiła więc dokładnie określić swojego położenia.
Nagle coś powaliło ją na ziemię. Zdusiła okrzyk, ale czując wyrywaną skórę, a potem mięso odchodzące od kości ramienia, nie panowała nad emocjami. Darła się, wrzeszczała wniebogłosy i przeklinała. Potem coś ugryzło ją w szyję. Samantha resztami rozsądku obstawiła wampira, pijącego krew.
Błogie uczucie odpływania w nieświadomość zostało zastąpione potwornym bólem. Każda kość od kolana w dół pod wpływem zaklęcia zaczęła samoistnie się łamać.
– Panie! – wydarła się, zdzierając gardło. Mam inny plan pozbycia się Evans, o wiele lepszy!
Samo pomyślenie jednego zdania zajęło Samanthcie prawie pięć minut, bo ból co chwilę ją rozpraszał. Było jednak warto. Usłyszała to wyczekiwane, niemal syczące:
– Dosyć.
Gdy Darkness zmusiła ciało do zmiany pozycji – ledwo podniosła się na łokciu, spojrzała wprost w czerwone oczy Czarnego Pana.
– Bł-agam – wycharczała.
– Za nieposłuszeństwo trzeba płacić, Samantho.
– Ta-ak, panie.
Voldemort wykrzywił wargi w uśmiechu.
– Ale powiedz, moja droga, co takiego przygotowałaś dla naszej brudnej szlamy. Może dostaniesz drugą szansę. I ostatnią.
Machnął ręką na znak, że nie żartował, a Samantha na powrót poczuła, co to znaczy nie wypełnić woli Lorda Voldemorta. Nie chciała nawet myśleć, jak bolało, gdy karał zdrajców lub członków Zakonu Feniksa.
*
Minął listopad, czyli pora porywistych wiatrów i ulewnych deszczy wreszcie ustąpiła miejsca mrozowi i śniegowi. Londyńczycy nie musieli długo czekać, bo już dzisiejszej nocy miasto zostało zasypane białym puchem, sprawnie ukrywającym jego wszystkie niedoskonałości. Brudne ulice, czarne ziemie, na których latem rosła trawa, gołe drzewa – wszystko to schowało się pod płaszczem zimy.
Podobne odczucia mieli mieszkańcy Doliny Godryka, miasteczka położonego w południowo-zachodniej Anglii. Lily spacerująca wzdłuż ulicy głównej musiała aż postawić wysoko kołnierz, by ochronić się przed zimnem. Szalika, niestety, zapomniała zabrać z mieszkania, tak zaaferowana była porannym pomysłem odwiedzenia Jamesa i pana Pottera.
Od nieszczęsnego ataku w magicznej menażerii znacząco się od siebie z Jimem oddalili: on całkowicie skupiony na nauce, a ona na poszukiwaniach nowej pracy. Spotkali się zaledwie trzy razy, z czego raz przypadkiem na Pokątnej. Choć Lily nie uznała tego jako pełnoprawnego spotkania, bo James minął ją, nawet nie zauważywszy. Najprawdopodobniej śpieszył się do apteki Sluga i Jiggera w celu uzupełnienia składników do eliksirów potrzebnych na zajęcia, bo gdzieś w tamtych okolicach zniknął w tłumie.
Nazwała to pouczającym punktem zwrotnym. Pomyślała, że ich związek przechodzi kryzys, więc czym prędzej postanowiła porozmawiać z Jamesem. A gdzie rozmawiałby się lepiej niż przy kominku w salonie domu Potterów z kubkiem gorącej czekolady, którą Charles zaproponuje na wejściu?
Przyśpieszyła kroku gnana niecierpliwością.
– Lila? – przywitał ją w drzwiach Charles. Stał w szlafroku i kapciach i wyglądał, jakby dopiero wyszedł z łóżka. – Coś się stało?
– Dzień dobry, panie Potter. Miałam dzisiaj trochę czasu, więc postanowiłam was odwiedzić. Dawno się nie widzieliśmy… To chyba nie problem?
– Ależ skąd! Wejdź. Bardzo się cieszę, że przyszłaś.
Kiedy Lily zdjęła buty, a kurtkę odwiesiła na wieszak, przyjrzała się uważniej Charlesowi.
– Dobrze się pan czuje, panie Potter?
– Bardzo dobrze. Czego nie można powiedzieć o Jamesie – mruknął pod nosem. – Chodź do kuchni, zrobię ci gorącą czekoladę. A może jesteś głodna? Zacząłem smażyć jajecznicę i bekon. Myślę, że spokojnie starczy na trzy porcje.
– Chętnie. Pomóc?
– Nie trzeba. Siadaj wygodnie.
Wystarczyły dwa machnięcia różdżką, by jajka same zaczęły rozbijać się na patelnię, a naczynia poustawiały na stole.
– Co pan miał na myśli? – spytała, a widząc niezrozumienie na twarzy Charlesa, sprecyzowała: – Czy Jimowi coś dolega? Jest chory?
– Idź i sama zobacz, a ja przygotuję śniadanie. Mój syn oszalał.
Lily, wiedziona dziwnym przeczuciem, poszła na górę. Zapukała i nie czekając na odpowiedź, wparowała do pokoju Jamesa. Ku zdziwieniu, bo dobiegała dopiero ósma rano, a była sobota, Jim siedział na łóżku. Wokół niego leżała tona pergaminów, ze trzy opasłe książki, w dłoni zaś trzymał pióro, którym kreślił coś szybko w zeszycie.
– Tato, mówiłem ci, że nie chcę jeść. Nie mam czas… Lily?
James przerwał notowanie, w pełni skupiając się na rudowłosej. Zmarszczył czoło.
– Cześć, Jim.
– Co tu robisz? Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz?
– Wszystko okej – westchnęła. – Po prostu się stęskniłam, bo dawno się nie widzieliśmy… Pocałujesz mnie na przywitanie?
Szybko podszedł do Lily, cmoknął ją lekko w usta i równie szybko wrócił na miejsce.
– Dobrze wiesz, że muszę się uczyć. Cały czas nadganiam zaległości z tych cholernych eliksirów. Nie wiedziałem, że w Hogwarcie przerobiliśmy aż tyle materiału, śmieszne, nie? – Pokręcił głową. – Ale czuję się coraz pewniejszy przy warzeniu, nawet Plumf przestała mnie co chwilę gnoić. Teraz po prostu mruczy coś pod nosem i kręci głową.
– To wspaniale, Jim – przerwała mu, zanim popadłby w monolog. – Ale czy nie znajdziesz choć godzinki wolnego? Chodź na dół, zjedzmy i po prostu porozmawiajmy. Naprawdę za tobą tęsknię. Ostatnio prawie w ogóle się nie spotykamy.
– Widzieliśmy się dwa razy.
– Mhm, w ciągu miesiąca, Jim. Chociaż nie. Raz minęliśmy się też na Pokątnej, ale nawet mnie nie zauważyłeś – wyrzuciła coraz mocniej zirytowana.
– Byłaś na Pokątnej?
– No, przecież mówię. A ty naw…
– Dlaczego, na brodę Merlina, łaziłaś sama po Pokątnej? Przecież prosiłem, żebyś już tam nie wracała, chyba że w moim towarzystwie. Nie chcemy, żeby historia się powtórzyła, prawda? Znów chcesz być torturowana przez wariatkę?
James zmrużył oczy i wyprostował się ewidentnie zdenerwowany.
– Potrzebuję pracy, o czym doskonale wiesz. Muszę zarabiać pieniądze, Jim, bo niedługo nie będzie mnie stać nawet na waciki.
– Co?
– Och, to takie mugolskie przysłowie, nieważne – prychnęła. – Poza tym niby jak zamierzasz ze mną chodzić po Pokątnej, skoro nie znajdujesz nawet godzinki w swoim cholernie napiętym grafiku?
– Czy ci się to podoba, czy nie, kursy trzeba zaliczać, a ja bez nauki nie zdam. Zresztą, sama kiedyś ciągle trułaś mi dupę i zachęcałaś do, jak to było, zdobywania wiedzy? – Przypomniał ich rozmowę pod koniec siódmego roku. – Pogłębiania wiedzy?
– Tak, ale to było parę dni przed owutemami.
– A teraz jestem parę dni przed egzaminami.
– Ty ciągle masz egzaminy! – krzyknęła, już nie panując nad emocjami.
– Bo egzaminy to nierozłączny element kursu, ale co ty możesz o tym wiedzieć? Nie jesteś żadnym kursantem. W zasadzie nie pracujesz i nie szkolisz się w jakiejś konkretnej dziedzinie, Lily. Powiedz mi więc, czym się aktualnie zajmujesz? Oczywiście, poza ciągłym narzekaniem na brak pieniędzy.
Evans zrobiła się cała czerwona na twarzy ze złości. Zacisnęła pięści, po czym bez słowa wyszła z pokoju. Trzaśnięcie drzwiami usatysfakcjonowało ją jedynie na parę sekund. Potem poczuła łzy wzbierające się pod powiekami.
Pociągnęła nosem.
– Co się stało? Słyszałem krzyki. – Charles omiótł spojrzeniem Lily. – James zejdzie?
– Nie, panie Potter, James nie zejdzie.
– Rozumiem. Przykro mi.
Charles podszedł do Evans i poklepał ją po ramieniu. Zanim wymyślił, co powinien powiedzieć w tej sytuacji, z opresji wybawiła go kotka. Zwierzak stanął przy nodze Lily, do której zaczął się łasić, skutecznie odwracając uwagę.
Po śniadaniu i długich namowach Charlesa (idzie zwariować w tej chałupie) Lily postanowiła zostać do obiadu. Rozsiedli się w salonie, z gramofonu poleciała przyjemna muzyka, kot mruczał podczas głaskania, a za oknem sypał śnieg. Gdyby jeszcze James siedział przytulony obok, Evans uważałby dzień za idealnie spędzony. Niestety, w przeciągu paru godzin Jim zszedł na dół raz i to bezpośrednio do kuchni. Z lodówki zabrał, co zdołał unieść, i wrócił do pokoju. Lily nie zaszczycił spojrzeniem, o pogodzeniu się nawet nie wspominając.
– A teraz szczerze, Lila, jak ci się wiedzie? – zagaił Charles w celu odwrócenia uwagi od gumochłonowatego syna.
– Bywało lepiej.
– Wiesz już, co zamierzasz dalej robić?
– Nie. Od zakończenia Hogwartu ciągle o tym myślę, ale nic konkretnego nie przychodzi mi do głowy. Zazdroszczę Jamesowi pomysłu na siebie.
– Bez sensu się spinasz, bo prędzej czy później odnajdziesz wymarzony zawód. Jeżeli do tej pory na niego nie trafiłaś, to znaczy, że idealny zawód dla Lily Evans jeszcze nie istnieje.
Lily roześmiała się radośnie.
– Chciałabym, aby to była prawda, proszę pana.
– To jest – zaakcentował – prawda.
– No cóż, zanim ten idealny zawód powstanie, trzeba znaleźć pracę gdziekolwiek indziej. Do tej pory przejrzałam wszystkie możliwe ogłoszenia, nawet te mugolskie. Zgłoszenia porozsyłałam na różne stanowiska niemal w całym ministerstwie, do sklepów na Pokątnej i w mugolskich dzielnicach Londynu.
– I? Kiedy idziesz na najbliższą rozmowę kwalifikacyjną?
– Chyba nigdy.
– Jak to? – Charles zmarszczył czoło.
– Niektórzy odrzucili moją kandydaturę bez powodu, parę osób stwierdziło, że przyjęcie do pracy Lily Evans jest zbyt ryzykowne, a większość nawet nie pofatygowała się naskrobać paru słów odpowiedzi.
Pan Potter posłał pokrzepiający uśmiech.
– Popytam tu i ówdzie. Mam kilku dobrych znajomych na ciekawych stanowiskach, może uda mi się coś wskórać.
– Dziękuję bardzo, panie Potter! I naprawdę, na tę chwilę nie zależy mi na stanowisku. Wezmę cokolwiek.
– Powiedziała czarownica z najlepiej zdanymi owutemami na roku.
Charles pokręcił głową.
Nie spodziewał się, że miniony atak wywoła u czarodziejów wręcz przesadną panikę. Sądząc po zachowaniu, ludzie pewnie zamykali okna, widząc Lily przechodzącą koło domów. Potter nie potrafił pojąć, jak ze względu na wydarzenia w przeszłości można kogoś nie zatrudnić. Przecież powinny się liczyć wyniki egzaminów, inteligencja i wiele innych pożądanych cech, jak asertywność czy zdolność samodzielnego myślenia. A tu czarodzieje po raz kolejny udowodnili, do jakiego zamkniętego i ograniczonego środowiska należeli.
Bardzo interesujący fragment. Podziwiam osoby, które umieją przelewać na papier historie, pojawiające się w ich wyobraźni. Ja nawet nie próbuję, bo wiem, że to nie moja ,,bajka''.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Ci się podobało - zapraszam do przeczytania poprzednich rozdziałów, żeby historia wydała się spójniejsza. :)
UsuńOk.
UsuńBardzo podoba mi się Twój styl pisania :) Mimo, iż za fantastyką nie przepadam, bardzo intrygujesz.
OdpowiedzUsuńCarrrolina Blog - klik
To zapraszam do poprzednich rozdziałów. ;)
Usuńdobry temat, łapie za serducho
OdpowiedzUsuńMówisz? A niby co łapie za serducho, bo nie do końca rozumiem? Śmiem nawet twierdzić, że nie przeczytałaś, a komentarz "walnęłaś" ot tak. Nice...
UsuńBardzo fajny wpis :)
OdpowiedzUsuńhttps://veronicalucy.blogspot.com/2020/03/mystic-ink-jagua-temporary-tattoo-jagua.html?
Dużo osób wariuje... Zapowiada się ciekawie.
OdpowiedzUsuńMyślisz nad wydaniem książki?
OdpowiedzUsuńPonad pół życia. :P
UsuńCzołem!
OdpowiedzUsuńTym razem jestem bardzo, bardzo spóźniona widzę :D No zdradź chociaż trochę nad czym tam tak pracujesz razem ze swoją weną ;). No właśnie, co w ogóle w planach po Fortunie? Myślałaś już o czymś, czy póki co Pomistrzowsku pełną parą ? Super sprawa tak swoją drogą z tą stroną, może nie mam zbyt wiele czasu, żeby przeglądać wszystko wszystko co tam dodajesz (może teraz będzie go więcej), ale wpadam od czasu do czasu i widzę, że nie tylko ja, co już całkiem jest ekstra, bo tutaj też automatycznie wzrosła liczba czytelników ;)
Przechodząc już do rozdziału, to niezły prymus się nam z Syriusza zrobił :D To aż do niego niepodobne, znaczy można było się spodziewać, że rzuci się w wir pracy podczas kursu, ale że aż tak ?! Przez te praktyki w terenie to pewnie już kompletnie zniknie z normalnego życia. A James to następny pretendent do tytułu :D Też tutaj rozumiem tą troskę o Lily, ale na litość...aż strach myśleć co będzie dalej :D Ciekawe co z samą Lily się teraz stanie, może dla niej też znajdziesz jakiś kurs, hmm...? Czekam na Remusa i Lissie teraz :P
No dobra, to ja czekam cierpliwie na następny rozdział, a ty pisz dzielnie :D Trzymaj się tam zdrowo!
Monika
Czołem!
UsuńNie, wcale nie spóźniona. Rozdziały dodaję raz w miesiącu i to bez konkretnego dnia, więc w sumie jesteś na czas. :) Najpierw trzeba skończyć Fortunę, co zapewne zajmie chwilę czasu - ostatnio znów ogarnął mnie brak weny potterowskiej. A pytasz, nad czym pracuję... Chyba na razie nie odpowiem. Nie będę zapeszać, zobaczymy w praniu co wyjdzie. :)
Tak, chłopaki się rozszaleli. Kto by się spodziewał? :P A dla Lily szykuję duuużo, Remus i Lissie niebawem wkroczą, więc spokojnie. :)
A Pomistrzowsku naprawdę, odpukać, ciągnie do przodu. Oby tak dalej! Dzięki, że ciągle zaglądasz i czytasz, i komentujesz. Mega mnie to cieszy. I wenuje! I Tobie też życzę zdrówka! :)
Buziaki!
Cudownie się tego czyta. Gratuluję weny, ja nie potrafię tak pisać.
OdpowiedzUsuńDziękuję. :)
UsuńŚwietnie się czyta Ew ! Chce się więcej ! Trzeba powalczyć o wydanie papierowe :)
OdpowiedzUsuńEw, tylko nie można dać się na wydanie ze "współfinansowaniem".
UsuńTo jest fanfiction, po co to wydawać? :P Ale dzięki. :)
UsuńKurczę, ale super! Zaciekawiłaś mnie i to bardzo. Gratuluję odwagi :)
OdpowiedzUsuńDziękuję i się cieszę, ale czemu gratulujesz odwagi? :P
UsuńNawet nie wiem kiedy skończyłam czytać. Niech twoja wena się rozwija! Koniecznie!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko,
Zaczytana Wiedźma.
Oby, oby, ale pluję za plecy, żeby nie zapeszać. :P
UsuńRównież pozdrawiam!