26. Niespodzianki chodzą po ludziach.
*W rozdziale pojawiają się sceny dla dorosłych, +18. Czytasz na własną odpowiedzialność.
Dwudziesty czwarty grudnia zapowiadał się wspaniale. Po ciemnych, nocnych chmurach nie było ani śladu. Niebo swoim radosnym błękitem wywoływało szeroki uśmiech na facjacie człowieka, który z zauroczeniem na nie patrzył. Śnieg przestał na moment prószyć, przez co teraz wszystko wokół zdawało się spokojnie spoczywać pod okryciem delikatnego, białego puchu. Gałęzie drzew bezszelestnie kołysały na wietrze, czując w sobie nadchodzącą wielkimi krokami magię świąt. Zdawały się niezwykle szczęśliwe, jakby nie pragnęły niczego innego od życia. Nie tęskniły za swoimi przyjaciółmi, liśćmi, widocznie chciały choć chwilę mieć dla siebie, rosnąć w ciszy i spokoju.
Niestety, atmosfera ta nie trwała zbyt długo, ponieważ pół godziny później dzieci z zadowoleniem biegały wokół nich, bawiąc się i śmiejąc do upadłego. Oczywiście, dopóty kurtki im nie przemarzły, a w szaliki nie powpadało pełno śniegu, którymi ci się tak chętnie obrzucali. Dopóty rodzicie nie zawołali ich spowrotem do domu, by ci zjedli lub wypili coś ciepłego, rozgrzewającego od środka.
Dochodziła już godzina dziesiąta rano, lecz dopiero teraz niejaki James Potter zmusił się do otwarcia szeroko swoich powiek; świat wreszcie ujrzał jego duże, orzechowe oczy, które błyszczały się w promieniach zimowego słońca, niepewnie zaglądającego przez okno. Po chwili jednak te szybko schowało się za jednym z obłoków, nie mogąc patrzeć na ten przeogromny bałagan, panujący w pokoju kruczoczarnego. A chłopak nawet się tym nie przejmują. Przekręcił się leniwie na prawy bok, marząc jeszcze o chwili wytchnienia. Tym bardziej że miał taki przepiękny sen!
Odpoczynek jednak nie był mu dany, ponieważ pięć minut później do sypialni weszła jego mama, która z cichym westchnieniem starała się pokonać labirynt ubrań, książek i innych rzeczy, które bezceremonialnie wylegiwały się na posadzce.
- Jim, kochanie, wstawaj – zaczęła i podeszła do syna, mocno nim potrząsając. Dorea otwierała ponownie buzię, by coś dodać, lecz przerwał jej głośny jęk wydobywający się zza fałd kołdry, która po chwili została zepchnięta na bok. James usiadł i ziewnął szeroko, wpatrując się z żalem w matkę. Kobieta uśmiechnęła się w duchu; już od ponad pół roku nie widziała tego, tak dobrze jej znanego, widoku swojego zaspanego pierworodnego.
- O co chodzi? – spytał niewyraźnym tonem, drapiąc się przy okazji po głowie.
- Już dziesiąta, o to chodzi – prychnęła z udawanym oburzeniem i usiadła na łóżku obok Jamesa i pocałowała go w policzek.
- Mamo! – jęknął chłopak, wycierając dłonią ślad po szmince kobiety. – Nie jestem już dzieckiem!
- Dobrze, dobrze, mój duży mężczyzno – uśmiechnęła się szeroko, widząc zbulwersowaną minę syna. – Właściwie Lily mówiła, żeby cię na razie nie budzić, ale przecież nie będziesz spał całego dnia, prawda?
- Anioł – westchnął James, zamykając oczy i spowrotem opadając na poduszkę. – Czemu jej nie posłuchałaś, zła rodzicielko, co?
Dorea w odpowiedzi zachichotała.
- Gdybym to zrobiła, to mój syn zamiast pomagać nam w przygotowaniach do świąt, dalej by się wylegiwał w łóżku – powiedziała, wywracając oczami i ponownie szarpiąc Jamesa za ramię.
- Jakich przygotowaniach? – wymamrotał sennie, próbując naciągnąć na siebie kołdrę. – Przecież jest nas tylko czworo...
- Właściwie to – zaczęła niepewnie kobieta – zapomniałam ci powiedzieć, ale zaprosiliśmy wcześniej wuja Henryka z żoną i bliźniakami, a nie wiedzieliśmy wtedy, że przyjedziesz do nas z nową córką. Nie gniewaj się, synku, napisaliśmy później do nich list z prośbą, żeby ci udawali także rodzinę Lily i raczej nie będzie problemu – dodała szybko, widząc przerażony wyraz twarzy Jamesa.
- Dobrze przynajmniej, że babka Apollonia się nie wprosiła – odetchnął po paru minutach milczenia. Mimo iż ta kobieta była jego jedyną babcią, wręcz jej nienawidził. Denerwowała go jej duma, udawana elegancja i te chore przyjęcia, które dorocznie organizowała, by dalej obracać się w – jej zdaniem – wykwintnym towarzystwie. Sama śmietanka. Poza tym zawsze gdy tylko się zjawiała, zawsze przynosiła mu wstyd przed resztą rodziny. I nie chodziło tutaj wyłącznie o to, że zwracała się do niego „Jamesik”. Często opowiadała także różne historie, które bynajmniej go nie śmieszyły, a w głównej mierze były właśnie o nim. Niewiadomo także dlaczego, ale Jamesa traktowała jak oczko w głowie, ukochanego wnuka, o którego zawsze najbardziej dbała i próbowała go chronić przed dziewczynami czy nawet czasami rodziną.
- Przykro mi, Jim, ale moja matka również ...
- Och, nie! – jęknął głośno James, raptownie wstając z łóżka. W biegu złapał okulary, leżące na nocnym stoliku, po czym szybko założył je na nos. Bosą stopą wdepnął na coś ostrego, ale nie przejął się tym aż tak bardzo. W tym momencie jego myśli chaotycznie obijały się po głowie, oczami wyobraźni widząc wyłącznie tę starą prukwę z ogromnym pieprzem na brodzie. – Ja wychodzę w takim razie! I biorę ze sobą Lily, nie skarzę jej na takie cierpienia, o nie!
James szybko ubrał spodnie, jakie akurat leżały pod jego stopami. Podniósł głowę, rozglądając się tym razem za jakąś koszulką, którą mógłby na siebie założyć i która musiałaby spełniać dwie najważniejsze kryteria: być w miarę czystą i nie śmierdzieć.
Dorea za to patrzyła na syna z uniesionymi brwiami, kręcąc tylko głową.
- Będzie za godzinę. Aha, i Lily z ojcem pojechali na zakupy, więc jeżeli nie chcesz, by obie te kobiety zobaczyły cię w takim stanie, to się streszczaj – mówiąc to, wyszła z pokoju, swoje kroki kierując na dół po schodach, a później do kuchni. Wiedząc już, że Jim całkowicie się obudził, zaczęła powoli przygotowywać mu śniadanie.
James zaklął szpetnie pod nosem, przy okazji kopiąc jeden but w kąt pokoju. Ale tu syf, pomyślał, po czym z westchnieniem kucnął, by przynajmniej zrobić przejście do szafy. Poza tym musi tutaj choć trochę ogarnąć, bo nigdy nie znajdzie bluzki. W każdym razie szybko pozbierał książki i położył je na biurku. Potem zajął się wpychaniem różnych rzeczy pod łóżko, żeby móc później wszystko poznajdować. Za to ubrania zwiną w kupkę, rzucił na łóżko i przykrył kołdrą, tak by nie było ich widać. Niestety, bluzki spełniającej wszystkie kryteria dalej nie mógł nigdzie znaleźć.
- Mamo! – krzyknął wreszcie, poddając się i szybko zbiegając na dół. – Nie widziałaś gdzieś może...
Kiedy tylko wkroczył do kuchni i zauważył nowoprzybyłą osobę, która siedziała na jednym z krzeseł i piła herbatę, zamilkł, zastygając w miejscu. Przez chwilę z niedowierzaniem wpatrywał się przed siebie, marząc jedynie, by uciec stąd jak najdalej.
- Jamesik, przywitaj się z babcią – uśmiechnęła się szeroko Apollonia, wystawiając ręce w jego kierunku. – Patrz, co dla ciebie mam. Czekoladkę!
I jakby na potwierdzenie swoich słów, kobieta wyjęła z jednej z kieszeni swojej szaty ogromną tabliczkę czekolady, którą zachęcająco pokazała wnukowi. James zdusił w sobie jęk.
- Cześć, babciu – zdobył się na sztuczny uśmiech, bezwiednie przeczesując włosy dłonią.
- Ale jak ty wyglądasz?! Gdzie masz sweterek?! Przecież jest tak zimno na dworze!
Na szczęście, a może i jednak nie, zanim ten zdążył cokolwiek odpowiedzieć, drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem, któremu towarzyszył perlisty, dziewczęcy śmiech. Z biegiem czasu stawał on się coraz głośniejszy, aż wreszcie zawitał w kuchni. Lily uśmiechała się serdecznie do wszystkich obecnych w pomieszczeniu. Po chwili obok niej stanął i Charles, który ze zmęczeniem postawił siatki z zakupami na stole. Niemniej, w jego oczach widać było radosne błyski. Oczywiście, dopóty nie dostrzegł gościa.
- Och, Apollonia, jak miło cię widzieć – przywitał się pan Potter, całując przy okazji swoją teściową w dłoń. – To ja jeszcze pójdę po siatki. Lila, może mi pomożesz, co? – uśmiechnął się w stronę rudowłosej, lecz ta tylko pokręciła przecząco głową, puszczając ojcu oko.
- Jak pójdziesz sam, będziesz miał przynajmniej więcej czasu na ucieczkę. Tylko szybko, bo babcia patrzy – dodała, śmiejąc się głośno. Charles przełknął tylko głośno ślinę, od razu czując, że Lily tymi słowami zraziła do siebie na zawsze Apollonię. Biedna dziewczyna...
James za to wtórował domniemanej siostrze, lecz kiedy napotkał wzrok babci, natychmiast się uspokoił.
– Cześć, babciu – rudowłosa zwróciła się wreszcie do oburzonej kobiety, po czym podeszła do niej i pocałowała ją w policzek. Niestety, był to kolejny błąd z jej strony, nie tak witały się ze sobą bardziej szlacheckie rody.
- Witam – odparła Apollonia, patrząc na Lily z wywyższeniem. Ta na szczęście jednak tego nie zauważyła, ponieważ powoli zaczęła rozpakowywać zakupy. – Jak ci idzie w szkole, Lily?
Dziewczyna nie odpowiedziała na jej pytanie, ponieważ z wysoko uniesionymi brwiami przypatrywała się właśnie ubraniu, a raczej połowy jego braku, swojego brata.
- Jak ty wyglądasz, Jim!? – zapytała, chichocząc pod nosem. – Co, nie znalazłeś żadnej czystej koszulki?
Apollonia, słysząc jej słowa, prychnęła, po czym cicho oznajmiając, że idzie się położyć po podróży, wyszła natychmiast z pomieszczenia. Po raz pierwszy ktoś ją zignorował! I to jakaś bezczelna dziewucha, która wprasza się z buciorami w życie jej córki i wnuka!
Śnieg zaczął najpierw lekko prószyć, by parę chwil później powstała istna zamieć, która powoli acz skutecznie wyniszczała ten ład, porządek, wewnętrzny spokój i ciszę.
*
Vanessa pracowała.
Pomimo tego, że na dworze panował istny mróz, a śnieg zdawał się padać bez chwili wytchnienia, kobieta – a właściwie dziewczyna (miała dopiero dziewiętnaście lat) – stała pod jedną z latarni przy dróżce na starym mieście w Londynie i swoim kusym ubraniem oraz zgrabnym ciałem próbowała przyciągnąć jak najwięcej męskich spojrzeń, które – miała nadzieje – później przerodziłyby się w coś innego. Czekała na swojego wybawiciela, któremu akurat w Wigilię zachciało się chwili wyładowania swojej złej energii, a później odprężenia. Brunetka w myślach zawsze uważała się za dobrego duszka, który poprzez swoje ciało pomagał innym ludziom, pomagał się uspokoić, zwalczyć napięcie, na nowo zregenerować. Oczywiście, nieważnym czynnikiem było to, iż za te malutkie, trwające zazwyczaj zaledwie godzinę zabawy brała horrendalne sumy.
Zawiał wiatr, sprawiając, że na ciele dziewczyny pojawiła się gęsia skórka. Dalej jednak stała w wyzywającej pozie, dalej swoim zalotnym uśmieszkiem, mrugającymi powiekami i wygiętym ciałem próbowała przyciągać mężczyzn. Nie interesował ją fakt, że mając na sobie tylko grubą, futrzaną, czerwoną kurteczkę oraz krótką spódniczkę i czarne pończochy, była bardziej narażona na jakąś paskudną chorobę niż ktokolwiek inny. Najwyżej później kupię sobie leki, zawsze tak myślała. I zazwyczaj miała rację...
Dzisiejszego wieczoru jednak zdarzyło się coś nieoczekiwanego.
Usłyszała za sobą dziwne pyknięcie, więc natychmiast się odwróciła. Jakie było jej zdziwienie, kiedy parę kroków przed nią stał przystojny, czarnowłosy chłopak. Był od niej młodszy, może nawet o dwa lata, lecz jej to właściwie nie przeszkadzało. Ba! Vanessa sto razy bardziej wolała uprawiać seks z młodszymi od siebie, ponieważ wówczas czuła się bardziej subtelna, bardziej kobieca. Poza tym pieszczenie i całowanie jędrnej skóry to zawsze jakaś odmiana od tej starej, pomarszczonej.
W oczach nowoprzybyłego pojawił się dziwny błysk, kiedy ten lustrował ją wzrokiem.
- Witaj – zaczęła delikatnym głosem, podchodząc do niego powoli i zmysłowo kręcąc biodrami. Gdy dziewczyna już przed nim stała, położyła ręce na jego ramionach, przejeżdżając przy okazji dłonią po jego miękkich włosach. Cudownie pachniał, to musiała przyznać. Brunet pewnie złapał ją w talii i uśmiechnął się zawadiacko, sprawiając, że na jego policzkach pojawiły się urocze dołeczki. Był piękny.
- Lepiej zamknij oczy – szepnął chłopak raptownie, lecz nim zdążyła wykonać jego polecenie, poczuła, jak odrywa się palcami od ziemi. Świat wokół niej szalenie wirował, bała się. Jakie było jej zdziwienie, kiedy nagle pojawili się w jakimś małym pokoiku. Z niepokojem rozglądała się wokół i już otwierała buzię, by zacząć krzyczeć, lecz uniemożliwiły jej to usta czarnowłosego. Całował ją mocno, w pewnych momentach nawet brutalnie. Z zachłannością przygryzał jej dolną wargę, sprawiając, że ta stała się bardziej czerwona i nabrzmiała. Jego ręce błądziły po ciele dziewczyny, jednak wbrew wszystkiemu robiły to delikatnie, subtelnie. Powoli gładził jej talię, nogi, pupę. Vanessa przez moment nie wiedziała, co się dzieje, wokół nich była jakaś dziwna magia, która z niewiadomo jakiej przyczyny coraz bardziej pchała ją w jego ramiona.
Kiedy ten wreszcie oderwał od niej usta, przenosząc je na roznegliżowaną szyję, nareszcie była zdolna coś powiedzieć, krzyknąć. Przeliczyła się, niestety, bo z jej krtani wydobył się tylko znikomy szept, który został poprzedzony krótkim jękiem.
- Kim jesteś? Gdzie...
Chłopak, słysząc jej głos, ponownie przeniósł swoje wargi na jej. Nim jednak znów zachłannie się w nie wpił, również szepnął, by nie psuć chwili.
- Później – zaczął, lekko dotykając językiem jej zębów. – Wszystko opowiem ci później, a teraz działaj. Wiesz, co masz robić, prawda?
Więcej nie musiał mówić.
Vanessa wiedziała, powoli popychając go w stronę łóżka. Vanessa wiedziała, zaczynając go coraz mocniej i szybciej pieścić i całować. Vanessa wiedziała, zmysłowymi ruchami zdejmując jego i swoje ubrania. Vanessa wiedziała, biorąc jego penisa do ust. Vanessa wiedziała, kiedy słyszała jego spazmatyczny oddech, głośne westchnienia i jęki. Vanessa wiedziała, gdy ten powoli zaczynał przejmować kontrolę nad jej ciałem. Vanessa wiedziała, czując jego oddech na swoich piersiach. Vanessa wiedziała, gdy ten z pożądaniem w oczach wbijał się do jej wnętrza. Vanessa wiedziała, czując, jak - na początku powoli, a później nabierając tempa - się w niej poruszał. Vanessa wiedziała, zaciskając dłonie w pięści i wbijając paznokcie w skórę. Aczkolwiek kiedy najpierw ona szczytowała, zaciskając wokół jego członka mięśnie, a następnie on krzycząc w największym akcie spełnienia imię jakiejś kobiety, Vanessa nie wiedziała już nic.
Dziesięć minut później dalej w milczeniu odpoczywali, leżąc wygodnie na łóżku do pasa przykryci kołdrą. Brunetka wpół siedziała, opierając się rozgrzanymi plecami o zagłówek i czując, jak chłopak delikatnie bawi się jej lewym sutkiem, który pod wpływem dotyku twardniał. To miłe, pomyślała Vanessa, przymykając oczy. Zazwyczaj dziewczyna po odbytym stosunku musiała jak najszybciej się ubrać i wyjść, nie mogąc chociaż minutki odsapnąć. Wówczas czuła się, jakby była jakimś robotem, który w ogóle nie ma uczuć, którego każdy traktuje jak śmiecia, którego jedynym zadaniem jest dawanie przyjemności komuś, który nie ma żadnych większych wartości w życiu, który egzystuje wyłącznie dla pieniędzy. I poniekąd to prawda, lecz czasami Vanessa pragnęła poczuć się doceniona, jak prawdziwa kobieta, jak właśnie w tym momencie.
- Jesteś piękna – powiedział chłopak raptownie, wywołując u dziewczyny delikatne rumieńce. W rzeczy samej jeszcze nigdy nie czuła się w podobny sposób. Popatrzyła na niego uspokojonym wzrokiem i uśmiechnęła się. Brunet nie odwzajemnił jednak gestu, tylko smutno wpatrywał się w jej twarz. – Nie mam pieniędzy, żeby ci zapłacić. Ostatnie wydałem na dobę w tym pokoju.
Vanessę zaskoczył trochę swoją szczerością. Jeszcze nikt nigdy aż tak bardzo jej nie zadziwiał swoją osobą, zachowaniem.
- Nic nie szkodzi – zaczęła opanowanym tonem, a po chwili niespodziewanie dodała: - Ten jeden raz mogę pomóc komuś odprężyć się za darmo. Korona mi z głowy nie spadnie.
Chłopak roześmiał się w odpowiedzi, na nowo zaczynając zabawę z jej sutkiem.
Parę minut później jednak szybko wyskoczył spod kołdry, po czym stanął na środku pokoju, sprawiając wrażenie, jakby czegoś szukał. Dziewczyna za to z ciekawością lustrowała go wzrokiem, zatrzymując go na dłużej na podbrzuszu. Brunet prawdopodobnie uprawiał jakiś sport albo ćwiczył, bo mimo swojego dość młodego wieku, miał niezwykle umięśnione ciało. Do tego przystojna, w pewnym sensie nawet arystokratyczna twarz, czarne, dłuższe włosy i ten uśmiech, od którego aż miękły kolana.
Był idealny.
- Wreszcie – powiedział nagle sam do siebie i szybko skierował się w stronę jednej z szafek. Wziął coś z niej do ręki, po czym ponownie położył się koło dziewczyny. Kiedy zauważył, że ta ciągle mu się przyglądała, puścił jej perskie oko, pijąc przy okazji dość spory łyk z nowoznalezionej butelki. Skrzywił się mimowolnie, ale również jeszcze bardziej odprężył.
- Chcesz? – spytał, unosząc w jej kierunku butelkę ze złotawym płynem w środku. – Ognista Whiskey, strasznie daje po dupie.
- Nigdy nie słyszałam – odrzekła zdziwiona, ale pokręciła przecząco głową. Nigdy nie piła niczego w pracy. To była jej dewiza, zawsze się tego trzymała i do tej pory źle na tym nie wyszła. Chłopak nie nalegał. Wzruszył nieznacznie ramionami i znów pociągnął zdrowo. – Nie wolno ci jeszcze spożywać alkoholu, nie skończyłeś osiemnastu lat.
Brunet spojrzał na nią ze zdziwieniem, lecz widząc na jej twarzy rozbawienie, roześmiał się głośno.
- Tobie też nie wolno uprawiać seksu z nieletnimi. Mogę cię pozwać do sądu za gwałt, wiesz o tym doskonale, prawda?
Dziewczyna milczała zaciekle, a po chwili namysłu przybliżyła usta do jego, nieznacznie je dotykając. Uwielbiała, jak wtedy mężczyźni na nią patrzyli. Z pożądaniem. Jakby była jedyną kobietą na świecie. Niestety, brunet tak łatwo nie dał się wyprowadzić z równowagi. Niemniej, zabawa, którą ta rozpoczęła, przypadła mu do gustu, ale to on zaczął układać pionki. Odstawił butelkę na stolik przy łóżku, po czym delikatnie złapał ją za podbródek, uważnie patrząc w jej oczy.
- Jak się nazywasz? – zapytał głębokim głosem, przejeżdżając językiem po jej dolnej wardze. Dziewczyna mimowolnie zadrżała, nagle zdając sobie sprawę, że po raz pierwszy w życiu była od kogoś stuprocentowo zależna. A przecież to ona miała tak na niego działać!
- Vanessa.
- Syriusz.
A żeby zupełnie zapieczętować nową znajomość, panicz Black ponownie wpił się w usta dziewczyny. Zwinnym ruchem przerzucił nogę przez jej biodra, dostając się przy okazji językiem do środka buzi brunetki.
Ich gra rozpoczęła się na nowo.
Na niebie pojawiła się pierwsza gwiazdka.
*
Pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia zapowiadał się naprawdę przyjemnie. W domu państwa Potterów panował spokój, a jedynymi dźwiękami rozchodzącymi się po pomieszczeniach były ciche, ale głębokie oddechy. Rodzina spała jeszcze smacznie. W końcu w Wigilię siedzieli do późna, rozmawiając, śmiejąc się i jedząc. Także teraz nadszedł czas na odpoczynek.
Niestety, nie każdemu było to dane.
Jamesa Pottera obudziło głośne szuranie z pokoju naprzeciwko. Z zaciekawieniem wyszedł z łóżka, a później podążył na korytarz. Przyłożył ucho do drzwi, które wprowadzały do „komaty” jego siostry, jego Lily. Kiedy ten dziwny dźwięk się powtórzył, bez wahania nacisną na klamkę, by wtargnąć do środka. Bez zaprosznia.
Nim jednak zdążył w jakikolwiek sposób zareagować na to, co zobaczył, w jego stronę poleciała poduszka, której towarzyszył głośny pisk.
- Jaames! Ty idioto! Przebieram się, wynocha!
Brunet jednak zamiast wyjść został w środu z szerokim uśmiechem na twarzy. Lily stała w prawym rogu przy łóżku w samej bieliźnie. W oczach Pottera pojawił się dziwny błysk. Widząc aczkolwiek jej mordercze spojrzenie, spróbował się opanować i przynajmniej nie wybuchnąć śmiechem z jej głupiej miny. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę, że gdyby chociażby cicho parsknął, dziewczyna nie odezwałaby się do niego przez co najmniej tydzień.
- Och, Liluś, przestań panikować.
Puścił jej perskie oko, po czym bezceremonialnie rozłożył się na jednym z foteli i z ciekawością przyglądał się rudowłosej. Wściekłej rudowłosej.
- Ja. Nie. Panikuję – wycedziła przez zaciśnięte zęby, mrużąc groźnie oczy.
- Przecież jak byliśmy mali, to paradowałaś przede mną całkiem goła – prychnął, próbując sobie jednak tego nie wyobrażać na „dorosłej” Lily. Poczuł, jak przez ciało przechodzą mu dreszcze, by po chwili skumulować się w tej jednej części ciała. Cholera, zaklął w myślach, poprawiając się na siedzeniu, żeby niczego nie było widać.
- James, to było jakieś paręnaście lat temu! Teraz należy mi się choć trochę prywatności, prawda?! Dlatego powtórzę ostatni raz: wynoś się stąd!
- Lily, no...
- James! – krzyknęłą, łapiąc kołdrę i się nią zakrywając. Może i był jej bratem, ale kiedy tylko się nad tym dogłębnie zastanowiła, wstydziła się stać przed nim w samej bieliźnie.
- Dobra, dobra, już idę, bo zaraz cię coś strzeli i zwariujesz jeszcze bardziej – westchnął Potter, podnosząc ręce do góry w akcie poddania. Podszedł do drzwi, otworzył je jednym ruchem, po czym odwrócił się do Lily, która groźnie się w niego wpatrywała, i znów się do niej szeroko wyszczerzył.
Nim jednak kolejna poduszka zdążyła w niego udeżyć, szybko zamknął drzwi, słysząc, jak ta głośno warczy. Zaśmiał się donośnie, lecz kiedy podniósł głowę i zauważył swoją matkę, której oczy ciskały błyskawicę, jego radość natychmiast zniknęła. Już otwierał buzię, żeby coś powiedzieć na swoją obronę, ale natychmiast zaniechał. Doskonale zdawał sobie sprawę, że już po nim, bez względu na to, co powie czy zrobi.
- Przesadziłeś, Jamesie Potterze! – wykrzyknęła z furią, robiąc się cała czerwona na twarzy. – Jak mogłeś zobić coś tak... coś tak obrzydliwego! Niech tylko ojciec się o tym dowie! A pomyślałeś o tym, co będzie czuła Lily, kiedy wreszcie sobie wszystko przypomni!? Myślisz, że będzie się dobrze czuła w twoim towarzystwie, wiedząc, że widziałeś ją nago!?
- Lily nie była taka zupełnie naga – wtrącił się brunet, ale widząc twarz Dorei, pożałował, że w ogóle się odezwał. Spuścił głowę, a jego wzrok powędrował prosto na kamienną posadzkę. Czuł się jak dziecko przyłapane przez rodzicielkę, gdy zrobiło coś bardzo głupiego. A może i w tym momencie też tak było?
- Postąpiłeś jak prawdziwa świnia, James. Zawiodłam się na tobie, strasznie się zawiodłam.
Ku jego zdziwieniu, swoje ostatnie słowa wypowiedziała cicho, ale przez to ich znaczenie jeszcze bardziej bolało.
Faktycznie, zachował się jak kompletny dupek.
Dorea westchnęła i rzucając ostatnie smętne spojrzenie synowi, zeszła na dół. Nie mogła po prostu uwierzyć, że wychowała kogoś aż tak... niewychowanego. W życiu nie domiśliłaby się, żeby jej pierworodny syn postąpiłby tak karygodnie. Oczywiście, zdawała sobie sprawę, że jest młody, a wówczas wkracza się w te bardziej może nie seksualne, ale związane z pożądaniem aspekty życia. Ale przecież on bezceremonialnie wykorzystał tę sytuację, by podglądać Lily!
Jej dość oburzone rozmyślania przerwało ciche pukanie do drzwi.
Dorea zmarszczyła brwi, zastanawiając się, kto to może być o tak wczesnej porze. Podeszła do drzwi głównych, wcześniej postanawiając jeszcze raz, ale tym razem całkiem poważnie, porozmawiać z synem.
- Dzień dobry i wesołych świąt.
W wejściu stał nie kto inny, tylko najlepszy przyjaciel jej syna i uśmiechał się do niej nieśmiało. Co było dziwne.
- Syriusz? – zapytała zdzwiona, ale szybko odwzajemniła gest i ruchem ręki zaprosiła go do środka. – Witaj i wzajemnie. Wejdź, wejdź, zaraz zawołam Jima.
- Nie musi się pani fatygować – odparł swobodnie, ale w jego głosie pobrzmiewała nutka zdenerwowania. – Wiem, gdzie ma pokój.
Dorea uśmiechnęła się w odpowiedzi, z ciekawością przyglądając się, jak młody panicz Black z pewnością kroczy po schodach. Westchnęła pod nosem, po czym udała się do kuchni z zamiarem przyżądzenia śniadania.
Syriusz zaś nie za bardzo wiedząc, co dalej zrobić i jak potoczy się jego dalsze życie, wziął parę głębszych oddechów i zapukał do drzwi. Po ich drugiej stronie dało się słyszeć szybkie szuranie, a później coraz głośniejsze kroki.
- Liluś, wiem, że nie powinieniem wchodzić do twojego pokoju, ale... – zaczął mowić James, zanim stanął twarzą w twarz ze swoim najlepszym przyjacielem, który z uniesioną brwią przyglądał mu się z szerokim uśmiechem. Za to na facjacie Pottera widać było tylko oznaki zaskoczenia.
- Łapa?
- Ale? – zapytał Black, bez uprzedzenia wchodząc do środka. – Czyżbyś przyłapał na czymś naszą kochaną Lilkę?
Jego ciekawość jeszcze bardziej się pogłębiła, kiedy na policzkach Jamesa wykwitły delikatne rumieńce. Odchrząknął tylko, omijając wzrokiem Syriusza, a potem go opuszczając. Najwidoczniej na jego palcach było coś niezwykle interesującego.
- Hej, Rogacz, coś zmalował?
- WidziałemLilywbieliźnie – wymamrotał pod nosem tak cicho, że Łapa ledwo zrozumiał jego słowa. Przez chwilę wpatrywał się w przyjaciela w całkowitym szoku, po czym niespodziewanie wybuchnął śmiechem.
- Nie gadaj! Naprawdę?
James uśmiechnął się lekko, a jego ręka machinalnie powędrowała do włosów, by je jeszcze bardziej zmierzwić.
- Coś czuję, że wkrótce da ci nieźle popalić. O ile do końca życia nie przestanie się do ciebie odzywać. Hej, a w ogóle to jak wyglądała?
James nic nie odpowiedział. Nie musiał. Wystarczyło, że Łapa popatrzył w jego rozmarzone oczy. Znów się roześmiał i po przyjacielsku poklepał go po plecach. Wiele mógł się spodziewać po Rogaczu, kiedy ten przebywał w towarzystwie Rudej, ale po głowie raczej chodziły mu pomysły typu głupie żarty i dogadywanki. Jakoś nie spodziewał się, że w ich relacji pojawi się coś bardziej intymnego.
- Łapa!
Nie zdążył nawet odpowiedzieć, ponieważ w jego ramionach wylądowała naprawdę szczęśliwa rudowłosa. Szeroko się uśmiechając, pocałowała przyjaciela w policzek i potargała mu jeszcze bardziej fryzurę.
- Co tutaj robisz? – zapytała, z ciekawością się mu przyglądając. Zmrużyła po chwili oczy, próbując przejrzeć go na wylot. – Chyba mam jakieś zwidy, ale coś się u ciebie zmieniło. Może to się wyda głupie, ale mam dziwne uczucie, że zmężniałeś.
Uśmiechnęła się ciepło w jego stronę, nie zauważając, jak ten drgnął na jej słowa. Czyżby był aż tak przewidywalny?
- No nieważne, nie będę wam przeszkadzać, chłopaki – mówiąc to, skierowała się w stronę wyjścia. Stanęła jednak we framudze i rzuciła przez ramię: - A z tobą, Jim, mam jeszcze do pogadania.
Ku jej dość groźnej przestrodze, James ze świstem wypuścił wstrzymywane powietrze. Syriusz popatrzył na niego ze zdziwieniem.
- Nazwała mnie „Jim”, czyli jeszcze dzisiaj mi wybaczy – uśmiechnął się szeroko i usiadł na łóżku. Łapa zajął miejsce przy biurku, na krześle. – A właśnie, co tutaj robisz? Jakoś nie zdążyłem wcześniej zapytać.
- Rogacz, słuchaj – zaczął, ale na chwilę przerwał, próbując jakoś poukładać wszystko w głowie – zwiałem od starych. Nie mogłem już tam dłużej siedzieć i słuchać o tej całej czytości krwi i o cudownym Voldemorcie. Miałem dosyć, serio.
Zamilkł, dając Jamesowi czas na przetrawienie tych słów.
- Nie ma sprawy, stary. Możesz zostać jak najdłużej tylko będziesz chciał. Właściwie to bym się nawet obrził, gdybyś nie przeszedł do mnie.
Potter puścił mu perskie oko.
- Hę? – zapytał Syriusz, nie do końca rozumiejąc. – Skąd wiedziałeś, że...
- No proszę cię, Łapciu, nie ośmieszaj się – parsknął James, przeciągając się. – Znam cię od jedenastego roku życia. Wiem, o co chciałeś zapytać, i powtarzam, że możesz tutaj z nami zamieszkać.
Syriusz otwierał już buzię, by coś dodać, lecz James szybko wszedł mu w słowo.
- I na pewno nikt nie będzie miał nic przeciwko.
- Jak ty to robisz? – zapytał z podziwem Black, po czym uśmiechnął się do niego z wdzięcznością. – Dzięki, ratujesz mi po prostu życie.
Z dołu dobiegł ich donośny trzask, a po nim dość mocne przekleństwo. Wtem pojawił się również głośny śmiech Lily, do której szybko dołączyła Dorea. Jak widać, Charles musiał coś zmajstrować.
- A tak w ogóle, to jak tam z Rudą? – zadał pytanie Syriusz, patrząc uważnie na przyjaciela. Jim prawdopodobnie musiał myśleć o tym samym, ponieważ uśmiechnął się lekko, wzdychając.
- Ciężko będzie, jak już się dowie prawdy. Rodzice zdążyli się do niej przyzwyczaić. Poza tym wydaje mi się, że dzięki niej w domu zrobiło się tak... no nie wiem, bardziej magicznie? W każdym razie jestem wręcz pewny tego, że będę musiał z nią przyjeżdżać do domu jak najczęściej. Inaczej rodzice mnie wykastrują – dodał, widząc zaciekawioną minę Blacka, który parsknął śmiechem.
- Wiedziałem, że tak będzie.
- Racja – potwierdził James, a po chwili zaśmiał się głośno. – Żałuj, że nie było cię wczoraj na Wigilii. Po raz pierwszy widziałem naprawdę wkurzoną Apollonię, której nigdy nie dawano dojść do słowa. Poza tym Lily prawie ciągle z niej żartowała. A Owen i Anthony po prostu ją uwielbiają. Przez cały wieczór nie pozwolili jej od siebie odejść. A wiesz, jacy są bliźniacy...
Syriusz odwzajemnił spojrzenie Jamesa, przez co obaj głośno parsknęli.
- A ty kiedy dokładnie zwiałeś? Dzisiaj prawda?
Łapa pokręcił głową, mając nadzieję, że temat nie zejdzie na...
- Wczoraj? To co właściwie robiłeś w Wigilię?
...Wigilię.
- Wynająłem sobie pokój w Dziurawym Kotle i... ten... – zająkał się pod czujnym spojrzeniem kumpla – sprowadziłem do niego przyjaciółkę.
James zastanawiał się przez moment, marszcząc czoło.
- Przyjaciółkę? Jaką przyjaci... Och! – Zrozumienie na twarzy Pottera było doskonale widoczne, lecz mieszało się z zaskoczeniem. Po chwili wyszczerzył zęby w jego stronę. – I jak było?
- Powiem tak: musisz kiedyś spróbować.
- Nie omieszkam.
Ich radosny śmiech słychać było jeszcze przez ponad pół godziny.
*
W końcu nadszedł ten dzień. A było to dokładnie dwudziestego dziewiątego grudnia.
Rodzina Potterów wraz z Syriuszem i Lily siedziała w salonie, rozmawiając na wszelakie temat, co jakiś czas głośno się śmiejąc. Ich wręcz szampański nastrój przerwało stanowcze pukanie do drzwi. Pani Potter zwinnym ruchem poderwała się z miejsca, chwilę później znikając w korytarzu. Nie minęło pięć minut, kiedy wróciła. Tym razem radość na jej twarzy całkowicie ustąpiła miejsca żalowi i niechęci. Panowie, widząc osobę, którą przyprowadziła Dorea, również zamarli, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Jedyną osobą, na której twarzy dalej malowała się bezgraniczna wesołość, była Lily.
- Dzień dobry, profesorze – przywitali się jednocześnie James i Syriuszem.
Dumbledore uśmiechnął się do nich dobrotliwie. Swoje spojrzenie jednak zaraz przeniósł ku Charlesowi, któremu kiwnął głową.
- Siadaj, Albusie – zaproponował pan domu, wskazując na fotel. – Co cię do nas sprowadza?
- Właściwie to przyszedłem porozmawiać z Lily – oznajmił, po czym zwrócił się do dziewczyny: - Mógłbym cię prosić? Tylko uprzedzam, że ta rozmowa będzie dość nieprzyjemna.
Rudowłosa zmarszczyła czoło, zastanawiając się nad słowami swojego wujka. Pokiwała jednak głową, wstając i prowadząc go do kuchni. W jej ślady natychmiast poszedł James, z całego serca pragnąc być obecnym przy powrocie pamięci dziewczyny.
- Wybacz mi, James. Wolałbym porozmawiać z Lily w cztery oczy – zdecydował dyrektor pewnym tonem, a kiedy zauważył, że dziewczyna zniknęła za drzwiami, dodał: - Łatwiej jej będzie przyjąć te wszystkie nowości przy mniej znanej jej osobie. Uwierz mi, James, twoja obecność mogłaby być dla niej niebezpieczna.
Chłopak westchnął ze zrezygnowaniem, ale posłusznie z powrotem usiadł na kanapie.
Albus Dumbledore wszedł do kuchni, a jego wzrok od razu powędrował do Lily, która stała przy blacie i parzyła herbatę. Uśmiechnęła się do niego zachęcająco i parę sekund później bez pytania postawiła przed nim szklankę z napojem.
- Dziękuję.
Przez chwilę w pomieszczeniu panowała cisza, każdy zatopiony był we własnych myślach. Wreszcie Dumbledore odchrząknął, postanawiając nie przedłużać więcej nieuniknionego. Wyciągnął różdżkę, po czym machnął nią stanowczo, wyczarowując wokół nich zaklęcie wyciszające. W końcu wyjął z kieszeni szaty małą fiolkę, wręczając ją swojej uczennicy.
- Co to jest? – spytała zdziwiona dziewczyna, z uwagą przyglądając się buteleczce.
- Antidotum – odparł spokojnym tonem Dumbledore. – Na twoją tymczasową utratę pamięci. Jak wypijesz, to...
- Ale przecież wszystko ze mną dobrze – przerwała stanowczo. – Nie jestem chora.
- Czyżby? W takim razie udowodnij to i wypij eliksir. Jeżeli faktycznie nic ci nie jest, może ci się zrobić tylko niedobrze. Jeżeli jednak mówię prawdę, ostrzegam, że w twojej głowie wybuchnie kakofonia przeróżnych wspomnień, co raczej nie będzie przyjemne.
Rudowłosa w zamyśleniu wpatrywała się w profesora.
- Dlaczego w ogóle coś takiego insynuujesz, wujku? – spytała, nie rozumiejąc. – Przecież ja naprawdę wszystko doskonale pamiętam. Na przykład jak bawiłam się z Jimem i Łapą na dworze i było tak strasznie zimno, że prawie zamarzliśmy. Albo jak rodzice kupili mi...
- To nie są twoje wspomnienia, Lily – wtrącił Dumbledore, a jego twarz wyrażała całkowite skupienie i powagę. Swoim bystrym spojrzeniem starał się lustrować wszystko, co tylko działo się wokół. – Memoriamburi. Ta choroba pourazowa polega właśnie na wymazywaniu wspomnień i tworzeniu nowych, zupełnie nieprawdziwych.
Lily milczała zaciekle, nie wierząc w ani jedno słowo swojego wujka. Chociaż czuła, że po części ten ma rację. Poza tym nigdy nie żartował w podobnych sytuacjach.
- Na przykład uważasz mnie za swojego wuja. To nieprawda – zaprzeczył, kręcąc przy okazji głową. – Nie jesteśmy ze sobą w żaden sposób spokrewnieni.
Dziewczyna musiała zamknąć na chwile oczy, ponieważ poczuła w czaszce przeogromny ból. Minął jednak tak szybko, jak zaistniał. Niemniej, nie było to miłe uczucie.
- Powoli, ale coraz mocniej zaczyna cię boleć głowa – powiedział pewnie profesor. – To jest główny skutek uboczny powracania prawdziwych wspomnień. Dlatego musisz wypić ten eliksir, inaczej stracisz nie tylko wspomnienia, ale także i pamięć.
- Boję się – przyznała Lily, patrząc ze strachem prosto w tęczówki swojego... profesora? Widząc aczkolwiek jego zdziwioną minę, dodała: - Że to, co mówisz... znaczy, pan mówi okaże się prawdą. Pamiętam niektóre rzeczy, a właściwie to sny. Przychodziły do mnie niespodziewanie i nigdy nie mogłam się obudzić, dopóty się nie skończyły. Czasami były naprawdę przyjemne i takie kolorowe, ciepłe, ale przeważnie takowe szybko się kończyły, a ich miejsce zajmowały bardzo ponure i przerażające wizje. Parę razy nawet się powtarzały, lecz jak się budziłam, niewiele pamiętałam. Do teraz... One powracają, profesorze.
I jakby na potwierdzenie swoich słów Lily mocno złapała się za skronie. Przez moment poczuła, jakby przez jej głowę przeleciała błyskawica.
Albus Dumbledore szybko włożył jej eliksir do ręki.
- Wypij – poprosił. – Zrób to, zanim się zacznie.
Rudowłosa posłusznie jednym haustem wychyliła zawartość fiolki.
Przez pierwsze parę sekund dokładnie czuła, jak płyn z gardła przepływa jej prosto do żołądka. Moment później zrobiło jej się strasznie niedobrze, ale nim zdążyła zarejestrować kolejny uboczny efekt działania eliksiru, z jękiem osunęła się na oparcie krzesła. W jej głowie znikąd zaczęły pojawiać się przeróżne obrazy, które raz były jasne i bardzo wyraźne, a następnie rozmyte i niecałkowite. Z zaszokowaniem próbowała nadążyć nad ich projekcją, zatrzymać się przynajmniej w jednym z nich. Już wyciągała rękę, by czegoś się mocno chwycić i nie puścić, kiedy raptownie wszystko zniknęło. Wokół roznosił się tylko głuchy odgłos ciszy.
Cała ta akcja nie trwała dłużej niż pięć minut, ale wykańczała organizm jak po wielokilometrowym biegu.
Zdezorientowana dziewczyna patrzyła prosto na sylwetkę profesora Dumbledore’a, który uśmiechnął się do niej dobrodusznie, lecz ze smutkiem.
- Cieszę się, że do nas wróciłaś, Lily.
- Dziękuję – wyszeptała tylko, widząc, jak ten kieruje się w stronę drzwi. Kiwnął jej głową, po czym wyszedł. Rudowłosa już nawet nie próbowała zatamować łez, które skutecznie i niezatrzymanie wypływały z jej oczu. Schowała głowę w rękach i najzwyczajniej w świecie się rozpłakała.
Nie wiedziała, ile tak siedziała, kiedy poczuła na ramieniu czyjś delikatny uścisk. Uniosła zapłakaną twarz, ale widząc Jamesa, coś w niej pękło. Raptownie uświadomiła sobie, co się działo podczas jej „nieobecności”. Wpatrywała się prosto w jego czekoladowe tęczówki, próbując dojść do głosu.
- Wyjdź stąd, Potter – wyszeptała błagalnym tonem. – Proszę ci, idź sobie.
W odpowiedzi James pokręcił tylko przecząco głową.
- Lily, jak...
- Idź sobie! – wykrzyknęła wreszcie i w ogóle się nie zastanawiając, uciekła z kuchni. Wpadła prawie na kogoś w korytarzu, ale nawet nie zwróciła uwagi, kto to był. Rzuciła się na górę po schodach, a parę sekund później słychać było tylko głośne trzaśnięcie drzwi od jej pokoju.
Charles ze smutkiem wpatrywał się w miejsce, w którym dopiero co znikła jego Lila, którą naprawdę powoli zaczynał traktować jak własne dziecko. Zastanawiał się nad tym, w jak ciężkiej sytuacji teraz się znalazła. Chciał jej po prostu pomóc. Przecież nie będzie patrzył, jak dziewczyna cierpi.
Z rozmyślań wybudziła go czyjaś ręka, która oplotła się wokół jego własnej. Kątem oka popatrzył na swoją żonę, na której twarzy poranna radość i szczęście zdały się wyparować. Otwierał buzię, by coś powiedzieć, ale przerwał mu w tym głośny krzyk.
- Rogacz, wracaj tutaj!
Syriusz pobiegł za przyjacielem, starając się go powstrzymać przed ponownym wtargnięciem do Lily. Doskonale zdawał sobie sprawę, że dziewczyna w tym momencie stokrotnie woli zostać sama. Rozumiał jednak wybór przyjaciela: Jim po prostu się martwił.
Ku zdziwieniu wszystkich, parę minut potem James wrócił na dół z opuszczoną głową.
- Znowu mnie wywaliła.
- Jim, kochanie – zaczęła Dorea, podchodząc do swojego syna – ona potrzebuje prywatności. Przynajmniej przez pół godziny. Musi sobie teraz wszystko od nowa poukładać w głowie, a to nie jest łatwe. I na pewno nie pomożesz jej, kiedy będziesz ją ciągle nachodził.
Pani Potter przytuliła kruczoczarnego, mierzwiąc mu lekko włosy.
Lily za to w biegu przemierzała przez pokój, całkowicie nie zdając sobie sprawy z trwającego dramatu na dole. Wrzucała wszystkie swoje rzeczy do kufra, nawet nie zawracając sobie głowy ich poskładaniem. Chciała jak najszybciej uciec z tego domu i od tych ludzi. Oczywiście bardzo lubiła Potterów, uważała, że są cudownymi ludźmi, ale nie mogła znieść myśli, że obce osoby zastąpiły jej własnych rodziców.
Na samo wspomnienie Karen i Marka gula niebezpiecznie rosła w jej gardle.
Kiedy już wszystko spakowała, usiadła na łóżku z westchnieniem. Nie miała pojęcia, gdzie się podziać i co będzie robić do czasu powrotu do Hogwartu. Wiedziała tylko jedno: nie ma prawa dłużej nadużywać gościnności Potterów.
Wzięła parę głębszych oddechów, próbując się uspokoić, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Uchyliły się one nieznacznie. Mimo że siedziała doń tyłem, domyślała się, kto ją naszedł.
- Potter – warknęła – ile razy mam ci powtarzać, że nie chcę cię widzieć!
- Czy mnie też to dotyczy? – zapytał Charles w zamyśleniu i wszedł niepewnym krokiem do środka. – Wszakże też jestem Potterem.
Lily natychmiast się odwróciła, będąc całkiem zaskoczoną.
- Och, to pan. Przepraszam – powiedziała ze skruchą, opuszczając głowę. – Myślałam, że to James.
- Domyśliłem się – wbrew całej tej sytuacji, pan Potter zaśmiał się lekko, co było miłą odskocznią. Dziewczyna nie potrafiła nie odwzajemnić smutnego uśmiechu. – Nie przejmuj się nim, Lila, on naprawdę się martwi. I przez to jest taki...
- Narwany? Chaotyczny?- podsunęła sarkastycznie rudowłosa, wywołując na twarzy Charlesa szeroki uśmiech. – Przepraszam za tą całą sytuację i dziękuję zarazem. Wiem, że gdyby nie państwo, mogłabym co najmniej zwariować.
- Ależ to była czysta przyjemność!
- Szczerze powiedziawszy, ja też się dobrze bawiłam – powiedziała spokojnym głosem, a jej oczy przez chwilę nabrały dziwnego blasku. Po chwili jednak przeniosła swoje spojrzenie na kufer spoczywający obok.
- Chodźmy na dół, pewnie się już niecierpliwią.
- Cóż – chrząknęła – właściwie to będę się już zbierać. Nie chcę ponownie nadużywać państwa gościnności. I przepraszam, ale naprawdę nie mogę jeszcze spojrzeć reszcie w oczy. Nie potrafię po tym wszystkim. Zanim jeszcze pójdę, mam do pana ogromną prośbę. Podziękowałby pan ode mnie pani Potter?
- Lila, ale...
Nie dała mu jednak dokończyć, tylko rzucając ostatnie spojrzenie Charlesowi, teleportowała się z głośnym trzaśnięciem. Pan Potter przyglądał się, jak mgiełka powoli opada. Cholera, zaklął w myślach, po czym wybiegł z pokoju.
– Lila się teleportowała – oznajmił, wpadając do kuchni - i kazała przekazać wam podziękowania. A szczególnie tobie, kochanie.
Pan Potter patrzył z uwagą na zaskoczoną żonę, na której twarzy po chwili wymalowało się niedowierzanie. Kiedy aczkolwiek ponownie rozległ się trzask aportacji, opadła z jękiem na krzesło. Syriusz i Charles od razu poszli w jej ślady.
- Mam nadzieję, że uda mu się ją znaleźć.
*
Kiedy tylko zobaczyła swój dom, który wyglądał prawie jak ruina, do jej oczu napłynęły gorzkie łzy. Całą siłą woli próbowała je powstrzymać, nie dając się złamać. Wzięła parę głębszych oddechów i udając pewną siebie, weszła do środka. Zostawiła kufer w dawnym salonie, po czym z niedowierzaniem zaczęła rozglądać się wokół. Nie mogła uwierzyć, że jeszcze pół roku temu był to zwyczajny dom, w którym mieszkała przez całe swoje życie. To w nim robiła pierwsze kroki, przeżywała troski, smutki, ale również i dni pełne radości i miłości. Pamiętała, jak była mała, to biegała wzdłuż i wszerz wraz z Petunią, śmiejąc się i krzycząc na zmianę. Mama wtedy patrzyła na nie z tym swoim uśmiechem, robiąc coś w kuchni – według Lily jej drugim pokojem. Karen właśnie tam spędzała najwięcej czasu, ponieważ najbardziej ze wszystkich czynności domowych uwielbiała gotować i piec, a w szczególności ciasta różnego rodzaju.
Teraz w każdym pomieszczeniu panowała ciemność i chłód, które wywoływały dreszcze u dziewczyny. W kątach ścian zauważyła pajęczyny, a wszędzie panoszył się kurz. Do jej nozdrzy doleciał zapach stęchlizny, przez co przekręciło jej się coś w żołądku.
W osłupieniu i bezruchu stała na środku korytarza. Spodziewała się prawie wszystkiego, lecz to, co zobaczyła, przerosło jej wszelkie oczekiwania. Miała nadzieję, że jak tutaj przybędzie, spotka się z Petunią i wytłumaczy jej całe to swoje dziwne zachowanie. Próbowała wierzyć, iż przez śmierć rodziców staną się sobie bliższe; tak, jakby było kiedyś, zanim ta poszła do Hogwartu.
Niestety, Petunii tutaj nie było i nie miała pojęcia, gdzie jest.
Złapała rączkę kufra i po raz ostatni rozejrzała się dookoła. Chciała zapamiętać każdą część domu. Wtem jej wzrok powędrował na starą komodę, na której do tej pory stały ramki ze zdjęciami całej rodziny. Nie mogła na nie patrzeć, dlatego z hukiem wypadła na zewnątrz, nie zwracając nawet uwagi na zamknięcie drzwi. Skierowała się w stronę głównej ulicy, a później skręciła w alejkę prowadzącą prosto do kościoła i na cmentarz. Musiała chociaż sprawdzić, czy właśnie tam zostali pochowani jej rodzice. Wszakże była tego pewna aż na dziewięćdziesiąt dziewięć procent.
Kiedy tylko przekroczyła bramę cmentarza, zaczęła przechadzać się i rozglądać po wszystkich grobach. Nie miała pojęcia, w którym miejscu dokładnie leżą jej rodzice. Wreszcie po jakiejś półgodzinnej wędrówce Lily stanęła sztywno naprzeciwko białego marmuru. Przykucnęła na jedną nogę, delikatnie głaszcząc lodowatą nawierzchnię pomnika. Nie mówiła nic, słowa całkowicie nie były potrzebne, a nawet przeszkodziłyby w tej szczególnej chwili.
Rudowłosa usiadła na ławeczce obok i cicho łkając, wpatrywała się w wygrawerowane na czarno imiona rodziców, datę ich narodzin oraz śmierci, a także słowa pełne miłości i prawdy o całym ich życiu: Człowiek jest po to, aby kochać. Jeżeli nie kocha – to nie żyje.
- Lily!
Zaskoczona, słysząc swoje imię, aż poderwała się do góry. Niewidzącym wzrokiem rozejrzała się dookoła, lecz nikogo ani niczego konkretnego nie zauważyła. Westchnęła głęboko, myśląc, że wyobraźnia płata jej figle.
- Liluś! – wykrzyknął ponownie James, wyłaniając się zza wysokich krzewów obrastających połowę cmentarza. – Nareszcie cię znalazłem!
Dziewczyna wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi oczami.
- Co tutaj robisz? – odezwała się po raz pierwszy od dość długiego czasu. Jej głos stał się nieprzyjemnie ochrypły, dlatego odkaszlnęła.
- Przyszedłem po ciebie – próbował się uśmiechnąć, ale mu nie wyszło. – Merlinie, cała się trzęsiesz!
James zwinnym ruchem przygarnął ją prosto w swoje ramiona, próbując ochronić dziewczynę przez zimnym powietrzem i mrozem. Lily dopiero teraz zdała sobie sprawę, że w ogóle nie czuje palców u stóp i u rąk. Zadygotała lekko, zaczynając szczękać zębami. Wtuliła się mocniej w jego ramię, wzdychając z ulgą, ponieważ poczuła ciepło bijące od jego ciała. Odprężyła się lekko.
- Skąd wiedziałeś, gdzie jestem? – zapytała po paru minutach milczenia, patrząc na niego z ciekawością.
- Przeczucie – odparł z tym swoim zniewalającym uśmieszkiem. – Wróć do nas, Lily.
Rudowłosa raptownie przecząco pokręciła głową.
- Nie chcę nadużywać...
- Proszę cię, przestań! – warknął James, czując, jak powoli narasta w nim złość. – Nie będziesz nam przeszkadzać, nigdy. I lepiej, żebyś to sobie zapamiętała! Poza tym moi rodzice cię uwielbiają i naprawdę się o ciebie boją. Ja się cholernie martwię!
Mimowolnie panna Evans zachichotała pod nosem, by potem z przeprosinami w oczach popatrzeć na urażonego Jamesa.
- Serio, oni cię uwielbiają!
- Babka Apollonia jakoś ma odmienne zdanie – zaczęła cicho. - Nienawidzi mnie.
- Ona nikogo nienawidzi – parsknął Rogacz, po czym powoli zaczął kierować się w stronę bramy cmentarza, ciągnąc za sobą niczego nieświadomą dziewczynę.
- Ciebie kocha.
- Mnie każdy kocha.
Lily zaśmiała się lekko, dając przyjacielowi sójkę w bok. Przez parę minut w milczeniu przechodzili przez kolejne ścieżki i alejki. Z racji tego, że w zimie dni są krótsze od nocy, powoli zaczynało szarzeć.
- To jak, wrócisz do nas? – spytał chłopak z nadzieją, uważnie przyglądając się rudowłosej. Lily zaczęła się zastanawiać, ale wreszcie z westchnieniem przytaknęła. James wyszczerzył się do niej szeroko, po czym z ciągle napływającej radości pocałował ją w czubek głowy. Dziewczyna zarumieniła się mimowolnie, ale na szczęście nie było tego widać, spod jej już i tak czerwonych policzków popieszczonych mrozem.
Po raz kolejny tego dnia dało się słyszeć głośny trzask.
widzę że szykuje mi się lektura na nockę przed snem ! zapraszam na kolejny rozdział http://las-tontas-no-van-al-cielo.blogspot.com/ ;)
OdpowiedzUsuńObyś tylko przy niej nie zasnęła. ;)
OdpowiedzUsuńNo kurcze nie wiem co napisać. Więc może po prostu WOW!!! Ten rozdział był genialny!! Zachowanie Lilki mnie rozwaliło, podobnie jak sama końcówka. A sam opis sceny +18 fenomenalny. Tyle czekałam i się nie zawiodłam. Dziękuje ci za tą notkę i czekam na kolejną. Pozdrawiam i życzę weny
OdpowiedzUsuńBlog jest super!!
OdpowiedzUsuńja nie zawiodłam sie, bardzo mi sie podoba! niech oni sie juz pocałują!
Powodzenia w dalszym pisaniu :)
Zacznę od tego, że święta w domu Potterów cudownie Ci wyszły. Aż dało się odczuć tą magiczną atmosferę i rodzinne ciepło. Oczywiście do czasu. Nigdy nie sądziłam, że to powiem (napiszę), ale... nie chciałam przez krótkim moment, aby Lily odzyskała pamięć. Miło byłoby jeszcze przez kilka poczytać o tej sielskości w rodzinnym domu Potterów. Ciekawa jestem co będzie teraz? Bo ja liczę tylko na jedno - aby Lily przestała traktować Jamesa jedynie jako swego przyjaciela.
OdpowiedzUsuńSyriusz... Och, zaskoczyłaś mnie tą sceną, ale na plus oczywiście. Kurczę mogłabym to czytać i czytać. Chociaż muszę przyznać, że zaciekawiłaś mnie - bo czyje imię wykrzyknął Łapa podczas upojnych chwil z Vanessą? Liczę na więcej takich... scen i opisów oczywiście, bo świetnie Ci wychodzą.
Pozdrawiam.
kobietoooo, ja chcę więcej *w*
OdpowiedzUsuńJezu, nareszcie!!!! Tak długo czekałam na to co będzie dalej. I strasznie się cieszę bo się nie rozczarowałam! To było świetne!!! Ale teraz zastanawiam się czy Lily będzie teraz mieszkała na stałe z Potterami jak Syriusz? Fajnie by było! ;) Ale powiem szczerze, że strasznie się zdziwiłam tym co zrobił Syriusz. Po prostu szok!
OdpowiedzUsuńW każdym razie mam nadzieję, że na następny rozdział nie będzie trzeba czekać tak długo. ;)
Pozdrawiam i życzę mnóstwa wen twórczej!
Lovciam!
;***********************
Wreszcie! :D Super rozdział, kiedy następny? Nie mogę się doczekać, wręcz umieram z niecierpliwości :DDD
OdpowiedzUsuńNie no, ja Cię kocham :D I to wszystko też :D Czekaj na następny rozdział z niecierpliwością ;)
OdpowiedzUsuńAle super! Już myślałam, że nas porzuciłaś :-D Rozdział świetny. Nie mogłam się po prostu doczekać, kiedy Lila w końcu 'wróci' ^^ Ogólnie, to gratulacje za tyle weny i tekstu, bo wyszło Ci ekstra. Jestem pewna, że następne rozdziały pójdą jak z płatka. Bo przecież każdy artysta ma czasami zastoje i gorsze chwile, nie? ;-D
OdpowiedzUsuńBuziaki ;-*
Miałam do przeczytania dwa rozdziały, czyli dawno mnie to nie było, ale jak widzę niewiele straciłam, to dobrze, ale tylko z jednej strony, bo wiesz kocham wszystko co piszesz <3
OdpowiedzUsuńWracając do treści - Lilly odzyskała pamięć, troche szkoda, bo ona i James byli słodcy ;) Zaś przygoda Syriusza z prostytuką... Słòw mi brak, to było genialne.
Szczerze??? Nie podoba mi się wcale twoja historia Lilki i Jamesa. Prolog mnie zaciekawił, ale reszta jest do du*y. Sory:(
OdpowiedzUsuńAch, nareszcie nowy rozdział! Myślałam, że już się nie doczekam! Ale przyznaje, że warto było czekać. Uwielbiam Twojego bloga. Syriusz i Vanessa? Czyżby odegrałą jeszcze kiedyś ważną role w Twoim opowiadaniu? Biedna Lila... Jak Ona się musiała poczuć, gdy wszystko zrozumiała i wróciła do domu... Cieszę się, że jednak James Ją odnalazł, a Ona Go nie odepchnęła. Hahah, jakie to musiało być słodkie, jak Jim wbił do Jej pokoju wtedy! Proszę, nie każ mi... nam wszystkim znów tak długo czekać. Nie mogę już doczekać się kolejnego rozdziału!
OdpowiedzUsuńOch, przecudnie.!! Dobrze, że Lilka zgodziła się wrócić do Potterów. Kiedy kolejna notka? Liczę na jakąś rozwijającą się miłość pomiędzy rudą,a Jamesem. :))
OdpowiedzUsuńKocham czytać twoje opowiadania ! <,33
OdpowiedzUsuńWłaściwie to zaczęłam 2 dni temu i to nawet lepiej, bo mogłam przeczytać to wszystko na raz i nie musiałam opanowywać podniecenia towarzyszącemu czytaniu kolejnego rozdziału, bo mogłam to (przeczytać) zrobić w następnej chwili.
Piszesz tak, że mam czasem wrażenie, że w niektórych momentach opowiadań przebijasz nawet samą Rowling. Cudnie -jednym słowem ♥
Dziękuję bardzo, to wiele dla mnie znaczy. :)
UsuńNo po prostu nie wiem, co jeszcze mam napisać. Może to, że zapraszam na kolejny rozdział. :D