32. Bóg mowę nam wymyślił dla ukrywania myśli
~ Jan Izydor Sztaudynger
- Jamesie Potterze i Lily Evans!
Lily przekręciła się na plecy, słysząc wręcz przerażający krzyk dobiegający z dołu. Przez chwilę nie miała pojęcia, co się dzieje, lecz parę sekund później świadomość powoli zaczęła do niej docierać.
Merlinie, całowałam się wczoraj z Jamesem!
Z jękiem schowała głowę w poduszkę. Czuła się winna. Bała się go zobaczyć, nie wspominając o spojrzeniu w oczy. Gdyby mogła, do końca życia pozostałaby pod tą kołdrą.
- James! Lily! Na dół, natychmiast!
Czemu pani Potter tak krzyczy z samego rana? Co się stało? Zaraz, zaraz…
- Pani Potter?
Lily w zamyśleniu i z wielką niechęcią wstała. Nagle jej oczy rozszerzyły się ze strachu. Wczoraj James urządził sobie samotną libację i wszystkie butelki, cały ten bałagan powitał Doreę w salonie. Evans miała zamiar posprzątać dzisiaj zaraz po śniadaniu, bo rodzice Pottera wyjechali na urlop. Dlaczego więc słyszała krzyki Dorei i odgłosy jej kroków na schodach?
Po cichu otworzyła drzwi i powoli wyjrzała na korytarz. Akurat zobaczyła, jak Dorea wręcz wpada do pokoju syna, mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem. Kiedy jednak zniknęła za drzwiami, zaczęła krzyczeć:
- Jamesie Potterze, czyś ty do końca zgłupiał! Po salonie walają się puste butelki po Ognistej i śmierdzi tu jak w spelunie! Co ty sobie wyobrażasz?! Wstań, jak do ciebie mówię! No już, wstawaj!
- Pani Potter? – zapytała Lily cichutko, stając w drzwiach. - Co pani tu robi? Co z Francją?
- Zawiodłam się na tobie, Lily – powiedziała, nie zważając na wcześniejsze pytania dziewczyny. Stanęła nad łóżkiem Jamesa, łapiąc się pod boki. – Jak mogliście się tak zachować? Gorzej niż małe dzieci… I cały ten alkohol? Co wam strzeliło do głowy?
Evans opuściła głowę.
- To – zachrypiał James, przyciągając tym samym na siebie uwagę obu pań – tylko ja piłem, mamo.
Ledwo podniósł się na rękach.
- Naprawdę? – Dorea ze zdziwieniem popatrzyła na Lily, by po chwili jeszcze bardziej się rozzłościć. – Sam tyle wypiłeś?! Nie jestem głupia, rozumiem, że czasem, mimo że nie skończyłeś jeszcze siedemnastu lat – mówiąc to, wywróciła oczami – wypijesz piwo bądź kieliszek Ogniestej, ale dwie butelki?! Na Merlina! Masz szczęście, że ojciec pojechał do pracy! Inaczej by z tobą porozmawiał! Masz szlaban do końca wakacji, Jamesie Potterze!
Jim jęknął, próbując wyplątać się z kołdry.
- Ale mamo!
- Żadnego „ale”, James! Doigrałeś się w końcu! Picie alkoholu wcale nie świadczy o tym, że jesteś dorosły! Wręcz przeciwnie, więc jeżeli chcesz się popisać przed L – urwała, chrząkając – kimś, to nie tędy droga, chłopcze.
- Za pół roku będę pełnoletni – westchnął i podrapał się po policzku. Głowa niemiłosiernie go bolała, a wpadające przez okno promienie bardzo denerwowały. I chyba zaraz zwymiotuje…
- Za pół roku. Teraz z ojcem ciągle za ciebie odpowiadamy, więc masz się z dala trzymać od alkoholu. Niech no ja tylko usłyszę, że wypiłeś piwo kremowe! Masz posprzątać cały dom, włącznie z tarasem!
- Mamo – jęknął, opadając z powrotem na poduszkę.
- Masz to zrobić teraz – rozkazała, po czym uśmiechnęła się do Lily. – Przepraszam, że cię podejrzewałam, Lily. Nawet nie wiesz, jak mi ulżyło. Tylko mogłaś powtrzymać Jamesa, chociaż trochę.
Panna Evans milczała. Nie chciała zdradzić, że w tym czasie pojechała do swojego chłopaka, który – jak się okazało – miał ochotę pobawić się w zabawy dla dorosłych. Otrząsnęła się z tych myśli i przybrała na twarz sztuczny uśmiech.
- Co powiesz na śniadanie?
- Chętnie, jestem strasznie głodna – uśmiechnęła się w odpowiedzi Lily, kierując się na dół.
- Błagam nie mówcie nic o jedzeniu. Zaraz się porzy…
- Język, James – skarciła go matka i znów zwróciła się do Evans. – Masz ochotę na tosty? Jajka? Bekon?
- Z drogi!
James niczym oparzony wyskoczył z łóżka i przepychając się pomiędzy Doreą a Lily, pobiegł prosto do łazienki. Chwilę później usłyszały dość ohydny dźwięk.
- Zaraz widzę cię na dole, sprzątającego ten burdel w salonie!
- Biedny, James – westchnęła Lily niespodziewanie, samą siebie zadziwiając. Jeszcze parę miesięcy temu zachowywałaby się identycznie jak pani Potter. Nie wspominając o tym, że kompletnie nie byłoby jej żal, widząc tak schorowanego Jima. Zdecydowanie by mu się należało.
Dorea uniosła brwi, marszcząc czoło. Miała wrażenie, że się przesłyszała.
- Chodź do kuchni, a Jamesem się nie przejmuj. Po tym co wypił, aż bym się zdziwiła, gdyby czuł się dobrze. Może dzięki temu więcej nie sięgnie po alkohol? Kto wie? – zapytała samą siebie, raczej nie wierząc we własne słowa.
- Może ma pani rację, pani Potter…
- Mam, mam.
Dorea, przyglądając się Lily, uśmiechnęła się pod nosem. Coś czuła, że dziewczynie coraz bardziej zaczynało zależeć na jej synu. Nie miała pojęcia, jak on tego dokonał, ale chyba nie chciała wiedzieć. Niech sekrety młodych pozostaną ich sekretami, ona była na to za stara. Miała jedynie nadzieję, że cała ta sprawa z piciem nie dotyczyła bezpośrednio Lily. Dorea nie chciała, by James popadł w nałóg, bo nie układało mu się w życiu miłosnym. Naturalnie rozumiała, że nikogo nie można zmusić do pewnych uczuć, ale wiele by dała, by Lily wreszcie się określiła. Mimo że Jimowi zdecydowanie należało się za wczorajszy wygłup, nie chciała, by syn do końca życia wspominał ten nieudany związek, a raczej jego brak.
- To twój plecak?
Lily wyjrzała z kuchni i niemal zastygła w bezruchu.
- Tak.
- Co on robi w salonie? Wyjeżdżasz gdzieś?
- Nie, nie, ja tylko…
Zamilkła, mając nadzieję, że Dorea porzuci temat, widząc tą nieudolną próbę tłumaczenia. Nic takiego się nie stało. Pani Potter niemal z zawziętością wpatrywała się wprost w zaczerwienioną twarz Lily.
- Dostałam zaproszenie na weekend od Patricka– westchnęła, nieco się garbiąc.
Dorea w zamyśleniu pokiwała głową, wchodząc do kuchni. Przez chwilę w milczeniu wstawiła wodę na herbatę i zaczęła przygotowywać śniadanie.
- O której jedziesz?
- Właściwie to już wróciłam.
- Och! – Dorea podrapała się po policzku. – No tak, rozumiem.
Naprawdę rozumiała. Sama też kiedyś była młoda i pamiętała, jak to było z chłopcami w jej wieku. Przed poznaniem Charlesa miała paru chłopców, ale tylko jednemu z nich, Robinowi, w pełni się oddała. Nie żałowała, choć po dłuższym zastanowieniu mogła to bardziej przemyśleć. Do tej pory pamiętała, że swój pierwszy raz przeżyła na zimnej posadzce, a trwał niecałe pięć minut, kiedy to mama Robina wyszła na chwilę do sklepu. Miała nadzieję, że u Lily wyglądało to znacznie lepiej, chociaż sądząc po jej minie i zachowaniu, raczej w to wątpiła.
Wyjaśniło się również, dlaczego James postanowił się upić.
Cały ojciec, pomyślała.
- Nie, nie! – natychmiast zaoponowała Lily. – Nic takiego nie miało miejsca.
- Nie musisz mi się tłumaczyć, kochanie – uśmiechnęła się lekko, chociaż w głębi duszy wcale nie było jej do śmiechu. Była trochę zła na dziewczynę, w końcu jej syn się w niej kompletnie zauroczył, o czym Lily doskonale wiedziała. Mogła więc przestać go wykorzystywać i bawić się jego uczuciami…
- Ale naprawdę, pani Potter. Ja… - wreszcie westchnęła, siadając przy stole. Nie wiedziała czemu, ale musiała komuś o tym opowiedzieć, a Dorea często zachowywała się jak jej własna mama. Postanowiła jednak pominąć fragment wkopujący Jamesa i przeoczyć ich kłótnie. – To prawda, wczoraj wieczorem pojechałam do Patricka. Ja… naprawdę nie wiedziałam, co szykował. Napisał w liście, że jego rodziców nie będzie, ale myślałam, że chodzi po prostu o spotkanie, porozmawianie. Stęskniłam się za nim, więc byłam pewna, że on też stęsknił się za mną.
Doreę zaskoczył fakt, że Lily postanowiła się przed nią otworzyć, ale to świadczyło o tym, że traktowała ją jak kogoś, komu można powierzyć tajemnicę, jak bliską osobę. Niemalże się wzruszyła. Usiadła więc na krześle koło dziewczyny, uważnie wsłuchując się w każde jej słowo.
- I na początku naprawdę było super. Zjedliśmy kolacje i takie tam. Dopiero kiedy zapytałam się go, gdzie będę sprać, wszystko się zaczęło. Powiedział, że muszę spać z nim, bo niestety nie ma wolnego łóżka, ja za to stwierdziłam, że kanapa jak najzupełniej wystarczy. Jak tak sobie pomyślę, na te słowa aż zaświeciły mu się oczy. – Na chwilę zamilkła. – Nie będę pani opowiadać szczegółów. Skończyło się tak, że powiedziałam mu, że nie jestem gotowa, on próbował mnie przekonać, mało elokwentnie i czasami zbyt obcesowo. Nie podobało mi się, więc kazałam mu przestać. Złapałam za plecak i teleportowałam się z powrotem tutaj.
Lily bez słowa wstała i zalała herbatę wrzątkiem.
- Przykro mi, że musiałaś coś takiego przeżyć. Patrick nie powinien się tak zachować i przede wszystkim powinien uszanować twoją decyzję. W końcu ze sobą chodzicie, tak?
- Teraz nie jestem tego taka pewna.
- Będzie dobrze, Lily – uśmiechnęła się lekko Dorea. – Dziękuję, że mi o tym powiedziałaś. Jeżeli chcesz wiedzieć, uważam, że zachowałaś się aż zanadto dojrzale. A temu chłopakowi należy się mocne lanie.
- Jestem, mamo.
- James!
Lily niemal wylała na siebie gorącą herbatę, kiedy w drzwiach stanął zły James. Miał zaczerwienione oczy, potargane włosy i wyglądał jak chodzący trup. Wpatrywał się w nią bez mrugnięcia, więc natychmiast odwróciła wzrok. Przypomniała sobie o ich wczorajszym pocałunku, przez co jej policzki przybrały niesamowicie czerwony kolor.
- James! – powtórzyła po Lily Dorea. - Nareszcie raczyłeś się tu pojawić! Idź się wykąp, bo strasznie od ciebie śmierdzi. Masz pięć minut. Potem widzę cię na dole, na śniadaniu. Zanim wrócę, cały dom ma lśnić! Nie interesuje mnie, jak to zrobisz, ani nawet, że boli cię głowa!
- Mamo, ja naprawdę czuje się strasznie…
- Zasłużyłeś na to. Nikt nie kazał ci tyle pić. Alkohol – prychnęła – też coś!
- To ja może pójdę? – niemal wyszeptała Evans. Złapała kubek z herbatą i ruszyła do swojego pokoju.
- Lily, czekaj!
James złapał ją za łokieć.
- Musimy porozmawiać.
Nim jednak zdążyła odpowiedzieć, wtrąciła się Dorea.
- Jamesie Potterze, masz natychmiast się wykąpać i zacząć sprzątać!
Jim westchnął, rzucił Lily przepraszające spojrzenie i na tyle, ile dał radę, pobiegł do łazienki na piętro. Evans przez moment była bezpieczna.
- Lily?
- Tak?
- Przypilnujesz go? Muszę wyjść, a nie wiem, o której wrócę. Jeżeli tylko James się dowie, że mnie nie ma, na pewno tego nie posprząta.
- Dobrze – uśmiechnęła się.
- Dorea! – Nagle z salonu wyszedł Charles. – Co się, na Merlina, stało w salonie? Przez nasz dom przeszedł jakiś tajfun? No, nieważne, musimy lecieć. Zakon sobie nie poradzi…
- Charles! – Dorea natychmiast mu przerwała, niezauważalnie pokazując głową Lily.
- Cześć, Lila – uśmiechnął się pan Potter i identycznie jak syn przejechał ręką po włosach. – Postanowiliście zrobić sobie libację podczas naszej nieobecności?
Dziewczyna zachichotała, ale nim zdążyła cokolwiek dodać, Dorea złapała męża pod łokieć i niemal siłą zaprowadziła go w stronę kominka.
- Idziemy! A ty Lily – zwróciła się łagodniejszym tonem do dziewczyny – pamiętaj, o czym rozmawiałyśmy. Przypilnuj go.
Zielone płomienie w ciągu paru sekund pochłonęły państwa Potterów, przez co Lily została w salonie zupełnie sama. Z góry dobiegł ją szum wody, więc odetchnęła z ulgą. Przez chwilę będzie miała spokój, ale czekało ją niełatwe zadanie: będzie musiała wymyślić, jak przez resztę życia unikać Jamesa Pottera.
Była pewna, że Jim najpierw albo pójdzie spać, albo zacznie ogarniać swój pokój. Postanowiła mu pomóc, ponieważ owiało ją poczucie winy. W końcu bądź co bądź James wypił tyle przez nią.
Zaczęła sprzątać w salonie.
* * *
Peter wielokrotnie zastanawiał się, dlaczego ona leżała u nich w domu, a nie w szpitalu. Parę razy nawet bliski był zapytania o to ojca, ale zawsze tchórzył. Nienawidził się za to, ale gdy tylko widział przerażające spojrzenie zamglonych oczu, czuł, jak serce bezwiednie przyspieszało, a oddech wiązł w gardle.
Dwa dni temu powrócił z czarnomagicznego szkolenia, na które został zapisany przez ojca. A raczej wysłany z rozkazu Czarnego Pana. Do tej pory czuł dreszcze na samo wspomnienie. To, co się tam działo, było najgorszym przeżyciem Petera w przeciągu siedemnastu lat i gdyby tylko mógł, natychmiast rzuciłby na siebie Obliviate. Pamiętał, że pierwszą połowę czasu przesiedział zamknięty w jednoosobowym, zimnym i ciemnym pokoju, zaś drugą przebywał z czarnoksiężnikami uczącymi dzieci Śmierciożerców. Wszyscy nosili kaptury i maski, więc nie miał pojęcia, z kim w ogóle tam był. Nie wiedział także, gdzie znajdował się budynek, w którym odbywały się zajęcia teoretycznie, bo o praktycznych nie chciał nawet myśleć.
Wiedział jedno: powrócił stamtąd jako zupełnie inny człowiek. Od tej pory w życiu miał nowe priorytety, do których dążył. Albo przynajmniej tak mu się wydawało, dopóki nie wrócił do domu i ojciec nie zaczął się na nim wyżywać, bo sam popadł w niełaskę Czarnego Pana.
Peter przystąpił z nogi na nogę, stojąc pod drzwiami do jej komnaty. Odkąd wrócił, nie dał rady wejść do pokoju i na nią spojrzeć. Na jej zapadnięte policzki, prawie łysą i osiwiałą głowę i to pełne niewiedzy srebrne spojrzenie.
Nie mógł jednak tego bardziej przekładać, bo przed wyjściem ojca do pracy, dostał od niego rozkaz zaniesienia Sylvii śniadania, obiadu i kolacji. Sonia i Sebastian nie mogli go i tym razem wyręczyć, ponieważ teleportowali się na spotkanie, po którym – tak zakładał Peter – nastąpi kolejny atak na mugoli.
Wziął głęboki oddech i bardziej ze strachu przed ojcem, niż z własnej odwagi, wszedł do środka.
Pokój wydawał się jaskrawy i ciepły, kompletnie inny od reszty domu, tej zakurzonej i zaciemnionej części. W łóżku spała drobna postać, dygocąca z zimna, choć na dworze było ponad dwadzieścia osiem stopni. Peter starał się iść na palcach, lecz nie zauważył zagiętego dywanu. Potknął się, niemalże lądując nosem na posadzce. Zupę wylał prawie całą, ale obiad wydawał się nietknięty. Postawił tacę na nocnej szafce i już miał ulotnić się ze środka, kiedy doszedł do niego przytłumiony, delikatny głos:
- Peter…
Chłopaka zamurowało. Z lękiem odwrócił się na pięcie, wpatrując się w srebrne spojrzenie, które tak kochał jako dziecko i które teraz prawie nic dla niego nie znaczyło. W każdym razie tak myślał, dopóki nie podszedł do Sylvii i kucnął przy łóżku. Bezwiednie w jego oczach pojawiły się łzy.
- Och, Peterze, co on ci zrobił?
Kobieta podparła się na łokciach, po czym przygarnęła syna do piersi najmocniej jak potrafiła. Kiedy wreszcie wypuściła go z ramion, Peter już nie płakał. Spojrzenie miał suche, zaskoczone i niezwykle puste.
- Urosłeś… i schudłeś. Wiliam cię nie karmi?
Peter milczał.
- A Sonieczka i Sebastian? Czy może są…
- Nie ma ich tu, matko. Wyjechali na jakiś czas.
- Rozumiem – westchnęła, ciągle lustrując najmłodszego syna wzrokiem. – Przepraszam, Peterze, że cię to spotkało. I wybacz ojcu, on naprawdę nie wie, w co się wplątuje. Zanim zachorowałam, próbowałam odwieść go od tego pomysłu, ale teraz… Trzeba mu pomóc, Peterze, rozumiesz? Wiliam to dobry człowiek, tylko zagubiony.
Peter nie odpowiedział. W końcu co miał powiedzieć? Że rozumie, że nie ma nikomu tego za złe? Przecież to byłyby brednie wyssane z palca! Od dawna nie był tak zły na siebie, na ludzi go otaczających, na chorą matkę czy zagubionego ojca. Jeżeli Sylvia prosiła go o przebaczenie, niech wie, że nigdy go nie otrzyma…
Odwrócił się i najzwyczajniej w świecie zamierzał wyjść.
- Peterze, nie odchodź jeszcze! Porozmawiajmy, proszę…
Kobieta prawie zerwała się z łóżka, ale była tak osłabiona, że ledwo co podniosła kołdrę. Adrenalina, która w niej raptownie zabuzowała, natychmiast opadła. Podobnie jak głowa Sylvii na poduszkę. Do uszu Petera doszedł jęk. Spojrzał więc w stronę matki, która niewidzącym spojrzeniem wpatrywała się w sufit.
- Matko? – zapytał pełen oczekiwania.
Kobieta odwróciła głowę w stronę syna i zmarszczyła czoło.
- Kim jesteś? Natychmiast wyjdź z mojego pokoju, grubasie! Niedorozwinięty gumochłonie, ty…
Peter nie zniósłby więcej. Biegiem opuścił komnatę matki, chociaż na korytarzu nadal słyszał jej przekleństwa i nawoływania. Zamknął się u siebie, z trudem łapiąc oddech.
Alzheimer wrócił.
Było z nią coraz gorzej i Peter wiedział, że w przeciągu miesiąca ciało jego matki trafi do ziemi. Czuł łzy wzbierające się w oczach, chociaż nie miał pojęcia dlaczego. Przecież już mu na nikim nie zależało, prawda?
* * *
Powoli dochodziła godzina dwudziesta, a Lily z minuty na minutę coraz bardziej się odprężała. Cudem udało jej się unikać Jamesa przez cały dzień. Raz minęli się na schodach, kiedy ona szła do góry, a on kierował ku kuchni. Od razu wiedziała, że chciał coś powiedzieć, ale nawet na niego nie patrząc, szybko go wyminęła, zatrzaskując drzwi łazienki. Było to zdecydowanie dziecinne zachowanie, o które od dawna siebie nie podejrzewała, aczkolwiek nie potrafiła mu spojrzeć w oczy. Zresztą, za każdym razem, kiedy tylko o nim pomyślała, czuła rozpływające gorąco na policzkach. Miała jedynie nadzieję, że gdy tylko wszystko sobie wyjaśnią – niewątpliwym było, że niebawem to nastąpi – jej życie wróci do normy, a James Potter znów powróci do kategorii przyjaciół.
Po wyjściu państwa Potterów, Evans wysprzątała salon i kuchnię, po czym poszła się uczyć, nie tracąc dnia. James za to poszedł spać na jakieś dwie godziny. Niewiele pewnie mu to dało, ale wstał i zaczął sprzątać. Lily czuła podziw, bo nie każdy człowiek na kacu był w stanie nawet wstać z łóżka, a co dopiero latać z mopem i ścierką po całym domu.
Evans westchnęła, przebierając się w piżamy. Była niesamowicie zmęczona i chciała się już położyć do łóżka i przeczytać jakąś książkę, która choć na moment odwróciłaby jej myśli od Patricka. Dziewczyna czuła zawiedzenie oraz złość, że nie dostała od chłopaka żadnej, choćby najmniejszej, notki z przeprosinami. Na dodatek kompletnie nie wiedziała, co zrobić. Najlepszym i zarazem najłatwiejszym rozwiązaniem było zerwanie ze Smithem, ale Lily nie chciała takiego końca. Nadal zależało jej na Patricku, mimo że czasami popełniał głupstwa.
Z dołu doszedł ją hałas, a później kroki i czyjeś głosy.
Dziwne, że Potterowie dopiero teraz wrócili z pracy. Nigdy nie zdarzało im się, aż tak długo tam siedzieć. Poza tym co takiego musiało się stać, że postanowili zakończyć planowany od prawie dwóch tygodni urlop?
- Dzieciaki!
Lily wywróciła oczami. Mogła się spodziewać, że czeka ją poważna rozmowa na temat szkodliwych skutków picia. A już się cieszyła, że udało jej się unikać wzorku Jamesa przez cały dzień!
Z wahaniem i lekkim opóźnieniem zeszła do salonu. Na kanapie siedział zmęczony Charles zatopiony w rozmyślaniach, na co wskazywała wielka zmarszczka na czole. Dorea krzątała się w kuchni, prawdopodobnie zaparzając herbatę lub kawę dla pana Pottera.
- Dobrze się pan czuje, panie Potter?
Charles niemal od razu otworzył oczy i uśmiechnął się do dziewczyny.
- Cześć, Lila – powiedział niemalże z ulgą, przez co Lily wręcz nie mogła się nie uśmiechnąć.
- Dzień dobry.
- Siadaj. – Poklepał miejsce obok siebie, a dziewczyna bez wahania wypełniła jego prośbę. – Widzę, że pomogłaś Jamesowi sprzątać.
- Skąd pan wie? – zapytała zaskoczona, rozglądając się po salonie.
- James nigdy nie przetarłby kurzu z szybek w ramkach. Nie wspominając o żyrandolu.
- Merlinie, wiedziałam, że nie powinnam tego myć – zaśmiała się melodyjnie, a Charles niemal od razu poszedł w jej ślady. Zamilkli dopiero, kiedy w salonie pojawił się półżywy James, który bez słowa usiadł na fotelu. Zamknął oczy, a Lily miała wrażenie, że to przez zbyt rażące światło zachodzącego słońca na zewnątrz.
- Chyba nie czujesz się zbyt dobrze, Jim, co?
Charles jeszcze nie dokończył zdania, a Lily mimowolnie parsknęła. Kiedy uświadomiła sobie własne faux pas i zauważyła spojrzenia obu Potterów bezpośrednio na nią skierowane, natychmiast spoważniała. James prawie jęknął, za to Charlesowi zadrgały kąciki ust.
Z kuchni dobiegło głośne chrząknięcie, na dźwięk którego Charles wywrócił oczami. Wyprostował się jednak i patrząc to na Lily, to na Jamesa, zaczął przyciszonym głosem:
- We wstępie powiem, że sam na to nie wpadłem i rozumiem, że ludzie od czasu do czasu chcą sobie wypić. Postarajcie się zrozumieć, zostałem zmuszony do odbycia z wami pewnej rozmowy. Choć tak naprawdę to wolałbym już iść spać.
Lily wydawała się kompletnie skupiona, za to James wykrzywił usta w grymasie przypominającym uśmiech. Na pewno zdawał sobie sprawę z tego, co zaraz nastąpi, ponieważ nie była to jego pierwsza „poważna” rozmowa z udziałem Charlesa Pottera.
- Teraz będę mówił coś cicho, że niby wam udzielam reprymendy i takie tam. Wy musicie robić bardzo poważne miny, jakbym mówił, że się na was zawiodłem i nie mogę pojąć, jak mogliście się tak głupio zachować. Oczywiście, powtarzam słowo w słowo po mojej żonie, która przez to, że nie może nic usłyszeć z kuchni, za chwilę tu…
Dorea weszła do salonu, wycierając ręce w ścierkę.
- I żeby było mi to ostatni raz! Mam nadzieję, że wreszcie zaczniecie zachowywać się jak dorośli, szczególnie ty, James!
Charles wstał, mrugając do żony.
- James, chciałbym jeszcze zamienić z tobą słówko na osobności.
- Serio? – niemalże jęknął.
- Nie grymaś, tylko chodź odprowadzić mnie do sypialni.
- Dobranoc, Lila. Jesteś już wolna i – przerwał, po czym powiedział bezgłośnie poruszając ustami: - powodzenia.
- Dobranoc, panie Potter – odpowiedziała, uśmiechając się z udawaną skruchą. Właściwie to po części nie udawaną, ponieważ było jej głupio, że nie powstrzymała ani Jamesa przed piciem, ani siebie przed wyjazdem do Patricka. Może wtedy całość wyglądałaby zupełnie inaczej?
Odprowadziła wzrokiem pnących się po schodach Jamesa i Charlesa. Sama zaś postanowiła pójść porozmawiać z Doreą i pomóc jej w przyrządzaniu obiadu na jutro. Skąd pan Potter przewidział jej ruch?
Kiedy Charles upewnił się, że nikt nie usłyszy jego rozmowy z synem, ani nie zauważy ich dziwnego zachowania, złapał Jamesa za ramię i pociągnął w stronę pokoju syna.
- Co ty najlepszego wyprawiasz, chłopcze?!
- O co ci chodzi, tato? Mama już nie słyszy. Naprawdę nie musisz tego robić. Mimo że nie wyglądam, załapałem od razu. Mam pić tak, żeby matka nie widziała. Wiem, wiem…
- Nie w tym rzecz – odparł, by po chwili się namyślić. – Chociaż właściwie racja. Pij tak, żeby Dorea nie widziała. Ale chodzi mi o Lilę, ty gumochłonie.
- No tak, oczywiście, o cóż by innego… Jeżeli tak ci zależy, to sam się z nią umów, a mi daj spokój! – mówiąc to, podniósł bezwiednie głos. James był naprawdę wkurzony, a do tego nieziemsko zmęczony i niemiłosiernie bolała go głowa.
- Czyli rozumiem, że nadal nic.
- Tato, o ile nie zauważyłeś, nie było was jeden dzień! Lily dostała zaproszenie na weekend od tego przeklętego Smitha, a ja się napiłem. Powiedz mi, kiedy miałem zacząć się do niej zbliżać? Wiesz co? – James po chwili zastanowienia usiadł na łóżku. – Chyba dam spokój. Mam już dość uganiania za dziewczyną, która nie dość, że traktuje mnie wyłącznie jak przyjaciela, to jeszcze ma chłopaka.
- Teraz nie mówisz jak Potter, synu. Ja za twoją matką uganiałem się prawie dwa lata.
- No, dobra, dobra, ale dawała ci czasami jakieś nadzieje, a Lily? Coś ty! Najlepiej było, kiedy traktowała mnie jak brata. Przynajmniej się przy mnie nie krępowała… Może właśnie tak powinno zostać? Jako przyjaciele naprawdę się dogadujemy.
- Chyba przemawia przez ciebie alkohol, James.
Młodszy Potter zmrużył gniewnie oczy, patrząc na ojca stojącego z założonymi rękoma na piersiach przy drzwiach.
- Tak? To podaj mi przynajmniej jeden powód, jeden, cholernie malutki powód, dlaczego dalej powinienem się starać i walczyć? Gdybym nie był tak zapatrzony w tą cholerną Evans, już dawno miałbym z tuzin dziewczyn…
Charles parsknął śmiechem.
- Rozumiem, że się nie poddajesz.
- Nie wiem, tato. Naprawdę nie wiem.
- W takim razie wyobraź sobie, jak będzie wyglądał twój przyszły związek.
- Hm… - James przez chwilę milczał, po czym zamknął oczy. – Widzę siebie i jakąś dziewczynę w kuchni w trakcie śniadania. Ona coś smaży, ja piję kawę i czytam gazetę. Odwraca się i uśmiecha. Tyle.
- A jak wygląda?
- O dziwo ma ciemne włosy. Prawie czarne – odparł James kompletnie zaskoczony. Obraz tej kobiety wpadł mu do głowy niespodziewanie. Czyli jednak nie zależy mu tak bardzo na Lily, której włosy są rude?
- A oczy?
- Zielone – odpowiedział niemal natychmiast, po czym dodał: - Wyglądają jak szmaragdy.
- Czyli wszystko jasne, Jim. Nie poddasz się.
- Jak to? – zapytał zaskoczony, patrząc na uśmiechniętego ojca z uwagą.
- Wyobraziłeś sobie kobietę podobną do twojej matki. Widzisz swój związek, a raczej chcesz widzieć, tak, jak widziałeś go jako dziecko. Patrzysz na Doreę i na mnie jako wzory twojego przyszłego związku, co – nie powiem – trochę mi pochlebia. Dzięki temu wiem też, że dobrze cię wychowaliśmy.
- A co to ma wspólnego z tym, że się nie poddam? – James podrapał się po policzku.
- Oczy, oczywiście. Też mi zagadka! Osoba, którą znasz i która posiada zielone oczy. Trudne, bardzo trudne… Ale nie przejmuj się, podpowiem ci. Osoba ta zamknęła się przed chwilą w pokoju obok i zaraz pójdzie spać.
Charles uśmiechnął się do syna.
- Daj jej czas, Jim. Pamiętaj, że Lily dużo przeszła w tym roku. Najpierw straciła rodziców, później pamięć. Na domiar wszystkiego mieszka pod dachem z osobą latającą za nią od pierwszego roku. Jej siostra nie chce mieć z nią nic wspólnego, podobnie jak dalsza rodzina. Myślisz, że ma teraz na głowie związki i związane z nimi problemy? Raczej wątpię.
- Z Patrickiem jakoś chodzi. – Niemal wypluł te słowa.
- Już niedługo.
Charles skierował się do drzwi i złapał za klamkę.
- Skąd wiesz?
- Odpowiedzią na twoje pytanie będzie powód, dla którego nie zrezygnujesz. W każdym razie nie w tej chwili – dodał pod nosem pan Potter. – Lily pojechała do niego na weekend, wróciła po paru godzinach, James. Wybrała ciebie. Chociaż pewnie sama jeszcze do końca nie jest tego świadoma. Dobranoc, synu.
- Tato? – James wstał i zmierzwił włosy. – Dzięki.
- Nie ma sprawy, Jim. Po to mnie w końcu masz, nie?
James kiwnął głową, zastanawiając się nad czymś.
- Tato – zaczął znów, kiedy Charles już przekroczył próg jego pokoju. – Jeszcze jedno pytanie. Dlaczego wróciliście z mamą tak wcześnie?
Jim myślał, że ojciec zacznie psioczyć na nawał obowiązków albo na pracownika, który wyrwał go od zasłużonego odpoczynku. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Charles uśmiechnął się tylko ze smutkiem, po czym odpowiedział wymijająco: „w takich czasach żyjemy, synu”, co zabrzmiało podobnie do tajemniczych zwrotów Dumbledore’a.
Pięć minut po wyjściu Charlesa, James wreszcie postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Niemalże nie mógł uwierzyć, że tak mało brakowało, a by się poddał. Jeszcze nigdy w życiu nie oddał czegoś walkowerem, co świadczyło, że musiał być naprawdę zdesperowany. Albo faktycznie jeszcze pijany.
Wziął głęboki oddech, po czym poszedł prosto do pokoju Lily. Musieli sobie coś wyjaśnić. Zapukał i kiedy usłyszał cichutkie „proszę”, wszedł do środka. Dziewczyna, widząc go, zarumieniła się niczym piwonia. Najwyraźniej spodziewała się kogoś innego.
- Cześć – zaczął, a ze skrępowania, które raptownie zapadło wokół, potargał włosy. – Możemy pogadać?
Powoli pokiwała głową, jakby ciągle się zastanawiając, czy go nie wykopać. Wreszcie dała za wygarną, usiadła na łóżku, podciągając kołdrę. Wyglądała na przerażoną. Czy stało się coś wczoraj, co sprawiło, że tak dziwnie zachowywała się przez cały dzień?
- Przepraszam.
Lily wybałuszyła oczy.
- Za co?
- Za moje wczorajsze zachowanie – powiedział, wzdychając, po czym usiadł na krześle przy biurku. Nie czuł się jeszcze tak dobrze, żeby przez całą rozmowę stać. Ciekawe, że dzisiejszy dzień składał się w sumie z samych poważnych rozmów… - Głupio mi, że się nachlałem. Przepraszam, że musiałaś to oglądać i się ze mną użerać. No i dziękuję za położenie spać. Jakby matka zobaczyła mnie rano w takim stanie i śpiącego w salonie… Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co by mi zrobiła i jak wielki dostałbym szlaban. Możliwe, że nie puściłaby mnie do Hogwartu.
- Nie ma za co – uśmiechnęła się lekko. – Poza tym wiele razy widziałam cię pod wpływem alkoholu, James. Nie musisz mnie przepraszać ani tym bardziej się tłumaczyć.
- Ale i tak dziękuję, że się o mnie zatroszczyłaś. Czy w ramach rewanżu mógłbym coś dla ciebie zrobić, Lily?
Evans machnęła ręką.
- Daj spokój. Serio, nic wielkiego się nie stało.
- Skoro już tak rozmawiamy, to mogę o coś zapytać? – Na te słowa James mógłby przysiąc, że widział, jak Lily raptownie się wyprostowała. - Wiem, dlaczego wróciłaś. Słyszałem, jak opowiadałaś mamie. Chciałem po prostu dowiedzieć się, czy mam go sprać na kwaśne jabłko? Nie powinien cię tak traktować, Lily. Właściwie to nikt nikogo nie powinien tak traktować – dodał po chwili zastanowienia.
Evans mimowolnie zachichotała pod nosem.
- Dzięki, Jim, ale jestem dużą dziewczynką. Poradzę sobie.
- W razie co wiesz, gdzie mnie szukać – odparł zadowolony. – Czyli między nami w porządku?
Lily zmarszczyła czoło, pokiwawszy głową. James puścił do niej oczko, wstając z krzesła.
- Czy wczoraj zrobiłem coś lub powiedziałem? Dzisiaj dziwnie się zachowywałaś. Miałem wrażenie, że próbowałaś mnie unikać…
- Co? Nie, nie – zaprzeczyła szybko Lily. – Po prostu wiedziałam, że się źle czujesz, więc dałam ci spokój. Nic się nie stało, naprawdę.
Kiedy James wyszedł z pokoju odprowadzany zaszokowanym spojrzeniem Evans, nawet nie zdawał sobie sprawy z ulgi, jaka ją ogarnęła. Dziewczyna nie mogła uwierzyć we własne szczęście.
James niczego nie pamiętał!
JEJ! W końcu rozdział FKST <33 Rozdział boski i ja tu cały czas byłam, jestem i będę ;D
OdpowiedzUsuńDo następnego ;)
Niezmiernie się cieszę. :)
UsuńCudny *,* Czekam na następny ;*
OdpowiedzUsuńDziękuję. :*
UsuńCześć :) Nawet nie wiesz, jak się ucieszyłam, kiedy zobaczyłam, że dodałaś rozdział tego opowiadania. Śledzę je od samego początku i mimo że dotychczas komentowałam tylko kilka razy, każdą część pochłaniałam z zapartym tchem. Mam cichą nadzieję, że to jeszcze nie koniec tej historii. A odnośnie tego, co napisałaś w ramce z informacjami - może jednak rozważysz swoją decyzję jeszcze raz? Fakt, niewielu jest komentujących, ale myślę, że wiele osób czyta to, co tworzysz, po prostu, z różnych względów nie pozostawiają po sobie śladów... To niestety bardzo częste zjawisko. Może gdybyś pisała częściej, to zmieniłoby się? Z tego, co pamiętam - to właśnie to opowiadanie cieszyło się na Twoim blogu sporym zainteresowaniem (wstyd przyznać, ale na Melodiach czytam tylko to i niektóre miniaturki - opowiadanie o wampirach - kompletnie nie moje klimaty), może gdybyś skupiła się na nim - zainteresowanie byłoby większe? Nie wiem, co jeszcze mogłabym Ci doradzić... No nic, mam nadzieję, że jednak nie zawiesisz tego bloga, serdecznie pozdrawiam i do następnego!
OdpowiedzUsuńPS Wybacz chaos - mam paskudną grypę i niestety, ma ona spory wpływ na to, co i jak piszę - gdyby pojawiły się jakieś błędy to przepraszam!
Hej, wielkie dzięki za komentarz. Podnosi na duchu, fakt, że ktoś jednak to czyta. :)
UsuńNaprawdę rozumiem, że nie każdego interesuje wszystko, ale chociaż jedno słowo pod rozdziałem jakiegokolwiek opowiadania (tego, którego się czyta), wiele by znaczyło. Poza tym teraz postaram się dodawać posty częściej - albo przynajmniej poinformuję, kiedy będę chciała je dodać.
Przemyślę jeszcze to zawieszenie, zobaczymy, jak dalej się wszystko potoczy. :)
Pozdrawiam cieplutko,
Ew