Rozdział X
Przez kolejne dwa dni w ogóle nie rozmawiałam z Ashtonem. Właściwie to prawie wcale go nie widziałam, bo albo szedł do szkoły, albo wychodził z domu i wracał w nocy, kiedy już spałam. Miałam dziwne wrażenie, że próbował mnie unikać. Tylko nie wymyśliłam jeszcze dlaczego. Za to na szczęście bardzo zbliżyłam się z pozostałymi członkami rodziny Irwinów. Większość czasu poświęcałam Maxowi, którego obiecałam zaprowadzać do przedszkola i odbierać. Kiedy więc wracał do domu, głównie się z nim bawiłam, co było naprawdę wspaniałe. Zawsze pragnęłam mieć rodzeństwo, a ten mały stał się wręcz ucieleśnieniem moich marzeń. Uwielbiałam go, zresztą podejrzewałam, że z wzajemnością. Poza tym chcąc jakoś odwdzięczyć się Penelope, gotowałam obiady i kolacje, a także sprzątałam. Oczywiście, próbowała mnie powstrzymać, ale się nie dałam, więc w końcu zaniechała, machając ręką. Z Tomem też świetnie mi się rozmawiało, szczególnie dużo razem żartowaliśmy, bo poczucie humoru mieliśmy dość podobne. Szkoda tylko że tak często musiał jeździć do szpitala, Max bardzo przeżywał brak ojca.
W sobotę wstałam późno, bo aż o dziewiątej. Raczej mi się to nie zdarzało, dlatego szybko się ubrałam w dresy i zwykły podkoszulek, umyłam zęby, rozczesałam włosy, po czym pognałam na dół. Myślałam, że każdy już wstał i jadł śniadanie, dlatego bardzo się zdziwiłam, wchodząc do pustej kuchni. W domu panowała kompletna cisza i spokój, więc najwyraźniej wszyscy jeszcze spali.
Wzruszyłam ramionami, nie chcąc tracić całego dnia, który mogłabym poświęcić na szukanie pracy. Włączyłam czajnik, by zaparzyć herbatę.
Próbowałam znaleźć coś parę dni temu, ale byłam tak zajęta Maxem i wdrażaniem się w życie z Irwinami, że nie miałam czasu przejść się po dzielnicy, gdzie może udałoby się trafić na jakieś ogłoszenie. Byłoby wspaniale, gdybym dostała pracę gdzieś blisko!
Na samą myśl zachichotałam pod nosem.
- Czemu się śmiejesz? – Usłyszałam jeszcze senny głos Maxa. Odwróciłam się więc z szerokim uśmiechem.
- Zapowiada się wspaniały dzień. Jesteś głodny? - Chłopiec usiadł przy stole i pokręcił przecząco głową. - Na pewno? Mogę zrobić super słodkie i super czekoladowe naleśniki.
Wczoraj mi zdradził, że były jego przysmakiem.
- Naprawdę? – zapytał z niedowierzaniem. Kiwnęłam głową, a jemu aż zaświeciły się oczy. – A będą bardzo super czekoladowe?
- Oczywiście!
Jakiś czas potem, kiedy usmażyłam już połowę naleśników, a Max opowiedział mi swój naprawdę zawiły i długi sen, do kuchni wszedł Tom.
- Cześć, dzieciaki. Co tak ładnie pachnie?
- Dzień dobry – odpowiedziałam, zdejmując placek z patelni.
- Deli robi naleśniki, tato!
- Tak? A czy ja też dostanę? – zapytał i mogłabym przysiąc, że w jego oczach pojawiły się identyczne iskierki jak u Maxa. Zaśmiałam się cicho, po czym postawiłam przed nimi naleśniki razem z talerzami i sztućcami. Na stole stały już różnego rodzaju dżemy, konfitury, syropy, ale przede wszystkim czekolada, za którą w oka mgnieniu chwycił Max.
- Chcesz kawy, Tom?
W odpowiedzi jedynie pokiwał głową, był tak zaaferowany jedzeniem. Bez zbędnych słów włączyłam więc ekspres, obsługi którego nauczyła mnie Penelope. Sama jeszcze nie zdążyłam spróbować tego napoju, którym wszyscy poza Maxem aż tak się zachwycali. Oparłam się plecami o blat wyspy kuchennej z kubkiem herbaty w ręku i podziwiałam, jak najstarszy i najmłodszy Irwin pałaszują śniadanie. Cała ta scena wyglądała niesamowicie rodzinnie i przez chwilę zastanawiałam się, czy kiedykolwiek taki widok będzie mi dany na co dzień. Tylko zamiast miana przybłędy, dostałabym lepsze: żony oraz matki.
- Co tak pachnie?
Do kuchni wszedł rozczochrany Ashton. Ziewnął, gdy usiadł koło ojca. Przez chwilę w niezrozumieniu przyglądał się naleśnikom, potem jego wzrok padł na mnie. Bez słowa podeszłam do szafki, wyjęłam i podałam mu talerz i widelec. Kiedy jednak chciał sięgnąć po placka, ku zdziwieniu wszystkich Max trzepnął go w rękę.
- Dopóki nie podziękujesz, nie dostaniesz.
Tom głośno się zaśmiał, ale pod wpływem zaskoczonego wzroku Maxa udał, że się zakrztusił. Sama szeroko się uśmiechnęłam, czego mały na szczęście nie widział, bo siedział do mnie tyłem.
- Dzięki.
- Proszę bardzo – odpowiedziałam lekkim tonem.
Max wyszczerzył zęby do Ashtona i już nic nie mówiąc, wrócił do jedzenia. Jak go tu nie uwielbiać, skoro potrafi wytresować starszego brata? Powinnam chyba brać z niego przykład.
- A ty nie jesz, Deli? – zapytał Tom, kiedy postawiłam przed nim filiżankę z czarną i gorzką kawą. Tylko taką pił.
- Nie jestem głodna.
- Daj spokój, Deli – wtrącił się Max, łapiąc mnie za rękę i przyciągając do siebie. – Musisz zjeść, żeby mieć dużo siły na zabawę.
- Przykro mi, Max, ale muszę wyjść i raczej nie będę miała czasu na zabawę. Jak chcesz, możesz iść ze mną – zaproponowałam niemal od razu, widząc rzednącą minę malca i coraz bardziej smutny wzrok. Po moich słowach jednak widocznie się rozchmurzył i energicznie pokiwał głową.
- Deli, nie musisz brać go ze sobą. Będę dzisiaj do południa w domu, więc może zostać ze mną. Poza tym Penelope i Ash też.
Machnęłam ręką z uśmiechem na twarzy.
- Nie ma najmniejszego problemu, Tom. Naprawdę.
- A mogę zapytać, gdzie chcesz iść? – Pytanie to sprawiło, że poczułam się bardziej wartościowa. Jakby Tom Irwin serio się interesował, gdzie spędzę dzień. Głupia, zganiłam się w myślach. Przecież chodziło o Maxa.
- Chciałabym przejść się po okolicy i popytać o pracę. Może znajdę jakieś ogłoszenia.
- Ash – zwrócił się do syna – powinieneś się uczyć od Deli.
Na słowa ojca Ashton prychnął, ale nie przerwał jedzenia. Uporczywie wpatrywał się w talerz przed sobą, udając, że nie istnieję. Z dwojga złego wolałam to, niż ciągłe okazywanie nienawiści, bo przynajmniej miałam spokój.
Do kuchni weszła Penelope, na twarzy której widniał szeroki uśmiech. Nawet z rana wyglądała pięknie, mimo że była ani niepomalowana, ani nieubrana. Oczywiście, nie licząc eleganckiego szlafroka, spływającego po jej ciele. Tom nie spuszczał wzroku z żony, a jego oczy świeciły bardziej niż wcześniej na widok naleśnika. Chciałabym, aby kiedyś ktoś aż tak bardzo mnie kochał. Wywróciłam oczami na takiego głupie marzenie. Wystarczyłoby, żebym posiadała pracę i mieszkanie, na które potrafiłabym zarobić.
- Już dawno nie widziałam moich chłopców siedzących razem i jedzących wspólnie śniadanie. Niesamowity widok – powiedziała radosnym tonem, siadając obok męża. - To pewnie twoja zasługa, Delilah.
Wzruszyłam ramionami. Nalałam do kubka kawę i postawiłam przed Penelope, za którą podziękowała.
- Mamo, Deli zrobiła naleśniki z czekoladą – zachwycił się po raz kolejny tego ranka Max. – Musisz je zjeść!
- Na pewno są pyszne, Maxi, ale na razie dziękuję – zwróciła się do mnie. – Rano nie daję rady niczego przełknąć poza kawą.
Chciałam już odpowiedzieć, kiedy przerwał mi Ashton. Raptownie zerwał się z krzesła i groźnie patrzył po rodzinie, aż wreszcie mordercze spojrzenie skierował wprost na mnie. Mogłabym przysiąc, że zmalałam o dobre dziesięć centymetrów. Wyglądał naprawdę przerażająco.
- Tak, tak! Wiemy, Deli – zaakcentował, prawie plując – jest wspaniała i wszystko, co robi, jest idealne!
Odrzucił od siebie talerz i najzwyczajniej w świecie wyszedł z kuchni. Usłyszałam, jak wbiega po schodach do pokoju i głośno zamyka drzwi. Po chwili jednak znów zbiegł na dół, a ja, głupia, pomyślałam, że zechciał mnie łaskawie przeprosić. Tak się, oczywiście, nie stało, ponieważ Ashton po prostu wyszedł z domu.
*
Dwie godziny później spokojnie szliśmy z Maxem przez park. Byliśmy w paru sklepach, ale nigdzie nie szukali pomocnika. Pytałam też w budkach z jedzeniem, stojących przy ulicy, a nawet faceta z ulotkami, czy nie chcieli kogoś nowego, ale za każdym razem spotykałam się z odmową. Musiałam więc znaleźć inny sposób. Może Penelope pomoże poszukać mi czegoś w Internecie na swoim laptopie?
W każdym razie po ponad godzinnym łażeniu w tę i z powrotem po całym osiedlu, które tak przy okazji należało do tych najbardziej bogatych, postanowiliśmy przejść się z Maxem na plac zabaw. Patrząc na jego zmarnowaną minę, musiał się niesamowicie wynudzić, dlatego postanowiłam się mu odwdzięczyć.
Kiedy tylko weszliśmy za ogrodzenie jednego z największych placów zabaw, Max od razu puścił moją rękę i ruszył na zjeżdżalnię. Rozejrzałam się wokół – z przestrachem spostrzegłam, że nie mogłam dostrzec drugiego końca tego placu zabaw. Całe szczęście Max miał na sobie czerwoną kurteczkę, dzięki czemu wyróżniał się z tłumu dzieciaków.
Westchnęłam cicho, po czym zaczęłam namierzać ławeczki. Niestety, większość była zajęta. Postanowiłam więc przysiąść się do chłopaka o niesamowicie niebieskich włosach. Wolałam jego niż starą babcie, aktualnie mierzącą mnie spojrzeniem pełnym pogardy.
- Cześć, czy tu wolne?
- Jasne, siadaj – odparł z szerokim uśmiechem.
Odwzajemniłam gest i bez dalszego słowa usiadłam na drugim krańcu. Jak najdalej nieznajomego. Wzrok wbiłam w czerwoną kurteczkę i z zaskoczeniem zauważyłam, że Max huśtał się z jakąś dziewczynką. Wyglądali uroczo.
- Twoi rodzice też zagonili cię do opieki? – zagadnął mnie chłopak.
Zaskoczona odwróciłam głowę w jego kierunku.
- Nie.
- Nie wierzę, że przyszłaś tu dobrowolnie – zachichotał. – Musieli cię czymś przekupić. Co dostaniesz w zamian?
- A ty? – Odbiłam pałeczkę.
- Będę miał wolne do następnego weekendu – odparł z dumną, wypinając pierś do przodu. Nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam śmiechem.
- Gratulacje.
- A ty? – powtórzył po mnie pytanie i mogłabym przysiąc, że nieco się do mnie przybliżył. – Tak przy okazji, jestem Michael, ale możesz mówić mi Mike.
Uścisnęłam dłoń.
- Delilah. I nie przekupili mnie, przyszłam tu z przyjemnością.
- Właśnie poznałem wariatkę. – Mogłabym przysiąc, że w jego głosie usłyszałam zaskoczenie. – Wariatkę o pięknym imieniu.
- Dzięki.
Zachichotałam niczym idiotka, więc raptownie przestałam się wydurniać. Miałam wrażenie, że szare komórki opuściły mnie na moment. O ile kiedyś jakiekolwiek posiadałam, zironizowałam w myślach.
Z Mikem rozmawiało mi się naprawdę bardzo dobrze. Postanowiliśmy spotkać się w tym samym miejscu w następną sobotę. Nawet się nie zorientowałam, kiedy zdążył minąć czas. Wreszcie musiałam wracać, bo pewnie Irwinowie zaczynali martwić się o Maxa. Chłopiec pożegnał się ze swoją nową przyjaciółką, która – uwaga! – okazała się siostrą Mike’a. Poza tym wydało się też, że Max chodził z Oliwią do przedszkola, więc ogólnie wszyscy się znali.
- To był super dzień, Deli – powiedział radośnie Max, gdy przekroczyliśmy próg domu.
- Cieszę się. A teraz idź umyj ręce, bo musisz coś zjeść.
Chłopiec bez gmerania poszedł do łazienki, a ja udałam się do kuchni. Z zaskoczeniem zauważyłam siedzących przy stole Penelope, która jak zawsze miała dość pogodny i spokojny wyraz twarzy, oraz Ashtona ze wzrokiem wbitym w stół. Wyglądał jak człowiek z zatwardzeniem, serio! Na samą myśl chciało mi się śmiać. Szybko jednak mi przeszło, ponieważ gdy tylko weszłam do środka, ten wstał i wyszedł.
Od razu zmarkotniałam, a po dobrym nastroju pozostało jedynie wspomnienie.
- Nie przejmuj się, Delilah. Niedługo mu przejdzie – powiedziała. – Gdzie Max?
- Myje ręce w łazience. Zaraz powinien tu przyjść.
Pokiwała głową.
- Musimy porozmawiać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz