Rozdział XVII
Biegłam czwarte okrążenie, kiedy poczułam, że zaczyna brakować mi powietrza. Zaczęłam głębiej i głośniej oddychać, ale wcale mi się nie polepszyło. Nie miałam więc wyjścia, musiałam się zatrzymać. Zgięłam się wpół, czując kłucie w boku. Nawet nie zdążyła minąć minuta, gdy trener znalazł się tuż obok.
- Wszystko w porządku, Delilah? Jesteś strasznie blada.
- Tak, tak, po prostu nie mogłam złapać oddechu.
- Chodź, usiądź na ławce.
- Nie trzeba, zaraz mi przejdzie, Arturze – uśmiechnęłam się do niego, ale nie odwzajemnił uśmiechu. Wręcz przeciwnie, wyglądał na bardziej zmartwionego.
- To już drugi raz w tym tygodniu, Delilah. Co dzisiaj zjadłaś? – zapytał znienacka.
- Normalne śniadanie.
- Mam nadzieję, że nie głodujesz specjalnie? Nie chciałbym mieć w drużynie anorektyczki albo bulimiczki. Kiedy uprawiasz sport, musisz się dobrze odżywiać.
- Spokojnie, Arturze. Po prostu jestem trochę zmęczona – próbowałam się wytłumaczyć. – Mam dużo na głowie. Rozumiesz, zaległości szkolne. Kiedy tylko wszystko nadrobię, będzie lepiej.
Witkowsky zmierzył mnie uważnym spojrzeniem.
- Spałaś coś dzisiaj?
- Tak – odpowiedziałam niepewnie, usilnie wpatrując się w dłonie, jakby były najciekawszą rzeczą świata.
- Ile godzin?
- Nie sądzę, że…
- Ile? – przerwał mi, zakładając ręce na ramiona. Wyglądał groźnie, ale również bardziej atrakcyjnie, bo uwydatniło to jego mięśnie rąk. Czy to dziwne, że miałam ochotę na nauczyciela? W każdym razie tak myślałam, bo jeszcze nigdy nie czułam do nikogo żadnego pociągu.
- Dwie. Ale mam na to wytłumaczenie! Musiałam skończyć czytać Annę Kareninę i napisać wypracowanie!
- Dobrze, a wczoraj?
- Też dwie, bo przerabialiśmy czasy na francuskim i…
- Tak nie można, Delilah, zamęczysz się na śmierć – westchnął głośno. – Obiecaj mi, że od dzisiaj będziesz spała przynajmniej sześć godzin.
- Nie mogę, Arturze, mam naprawdę masę roboty. W dobie jest niestety ograniczona liczba godzin, a wyliczyłam, że jeżeli będę spała około trzech dziennie to uda mi się i uzupełnić braki, i być na bieżąco.
- Skoro tak stawiasz sprawę, to dzwonię do państwa Irwinów – zarządził, a ja aż zaniemówiłam. Naprawdę mógłby zrobić coś tak okropnego? Naskarżyłby na mnie? – Posłuchaj, Delilah, nie chcę tego robić, ale sama mnie zmuszasz. Nie mogę pozwolić, byś dalej robiła sobie krzywdę. Przemęczasz się. W takim tempie niedługo zasłabniesz i wylądujesz w szpitalu.
- Nie rób tego. Nie dzwoń do nich – poprosiłam. Popatrzyłam na Artura najbardziej błagalnym spojrzeniem, na jakie było mnie stać. – Obiecuję spać co najmniej sześć godzin.
Witkowsky chwilę milczał, nim odpowiedział:
- Dobrze. Zrobię to wyłącznie dlatego, że cię lubię. Jeżeli jednak zobaczę, że dalej chodzisz przemęczona i wyglądasz jak trup, bez zastanowienia dzwonię do Irwinów.
- Okej.
Kiwnęłam niepewnie głową.
- W takim razie zwalniam cię z dzisiejszego wuefu. Idź na stołówkę coś przekąsić, odpocznij.
Jak zarządził, tak zrobiłam. Kim w końcu byłam, żeby się sprzeczać z trenerem. Od razu podeszłam do Mel i poinformowałam ją, że lecę pod salę matematyki, którą miałam jako następną. Wyglądała, jakby zazdrościła mi faktu opuszczenia zajęć fizycznych, ale nic nie powiedziała.
Ruszyłam przed siebie, postanawiając dokończyć przepisywanie starych notatek z lekcji historii. Z tym przedmiotem i z trygonometrią byłam najbardziej w tyle, ponieważ najciężej mi szły. Nienawidziłam uczyć się na pamięć, a matematyki kompletnie nie rozumiałam.
- Deli! - Niespodziewanie wyrósł przede mną Mike. – Ładnie to tak zrywać się z lekcji?
- Witkowsky mnie zwolnił – wyjaśniłam. – Idę na trzecie piętro.
- W takim razie cię odprowadzę.
Zarzucił rękę na moje ramię, przez co znalazł się bardzo blisko.
Lubiłam tego roztrzepańca o kolorowych włosach, ponieważ zawsze skutecznie poprawiał mi humor. Podobnie jak Max. Właściwie Mike nawet przypominał trochę najmłodszego Irwina, więc – jak widzicie - naprawdę nie dało się go nie lubić. Szkoda tylko, że zadawał się z Ashtonem. Gdyby tego nie robił, bez problemu dogadałby się z Isaaciem i Mel, i tworzylibyśmy niezłą paczkę. Niestety, Melody nie za bardzo tolerowała Clifforda, odkąd w przeszłości ten parę razy jej dokuczył. Oczywiście, na prośbę Irwina.
Świat byłby piękniejszy bez tego dupka, pomyślałam, przemierzając kolejne korytarze.
- Słuchaj, Deli, jest sprawa.
- Tak, Mickey? – zapytałam jawnie zainteresowana, przyglądając się jego czerwonym włosom. Kiedy go poznałam, były niebieskie, ale jakieś parę dni temu postanowił je przefarbować. Ten kolor zdecydowanie prezentował się lepiej i bardziej pasował Mike’owi.
- Organizuję imprezę za dwa tygodnie w piątek. Chciałbym, żebyś przyszła. I zanim zapytasz, tak, możesz wziąć ze sobą Holta i Wilson.
- No nie wiem, Mickey. Nie przepadam za czymś takim.
- Za czym? Za ludźmi?
Wywróciłam oczami, ale uśmiechnęłam się.
- Za kupą pijanych nastolatków w jednym pomieszczeniu.
- Jeżeli cię to pocieszy, ci pijani nastolatkowie będą w więcej niż jednym pomieszczeniu. Poza salonem, mam jeszcze kuchnię, przedpokój i parę pokoi. Ach, no i łazienkę.
Roześmiałam się.
- Przepraszam, Mickey, ale naprawdę…
- A wspomniałem, że to moje urodziny? – przerwał mi wpół zdania. Spojrzałam na niego zaskoczona. I jak teraz miałam odmówić? Spryciarz zrobił to specjalnie. – Deli, nie daj się prosić!
- No dobrze! – poddałam się. Mike uśmiechnął się szeroko, wziął mnie w ramiona i obrócił. Kiedy wreszcie stałam stabilnie na nogach, pacnęłam go w ramię. - Ale nie zmusisz mnie o picia alkoholu.
- Jasna sprawa, Deli. Co złego to nie ja. – Uniósł ręce wysoko, jakby nie miał żadnych złych zamiarów. Uwierzyłabym, gdybym nie dostrzegła niebezpiecznego błysku w jego zielonych oczach. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Chyba powoli zaczynało do mnie dochodzić, na co się pisałam.
- A zrobisz coś dla mnie? – zapytałam niby niewinnie, chociaż w głowie zaczął kiełkować przebiegły plan.
- Wszystko!
- Nie zapraszaj Ashtona.
- Serio? – prychnął, wywracając oczami. – Wy dwoje powoli zaczynacie działać mi na nerwy. Ciągle się gryziecie. Czasami mam wrażenie, że w ten sposób próbujecie się do siebie zalecać. Takie końskie zaloty, czy coś.
- Chyba żartujesz! – zaprzeczyłam od razu, wzdrygając się. – Nigdy w życiu!
- Tak, tak. Dobra, lecę. Na razie, Deli – pożegnał się i nim się zorientowałam, pobiegł w przeciwną stronę. Odetchnęłam głośno, nadal nie wierząc, że się zgodziłam. Usiadłam przy ścianie i wyjęłam podręcznik do historii. Zanim jednak zagłębiłam się w temacie, zaczęłam się zastanawiać, jak do cholery przekonam Mel i Isaaca, by ze mną poszli. Holt może się zgodzić, gdy przekupię go dużą ilością darmowego alkoholu, ale jak skłonić Melody, by znalazła się na tej samej imprezie co Ashton Irwin?
*
Cztery dni i dwie oceny mierne z trygonometrii później miałam serdecznie dość. Obiecawszy Arturowi sześć godzin dziennego snu, znalazłam się w czarnej dupie. Z niczym nie mogłam się wyrobić, a zaległości ciągle narastały, ponieważ prawie niczego nie rozumiałam z aktualnie prowadzonych zajęć. Starałam się, jak mogłam, ale najwyraźniej same starania nie wystarczały. Musiałabym być jakąś cholerną czarodziejką, żeby poradzić sobie ze wszystkim. Nadal nie miałam pracy, co także powoli doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Jedynym plusem całej tej sytuacji był fakt, że faktycznie odpoczęłam i miałam siły na trenowanie.
Siedziałam na trygonometrii w ostatniej ławce razem z jakąś brunetką, której do tej pory nie poznałam. Tępo wpatrywałam się w tablicę, podziwiając piękno przypadkowo napisanych cyfr i wyrazów. Jęknęłam zdruzgotana, opierając głowę na dłoni i rozglądając się po klasie. Większość uczniów pisała coś w zeszytach, parę (głównie dziewczyny) rozmawiało przyciszonymi głosami, a jeszcze inni klikali coś zawzięcie w swoich telefonach. Nauczyciel tłumaczył kolejne zadanie, w ogóle nie przejmując się, że większość kompletnie go olewała.
- Panno Mosley.
- Tak? – zapytałam wystraszona, kiedy nagle się do mnie zwrócił.
- Zapraszam do tablicy. Skoro tak uważnie słuchasz, na pewno wiesz, jak rozwiązać kolejne zadanie.
Wyraźnie zbladłam. Rozejrzałam się po klasie, szukając pomocy. Nikt nawet nie raczył spojrzeć w moją stronę. Halo! Trochę pomocy nikomu by nie zaszkodziło, szczególnie mi, zajęczałam w myślach.
- Nie rozumiem tego, proszę pana.
- Zrozumiałabyś, jakbyś słuchała. Siadaj i zacznij uważać. Może do uczenia zmotywuje cię kolejna jedynka. Pamiętaj, dostaniesz jeszcze jedną, a dyrektor się o tym dowie.
- Tak jest.
Usiadłam załamana. Nie mogłam dostać już żadnej pały. Wiadomo, że pójście na dywanik do dyrektora równał się z telefonem do Irwinów, na co nie mogłam pozwolić. Musiałam wymyślić, jak zacząć ogarniać trygonometrię. Nauka po nocach odpadała ze względu na bieganie. Na korepetytora potrzebowałam pieniędzy, których nie miałam, bo nadal nie pracowałam. Melody i Isaaca nie mogłabym poprosić, bo sami ledwo zdawali.
Pełna złego przeczucia jeszcze raz rozejrzałam się po sali. Calum Hood się na mnie gapił, ale kiedy tylko dostrzegł moje spojrzenie, natychmiast odwrócił głowę. Chciał pewnie ze mnie zakpić, ale coś mu się nie udało…
Nagle przypomniałam sobie o propozycji Ashtona.
Parę dni temu nawet nie brałam jej pod uwagę, ale teraz? Możliwe, że była to moja ostatnia szansa. Na tę chwilę nie miałam innej opcji. Zaczęłam czuć wyrzuty sumienia. Gdybym się zgodziła, czy dałabym radę spojrzeć Mel w oczy? Może udałoby mi się trochę zmienić tę propozycję Ashtona? Na przykład obrzydzając mu Melody i tym samym znajdując inny obiekt zainteresowania?
Podążając na stołówkę, ciągle gryzłam się z myślami. Stanęłam w kolejce po obiad, a mój wzrok mimowolnie powędrował do stolika, przy którym siedział Ashton wraz ze swoją ekipą. Nie do końca wiedziałam, co wreszcie przekonało mnie do podjęcia decyzji, ale ostatecznie po nałożeniu jedzenia ruszyłam w jego kierunku. Stanęłam przed Irwinem, przyciągając na siebie wzrok większości uczniów. W końcu niecodziennie ludzie z dolnego szczebla szkolnej hierarchii stają twarzą w twarz z członkiem elity. Sami z siebie, pragnę zaznaczyć.
- Zgadzam się, Ashton.
Nic więcej nie dodałam. Bez mrugnięcia patrzyłam na twarz Irwina, oczekując odpowiedzi. Przez parę sekund wyglądał, jakby nie wiedział, o co chodzi, ale wreszcie wolno skinął głową. To w zupełności mi wystarczyło. W końcu szczegółową rozmowę możemy odbyć na spokojnie w domu bez zbędnych gapiów.
Odeszłam pełna sprzecznych uczuć.
- Wszystko dobrze, Delilah? Wyglądasz, jakbyś połknęła coś, czego nie powinnaś – przejęła się Melody, gdy tylko usiadłam na krześle obok. Przysunęłam bliżej tacę, biorąc głęboki oddech. Skoro już zaczęłam warzyć piwo, musiałam teraz choćby spić piankę, bo na resztę ochłapów mogłam liczyć dopiero po powrocie ze szkoły. Na samą myśl aż się wzdrygnęłam.
Czas wdrążyć pomysł w życie.
- Zrobiłam coś złego, Mel.
Nie jestem fanką 5sos, trafiłam tutaj przypadkiem. Historia dziewczynki z ulicy mnie zainteresowała i wciągnęła. Ale... Najgorsze w tym wszystkim jest to, że rozdziały są takie krótkie. :( Powodzenia w dalszym pisaniu i dużo weny życzę :) Meg.
OdpowiedzUsuńObiecuję, że kolejne rozdziały będą dłuższe! Nie-dziękuję za Wenę, żeby nie zapeszyć. :P
UsuńKolejny bardzo dobry rozdział :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
P. :)
Dziękuję. :)
Usuń