XIV HERMIONO, WRÓĆ, KOCHAM CIĘ
Zaszumiało mi w głowie, więc szybko się za nią złapałem. Westchnąłem mimowolnie i otworzyłem oczy, ale natychmiast musiałem je zamknąć, ponieważ poraziła mnie jakaś biała poświata. Przez chwilę nie zdawałem sobie sprawy, gdzie się znajdowałem, ale kiedy poczułem zapach leków i innych świństw, już wiedziałem. Skrzydło Szpitalne.
Zaraz, zaraz… Cholera!
Raptownie zerwałem się z łóżka, przez co niebezpiecznie się zachwiałem, a ból głowy przybrał na sile. Syknąłem cicho, ponieważ posadzka była strasznie lodowata, a ja miałem bose stopy. Nie przejąłem się tym za bardzo, bo teraz najważniejsze było zobaczenie Hermiony i mojej, jeszcze nienarodzonej, córeczki.
Nieprzytomnym wzrokiem rozejrzałem się wokół, lecz wszystkie łóżka stały puste. Przekląłem siarczyście i już zamierzałem wyjść ze szpitala, kiedy drogę zastąpiła mi pielęgniarka.
– A gdzie się pan wybiera, panie Malfoy? – zapytała i groźnie zmrużyła oczy.
Podeszła powoli i przywołując jakieś butelki z eliksirami, wręczyła, a nawet wcisnęła mi je w dłoń. Popatrzyłem na nią, ale gdy Pomfrey zaczęła mi niewerbalnie grozić, szybko opróżniłem probówki.
Ohyda!
Przez ciało przeszły dziwne prądy, ale po paru sekundach poczułem się jak nowonarodzony.
– Dyrektor oczekuje pana w gabinecie – dodała i patrząc na mnie dziwnym wzrokiem, skierowała się do swojego schowka. Zachowywała się strasznie podejrzanie, ponieważ Pomfrey zazwyczaj lubiła sobie pogadać i trzeba się było wręcz od niej odpędzać, a teraz… Coś było nie tak.
– Dziękuję – powiedziałem w miarę głośno. Usłyszała, bo odkręciła się w moją stronę i pokiwała lekko głową. – Przepraszam, może wie pani, gdzie podziewa się Hermiona? Wyzdrowiała już? – zapytałem po chwili milczenia i z wyczekiwaniem wpatrywałem się w panią Pomfrey. Ta tylko westchnęła, nic nie odpowiadając.
Nagle do pomieszczenia wpadł zdenerwowany Harry, który jak tylko mnie dostrzegł, podszedł do mnie i uściskał.
– Stary, jak dobrze, że żyjesz. - Tak, ja też się cieszyłem, pomyślałem i uśmiechnąłem się do niego. – Szybko, ubieraj się, musimy iść do dyrektora – mówił dalej, nie zwracając na mnie uwagi. Rzucił we mnie moimi ciuchami i po chwili wahania dodał: – Hermionę przenoszą do Munga…
CO?!
Otworzyłem szeroko oczy i przerażony wpatrywałem się w tępo Potter. Pośpiesznie i niechlujnie zacząłem wkładać na siebie ubrania, a kiedy skończyłem, już nie zwracając na nikogo uwagi, wybiegliśmy z sali. Pędziliśmy prawie przez cały zamek i nim zdążyłem zauważyć, bez uprzedzenia wpadliśmy do gabinetu dyrektora. Dumbledore siedział na fotelu przy biurku. Wyglądał na zaniepokojonego, ponieważ jego niebieskie tęczówki dziwnie błyszczały, co raczej nie było zbyt optymistyczną oznaką.
Miałem zamiar coś powiedzieć, ale usłyszałem jakiś niezidentyfikowany odgłos, który sprawił, że na ciele pojawiła się gęsia skórka. Spojrzałem w tamtą stronę, przez co oczy prawie wyszły z orbit.
Ginny płakała.
Szybko podszedłem do dziewczyny, po czym bez żadnego uprzedzenia, wziąłem ją w swoje ramiona. Natychmiast mnie mocno przytuliła i zaczęła cicho łkać. Nie wiedziałem, co zrobić, więc machinalnie głaskałem ją po plecach i włosach, przez co trochę się uspokajała. Kątem oka zerknąłem na Harry’ego, który usiadł naprzeciwko dyrektora i ze spuszczoną głową wpatrywał się w plamkę na podłodze.
A teraz niech mi ktoś wytłumaczy, co się tutaj, do jasnej cholery, działo? I gdzie był Diabeł?
*Czternaście dni później
Westchnąłem po raz któryś tej doby, po czym dłonią przetarłem zmęczone oczy. Nie spałem już prawie od dwóch tygodni, nie licząc oczywiście krótkich, parogodzinnych drzemek, bo pewnie inaczej bym nie wytrzymał – i fizycznie, i psychicznie. Po prostu nadal nie mogłem uwierzyć w to, co się stało.
Rozsadowiłem się wygodnie na krześle stojącego obok szpitalnego łóżka, po czym włożyłem sobie do buzi resztkę kanapki. Żułem powoli, ciągle wpatrując się w zamknięte oczy Hermiony, która w związku z wydarzeniami sprzed parunastu dni zapadła w śpiączkę pozazaklęciową. Widziałem miliony rurek, których końcówki były przypięte do ciała dziewczyny. Bez przerwy przepływały przez nie jakieś płyny, najprawdopodobniej roztwory glukozy, bo przecież moje ukochane kobiety musiały się czymś odżywiać.
Hermiona i Hayley…
Odkąd Ginny oznajmiła, że moja narzeczona chciała ją tak nazwać, po prostu ciągle myślałem o tym wspaniałym, dostojnym imieniu, które wyśmienicie pasowało do naszej córki. Zresztą, już nie mogłem się doczekać, kiedy w końcu ją zobaczę, całą i zdrową.
Nagle w myślach pojawiły się straszne wizje, w których nie było Hermiony ani nadziei i pomocy. Wzdrygnąłem się mimowolnie, a swoją wychudzoną dłoń położyłem na wypukłym już brzuchu brązowowłosej. Od kiedy jeden z uzdrowicieli powiedział, że przez wyprodukowanie aż tak dużej ilości energii jej mózg nie funkcjonuje poprawie, a nawet wykryto u niej jakieś zaburzenia, jakoś nie mogłem dojść do siebie.
Hermiono, skarbie, pomyślałem, próbując ponownie przebić tę tarczę, która ochraniała jej myśli. Błagam, wróć do mnie! Do mnie i Hayley.
Przerwałem i przełknąłem ślinę.
Zawsze, gdy zaczynałem z nią taką rozmowę, zaczynałem się rozklejać. Tym razem jednak próbowałem być silny, ponieważ za jakiś czas powinni pojawić się moi przyjaciele i ojciec, który dowiedziawszy się o Hermionie leżącej w szpitalu, znalazł się na liście stałych gości.
Wiesz, że nasza mała jest zdrowa? Tak, lekarze mówią, że bardzo dobrze się rozwija, i jak się urodzi, to będzie strasznie mała, ale to chyba dobrze. Będzie taka krucha i delikatna… Ja sobie nie poradzę bez ciebie! Wróć, proszę! Brakuje mi tutaj ciebie, poza tym nie jestem pewny, czy czułaś już jakieś ruchy naszej córeczki.
Wziąłem głębszy wdech i pochyliłem się, aby pocałować ukochaną w jej zimne, zdrętwiałe usta.
Powoli zaczynałem się przyzwyczajać do ich szorstkości.
Wnet do pomieszczenia wpadła dwójka chłopaków, którzy z szerokimi uśmiechami zaczęli się do mnie przybliżać. Wstałem z krzesła i również zdobyłem się na lekki wyszczerz, jak powiadał Diabełek. Blaise podszedł bliżej luźnym krokiem i mocno klepnął mnie w plecy, przez co aż syknąłem. Spojrzałem groźnie na Zabiniego, ale ten nic sobie z tego nie zrobił i zajął moje miejsce. Harry zaś parsknął śmiechem i podawszy mi dłoń, poszedł za przykładem Ślizgona.
– Ginny zaraz przyjdzie, bo poszła do piekarni. Stwierdziła, że prawdopodobnie jesteś głodny – rzekł Zabini i wyszczerzył swoje białe ząbki. Odwzajemniłem gest i jak na zawołanie, zaburczało mi w brzuchu. Wszyscy parsknęli śmiechem. – A jak Hermiona? Bez zmian? – spytał po chwili milczenia, przez co atmosfera stała się dziwnie gęsta. Pokiwałem twierdząco głową i założyłem ręce na piersi.
– A ty, jak się czujesz? – zapytałem, ale widząc jego błyszczące oczy, zaśmiałem się cicho. – Widać, że Ruda się tobą dobrze opiekuje – dodałem i słysząc, jak Czarny zaczyna chichotać, a Blaise mruczy pod nosem, sam parsknąłem cicho w brodę. Cieszyłem się jednak, że chociaż z nim było wszystko w porządku, ponieważ przez niefortunny upadek na głowę mógł stracić pamięć. W tym przypadku wyszło szczęśliwie. Pamiętałem jeszcze, jak Ginny się na niego rzuciła, kiedy okazało się, że był zdrowy. Musieliśmy ich od siebie odciągać siłą.
Spojrzałem na Harry’ego, który nadal śmiał się niczym szalony, po czym swój wzrok przeniosłem na bruneta. Mrugnąłem do Blaise’a i chrząknąłem nieznacznie, przez co spojrzenie Pottera powędrowało wprost w moim kierunku. Ten, jakby coś przeczuwając, zamarł.
– Taak… To może ja już pójdę? Porozmawiajcie sobie - powiedział i już miał zamiar wybiec z pokoju, lecz drogę zastąpiła mu panna Weasley. Ruda zmrużyła oczy w gniewie.
– To śmieszne, że opiekuję się swoim chłopakiem? – zapytała jadowitym tonem, przez co czarnowłosy przełknął głośno ślinę.
– Nie-e – wyjąkał i skulił się w sobie, przez co zachichotałem. Po tym jak Ginny spojrzała na mnie morderczym wzrokiem, udałem, że się zakrztusiłem. – To bardzo wspaniałe, naprawdę! Ginny, moja ty wspaniała przyjaciółko... Wiesz, że cię kocham? – mówił Czarny, starając się złagodzić sytuacje. No cóż, udało się, bo po chwili rudowłosa z uśmiechem na ustach podeszła do mnie i się przytuliła. Usłyszałem jeszcze ciche westchnienie ulgi Pottera.
– Mięczak! – zaczął Diabeł, ale wystarczyło zaledwie jedno spojrzenie Weasley, by natychmiast zamilkł. Już miałem zacząć się śmiać, nawet otworzyłem buzię, ale nagle Ruda coś mi do niej włożyła.
Moja ulubiona bułeczka maślana!
Ginny zaśmiała się cicho pod nosem i usiadła na kolana Blaise’a, który natychmiast objął ją w pasie.
– A właśnie Harry, co tam u Libby? – zapytałem, przez co chłopak zarumienił się lekko. Wzruszył ramionami, ale jego oczy zaczęły dziwnie błyszczeć.
Popołudnie minęło leniwie i powoli.
*Dwa miesiące później
Ruszyłem do bufetu z zamiarem kupienia czegoś pożywnego, kiedy do pomieszczenia weszli dziwnie powolnym krokiem moi rodzice. Pierwszy raz od wydarzenia w walentynki, zobaczyłem się z matką. Nie wyglądała zbyt dobrze, a wręcz powiedziałbym, koszmarnie.
Zamarłem w połowie drogi i zacząłem się w nią wpatrywać z szeroko otwartymi oczami. Ojciec zaś podszedł bliżej i uścisnął mnie mocno. Machinalnie odwzajemniłem gest, jednak wzrok nadal skierowany był na zawstydzoną kobietę. Narcyza opuściła głowę.
– Draco, możemy porozmawiać?
Usłyszałem bardzo wyrazie głos matki, niosący w sobie nutkę prośby. Pokiwałem głową, ale zobaczywszy, jak matka rzuca ojcu srogie spojrzenie, przestraszyłem się. O co mogło chodzić tej kobiecie? Tym bardziej że ojciec nie miał zbyt uradowanej miny.
Ona coś kombinuje, przeszło mi przez myśl, ale nic nie powiedziałem, ciągle wpatrując się w moją rodzinę.
– Chcecie może coś z bufetu, bo idę? – spytał nagle Lucjusz i spojrzał wymownie na mnie, a potem na swoją żonę. W co oni pogrywali? Ojciec nie otrzymał odpowiedzi, więc bez zbędnego komentarza szybko opuścił salę.
Przedstawienie czas zacząć, pomyślałem, kiedy matka chrząknęła znacząco.
– Draco, martwię się o ciebie – zaczęła powoli, jakby chcąc specjalnie zaakcentować każde słowo. Nie przerywałem jej, nie miałem takiego powodu. Niech mówi, zobaczymy, co wymyśli. Gdybym nie miał tak silnej woli, prawdopodobnie parsknąłbym śmiechem. – Rozumiem, że się obwiniasz, że to twoja wina, ale nie sądzisz, że już dość tego kabaretu? Przestań się wygłupiać. To ta dziewucha nie mogła poradzić sobie z paroma zaklęciami i teraz tutaj leży. Wyłącznie ze swojej winy. Myślę więc, że przesadzasz. Rozumiem, zauroczyłeś się, pożądałeś jej, ale przecież nie musisz udawać aż takiego oddania. W końcu…
Nie dałem jej skończyć. Wystarczyło zaledwie parę zdań, a ze mnie wręcz spływał gniew.
– Przestań – warknąłem rozjuszony. Pragnąłem, aby wyszła. – Tak, masz rację, obwiniam siebie, bo to wyłącznie moja wina, ponieważ gdyby nie mój popieprzony egoizm, teraz prawdopodobnie spędzałbym czas z moją narzeczoną – zaakcentowałem – a nie siedział przy łóżku szpitalnym, zamartwiając się o nią i o moją córkę – wziąłem głęboki wdech, żeby dalej mówić, ale Narcyza wykorzystała ten moment.
– A więc o to chodzi! – zaperzyła się i podeszła wolnym krokiem. – Draco, przecież nie musisz wychowywać tego dziecka. Nie martw się, pomogę ci. Damy tej dziewusze z tysiąc galeonów, to już nie będziesz jej potrzebny, zobaczysz. Może to nawet nie jest twoje dziecko, a ona cię wrabia. Pomyślałeś o tym? Powinieneś ją zostawić. Poza tym masz w tym roku owutemy, które musisz zdać... Jeśli chcesz coś osiągnąć w życiu, porzuć to dziwne zauroczenie. Nie wmawiaj sobie głupot, Draco, bo...
– Wyjdź – przerwałem brutalnie i wskazałem dłonią drzwi. Matka spojrzała na mnie zdziwiona i już otwierała buzię, aby coś dodać, ale nie pozwoliłem jej dojść do słowa. – Kocham Hermionę, co powinno ci w zupełności wystarczyć. Jeżeli tego nie zrozumiesz, to nie życzę sobie twojej obecności gdziekolwiek.
– Draco, ona całkowicie zawróciła ci w głowie. Pewnie rzuciła na ciebie jakiś urok albo podała Amortensję! Zaraz zawołam Lucjusza...
– Kurwa, nie rozumiesz, że nie chcę cię tutaj widzieć? Wyjdź, natychmiast!
Zdenerwowałem się nie na żarty. Chociaż może nie… To trochę za łagodne słowa, bo aż kipiałem ze złości.
Spojrzałem na Hermionę, która z dnia na dzień robiła się coraz bledsza i wychudzona. Nie zwracając już uwagi na kobietę stojącą przy drzwiach, mocno pocałowałem ukochaną. Usta ciągle były zimne.
Drzwi otworzyły się i zamknęły hukiem.
*Półtora miesiąca później
Kurwa, było coraz gorzej!
Termin porodu zbliżał się nieubłaganie szybko, a Hermiona nadal nie dawała żadnych oznak życia. Znaczy, serce biło i oddychała, ale nic poza tym. Straciła wszystkie inne funkcje organizmu, a ja, widząc jej wychudzoną, prawie szarą posturę, nie mogłem powstrzymać myśli o jej śmierci. Ciągle tylko po głowie krążyły mi obraz białej trumny ze złotymi napisami układającymi się w napis Hermiona Jane Malfoy.
Natychmiast odgoniłem te koszmarne widoki i po raz któryś tego dnia chrząknąłem, aby pozbyć się guli rosnącej w gardle. Zacząłem także szybciej mrugać, ponieważ w kącikach oczu zaczęły zbierać się słone krople.
Miałem już dosyć.
Usiadłem w nogach szpitalnego łóżka Hermiony i spojrzałem na aparaturę, która odnotowywała szybkość bicia serca. Na szczęście chociaż z nim było dobrze, ponieważ jej mózg zapadł w śpiączkę i działał na takich falach, jakby Hermiona ucięła sobie małą drzemkę. Po chwili przeniosłem wzrok na duży brzuch mojej narzeczonej, czyli na – jak mówił Diabeł – mieszkanko Hayley. Parsknąłem pod nosem, przypominając sobie to określenie i minę Harry’ego, kiedy zdenerwowany Blasie walnął go w łeb. W końcu nikt nie miał prawa się śmiać z Zabiniego. Wykluczając oczywiście Rudą, która prawie cały czas mu dogryzała.
D-draco?
Słysząc ten przepiękny głos, otworzyłem szrzej oczy i ze zdumieniem wpatrywałem się w twarz Hermiony.
Jestem, kochanie, prawie wykrzyknąłem w swojej głowie, po czym bez żadnego uprzedzenia wpiłem się w jej wargi. Całowałem ją zachłannie, prawie desperacko, chcąc zapamiętać ten smak na dłużej.
I stało się!
Poczułem lekki ruch jej żuchwy. Ciągle jednak pamiętając, że Hermiona mogła nie czuć się zbyt dobrze, oderwałem się od tego aksamitu. Patrzyłem na narzeczoną, nie ośmielając się odwrócić wzroku. Nie teraz, kiedy już tak mało brakowało, a ona miała zamiar do mnie wrócić.
Jedną dłoń położyłem na policzku Hermiony, zaś drugą wplotłem w jej zimne palce, które drgnęły delikatnie.
Przebudziła się.
Narcyza okropna, Draco uroczy. Jeeest! Cieszę się, że Mionka się obudziła. Mam nadzieję, że już będzie wszystko dobrze. :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Tak, mnie tez Narcyza strasznie irytuje, wredny babsztyl. Nie lubię jej. Jak można nie cieszyć się ze szczęścia jedynego syna? :P
UsuńRównież pozdrawiam!
Witam ;) Ha! Wiedziałam, że jest w ciąży ;D Mam nadzieję, że Hermionie i Hayley nic nie będzie. Piękne imię swoją drogą ;) Lubię Narcyzę, ale w tym opowiadaniu mam ochotę przetrzepać jej skórę! No i Draco jaki opiekuńczy i broniący swoich dwóch kobiet... Cudo!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny ;D
P. S. U mnie nowa notka, na którą serdecznie cię zapraszam.
Też mi się podoba to imię. Poza tym większość imion na H jest ładna - a przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie. :)
UsuńPozdrawiam!
Wróciłam, Draco. Dlaczego nie wierzysz w moją miłość? Dlaczego zawsze jestem na końcu? Dlaczego zawsze jest ktos ode mnie lepszy j ważniejszy tylko dlatego, że jest trochę podobny do mnie? Jesteś okrutny, Draco.
OdpowiedzUsuń