XIII MISSION IMPOSSIBLE – GIŃ, TY CHOLERNY KOJOCIE!
Wybiła dwudziesta trzecia.
Przełknąłem gulę, ciągle rosnącą gardle. Pomimo że dzisiaj miałem „syndrom dnia następnego”, czułem się wybornie, jeżeli można było tak powiedzieć. Całe moje ciało zesztywniało, całkowicie olewając ból głowy. Właściwie to nie wiedziałem, czym on był spowodowany, tym bardziej że po obudzeniu natychmiast wziąłem eliksir na kaca, który dała mi sama Hermiś. No, właśnie… moja narzeczona.
Po każdorazowym spojrzeniu na Hermionę serce mi pękało. Jej mina, oczy i zachowanie, widać było, że strasznie się bała przed nieznanym. Nie powinna się aż tak przejmować. To ja musiałem ponieść konsekwencje za swoje wybory, a nie moja narzeczona!
Kurwa!
– Kochanie… – zacząłem, łapiąc brązowowłosą za rękę i przy okazji zatrzymując się. – Może jednak wrócicie do zamku, a ja się tym wszystkim zajmę? Mówię ci, to najlepsze rozwiązanie. Nie będę mógł znieść, jak komuś stanie się krzywda. To moja wina, to ja powinienem ponieść za to konsekwencje, a nie wy. Proszę, a nawet błagam, wracajcie… ja… ja… – mówiłem coraz ciszej, bardziej się załamując. Opuściłem zdenerwowany głowę, żeby tylko nie patrzeć w jej orzechowe tęczówki, żeby tylko nie czuć ponownie wyrzutów sumienia, powoli wyniszczających mnie od środka.
Nagle poczułem, jak dziewczyna podnosi mój podbródek, aby po chwili złożyć na moich zaciśniętych ustach lekki pocałunek. Pierwszy raz całkowicie zignorowałem ten aksamit, nadal usilnie próbując odwrócić wzrok i błądzące myśli.
Cholera, przecież to nie mógł być koniec, to się nie mogło tak skończyć. Musiałem coś zrobić, aby tylko oni stąd poszli! Reszta nie powinna się w to pakować, przecież…
Myśli te natychmiast rozproszył gorący oddech Hermiony, który poczułem na swojej szyi. Przełknąłem ślinę, ale nic nie powiedziałem. Widząc, że jej starania w ogóle na mnie nie działają, zdenerwowana mocno zacisnęła dłonie na moich policzkach, przez co nawet gdybym chciał, nie mógłbym odwrócić głowy. Spojrzałem w jej oczy, a to był mój kolejny błąd.
Zaniemówiłem.
Przez swoją powaloną rządzę mogłem już nigdy nie zobaczyć tych wspaniałych, błyszczących tęczówek, które kochałem z całego serca. Byłem takim debilem! Najgorszym idiotą chodzącym po świecie!
Zamknąłem powieki, modląc się w duchu, aby moje serce przestało bić tak szybko i choć na trochę zwolniło albo najlepiej, żeby się całkowicie zatrzymało. Byłoby po sprawie! I wszyscy byliby szczęśliwi!
Hermiona niespodziewanie rzuciła się wprost na mnie. Przylegając mocno do mojego torsu, wręcz wpiła się w moje wargi, a zrobiła to tak brutalnie, że aż zawirowało mi przed oczami. Tym razem moja dzika natura wygrała, więc machinalnie odwzajemniłem pieszczotę. Całowałem ją powoli, a wręcz z ociągnięciem, aby tylko posmakować tych wspaniałych, poziomkowych ust, aby zapamiętać ten smak na zawsze i aby poczuć, jak serce zaczyna się wyrywać z piersi. Aby kochać...
Gdy przez moje oczy zaczęły przepływać wspomnienia, nie wytrzymałem i po prostu oderwałem się stanowczo od Hermiony i szybko odsunąłem się trzema krokami do tyłu. Spojrzałem na nią przepraszająco, w duchu modląc się, żeby natychmiast stąd uciekła, zabierając ze sobą resztę. Wtedy mógłbym umrzeć z nadzieją w spokoju.
Nawet nie zauważyłem, kiedy Hermiona podeszła bliżej i mocno wtuliła się w mój tors. Objąłem ją silnymi ramionami, bojąc się wypuścić ją z objęć choć na chwilę. Pragnąłem, żeby dotyk narzeczonej został we mnie na zawsze.
Chwilę potem jej głowa uniosła się, przez co ponownie moje tęczówki spotkały jej… Coś zakuło mnie delikatnie w pierś. Westchnąłem i pod wpływem impulsu pocałowałem Herm w usta. Namiętnie acz delikatnie – wystarczająco, by zapamiętać tą rozkosz do końca życia.
Westchnęła, odpowiadając mi tym samym, lecz słysząc nawoływanie zza krzaków, oderwała się i odwróciła głowę w tamtym kierunku. Harry wyszedł z lasu, po czym posłał w naszą stronę niemrawy uśmiech. Z lekkim ociągnięciem odwzajemniliśmy gest. Wzrok przeniosłem na niebo świecące od mnogości gwiazd. Chciałbym zapamiętać ten widok, przecież był taki piękny, taki magiczny. Nie dane mi było jednak zachwycać się zbyt długo, ponieważ na policzkach poczułem delikatny, ale zimny dotyk opuszków palców Herm. Spojrzałem na nią, a wnet po moim ciele przeszły kolejne dreszcze.
Gryfonka uśmiechnęła się przez łzy napływające do oczu, a swoją dłonią otarła mi policzki. Czyżbym też się rozpłakał?! Natychmiast się powstrzymałem, pociągając nosem.
– Za pięć minut dwunasta. – Usłyszałem głos dobiegający zza pleców, więc lekko podskoczyłem. Hermiona chyba też się trochę wystraszyła, bo złapała głęboko powietrze. – Idziemy – dodał Diabeł i ze sztucznym uśmiechem ruszył prosto przed siebie.
– Wszystko gotowe – oznajmił Harry, który raptownie znalazł się tuż przy nas. Uśmiechnął się szeroko, po czym dodał: – Spokojnie, jak coś, to tylko umrzemy. Nie ma się czego bać. Już z gorszych problemów wychodziliśmy cało z połamaną ręką czy nogą albo karkiem – zaśmiał się, zobaczywszy mordercze spojrzenia, które zostały posłane przeze mnie, Hermionę i Blasie’a. Po chwili jednak na twarzy Harry’ego pojawił się grymas. Prychnął oburzony, ponieważ panna Granger, a niedługo pani Malfoy, z całej siły uderzyła go w głowę. Gdybym miał normalny humor, to prawdopodobnie zwijałbym się teraz ze śmiechu, ale patrząc na okoliczności… Jakoś nie było mi za wesoło. Jedyne, co zdołałem z siebie wykrzesać, to minimalny uśmiech.
Nie minęły dwie minuty, a my już siedzieliśmy, bądź staliśmy, na swoich miejscach, gotowi do działania. Teraz we czwórkę znajdowaliśmy się na polanie numer trzy. Pośrodku stał ogromny stół, pod którym nogi uginały się od ogromu potraw. Nadal nie wiedziałem, jak Harry i Ginny zdołali skołować aż tyle żarcia. Przecież wystarczyłoby dać tylko jakieś dwie potrawy i przystawki. To miała być jedynie zmyłka! Halo! Właściwie, kiedy się ich o to zapytałem, uśmiechnęli się tylko do siebie i wspólnie stwierdzili, że po udanej walce przyda nam się trochę cukru we krwi. To już lepiej było dać jakąś czekoladę, a nie rybę po grecku albo te… roladki w jakimś czerwonym sosie. O! I jeszcze było coś, co przypomniało wielkiego ślimaka! Fuj! I że niby my to mieliśmy zjeść albo chociaż udawać, że jemy? Oni sobie chyba z nas jaja zrobili! Na mózg im padło na starość!
– Tylko pamiętajcie, że wyskakujecie dopiero na znak, jasne? – instruowała nas cały czas Hermiona, jakbyśmy byli jakimiś Ronami Weasleyami!
– Taaaak – ziewnął przeciągle Harry, po czym dodał z uśmiechem. – I rzucamy w niego Drętwotą. Tak, wiemy…
Hermiona słysząc to, spojrzała na niego krytycznie, aby po chwili mocno wtulić się w mój tors.
Uważaj na siebie i zakazuje ci się przejmować moim losem, rozumiesz? Jeżeli ten Szakal zrobi mi coś, zabraniam ci reagować! Trzymajcie się naszego planu, dzięki czemu, mam nadzieję, wszystko pójdzie dobrze. Jest w sumie dopracowany do ostatniego szczegółu, więc nie powinno być jakichkolwiek trudności, ale jakby się jakieś pojawiły, to zaczniemy korzystać z planu B, czyli uciekniemy. Właściwie…
Uśmiechnąłem się do siebie z przymrużeniem, bo zaczęła Hermiona rozmawiać sama ze sobą. Jak ja uwielbiałem słuchać tych jej przekomarzań! To było po prostu wspaniałe i takie zabawne! Jedyną rzeczą potrafiącą ją uciszyć, to oczywiście ja i moje usta! Dlatego nie patrząc na publiczność, szybko wpiłem się w jej wargi. Zdziwiona odwzajemniła gest, ale szybko zaczęła się rozkręcać i nim się spostrzegłem, mój język już wirował w tańcu z jej.
Zamruczałem zadowolony.
Zajrzałem do umysłu Hermiony i co mnie przywitało? Pustka! Ha! Byłem boski! Powinniście mi bić pokłony i całować stopy, przecież żaden inny człowiek w życiu nie dokonałby takiego cudu!
Złapałem ją w talii i przyciągnąłem mocno do siebie, sprawiając, że brązowowłosej zadrgały kąciki ust. Jedną rękę trzymałem na talii, zaś drugą wplotłem w miękkie pukle. Westchnąłem, jak poczułem, gdy zaczęła bawić się moimi włosami. Już chciałem dobrać się do szyi Hermiony, kiedy przerwały nam czyjeś znaczące i dość głośne chrząknięcia. Uśmiechnąłem się ledwo widocznie, ale nie przerwałem pocałunków, a wręcz przeciwnie, zadziałałem bardziej brutalnie. Hermiona domyśliła się, o co mi chodziło, więc również nie przerwała.
– Dobra, przestańcie! To, że dzisiaj nic nie jadłem, nie znaczy, że nie mogę opróżnić żołądka! Skończycie sami, czy wam pomóc? – mówił Blaise, a jego twarz przyozdobił grymas. Oderwałem się od Herm i puściłem jej oczko, dzięki czemu zaśmiała się perliście. Czyżbym przez ten niewinny całus rozładował burzliwą atmosferę? Czyż nie byłem wspaniały? Ach, brawo ja!
Potter parsknął śmiechem, ale na jego twarzy nadal widniały czerwone plamy. No, nie, Harry się zawstydził! Wyszczerzyłem swoje białe ząbki, sprawiając, że rumieńce się pogłębiły.
– Szybko! – Usłyszałem krzyk Diabła, który spojrzał na zegarek. – Niecałe pół minuty! – dodał, kiedy rzuciliśmy mu zdziwione spojrzenia.
No, tak, zapomniałem! Pierwszy raz w tym dniu myśli o naszym planie zeszły na dalszy ciąg. Ech, aby wszystko potoczyło się jak najlepiej i żeby nikomu nic się nie stało...
Przełknąłem głośno ślinę, kiwając w zamyśleniu głową. Hermiona zacisnęła mocno usta i zamknęła oczy, odganiając nieprzyjemne myśli. Chłopaki, Harry i Blaise, już stali za drzewami w pogotowiu. Nie powiedziałem tego wcześniej, pewnie wyleciało mi z głowy, ale Ginny nie brała udziału w naszej misji, ponieważ Diabeł jej kategorycznie zabronił.
Spojrzałem na Herm, która usiadła na drugim końcu stołu i zaczęła sobie wkładać coś na talerz. Miała uśmiech na twarzy, chociaż w jej oczach dostrzegłem strach. Westchnąłem, ale poszedłem za przykładem. Usiadłem dokładnie naprzeciwko dziewczyny i podciągając rękawy, zabrałem się do jedzenia. Właściwie to wmuszałem w siebie te wszystkie porcje, ponieważ mój żołądek się skurczył.
Tylko pamiętaj o zamknięciu umysłu.
Do uszu doszedł niewyraźny szept jej myśli. Zerknąłem na Hermionie w tym samym momencie, co ona na mnie. Mrugnąłem i zdobywając się na uśmiech, wepchnąłem w siebie jakieś mięso. Pokiwałem twierdząco głową.
Zaczęło się.
Zegar na jednej z wież Hogwartu zaczął wybijać godzinę dwunastą. Pierwsze uderzenie: posłanie spojrzenia; drugie: przełknięcie śliny; trzecie: zamknięcie umysłu; czwarte: zaciśnięcie pięści; piąte: westchnienie; szóste: mrugnięcie; siódme: założenie maski pełnej obojętności; ósme: złośliwy uśmiech; dziewiąte: poluzowanie krawatu; dziesiąte: głębszy wdech; jedenaste: powrót starego Malfoya; dwunaste: szaleńczy śmiech.
Właściwie nie wiedziałem, co spowodowało to ostatnie zachowanie, ale poczułem się dziwnie pusty. No, tak, Draco Lucjusz Malfoy powrócił. Wiedziałem, że tak trzeba, ale przecież potem można go było jakoś zamknąć w klatce, prawda? Tym bardziej że nadal patrząc na Hermionę, czułem drgania w miejscu, gdzie powinienem mieć serce.
Nagle cała polana rozjarzyła się w jaskrawym, żółtym świetle, które oślepiło mnie na moment. Przymknąłem powieki, pragnąc ponownie ujrzeć tego psa, żeby móc go zabić! Powoli otworzyłem oczy, a wnet dokładnie naprzeciwko mnie stało to coś.
Wokół Szakala mieniła się jasna poświata, przez co wyglądał jak cholerny bożek. Miał na sobie złotą szatę, do której dobrał parę złotych łańcuchów i pierścionków. Sam zresztą założyłem ten, który od niego dostałem. Na szczęście Hermiona miała głowę na karku i mi o tym przypomniała.
Szybko wyjąłem różdżkę i patrząc na Szakala, skierowałem ją w stronę narzeczonej.
– Expelliarmus – krzyknąłem, a wnet z patyka poleciał czerwony strumień, który trafił wprost w Hermionę. Na szczęście wyciągnęła różdżkę, przez co zaklęcie trafiło w jej kijek, a nie w nią. Uff… znaczy… cholera! Co za szlama! Przepraszam, kochanie! To przecież w Granger miałem trafić!
Tak swoją drogą różdżka brunetki była podrabiana, bo prawdziwą trzymała w kieszeni.
Szakal wydał z siebie dziki okrzyk, który miał prawdopodobnie świadczyć o rychłym zwycięstwie.
Przeliczysz się, psie, zobaczysz!
– Spisałeś się, Draco, bardzo dobrze – powiedział, a raczej wycharczał, pokazując swoje zębiska. – Zwiąż ją – rozkazał, a palcem wskazującym pokazał na Hermionę, która wprost idealnie wyglądała na przerażoną i zdenerwowaną. A może to nie była gra?
Kątem oka spostrzegłem, jak brązowowłosa szybko mrugnęła, co oznaczało, żebym na razie słuchał Szakala. Westchnąłem w myślach, po czym szybko wykonałem jego rozkaz, przybierając na twarz sztuczny, wredny uśmieszek. Związałem Hermionę jednak bardzo delikatnie, tak że w każdej chwili mogła się uwolnić.
Kojot spojrzał na mnie z uznaniem, po czym wyciągnął łapę w moją stronę.
– Oddaj mi jej różdżkę – powiedział cicho i zaśmiał się tubalnie, kiedy podałem mu fałszywkę. Chyba się nie zorientował, ponieważ od razu ją przełamał na pół.
Debil!
– I co teraz? – spytałem, by po chwili usiąść na krześle ze zwycięską miną. – Kiedy zacznę rządzić światem, co? Założyłem ręce na piersi i wpatrując się w niego, zacisnąłem usta. – I w ogóle jak to będzie wyglądać? Po prostu pójdę do ludzi i powiem im: „to ja, wasz pan, pokłońcie mi się”? – dodałem, zdobywając się na sarkazm. Ach, jak mi tego brakowało!
Usłyszałem warknięcie, ale nie przejąłem się za bardzo. Najwyżej zginę. Prychnąłem i z uśmiechem stanąłem na nogi, aby potem w wolnym tempie zacząć przemieszczać się po polanie.
– Najpierw trzeba ją zabić.
Tutaj wymownie kiwnął głową na Hermionę. Zaniemówiłem i z szeroko otwartymi oczami spojrzałem w jej stronę. Siedziała sparaliżowana na zimnej ziemi. Miała zamknięte oczy, włosy trochę roztrzepane, a jej ręce bezwiednie spoczywały na trochę pulchnym brzuchu. Westchnąłem mimowolnie, sprawiając, że wzrok Szakala powędrował wprost na mnie. Zacisnąłem mocno usta, formując je w cienką linię.
– Ach, rozumiem – rzekł donośnie i roześmiał się bardzo głośno. Myślałem, że bębenki mi zaraz pękną. – Sam chcesz ją zabić. Mogłeś tak od razu, Draco. – Zatarł łapo-ręce, sprawiając, że mnie sparaliżowało.
No, to kaplica!
– Teraz? – zapytałem, przerywając mu jakże rozległą gadkę-szmatkę, w której opowiadał, jaki był ze mnie dumny, że dokonałem takiego wyboru. Kim on był, do cholery, moim ojcem?!
– Właściwie to miałem zamiar zabić ją na oczach ojca jej dziecka, ale skoro nalegasz, niech będzie. Tylko poczekaj na Samanthę, która powinna tutaj być trzy minuty temu – zakończył i rozejrzał się dookoła, ale moje zmysły natychmiast się wyłączyły.
Ojca dziecka?! Ojca… dziecka?! Moje myśli nie funkcjonowały poprawnie, a nawet stały się bardziej chaotyczne niż powinny. Prawda przyleciała do mnie prawie natychmiast. Hermiona była w ciąży?! Ale… ale… jak to… z kim?! Ze mną… ja…
Szybko odwróciłem głowę w stronę narzeczonej, ale przed oczami miałem tylko mgłę przysłaniającą całkowicie widok. Mój wzrok natychmiast powędrował w stronę jej wypukłego brzucha. Diabeł i Czarny mieli racje! Hermiona naprawdę była w ciąży, czyli będę ojcem!
Kurwa!
Czemu nie powiedziała mi tego wcześniej? Czemu musiałem dowiadywać się od jakiegoś psa! Zaraz, zaraz… Przypomniałem sobie parę sytuacji, w których tyle razy chciała wyznać prawdę, ale nigdy nie dane było jej dojść do słowa! Zawsze ktoś przerywał, a ja głupi zamiast dokończyć rozmowę, zbywałem ją.
Ale co teraz? Przecież nawet nie braliśmy pod uwagę tego… tej sytuacji! Czemu Hermiona nic nam nie powiedziała?! A może tylko ja nie wiedziałem? Może reszta była bardziej rozeznana i spostrzegawcza?! Tylko dlaczego? Czyżby myślała, że z nią zerwę, jak się dowiem, że nie podejmę się zadania, że ich zostawię na pastwę losu? Powinna zrozumieć, że nie po to chciałem się z nią ożenić, prawda?
Kurwa!
Postanowiłem jak najszybciej się otrząsnąć, by Szakal przypadkiem niczego nie zauważył. Musiałem porozmawiać z Hermioną później. Teraz miałem ważniejsze rzeczy na głowie. Na przykład, jak zabić narzeczoną i tym samym dziecko, wcale ich nie zabijając? Należało go jakoś powstrzymać!
Postanowiłem pierdolić plan.
Wyciągnąłem przed siebie różdżkę i skierowałem ją w stronę Hermiony. Słyszałem kiedyś o zaklęciu pozwalające ocalić płód mimo wszystko, jednak wtedy matka trochę cierpiała fizycznie. Trochę?! To mało powiedziane!
Custodia hominis, pomyślałem, a z różdżki poleciał złoty promień, który otoczył się wokół brzucha Hermiony. Ona sama zaś zaczęła wić się w agonii, z której próbowała ocalić się krzykiem, łamiącym moje serce na pół. Przepraszam, kochanie, ale w tym momencie nasze dziecko było najważniejsze! Przyrzekam, że potrwa to tylko parę minut!
Skończyłem i z przeproszeniem spojrzałem w stronę ukochanej, która dostała lekkich dreszczy, a z jej twarzy zaczął spływać pot łączący się z łzami bólu i rozpaczy.
– Zabiłeś dziecko! – wrzeszczała, po czym zaczęła rzucać się po ziemi. Jak miałem wytłumaczyć teraz Hermionie, że zrobiłem to dla dobra dziecka?
Hermiono, kochanie, zacząłem cicho, ale mówiłem dość szybko, ponieważ Szakal mógłby coś zauważyć bądź, co gorsza, usłyszeć. Ja nie…
Przestań, ty pieprzony egoisto! Jak… jak mogłeś?! Wiesz, że to nasze dziecko?! NASZE! A ty ją zabiłeś! Nie wierzę… po prostu nie wierzę… Draco, ty… morderco! Jak…
Raptownie zamknęła umysł, a z jej ust wydobył się jęk. Słone łzy poleciały po zaróżowionych policzkach Hermiony.
„Ją”– a więc dziewczynka. Moja córka… Ach, jak to pięknie brzmiało!
Postanowiłem jebać plan, tak samo jak tego wyliniałego kojota! Musiałem zrobić wszystko, żeby tylko Herm nie myślała, że zabiłem nasze dziecko, żeby tylko wiedziała, że ją kochałem, że je obie kochałem. Z całego serca.
Wyciągnąłem różdżkę i nawet nie zastanawiając się nad konsekwencjami, posłałem Drętwotę w stronę Szkala. Tamten, czując silny napór, skrzywił się nieznacznie i wydał z siebie donośny ryk, przez który wszystkie ptaki uciekły z drzew, odlatując w siną dal. Już myślałem, że padnie oszołomiony na ziemię, a ja szybko podbiegnę do Hermion, ale pies zaczął się śmiać i tak jakby urósł? Coś było nie w porządku... Czyżby Szakal był odporny na wszelkiego rodzaju zaklęcia, a co gorsze, po każdym ataku rósł w siłę? Jak teraz mieliśmy go zabić, użyć Avady?
– Ach, więc to było twoje dziecko! Wspaniale, już lepiej być nie mogło! – powiedział głośno i pstryknął palcami, a wnet poczułem się mocno obwiązany liną. Różdżka wypadła mi z ręki.
Kurwa, i co teraz?
Nie potrzebnie o tym pomyślałem, ponieważ zza krzaków wyskoczyli Zabini i Potter, którzy z wrzaskiem rzucili się na kojota. Szakal wyszczerzył jedynie zębiska, po czym jednym machnięciem ręki posłał chłopaków z powrotem tam, skąd przybyli.
Jedyne, co nam pozostało, to cud. Swoją drogą, po jakie cholerstwo był nam potrzebny plan, skoro nic się nie udało?
– Zresztą, i tak chciałem cię zabić, ale teraz chociaż mam pretekst. Nie będzie mi się niepotrzebny gówniarz plątał pod nogami – rzekł po chwil milczenia, po czym zwrócił się do nadal cicho łkającej Hermiony. Zaśmiał się tubalnie, sprawiając, że na ciele pojawiła się gęsia skórka. – Wyczytałem z gwiazd, że tak będzie – dodał cicho, zamykając oczy.
O co temu kretynowi chodziło, że niby byłem tylko przynętą! O nie, doigrałeś się, psie! Jeszcze mnie popamiętasz! Urwę ci łeb, jeżeli zrobisz coś Hermionie i mojej córce, obiecuję.!
Kocham cię!
Do moich uszu dobiegł niewyraźny szept, który potem przerodził się w spazmatyczny krzyk. Spojrzałem ze strachem na brązowowłosą zwijającą się pod wpływem bólu. Zawrzałem.
Co się, do jasnej ciasnej, tutaj działo?!
Szakal stał nad nią i z szerokim uśmiechem, patrzył, jak moja narzeczona zwijała się z niemej udręki. Zabije gnoja! Nie mogłem pozwolić na cierpienie mojej przyszłej żony!
– Przestań, skurwielu! – krzyknąłem z całej pary, przez co zabójczy wzrok psa, padł wprost na mnie. Z determinacją spojrzałem w oczy Szakalowi, żeby zaraz poczuć jak przez całe moje ciało przelewa się wywar pełen ostrzy. Z moich ust wydobył się głośny jęk, ale zagłuszony został wylewem krwi, niespodziewanie wylewającej się z gardła. Zacząłem kaszleć, krztusząc się. Najgorsze jednak nadeszło po paru sekundach, bo zacząłem drżeć, sprawiając, że doznałem jeszcze gorszych katuszy. To było nie do wytrzymania. Poczułem, jak coś dosłownie przedziurawia mi brzuch. Krzyknąłem cicho, z całych sił próbując się powstrzymać. Nie chciałem okazywać swojej słabości, nie przy nim!
Nagle stało się coś niezwykłego, a zarazem strasznego.
Hermiona zaczęła jarzyć się w czerwonej poświcie, aby po chwili powoli, z gracją unieść się wysoko nad ziemią. Zaniemówiłem. Co się działo?! Szakal także przestał się nade mną znęcać i ze strachem spojrzał w jej kierunku.
Wszystko działo się zaledwie minutę i nim ktokolwiek zdążył zauważyć, Szakal rozpłyną się w powietrzu, a po nim zostały tylko złote pyłki, które także szybko zniknęły. Jego krzyk jednak nadal dudnił w uszach. Cały czas słyszałem też wrzask mojej narzeczonej i głośny odgłos czegoś… Nie do końca byłem pewny czego, ale to brzmiało jak chrupot, jakby się coś połamało.
Wzdrygnąłem się na samą myśl.
Liny opadły, sprawiając, że zacząłem normalnie oddychać. Usłyszałem jęki dochodzące ze strony krzaków, w których znajdowali się chłopaki. Oni też zdawali się budzić, tak jakby razem z kojotem zniknęły wszystkie jego czary.
Otworzyłem powieki, a mój wzrok natychmiastowo powędrował w stronę Hermiony, która zaczęła niebezpiecznie szybko opadać. Nie zważając na ból przy każdym, choćby najmniejszym ruchu, prędko poderwałem się na nogi. Biegiem przebyłem odcinek oddzielający mnie od narzeczonej, aby wreszcie trzymać ją na rękach. Uśmiechnąłem się delikatnie, składając pocałunek na jej zimnych wargach.
Za zimnych.
Kurwa, a więc to nie koniec!
– Kocham cię, Hermiono. Błagam, nie opuszczaj mnie! – mówiłem coraz bardziej zrozpaczony, a po moich policzkach popłynęły łzy. Ona nie mogła teraz umrzeć! Nie teraz, kiedy wszystko zaczęło się układać! – Proszę, zostań!
Wybiegłem z lasu jak najszybciej potrafiłem. Musiałem ratować Hermionę i córkę. Pomocy, krzyczałem w myślach, co jakiś czas próbując dostać się do jej zamkniętego umysłu. Ale ta, jak na złość, wypełniła go pustką. Hermiono, proszę…
Kiedy byłem w połowie drogi, a mianowicie na czwartym piętrze, zauważyłem, że oddech Hermiony zanikał. Zaczynała się dusić!
Nie!
Już nawet nie zważałem na to, że z mojej rany w brzuchu leciała krew. Nie obchodziło mnie też, że przed oczami pojawiły się czarne mroczki, ani nawet to, że ledwo czułem swój puls. Hermiona musiała żyć! Poprawka: one musiały żyć! Wbiegłem jak torpeda do Skrzydła Szpitalnego i delikatnie ułożyłem ją na jednym z łóżek. Ponownie musnąłem lekko aksamitne wargi narzeczonej, wyrażając przez to swoje uczucia.
Jedyne, co zapamiętałem przed osunięciem się na zimną posadzkę, był krzyk nawołujący panią Pomfrey oraz słowa wydobywające się z mojego umysłu:
Zostańcie ze mną, bo za bardzo was kocham.
A dalej była już tylko ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz