Dzień dobry. :)
Przedstawiam Wam rozdział pierwszy Zamaskowanej. Historia będzie się rozkręcała powoli, ale nie oczekujcie zbyt wiele. To zwyczajne opowiadanko mające raczej umilić czas niż czegoś nauczyć lub posiadać górnolotną, rozbudowaną fabułę. Sama pisałam je, poprawka: piszę je dla relaksu, aby uciec od szarej rzeczywistości i pluchy za oknem. :P
A tak poza tym, jak mija Wam piąteczek? :)
Pozdrawiam!
1. Sukienka w kwiaty
Po powrocie z porannego biegu na zegarach wybiła siódma. Miałam więc jeszcze czas na szybki prysznic, śniadanie i przygotowanie do nadchodzących zajęć. Do pokoju w akademiku weszłam na palcach, nie chcąc obudzić Sam, mojej nowej współlokatorki. Znałyśmy się od dwóch lat, choć znajomość to zbyt wygórowane słowo. Przez to, że przydzielili nas w tym roku do współdzielenia pokoju, musiałyśmy zacząć się tolerować.
Sam należała do cheerleaderek, czyli tych sławnych, popularnych i mających kompletnie w poważaniu naukę. Chociaż wolałam mieszkać z nią niż Stellą – gdybym została przydzielona do tej wyfiokowanej, głupiej dziewczyny, zmieniłabym kierunek studiów. Sally była kapitanem cheerleaderek i zarazem jedną z dziewczyn Harry’ego Stylesa, przewodniczącego bractwa Alfa Phi oraz największego kutasa, jakiego spłodził świat.
Prychnęłam na samą myśl o tym dupku.
– Butler, wychodź wreszcie! Muszę siku! – Sam zaczęła dobijać się do drzwi.
Uśmiechnęłam się pod nosem, by dokładnie i powoli zacząć szczotkować włosy. Właściwie miałam już wychodzić, ale czego się nie robi dla ulubionej współlokatorki?
– Jeszcze minutka! – skłamałam.
Tak na serio zamierzałam siedzieć w tym parszywym kiblu przez najbliższe dziesięć minut. Z braku lepszego zajęcia znów zaczęłam myć zęby.
– Butler!!!
– Tak? – spytałam słodko, plując pianą do umywalki. Odkręciłam wodę, na dźwięk czego Sam niemal warknęła. Parę sekund później usłyszałam głośny trzask zamykanych drzwi, na co zachichotałam.
Wzięłam ręcznik, brudną bieliznę i wyszłam z łazienki. Majtki i stanik od razu wrzuciłam do białego kosza stojącego przy mojej szafie. Piękny poranek, nie ma co. Uwielbiałam być wredna, szczególnie dla ludzi nieumiejętnie używających mózgów. Złapałam pod pachę dwie książki, a na ramię zarzuciłam dużą torbę. Wyszłam z pokoju, a w korytarzu minęłam się z czerwoną ze wściekłości Sam.
– Już wolne, możesz korzystać – uśmiechnęłam się sztucznie do dziewczyny.
Zanim zdążyłam sobie pogratulować, rozdzwonił się telefon. Widząc imię na wyświetlaczu, bezzwłocznie odebrałam.
– Hej!
– Cześć, kochanie – po drugiej stronie słuchawki rozbrzmiał głos Scotta, mojego chłopaka. – Gotowa na zajęcia?
– Tak, właśnie idę na pierwsze. Makroekonomia z samego rana. Zabij mnie – pożaliłam się.
Scott roześmiał się wesoło.
– A o której masz przerwę na lunch?
– Niestety, dopiero po jedenastej.
– Cholera, mam wtedy trening – zdenerwował się, co ustaliłam po zmianie tonu na niższy. – W takim razie będziemy się mogli spotkać dopiero po zajęciach. Idziesz na imprezę rozpoczęcia roku do naszego bractwa?
No, tak, zapomniałam wspomnieć, że Scott również należał do Alfa Phi. Kompletnie nie rozumiałam dlaczego. Tłumaczył mi, że dostaje się dodatkowe punkty, które są brane pod uwagę przy otrzymaniu stypendium, co właściwie wyśmiałam. Dodatkowe punkty? Ciekawe za co! Za picie na czas i rzyganie do celu?
– Scotty – jęknęłam, ale natychmiast mi przerwał:
– Wiem, że nie lubisz, cóż, wszystkich – parsknął, na co wywróciłam oczami – ale zrób to dla mnie, okej? Impreza jest obowiązkowa, więc czy chcę, czy nie, muszę na niej być. Inaczej Harry wywali mnie na zbity pysk.
– A może zamiast do bractwa zapiszesz się do klubu szachowego? – zapytałam z nadzieją. – Tam też dostaniesz dodatkowe punkty.
– Julie.
Zabrzmiało groźnie, więc się poddałam.
– Dobra. Przyjdę na tę cholerną imprezę, która na sto procent będzie beznadziejna, okropna, koszmarna, fatalna, głupia...
– Rozłączam się, zanim znowu dostaniesz słowotoku. Super, że wpadniesz i do zobaczenia, kochanie!
– Pa – westchnęłam zrezygnowana.
Jeszcze chwilę pogapiłam się w ekran smartfona, nim z powrotem trafił do tylnej kieszeni spodni. Z posępną miną pomaszerowałam na zajęcia, które minęły zadziwiająco szybko. Podobnie jak kolejne. Nim się spostrzegłam, dochodziła godzina szesnasta. Impreza miała zacząć się o ósmej, więc miałam jeszcze chwilę czasu dla siebie.
Z braku laku postanowiłam się zdrzemnąć.
W takich momentach jak ten żałowałam, że nie posiadałam żadnych przyjaciół, do których nie wstydziłabym się ot tak zadzwonić i najzwyczajniej w świecie porozmawiać. Nie należałam do towarzyskich ludzi już od dziecka. W przedszkolu miałam jedną koleżankę, z którą prowadzałam się do liceum, bo potem przeprowadziła się na drugi koniec Ameryki. Kontakt się urwał. Od tamtego czasu oddałam się całkowicie muzyce będącej całym światem. Szczególnie po wydarzeniach sprzed dwóch lat.
Do tej pory nie potrafiłam zrozumieć, jak ktoś tak popularny jak Scott otrzymał miano mojego chłopaka. Właściwie nawet nie pamiętałam dokładnego momentu, w którym zaczęliśmy się spotykać. Na pewno było to w ostatniej klasie liceum, poszliśmy nawet razem na bal maturalny, czego nigdy w życiu bym się po sobie nie spodziewała. Poznałam też paru jego kolegów, ale ich prozaiczne podejście do życia sprawiło, że niezbyt przypadliśmy sobie do gustu.
Gdyby nie zrządzenie losu, albo inaczej czysty fart, na studiach nie miałabym nikogo bliskiego. Scott nie dostał się do college’u w Malibu, dlatego został w Nowym Jorku, ze mną.
Kiedy już przysypiałam, usłyszałam znaną melodyjkę.
– Halo – warknęłam poirytowana. Jak na brak jakichkolwiek znajomych, mój telefon dzwonił za często.
– Ciebie też dobrze słyszeć, Jul – przywitała się radośnie Jessie.
– Próbuję zasnąć.
– Jasne – zignorowała moją poważną wymówkę. – Dzwonię, żeby ci przypomnieć o sobocie. Na dwudziestą pierwszą, znowu klub Pandora.
– Mhm, pamiętam.
– Udało mi się dogadać z menadżerem i będziesz tam grała co tydzień w piątki! Cieszysz się?
Mimowolnie się uśmiechnęłam, jednocześnie całkowicie rozbudzając z półsnu.
– Ekstra, dzięki, Jes! Jesteś wielka!
– No, wiem! – zaśmiała się. – Skoro już będziemy miały stały przypływ gotówki, to mam szukać jakichś dodatkowych ofert?
– W sumie nie zaszkodzi poszperać. Tylko proszę, pamiętaj, że mam wolne tylko...
– Weekendy, wiem – przerwała mi, jak zawsze zresztą. – Dobra, kończę, młoda. Trzymaj się i widzimy się już o siódmej pod Pandorą. Powinni wpuścić nas tylnym wejściem. Takie reklamy porozsyłam, że będziesz miała cały zapełniony klub!
Zachichotałam wskutek jej słów, po czym się rozłączyłam. Uwielbiałam tę twardo stąpającą po ziemi kobietę. Poznałam ją czystym przypadkiem na jednej z imprez w spelunie na Brooklynie, usłyszała mnie i pomogła mi najpierw zdobyć stałą publikę, a później coraz nowszą. W sumie gdyby nie Jessie i jej talent zdobywania znajomości, nadal grałabym wyłącznie dla siebie. To ona też wymyśliła JD, mój image, który sprzedał się rewelacyjnie.
Włączyłam radio, a słysząc dobiegające z odbiornika dźwięki, nie mogłam się nie uśmiechnąć. Uwielbiałam klasyczne brzmienia, szczególnie pianina albo całą orkiestrę symfoniczną, które w większości robiły za podkładkę do moich kawałków.
Zaczęłam przeglądać kolorowe sukienki, zastanawiając się, co ubrać, kiedy do pokoju wparowała Sam wraz ze swoją głupawą przyjaciółeczką, Dorothy.
– O, rajuśku, czego ten dziwoląg słucha! – zapiszczała Dorothy, śmiejąc się głośno. Na sam dźwięk zmarszczyłam czoło.
– Widzisz. Mówiłam ci, z czym muszę żyć...
– Sammy, tak mocno ci współczuję!
– Khm – odchrząknęłam – jestem tu, przygłupy.
Zmierzyłyśmy się groźnie wzrokiem z Sam. Nie chcąc słuchać ich bezsensownego ględzenia, chwyciłam pierwszą lepszą sukienkę pod pachę i zamknęłam się w łazience.
///
Leżałem na łóżku w pokoju na piętrze, bezczynnie wgapiając się w sufit. Do imprezy zostały jeszcze dwie godziny, ale kurewsko mi się nic nie chciało. Na szczęście do bractwa chcieli się dostać jakieś pierwszoroczne pryszcze, którzy do czasu podjęcia decyzji musieli robić wszystko, co starsi bracia zarządzili. Skutkiem czego oni teraz zapieprzali na dole, ogarniając cały nasz dom, a ja mogłem się opierdalać z czystym sumieniem.
Na samą myśl poprawił mi się humor.
– Ale mam spuchnięte jaja. Jak dziś nie porucham, to wybuchną. Mówię ci, stary, są ogromne – pożalił się Niall, wychodząc z kibla.
– Weź sobie Stellę, Denise albo tą... no... tą trzecią.
– Taaa, mówiłem, że chcę poruchać, a nie nabawić się jakiegoś syfu.
– Ej, ja z nimi spałem!
– No, właśnie.
Zgromiłem kumpla wściekłym spojrzeniem, na co ten głośno się roześmiał. Chwycił stojące na biurku piwo i od razu całe je wydudnił. Uniosłem brwi.
– A co z twoim: „dziś nie piję”? – zdziwiłem się.
– Przekładam na jutro. Dobra, najwyższy czas się ogarnąć i zejść na dół, zobaczyć, czy te gnojki zrobiły, co trzeba.
– Droga wolna, nie krępuj się.
– Pragnę przypomnieć, panie przewodniczący – zaakcentował – że to twoja rola. Chyba że mamy cię zdegradować. Z przyjemnością przejmę wszystkie twoje obowiązki i obiecuję wykonywać je z należytym szacunkiem i godnością.
– Skończ pieprzyć – westchnąłem, ale wstałem na nogi i grzecznie poszedłem w ślady Horana. Wyzerowałem piwo, a po paru minutach humor sam się pojawił, a myśli o JD wreszcie zeszły na dalszy plan.
Zszedłem na dół z zamiarem ostrego najebania się.
Rozejrzałem się po salonie i z zaskoczeniem mogłem stwierdzić, że pryszcze całkiem nieźle sobie poradziły. Oczywiście, nie zamierzałem ich publicznie chwalić, ale bardziej zgnoić. Z wrednym uśmieszkiem, i co chwilę popijając alkohol z czerwonego kubeczka, wziąłem czarną pastę do butów. Podszedłem do piątki nowicjuszy i z beznamiętną miną wysmarowałem im prawie całe twarze. Nie będą mogli tego domyć przez parę dni!
Reszta braci wybuchła śmiechem.
– Rozbierzcie się i załóżcie to.
Kiwnąłem głową na Liama, mojego zastępcę, który podał mi pięć damskich, różowych majtek. Rzuciłem w każdego pryszcza po jednym.
– Macie w tym chodzić przez całą imprezę. Kto je wcześniej zdejmie lub założy spodnie, lub cokolwiek innego, od razu wylatuje i może się pożegnać z naszym bractwem już do końca studiów.
Parę minut później każdy pryszcz prezentował się naprawdę pięknie.
– Kolejne zadanie po północy! – zdążyłem krzyknąć, nim Niall pociągnął mnie do kuchni.
– Skąd ty bierzesz te durne pomysły, stary? Nas tak nie męczyli.
Widziałem, jak kręcił głową zniesmaczony.
– Daj spokój! Dobra zabawa nikomu nie zaszkodzi.
– Taa, oni się teraz na bank super bawią – prychnął.
Nie chcąc się z nim kłócić, a było już naprawdę blisko, po prostu wypiłem resztkę wódki. Zapiłem piwem, a potem jakoś samo poszło. Nim się spostrzegłem, impreza zaczęła nabierać tempa, a ludzi coraz tłumniej przybywało. Co chwilę podchodziłem do kogoś, witałem się, piłem, a nawet udało mi się obmacać parę tyłków na parkiecie.
– Harry! – krzyknął ktoś, a potem uwiesił się na moich ramionach.
– Cześć, Stella.
Właściwie potrzebowałem rozrywki. Przygarnąłem więc dziewczynę bliżej, ścisnąłem za pośladki i pocałowałem. Oddała mi się niemal od razu, żarliwie pogłębiając pocałunek i nim się spostrzegłem, nasze języki się splotły. Stella jeszcze bardziej się przysunęła, wskutek czego potarła o moje krocze.
A więc tak chcesz się bawić, dziewczyno?
Już chciałem pociągnąć ją w stronę łazienki na szybki numerek, który na pewno by nikomu nie zaszkodził, kiedy usłyszałem najpierw głośne prychnięcie, a później gardłowy śmiech.
– Ohyda, znajdźcie sobie pokój.
Z niechęcią oderwałem się od chętnych ust Stelli i odwróciłem w prawo.
– Butler – warknąłem. – Czego chcesz? Nikt cię tu nie zapraszał.
– Tak bardzo się mylisz, Styles. I spoko, mi też nie podoba się, że tu jestem.
Julie Butler to jedyna osoba w Nowym Jorku, która potrafi tak zręcznie wyprowadzić mnie z równowagi. Choć z początku, na pierwszym roku, parę razy normalnie z nią rozmawiałem i wydawała się w porządku. Dopóki nie zakablowała na mnie profesorkowi, przez co prawie udupiłem przedmiot. Od tamtego czasu starałem się na niej wyżywać jak mogłem najbardziej.
Zmierzyłem spojrzeniem jej sylwetkę. Sukienka w kwiatki za kolana na długi rękaw i bez żadnego dekoltu? Płaskie buty? Włosy w kucyk, zero makijażu? Ona jest studentką czy zakonnicą?
– A ty jak zwykle piękna i seksowna.
Stella roześmiała się na moją ripostę, więc objąłem ją w pasie.
– A ty jak zwykle miły i czarujący – odparła, krzyżując ramiona na piersi. – Jesteś obrzydliwy, Styles.
Tak mnie zirytowała, że nie mogłem się powstrzymać. Wyrwałem Stelli czerwony kubek z kolorowym drinkiem i bez uprzedzenia z szerokim uśmiechem wylałem go prosto na sukienkę Butler. Dziewczyna oniemiała, cofając się dwa kroki. Z szeroko otwartymi oczami patrzyła w dół, po czym aż poczerwieniała ze złości.
– Pieprz się, Styles!
Rzuciła mi ostatnie złowrogie spojrzenie i odeszła gdzieś w siną dal. Zacząłem się śmiać, a Stella niemal natychmiast mi wtórowała. Po chwili znów się całowaliśmy. Straciłem jednak ochotę na seks, więc postanowiłem ruszyć na parkiet.
– Przesadziłeś, Harry – skrytykował mnie Niall, który pojawił się znikąd.
Wzruszyłem ramionami.
– Mam to w dupie. Nienawidzę jej.
– Taa, wiem. Gdyby twoja matka zobaczyła, jak traktujesz tę dziewczynę – nie dokończył, kręcąc głową.
– Ale nie widzi. Poza tym nie jesteś moim sumieniem, więc daj mi do chuja spokój i przestań pieprzyć głupoty. Butler zasłużyła na wszystko, co najgorsze.
Horan pokręcił głową.
– Jak chcesz.
– Chodź, idziemy się napić, Stella – zwróciłem się do nadal wiszącej na mnie dziewczyny, ignorując kumpla. Ruszyłem w stronę kuchni. Przechodząc przy łazience, zauważyłem siedzącą na ziemi Butler, a jej oczy ze smutkiem wpatrywały się w czerwony kubeczek. Kucał przed nią Scott, mój dobry znajomy i jej chłopak równocześnie, starając się zapewne ją pocieszyć. Chyba mu się wreszcie udało, bo na twarzy Butler wykwitł lekki uśmiech.
Może faktycznie przesadziłem?
Nie, należało jej się. Za wszystko.
Czołem!
OdpowiedzUsuńJak tam życie ? :P Piąteczek zawsze dobrze mija, w końcu to koniec tygodnia.
Dobrze wiesz, że wszyscy lubimy podobne historie :P. Poza tym zawsze to jakaś odmiana :). Podoba mi się Butler. W ogóle zawsze mam wrażenie, że te kobiece postacie są jednak trudniejsze do wykreowania niż męskie, ale nie wiem może się nie znam :D. W każdym razie nie ma to jak bohaterka z charakterem ;). Z Sam chyba też nie będzie lekko.
No dobra, zajmijmy się Harrym. Tak, właśnie tak wyobrażam sobie typowego przedstawiciela jakiegokolwiek bractwa :D. No i te ich imprezy z czerwonymi kubeczkami :P. Nic oddać, nic ująć. Harry pewnie za jakiś czas okaże się świetnym gościem i nadal kojarzy mi się z Ashtonem lub Jamesem (no tutaj może trochę mniej, ale jednak):D. Zastanawiam się nad Scottem i odrobinkę mam nadzieję, że będzie w porządku, ale to pewnie dłuższa historia niż mi się wydaje :P. No to jeszcze Niall. Właściwie to miał zupełną rację co do zachowania Harry'ego , dostaje ode mnie plusik, możesz mu przekazać, żeby tego nie zmarnował ;). No to tyle, póki co. Czekam do niedzieli na następnego cośka :D. I relaksuj się dalej, pisząc coś z listy po lewej :P. Pozdrawiam!
Monika
Hej!
UsuńHah, rozgryzłaś mnie idealnie, a raczej Harry'ego. :) Niestety, mam jakiś dziwny sentyment do facetów, którzy zachowują się jak dupki, choć w głębi duszy daleko im do tego. :P Postaram się kiedyś wykreować gościa zupełnie inaczej. Może jako totalnego frajera? :P
Scott będzie miał jeszcze swoje pięć minut (a nawet więcej), to mogę obiecać. :)
Lista po lewej ciągle się zmienia. W ogóle udało mi się napisać cały rozdział na Fortunę! Widziałaś? :) Ułożyłam też fabułę do końca Zamaskowanej, więc przynajmniej wiem, ile części jeszcze czeka na napisanie. Co akurat nie wprawia w optymistyczne zachowanie. :D
Całusy!
Hejka
OdpowiedzUsuńJuż wiem kogo nie będę lubić w tym opowiadaniu. Niall wydaje się spoko mam nadzieję że nie będzie inaczej. Oby takich rozdziałów więcej.
;)
Hej!
UsuńMówisz o Sam czy Stelli? A Niall jest super - albo przynajmniej spróbuję, żeby był super. :D
Bardziej chodziło mi o Harrego ale pewnie zmieni się i będzie tym pozytywnym bohaterem. ;) Czekam na kolejne rozdziały. ,
UsuńA no tak, jeszcze Harry, zapomniałam o nim, choć jest głównym bohaterem. :P
UsuńA następny rozdział, zgodnie z obliczeniami, pojawi się trzeciego lutego. :)