17 grudnia 2019

Jesień przychodzi, jesień odchodzi

Przychodzę z miniaturką, a co!
W sam raz na początek zimy przychodzę z cośkiem psychologicznym? psychiatrycznym? o tematyce czysto jesiennej. Inspirowane piosenką (może zgadniecie jaką?) i napisane na konkurs na Katalogowo. 
Zapraszam do lektury.
Wasza, Ew :)
https://giphy.com/
Jesień przychodzi, jesień odchodzi


Od czasów naszego pierwszego spotkania zawsze tak było.
Wraz z przyjściem jesieni, ona też wracała. Czasami zostawała do końca zimy, czasami odchodziła wcześniej, ale niezmiennie pozostawiała za sobą coś zdumiewająco przerażającego. Powodowała wiele ran, płacz lub szereg niewyjaśnionych problemów, ale widząc ją, cieszyłem się jak dziecko.
Była piękna – moje kompletne przeciwieństwo. Bliższa, niż ktokolwiek inny, rozumieliśmy się bez słów. I, co najważniejsze, sprawiała, że ta druga odchodziła w niepamięć.
Z drugą znaliśmy się dłużej. Od dzieciństwa, jak mniemam. Wpadła na mnie, gdy budowaliśmy z ojcem drewniany domek na drzewie. Nie posiadałem rodzeństwa, więc zacząłem traktować ją jak członka rodziny, jak siostrę. Dopiero później okazało się, że chciała więcej, że chciała zostać ze mną na zawsze.
I gdyby nie okres nastoletniego buntu, zgodziłbym się.
Wtedy jednak się od siebie odsunęliśmy. Zacząłem grać w kapeli, poznałem nowych ludzi, po raz pierwszy poznałem smak seksu i dragów. Byłem szczęśliwy, szczególnie, że w pewien jesienny czas, jak dzisiaj, poznałem , nową przyjaciółkę.
Zatraciliśmy się.
Ona popychała mnie do odważniejszych czynów, sprawiła, że zacząłem myśleć. Nie słuchałem już poleceń rodziców ani znajomych, olałem ich, wybrałem samotność. A raczej samotność z nią, moją panią Jesień.
Za pierwszym razem odeszła szybciej, zanim cokolwiek nabrało znaczenia.
Zimą się otrząsnąłem, niemal zapomniałem, wszystko zaczęło iść lepiej. Zagraliśmy więcej koncertów, napisałem parę piosenek, które później okazały się hitami, lecz coś ciągle trzymało mnie na uwięzi. Nie byłem kompletny.
Wiosną wróciła pierwsza. Pomyślałem, że może mogłaby zostać? Ale kolejnej jesieni znów zawitała moja pani. Tym razem całkowicie odgradzając od reszty, zostaliśmy sami, zamknięci w motelowym pokoju, który w tamtych czasach traktowałem jak dom. Zatracaliśmy się w sobie coraz bardziej, aż wreszcie wpadł kumpel i narobił szumu. Musieliśmy przestać się widywać.
Dalsze życie wspominam jak za mgłą. Dni przebiegały szybko, radośnie, możliwe, że odnalazłem Boga, choć niedziele traktowałem jak codzienność. Nie byłem już smutny. Zmieszany, co najwyżej. I coraz mocniej podekscytowany zakończeniem lata, ponieważ mogłem ją spotkać. Choć czy powinno mnie to obchodzić?
Tamten rok był szczególny, bo gdy wróciła, postanowiliśmy razem odejść od spraw przyziemnych. Znaleźli nas jednak szybciej, niż się spodziewałem. Może dzisiaj uda nam się skończyć to, co zaczęliśmy?
– Mój drogi, chyba nie myślisz kolejny raz o podcięciu żył?
Pielęgniarka zmierzyła mnie uważnym spojrzeniem. Musiałem skłamać, więc zaprzeczyłem.
– Masz, połknij to.
– Znowu lit? – wychrypiałem. – Nie chcę, żeby jesień znów odeszła.
– Nie martw się, za parę dni pewnie wróci. A wtedy znów podamy kolejną dawkę.

*Żeby w pełni zrozumieć, bo nie każdy może to wiedzieć, lit stosowany jest jako środek stabilizujący nastrój, podawany np. jako lek na psychozę maniakalno-depresyjną.
*Tekst inspirowany piosenką Nirvany – Lithium.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz