Przychodzę z miniaturką, a co!
W sam raz na początek zimy przychodzę z cośkiem psychologicznym? psychiatrycznym? o tematyce czysto jesiennej. Inspirowane piosenką (może zgadniecie jaką?) i napisane na konkurs na Katalogowo.
Zapraszam do lektury.
Wasza, Ew :)
https://giphy.com/ |
Jesień przychodzi, jesień odchodzi
Od czasów naszego pierwszego spotkania zawsze tak
było.
Wraz z przyjściem jesieni, ona też wracała. Czasami zostawała do końca zimy, czasami
odchodziła wcześniej, ale niezmiennie pozostawiała za sobą coś zdumiewająco przerażającego.
Powodowała wiele ran, płacz lub szereg niewyjaśnionych problemów, ale widząc
ją, cieszyłem się jak dziecko.
Była piękna – moje kompletne przeciwieństwo. Bliższa, niż ktokolwiek inny,
rozumieliśmy się bez słów. I, co najważniejsze, sprawiała, że ta druga odchodziła w niepamięć.
Z drugą znaliśmy się dłużej. Od
dzieciństwa, jak mniemam. Wpadła na mnie, gdy budowaliśmy z ojcem drewniany
domek na drzewie. Nie posiadałem rodzeństwa, więc zacząłem traktować ją jak
członka rodziny, jak siostrę. Dopiero później okazało się, że chciała więcej,
że chciała zostać ze mną na zawsze.
I gdyby nie okres nastoletniego buntu,
zgodziłbym się.
Wtedy jednak się od siebie odsunęliśmy.
Zacząłem grać w kapeli, poznałem nowych ludzi, po raz pierwszy poznałem smak
seksu i dragów. Byłem szczęśliwy, szczególnie, że w pewien jesienny czas, jak
dzisiaj, poznałem ją, nową
przyjaciółkę.
Zatraciliśmy się.
Ona popychała mnie do odważniejszych
czynów, sprawiła, że zacząłem myśleć. Nie słuchałem już poleceń rodziców ani
znajomych, olałem ich, wybrałem samotność. A raczej samotność z nią, moją panią
Jesień.
Za pierwszym razem odeszła szybciej, zanim cokolwiek
nabrało znaczenia.
Zimą się otrząsnąłem, niemal zapomniałem, wszystko
zaczęło iść lepiej. Zagraliśmy więcej koncertów, napisałem parę piosenek, które
później okazały się hitami, lecz coś ciągle trzymało mnie na uwięzi. Nie byłem
kompletny.
Wiosną wróciła pierwsza. Pomyślałem, że może mogłaby
zostać? Ale kolejnej jesieni znów zawitała moja pani. Tym razem całkowicie
odgradzając od reszty, zostaliśmy sami, zamknięci w motelowym pokoju, który w
tamtych czasach traktowałem jak dom. Zatracaliśmy się w sobie coraz bardziej,
aż wreszcie wpadł kumpel i narobił szumu. Musieliśmy przestać się widywać.
Dalsze życie wspominam jak za mgłą. Dni przebiegały
szybko, radośnie, możliwe, że odnalazłem Boga, choć niedziele traktowałem jak
codzienność. Nie byłem już smutny. Zmieszany, co najwyżej. I coraz mocniej
podekscytowany zakończeniem lata, ponieważ mogłem ją spotkać. Choć czy powinno
mnie to obchodzić?
Tamten rok
był szczególny, bo gdy wróciła, postanowiliśmy razem odejść od spraw
przyziemnych. Znaleźli nas jednak szybciej, niż się spodziewałem. Może dzisiaj
uda nam się skończyć to, co zaczęliśmy?
–
Mój drogi, chyba nie myślisz kolejny raz o podcięciu żył?
Pielęgniarka
zmierzyła mnie uważnym spojrzeniem. Musiałem skłamać, więc zaprzeczyłem.
–
Masz, połknij to.
–
Znowu lit? – wychrypiałem. – Nie chcę, żeby jesień znów odeszła.
–
Nie martw się, za parę dni pewnie wróci. A wtedy znów podamy kolejną dawkę.
*Żeby w
pełni zrozumieć, bo nie każdy może to wiedzieć, lit stosowany jest jako środek
stabilizujący nastrój, podawany np. jako lek na psychozę maniakalno-depresyjną.
*Tekst
inspirowany piosenką Nirvany – Lithium.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz