14 stycznia 2020

Fortuna sprzyja śmiałym (4)

            Cześć!
Jak leci? Czy rok 2020 zapowiada się ciekawie? Przedsięwzięliście noworoczne plany? Dalej wdrażacie je w życie czy już się poddaliście? Ja nie miałam żadnych konkretnych celów, więc pierwsze dwa tygodnie minęły szybko i bezboleśnie, bez zbędnego głosu tłukącego się gdzieś w tyle głowy. A poza tym ogarnął mnie wiedźmiński szał, toteż aktualnie "męczę" książki oraz grę, bo serial, oczywiście, już dawno za mną. :)
Niedługo pojawi się nowy szablon! Jest piękny, taki spojler. :)
I w rozdziale pojawia się Regulus. :D
Pozdrawiam! 

4. W miarę czekania rośnie apetyt na spotkanie

~ bee


Anne z zapałem godnym Filcha przeczesującego korytarze Hogwartu w celu namierzenia Irytka wertowała strony niewielkiej, starej książki. A właściwie dziennika napisanego jeszcze w latach trzydziestych przez młodziutką czarownicę będącą naocznym świadki­­em Incydentu Illfracombe. Połowa historii to typowe lanie wody, gdzie owa Berta Kahn, autorka, wylewa żale, że mimo osiągniętego wieku nadal nie wyszła za mąż. Dopiero pod koniec Anne zaczęło brakować tchu, gdy śledziła oczami każdą linijkę tekstu. Tilly Toke, czarownica, która samodzielnie powstrzymała atak smoka, za co później otrzymała Order Merlina, naprawdę musiała mieć głowę na karku. Berta opisywała całą sytuację, jakby stała obok Tilly lub, dosłownie, jakby weszła w jej umysł.
Taką właśnie pisarką Anne marzyła zostać.
Chciała relacjonować prawdziwe, ważne wydarzenia, by dalsze pokolenia znały historię i drugi raz nie wchodziły do przysłowiowej rzeki. Pragnęła zostać zapamiętana, a przede wszystkim kojarzona z prawdopisarstwem, a nie kłamstwami oraz oszczerstwami jak większość reporterów Proroka Codziennego.
– Czy moja Ann nadal tu jest? Czy już odleciała w marzenia senne?
Adam z rozrzewnieniem patrzył na zaczytaną córkę.
Siedziała na taborecie, nogi trzymała na ladzie, a w ustach miętoliła kosmyk włosów. Rzeczywistość w ogóle do niej nie docierała.
– Ann, na litość boską, a jakby nas ktoś okradł? Wątpię, czy cokolwiek byś zauważyła.
Kiedy córka nadal nie reagowała, Adam westchnął, podszedł bliżej i rąbnął dłonią w blat stołu. Dopiero teraz Anne otrzeźwiała. Dosłownie podskoczyła, a książka wypadła z rąk na posadzkę.
– Merlinie! Tato! Chcesz, żebym zeszła na zawał?!
– Drogie dziecko, za dużo czasu spędzasz nosem w książkach – oznajmił zamiast odpowiedzieć. – Jeżeli tak bardzo interesują cię przygody w tych kartkach, to wyjdź do ludzi. Sama zacznij wdawać się w podobne przygody.
– Mam walczyć ze smokami?
Brwi Anne podjechały do góry. Uśmiechnęła się, widząc zakłopotanie u ojca.
– No, może nie w aż takie przygody. Wystarczyłoby pójść gdzieś z koleżankami. Swoją drogą, jak ci się mieszka z dala od rodziców? Rozpakowałaś się? Dafne co chwilę biadoli. Wpadła nawet na pomysł, żeby zebrać własne posępne myśli, przelać je na papier i stworzyć tomik lamentów.
– Naprawdę?
Anne wstała, okrążając ladę i znajdując się obok ojca.
– Tak. Ech, bez ciebie, moja droga córko, Dafne zaczyna mieć coraz gorsze pomysły. Ty jedna potrafiłaś ustawić ją do pionu.
– Tato, daj spokój, przecież nie umarłam – prychnęła. – Ja się tylko przeprowadziłam. Powinniście się czuć, jak zawsze, gdy wyjeżdżałam do Hogwartu. Z jedyną różnicą, że wtedy widywaliśmy się wyłącznie od świąt, a teraz codziennie. Pamiętasz? Ciągle tu pracuję.
Adam machnął ręką.
– Ktoś nas dzisiaj odwiedził?
Ann pokręciła głową. Jej ojciec był mistrzem zmiany tematu. Jeżeli cokolwiek mu nie pasowało, bez skrępowania potrafił potoczyć rozmowę na kompletnie różne tory.
– Pani Carlson przyszła.
– O, cudownie! – ucieszył się Adam. – Co kupiła?
– Nic. Przyszła, żeby was pozdrowić z mamą. Przeprosiła za długą nieobecność, ale prosiła o zrozumienie. Mówiła, że w ciężkich czasach żyjemy.
– Rozumiem.
Adam Wisobrn starał się odgonić nadchodzącą rozpacz. Od przeszło paru miesięcy wychodzili z żoną na minusie, a ich ukochana księgarnia dosłownie upadała. Mogli, oczywiście, zamknąć sklep, ale wczoraj wieczorem Dafne podsunęła mu dość interesujący pomysł. Zlustrował córkę od stóp do głów, nim powiedział:
– Czy byłabyś skłonna pójść do Ministerstwa i zanieść tam jeden papierek?
– To znaczy? – zdziwiła się Anne.
– Dafne wspominała, że na drugim poziomie znajduje się Urząd Pomocy Potrzebującym Czarodziejom. Zaraz napiszę wniosek o specjalną darowiznę czy pomoc społeczną dla naszej rodziny i byś go im zaniosła, dobrze, córko?
– Pomoc społeczną? Tato? Czy my bankrutujemy?
– Mamy jeszcze trochę zaskórniaków, Ann, spokojnie – uśmiechnął się, choć oczy nadal pozostały bez zmian. – Po prostu ten urząd pomaga potrzebującym, którzy stracili dobytek albo zostali źle potraktowani, albo zaatakowani przez Śmierciożerców. Bez względu na przyczynę, jeżeli dobrze udokumentujemy, że nasze wydatki przewyższają zarobki, mogą nam pomóc. To tylko chwilowe, Ann. Potrzebujemy większej ilości pieniędzy, by znów stanąć na nogi.
Anne pokiwała powoli głową, trawiąc słowa ojca. Nie bardzo podobał jej się pomysł proszenia o pomoc, bo żadna pomoc w tych czasach nie była bezwarunkowa. Zawsze, w przyszłości dalszej czy bliższej, należało za nią zapłacić. Niemniej, sklep należał do rodziców i to oni podejmowali decyzje.
– Dobrze, tatku, pójdę tam. Mam czekać na odpowiedź?
– Nie. Chyba nie. Zapytasz na miejscu – postanowił Adam. – Daj mi dziesięć minut.
Pan Wisborn zniknął na zapleczu, co Anne skwitowała krótkim westchnieniem. Z utęsknieniem popatrzyła na wcześniej czytaną książkę, ale wiedziała, że musi poczekać. Jeżeli znów wkręciłaby się jak wcześniej, słabo widziała swoje dalsze chęci do zrobienia czegokolwiek innego, o pójściu gdziekolwiek nie wspominając.
Owe dziesięć minut okazało się dłużącymi trzydziestoma, a zanim Anne dotarła do Ministerstwa Magii minęła godzina. Adam należał do osób niezdecydowanych i zanim wręczył córce pismo, musiała go przekonywać przynajmniej siedem razy. Dwa razy doszło prawie do podarcia i tak mozolnie skleconego pisma.
Na szczęście wystarczyło głośne: „tato!” i założenie rąk na ramiona, by Adam wreszcie odpuścił.
Wychodząc z kominka wprost na główną alejkę Ministerstwa, potknęła się o nogi, niemal lądując na twarzy. Zarumieniła się i opuszczając głowę nisko brnęła przez tłum. Atrium jak zawsze było pełne ludzi lub stworzeń.
Anne odwiedziła Ministerstwo zaledwie trzykrotnie, a przy każdej wizycie zatrzymywała się na środku i podziwiała śpieszących przechodniów, niebieskie pawie ze złotymi symbolami na suficie albo Fontannę Magicznego Braterstwa. Kiedyś bardzo ją lubiła, dopiero niedawno uświadomiła sobie jej podwójne znaczenie, gdzie czarodziejów postawiono ponad wszelkie inne, magiczne istoty.
– Witam w Ministerstwie Magii – przywitał ją zimny, urzędowy ton kobiety, siedzącej w punkcie informacji. – Jestem Selina i pomogę pani znaleźć drogę.
– Tak, khm, dziękuję.
Anne musiała odchrząknąć.
– Co panią sprowadza do Ministerstwa? – pytała dalej, nawet nie podnosząc wzroku znad gazety. Najwidoczniej kobieta wyuczyła się formułek na pamięć tak doskonale, że nie kolidowały nawet z czytaniem.
– Szukam Urzędu Pomocy Potrzebującym Czarodziejom. Podobno znajduje się na drugim poziomie.
Dopiero teraz Selina obdarzyła Anne spojrzeniem. Cierpkim i niemal przytłaczającym, co mogło zdezorientować.
– Skoro pani wie, to po co pani pyta?
– J-ja, tak, przepraszam. Po prostu chciałam potwierdzić i…
– I? – ponagliła.
– I dowiedzieć się, jak tam dojść.
– Po prawej stronie znajdują się windy. Wystarczy powiedzieć, na które piętro chce pani wjechać. Następny!
Zanim Anne zdołała coś dodać, jakiś czarodziej przepchnął się z tyłu. Poczuła się urażona i zrobiło się jej smutno. Gdzie się podziała dobroć i pozytywne podejście? Patrząc na miny mijanych ludzi, musiały już dawno wyparować.
Kiedy Wisborn wytrwale przemierzała drogę ku urzędowi, para ciemnych oczu przypadkiem wypatrzyła ją w tłumie.
Regulus rozmawiał ze współpracownikiem ze Służb Administracyjnych Wizengamotu, gdzie aktualnie odbywał roczny staż, gdy ją zauważył. Wyglądała identycznie, jak zapamiętał, chociaż dzisiaj wydawała się zła. Miała lekko zmarszczone czoło i rozszerzone nozdrza. Próbowała lawirować między ludźmi, choć niezbyt dobrze jej wychodziło. Wielokrotnie się o kogoś obijała lub potykała, co Regulus skwitował niemalże niedostrzegalnym uniesieniem kącików ust.
– Black? Wszystko w porządku? Zawiesiłeś się.
Regulus, znów stając się obojętnym, wrócił do rozmówcy.
– Nie twój interes, Moore. Lepiej załatw mi to, o co prosiłem.
– O ile pamiętam, to ty jesteś tu stażystą, Black, i to ty powinieneś biegać na posyłki – wysyczał przez zaciśnięte zęby owy Moore, czterdziestoletni mężczyzna o zubożałym owłosieniu na głowie.
– A ja pamiętam, że wystarczy jedno słowo byś stąd… wyleciał.
Nie czekał, aż Moore przetrawi zdanie i domyśli się jego podwójnego znaczenia. Miał bowiem lepsze i ciekawsze zajęcie.
Musiał się dowiedzieć, co robiła tutaj ta blondynka.
Odprowadzał Anne wzrokiem aż do windy, a gdy wsiadła, natychmiast udał się do drugiej. Wyszła na drugim piętrze, więc odczekał pięć sekund, nim ruszył za nią. Wiedział, że postępował głupio i niegodnie, ale widział ją po raz pierwszy od skończenia Hogwartu. Nie potrafił się opanować. Zresztą, Regulus ostatnie miesiące spędził na rozmyślaniach właśnie o niej, dlatego widok Anne tak nim wstrząsnął.
Zakładał, że przyszła ze sprawą do któregoś z urzędów lub biur Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, kiedy więc ominęła wejście i skręciła w mniejszy korytarz, zmarszczył brwi. Przecież dalej znajdowały się mniejsze, nic nieznaczące jednostki Ministerstwa. Nikt nigdy się tam nie zapuszczał. Regulus nawet nie znał nazw znajdujących się tu działów.
Urząd Pomocy Potrzebującym Czarodziejom raził zgniłozielonym napisem.
Regulus przystanął, widząc, jak Anne znika za drzwiami. Poczuł się niezręcznie i trochę jakby nie na miejscu. Odniósł wrażenie, jakby przyłapał tę blondynkę na czymś, co u obojga w przyszłości może wywołać wstyd.
Bił się z myślami minutę, nim rzucił zaklęcie podsłuchujące.
– …czy pomoże? Tata powiedział, że podobno dofinansowują państwo działalności osób dotkniętych przez… dzisiejsze czasy.
Głos Anne drżał, gdy wypowiadała ostatnie słowa.
– Owszem, dofinansowujemy, choć to zależy.
– Od czego?
– Droga panno…
– Wisborn – wtrąciła Anne.
– Droga panno Wisborn, to, czy otrzyma pani jakąkolwiek kwotę zależy od wielu czynników. Przede wszystkim, czy przed panią w kolejce nie znajdzie się bardziej poszkodowana osoba. Rozumie pani, mamy ograniczone fundusze, bo Minister woli dofinansowywać inne działy, podobno lepiej prosperujące i ważniejsze.
Pracownik urzędu starał się brzmieć formalnie, chociaż Regulus doskonale słyszał wyrzuty w jego głosie.
– I to tyle? Musimy po prostu poczekać na swoją kolej?
– To po pierwsze. Po drugie, jak już szefowa dostanie pani wniosek, będzie musiała go rozpatrzeć.
– Czyli? Co to znaczy? – dopytywała.
– To znaczy, że dokładniej przyjrzy się sytuacji finansowej w pani rodzinie i zapotrzebowaniu jej członków. Jeżeli stwierdzi, że faktycznie, ledwo wiążecie koniec z końcem, otrzymacie niewielką pomoc. Jeżeli jednak odkryje choćby minimalne uchybienie, wniosek zostanie odrzucony.
– Uchybienie?
Pracownik westchnął głośno, najwyraźniej niezbyt zadowolony z dociekliwości interesantki.
– Tak, droga pani, uchybienie, czyli niezgodność. Jak zwał, tak zwał.
– Wiem, co to uchybienie – zdenerwowała się lekko Anne, na dźwięk czego Regulus znów tego dnia uniósł kąciki ust. Nie pamiętał, kiedy ostatnio cokolwiek wywołało u niego jakieś emocje. A tu proszę, wystarczyło spotkać tę blondynkę i działa się magia. Chociaż spotkać to bardzo wygórowane słowo, raczej zobaczyć.
– W takim razie chyba wszystko jasne.
– Nic nie jest jasne, proszę pana. Z jakich powodów mój wniosek może zostać odrzucony? Niech pan poda parę przykładów tych „uchybień”, żebym wiedziała, na czym stoję.
– Jeżeli problemy finansowe trwają krócej niż pół roku albo w przeciągu ostatnich pięciu lat wykazywali państwo dochód znacznie przekraczający dochód przeciętnego czarodzieja, wówczas nie ma na co liczyć, nie oszukujmy się.
– Ale nasze problemy zaczęły się dopiero w czerwcu, a wcześniej nie było źle. Żyło nam się całkiem nieźle, szczerze mówiąc – wyznała Anne.
– W takim razie nie rozumiem, dlaczego pani tu przyszła i zawraca mi głowę? Musimy rozpatrzeć wnioski czarodziejów, którzy naprawdę źle stoją i nawet nie mają co jeść. A pani? Pani ma co jeść?
– Tak.
– Zawracanie głowy, ot co!
Pracownik nie ukrywał już oburzenia, co zdenerwowało również Regulusa. Poczuł nieodpartą chęć wparowania do środka i rozprawienia się z nim, zabrania Anne gdzieś daleko i rozwiązania wszystkich jej problemów.
A potem poczuł się jak kompletny idiota, bo przetrawił własne myśli.
– Czyli nic nie da się zrobić? My naprawdę teraz ledwo przędziemy. Proszę wziąć ten wniosek i przynajmniej go przeczytać. Czy to wiele?
– Dobrze, niech stracę – odetchnął pracownik. – Niech pani zostawi tu to pismo. Rozpatrzenie powinno przylecieć sową w przeciągu dwóch tygodni.
– Dobrze, dziękuję.
– Proszę.
– Do widzenia.
– Do widzenia.
Anne wyszła szybciej, niż się Regulus spodziewał. Na szczęście zdążył schować się w cieniu w rogu. Chociaż nawet, jakby stał na widoku, blondynka i tak by go nie dostrzegła. Była zbyt zaaferowana odbytą rozmową. Szła szybko, nie tracąc czasu. Kiedy przeszła obok, Black poczuł zapach niemal zwalający z nóg.
I to on najprawdopodobniej był bodźcem skłaniającym Regulusa do podjęcia decyzji.
Wparował jak burza do urzędu, zaskakując tym nie tylko siebie. Pracownik, który wcześniej rozmawiał z Anne, podskoczył na krześle.
– Dzień dobry, panie Black – przywitał się chudy rudzielec, przygryzając wargę. – Co pana tu sprowadza?
– Wniosek.
– Słucham?
Regulus wyciągnął rękę w stronę rudzielca, sprawiając, że ten się odchylił. Ze strachu kropelki potu zawitały na czole, a prawa powieka zaczęła drgać.
– Oddaj wniosek, który dała ci ta blondynka.
– A-ale – wyjąkał – panie Black, ja n-nie mogę tego zrobić. To niezgodne z przepisami i…
– Daj ten wniosek albo inaczej porozmawiamy.
Wystarczyło rzucić pracownikowi mordercze spojrzenie, by ten niemal w podskokach zaczął grzebać w śmieciach. Wreszcie podał Regulusowi biały, wymiętolony pergamin, który uprzednio próbował rozprostować na kolanie.
– To tak się rozpatruje wnioski potrzebujących? Bez przeczytania wywala do śmietnika?
– J-ja… przejrzałem go i…
– Nie kłam. Wiem, ile czasu zajęło między wyjściem panny Wisborn a moim wejściem. Niemożliwością jest, byś zdążył zrobić cokolwiek innego poza zgnieceniem i wyrzuceniem.
Pracownik przełknął głośno ślinę.
– Jakby ktoś pytał, ani panny Wisborn ani mnie tu nie było. Jasne?
– Tak, panie Black! Jasne!
Regulus wyszedł, a swoje kroki skierował wprost do gabinetu, w którym aktualnie urzędował. Na szczęście nie musiał daleko iść, bo jego biuro również znajdowało się na drugim poziomie. Usiadł przed biurkiem, zamykając za sobą drzwi. Kiedy przeczytał wniosek napisany przez ojca Anne, poczuł gulę w gardle. Nie mógł dopuścić, by ta blondynka miała jakiekolwiek problemy, finansowe czy inne.
Zanim zdążył wszystko przemyśleć, napisał sowę do goblina bezpośrednio zajmującego się jego kontem u Gringotta. Kazał zlecić comiesięczny, anonimowy przelew do Wisbornów w celu podreperowania ich sytuacji.

*

James dopił zimną kawę, bo zaschło mu w gardle.
– Skup się, Jim – ponagliła Lily. – Woda miodowa czy skrystalizowana?
– Miodowa?
– Pytasz czy odpowiadasz?
– Odpowiadam – odparł niepewnie James, przeciągając się jak kot.
– Źle! – warknęła Lily i bezceremonialnie walnęła chłopaka książką w ramię. Syknął, patrząc na Lily z naburmuszeniem. – Do eliksiru poprawiającego wzrok dodajemy skrystalizowaną. Czy ty w ogóle zapamiętujesz, co czytasz? No, dobrze, wymień resztę składników.
James się zamyślił.
– Na pewno piołun. Róg jednorożca?
– Tak, a w jakiej postaci? – dociekała.
– To rogi jednorożców mają jakieś postacie? – zdziwił się, po czym jęknął i padł na łóżko. – Liluś, ja nie dam rady tego wszystkiego zapamiętać. Mam braki już od drugiego roku Hogwartu. Jakim cudem mam nadrobić wiedzę ze szkoły i dodatkowo przyswoić nową z kursu? To niewykonalne!
– Przestań jęczeć i się skup. Jaka postać, Jim?
– Są białe?
– Merlinie! – Lily opadły ręce. Dosłownie. – Sproszkowane, Jamesie Potterze, sproszkowane. Posłuchaj mnie uważnie. Rogi jednorożców występują zaledwie w dwóch postaciach: stałej i sproszkowanej, z czego ta pierwsza używana się może w trzech, czterech eliksirach. Są one mega twarde i niesamowicie ciężko zrobić z nimi cokolwiek, więc czarodzieje od razu zamawiają rogi w postaci proszku, bo jak wiadomo, ich magia ma zalążek w rdzeniu rogu.
– Skąd ty wiesz takie rzeczy, Liluś? Może się wymienimy? – spytał nagle. – Ty będziesz chodzić za mnie na kurs uzdrowicielski, a ja za ciebie do sklepu? Może tam nie wyjdę na kompletnego idiotę…
– Przestań narzekać, Jim, to już się robi nudne. Powtarzam po raz kolejny: skup się. Nic dziwnego, że nie potrafisz niczego zapamiętać, skoro co chwilę myślisz o niebieskich migdałach.
– O czym?
– Niebieskich migdałach – westchnęła dziewczyna. – Takie mugolskie powiedzenie.
Od dwóch godzin siedzieli w pokoju Jamesa i powtarzali materiał na najbliższe kolokwium z eliksirów wpływających na zmysły. Lily nie spodziewała się, proponując pomoc, że Jim tak wolno będzie przyswajał wiedzę. Co chwilę coś go rozpraszało, potykał się na najłatwiejszym pytaniu, a niektóre przepisy powtarzał bez zastanowienia jak wyklepaną formułkę, zamiast zrozumieć ich sens.
Pukanie do drzwi mile oderwało ich od książek.
– I jak wam idzie, dzieciaki? Ten gumochłon coś kapuje?
– Nie, panie Potter, nic a nic – wyjawiła Lily z całkowitą szczerością.
– Dzięki, Liluś.
– Taka prawda. – Wzruszyła ramionami. – Coś się stało, proszę pana?
Charles zamrugał.
– Muszę wyjść. Na jakiś czas zostaniecie sami, dlatego proszę, bez żadnych wygłupów. Nie wiem, czy wrócę na kolację, dlatego w lodówce macie resztki zapiekanki z obiadu. Odgrzejcie ją sobie.
– A gdzie idziesz? – spytał zainteresowany James, podnosząc się na łokciach do pozycji półleżącej.
– Dumbledore wezwał nadzwyczajne spotkanie Zakonu.
– Wiadomo czemu?
– Nie sprecyzował. Chociaż nawet gdybym wiedział i tak bym wam nie powiedział. To tajemnica. Sprawy, które dotyczą dorosłych, powinny zostać wyłącznie między dorosłymi, James.
Jim usiadł zirytowany.
– Bez sensu, tato. Jesteśmy dorośli, skończyliśmy przecież Hogwart.
– Tak – parsknął Charles – trzy miesiące temu. No, istne staruszki!
Lily roześmiała się pod nosem, co James zgromił spojrzeniem. Wywróciła więc oczami i palcem poklepała w pergamin pełen zapisków.
– Najpierw zdaj egzamin, Jim, dopiero potem lataj z różdżką i walcz ze Śmierciożercami.
– I ty też?! Gdybyśmy żyli w innych czasach, kurs byłby najważniejszy, ale teraz? Jak mogę się w spokoju uczyć, skoro wiem, że gdzieś tam poza domem grasuje banda popaprańców, zabijająca i torturująca dla zabawy?! I to dlaczego? Dla rozkazu jakiegoś wywyższającego się dupka?!
Charles uniósł brwi.
– Cóż, na to nie znalazłem odpowiedzi, synu. Bądźcie grzeczni.
Pan Potter zabawnie pogroził palcem, po czym zniknął za drzwiami. Lily przeniosła wzrok na James. Minę miał co najmniej wściekłą. Podeszła bliżej i położyła dłoń na jego ramieniu.
– Nienawidzę go.
– Wiem, Jim, ja też. Voldemort niszczy ludziom życie. Większość normalnych czarodziejów go nienawidzi.
– Chciałbym coś z tym zrobić, Liluś, a nie bezczynnie siedzieć i patrzeć.
– Na razie nic z tym nie zrobisz. Wróćmy lepiej do nauki, dobra? O czym to my? Ach, tak. Piołun, sproszkowany róg jednorożca, woda skrystalizowana to trzy z czterech składników potrzebnych do nawarzenia eliksiru poprawiającego wzrok. Podaj ostatni składnik.
James nie słuchał, nadal pogrążony w rozmyślaniach.
– Jim! Podaj czwarty składnik!
– Nie wiem, Lily. Duszona mandragora? Nie mam teraz na to czasu. Lepiej pomóż mi wymyślić, jak przekonać Dumbledore’a, żeby przyjął mnie do Zakonu.
– Co ty w ogóle gadasz? – zdziwiła się.
– Chcę zostać członkiem Zakonu Feniksa, Lily. Najlepiej już teraz.
– I co zrobisz? Teleportujesz się do Hogwartu i zażądasz tego? Nie bądź śmieszny, Jim. Dumbledore cię wyśmieje i możliwe, że stracisz całkowicie szansę na dołączenie. O ile kiedykolwiek jakąkolwiek miałeś.
– Dziękuję, Lily. Twoja wiara we mnie aż zwala z nóg.
– Mam kłamać? – westchnęła. – Jim, po prostu pomyśl. Po co Dumbledore’owi dziecko? Przecież nie będzie cię niańczył i pilnował na każdym kroku. Nie znasz połowy zaklęć, masz zero wykształcenia. No, może poza Hogwartem, gdzie, oboje to wiemy i myślę, że Dumbledore też, wcale nie uważałeś na lekcjach. Nie przydasz się.
Evans jeszcze nigdy w życiu nie widziała tak smutnego Jamesa.
– Co się stało? – spytała przejęta.
– Nic, tylko moja dziewczyna uważa mnie za nieudacznika i debila.
– Co? Wcale nie!
– To co miały znaczyć twoje słowa, hm?
– Chciałam ci przybliżyć, co takiego mógłby pomyśleć Dumbledore, gdybyś nagle wparował do jego gabinetu. Jim, twój tata ma rację, musimy najpierw dojrzeć i dopiero wtedy podjąć decyzję o dołączeniu do Zakonu. Proszę, zdaj najpierw ten egzamin i w ogóle cały kurs, a dopiero potem walcz przeciwko złu, dobrze?
Kiedy James nie odpowiedział, powtórzyła dobitniej:
– Proszę?
– Okej! – zgodził się wreszcie Potter, wyrzucając ręce do góry.
– Skoro chcesz się poddać już przy najbliższej okazji, gdzie sobie nie radzisz z głupimi eliksirami, to co będzie, gdy zostaniesz członkiem Zakonu Feniksa? Co wtedy, gdy staniesz oko w oko z mordercami i nagle zapomnisz języka w buzi?
– Nie zapomnę.
– Podobno też nigdy się nie poddajesz. A co robisz teraz? – wytknęła Lily, pokazując na książki. – Pokaż, że jak ci zależy, to się przykładasz. Wtedy Dumbledore z przyjemnością przywita cię w Zakonie.
Jamesowi wystarczyło zaledwie parę minut na przetrawienie słów Lily. Wreszcie zatarł dłonie i z większym zapałem otworzył Eliksiry dla początkujących uzdrowicieli. Przerzucił kilka stron, aż wreszcie uśmiechnął się szeroko.
– Miałem rację, Liluś. Czwarty składnik to duszona mandragora.
Evans potaknęła.
– W takim razie teraz wymień składniki eliksiru przywracającego mowę wraz z dokładną procedurą przygotowania. I uprzedzając twoje pytanie, tak, Jim, łącznie ze zmieniającymi się kolorami.
Kolejne dwie godziny minęły szybko i przyniosły więcej owoców niż poprzednie. Lily cieszyła się z mobilizacji, jaką poczuł James, zaś Jim z wdzięczności do Merlina za otrzymanie najcudowniejszej dziewczyny pod słońcem przykładał się mocniej.
Bo kiedy jest o co walczyć, walczy się całym sobą.

11 komentarzy:

  1. Czołem!
    Jakoś tam leci, dość pracowicie w sumie. W tym roku obeszło się bez noworocznych planów, może to i dobrze "blue monday" już za pasem :D. Wydaje mi się, że nawet wiem o jaką książkę chodzi i jest szansa, że mam ją w jakimś pdf, więc jeśli ją znajdę, a ty masz ochotę przygarnąć ją w formie mało papierowej, to daj znać ;).
    Wreszcie jest Regulus! Widać ma posłuch w Ministerstwie. Naprawdę zdążyłam go polubić, ale chyba nie myślałam, że zdecyduje się na ten przelew. Zastanawiam się jak Anne zareaguje kiedy już się dowie, przez przypadek jak sądzę, no chyba że Regulus będzie udawał, że tylko trochę pomógł, a wszystkie pieniądze to zasługa Ministerstwa. W każdym razie na pewno im się teraz przydadzą.
    Jamesowi potrzeba innej motywacji jak widać :D Lily też mogłaby wreszcie zdecydować się na jakiś kurs, uzdrowicielski choćby, dobrze by się uzupełniali wtedy, albo i nie, z nimi to rożnie bywa ;D.
    Do następnego!
    Monika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej!

      Racja, noworoczne plany nie zawsze powinny się pojawić. Wersję w PDFie też posiadam, ale marzy mi się wersja papierowa. Nie ma to jak dotyk i zapach, bo od ebooków bolą mnie oczy. :)

      Tak, też wyczekiwałam Regulusa. Uwielbiam go od pierwszego momentu, w którym pojawił sie w Fortunie. Jakoś tak, moim zdaniem, idealnie się wpasował.

      Lily mega by się nadawała na kursy, ale co zrobić, jak pieniędzy brak - kursy przecież kosztują, nie? :)

      Swoją drogą, postanowiłam spróbować sił w pisaniu recenzji książek. Jeśli będziesz miała chwilę (i chęci) zajrzyj tu: www.pomistrzowsku.blogspot.com Miło będzie usłyszeć parę słów od ciebie, co na ten temat myślisz. :)

      Do następnego!

      Usuń
  2. Ja planów żadnych nie robię, postanowień noworocznych też nie mam. Wiem, że w nich nie wytrwam, co będzie to będzie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, ale ludzie strasznie z tym szaleją. "Nowy Rok, nowy ja". Co to w ogóle znaczy? :P

      Usuń
  3. Mój brat też uległ Wiedźminowi. Serial ma za sobą, w grę gra, a ksiażki przed nim - ale mam je w swojej biblioteczce, więc pozwolę mu skorzystać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozwól, pozwól. W końcu książki lepsze niż, cóż, wszystko. ;)

      Usuń
  4. Plany na razie krystalizują się :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nigdy nie robię żadnych planów. Stawiam w życiu na zupełny spontan, kierując się dewizą; co ma być, to będzie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zaobserwowałam, ciekawy blog,zostanę tu na pewno na dłużej ;)

    OdpowiedzUsuń