5 lutego 2020

Fortuna sprzyja śmiałym (5)

https://tenor.com/
Postanowiłam dodać kolejny rozdział Fortuny nieco szybciej niż pierwotnie zamierzałam. Dlaczego? Bo jest to jeden z moich ulubionych rozdziałów. Uwielbiam tą Lily, tę akcję i walkę - trochę zaspojlerowałam, ale liczę, że Was zachęciłam. 
Chciałam Was też w wolnej chwili zaprosić na nową stronę, którą utworzyłam: POMISTRZOWSKU - gdzie będę umieszczać recenzje książek, artykuły odnośnie literatury czy autorów oraz zamierzam stworzyć tam serię dyskusyjną dotyczącą "światka twórczego". 
Jak zapewne zdążyliście też zauważyć, zmieniłam szablon. Za jego wykonanie serdecznie dziękuję Maślanej! 
Do następnego!

5. Odległość to czasem tylko pretekst, żeby się zbliżyć

~ giulietka

„Pewne sprawy niebawem zostaną dokończone, Lily Evans.”

*

Lily wbiegła do Magicznej Menażerii, potykając się o nową dostawę klatek, przez co niemal wylądowała na tyłku. Wystająca półka, którą chwyciła w ostatniej chwili, była przysłowiowo i realnie ostatnią deską ratunku. Zasapana i mokra od potu, schowała torbę pod ladę. Cudem zdążyła na swoją zmianę. Gdyby przyszła choćby dwie minuty później, szefowa bankowo wręczyłaby jej wypowiedzenie – nie należała ona do zbyt miłych i wyrozumiałych osób.
Pierwszy raz w życiu Lily zaspała.
Budzik nie zadzwonił, w nocy postanawiając się zepsuć i zakończyć odliczanie na wpół do trzeciej. James też się wczoraj zasiedział, więc zanim zdążyła przygotować się do snu, było grubo po pierwszej. Poza tym śniła koszmary, w których co krok ginął ktoś znajomy, w wyniku czego wstała jeszcze mocniej wykończona.
Tak, poniedziałek nie zapowiadał się najlepiej.
Szczególnie że gdzieś z tyłu głowy Lily gnębiło dziwne przeczucie, że wkrótce wydarzy się coś złego.
­– Myślałam, że już nie przyjdziesz.
Głowa szefowej wyjrzała przez drzwi od zaplecza. Minę miała nietęgą, a zza trójkątnych okularów błyszczały pełne irytacji, piwne oczy. Granatowe włosy, lekko poprzetykane siwizną, jak zwykle upięła w elegancki kok na czubku głowy. Czasami Lily, patrząc na Cirillę, bezwiednie przypominała sobie McGonagall, z tym wyjątkiem, że pani profesor była życzliwa, ale wymagająca. Cirilli daleko było do życzliwości, choć wymagania opanowała do perfekcji, a właściwie: żądania.
– Ledwo zdążyłam – zgodziła się Evans, rozpoczynając codzienny, poranny obchód sklepu. 
– Felicia przyjdzie na drugą zmianę. Do tej pory zrób, jak najwięcej, bo ta dziewucha ma dwie lewe nogi.
Lily wielokrotnie zastanawiała się, dlaczego Cirilla przyjęła Felicię, osobę niezbyt grzeszącą inteligencją. Olśnienie przyszło, gdy Felicia zdradziła zarabianą kwotę. Po co zatrudniać kogoś o lepszych predyspozycjach oraz większych wymaganiach, skoro niemal za bezcen można mieć kozła ofiarnego?
– Dobrze.
Gdy Cirilla zamknęła się na zapleczu, Lily wzięła się do roboty.
Pierwszy punkt listy obowiązków dotyczył zwierząt. Trzeba było nasypać im jedzenia, zmienić wodę na świeżą, a niektórym, tym szczególnie brudzącym, sprzątnąć klatkę, kojec czy wymieść zgromadzone przez noc śmieci z podziemnych norek. Lily szczerze uwielbiała to zajęcie, choć do tej pory sprzątanie terrariów pająków, jaszczurek i węży wywoływało dreszcze.
W drugiej kolejności musiała zetrzeć kurze z półek i lady oraz zamieść podłogę, co zajmowało raptem parę sekund. Chłoszczyść niesamowicie pomagało. Lily próbowała nawet zmienić nazwę punktu na zwykłe: „rzuć Chłoszczyść”, ale Cirilla stwierdziła, że ten, kto ma trochę oleju w głowie, sam na to wpadnie. Felicia, niestety, nie miała i do tej pory latała ze ścierką i miotłą.
Aby odznaczyć trzeci punkt wystarczyło poustawiać towary przybyłe z nowych dostaw na półkach, czego Lily często nie zdążała wykonać przed otwarciem sklepu.
Identycznie było i tym razem.
Kiedy wykładała specjalnie przygotowane nietoperze specyfiki, do Menażerii zawitała para klientów.
– Proszę cię, Beth, bądź rozważna.
– Ale Haroldzie, Endo potrzebuje przyjaciela! – oburzyła się kobieta. Uśmiechnęła się do Lily w ramach przywitania i wkroczyła w głąb sklepu. – Od tygodnia miauczy i włóczy się nie wiadomo gdzie. Myślisz, że robi to z nudów? To nieprawda. Endzio po prostu szuka przyjaciela. Jeszcze tego by brakowało, by przypałętał się z jakimś dachowcem.
Harold w odpowiedzi jednie westchnął.
– Widzi pani – zwrócił się niespodziewanie do Lily – co ja z nią mam? Rok temu ledwo zgodziłem się na żółwia, a w domu już mamy trzy żółwie, kota i pufka. Teraz uparła się na kolejnego zwierzaka, tym razem kuguchara… Niech mi pani powie, dlaczego kobietom zawsze jest mało?
– Nie znam odpowiedzi na to pytanie, proszę pana, przykro mi.
– No, tak, kogo ja pytam? Innej kobiety? – roześmiał się wesoło. Zaraz dobiegło go wołanie żony, więc ruszył w jej kierunku: – Już idę, kochanie!
Lily pokręciła głową z uśmiechem.
Może ten dzień nie będzie taki zły? Myśl ta zakiełkowała w głowie, znaczniej umilając kolejne godziny.
– Czy ma pani jajeczka elfów?
Na oko ośmioletnia dziewczynka stanęła przed ladą. W dłoni trzymała galeona i przygryzła nieśmiało dolną wargę.
– Tak, mam, a ile potrzebujesz? – dopytała Lily ciepło.
– Nie wiem. Moja Gwiazdeczka nie chce wyjść z domku i mama powiedziała, że trzeba ją przekupić. I nieśmiałki lubią jajeczka elfów, więc ja też chce takie jajeczka.
Lily powstrzymała śmiech.
– Myślę, że tuzin starczy. Nawet najbardziej nieśmiałe nieśmiałki nie oprą się pięciu pysznym jajeczkom, a dwanaście? Gwiazdeczka pokocha cię najbardziej na świecie!
Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko.
Po godzinie jedenastej Felicia wreszcie opuściła zaplecze i stanęła przed ladą z założonymi rękoma. Czekała, aż Lily obsłuży klienta, polecając mu kupienie trzech paczek witamin dla królików zamiast dwóch. Często zastanawiała się, dlaczego ktoś tak inteligentny jak panna Evans zdecydował się pracować w zwykłym sklepie. Według niej dziewczyna nadawała się na ważnego urzędnika Ministerstwa, Uzdrowicielkę lub dyrektora firmy, choć, naturalnie, nie zamierzała dzielić się własnymi myślami. Byłaby idiotką, pozbywając się zaangażowanego, oddanego i rzetelnego pracownika.
– W ciągu najbliższej godziny zostaniesz sama – oznajmiła, gdy kolejny zadowolony klient opuścił Menażerię. – Dostałam pilną sowę z Ministerstwa, gdzie każą mi niezwłocznie stawić się przed… A zresztą, nieważne. Po prostu zostaniesz sama.
– Dobrze. Mam dzisiaj jakieś dodatkowe zadanie?
– Żadnych dostaw nie przewiduję – zamyśliła się Cirilla – więc raczej nie.
– Czyli po trzeciej mogę już iść?
– Jeżeli Felicia przyjdzie, to możesz nawet wcześniej. Tylko przypomnij jej najpierw, proszę, obsługę kasy i ile sykli to galeon. Ostatnio wydała za mało i klient tak się oburzył, że dorobił jej ogon szczura. Płakała pół dnia.
Lily potaknęła.
– Właściwie to mogę dzisiaj zostać do wieczora – zaproponowała niepewnie.
– Bez przesady, dziewczyno, już i tak wyrabiasz godziny grubo ponad normę. Nie mogę cię tu trzymać całą dobę. Wyjdź wcześniej, odpocznij i się wyśpij. Dzisiaj rano wyglądałaś jak szyszymora. Jeszcze trochę, a zaczniesz straszyć ludzi i już nikt tu nic nie kupi.
Na to Lily nie znała odpowiedzi. Poczuła się obrażona i jak zwykle nie wiedziała, czy Cirilla specjalnie ją znieważała, czy wychodziło to przypadkiem. 
Dziesięć minut później Magiczną Menażerię spowiła dziwna cisza.
A później coś wywołało ogromne poruszenie u zwierząt.
Kruki zaczęły głośniej wrzeszczeć i mocniej się rzucać, w wyniku czego dwie spadły na posadzkę. Niuchacze schowały się w norkach, szczury i myszy zaczęły piszczeć, wyraźnie czymś przerażone. Białe króliki zmieniły się w czarne kapelusze, a ponad połowa kotów nastroszyła się, groźnie sycząc.
– Co się stało? – zapytała głucho, nie oczekując odpowiedzi. – Czemu zachowujecie się tak dziwnie?
Odpowiedź nadeszła zaskakująco szybko.
Rozległ się dzwonek wiszący przy drzwiach, oznaczający nowego klienta. Do sklepu weszła kobieta w ciemnym płaszczu i w wysokich, czarnych butach na obcasie. Wyglądała nieprzyjemnie, wręcz strasznie, dlatego Lily niepostrzeżenie próbowała przedostać się za ladę. Zostawiła tam różdżkę, bo zajmowała się ropuchą arlekina, która panicznie bała się magii. Oczywiście, inne okazy, które wcześniej posiadali w sprzedaży, nie okazywały żadnego strachu. Po prostu ta była wyjątkowa.
– Dzień dobry.
Kobieta milczała, rozglądając się uważnie wokół.
– Czy mogę w czymś pomóc? – pytała dalej Lily, znajdując się bliżej lady. Brakowało paru cali do chwycenia różdżki.
– Czas zamknąć naszą sprawę.
Kobieta uśmiechnęła się groźnie i nim Lily zdążyła zareagować, zaklęciem zatrzasnęła drzwi na zasuwę, a potem rolety pozasłaniały okna. Zwierzęta zaczęły ujadać, skowyczeć, piszczeć i drapać pazurami o pręty klatek.
– Kim jesteś? Czego chcesz? – pytała Lily, przeczuwając najgorsze.
– Nie pamiętasz? To przecież ja, twoja najlepsza przyjaciółka, Susie McCarton – roześmiała się szyderczo.
Samantha Darkness uniosła różdżkę.
Lily idealnie wyczuła moment. Bez wahania wskoczyła za najbliższą półkę, tym samym unikając śmiercionośnego zaklęcia. Nie czekała na dalszy atak. Szybko podniosła się na nogi i ruszyła w głąb sklepu. W Magicznej Menażerii pracowała już długo, więc na szczęście poznała wszystkie zakamarki sklepu. Za terrariami znajdowała się ledwo widoczna klapa w podłodze, prowadząca do piwnicy. Jeżeli się tam schowa i wyczaruje zaklęcie niewykrywalności, może przetrwa.
Plan był świetny, choć posiadał jedną wadę: różdżka nadal leżała pod ladą.
– Świetny unik, Evans.
Gdzieś z prawej strony rozległo się klaśnięcie. Lily wzięła głęboki oddech i ciągle kucając, próbowała zmienić położenie. Musiała szybko wymyślić, jak zdobyć różdżkę, bo tylko z nią szanse przeżycia wzrosłyby do minimum. Bez różdżki była już jedną nogą w grobie.
– Nie zapytasz, po co tu przyszłam? – zadrwiła. – Nie odpowiadasz, bo nie chcesz się ujawnić. Sprytne, choć bezsensowne. I tak cię dopadnę, Evans.
Lily znalazła się przy krukach, które jak na złość zaczęły głośniej skrzeczeć. Prześliznęła się więc do kociego kącika.
– W ogóle wiesz, co jest najzabawniejsze? To, że nie masz pojęcia, dlaczego chcę cię zabić. Nie znasz ani swojej historii, ani mojej, ani tym bardziej historii swojej matki.
Na wspomnienie o mamie Lily bezwiednie zamarła.
– Nie kłamię, wszystko zaczęło się od twojej matki, Evans. To ona ze zwykłego dzieciaka stworzyła najpotężniejszego czarnoksiężnika świata. Tak, dobrze słyszysz, to Karen Northon była bezpośrednią przyczyną powstania Czarnego Pana. I to przez Karen Northon marzę o twojej śmierci.
Lily zaczęło kręcić się w głowie.
Nie chciała wierzyć w słowa Samanthy, brzmiące wręcz absurdalnie, ale coś podpowiadało, że były prawdą. Ale jak? Jak zwykła mugolaczka mogła mieć wpływ na narodzenie się Lorda Voldemorta? I to jeszcze jej mama, będąca najwspanialszą oraz najwyrozumialszą kobietą na świecie?
Samantha wiedziała, jak rozproszyć zwierzynę.
Kiedy Lily skupiła się na jej słowach, zamieniła się w czarny dym i poleciała do sufitu. Tylko parę sekund zajęło jej znalezienie burzy rudych włosów. Machnęła różdżką, przez co Evans nagle znieruchomiała.
– Jesteś jednak beznadziejną czarownicą – stwierdziła, materializując się przed kącikiem kotów. Zwierzęta zaczęły miauczeć i syczeć, ale szybka Avada załatwiła sprawę. – Zmarnowałaś tyle dobrych okazji! Nie ogłuszyłaś mnie, nie zaatakowałaś ani nie próbowałaś zabić… Czarny Pan ma rację. Szlamy powinno się tępić już za samą bezużyteczność.
Z różdżki Samanthy poleciał czerwony strumień światła. Uderzył w Lily z impetem, aż przeleciała do końca alejki, zderzając się z półkami. Karmy dla gryzoni spadły, a w powietrzu uniósł się głośny krzyk. Lily zwijała się z bólu, płacząc i zdzierając gardło. Wreszcie nie wytrzymała i zaczęła błagać o koniec męczarni.
– Masz dość?
Samantha podeszła bliżej, miarowo i głośno stukając obcasami po posadzce.
– Pro-szę – wyjąkała Lily.
Kolejny Cruciatus poleciał w jej stronę. Mrożący krew w żyłach wrzask Lily połączył się z szaleńczym śmiechem Samanthy. Zwierzęta, kompletnie przerażone, wtórowały kobietom. Zaczęły piszczeć, wyć, miałczeć, krakać, syczeć, drapać i wszystko to, co robią w sytuacjach zagrażających życiu. Samantha zgrzytnęła zębami, nie mogąc słuchać tego jazgotu. Przerwała zaklęcie torturujące i natychmiast posłała kolejne, zabijając niemal wszystkie zwierzęta. Przetrwały jedynie pająki i węże, które osobiście lubiła.
Lily, idealnie wykorzystując moment nieuwagi, przywołała resztki sił i usiadła. Na kolanach dotarła do lady, a znalazłszy różdżkę, niemal rozpłakała się ze szczęścia. Poczuła się pewniej, odetchnęła. Podniosła się na drżących nogach w chwili, gdy Samantha chciała rzucać trzeciego Cruciatusa.
– Drętwota! – wypaliła Evans, jednocześnie uskakując w bok.
Zaklęcie minęło ją o włos.
Puściła się biegiem w stronę drzwi, jednocześnie posyłając za siebie Confrigo. Usłyszała donośny wybuch, więc łudziła się, że trafiła. Samantha jednak wyłoniła się przed Lily, taranując drogę. Wyszczerzyła zęby, co zapewne miało przypominać uśmiech, a potem Lily dostała zaklęciem tnącym prosto w twarzy. Poczuła ból i smak krwi.
– Brachiabindo.
Niewidzialne więzy spętały ciało Lily. Na szczęście udało jej się w porę rzucić Empancipare. Uwolniona próbowała dotrzeć do kładki w podłodze. Musiała najpierw zająć czymś Samanthę. Posłała w jej stronę ptaszki, potem Diminuendo, Diffindo, dwie Drętwoty, Expelliarmusa, a nawet Duro. Skutek był taki, że Lily udało się zyskać parę sekund czasu. Doskoczyła do klapy, lecz zanim zdążyła wejść do środka, niewidzialna siła popchnęła ją do przodu. Wylądowała na klatkach, boleśnie zdzierając łokcie i kolana.
Kiedy Lily poczuła działanie kolejnego Cruciatusa, łzy popłynęły po policzkach. Klątwa trwała nadzwyczaj długo, przez co już ledwo krzyczała. Zachrypnięta, zmęczona, przerażona marzyła o śmierci.
Samantha przerwała zaklęcie.
– I co? Masz już dość, Evans? – zarechotała.
Lily z trudem wróciła do rzeczywistości. Nim znów poczuła na skórze efekt klątwy, rzuciła na siebie niewerbalne zaklęcie, o którym przeczytała parę dni temu. Polegało na straceniu świadomości i zapadnięciu w twardy sen, z którego obudzić mógł jedynie wykwalifikowany czarodziej. Można było je złamać wyłącznie kombinacją trzech innych zaklęć. Liczyła, że Samantha nie będzie znała remedium i w ten sposób zabije Lily szybciej.
Bo czymże były tortury bez krzyków?
Zanim jednak Darkness zdołała zrozumieć, co takiego zrobiła Lily, do sklepu wparowała Felicia. Rzuciła torbę, widząc kobietę w czarnym płaszczu stojącą nad koleżanką. Zaczęła wrzeszczeć i wzywać pomocy, zanim Samantha zdążyła rzucić Avadę. Gdy zbiegł się tłum gapiów, Darkness nie miała wyjścia. Deportowała się, nim ktokolwiek mógł ją rozpoznać, ponieważ zgodnie z rozkazami Czarnego Pana musiała pozostać anonimowa. 
Bezwładną Lily Evans przeniesiono bezpośrednio do Munga, gdzie zajęli się nią specjaliści. Jedynie czterech Uzdrowicieli na cały szpital było w stanie zidentyfikować czar, którym pacjentka się potraktowała. Rzucono przeciwzaklęcie dopiero po pięciu godzinach, gdy byli stuprocentowo pewni i po przewertowaniu kilku ksiąg. Następnie zwołano konferencję w celu omówienia tego niezwykłego przypadku.
James, warząc eliksir na zajęciach, usłyszał o owym niezwykłym przypadku, lecz nic sobie z tego nie zrobił. Nadal męczył się ze zmieszaniem krwi salamandry z jadem bahanek. Wreszcie rzucił wszystko w cholerę, bo otrzymanie jednolitej konsystencji było najwyraźniej niewykonalne. Plumf, oczywiście, pokręciła głową z politowaniem, w dzienniku zapisując kolejnego negatywa.
– Czemu trafiły mi się takie okazy? – zaczęła codzienną wiązankę narzekań profesor Hilda. – Dlaczego nie mogłam dostać samych Anastacii Frobisher albo takiej Lily Evans?
James, słysząc imię swojej dziewczyny, drgnął.
– Że jak? – spytał totalnie zaskoczony. Bo skąd Hilda Plumf znała Lily?
– Lily Evans. Dziewczyna trafiła dzisiaj na czwarte piętro – wyjaśniła wiedziona przeczuciem – w okropnym stanie. Ktoś zaatakował ją w pracy, a ona w ramach obrony rzuciła na siebie tak zaawansowane zaklęcie, że tylko parę osób potrafiło je zdjąć. Wywołała tym niezłe zamieszanie, bo, co jest najzabawniejsze, jest w waszym wieku, moi drodzy. Dlatego, jak widzicie, są tacy, co mają więcej oleju w gło… Potter?! A ty gdzie?! Potter, wracaj!
Ale James już nie słyszał.
Zostawił wszystkie rzeczy, łącznie z książkami i ciągle warzącym się eliksirem, i pognał na czwarte piętro. Schody pokonał w parę minut.
– Pani profesor! – krzyknął, spotykając na korytarzu Estelle Walsh, prowadzącą zajęcia z uroków nieusuwalnych. – Czy wie pani, w jakiej sali leży Lily Evans?
– Nie mogę ci udzielać żadnych informacji, Potter.
– Proszę! Lily to moja dziewczyna, pani profesor. Dopiero się dowiedziałem… Proszę!
Aline uważnie przypatrywała się kursantowi. Dostrzegając jego roztrzepanie i ewidentne przerażenie, westchnęła. Kiwnęła głową w stronę pokoju po lewej stronie.
– Wejdź dopiero, gdy odejdę.
Potter czekał, z niecierpliwością przestępując z nogi na nogę. Gdy Walsh zniknęła za rogiem, jak burza wpadł do sali. Widząc bladą Lily leżącą na wznak na łóżku, ślady po zaklęciu tnącym na twarzy i posiniaczone ręce, prawie padł na kolana. Usiadł obok i złapał dziewczynę za dłoń.
– O, Merlinie, Liluś – wyszeptał, tłumiąc emocje. Nie mógł się rozbeczeć, choć było blisko. – Co się stało? Dlaczego ty? I dlaczego ja nic nie wiedziałem… Kto ci to zrobił? Czy to Voldemort? Śmierciożercy? Kto?
Pytania rzucał w eter, bo Lily nadal nieoprzytomniała. 
O ile kiedykolwiek oprzytomnieje, bo w jej przypadku powrót do stanu sprzed ataku wydawał się wręcz niemożliwy. Tylko silnym czarodziejom po przeżyciu podobnych tortur udawało się nie stracić zmysłów.
A czy Samantha nie zabrała Lily Evans resztek sił? O tym James miał się dopiero przekonać.

*

Samopiszące, niebieskie pióro zawzięcie notowało na lewitującym pergaminie.
– We wstępie wspomnieć o klasyfikacji magicznych stworzeń przez Ministerstwo. To na pewno – zastanawiała się Lissie, uważnie przyglądając się książkom przed sobą. – Potem trzeba będzie dokładnie opisać wygląd, występowanie z podziałem na Amerykę Północą i Azję, rozmnażanie, cechy szczególne z uwzględnieniem zwiększenia siły po wypiciu ich krwi. Masz to?
Pióro, jakby rozumiejąc, pokiwało się w przód i w tył.
Lissie postanowiła wykorzystać towarzyszącą jej od rana energię i przysiąść wreszcie do napisania magicznego doktoratu, a raczej do jego ogólnego zarysu.
– Co jeszcze? – zamyśliła się, przygryzając dolną wargę. – Przyzwyczajenia reemów, czyli o ich corocznym rozprzestrzenianiu się w celu zakosztowania wolności… Właściwie będę musiała przyjrzeć się temu bliżej… Określić, dlaczego wybierają jesienną porę i dlaczego w ogóle to robią. Możliwe że wtedy sprowadzają do stada nowe osobniki… Tutaj dodaj wielki znak zapytania, żeby to zbadać. Tak samo przy krwi i jej niezwykłej mocy.
Lissie usiadła przy biurku i zaczęła wertować kolejne pozycje tomiska leżącego na blacie.
– Och! – wykrzyknęła olśniona. – I koniecznie opisać handel krwią na czarnym rynku! Przydałoby się też zdobyć próbkę w celach czysto eksperymentalnych, oczywiście. Trzeba zbadać skład i dokładny sposób działania na organizm czarodzieja. Może na mugola też? Nigdzie nie znalazłam żadnych szczegółów, same ogólniki. Zapisz też, żeby wysłać sowę do Mizakiego. Może on będzie wiedział coś więcej… W rozdziale pierwszym koniecznie zawrzeć pochodzenie i historię reemów, czyli skąd się wzięły i od jakich stworzeń się wywodzą.
Gdy pióro skończyło notować, Lissie wyciągnęła rękę i chwyciła pergamin. Przebrnęła wzrokiem przez tekst, co chwilę coś dopisując.
– Strasznie to chaotyczne. No, nieważne, rozpisaniem dokładnego planu zajmiemy się później. Potrzebuję jeszcze znaleźć książki, wspominki, dzienniki i cokolwiek, czym można poprzeć wysnute tezy. Zapisz wielkimi literami: cytowania. Merlinie, jakim cudem mam napisać magiczny doktorat w takim krótkim czasie? Może te super właściwości krwi reemów przetestuję na sobie? – zachichotała, kręcąc głową.
Roshid machnęła różdżką, przywołując jabłko, w które wgryzła się ze smakiem. Żuła powoli, jakby się delektowała, choć tak naprawdę zajęły ją własne myśli. Sięgnęła po W pogoni za magicznymi stworzeniami kopytnymi i znalazłszy rozdział o reemach, zajęła się czytaniem.
Do rzeczywistości wróciła, gdy usłyszała ciche pukanie w okno.
Czarna sowa stała na parapecie i niecierpliwie uderzała dziobem o szybę. Lissie upuściła ogryzek, czym niezbyt się przejęła. Serce Lissie mimowolnie przyśpieszyło, jak zawsze zresztą. Mimo ciągłych zawodów, nadal się łudziła, że to Remus wysłał odpowiedź.
Drżącymi rękoma otworzyła okno, a potem list, gdy wreszcie nieznośny ptak się uspokoił i stanął w miejscu.
– To nie Remus…
Nadzieja wyparowała równie szybko, jak się pojawiła.
Kiedy jednak Lissie przebrnęła wzrokiem po pośpiesznie napisanych przez Jamesa dwóch zdaniach, zrobiło jej się niedobrze. Bez wahania wybiegła z dormitorium. Pięć minut później wparowała do klasy Richarda, w której wykładał młodym czarodziejom magizoologię i stworzenioznastwo. Na szczęście zajęcia jeszcze się nie zaczęły.
– Liss?
Zdziwiony profesor aż wstał.
– Muszę wracać do domu – wypaliła, gdy stanęła przed mężczyzną.
– Czemu? Coś się stało? Wszystko w porządku? – pytał zaniepokojony. – Jesteś jakaś blada.
– To Lily… Znaczy, moja przyjaciółka została zaatakowana i leży w Mungu. Muszę jechać, Richardzie.
Profesor przetrawił słowa Lissie, po czym powoli pokiwał głową.
– To coś poważnego?
– Oby nie. Wrócę, jak najszybciej będę mogła.
– Leć. Nie przejmuj się. Dyrektora wezmę na siebie.
Lissie uśmiechnęła się lekko w ramach podziękowania i zanim zdążyła pomyśleć, w obecności paru studentów cmoknęła Richarda w policzek.
Odeszła szybkim krokiem, nim zdążył zareagować.
Nie powinna tego robić, wygłupiła się i postąpiła jak kretynka. Richard był jej patronem, więc powinni zachować profesjonalizm, a nie pozwalać na pojawienie się jakiejkolwiek zażyłości intymnej.  Niestety, oboje poznali się w złym momencie życia. Lissie nadal przeżywała rozstanie z Remusem i sposób, w jaki go potraktowała, a od Richarda odeszła żona, zabierając dwójkę dzieci i wyprowadzając się Merlin jeden wiedział gdzie. Gdy po raz pierwszy rozmawiali, powstała między nimi niewytłumaczalna więź. Rozumieli się jak dwie bratnie dusze, a tego właśnie wtedy Lissie potrzebowała najbardziej – zrozumienia. Nim się spostrzegli, ich znajomość przerodziła się w burzliwy romans, który ostatnio przekształcał się w coś poważniejszego.
Ale o tym Lissie już nie chciała myśleć.
W pośpiechu wrzuciła rzeczy do walizki i teleportowała się na terminal Teleportacji Międzynarodowych. Musiała przejść przez bramki, aby dostać zgodę na opuszczenie Ameryki, co właściwie było formalnością. Pół godziny później więc stała na środku głównego holu św. Munga.  Rozglądała się niepewnie, nie wiedząc, co począć.
Na szczęście w prawym rogu dostrzegła znajomą twarz.
– Dorcas! Dora! – krzyknęła.
Szarpiąc i targając walizkę, próbowała przedostać się do przyjaciółki. Na szczęście Meadows szybko wypatrzyła rude włosy w tłumie.
– Lissie! Jak wspaniale, że jesteś! – przywitała się i przytuliła mocno. – Jim prosił, żeby tu poczekać i was przyprowadzić.
– Ciebie też świetnie widzieć. Szkoda, że przy takiej okazji.
– To prawda.
– Co się stało? – spytała przejęta Liss. – James wspomniał tylko, że Lily została zaatakowana. Jak to się stało? Dlaczego? Czy to Śmierciożercy?
– Chodź, pójdziemy na górę i po drodze ci wszystko opowiem.
– Dobrze.
– Pamiętasz morderstwo w Hogwarcie? – spytała, gdy wsiadły do windy.
– Tej pierwszoroczniaczki? Pamiętam.
– Sprawcą była Samantha jakaśtam. I to właśnie ona zaatakowała Lily.
– Ale dlaczego? – dociekała Liss. – To przez jej pochodzenie? To przez to, ze Lily jest mugolaczką?
Dorcas wzruszyła ramionami.
– Nie mam pojęcia. Lily się jeszcze nie obudziła, ale jak tylko się ocknie, na pewno nam powie. Z tego, co mówił Jim, który z kolei dowiedział się od świadków, ta Samantha wparowała do Magicznej Menażerii, wybiła wszystkie zwierzęta, a na końcu torturowała i próbowała zabić też Lilkę. Na szczęście w porę przyszła inna pracownica.
Lissie bezwiednie zadrżała.
Poczuła się winna i bezwartościowa. Nie dość, że potraktowała Remusa jak najgorszą bestię, to jeszcze opuściła przyjaciół tkwiących po kolanach w gównie. Wokół toczyła się wojna, Voldemort się panoszył, a jego wierne pieski biegały na każde gwizdnięcie. Ciężko było żyć nawet czarodziejom czystej krwi, a co dopiero mugolakom?
– Lissie, jak dobrze cię widzieć. – James przytulił się do niej, a zaraz po nim zrobił to Syriusz i Anne.
– Co z Lily?
Lissie stanęła przed leżącą przyjaciółką, bladą i wyglądającą jak śmierć.
– Skubana rzuciła na siebie zaklęcie, którego nikt nie potrafił złamać – westchnął Jim. Oczy błyszczały szalenie, usta drżały, a włosy miał potargane na różne strony. Ewidentnie się denerwował. – Tylko czworo uzdrowicieli w ogóle poznało co to za urok, a jedynie dwóch z nich potrafiło ją zdjąć. Mówili, że wybudzi się w przeciągu paru dni.
– Po co ona rzucała to zaklęcie? Co ono dało?
– Z tego, co wiem, ta Darkness torturowała Lily dość… mocno. – James zacisnął zęby. – Myślę, że Lily zrobiła to, żeby ta świruska nie miała satysfakcji. To zaklęcie powoduje zapadnięcie w śpiączkę. Nic nie czujesz, nic nie słyszysz, jesteś w świecie snów.
– Okej… A skąd w ogóle wiadomo, że to Darkness?
Syriusz wyczarował mgiełkę, która niespodziewanie uformowała się w kształt twarzy.
– Felicia, współpracowniczka Lily, zobaczyła ją i zapamiętała. Aurorzy sporządzili portret pamięciowy, a Rogaty rozpoznał Samanthę – wyjaśnił.
Kiedy przez następną godzinę Lissie tak siedziała i uważnie przypatrywała się przyjaciołom, nie mogła pozbyć się myśli, że czegoś jej brakowało. Olśniło ją w momencie, gdy Syriusz chwycił Dorcas za rękę.
– Remus – wypaliła nagle.
– Co Remus?
– Przekazaliście Remusowi wiadomość o Lily? Dlaczego go tu jeszcze nie ma?
James zmarszczył czoło.
– Każdy z was dostał list… Może sowa jeszcze nie dotarła albo robi coś ważnego i nie może się wyrwać?
– To trochę dziwne, nie sądzisz? – drążyła dalej.
Potter znów wzruszył ramionami.
– Dlaczego nikt z was nie chce przyznać, że z Remusem dzieje się coś złego? Nie ma z nim żadnego kontaktu. Nie odpisuje, nie odzywa się, nie pojawia się, gdy Lily została napadnięta… Jak jeszcze te dwa pierwsze argumenty zdołałabym zrozumieć, tak ten trzeci nie. Remus ma jakiś problem. Jestem tego pewna.
James odwrócił wzrok, Anne udała, że paznokcie obchodzą ją bardziej, Dorcas podeszła do okna, za to Syriusz rzucił Lissie wściekłe spojrzenie.
– A nie pomyślałaś przypadkiem, że się tu nie pojawił, bo to ciebie nie chce widzieć?!
– Łapa! – krzyknął Potter, próbując opanować kumpla.
– Co „łapa”, co „łapa”?! – warknął. – Nie boję się powiedzieć na głos tego, o czym wszyscy myślicie. Zerwałaś z nim, Lissie, zraniłaś go i teraz oczekujesz, że będzie ci odpisywał na listy? I co jeszcze? Może kwiaty wyśle?
Roshid raptownie ucichła. W oczach wezbrały się łzy, ale dzielnie je opanowała. Syriusz miał rację. Jak w ogóle mogła oczekiwać, że Remus jej kiedykolwiek wybaczy? Łudziła się i oszukiwała. Pozostało jej jedynie usiąść i w spokoju poczekać na ocknięcie Lily. Jednego przyjaciela już straciła. Nie pozwoli, by życie lub złe wybory odebrały jej kolejnego.
James zamyślił się.
Remus, choćby nie wiadomo co się działo, nigdy nie opuszczał przyjaciół.
Jak więc powinien potraktować jego nieobecność? Czy Lissie mogła mieć rację i z Remusem faktycznie działo się coś złego? Pomysł ten mimowolnie zakotwiczył się w głowie Pottera. Ale gdzieś z tyłu. Na wypłynięcie naprzód potrzebował dłuższego czasu.

16 komentarzy:

  1. Siemasz!
    Faktycznie dużo się dzieje w tym rozdziale, ale naprawdę niesamowicie lekko się go czyta, poważnie. Widzę, że znowu wracamy do punktu wyjścia, czyli dlaczego Lily jak do tej pory nie znalazła się na jakimkolwiek kursie, ale po cichu liczę na to, że skoro popisała się aż tak zaawansowaną magią, to może coś z tego kursu będzie,hmmm? Lubię te opisy różnych stworzeń w sklepie i trochę byłoby mi tego szkoda mimo wszystko :P ale zastanawiam się póki co,czy przynajmniej lekko ci się o nich pisze, bo chcąc czy nie, trzeba tutaj wykazać się spora wiedzą albo chociaż dobrze przekopać internet, no i jeszcze tak zgrabnie to ująć, a to całkiem sporo rzeczy do zrobienia ;) Nie podoba mi się ta Samantha,a cała ta akcja jeszcze bardziej wszystko komplikuje :D Coś czuje, że cała ta sprawa z mamą Lily, przyniesie kolejne problemy. No i jeszcze Remus na dodatek, jeju co tu się dzieje... :D

    Podoba mi się nowy szablon,super jest też to okienko z informacjami po boku, ale najbardziej podobają mi się te świetne, futrzaste zwierzątka na miniaturce po prawej ;)
    Udało mi się też zajrzeć ostatnio na "pomistrzowsku" i myślę, że ta strona to fajny pomysł, póki co widzę że króluje Sapkowski :) Zdradź jeszcze jak miałaby wyglądać ta seria dyskusyjna o której wspomniałaś ?
    Trzymaj się ciepło !
    Monika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czołem!

      To lekkie czytanie, o którym wspomniałaś, bardzo mnie cieszy. To znaczy, że chyba troszkę umiem w pisanie (ale tylko troszkę, jeszcze wiele brakuje). Na Lily uczęszczającą na kurs nie nastawiaj się zbyt szybko. A może w ogóle nie powinnaś się nastawiać? Nie zaspojleruję, nie martw się. :)

      O dziwo, pisanie o zwierzętach (liczę, że ich opis wypadł w miarę prawdziwie?) poszło mi sprawnie. Owszem, musiałam zrobić mały rekonesans, ale obyło się bez problemów. Większe problemy z kolei miałam z fragmentem u Munga - ciężko się, cholercia, pisze, gdy bohaterów jest więcej niż trzech i jeszcze muszą rozmawiać. :P

      Futrzaki wabią się: Dolores i Płotka (tak, znów Sapkowski :P), tylko zdjęcie nieco zamazane. Może uda mi się zrobić lepsze, choć trudno, bo biegają jak szalone.

      Super, że zajrzałaś na Pomistrzowsku. Wpadaj częściej - zapraszam! A co do serii dyskusyjnej, to niebawem opublikuję post objaśniający zasady. Na tę chwilę jednak jestem w trakcie ich "wymyślania", że tak napiszę. :)

      Również się trzymaj!
      Ściskam!

      Usuń
  2. No proszę i oto trafiłam na bardzo ciekawego bloga! Świetnie się czyta!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zajrzałam na drugą stronkę, ale Sapkowski niekoniecznie mnie i interesuję więc zostanę tutaj 😅

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To znaczy, że przeczytalas rozdział? Jak wrażenia? ;p

      Usuń
    2. Bardzo pozytywne. Czyta się szybko, nie czuć, że piszesz na siłę. Takie naturalne i przyjemne ;)

      Usuń
    3. Cieszy mnie to, oby kolejne rozdziały również wywołały na Tobie pozytywne wrażenia. :)

      Usuń
  4. Cudownie się to czyta. Bardzo wciągające.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zapraszam do wcześniejszych rozdziałów. :)

      Usuń