18 kwietnia 2020

Fortuna sprzyja śmiałym (7)

Cześć i czołem!
Powoli kończą się zapasowe rozdziały, bo ostatnio coś na Fortunę mało piszę. Nie będę zdradzać, jaki projekt aktualnie mnie pochłania. Nie zamierzam zapeszać. :) Jak po świętach, moi drodzy? Było jedzone? A Lany Poniedziałek mocno był "lany"? Jak spędzacie dni w zamkniętych, czterech ścianach?
W wolnej chwili zapraszam na POMISTRZOWSKU. 
Buziaki!

https://gfycat.com/

7. Święta agonią dla samotnych


~ artengo



– Lepiej ich posłuchaj.
– Nie zamierzam – wycharkał ledwo słyszalnym głosem, bo gardło bolało przy choćby najcichszym szepcie – bawić się w ich grę, Simonie.
– Musisz. Inaczej cię zabiją.
– A myślisz, że co teraz z nami wyprawiają? Też zabijają, ale powoli.
Milczeli dłuższy czas. Nie wiedzieli, ile dokładnie minęło, ponieważ żaden z siedzących w klatce mężczyzn nie posiadał zegarka. Właściwie poza wyświechtaną koszulką, podartymi dresami i chipem wczepionym pod skórę w zgięciu łokcia nie posiadali niczego.
– Żałujesz?
– Nie. I gdybym miał okazję rozszarpania kolejnych twarzy, z przyjemnością bym to powtórzył.

*

Ostatnie miesiące obfitowały w wiele ważnych wydarzeń w życiu Lissie.
Najpierw otrzymała propozycję napisania magicznego doktoratu – i to aż na amerykańskim uniwersytecie, gdzie wdała się w romans z profesorem prowadzącym fakultet. Potem atak na Lily kazał wrócić do Wielkiej Brytanii. Myślała, że chwilowy pobyt w kraju niczego nie zmieni, lecz granicę USA ponownie przekraczała z ciężkim sercem. Nawet Richard, zwykle niezauważający zmian emocjonalnych, domyślił się, że Lissie zmaga się z problemem. I to nie byle jakim, bo sercowym.
Całym ciałem tęskniła za Remusem.
Niemal zapomniała, jak słodkie było to uczucie.
Będąc w domu, rozmawiając z przyjaciółmi czy przechadzając się wzdłuż Pokątnej, jej głowę zalewały obrazy pełne wspomnień. Najczęściej powtarzającym się była szeroko uśmiechnięta twarz Lupina, który z błyskiem w oczach coś pokazywał. 
Pewnego wieczoru, gdy wreszcie miała wolną chwilę, którą postanowiła spędzić z książką i lampką wina, nie wytrzymała. Rozbeczała się jak dziecko. Żałowała decyzji podjętej pod wpływem strachu: mogła się przespać z problemem, zwierzyć Remusowi, prosić o czas, o cokolwiek, byle nie od razu zrywać i uciekać. Zachowała się jak cholerny tchórz, którymi od zawsze gardziła. Wiedziała też, że chcąc odzyskać Remusa, musiała się mocno wysilić. Listy pisane parę razy w miesiącu to zaledwie wierzchołek lodowej góry. Wielokrotnie zastanawiała się, co zrobić, by Remus zgodził się na rozmowę, by przez ułamek sekundy go zobaczyć.
Wreszcie wymyśliła.
Jaka opcja byłaby lepsza niż bezpośrednia konfrontacja? Zaraz po powrocie do domu na święta zamierzała teleportować się wprost do państwa Lupinów i choćby Remus kazał jej stać przed drzwiami w mrozie – nie podda się. Będzie marznąć, dygotać i zapewne nabawi się okropnego choróbska, ale i tak nie da za wygraną.
Według mniemania Lissie święta nadeszły zbyt szybko. Nie zdążyła przygotować się do rozmowy; chciała przerobić wszystkie możliwe scenariusze. Czyżby znowu tchórzyła? Myśl ta mimowolnie zakotwiczyła w głowie, spinając mięśnie i przyspieszając bicie serca ze stresu.
– Sprawdziłaś temperaturę, Liss? Lissie. Halo?
Joseph Roshid od minuty próbował zwrócić uwagę córki. Lissie siedziała pochylona na krześle przy kuchennym stole, w zamyśleniu krojąc marchewkę w kostkę.
– Myślę, że marchewka ma już dosyć. Lissie, na brodę Merlina! – wykrzyknął.
Podszedł do dziewczyny, zabrał tackę i ze złości zmrużył oczy. Do Lissie dopiero teraz dotarła rzeczywistość.
– Przepraszam, tato, zamyśliłam się.
– To mało powiedziane – prychnął, pokręcił głową i przerzucił marchewkę z resztą warzyw do miski. – Raczej kompletnie odpłynęłaś. O czym ty tak debatujesz, hm? Mam nadzieję, że nie o tym okropnym chłopaku, który złamał ci serce?
Liss westchnęła. Oczywiście, że myślała o Remusie, ale ojcu przecież tego nie wyzna.
– Jeżeli już musisz wiedzieć, to zastanawiałam się, jak zacząć fragment o behawioryzmie reemów w odniesieniu do osobników innych gatunków kopytnych – płynnie skłamała.
– Aha.
– Chcesz wiedzieć więcej?
– Nie bądź zjadliwa, córeczko – rzekł Joseph. – Rozumiem, jak mocno stresuje pisanie doktoratu, ale przynajmniej w święta nieco odetchnij. Najlepiej skup się na czymś innym, na przykład na pomaganiu ojcu w kuchni. I może rozmowie? Tak niewiele opowiadałaś o amerykańskim uniwersytecie, o ich Ministerstwie czy o zwyczajach…
– A co mam opowiadać? Amerykanie są takimi samymi ludźmi, jak my.
– No, dobrze – westchnął. – A ich Ministerstwo bardzo różni się od naszego?
– Nie bardzo. Może trochę? Tato, nie wiem – jęknęła – odwiedziłam je zaledwie raz i słowo daję, nie przykładałam wagi do liczenia różnic. Czy mogę iść do Harry’ego? On przynajmniej da mi spokój, jeżeli będę pomagała mu układać klocki albo kolorować, albo co tam robią dzieci w jego wieku.
I nie czekając na odpowiedź, niemal wybiegła z kuchni. Wiedziona dziwnym przeczuciem zamiast do pokoju brata, poszła na korytarz. Zarzuciła kurtkę, szalik i czapkę oraz włożyła buty.
– Tato! – krzyknęła. – Wychodzę!
– A gdzie idziesz?! Za ile wrócisz?!
Lissie nie usłyszała, bo była już na zewnątrz, a po paru krokach teleportowała się z trzaskiem. Wylądowała przed niewielkim domem pośrodku lasu. W oknach zauważyła zapalone światło, co oznaczało obecność minimum jednego domownika. Niczego więcej nie potrzebowała na zachętę. Zapukała do drzwi, biorąc głęboki oddech.
Otworzyła kobieta, którą widok Lissie stanowczo zaskoczył.
– Dzień dobry, pani Lupin. Czy mogę porozmawiać z Remusem?
– Och! Och – powtórzyła Eva. – Niestety, Lissie, ale Remusa nie ma.
– Wyszedł gdzieś? To ja poczekam. Jeżeli można, oczywiście – dodała pośpiesznie.
– Moja droga, Remus nie przyjechał na święta, więc trochę byś się naczekała.
– Jak to? Dlaczego? – Lissie przygryzła dolną wargę. Miała coraz gorsze przeczucia dotyczące Remusa. Niecodzienny był fakt, że zostawiał matkę samą w święta. Kiedy tylko mógł, zawsze wracał do domu.
– Nie mógł zostawić badań. A przynajmniej tak pisał w liście.
– I pani uwierzyła? – spytała oburzonym tonem Roshid.
– A dlaczego miałabym nie wierzyć? – Eva uniosła brwi. – Dobrze znam własnego syna i rozumiem, czemu tak mocno zależy mu na wynikach i czemu bez przerwy pracuje. Po tym, jak go rzuciłaś, załamał się. Teraz próbuje zrobić wszystko, byleby zmniejszyć lub całkiem usunąć efekty pogryzienia. Myśli, że tylko w ten sposób do siebie wrócicie.
Lissie wybałuszyła oczy.
– To jakieś bzdury…
– Czyli nie zerwałaś z Remusem ze względu na to, w co się zamienia?
Dziewczyna zaczerwieniła się, nie zamierzając odpowiedzieć. Czuła się jak idiotka. Szczególnie że Eva Lupin trafiła w punkt.
– Jeżeli to wszystko…
– Czy przy najbliższej okazji mogłaby pani przekazać Remusowi, że tu byłam i o niego wypytywałam? Proszę. To bardzo ważne. Niech pani spróbuje go przekonać, żeby wysłał mi list, napisał cokolwiek, nawet jedno słowo. Strasznie się o niego martwię.
– Na to już chyba za późno, Lissie, nie uważasz?
Eva, wbrew słowom, po chwili zastanowienia potaknęła.
– Dziękuję.
Pół godziny później Lissie siedziała już we własnym pokoju, zamierzając wziąć sprawy w swoje ręce. Do każdego z przyjaciół wysłała sowę i teraz czekała na odpowiedzi, niecierpliwie tupiąc nogą. Pierwszy przyleciał puchacz Jamesa, przynosząc aż dwa listy.

Droga Lissie,
Wszystko w porządku. Nie szukaj dziury w całym. Jeżeli Remus będzie chciał, to wróci. Najwidoczniej ma ważniejsze sprawy na głowie. Podobnie jak ja. Muszę się dużo uczyć, więc proszę cię, znajdź inne hobby.
James

Kochana,
Rozumiem, jak niepokojąco może wyglądać brak odzewu ze strony Remusa… Chciałabym ci jakoś pomóc. Napiszę do niego z prośbą o wysłanie ci przynajmniej paru słów, dobrze? Może to powinno cię uspokoić. A na razie się nie przejmuj, lepiej skup się na doktoracie, bo obrona już niedługo. Swoją drogą, bardzo chętnie przeczytam, jak skończysz.
Powodzenia i wesołych świąt,
Lily

Lissie poczuła złość. Liczyła na nieco inny odzew, szczególnie ze strony Evans. Zanim zdążyła się mocniej zdenerwować, kolejna sowa zapukała w szybę.

Wesołych, Liss!
Jak mijają ci święta? Dawno cię nie widziałam i bardzo chciałabym się dowiedzieć, co u ciebie słychać. A szczególnie, jak to wszystko, czarodzieje, szkoły, sklepy, wyglądają w Ameryce! Chyba znajdziesz dla mnie czas za parę dni?
I w odniesieniu do twoich obaw o Remusa, chyba przesadzasz.
Dor

Nie zamierzam rozmawiać o Lunatyku, zwłaszcza z tobą. Osobą, która złamała mu serce i dobitnie zraniła. Nie będę ci więc pomagał, radź sobie sama, Lissie. Poza tym uważam, że powinnaś schować dumę w kieszeń i odpuścić. Luniek najwidoczniej nie chce mieć już z tobą do czynienia, dlatego milczy i nie wraca na święta.
Aha, no i wesołych.
Łapa

Ostatnią nadzieję Lissie żywiła w Anne, ale Wisborn nawet nie pofatygowała się wysłać listu zwrotnego. Resztę wieczoru więc błąkała się po domu niczym duch, nie mogąc znaleźć miejsca. Może przyjaciele mieli rację, a ona jak zawsze przesadzała? Może Remus naprawdę nie zamierzał utrzymywać z nią dalszych kontaktów?
Czy powinna się poddać?

*

Kiedyś Boże Narodzenie Lily traktowała jako najlepszy okres roku. Mama wraz z Petunią piekły ciasteczka i przygotowywały świąteczne smakołyki, a ona i tata zajmowali się zdobyciem choinki, przystrojeniem jej oraz reszty domu. Panowała radosna, rodzinna atmosfera, wszyscy się uśmiechali, a nocą z siostrą siedziały pod drzwiami pokoju, nasłuchując dziwnych odgłosów z dołu i czekając aż Mikołaj podłoży prezenty.
A teraz, gdy dorosła, czuła jedynie smutek i gorycz.
Nawet pan Potter, co rusz rzucający zabawnym komentarzem, próbując rozładować napięcie między Lily a Jamesem, nie osłabił negatywnych uczuć.
– Chyba się położę…
– Już? – zdziwiła się Evans, ocknąwszy z zadumy. Wróciła wzrokiem na Charlesa. – A co z likierem jajecznym? Nie powinniśmy go tradycyjnie wypić po kolacji?
– Bez urazy Lila, ale siedzimy w milczeniu od godziny. Sami, bo mój gumochłonowaty pierworodny woli tkwić w pokoju nad książkami. Widzisz, jakie życie bywa przewrotne? – Pokręcił głową.
– Przepraszam… Po prostu nie mam humoru.
– I nie winię cię za to, broń Merlinie.
– Dziękuję, że pan rozumie.
Charles uśmiechnął się zachęcająco i przygarnął Lily w ramiona. Gdy pocałował dziewczynę po ojcowsku w czoło, westchnął.
– Możesz żalić się dzisiaj, ale umówmy się, że jutro będziesz nową-starą Lilą, okej? Tą weselszą i skorą do żartów.
– Spróbuję, panie Potter. Aha, zanim pan pójdzie spać… Chciałabym odwiedzić rodziców. Wiem, że jest już późno, ale naprawdę potrzebuję tej godzinki czy dwóch. Nic mi się nie stanie, będę ostrożna i uważna. Wezmę różdżkę, a nawet pelerynę niewidkę Jima.
Charles zamyślił się.
– Jeżeli tak stawiasz sprawę: idź, tylko naprawdę uważaj, Lila. Najlepiej teleportuj się od razu przed cmentarzem, a kiedy… kiedy zrobi ci się lepiej, bezzwłocznie wracaj przed dom. Nie chciałbym, aby sytuacja sprzed miesięcy się powtórzyła. Wrócisz po godzince lub dwóch, dobrze?
– Obiecuję.
Niebo zrobiło się prawie czarne, a gwiazdy schowały za chmurami. Mrok nocy rozpraszały wyłącznie lampy stojące w alejkach cmentarza, choć dawały nikłą poświatę i gdyby nie Lumos wychodzący z końca różdżki, Lily z pewnością błądziłaby po omacku. Tak, jak wspomniała panu Potterowi, pożyczyła od Jamesa pelerynę niewidkę, aby nikt nie zdołał jej dostrzec. Pozwoliła więc sobie na odrobinę magii. Dotarłszy do lekko już szarzejącego pod wpływem pogody i czasu marmuru, pozbyła się niepotrzebnej narzuty i schowała ją do torebki.
Nox – wyszeptała.
Wokół Lily zapanowała nieprzenikniona ciemność, ponieważ latarnia nad nagrobkiem była popsuta. Powinna czuć się zmarznięta, zła, rozgoryczona i przede wszystkim przerażona samotnym siedzeniem wśród zmarłych. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Wbrew logice, Lily zaczęła się uspokajać. Myśli o Jamesie, który wybrał karierę ponad ukochaną dziewczynę, o pracy, której nigdzie nie mogła dostać z powodu ataku i wreszcie myśli o czyhającej Samanthcie, która z niewiadomych przyczyn postawiła Lily na celowniku, odpłynęły w nicość.
A za każdym razem, gdy silniej zawiał wiatr, podświadomie wyczuwała obecność rodziców. Choć wiedziała, jak bzdurnie to brzmiało.
Nagle parę metrów dalej pękła gałąź.
Lily wyprostowała się, rozglądając uważnie na boki. Nie dostrzegła jednak niczego niezwykłego. Może spłoszony zwierz przebiegł przez cmentarz? W końcu nieopodal znajdował się las. Próbowała wrócić do rozmowy z rodzicami, którą wcześniej prowadziła w myślach, ale coś ciągle nie dawało jej spokoju. Wstała więc i przezornie wyciągnęła różdżkę z kieszeni kurtki. Słysząc kolejny szelest, odwróciła się na pięcie, a zimne poty oblały ciało. Zmrużyła oczy, chcąc więcej dostrzec.
I dostrzegła.
Lily nie była sama.
Przez cmentarz powolnym krokiem przechadzała się postać. Szła pewnie, jakby znając wszystkie zakamarki. Może mieszkaniec miasteczka zamierzał odwiedzić zmarłego bliskiego? A może Samantha ją odnalazła?
Wzdrygnęła się i cofnęła dwa kroki. Różdżkę wyciągnęła wyżej, pelerynę wyjęła z torebki i chwyciła pod pachę. Jeżeli, faktycznie, ktoś ją zaatakuje, szybko zrobi się niewidzialna, co zdecydowanie zwiększy szanse na ucieczkę.
Chyba popadała w paranoję. Niemożliwe, żeby ta postać przyszła tu ze złymi zamiarami. Lily słyszała teraz każdy, niemal najlżejszy krok. Co chwilę łamały się gałązki, liście szurały pod stopami, a oddech postaci ewidentnie przyśpieszył. Jeżeli ten ktoś rzeczywiście pragnął zaatakować Lily, był naprawdę kiepski w skradaniu.
Gdy osoba zatrzymała się pod latarnią, zapewne, by wziąć głęboki oddech, Lily wybałuszyła oczy.
– Ciocia?!
Ciotka Martha była siostrą Marka Evansa. Z tego, co Lily wiedziała, przez lata relacje między rodzeństwem lekko się ochłodziły, ciotka wybrała samotność i koty, umyślnie ignorując wszystkie zaproszenia na święta czy na niedzielną kawę. Dopiero po śmierci brata kontakt niejako wrócił, bo pewnego dnia Lily odwiedziła ciotkę. Potem raz spotkały się na cmentarzu i wdały w dziwną rozmowę – dopiero dzisiaj dotarło do Lily, że wypowiedziane wtedy przypadkowo przez ciotkę słowa mimowolnie zakotwiczyły w jej głowie, nie dając spokoju.  
– Lilyanna? 
Evans wyraźnie się odprężyła, poznając głos ciotki. Nie przyjęła się nawet przeinaczeniem imienia, bo Martha często posługiwała się wyjątkowo podniosłym stylem, szczególnie objawiającym się w sposobie nazywania kotów: Józefina, choćby.
 – Tak, ciociu, to ja.
Martha zatrzymała się przed bratanicą i dokładnie zlustrowała ją wzrokiem.
– Miło, że znowu odwiedzasz Marka i Karen. Petunia mogłaby wziąć z ciebie przykład – wyjawiła niespodziewanie. – Po co ci ten patyk?
Lily dopiero teraz zorientowała się, że trzymała różdżkę wysoko uniesioną w pogotowiu. Zarumieniła się i szybko schowała ją do kieszeni.
– Zbieram ładne gałęzie – skłamała, robiąc z siebie idiotkę.
– Doprawdy interesujące hobby.
Kobieta usiadła na ławeczce, a jej grube futro zajęło niemal całą wolną przestrzeń. Purpurowy szal mocniej owinęła wokół szyi, a beret z kolorową broszką w kształcie kota obniżyła niemal pod linię brwi.
– Dużo już masz tych… gałęzi?
– Jedną – wypaliła Lily bez namysłu, po czym szybko dodała: – Na razie. Dopiero zaczęłam, ciociu.
– Rozumiem. To ty przynosisz słoneczniki? – zmieniła temat, a głową kiwnęła w stronę żółtego bukietu leżącego na kamiennej płycie.
– Tak.
– Zaskakujące, że zawsze, gdy odwiedzam grób, one cały czas są piękne i dojrzałe. Jakby nigdy nie więdły.
– Po prostu często tu przychodzę.
Lily popełniła wielki błąd. Musiała przestać rzucać zaklęcie świeżości na kwiaty, jeżeli nie chciała wzbudzić podejrzeń mugoli. Nie wpadła wcześniej, że ktoś mógłby na tyle często odwiedzać bliskich, by wyłapać niecodzienne ewenementy. Pan Potter, również posługujący się tym zaklęciem, nie wzbudzał podejrzeń, bo żonę pochował przecież na czarodziejskim cmentarzu. 
Przy najbliższej okazji, kiedy ciotka zaczęła grzebać w torebce, Lily chyłkiem zdjęła zaklęcie.
– Ciociu, czy mogę o coś zapytać? Chodzi o mamę.
– Niewykluczone, że nie udzielę odpowiedzi, bo niezbyt dobrze znałyśmy się z Karen, ale… ale pytać zawsze można.
– Ostatnio, gdy rozmawiałyśmy, wspomniałaś coś o dziadkach, że niby nawet nie wiedzą o śmierci córki? Z tego, co wiem, rodzice mamy od lat nie żyją… I dlaczego myślisz też, że by ich to nie obchodziło? Nic z tego nie rozumiem.
Kobieta z niepewną miną podrapała się po policzku.
– A więc domyśliłaś się? Zauważyłaś, że za dużo powiedziałam?
– Coś rzeczywiście mi nie grało, dlatego chciałabym poznać prawdę. Proszę, ciociu.
Martha zacmokała, a wzrokiem powędrowała w stronę nagrobku, ledwo zauważalnego w ciemnościach. Wreszcie po paru sekundach, które według Lily trwały wieczność, powoli pokiwała głową.
– Tak. Myślę, że powinnaś wiedzieć. Myślę też, że ani Marek, ani Karen nie mieliby mi za złe, gdybym zdradziła tę zawsze pilnie strzeżoną, rodzinną tajemnicę. W końcu obie z Petunią macie prawo poznać przeszłość rodziców…
– O czym ciocia mówi?
– Twoja matka, Lilyanno, została adoptowana przez Northonów.
– Co? Jak to? – Lily wybałuszyła oczy, a gdy wreszcie wyszła z szoku, zadała pierwsze pytanie, jakie przyszło jej do głowy: – W takim razie co się stało z biologicznymi rodzicami mamy?
– To dość przykra historia. Karen nie była zbyt… chcianym dzieckiem. Z tego, co wiem i co opowiedział mi kiedyś Marek, matka Karen znalazła sobie nowego męża, bo ojciec albo umarł, albo odszedł? Niestety, na starość niektóre szczegóły potrafią wylecieć z głowy. W każdym razie nie dogadywali się z ojczymem, więc koniec końców Karen trafiła do sierocińca. Tak, no właśnie, to jest cała prawda.
Lily trawiła słowa ciotki z dziwnym przeczuciem w tle głowy.
– Czyli mówi ciocia, że mama była adoptowana… I co z tego? Dlaczego rodzice zrobili z tego aż tak wielką tajemnicę?
– Tego niestety, nie wiem, Lilyanno. To znaczy: Lily – szybko się poprawiła.
– To wszystko jest jakieś… jakieś surrealistyczne. I nielogiczne.
– Co mówisz? – dopytała ciotka, nie dosłyszawszy słów bratanicy.
– Nic, nic. Po prostu się zastanawiam, jakie znaczenie miała ta tajemnica. No, bo niech ciocia pomyśli, tajemnice biorą się stąd, że ktoś zamierza cos ukryć, bo albo się wstydzi, albo ta tajemnica ma jakiś wpływ na inną osobę. W tym przypadku ani jedno, ani drugie nie pasuje, ponieważ co nam do tego, że mama została adoptowana? Przecież kochałybyśmy ją tak samo. Dlatego uważam tę całą otoczkę za nielogiczną.
Martha odchrząknęła i podniosła się powoli na nogi. Zsunęła beret jeszcze niżej na czoło, a torebkę zarzuciła na ramię.
– Nic więcej nie wiem, moja droga. Będę się zbierać, stare kości nie przywykły do zbyt długiego siedzenia na zimnie. Odwiedź mnie czasem, Lily, dobrze mi się z tobą… konwersuje. Przypominasz mi Marka.
I tym dość zaskakującym akcentem ciotka Martha zakończyła rozmowę, odchodząc i nie czekając na odpowiedź. Lily była jednak zbyt zaaferowana rewelacjami, które wreszcie wyszły na jaw, by porządnie pożegnać się z ciotką. Kompletnie straciła poczucie czasu, kiedy tak siedziała przy grobie rodziców i rozmyślała. Próbowała znaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia.
– Dlaczego to ukrywaliście? Przed czym próbowaliście nas chronić? – zaczęła mówić sama do siebie. – Bo w to, że się wstydziłaś pobytu w sierocińcu, mamo, raczej nie uwier…
Lily nagle drgnęła.
Mimowolnie jej myśli zalały wydarzenia sprzed paru miesięcy, kiedy została zaatakowana przez Samanthę Darkness. Może to właśnie dlatego rodzice milczeli? Może to właśnie w sierocińcu wydarzyło się coś, przez co aktualnie niezrównoważona psychicznie czarownica próbowała zabić Lily? I czy próbowała też zrobić krzywdę Petunii, bo niby czemu miałaby uwziąć się tylko na jedną córkę Karen? Może Samatha mówiła prawdę, wtedy w Magicznej Menażerii… Ale czy jej kochająca, zawsze dobra i opiekuńcza mama mogła być przyczyną powstania wielkiego zła w postaci Voldemorta i sprowadzenia tych wszystkich okropieństw na córkę?
Lily zadrżała, gdy silniej zawiał wiatr.
Dopiero teraz oprzytomniała i wróciła do rzeczywistości. Już dawno powinna wracać, bo zapewne pan Potter wychodził ze skóry. Zarzuciła pelerynę niewidkę i żwawo ruszyła ku cmentarnej bramie wyjściowej.
Aktualnie postanowiła odrzucić wszystkie te rewelacje na bok, ale z pewnością nie zamierzała zaprzestać zadawać pytań. Musiała poznać prawdę i zrobi to! Zrobi wszystko, byle by zrozumieć rodziców, choćby nawet miała…
Co? Skonać?
– O której to się wraca, hm, Lila?
Pan Potter otworzył drzwi, nim zdążyła zapukać. Stał w progu z groźną miną, wpatrując się w Lily z żądaniem usłyszenia jakichkolwiek wyjaśnień.
– Przepraszam, zagapiłam się! Spotkałam na cmentarzu ciotkę Marthę i…
– To już nieważne, naprawdę. Najważniejsze, że wróciłaś cała.
Pan Potter przygarnął Lily w objęcia, a na jej czole złożył ojcowski pocałunek – zresztą, kolejny w te święta. Nie spodziewał się, że los kiedyś naprawdę obdaruje go córką, przez którą troszczenie się oraz martwienie przejdzie do codzienności. Nie przypuszczał też, że niemal wyryje dziurę w salonie, chodząc wte i wewte i nie mogąc znaleźć miejsca z nerwów, bo ta się spóźniała.
Życie doprawdy potrafiło mocno zaskakiwać, o czym zarówno i Charles, i Lily mieli się jeszcze przekonać.

24 komentarze:

  1. Przyznam szczerze, czytało mi się świetnie, muszę poznać poprzednie rozdziały :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To fragment Twojej powieści?

    OdpowiedzUsuń
  3. To prawda, do odważnych świat należy. Rodzice zazwyczaj hamują dzieci, chcą żeby były średnie jak każdy, a to złe, bo zdarzają się dzieci naprawdę zdolne. Blokują zazwyczaj dziewczynki, chłopcom pozwala się na więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, tutaj się zgodzę w zupełności. Jak byłam mała mogłam mniej niż mój brat, co uważałam za wysoce niesprawiedliwe. Bo dlaczego mój zostać u kumpli do 22 (jest młodszy), a ja tylko do 21? :)

      Usuń
  4. Czołem!
    No dobra, przyzwyczaiłam się już, że i tak nic nie powiesz,ale na wszelki wypadek i tak zapytam :D To kiedy zobaczymy ten projekt ? :P Ostatni czas spędzony w czterech ścianach, jakoś szczególnie mi nie dokucza, de facto człowiek wreszcie znalazł trochę czasu, żeby zrobić coś, na co czasu zwykle brakowało :D Naprawdę nie ma co narzekać.
    No i jest Lissie wreszcie. Tego się spodziewałam, że spróbuje znaleźć Lupina i w dalszym ciągu mam nadzieję,że nie zmieni zdania. Zastanawiam się tylko czy z Remusem na pewno wszystko w porządku, skoro nawet nie wrócił do domu. Z jednej strony bardzo do niego pasuje, takie rzucenie się w wir nauki, a z drugiej to jednak trochę dziwne, że nawet się nie odzywa. No już się boje co wymyśliłaś :D
    Charles to strasznie uroczy człowiek, nie wiem co planujesz z nim zrobić, ale chyba naprawdę się obrażę, jeśli spróbujesz się go pozbyć :D
    Kurczę mam dziwne wrażenie, że Lily za chwile znowu wkopie się w jakąś niezbyt miłą i niebezpieczną sytuację, szczególnie po tym czego się dowiedziała. Trochę mrocznie nam się zrobiło ostatnio, w porównaniu do poprzedniej części, ale to dobrze!
    Do następnego, trzymaj się zdrowo ;)
    Monika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czołem!

      Masz rację, nic nie powiem, trzymam buzię na kłódkę, żeby nie zapeszyć. Ale! Spróbuję w weekend przysiąść do Fortuny i naskrobać rozdział. Nie chcę przecież zostawiać Melodyjek pustych.
      Tak, Lissie wreszcie dostała swoje 5 minut. Remus też dostanie, ale jeszcze nie teraz, przykro mi. Teraz planuję skupić się na Lilce i Jamesie, którym szykuję trochę... atrakcji. Bardzo się też cieszę, że zauważyłaś tą "mroczność", bo 2 część Fortuny taka właśnie będzie. Żadnych cukierków, żadnych lizaczków i słodkich słówek. Ale nie będę spojlerować. :)

      Oj, faktycznie, człowiek wreszcie znajduje na wszystko czas, a dom już dawno nie był tak czysty. :) Sama, niestety albo stety, chodzę ciągle do pracy, więc jakoś szczególnie tego czasu pandemii nie odczuwam. Chociaż brak wyjść "na miasto" czy na plażę faktycznie troszkę doskwiera. Ale ile książek już przeczytałam!

      Ściskam!

      Usuń
  5. fajnie, że unikasz takich wtrętów po kwestii bohaterów jak "uśmiechną się krzywo", "powiedział cienkim głosem" :) miło się czyta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajnie, że się podoba. Zapraszam do zapoznania się z innymi fanfickami. :)

      Usuń
  6. Nie ma to jak fragmenty książek :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jejku to jest świetne! Chce więcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Niedługo kolejny rozdział. :)

      Usuń
  8. Niesamowite :) Przyznam, że ja też trochę piszę, ale na razie tego nie publikuję, przynajmniej dopóki nie stworzę kilku rozdziałów :) Życzę dużo weny! :)
    Pozdrawiam ciepło ♡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest bardzo stary fanfick, który zaczęłam w 2008 roku - moje pierwsze próby pisania. A teraz go kończę, po niemal 12 latach. :P

      Usuń
  9. Szkoda, że nie mam takiego talentu do pisania 😊

    OdpowiedzUsuń