29 października 2014

Odwracając czas (1)

ROZDZIAŁ I

     Kwatera Główna Aurorów mieściła się w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów i bezpośrednio podlegała szefowi departamentu, Mafaldzie Hopkirk. Wiele osób dziwił awans kobiety pracującej niegdyś w Wydziale Niewłaściwego Użycia Czarów. Niektórzy nawet próbowali pisać odwołania, myśląc, że nie poradzi sobie ona na tak ważnym stanowisku. Nic bardziej mylnego! Mafalda w pełni oddała się swoim obowiązkom i po raz pierwszy od dawna cały departament działał bez zarzutów. Nowa szefowa wprowadziła w życie istotne uchwały dotyczące właśnie Kwatery Głównej Aurorów. Stała się ona - dziwnym trafem, jeszcze przed nominacją Harry’ego Pottera na szefa - oddzielnym departamentem i tym samym została uzależniona wyłącznie od samego Ministra Magii. Stwarzało jej to lepsze możliwości rozwoju w przyszłości. Powstało mnóstwo kompletnie nowych podbiur i poddziałów. Założono między innymi Podbiuro Komunikacji i Wynalazku Tajemniczego, Dział Inspekcji Aurorskiej i jego Poddział Magicznych Kontraktów i Dowodów Zakazanych, a także Komisję Aurorów Zwiadowczych, w skrócie KAZ, której celem było łapanie czarnoksiężników i osób nieprzestrzegających prawa. Wszyscy szefowie i przedstawiciele nowo stworzonych działów już od ponad roku podporządkowywali się Potterowi, często będącemu od nich młodszym, ale na pewno nie mniej doświadczonym. Pomimo jego młodego wieku darzyli Harry’ego niesamowitym szacunkiem i bez oznaki sprzeciwu wykonywali powierzone im zadania.
     Nawet gdyby zobaczyli go, tak jak dzisiaj, przysypiającego na krześle w swoim biurze, z pewnością nie straciłby uznania w ich oczach. Mógłby ich raczej rozbawić bądź zniesmaczyć. Takie sytuacje nie miały jednak prawie w ogóle miejsca. Harry’emu jeszcze nigdy nie zdarzyło się zasnąć w pracy, bez względu na to, jak strasznie papierkowa robota mu ciążyła. W trudniejszych momentach pił jeden kubek mocnej kawy po drugim i zawsze udawało mu się jakoś dotrwać do końca swojej zmiany. Szef wiele razy chwalił go za sumienność i pracowitość, dzięki którym Potter miał u niego względy. Nigdy nie musiał zaprzątać sobie głowy błaganiem o wolny dzień lub tydzień, wystarczyło, by poprosił albo mimochodem o tym wspomniał. Mimo to Harry starał się nie wykorzystywać za bardzo swoich korzystnych relacji z przełożonym, tym bardziej że był nim jego dobry przyjaciel, Kingsley Shacklebolt. Harry już nie pamiętał, ile razy wparowywał do gabinetu Kingsleya w celach czysto towarzyskich, na pogaduszki, kawę albo coś mocniejszego. Kiedy jednak rok temu Minister mianował Pottera Szefem Biura Aurorów, musieli powstrzymać się od częstych nieoficjalnych wizyt, by przypadkiem nie posądzono Shacklebolta o nepotyzm. Nie zmieniało to jednak faktu, że czasami wymieniali między sobą sowy, obrabiając tyłki poniektórym pracownikom, komentując mecze quidditcha czy najzwyczajniej umawiając się na piwo.
     Harry przymknął na moment powieki, chcąc się odprężyć. Przez chwilę zastanawiał się nad półgodzinną drzemką, ale spaliłby się chyba ze wstydu, gdyby przyłapano go na spaniu. Przetarł oczy i spojrzał na zegarek. Do końca zostały mu jeszcze dwie godziny, spędzone zapewne na siedzeniu po uszy w papierach. Mógłby właściwie wyjść wcześniej do domu, był przecież cholernym szefem wszystkich cholernych aurorów, ale gdy myślał, że te rubryki będą czekały na niego jutro, aż oblewał go zimny pot. Wolał skończyć je dzisiaj i przez kolejny miesiąc mieć spokój. Naturalnie, gdyby wypełniał dokumenty na bieżąco, nie miałby teraz tego problemu, ale cóż, nie był przecież Hermioną.
     Dopił zimną już kawę, złapał za pióro, odgarnął włosy z czoła i zaczął czytać kolejne sprawozdanie z pracy w terenie. Dostał je od szefa KAZ, który aktualnie wyjechał na urlop. Normalnie Harry nie zajmował się podobnymi sprawami, ale nie mógł sobie pozwolić na chociażby cień niesubordynacji i zaniedbania. Chciał, aby w dokumentacji jego biura nie znalazło się żadne uchybienie. Nauczył się tego od Hermiony. A raczej wciąż starał się nauczyć.
     Na moment Harry zmarszczył brwi, by wreszcie parsknąć śmiechem. Potter zerknął na ostatnią stronę i podpis autora tekstu.
     - Dzięki, Ron – szepnął bezwiednie i tym razem z większą ochotą powrócił do czytania.
     Przyjaciel szczegółowo relacjonował spotkanie z czarodziejem hodującym kappy. Weasley i jego dwóch towarzyszy z Komisji Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń musieli powstrzymać niejakiego Marcusa Knoxa, a później nawet go uratować, bo jak się okazało, kappy wymknęły się spod kontroli. Harry musiał przyznać, że Ron opowiadał tę akcję bardzo zabawnie, mimo iż w rzeczywistości zapewne wcale nie było im do śmiechu. Czasami przyjaciel wtrącał własne zdanie na temat „psychola hodującego demony wodne tylko po to, by wykorzystać je do napadu rabunkowego” i tego, „jakim cudem ten człowiek przywiózł dwie kappy z Japonii i dlaczego traktował je jak domowe pupilki”. Ron napomknął też coś o fetyszach, ale akurat ten fragment Harry umyślnie pominął.
     Po sprawozdaniu kumpla czekało go jeszcze dziesięć innych z tego tygodnia i parę dokumentów związanych bezpośrednio z pracownikami, więc z westchnieniem wziął się do roboty. Jak tylko je skończy, będzie fajrant.
     Pół godziny później miał już kompletnie dosyć. Marzył jedynie o ciepłej herbacie i wygodnym łóżku. No i jeszcze o jakiejś dobrej kolacji z Hermioną w zaciszu domowym. Jakby na zawołanie usłyszał delikatne pukanie do drzwi, które po chwili się otworzyły. W progu stała uśmiechnięta panna Granger z kubkiem w ręku.
     - Hermiona? – zapytał z niedowierzaniem Harry. – Co tu robisz?
     Mężczyzna wstał z krzesła i podszedł do dziewczyny, po czym lekko musnął jej usta własnymi. Tego zdecydowanie było mu trzeba. Przyciągnął więc kobietę bliżej, ale chwilę później poczuł, jak Hermiona lekko go odpycha. Zamrugał zaskoczony, widząc jej minę.
     - Wylałeś na mnie prawie całą herbatę! – Oburzona, śmiesznie zmarszczyła nos. – Chłoszczyść. – Skierowała różdżkę prosto na pobrudzoną spódnicę. Plama zniknęła.
     - Oj, daj spokój, Hermiono.– Harry uśmiechnął się przepraszająco i zaprowadził dziewczynę na jego krzesło, wcześniej zamykając drzwi. – Masz szczęście, że jesteśmy czarodziejami.
     - Nie, Harry, to ty masz szczęście, że jesteśmy czarodziejami. Marie zabiłaby mnie, gdybym zniszczyła tę spódnicę. Chciała ją pożyczyć na sobotni obiad z teściami. Swoją drogą, to strasznie dziwne, że ona nadal boi się pani Weasley, przecież to przemiła kobieta…
     Harry patrzył na dziewczynę z uniesionymi brwiami, uśmiechając się pod nosem. Hermiona zacisnęła usta, ale kiedy spojrzała prosto w błyszczące zielone tęczówki Harry’ego, wyraźnie się odprężyła. Przysiadła na blacie biurka, krzesło zostawiając chłopakowi. Postawiła do połowy opróżniony kubek na jakiejś kartce obok i z zadowoleniem zauważyła, że Harry dokładnie śledził każdy jej ruch.
     - A tak swoją drogą, to była twoja herbata, Harry.
     Potter zrobił smutną minę, wywołując tym śmiech u Hermiony. W takich momentach jak ten, kobieta bezwiednie przypominała sobie, dlaczego aż tak bardzo kochała Harry’ego Pottera.
     - Mam dziwne wrażenie, że wraz z wiekiem stajemy się coraz bardziej dziecinni. Mam już prawie trzydzieści lat, a czuję się, jakbym dalej miała osiemnaście i moim jedynym zmartwieniem było zdanie owutemów. Nie uważasz, że coś jest z nami nie tak?
     Harry rozsiadł się wygodniej w fotelu i z konsternacją przyglądał się dziewczynie. Zastanawiał się, z kim dzisiaj musiała urządzić sobie pogawędkę, żeby dojść do takich wniosków. Podrapał się po brodzie, nim zaczął:
     - Szczerze mówiąc, chyba jednak jesteśmy normalni. Mamy dobre prace, własne mieszkania, przyjaciół, siebie. Nie tęsknię za problemami, jeżeli o to ci chodzi. Chciałbym nawet, żeby ich w ogóle nie było. To, że czasami pośmiejemy się głośniej lub coś zmalujemy, wcale nie oznacza, że zachowujemy się jak dzieci. Wydaje mi się, że wiele osób w naszym wieku chciałoby żyć naszym życiem… A raczej twoim życiem, Hermiono, bo nadal wyglądasz na te osiemnaście lat.
     - Harry! – wykrzyknęła uradowana kobieta i trzepnęła Pottera lekko w ramię. – Jesteś niepoprawny.
     Mężczyzna wyszczerzył zęby w uśmiechu i całkowicie rozluźniony, założył nogę na nogę.
     - A tak na serio, to co cię do mnie sprowadza? Tylko nie mów, że fatygowałaś się przez prawie całe Ministerstwo, żeby przynieść mi herbatę, która, swoją drogą, musiała być rewelacyjna.
     Hermiona zarumieniła się delikatnie, odwracając na sekundę wzrok. Oczywiście, że nie tylko dlatego przyszła do Harry’ego.
     - Chciałam cię zapytać, czy planujesz coś na wieczór, bo mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.
     - Zamieniam się w słuch.
     - Co ty na to, żebyśmy zjedli dziś kolację u mnie? Marie dała mi nowy przepis, który bardzo chciałabym wypróbować. Podobno Ron się zajadał, a później… - zamilkła raptownie, uświadamiając sobie, że jeszcze trochę i palnęłaby straszną gafę. Jak opowiadała Marietta, po kolacji Ron w ramach wdzięczności wpadł na pomysł kochania się z nią przez całą noc. Hermiona pomyślała, że takie tete-a-tete bardzo przydałoby się jej i Harry’emu. Od tygodnia prawie w ogóle nie mieli dla siebie czasu, bo pochłonęła ich praca, a kobieta nie chciała przekładać posady ponad związek z Harrym. Za bardzo go kochała. Poza tym miała nadzieję, że może wyniknąć z tego coś więcej…
     - A później? – dopytał Harry, kiedy Hermiona przez dłuższy czas się nie odzywała.
     - A później było mu niedobrze. Prawie zwymiotował z przejedzenia.
     Harry skrzywił się.
     - Nie musiałaś tego dodawać. I nie ma problemu. Skończę wszystko za około godzinę, wpadnę jeszcze do Slughorna po rzeczy rodziców, które mi obiecał, a potem na moment do Doliny, no i będę już cały twój.
     - Wspaniale – ucieszyła się Hermiona, wstając z biurka i ruszając w kierunku drzwi. – Możemy się wstępnie umówić o siódmej? Powinnam się do tego czasu spokojnie wyrobić z kolacją… - i przyszykować, dodała w myślach.
     - Okej, więc siódma i… Hermiono – zwrócił się do kobiety stojącej przy drzwiach i już prawie przekręcającej klamkę – następnym razem, jak będziesz chciała po prostu do mnie przyjść, przynieść herbatę, nie musisz szukać żadnych wymówek – rzucił wesoło Harry.
     Hermiona prychnęła głośno i w duszy przeklęła swoje różowiejące policzki.
     - Masz o sobie zbyt wygórowane mniemanie, Harry Potterze. Doskonale wiesz, że nie o to mi chodziło. Jak już powiedziałam, chodziło głównie o dzisiejszą kolację.
     - I?
     - Co „i”?
     - I o to, że się za mną stęskniłaś. – Uśmiechnął się bezczelnie, widząc, że Hermiona powoli traciła cierpliwość. Od kiedy byli razem, uwielbiał doprowadzać ją do skrajnych emocji.
     Kobieta westchnęła głośno, kapitulując.
     - No dobrze, może też się trochę stęskniłam. Ale tylko trochę – ostrzegła, zastanawiając się, co takiego powiedzieć, żeby i Harry’emu zrobiło się głupio. O dziwo, nic nie wpadło jej do głowy.
     - Aż tak trudno było ci to przyznać?
     - Harry, uważam, że ta rozmowa nie ma sensu. Opuszczę więc twój gabinet i pójdę do swojego, ponieważ w porównaniu z tobą mam naprawdę kupę roboty.
     Potter pokręcił głową z niedowierzaniem, śledząc uważnie wzrokiem oddalającą się kobietę.
W sto razy lepszym humorze wrócił do wypełniania papierów. Hermiona miała rację, czasami oboje zachowywali się jak dzieci. Ale nie wstydził się tego. Był wręcz dumny, że on, jego dziewczyna i przyjaciele potrafili jeszcze bawić się życiem, mimo iż dobiegali prawie do trzydziestki. Miał nadzieję, że nawet będąc ojcem, a może dziadkiem, mając lat sześćdziesiąt, nie straci zapału i humoru i nie stanie się zbutwiałym starcem z milionem problemów i wymyślonych chorób.
     Harry odpędził od siebie myśli o tak dalekiej przyszłości. Jeszcze miał czas na bycie rodzicem, na razie musiał skupić się na pracy.
* * *

     Harry Potter teleportował się prosto przed bramę Hogwartu. Nie musiał czekać długo na jej otwarcie. Dziś rano wysłał sowę Neville’owi o popołudniowej wizycie, którą chciał złożyć profesorowi Sluhgornowi, tak więc aktualnie miarowym krokiem zmierzał przez błonia prosto w stronę zamku. Do Hogwartu przybywał prawie raz na dwa tygodnie, ale zawsze był pod równie wielkim wrażeniem. Za każdym razem czuł się, jakby wracał do domu po naprawdę wyczerpującej podróży. Czasami zazdrościł uczniom tej swobody i beztroski przebywania w zamku i martwienia się wyłącznie o sprawdzian lub nienapisaną pracę domową. Poza tym tęsknił za tym miejscem i każdorazowo, kiedy mijał jakiś korytarz czy salę lekcyjną, z uśmiechem wspominał związane z nimi wydarzenia. Potter skierował się prosto do lochów, chcąc jak najszybciej załatwić sprawę z profesorem. Miał jeszcze nadzieję wstąpić na moment do Neville’a na szklaneczkę Ognistej Whisky. Zastanawiał się też nad wizytą u Hagrida, ale widział się z nim parę dni temu, więc odstąpił od tego pomysłu. Nie miał aż tyle czasu. Nie chciał, żeby Hermiona musiała na niego długo czekać z kolacją.
     Harry szedł prawie pustymi korytarzami, ciesząc się, że większość uczniów postanowiła spędzić czas wolny po zajęciach w dormitoriach, bibliotece czy w Wielkiej Sali. Było mu to bardzo na rękę. Nie chciał przyciągać ich zaciekawionych spojrzeń. Wiele razy prosił Neville’a o odblokowanie kominków nauczycieli, ale ten ciągle odmawiał. Gdy Harry pytał dlaczego, przyjaciel tłumaczył, że nadal pamiętał sytuację, kiedy to Ron, Hermiona i sam Harry chcieli zwiać za pomocą tego w gabinecie Umbridge. Potter wielokrotnie powtarzał, że był to wyjątkowy i jednorazowy przypadek, ale nigdy nie udało mu się przekonać Longbottoma. Przyjaciel był za bardzo uparty… Co nie znaczyło, że Harry miał zamiar się poddać.
     Potter spojrzał na zegarek i z zaskoczeniem zorientował się, że zostało mu jeszcze półtorej godziny. Parę minut później wreszcie dotarł do gabinetu Slughorna i zapukał dwa razy. Nim się spostrzegł, drzwi otworzyły się z cichym kliknięciem.
     - Harry, mój drogi chłopcze, zapraszam!
     - Dzień dobry, profesorze – przywitał się Potter i z uśmiechem uścisnął dłoń Slughorna.
     Horacy gestem ręki wskazał Harry’emu wolne miejsce na krześle przy biurku. Sam zaś spoczął na fotelu naprzeciwko, uprzednio odruchowo pukając palcem w klepsydrę. Piasek zaczął przesypywać się naprawdę wolno, więc najwyraźniej profesor cieszył się z wizyty byłego ucznia.
     - Tyle razy ci powtarzałem, drogi Harry, zwracaj się do mnie po imieniu. Po prostu Horacy.
     Potter chwilę się zastanawiał, po czym pokręcił głową.
     - Niestety, nie dam rady. Darzę pana zbyt dużym szacunkiem, profesorze, bym mógł sobie na to pozwolić.
     - Och, chłopcze, ty zawsze wiesz, jak sprawić, bym zaczął się rumienić – odparł Slughorn mile połechtany i rozsiadł się wygodniej na krześle. – Napijesz się czegoś, Harry? Kawy, herbaty?
     - Nie, dziękuję.
     - A jeżeli masz ochotę na coś mocniejszego, to mam też piwo kremowe, miód korzenny, brandy i myślę, że znalazłbym nawet gdzieś butelkę Ognistej Whisky – proponował, patrząc na Harry’ego spod krzaczastych brwi.
     - Nie, naprawdę dziękuję, profesorze. Przykro mi to mówić, ale trochę się śpieszę. Hermiona już czeka na mnie z kolacją, a muszę jeszcze wpaść na chwilę do profesora Longbottoma – wytłumaczył się. Naprawdę lubił Slughorna, ale dzisiaj nie miał ochoty przebywać w jego męczącym towarzystwie dłużej niż było to konieczne. – Wie pan zresztą, Hermionie bardzo zależy na punktualności.
     Horacy najpierw westchnął zrezygnowany, by po chwili przytaknąć.
     - Tak, masz rację, Harry. Proszę, pozdrów więc ode mnie pannę Granger, a następnym razem byłoby mi naprawdę miło, gdybyś odwiedził mnie wraz ze swoją drogą narzeczoną. Tak dawno jej nie widziałem! Przyznam, że jestem bardzo ciekawy, jak powodzi się pannie Granger.
     Harry’ego lekko zatkało i z zażenowaniem podrapał się po głowie.
     - Hermiona nie jest moją narzeczoną, profesorze. My… - zaczął Potter, nie za bardzo wiedząc, jak wytłumaczyć profesorowi istotę ich związku – my dopiero zaczęliśmy się ze sobą spotykać. Szczerze mówiąc, jeszcze nie myśleliśmy nad…
     - Ach, wybacz mi, mój drogi chłopcze, nie miałem pojęcia. Chociaż przyznam, że jestem lekko zdziwiony. Prawdę powiedziawszy, z zainteresowaniem śledziłem losy twoje i panny Granger. W ciągu ostatnich lat gazety pisały o was naprawdę wiele. Do tej pory pamiętam, jak się wszyscy w szkole ucieszyliśmy, gdy napisano, że jesteście razem. Od początku przeczuwałem, że coś wreszcie was połączy. Miałem tylko nadzieję, że pan Wallenby nie będzie stwarzał większych problemów.
     - Ma pan na myśli Rona?
     - Tak, tak – brnął dalej niewzruszony – przecież on i panna Granger kiedyś również stanowili parę. No, w każdym razie cieszę się, że wszystko ułożyło się po mojej myśli.
     Brwi Harry’ego mimowolnie podjechały do góry, ale szeroki uśmiech wpływający na twarz starannie to zamaskował. Kto by pomyślał, że Slughorn to plotkarz z krwi i kości! Będzie musiał opowiedzieć tę historię Hermionie. Już sobie wyobrażał głośny śmiech dziewczyny.
     - Ile to już dokładnie jesteście parą, chłopcze?
     - Jakoś ze cztery lata…
     - A nie uważasz, Harry, że najwyższy czas się ustatkować? Nie marzyłbym o niczym więcej niż o zaproszeniu na wasze wesele.
     Harry chrząknął nieznacznie.
     - Bez urazy, profesorze, ale…
     - Ach, tak, masz rację, mój drogi – przerwał mu Slughorn wpół słowa – trochę się zagalopowałem, wybacz. Ale musisz zrozumieć, że wraz z wiekiem człowiek żyje życiem innych, bo jest o wiele bardziej interesujące niż jego własne.
     Przez moment w gabinecie panowała cisza. Harry kątem oka spojrzał na klepsydrę, która zaczęła coraz szybciej przesypywać piasek.
     - W każdym razie, panie profesorze, czy mógłbym dostać te obiecane rzeczy? Myślę, że w ciągu tygodnia powinienem już wszystko skopiować i z powrotem je panu przynieść. Może nawet uda mi się wyrobić wcześniej, ale nie obiecuję.
     Horacy Slughorn pokiwał głową z przejęciem, wyciągnął różdżkę z kieszeni szaty i machnął nią parokrotnie. Wnet na blacie biurka pojawił się sporych rozmiarów karton, w którym znajdowała się masa różnych przedmiotów. Zdjęcia, dziwne urządzenia, pliki kartek i grube foldery. Harry wpatrywał się w zawartość paki z utęsknieniem, nie mogąc doczekać się piątku.
     - Jeżeli nie będzie problemu, to wyślę karton zaklęciem, dobrze, panie profesorze? – zapytał Harry, wyciągając jednocześnie różdżkę. Slughorn machnął ręką, wyrażając tym samym zgodę, dzięki czemu Harry przetransportował paczkę prosto do domu. Miał nadzieję, że w czasie tak krótkiej podróży zawartość nie ulegnie zniszczeniu. – Cóż, bardzo panu dziękuję za pomoc, profesorze. Jestem naprawdę wdzięczny.
     - Ależ nie ma za co, mój chłopcze, nie ma za co.
     - Dziękuję bardzo i do widzenia – pożegnał się, wychodząc. – Wyślę panu sowę o mojej następnej wizycie. Tym razem wpadniemy z Hermioną na kawę!
     - Zapraszam was bardzo serdecznie! Mam pannie Granger naprawdę wiele do opowiedzenia. Ostatnio odkryłem nowe właściwości pewnego zioła. Chciałbym przedyskutować z nią ze dwie kwestie. Ciekaw jestem, jak się na nie zaopatruje.
     Harry, wychodząc, pomyślał jeszcze, że Hermiona zabije go za postanowienie czegoś bez jej uprzedniej zgody. Kiedy jednak zbliżał się do gabinetu Neville’a, czuł się coraz bardziej rozluźniony i pewny siebie. Pamiętał, jak ogromnie się cieszył i był dumny z przyjaciela, kiedy ten został dyrektorem Hogwartu. Neville po II bitwie postanowił pójść do siódmej klasy i ukończyć szkołę. Tak niespodziewanie dobrze zdał owutemy, że jego babcia, Augusta, z radości i dumy urządziła przyjęcie dla przyjaciół i znajomych. W ciągu kolejnego roku poszedł na kursy aurorskie, ale za bardzo tęsknił za roślinami, by czuć się spełnionym w nowym wcieleniu. Do końca 1999 roku pomagał więc Hannie Abbott w prowadzeniu Trzech Mioteł. Jakoś w styczniu, zaraz po przerwie świątecznej, profesor Sprout postanowiła przejść na emeryturę, więc Neville bez chwili zastanowienia podjął pracę nauczyciela zielarstwa. Dwa lata temu umarła profesor McGonagall i nikt nie chciał przejąć obowiązków dyrektora. Zgłosił się więc Neville, choć zastrzegł, że obejmie to stanowisko tymczasowo i przekaże je komuś z lepszym wykształceniem i umiejętnościami. Do dzisiaj jednak nikt taki się nie pojawił i Harry szczerze wątpił, czy się pojawi, ponieważ Neville naprawdę dobrze sobie radził jako dyrektor.
* * *

     - Doskonale wiesz, że nienawidzę, jak się spóźniasz, Harry Potterze – przywitała go Hermiona, kiedy ten spóźniony o prawie godzinę zapukał do drzwi jej mieszkania. – I jakby tego było mało, czuć od ciebie alkohol.
     Harry prawie jęknął, wytykając swoją głupotę. Jak mógł zapomnieć rzucić zaklęcia świeżości?
     - Wybacz, Hermiono, zagadałem się z Nevillem.
     - Domyśliłam się – westchnęła. – Wchodź, zaraz podam kurczaka.
     Wyszła do kuchni, skąd zaczęły dobiegać odgłosy trzaskania i szurania. Harry za to skierował się w stronę salonu, gdzie czekał na niego elegancko nakryty stół, na którym stały talerze i miski pełne przeróżnych pyszności. Dopiero teraz zwrócił uwagę na to, jak bardzo był głodny. Zanim jednak rzucił się na jedzenie, grzecznie poczekał na Hermionę i pogłaskał Krzywołapa, który niespodziewanie zaczął się do niego łasić. Gdy kobieta zawitała w pokoju i ustawiła na środku naczynie żaroodporne z udkami kurczaka, Harry zabrał się za otwieranie wina. Zaraz po odwiedzinach w Hogwarcie, szybko skoczył do Doliny, żeby się przebrać i zabrać ze sobą butelkę włoskiego Amarone.
     Harry wziął pierwszego kęsa i prawie zachłysnął się od nadmiaru smaków. Już od dawna nie jadł czegoś równie pysznego. Teraz już wiedział, dlaczego Ron wymiotował z przejedzenia. Jadł szybko, prawie w ogóle nie przeżuwając. Kiedy zaspokoił już pierwszy głód i nałożył sobie trochę sałatki, popatrzył na Hermionę. Ze zdziwieniem zauważył, że kobieta przygląda mu się z szerokim uśmiechem i popija wino. Talerz miała czysty.
     - A ty nie jesz? – zapytał, przecierając usta chusteczką. – Marie miała rację, ten kurczak jest idealny. Obsypię galeonami tego, kto go wymyślił.
     Hermiona parsknęła śmiechem i pokręciła głową z dezaprobatą.
     - Czy ty dzisiaj cokolwiek jadłeś?
     - Oczywiście. Rano parę tostów i… - zaciął się. Kompletnie nie mógł sobie przypomnieć, co takiego robił w porze lunchu. Ach, no tak, stoczył z Ronem parę partyjek czarodziejskich szachów, a później siedział w papierach. – Och, no dobrze, zapomniałem. Miałem dzisiaj naprawdę sporo na głowie.
     - Mam wrażenie, że czasami zapomniałbyś nawet o tej głowie. - Hermiona złapała za widelec i zaczęła wyjadać z miski wszystkie ogórki. – Ja nie wiem, jak ty możesz sam mieszkać w Dolinie Godryka. Że ten dom jeszcze stoi? Jestem pod wrażeniem.
     - Bardzo śmieszne, Hermiono – zironizował Harry i upił łyk wina. - Jesteś dzisiaj wyjątkowo dowcipna. Powiesz mi, skąd ta zmiana? Ostatnio nie mogłem nawet głośniej się zaśmiać, żeby nie narazić się na twoją złość.
     Kobieta westchnęła.
     - Za co cię strasznie przepraszam. To był nerwowy tydzień. Sara poszła na urlop i miałam dwa razy więcej obowiązków. Już od dawna nie byłam aż tak przemęczona. Dopiero dzisiaj się sytuacja jako-tako unormowała.
     Harry wstał z krzesła, by dolać Hermionie wina. Reszta kolacji przebiegła w milczeniu, ponieważ każdy zajęty był własnym myślami. Kiedy wreszcie Harry rozsiadł się wygodniej na krześle, a Hermiona stwierdziła, że nie zdoła zjeść już ani kęsa więcej, postanowili posprzątać ze stołu. Wystarczyło tylko parę zaklęć, by po kolacji nie zostało śladu. Para usadowiła się więc wygodnie na kanapie, popijając kolejne wino - tym razem wzięte z barku panny Granger. Hermiona oparła się plecami o Harry’ego i wdychając jego zapach, szczęśliwa przymknęła powieki. Chwilę później z letargu wyrwał ją głos Pottera.
     - Tylko się nie złość – zaczął jak najbardziej spokojnie potrafił, tym bardziej że Hermiona natychmiast poderwała głowę – ale obiecałem Slughornowi, że odwiedzimy go w przyszłym tygodniu.
     Harry wziął parę głębszych oddechów, spodziewając się najgorszego. Ku jego zdziwieniu, Hermiona zmarszczyła czoło w pełnym skupieniu.
     - To nie jest taki zły pomysł. Dawno nie byłam w Hogwarcie, a chciałabym jeszcze zajrzeć do Neville’a i Hanny. No i oczywiście do Hagrida. Stęskniłam się. Mam tylko nadzieję, że nie hoduje znowu żadnych groźnych stworzeń…
     - Czyli nie masz nic przeciwko? – przerwał jej Harry, unosząc brwi. – Myślałem, że się na mnie obrazisz i przez parę następnych dni w ogóle nie będziesz się do mnie odzywała.
     - No cóż, mogłeś poinformować mnie o tym przed faktem, ale bez przesady. Naprawdę uważasz, że daję się aż tak ponieść emocjom? Czasami mogę lekko przesadzić, jak każda kobieta zresztą, ale nie jestem wariatką. Umiem trzeźwo myśleć.
     Harry uśmiechnął się uroczo.
     – Żałuj, że nie słyszałaś ciekawostek Slughorna. Zawsze wiedziałem, że interesuje się życiem osób ze swojej kolekcji, ale żeby aż tak?
     Hermiona dopiła wino, odstawiła je na stolik i ułożyła się na nogach Pottera. Patrzyła teraz prosto na jego twarz, dostrzegając wszystkie jej niedoskonałości. Od razu zauważyła, że Harry rano zaspał, bo golił się w pośpiechu, pomijając niektóre fragmenty szyi i brody. Tyle razy tłumaczyła mu, jak używać specjalnego zaklęcia, ale chłopak zawsze obstawiał przy swoim. Wolał korzystać ze zwykłej, mugolskiej golarki, dlatego nawet podarowała mu jedną na gwiazdkę rok temu.
     - Aż tak?
     - Najpierw bez wstydu przyznał, że czyta o nas każdy artykuł w gazecie, a później, że nie potrafi zrozumieć, dlaczego do tej pory nie poprosiłem cię o rękę.
     - Że co takiego? – zapytała Hermiona, szeroko otwierając oczy. – Co mu odpowiedziałeś?
     - Prawdę. Dopiero zaczęliśmy ze sobą chodzić i na razie nie wybiegamy aż tak bardzo w przyszłość.
     - Hm, Harry, nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale jesteśmy razem prawie cztery lata.
     - Przecież wiem – prychnął pod nosem mężczyzna i nachylił się, by odłożyć pusty kieliszek na stolik tuż obok butelki wina. – Ciągle mam jednak wrażenie, jakbyśmy dopiero co uświadomili sobie, że pomiędzy nami jest coś więcej niż przyjaźń. Pamiętasz ten dzień, Hermiono?
     Kobieta mimowolnie przytaknęła.
     Oczywiście, że pamiętała. Było to dokładnie trzeciego grudnia 2004 roku. Będąc jeszcze tylko przyjaciółmi, wraz z Ronem postanowili, że pierwsza sobota każdego miesiąca to będzie ich święty dzień. Nie umawiali się wówczas na żadne spotkania, czasami nawet zwalniali się wcześniej z pracy, byleby tylko pobyć we własnym towarzystwie. Minął wtedy ponad rok, od kiedy Ginny zerwała z Harrym, więc chłopak nie żył już wspomnieniami, jak to miał w zwyczaju robić zaraz po rozstaniu. Pogodził się z losem. W grudniu spotkanie miało odbyć się akurat u Hermiony, która ostatnimi czasy bardzo zbliżyła się do Harry’ego. Z początku, jako dobra przyjaciółka, chciała mu pomóc z poradzeniem sobie z odejściem Ginny, ale z czasem zauważyła, że przychodziła do Pottera z coraz mniej wiarygodnych powodów. Harry za to powoli zaczynał dostrzegać w Hermionie kobietę i raz przeżył nawet mały szok, kiedy ta pojawiła się w jednej z jego fantazji. Przez następny tydzień, kiedy patrzył na przyjaciółkę, czuł się ogromnie winny. Wreszcie nastąpił przełom. Hermiona wraz z Harrym, tak jak dzisiaj, siedzieli na kanapie - tylko zamiast wina mieli butelki grzanego miodu korzennego - i rozmawiali, zabijając czas do przyjścia Rona. Weasley postanowił jednak spóźnić się na święte spotkanie, ponieważ zdawał sobie sprawę z napięcia powstałego pomiędzy dwójką jego przyjaciół. Z początku myślał, że Harry i Hermiona o coś się poprztykali, dlatego unikali się w ciągu ostatnich tygodni, lecz Marie skutecznie wybiła mu ten pomysł z głowy i zastąpiła innym, wręcz niemożliwym. Jak się okazało następnego dnia, miała całkowitą rację.
     - Hermiono? Śpisz?
     Panna Granger ze zdziwieniem zauważyła, że po raz kolejny tego wieczoru dopadło ją niesamowite otępienie. Pomrugała parokrotnie i przeciągnęła się lekko, chcąc pozbyć się resztek senności.
     - Nie, po prostu się zamyśliłam.
     - Aha – skwitował Harry – a mogłabyś mi powiedzieć, o czym tak długo myślałaś?
     Zanim jednak kobieta zdążyła odpowiedzieć, poczuła pod sobą ruch. Harry postanowił zmienić pozycję i położył się na wznak wzdłuż kanapy, przyciągając do siebie Hermionę. Dziewczyna ułożyła głowę na klatce piersiowej chłopaka, czując jak każdy do tej pory spięty mięsień zaczyna się rozluźniać. Na szczęście sofa była na tyle szeroka, że oboje mogli leżeć wygodnie i mieć jeszcze trochę wolnego miejsca.
     - Przypomniałam sobie nasz pierwszy pocałunek i twoją śmieszną reakcję zaraz po – zachichotała pod nosem i wziąwszy głęboki wdech, zaczęła naśladować niski głos Harry’ego: - „Hermiono, czy my właśnie… eee… się całowaliśmy?” Ależ nie, Harry, w taki sposób ludzie wymieniają się myślami o przeróżnych wstydliwych anegdotkach. – Powróciła do własnego tonu.
     - Żartuj sobie dalej, proszę bardzo. Moja reakcja to i tak nic w porównaniu z tym, co się stało potem.
     - Hę? Jakie potem? Nie pamiętam, żeby było jakieś śmieszne potem.
     - Przecież po tym, jak zaczęłaś się ze mnie perfidnie śmiać, znowu cię pocałowałem – przypomniał Harry. – Wtedy ty zaczęłaś się wyrywać: „nie możemy, Harry, tak nie powinno być, nie możemy”, ale jakoś nie mogłaś się ode mnie tak do końca odkleić.
     Hermiona szturchnęła lekko Pottera, ale mimo wszystko uśmiechnęła się szeroko.
     - Ale i tak nic nie przebije wejścia Rona, kiedy dowiedział się, dlaczego Marie chciała go specjalnie przetrzymać dłużej w domu.
     - Słowo daję, wy naprawdę niesamowicie się dobraliście – dodała Hermiona. - „Czy wy się… całujecie?”
     W salonie rozległ się głośny śmiech, który obudził i na tyle zaciekawił Krzywołapa, że postanowił zobaczyć, co się dzieje. Mrucząc, wskoczył prosto na Hermionę, domagając się pieszczot. Kobieta wyplątała się z objęć Harry’ego i z uśmiechem zaczęła drapać kota za uszami.
     - Nie wiem, jak ty, ale ja jestem padnięta. Chodźmy spać.
     Wyciągnęła dłoń ku mężczyźnie, którą ten bez zastanowienia chwycił, a po chwili oboje skierowali się w stronę sypialni Hermiony.
     - Krzywołap, zostań.
     Zatrzasnęła kotu drzwi tuż przed nosem.

* * *

     Hermiona po raz ostatni pocałowała Harry’ego, nim wyplątała się z pościeli, zarzuciła na siebie szlafrok i z zamiarem wstawienia wody na kawę wyszła z pokoju. Potter westchnął głośno i przymknął oczy. Zegarek wskazywał dopiero siódmą rano, więc Harry miał jeszcze jakąś godzinę snu. Kiedy już powoli przysypiał, nagle poczuł na sobie jakiś ciężar i pazury lekko wbijające się w brzuch. Z zaskoczenia aż usiadł. Zobaczywszy szczęśliwego Krzywołapa, prawie poczerwieniał ze złości. Mężczyzna wyjrzał przez drzwi, czy aby nie było w pobliżu Hermiony, po czym bezceremonialnie zepchnął kota na podłogę. Zwierzak w odpowiedzi zamachał parę razy ogonem i obrażony wyszedł z sypialni. Harry chwilę zastanawiał się nad powtórną próbą zaśnięcia, ale spasował. Niezgrabnie wstał z łóżka, założył bokserki i ziewając, ruszył do kuchni, skąd dobiegało ciche nucenie.
     Zanim usiadł na krześle, dokładnie zlustrował wzrokiem zgrabną sylwetkę Hermiony.
     - O, Harry – zaczęła zdziwiona kobieta – myślałam, że chciałeś jeszcze chwilę pospać. Kawy?
     Mężczyzna machinalnie pokiwał głową.
     - Chciałem, ale twój kot mi nie pozwolił.
     Hermiona nalała chłopakowi do kubka parującej kawy. Sam jej aromat wyostrzył zmysły Harry’ego na tyle, by poczuł ledwo dostrzegalny zapach jajecznicy. Zaburczało mu w brzuchu, więc popatrzył z nadzieją na Hermionę.
     Bez słowa postawiła koło Pottera talerz, na który nałożyła całą zawartość patelni, i podała mu widelec. Sama stanęła przy blacie z założonymi rękoma.
     - A ty?
     - Dobrze wiesz, Harry, że rano mój organizm domaga się tylko kofeiny. Zrobiłam śniadanie dla ciebie, bo pomyślałam, że jak wstaniesz, to sobie odgrzejesz.
     Hermiona schyliła się i wyciągnęła z szafki puszkę. Otworzyła ją, odrywając wieko, i postawiła przy lodówce. Nie musiała nawet wołać Krzywołapa, bo ten już stał na warcie, a parę sekund później ze smakiem zajadał się wołowiną w galarecie.
     - Dobry kotek. – Uśmiechnęła się. – To wy jedzcie teraz grzecznie, a ja się szybko wykąpię i ubiorę. Niektórzy nie mają tak dobrze jak ty, Harry, i zaczynają pracę o ósmej.
     - Najpierw usiądź – zaczął Harry i nim Hermiona przetrawiła jego słowa, poczuła, jak chłopak ciągnie ją za rękę. Straciła równowagę i wylądowała prosto na kolanach Pottera. – Nie wypuszczę cię z domu, dopóki czegoś nie zjesz.
     Wręczył kobiecie własny widelec i czekał.
     - Ja mam czas.
     - Naprawdę nie jestem głodna, Harry. Muszę…
     - Hermiono! Jesteś tu?
     W mieszkaniu rozległ się głos Rona, który całkiem przypadkowo uratował kobietę przed nadopiekuńczym chłopakiem. Zanim Granger skierowała się do salonu, obiecała sobie, że jakoś będzie musiała się odwdzięczyć Ronowi. Może w końcu napomknie Harry’emu lub jakiemuś przełożonemu z KAZ, by częściej wypuszczali go w teren, a mniej zatrzymywali w biurze? W końcu prawie od miesiąca Ron nie prosił ją o nic innego.
     - Hermiono, jest tu Harry? W Dolinie Godryka go nie było, więc pomyślałem od razu o tobie – nawoływał dalej Weasley. – Harry, na gacie Merlina, szukam cię i szukam!
     - Jestem, Ron, co się stało?
     Harry przyspieszył, by parę sekund później wpatrywać się w głowę Rona wystającą z płomieni. Przykucnął, chcąc zniżyć się do wysokości przyjaciela, a na jego czole pojawiła się zmarszczka. Hermiona stanęła tuż za Potterem, ale nie zamierzała się odezwać. Skoro Ron kontaktował się z Harrym z samego rana i to jeszcze przez kominek, sprawa musiała być rzeczywiście poważna.
     - Potrzebujemy pomocy. Justin i Leanne dłużej sobie nie poradzą.
     - Co?
     - Szybko, Harry, ubieraj się, naprawdę nie mamy czasu – poprosił Ron. Harry bez zbędnych pytań pobiegł do sypialni, skąd wrócił parę minut później, zapinając rozporek spodni. – Pamiętasz braci Benoit, których szukam od tygodnia? No, tych, co bawili się czarną magią w mugolskim miasteczku i przez przypadek zabili czterech mugoli, a później zwiali?
     Harry pokiwał głową, zakładając buty. Przez moment zastanawiał się, dlaczego Ron wezwał akurat jego, a nie kogoś bardziej wdrążonego w sprawę. Kogoś z Komisji Aurorów Zwiadowczych. Nie śmiał jednak odmówić kumplowi pomocy.
     - Jakieś pół godziny temu dostałem od nich wiadomość, że oczekują mnie w lesie w Brown’s Wood. Kiedy się tam teleportowałem, zaatakowali mnie, ale na szczęście nie poszedłem sam, więc…
     - Gdzie jesteś? – przerwał mu niegrzecznie Harry, w jednej ręce trzymając różdżkę, a w drugiej garść proszku Fiuu.
     - W biurze, ale…
     - Do zobaczenia, Hermiono, pogadamy potem – powiedział, wszedł do kominka i zniknął w zielonych płomieniach. Podróż trwała nie dłużej niż pół minuty, więc chwilę później otrzepywał się z popiołu w gabinecie. Kiedy zauważył Rona, kiwnął mu głową, po czym bez zbędnych słów zaczął rzucać zaklęcia. Tylko on, jako jeden z nielicznych, mógł odblokowywać miejsca potrzebne do teleportacji.
     - Brown’s Wood. Podążaj za mną.
     Potter i Weasley wylądowali w środku ciemnego i gęsto porośniętego drzewami lasu. Trzymając różdżki w pogotowiu, ruszyli przed siebie. W samą porę Harry dostrzegł lecący w ich stronę urok, który skutecznie zablokował. Nie widział napastnika, ale posłał w tamtym kierunku serię zaklęć rozbrajających.
     - Ron? Ty tylko my, nie strzelajcie!
     Usłyszeli głos Leanne, która po chwili wyskoczyła z krzaków i podbiegła do nich razem z Finch-Fletchleyem.
     - Hej, Harry – przywitała się z Potterem. Aurorzy ustawili się do siebie tyłem, dzięki czemu byli bezpieczniejsi, mogąc się wzajemnie chronić. – Co tak długo, Ron? Mało brakowało, a głupi troll zmiażdżyłby Justina jednym krokiem.
     - Troll? Skąd się tutaj, do licha, wziął troll? Myślałem, że łapiemy teraz braci Benoit?
     Justin rzucił Harry’emu zdziwione spojrzenie, które po chwili przeniósł na Rona.
     - Też tak na początku myśleliśmy, Harry, dopóki nie zostaliśmy zaatakowani od tyłu. I są dwa trolle, nie jeden. Swoją drogą, ciekawe, skąd Benoit je wytrzasnęli.
     Justin raptownie zamilkł, bo tuż przed jego nosem przeleciało żółte światło. Przełknął głośno ślinę, nie wierząc we własne szczęście. Harry również odetchnął. Nie chciał, aby komuś stała się krzywda, tym bardziej że jako szef w pełni odpowiadał za ich bezpieczeństwo. W skupieniu jeszcze raz rozejrzał się dookoła, starając się wyłapać choćby jakiś najmniejszy ruch. W końcu opuścił ramiona, zdając sobie sprawę, że tak nigdy nie złapią tych cholernych braci. Miał też nadzieję, że tamci nie wpadli do tej pory na pomysł, by się deportować.
     - Dzięki wielkie, Ron. Też uważam, że dwa trolle to malutki kłopot, o którym nawet nie trzeba wspominać – zironizował Harry. – Dobra, weźmy się do roboty. Justin, ty i Ron, pójdziecie na północ, a Leanne i ja na południe. Jeżeli traficie na coś interesującego albo was otoczą, albo stanie się cokolwiek innego, wystrzelcie czerwone iskry. Spotkamy się w tym miejscu równo za pół godziny. Trzymajcie się razem i miejcie oczy szeroko otwarte. Chodźmy, Leanne, nie traćmy czasu – zwrócił się do dziewczyny, kiedy już wydał podstawowe polecenia, a Ron i Justin zaczęli coraz bardziej znikać w gęstwinie drzew.
Harry i Leanne przedzierali się przez gąszcze żwawym krokiem, nasłuchując. Potter miał dziwne wrażenie, że zbliżali się do pułapki, ale nie chciał wspominać o tym dziewczynie. Czasami lepsza była całkiem spontaniczna reakcja niż ta wielokrotnie ćwiczona i oczekiwana. Szczególnie w niebezpiecznych przypadkach, ponieważ wtedy wpierw działał instynkt samozachowawczy, a dopiero później rozum i często dzięki temu człowiek wychodził z takich sytuacji bez szwanku.
     Po prawej stronie rozległ się odgłos łamanej gałązki. Harry zareagował błyskawicznie: odkręcił się w tamtym kierunku i rzucił Drętwotę. Po chwili pełnej skupienia usłyszał jak coś pada na ściółkę.
     - Wyczaruj nad nami osłonę i trzymaj się blisko mnie – polecił Leanne, nim ruszyli zobaczyć, w co takiego trafił Harry. Kiedy doszli na miejsce, dziewczyna parsknęła cicho.
     - Zając? Serio, Harry, trafiłeś w zająca?
     Zanim Potter zdążył odpowiedzieć, kątem oka dostrzegł ruch za plecami.
     - Padnij! – krzyknął do Leanne w ostatnim momencie. – Reducto! Petrificus Totallus!
     Tym razem na ziemię runął oszołomiony człowiek w czarnym prochowcu. Harry zbadał dokładnie otoczenie, by dopiero wtedy podejść i pochylić się nad czarodziejem. Zabrał mu różdżkę, związał liną i wylewitował. Wraz z każdym krokiem, bezwładne ciało bezszelestnie sunęło za nimi w powietrzu. To posunięcie gwarantowało, że przestępcy nie uda się odczarować i uciec, podczas gdy Harry i Leanne będą posuwać się dalej bądź walczyć. Aurorzy już od dawna praktykowali tę sztuczkę, bo dodatkowo dzięki niej mieli złoczyńcę zawsze na oku. Harry nie był pewny, kto to wymyślił – chociaż stawiał na Moody’ego – ale poznał ją już na pierwszym roku kursu przygotowującego do pracy aurora.
     - Jak stoimy z czasem?
     Dziewczyna kątem oka zerknęła na zegarek na ręce.
     - Mamy jeszcze niecałe piętnaście minut – powiedziała, unosząc wyżej różdżkę.
     Ruszyli dalej przed siebie. Harry musiał przyznać, że dzisiejszy dzień był naprawdę interesujący. Ze smutkiem zauważył, że od kiedy został szefem Biura Aurorów, więcej czasu spędzał przy biurku niż w terenie. Strasznie brakowało mu adrenaliny i dreszczyku emocji towarzyszących rzucaniu oszałamiaczy i zaklęć rozbrajających, a przecież to właśnie było jego wielkim marzeniem od czasu ukończenia Hogwartu. A raczej samoistnego skończenia, ponieważ po wojnie z Voldemortem nie wrócił do szkoły na ostatni rok jak Hermiona. Wraz z Ronem postanowili od razu pójść na Kursy Aurorskie, co było możliwe dzięki ich dość kluczowemu udziałowi w bitwie. No i jeszcze znajomościom, które przy tym zawarli. Harry miał więc nadzieję, że przyszłość przyszykuje dla niego coś intrygującego, coś jak…
     Głośny ryk trolla?
     Z zaskoczeniem spostrzegł, że drzewa przed nim zaczęły się niebezpiecznie chwiać. Kiwnął głową Leanne, by się przygotowała, a sam wyczarował wokół nich bariery ochronne. Ziemia zaczęła coraz bardziej drżeć, kiedy wreszcie z mroku wyłonił się osiągający prawie dwanaście stóp wysokości olbrzym. Miał on bladozieloną skórę, która gdzieniegdzie porośnięta była brązowymi włosami. Troll wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, po czym ruszył prosto na Harry’ego i Leanne. Tylko wyćwiczony refleks aurora pozwolił im odskoczyć i nie dać się zmiażdżyć. Dziewczyna zaczęła rzucać zaklęcia niewerbalne, starając się ogłuszyć stwora. Potter poszedł za jej śladem, ale kolorowe iskierki zdały się wyłącznie bardziej rozjuszyć stworzenie, bo zamachnął się ręką, prawie trafiając w Harry’ego.
     Mężczyzna mimowolnie przypomniał sobie walkę z trollem na pierwszym roku. Od tamtego czasu jakoś szczęśliwie udawało mu się unikać tych głupich stworów, ale teraz w oka mgnieniu musiał przypomnieć sobie ich czułe punkty.
     - Celuj w łeb! – krzyknął Potter do Leanne i znów odskoczył w bok, unikając tym samym zbyt drastycznej śmierci. – Staraj się go zamroczyć!
     Kobieta wykonała specyficzny ruch różdżką, troll zatoczył się do tyłu.
     - Zrób to jeszcze raz, a ja go powalę!
     Leanne znów rzuciła zaklęcie, które razem z oszałamiaczem Harry’ego dało piorunujący efekt. I to dosłownie, ponieważ huk spowodowany upadkiem trolla na ziemię był doprawy ogromny. W powietrze wzbiły się liście i kurz, przysłaniając na moment widok, a Leanne, będąc alergiczką, kichnęła parokrotnie.
     - Harry?
     - Jestem. – Obok niej pojawił się lekko zdyszany, ale i uśmiechnięty Potter. Aurorka rzuciła mu pytające spojrzenie. – Co? To nie na ciebie uwziął się ten głupi troll i nie musiałaś co chwila uciekać przed każdym jego ciosem – wytłumaczył się. – Nic ci nie jest?
     - Wszystko w porządku. A tobie?
     Harry pokręcił głową i zamilkł na moment. Na jego czole pojawiła się zmarszczka.
     - Będziemy musieli się teraz rozdzielić. Ty teleportujesz się do mojego gabinetu i sprowadzisz kogoś z Departamentu Kontroli, a najlepiej z samej Komisji Likwidacji. Aha, i weźmiesz ze sobą jego. – Kiwnął głową w stronę sparaliżowanego, lewitującego czarodzieja. – A ja pójdę po Rona i Justina i spotkamy się w biurze.
     Leanne zasalutowała śmiesznie i prawie natychmiast zniknęła.
     - Incarcerus. – Harry wskazał różdżką na nieprzytomnego trolla. – Obyś się nie obudził, bo na długo cię to nie powstrzyma.
     Potter wziął parę głębszych oddechów i znów ruszył. Tym razem jednak w przeciwną stronę. Chciał jak najszybciej znaleźć przyjaciół, złapać zabójcę i nareszcie w spokoju napić się kawy, ponieważ będąc u Hermiony, nie zdążył nawet wziąć małego łyczka. Szedł energicznie, jednocześnie z uwagą wsłuchując się w każdy odgłos lasu. „Stała czujność”, przypomniało się mu powiedzonko Szalonookiego. Harry wielokrotnie zastanawiał się, jak wyglądałaby jego praca, gdyby Alastor Moody nadal żył. I miał wrażenie, że jego życie zawodowe nie zostałoby wówczas zasłane różami. To zapewne byłaby mordęga, po której wracałby do domu padnięty i całkowicie pozbawiony energii, ale przy tym szczęśliwy z kolejnego niezmarnowanego dnia pełnego wysiłku fizycznego i psychicznego.
     Wzrok Harry’ego przykuł wyłaniający się z mroku drzew i pędzący ku niebu snop czerwonych iskier. Bez zastanowienia puścił się biegiem, wyczarowując na wszelki wypadek nad sobą ochronną tarczę. Starał się trzymać różdżkę wysoko uniesioną, co nie ułatwiało przedzierania się przez krzaki i odgarniania gałęzi. Po paru minutach wreszcie dobiegł do Justina, który zaciekle walczył z jednym z braci Benoit. Rona nigdzie nie było. Harry rzucił Expelliarmusa, jednocześnie przyłączając się do aurora. Kiedy jednak Benoit zobaczył, że powoli traci szansę na wygranie, bez uprzedzenia się deportował. Ostatnią rzeczą, jaką Harry zauważył, zanim czarodziej zniknął, był jego ironiczny uśmiech.
     - Uch, Harry, wreszcie – wysapał Justin, wykrzywiając twarz z bólu. – Ten facet był naprawdę niezły, znał się na rzeczy. Parę razy udało mu się we mnie trafić, ale na szczęście skutki jego Diffindo nie są aż tak tragiczne, jak myślałem – mówił, głośno łapiąc powietrze. Odsłonił rękaw szaty, przy czym zmarszczył czoło, ponieważ przez jego prawie całą rękę ciągnęło się okropne i głębokie rozdarcie. Justin szybko zatamował krwotok, a Harry prawie odetchnął, wiedząc, że nic poważniejszego mu się nie stało.
     - Na pewno wszystko okej?
     - Ta, spoko, wyliżę się. To tylko mała ranka.
     Może i mała ranka, ale boli jak diabli, Harry widział po minie Finch-Fletchleya.
     - Dlaczego w ogóle byłeś tu sam? Gdzie Ron?
     - Nie mam pojęcia. – Justin wzruszył ramionami i syknął. – Rozdzieliliśmy się, Harry. Wiem, nie powinniśmy tego robić, ale stwierdziliśmy, że tak szybciej uda nam się przeszukać teren. Nie patrz tak na mnie, Harry, miałem zacząć go szukać, kiedy zaatakował mnie ten przeklęty Benoit. Gdy zniknęliście nam z oczu, Ron poszedł w prawo, a ja w lewo. A przy okazji, gdzie podziałeś Leanne? Schwytaliście…
     - Tak. Leanne teleportowała się z Benoit i powinna już wrócić po trolla. A teraz chodź, musimy poszukać Rona. Nie odejdę stąd, dopóki mój kumpel nie będzie stał koło mnie.
     - Harry, szczerze, to nie sądzę, żeby Ron miał jakieś problemy. Znasz go. Prędzej ktoś będzie miał problemy przez niego. Myślę, że już dawno się deportował do biura. My chyba też powinniśmy.
     - Nie zostawiam za sobą ludzi – prychnął Potter i zmierzył dawnego Puchona wzrokiem.
     - Nie o to mi chodziło.
     - Powiedziałeś już swoje, Justin – westchnął zrezygnowany Harry – więc chodźmy wreszcie.
     Auror pokiwał smętnie głową i ruszył za Potterem. Poczuł się strasznie głupio. Oczywiście, że nie chodziło mu o zostawienie Weasleya samego w jakimś pieprzonym lesie w Brown’s Wood, po prostu uważał, że Ron jest już dawno w Ministerstwie. Sam by tak zrobił, gdyby wykonał powierzone zadanie. Gdyby to był Justin, Harry na pewno nie miałby nic przeciwko, ale skoro Ron, najlepszy przyjaciel Pottera, się nie zameldował, wiadome było, że Harry będzie się martwił. Justin mógł to przewidzieć i zamilknąć przynajmniej raz w życiu, a tak pewnie przez następny tydzień, albo i dłużej, nie dostanie ani jednego ciekawego zadania. Jeżeli Potter wsadzi go za biurko, Justin na pewno weźmie sobie wolne albo chorobowe.
     Harry, całkowicie nieświadomy, że jest głównym powodem zamyślenia Fincha-Fletchleya, stanowczym krokiem brnął przez zarośla. Parę razy buty chlupnęły o coś głośno, ale chłopak wolał nie wiedzieć, co to dokładnie było. Potter był już lekko zmęczony ciągłym chodzeniem i tymi krótkimi, acz uciążliwymi walkami. Widząc promienie słońca, starające się przeniknąć pomiędzy ciemnymi koronami drzew, czuł, że przybywa w tym lesie zdecydowanie dłużej niżby sobie tego życzył. Nie wiedział, która dokładnie godzina wybiła, ponieważ zegarek mieli, jak na złość, Ron i Leanne. Sam zostawił swój u Hermiony, a Justin takowego nie posiadał. Pamiętał sytuację, kiedy auror niechcący zniszczył swój ulubiony na jednej z misji i od tego czasu ciągle szukał podobnego, równie objechanego. Nie chciał przecież zadowalać się pierwszym lepszym chłamem. Harry pokręcił głową z dezaprobatą na samo wspomnienie. Z Justina był naprawdę dobry kumpel, ale czasami jego zachowanie strasznie denerwowało Pottera.
     Ptaki raptownie poderwały się do lotu, co od razu zwróciło uwagę Harry’ego i Justina. Wymienili spojrzenia, jednocześnie skręcając w prawo i zwiększając tempo. Kiedy jednak paręset stóp przed nimi zabłysły światła, zaczęli biec. Dotarłszy na miejsce, Justin odruchowo odepchnął Harry’ego na bok, przez co ten prawie upadł na ziemię. Przytrzymał się pnia drzewa, będąc w lekkim szoku. Mało brakowało, a nieźle oberwałby klątwą.
     - Dzięki.
     Finch-Fletchley kiwnął głową. Koło aurora śmignęło kolejne zaklęcie, które ten sprawnie zablokował, jednocześnie wdając się w walkę. Harry już miał zamiar pomóc, kiedy usłyszał nieopodal głośny jęk.
     - Ron! – krzyknął i kątem oka widząc, że Justin zyskuje przewagę, podbiegł do przyjaciela. Weasley leżał na ziemi, cały brudny w błocie i krwi, ledwo dysząc. Harry klęknął tuż obok niego i wyczarował wokół nich osłony. – Ron!
     - Dostałem, Ha-Harry – zająknął się. – A to ci pech…
     Potter widział rozcięty brzuch przyjaciela, skąd wyciekała krew. Ron coraz bardziej słabł, oddech stawał się cichszy, a ciało bardziej zwiotczałe. Bezsprzecznie ulatywało z niego życie. Harry znał parę zaklęć uleczających, sklejających i odkażających, ale jego wiedza w tym momencie była bezużyteczna, bo nie miał pojęcia, co się stało. Musiał jak najszybciej zabrać Rona do Munga.
     - Ten… ten Benoit znalazł się na-nagle przede mną… i… jakaś klątwa…
     - Cii – uciszył przyjaciela Harry i widząc, że przymyka oczy, klepnął go lekko w twarz. – Tylko mi teraz nie zasypiaj, Ron. Myśl o Marie i o tym, co ci zrobi, jak nie wrócisz cały do domu. Nie zasypiaj, słyszysz?! - Harry przez moment nie miał pojęcia, co robić. Nie mógł dłużej zwlekać, musiał teleportować Rona do Munga, ale nie mógł też zostawić tutaj Justina samego. Podejmując szybko decyzję, wstał z klęczków. - Jak mi tu zaśniesz, to cię zabiję. Słyszysz, Ron?
     Potter natychmiast znalazł się tuż przy Justinie i dosłownie minutę potem wręcz rozłożyli Benoit na łopatki. Czarodziej leżał spetryfikowany i nie całkiem w kawałku, ponieważ gdzieś parę cali dalej znajdowała się jego odcięta dłoń, która w nadal zaciśniętych palcach dzierżyła różdżkę. Potter trochę przesadził z zaklęciem tnącym…
     - Bierz go do biura i zawołaj Dariusa!
     Harry wydał ostatnie polecenie. Pomyślał, że jego sumienny i zawsze cierpliwy zastępca w tym momencie idealnie się przyda.
     Trzymając Rona mocno w objęciach, teleportował się prosto do świętego Munga.
     Potter nie musiał długo czekać na pomoc, ponieważ parę sekund później uzdrowiciele lewitowali Rona na oddział. Dopiero kiedy przyjaciel zniknął mu z oczu, Harry poczuł ogromne zmęczenie. Najbardziej przytłaczający był ból i poczucie winy, że nie potrafił dopilnować kumpla. Szef Aurorów usiadł w poczekalni na pierwszym lepszym krześle i schowawszy głowę w dłoniach, czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Wiedział, że powinien teraz podnieść tyłek i skontaktować się z Mariettą, Hermioną, kimkolwiek, do cholery, ale nie potrafił. Harry mógł tylko siedzieć, będąc świadomym, że parę pięter wyżej toczy się kolejna walka. Tym razem najważniejsza ze wszystkich, bo o życie najlepszego przyjaciela.
     Z letargu wyrwało go szturchanie w ramię, więc poniósł ociężałą głowę. Wpatrywał się prosto w smutny półuśmiech Marietty. Na policzkach kobiety błyszczały smugi po łzach, ale chwilowo nie płakała. Pani Weasley usiadła obok, nic nie mówiąc, więc Harry objął ją lekko ramieniem. Już od dawna aż tak bardzo się nie martwił, więc żeby odwieść myśli, zaczął rozglądać się wokół. Ostatnim razem był tutaj dobre parę lat temu, ale w zasadzie nic takiego się nie zmieniło. Poczekalnia nadal pękała w szwach, ludzie co chwila pojawiali się lub znikali, podobnie jak recepcjonistki, tyle że one znikały pomiędzy tłumem i pojawiały się parę kroków dalej. Harry zachodził w głowę, jakim cudem udawało im się tak sprawnie lawirować. Kolejnym bardzo intrygującym aspektem byli sami pacjenci. Harry, nadal starając się odwrócić uwagę od niepokojących myśli o stanie Rona, podzielił chorych na trzy grupy. Do pierwszej należeli ludzie wyglądający dziwacznie. Czasami mieli dodatkową kończynę, wydłużony nos, coś wystawało im z głowy albo byli strasznie opuchnięci. Niemniej, zachowywali się normalnie, siedząc grzecznie i czekając na swoją kolej. Drugą grupą byli pacjenci, którym pozornie nic się nie stało. Jedyne, co ich przywiodło do Munga, to nienaturalne zachowanie. Psychiczni, pomyślał Harry, przyglądając się, jak jakiś starszy czarodziej najpierw coś do siebie gada, klepie się po ramieniu, śmieje, a później nagle poważnieje i strzela sobie ręką w twarz. I tak w kółko. Gdy Harry zauważył go po raz pierwszy, prawie podskoczył zaszokowany. Do trzeciej grupy zostali przydzieleni i dziwnie wyglądający, i zachowujący się, ale tych przypadków było tak dużo, że Harry nie potrafił skupić wzroku na szczególnej osobie, bo od razu interesował go ktoś obok.
     Potter zauważył, że na horyzoncie pojawił się jeden z uzdrowicieli zajmujących się Ronem. Już chciał powiedzieć Marie, żeby na niego zaczekała, ale kobieta raptownie wstała. Podeszli więc bliżej i Harry uniósł z zaskoczeniem brwi. Przed nimi stał Zachariasz Smith, którego wcześniej kompletnie nie poznał. Nie chodziło nawet o to, że teleportując się z Ronem do Munga, widział go zaledwie ułamek sekundy. Zachariasz zmienił się nie do poznania. Harry nie potrafił stwierdzić, czy zmiana ta mu służyła. Potter nie spodziewał się, że jego dawny znajomy, bo kolegą nazwać go nie mógł, mimo iż byli razem w Gwardii Dumbledore’a, zostanie uzdrowicielem, ale starał się nie ukazywać swojego zaskoczenia.
     - Marietta, Harry – kiwnął głową Smith. – Udało nam się zdjąć klątwę. Stan Rona aktualnie jest stabilny, ale na wszelki wypadek wprowadziliśmy go w farmakologiczną śpiączkę. Chcemy jeszcze dokładnie zbadać, czy aby klątwa nie wywołała skutków ubocznych, dopiero wtedy go wybudzimy.
     - Dziękuję, Zach – uśmiechnęła się pani Weasley. – Czy mogę go zobaczyć?
     - Leży na czwartym piętrze, trzecie drzwi na lewo.
     Marietta podziękowała cicho i prawie w biegu zaczęła przemierzać korytarze. Chwilę później całkiem zniknęła mężczyznom z oczu. Harry kiwnął Zachariaszowi i ruszył za żoną przyjaciela. Droga wcale nie była aż tak długa, jak sobie wyobrażał, i parę minut później wszedł do małej, obskurnej sali. Ron leżał nieprzytomny na łóżku tuż przy oknie, a obok niego na taborecie siedziała Marie. Trzymała męża mocno za dłoń. Harry doskonale widział, że starała się nie rozpłakać. Wyszedł więc, dając jej trochę prywatności. Sam strasznie niepokoił się o kumpla, ale skoro jego stan był stabilny, postanowił nie popadać w większą paranoję.
     Usiadł na krześle przy drzwiach, rozkoszując się ciszą panującą na korytarzu. Od czasu do czasu ktoś nim przechodził, ale i tak czuł się tu bez porównania lepiej niż w poczekalni na parterze. Potter zastanawiał się, czy aby nie dać znać Hermionie i reszcie Weasleyów o sytuacji Rona, ale pomyślał, że Marietcie przyda się jeszcze parę minut z mężem. Gdyby sam znalazł się na miejscu kobiety, nie marzyłby o niczym więcej niż o chwili sam na sam z…
     …Ginny?
     Harry z zaskoczeniem przyglądał się poddenerwowanej Weasleyównie wbiegającej na oddział. Rudowłosa zatrzymała się nagle, widząc dawnego narzeczonego. Bezmyślnie poprawiła bluzkę i tym razem wolniejszym krokiem podeszła do Pottera.

13 komentarzy:

  1. Nie powiem, żebym była przyzwyczajona do sytuacji, w których Harry jest z Hermioną. Jednak powiem Ci, że to co tutaj przeczytałam w jakimś stopniu mogłoby mnie ewentualnie przekonać do tego parringu.
    Jeśli chodzi o opowiadanie to, pomijając powyższą niedogodność (no, ale to ja, czego innego się można spodziewać), bardzo mi się podoba to w jaki sposób to wszystko zaczęłaś. W skrócie: zaintrygowałaś mnie. :)
    Przede wszystkim podoba mi się ogólny zamysł tego opowiadania (czytałam streszczenie i prolog, więc...). A może to jest to, że podoba mi się styl w jakim piszesz. Nie wiem. W każdym razie jest coś w tym opowiadaniu, co sprawia, że chce mi się czytać. I to jest fajne. :)
    Szczerze powiedziawszy dobrze jest przeczytać coś innego niż Dramione. A że mam na czytanie zbyt mało czasu (tym bardziej na pisanie), to ograniczę się do czytania Twojego opowiadania w tematyce innej niż Dramione.
    Z niecierpliwością czekam na dalszą część.
    Pozdrawiam serdecznie i życzę Ci weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie tym bardziej się cieszę, że się podobało i że wybrałaś akurat moje opowiadanie z pairingiem Harry i Hermiona. :)

      Usuń
  2. Pierwszy rozdział świetny. Chyba się spotkałam się jeszcze z opowiadaniem, w którym Harry ma 30 lat i jest z Hermioną. Nie szczególnie przepadałam za tą parę, ale wydaje mi się, że zmienię zdanie. Podoba mi się Twój styl pisania. Opisy są dokładne w taki sposób, że mogę sobie dobrze wszystko wyobrazić. Niestety, w większości takiego typu twórczości tak nie jest.
    Z niecierpliwością czekam na kolejną część.
    Powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo, miło mi to słyszeć. :)
      To dopiero początek i powiem, że kolejne części rozwijają bardziej akcję niż ogólnie relację pomiędzy Harrym a Hermioną (ale nie mówię, że tego nie będzie!). :)

      Usuń
  3. #MagiczneSmakołyki #DyniowePaszteciki

    Na wstępie wspomnę, że podobało mi się, jak opisałaś podziały w Ministerstwie, ja do takich spraw nigdy nie mam głowy, i zawsze boję się wymyślać coś od siebie, bo później "ale w kanonie tak nie było" i jedyne co chce odpowiadać, no jasne, że nie, bo to nie jest kanon! ;D

    Dalej podoba mi się sposób w jaki piszesz, ale średnio jakoś podobał mi się ten rozdział. Chyba zbyt szybko oczekiwałam, że pojawi się to... coś, zapominając, że my autorzy, lubi najpierw wprowadzać czytelnika w normalną, spokojną część opowieści.

    Ok, lecę do następnej części.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. :) W sumie racja, dzień bez opisu, to dla autora dzień stracony. Powiem Ci jednak, że naprawdę świetnie się bawiłam, wymyślając te różne działy w Ministerstwie i późniejsza mowa o "niekanonie" jakoś wcale mnie nie zniechęciła. Polecam! :P

      Usuń
    2. Ale ja nie mam kompletnie wyobraźni do tych wszystkich nazw! Albo podziwiam jak ktoś pisze o esejach na co kolwiek dla nich w szkołach, bo brzmi wszystko sensownie!

      Usuń
  4. Wbrew wszystkiemu, to serio nie jest trudne. Spróbuj. :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Nevile jest dyrektorem? Tego się nie spodziewałam ;) Fajnie że Weasley nie jest zazdrosny. No i mam nadzieję, że nic mu nie będzie ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. #MagiczneSmakołyki #PieprzneDiabełki

    Wreszcie mam czas przeczytać Twoje opowiadanie. Wybacz, że tyle trwała ta przerwa, ale ta moja praca mnie wykończy :/ na nic nie mam czasu, ech.

    Rozdział bardzo długi i obfitujący w wydarzenia. Nie jestem fanką zbyt długich opisów, ale Twoje mi się podobają. Fajnie, że wymyślasz swoje nazwy działów. To takie oryginalne! Ale wracając do opowiadania, podoba mi się to, że Harry jest takim pracusiem i nie chce wykorzystywać swoich zażyłości z Ministrem, aby coś zyskać. To się ceni. Jeśli chodzi o jego związek z Hermioną. Cóż, od zawsze chciałam, żeby byli razem, ale pierwszy rozdział daje mi trochę inny obraz ich relacji niż przypuszczałam. Chodzi mi o to, że Harry podchodzi do tego jak lekkoduch. Są ze sobą cztery lata, a on nie chce się hajtać. Przynajmniej powinien o tym myśleć. Jednak nie bierz tego do siebie, to tylko moje luźne przemyślenia.
    Kolacja Granger-Potter wyszła bardzo dobrze i uroczo, a potem pełna akcja, która spowodowała wielkie wow. Nie myślałam, że Ron jest taki waleczny. Mam nadzieję, że wszystko będzie z nim dobrze i oczywiście ciekawi mnie rozmowa z Ginny.

    Na bloga trafiłam dzięki Akcji komentatorskiej „Magiczne Smakołyki”.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, dziękuję za ten konstruktywny komentarz. :)

      Harry podchodzi poważnie do ich związku z Hermioną, ale przez tę całą sytuację z Ginny, chyba boi się mocniej zaangażować. Oczywiście, wiadomo, że Hermiona to nie Ginny (broń Merlinie, żeby było inaczej!), ale mimo wszystko uraz z przeszłości został. :)

      Usuń
  7. #MagiczneSmakołyki #KarmelkoweMuszki

    No. To ten. Uwaga, Farfocel pierwszy raz w życiu czyta połączenie typu Harmione. Fanfary, czy coś.

    Myślę, że najtrafniejszym moim komentarzem do tego rozdziału będzie to, że powiem, iż czytało mi się tak dobrze, jak moje ulubione książki. Doskonała równowaga między opisami a dialogami, do tego naprawdę fajnie zbudowany świat przedstawiony, codzienność mieszana z akcją w bardzo zgrabnych proporcjach. Dobrze zbudowani bohaterowie. Zdziwił mnie Neville na stanowisku dyrektora i przykro mi było, że nie ma już McGonagall, bo to kolejna z moich ulubionych postaci z uniwersum potterowskiego.
    Poza tym, bardzo ciekawi mnie kwestia aktualnych czarnoksiężników i pracy Rona i Harry'ego, oraz oczywiście wątek romansowy. Wrócę do tego jutro ;)

    Pozdrowienia!
    Farfocel

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeju, tyle miłych słów w jednym komentarzu! Super, że się podobało!

      Neville zmężniał w trakcie całej swojej hogwarckiej przygody, więc pominięcie jego osoby (albo danie mu małoznaczącego zadania w postaci pracy gdziekolwiek) byłoby jawną obrazą. :D
      Będę Cię wyczekiwać!

      Pozdrawiam!

      Usuń