22 lutego 2015

Odwracając czas (6.1)

A/N: Dzisiaj krótka część, ale do końca części pierwszej pozostał jeszcze drugi part i epilog. Dziękuję za wszelkie komentarze! Nie robiłam tego wcześniej, ale chciałabym zadedykować ten rozdział mojemu Tacie z okazji urodzin! Wszystkiego najlepszego! :*


ROZDZIAŁ VI, PART I


     Thomas Patterson od samego rana siedział niczym na szpilkach. Kiedy tylko usłyszał, jak ktoś zatrzymuje się przed drzwiami jego biura, bezwiednie wstrzymywał oddech. Na szczęście nikt niespodziewany nie zakłócał mu dzisiaj spokoju, nawet Angie postanowiła mu nie przeszkadzać, wiedząc o bardzo ważnym spotkaniu. Od dwóch godzin nieustannie rozmawiał przez telefon, ustalając godziny, to je później zmieniając, by wreszcie całkiem odwołać spotkania, jeżeli trafiała się korzystniejsza oferta. Na ten moment miał cztery pewne mieszkania i trzy dodatkowe, z których dwa trzymał jako swego rodzaju zapas.
     Już dawno nie trafił na tak wymagającego klienta, jakim była Ginny Weasley. Mimo że wydawała się zbyt wyniosłą i ogólnie niezbyt pozytywną osobą, Thomas miał wrażenia, że była to wyłącznie gra pozorów. Ktoś, kto zażyczył sobie mieszkanie z widokiem na gwiazdy, nie mógł przecież być aż tak zły. Poza tym Tom musiał sprostać jej życzeniom z jeszcze jednego względu: miał nadzieję na duży przypływ gotówki. Wyszukiwał więc pannie Weasley dość drogie mieszkania, a cena musiała być w miarę adekwatna do wyglądu. Inaczej propozycja lądowała w śmietniku. Thomas nie był oszustem, uwielbiał tylko piec dwie pieczenie na jednym ogniu.
     - Dzień dobry – przywitała się Ginny, bez uprzedzenia wchodząc do biura. – Możemy już wychodzić? Nie ukrywam, że trochę się spieszę.
     Thomas, który był w trakcie rozmowy telefonicznej, szybko się rozłączył. Rozmawiał z kontrahentem, ale i tak musiał odrzucić ofertę – mieszkanie mieściło się zbyt daleko od centrum.
     - Dzień dobry, panno Weasley. Oczywiście! Wszystko już gotowe.
     Złapał marynarkę, listę mieszkań do obejrzenia wraz z dokładnymi adresami i numerami telefonów sprzedających, zaś telefon i portfel wsadził do kieszeni spodni. Notes, z którym nigdy się nie rozstawał, włożył pod pachę.
     Momentalnie uświadomił sobie pewną sprawę.
     - Ma pani prawo jazdy? – zapytał, modląc się w duchu, by odpowiedź była pozytywna. Zazwyczaj albo jego klienci posiadali samochód i jechał razem z nimi, albo spotykali się już na miejscu. Ostatnia opcja była bardziej wygodna, ponieważ głównie na dzień przypadało jedno, góra dwa mieszkania, całkiem inaczej niż w sytuacji panny Weasley.
     Pokręciła przecząco głową, więc Thomas zaklął w myślach.
     - A pan?
     - Tak, tak – uśmiechnął się niemrawo na wspomnienie swojego pojazdu. – Będziemy musieli pójść na parking za sklepem.
     Ruszyli i parę minut później Thomas wręcz rzucił się na swoje Audi A3 z 1997 roku. Otworzył drzwiczki i wszystkie dokumenty, papierki od batonów, puste paczki po chipsach, butelki po napojach i siatkę z butami i ubraniami na zmianę, wrzucił na tylne siedzenie. Odchrząknął, zauważając zmarszczone czoło Ginny Weasley. Zwymyślał swoje lenistwo i bałaganiarstwo, przeczuwając, że tym razem zniechęcił kobietę do siebie już całkowicie. Nie, żeby starał się jej zaimponować, ale kto poleciłby swoim równie zamożnym koleżankom takiego dewelopera?
     Nie wiedział jednak, że zmarszczone czoło u Ginny oznaczało jedynie zamyślenie połączone z zaciekawieniem. Oczywiście, zganiła go w myślach za bajzel, ale jeszcze nigdy nie widziała wnętrza samochodu poza tym w aucie jej ojca. Usiadła, z uwagą przyglądając się skrzyni biegów, kierownicy i nieco innym wyposażeniu niż w Fordzie Anglia.
     - Przepraszam za bałagan. Nie spodziewałem się…
     - Rozumiem – odparła tylko Ginny, zerkając przez ramię na tylne siedzenia.
     Silnik odpalił dopiero za trzecim podejściem i ruszył, głośno rzężąc. Thomas czuł pojawiające się rumieńce na policzkach, ale kiedy już wjechał na główne ulice i próbował omijać korki i zdążyć na zielonych światłach, całkowicie zapomniał o wstydzie. Prowadził swobodnie i pewnie. Kątem oka przyglądał się pannie Weasley, która z uwagą wpatrywała się w radio. W głośnikach lecieli Led Zeppelini w „Stairway to heaven”. No tak, kobiety, które kupowały mieszkania bez względu na cenę, z pewnością nie słuchały podobnych piosenek.
     - Mam przełączyć? – zapytał, zatrzymując się na czerwonym.
     - Nie trzeba. Podoba mi się – uśmiechnęła się szczerze w odpowiedzi, na co Thomas ze zdziwienia szerzej otworzył oczy. Przez moment poczuł do kobiety sympatię, która wyparowała z jej kolejnymi słowami: - Daleko jeszcze? Nie mam najmniejszej ochoty na siedzenie w… tu.
     - Jeszcze jedna ulica i jesteśmy.
     - To dobrze.
     W ciągu następnych dziesięciu minut w samochodzie panowała cisza, poza zaległymi w głośnikach gitarowymi solówkami Zeppelinów i Black Sabbath. Wreszcie stanęli przed pierwszym budynkiem, w którym znajdowało się jedno z mieszkań do obejrzenia. Thomas chciał wysiąść pierwszy i lecieć otworzyć drzwi pannie Weasley, kiedy kobieta złapała go za ramię.
     - Nie musimy wchodzić do środka.
     - A można wiedzieć dlaczego?
     - Nie podoba mi się okolica. Jest taka… pochmurna.
     - Rozumiem. – Thomas całą siłą woli starał się powstrzymać przed odpowiedzeniem czegoś uszczypliwego. Już dawno nie spotkał kogoś, kto aż tak by go denerwował. – W takim razie jedziemy dalej?
     Ginny bez słowa kiwnęła głową, rozsiadła się wygodniej na fotelu, a spojrzenie skierowała ku krajobrazowi za oknem.
     - Jeżeli pani, panno Weasley, nie będzie miała nic przeciwko, wykonam telefon. Muszę powiadomić właściciela następnego mieszkania, że przyjedziemy wcześniej. O jakieś pół godziny – ostatnie słowa wypowiedział jak najciszej pod nosem. Ginny nadal milczała, więc zadzwonił, by pięć minut później znów męczyć się z odpaleniem silnika.
     Dopiero gdy znów ruszyli, Ginny przeniosła na niego swoje bystre, dumne, brązowe spojrzenie.
     - Myślał pan o zmianie samochodu?
     - Tak – westchnął i prawie się uśmiechnął. Jego audi gładko wepchnęło się w korek, a później jeszcze zwinniej lawirowało pomiędzy innymi samochodami. Tej małej sztuczki nauczył go ojciec podczas ich ostatniej podróży…
     - A można wiedzieć, dlaczego…
     - Dlaczego jeszcze go nie sprzedałem? – wciął się Thomas. Zanim Ginny zdążyła wykonać jakikolwiek ruch, dodał: - Wiążą się z nim ważne wspomnienia. Jeżeli pozbędę się tego staruszka, to tak, jakbym pozbył się części siebie.
     Dopiero po chwili zorientował się, że powiedział za dużo. Sam do końca nie wiedział dlaczego, ale sądząc po minie panny Weasley, zaskoczył nie tylko siebie. Reszta drogi minęła w milczeniu. Nawet kiedy dotarli do budynku, w którym mieściło się potencjalne mieszkanie, nie pisnęli ani słówka. Tym razem Ginny nie miała żadnych obiekcji, więc udało im się wjechać windą na dziesiąte piętro. Radość Thomasa nie trwała zbyt długo, ponieważ gdy tylko zobaczyła pierwsze pomieszczenie, jej mina zrzedła. Podczas rozmowy ze sprzedającym, Ginny zdążyła obejść mieszkanie przynajmniej dwa razy. Z każdym krokiem zdawała się być coraz bardziej zawiedziona. Wreszcie uśmiechnęła się przymilnie w stronę właściciela, złapała Thomasa pod łokieć i z krótkim „do widzenia” opuścili lokum.
     W trakcie jazdy do kolejnego mieszkania, Ginny odezwała się zaciekawionym tonem:
     - Dlaczego został pan deweloperem?
     Thomas, słysząc jej słowa, niechcący zbyt gwałtownie nacisnął pedał hamulca. Polecieli lekko do przodu, a Ginny musiała aż zaprzeć się rękoma deski rozdzielczej.
     - Przepraszam. A wracając do pani pytania, panno Weasley, jakoś tak wyszło…
     - I tyle? Żadnej mrożącej krew w żyłach lub przygnębiającej historii? – dopytywała, z uwagą przyglądając się jego zmarszczonemu czołu. Sama nie wiedziała dlaczego, ale interesował ją. Jakim cudem ten niepozorny, fajtłapowaty i niechlujny człowiek dorobił się aż takiego uznania wśród konkurencji? Zanim drugi raz do niego przyszła, starała dowiedzieć się czegoś ciekawszego na temat jego życia. Nic, niestety, nie znalazła. Poza właśnie samymi pozytywnymi opiniami od jego klientów.
     Thomas wzruszył ramionami. Jakoś nie miał ochoty dzielić się swoim życiorysem z kompletnie nieznaną osobą. I to jeszcze tak irytującą osobą, jaką była Ginny Weasley. Przecież ona go w ogóle nie interesowała!
     Po chwili jednak ciekawość wzięła górę.
     - Czym się pani zajmuje? Gdzie pracuje?
     - Gram w drużynie sportowej.
     Była to jedna z odpowiedzi, których przenigdy nie spodziewałby się usłyszeć. Spojrzał na nią z zaskoczeniem i odkaszlnął. Miał jeszcze tyle pytań, ale postanowił nie przekraczać granicy. Mimo że ciekawiło go parę kwestii związanych z panną Weasley, wolał jednak siedzieć w samochodzie w zupełnej ciszy. W taki sposób przynajmniej kobieta nie była w stanie go bardziej zdenerwować swoją nonszalancją, upartością i zbyt dużą w jego mniemaniu dumą.
     Kolejne podróże po mieszkaniach kończyły się podobnie, co te pierwsze. Zwiedzili pięć głównych propozycji, a do dwóch nawet nie zaszli. Pozostałe dwie odpadły przecież w przedbiegach. Thomas pokazał pannie Weasley także te zapasowe mieszkania, ale na ich widok Ginny tylko burknęła coś pod nosem.
     - No cóż, nie popisał się pan, panie Patterson – powiedziała Ginny w drodze do auta zaparkowanego pod jednym z wieżowców. – Myślałam, że już dzisiaj podpiszę umowę i w ciągu następnych dni będę mogła zacząć się wprowadzać.
     - Musi pani zrozumieć, że nie da rady tak szybko znaleźć odpowiedniego mieszkania. Do tego potrzeba czasu.
     Szli wzdłuż ścieżki, omijając po drodze ogromny, otoczony siatką plac zabaw. Dzieci głośno krzyczały i się śmiały, biegając po całym placu. Thomas westchnął na ich widok, marząc, by móc wrócić do przeszłości, do nieprzejmowania się niczym. Szczególnie pewną wywyższającą się kobietą idącą obok niego.
     - Harry polecił mi pana, bo podobno jest pan najlepszy w swojej dziedzinie.
     Patterson zacisnął usta w wąską linię. Nie odezwali się więcej, nawet jak dotarli do samochodu i ruszyli z piskiem opon. Thomas, ukrywając uśmiech, zauważył, jak panna Weasley wystraszona złapała się za serce. Zmierzyła go groźnym spojrzeniem, a potem wbiła je w ulicę rozciągającą się przed nimi.
     Kiedy byli jakoś dziesięć minut przed biurem Thomasa, jego stare audi zaczęło wydawać z siebie bliżej nieokreślone dźwięki.
     - Co się dzieje? – zapytała Ginny, marszcząc czoło.
     - Tak się czasem zdarza, niech się pani nie przejmuje… Zaraz to naprawię.
     Przycisnął mocnej pedał gazu, co okazało się błędem, ponieważ nie przejechali nawet dwóch metrów jak samochód zaczął zwalać, aż wreszcie stanął. Na szczęście Thomasowi udało się doczłapać nim na pobocze, dzięki czemu nie tamował ruchu.
     - Cóż, może jednak nie naprawię…
     Thomas podrapał się po brodzie, po czym złapał za dźwigienkę podnoszącą maskę. Wysiadł i zaczął przyglądać się dymiącemu silnikowi. Ginny również wyszła z samochodu i podeszła do mężczyzny. Była zła. Nie dość, że znajdowała się na jakimś wygwizdowie i kompletnie nie wiedziała, gdzie jest, to jeszcze musiała się spieszyć. Trener zwołał dzisiaj nadzwyczajne spotkanie.
     Musiała jakoś naprawić ten mugolski szmelc, a jako czarownica nie widziała innego sposobu jak użycie różdżki. Wyjęła ją z kieszeni, chowając jednocześnie za plecami. Zanim rzuciłaby jakiekolwiek zaklęcie, trzeba było odwrócił uwagę pana Pattersona. Tylko jak to zrobić?
     Odpowiedź nieoczekiwanie przyszła sama. Na pobocze podjechało inne auto, więc Thomas natychmiast do niego podszedł. Ginny nie zamierzała czekać i wyciągnęła przed siebie różdżkę.
     - Reparo – szepnęła. Z wyczekiwaniem wpatrywała się w dziwnie połączone metalowe części przed sobą. W środku coś kliknęło, najpierw cicho, potem głośnej zachrobotało.
     W momencie kiedy Ginny z powrotem schowała różdżkę, podszedł do niej Thomas. Wydawał się zły.
     - Czego chcieli?
     - Pytali, ile warty jest ten złom. – Wzruszył ramionami. – No dobrze, nie traćmy czasu. Zobaczę, co się zepsuło.
     Zdjął marynarkę, wkładając ją na tylne siedzenie, i podwinął rękawy białej koszuli.
     - Zna się pan w ogóle na tym czy zgrywa pan przede mną chojraka? – spytała Ginny, przyglądając się jego zmarszczonemu czołu. Wielokrotnie zdarzyły jej się takie sytuacje, w których mężczyzna próbował się przed nią popisać. Głównie robił to nie dlatego, że była kobietą, ale kobietą, która coś osiągnęła. Przez to miała w pewnym sensie awersje do podobnych zachowań.
     Thomas parsknął śmiechem, po czym niemal natychmiast się zreflektował. Przez moment zapomniał, że miał do czynienia z ważną klientką.
     - Niech pani wierzy, panno Weasley, nie takie są moje zamiary.
     I wrócił do sprawy priorytetowej, a mianowicie do naprawy samochodu. Ginny za to stała nieco zaskoczona. Już dawno nikt, poza Harrym, nie potraktował jej aż tak lekceważąco. Wróciła zła do środka, a raczej próbowała, ponieważ nagle ni stąd ni zowąd aportowała się przed nimi trójka napakowanych mężczyzn. Mieli szaty w barwie Armat z Chudley. Ginny machinalnie wyciągnęła różdżkę.
     - Masz się podłożyć. Wasz marny zespolik ma przegrać – wycharczał jeden z nich, podchodząc bliżej. Reszta drągali krok w krok ruszyła za nim. – Inaczej spotka cię nieszczęście.
     - Myślicie, że się was boję? – zadrwiła, jednocześnie przypominając sobie o następnym meczu za dwa tygodnie. Harpie z Holyhead miały grać z Armatami. Ostatnio jej drużyna nie żyła niczym innym, ponieważ pokonując Armaty, znów trafiliby do pierwszej piątki w tabeli.
     - Powinnaś. Expelliarmus! Inarcerus!
     Ginny niemal natychmiast odbiła zaklęcia, które sprawiły, że z ręki przeciwnika wyleciała różdżka.
     - Tylko na tyle was stać?
     Uśmiechnęła się triumfalnie.
     - Confringo! – wykrzyknął drugi.
     - Protego!
     - Jeszcze się policzymy – odparował wściekły napastnik numer jeden i szybko podniósł różdżkę z ziemi. – Idziemy. A ty pamiętaj, masz się podłożyć, inaczej cię znajdziemy.
     Deportowali się z głośnymi trzaśnięciami.
     Ginny tylko pokręciła głową i z powrotem schowała różdżkę do kieszeni. Wielokrotnie zdarzały jej się podobne sytuacje, ale zawsze udawało jej się wychodzić z nich cało. Zazwyczaj kończyło się krótkim zaklęciem i pogróżkami od strony zapalonych kibiców, które i tak w ogóle na nią nie działały. Identycznie, co teraz.
     Zza pleców dobiegło ją głośne chrząknięcie, więc się odkręciła. Patrzyła wprost na zaszokowanego i niesamowicie bladego Thomasa Pattersona.
     - C-co to niby miało być? Pokaz sztucznych ogni i samowystrzeliwujących gałązek?
     Kobieta milczała, zastanawiając się nad rzuceniem krótkiego Obliviate. Nigdy jednak tego nie robiła i bała się, że oprócz tego mogłaby odebrać Pattersonowi inne wspomnienia.
     - Mamy cię albo równie lipny program telewizyjny? Są tutaj gdzieś ukryte kamery? Jak ci ludzie się pojawili i zniknęli?
     Thomas zaczął rozglądać się nerwowo wokół, ale niczego konkretnego nie zauważył. Nadal znajdowali się na poboczu wyjątkowo mało ruchliwej drogi. Jego audi stało z otwartą maską i drzwiami od strony pasażera. Było dokładnie tak samo, jak pięć minut temu. Dlaczego więc miał wrażenie, że wszystko się zmieniło?
     - Spokojnie. To tylko magia. Jestem czarownicą, a to, co widziałeś, działo się naprawdę. Chcieli mnie zaatakować, ale, cóż, nie wyszło im – zachichotała Ginny.
     Oczy Thomasa wyraźnie się powiększyły.
     - I mówisz to tak spokojnie? - Po tym co właśnie widział, stosowanie formy grzecznościowej przestało być istotne. – Przecież to niemożliwe…
     - Tak właściwie, to wszystko jest możliwe. Magia istnieje, czarodzieje są wszędzie, mamy własne ministerstwo, szpital, lokale.
     - Dlaczego więc nigdy o tym nie słyszałem?
     - Nie wolno rozpowiadać mugolom o magii.
     - Co? Mulogom?
     - Niemagicznym osobom – westchnęła, po czym ręką wskazała na samochód. – Próbowałam zaklęciem naprawić tę przeklętą maszynę, ale najwidoczniej magia tu nic nie zdziała. Zepsuło się na amen.
     Thomas zignorował połowę słów kobiety.
     - To dlaczego mi o tym mówisz?
     - Bo jak tylko trafimy do biura, rzucę na ciebie zaklęcie zapomnienia. Proste – uśmiechnęła się i odrzuciła włosy do tyłu. – Możemy już wracać?
Dopiero po jakimś czasie dotarły do Thomasa jej słowa. Trwał w szoku – to mało powiedziane!
     - Niby jak chcesz wrócić? Auto jest całkiem rozwalone.
     - Czarodzieje mają własne sposoby na przemieszczanie się z miejsca na miejsce – powiedziała i wywróciła oczami. – Teleportacja. Ruszaj się, raz, dwa. Weź to, co musisz, i lecimy. Nie wiem, jak ty, ale ja dzisiaj mam wiele spraw na głowie.
     Kiedy Thomas zabrał z samochodu potrzebne dokumenty, telefon i notes, Ginny chwyciła go za ramię. Chwilę później znaleźli się w jakimś zaułku.
     - Gdzie my…
     - Dwie ulice przed twoim biurem. Musieliśmy się teleportować na uboczu. Nie chcemy przecież, żeby jakikolwiek mugol mógł zobaczyć coś nieprzeznaczonego dla jego oczu.
     - Tak po prostu się teleportowaliśmy?
     - No, tak… - odpowiedziała powoli, przyglądając się coraz bardziej bladej twarzy Thomasa. – Czy…
     - Aha.
     Tyle zdążył odpowiedzieć, nim legł prosto na plecy. Zemdlał. Ginny przez chwilę nie wiedziała, co robić.
     - Cholera – zaklęła, po czym znów złapała go za ramię. Tym razem wylądowali przed wejściem do Nory. Było to pierwsze miejsce, które przyszło jej na myśl. – Halo! Mamo!
     Ginny rzuciła zaklęcie lewitujące na nieprzytomnego Pattersona i wraz z nim weszła do środka.


4 komentarze:

  1. O, kurczę! Wiem, że na razie w sumie nic na to nie wskazuje, ale czyżby szykował się jakiś romans pomiędzy Ginny a panem Pattersonem? :D Byłoby ciekawie! Tymczasem, pozdrawiam serdecznie i do następnego! A, właśnie, kiedy następny?

    OdpowiedzUsuń
  2. #MagiczneSmakołyki #PieprzneDiabełki

    Oficjalnie mogę nazwać Ginny panną Demolka. W ciągu kilku minut złamała tyle zasad, że aż głowa mała. A sam fakt, że Patterson jakimś cudem to przeżył, bardzo mnie zaskoczył. Poza tym ta akcja z Armatami była dość zabawna. Dzięki za poprawienie humoru! :D

    Na bloga trafiłam dzięki Akcji komentatorskiej „Magiczne Smakołyki”.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma sprawy. :P Poza tym to chyba jedyny fragment opowiadania, w którym Ginny nie jest aż tak irytująca, nie? Szok po prostu.

      Usuń