22. Na co dzień mówienie prawdy jest albo zbędne, albo szkodliwe
~ Jonathan Carroll
~ Jonathan Carroll
Właśnie zadzwonił dzwonek na lekcję, obwieszczając uczniom, że nadszedł czas, aby zmierzyć się z kolejną godziną lekcji. Dla jednych było to utrapieniem, dla innych satysfakcjonującym zajęciem, ponieważ z ochotą chcieli nabywać wiedzy, chcąc osiągnąć w życiu jak najwięcej. Tym bardziej, że teraz zło zaczynało się rozprzestrzeniać, a tylko dzięki nauce mogli się obronić i zaatakować zarazem. Szkoda tylko, że tak niewielu o tym myślało…
Profesor McGonagall właśnie weszła do klasy, przez co szóstoroczni Krukoni i Gryfoni natychmiast zamilkli, jednak nie poprzestali rzucać sobie spojrzeń. Oczywiście Minerwa była przyzwyczajona do takiego zachowania jej podopiecznych, ale pozwalała chociaż na to, przynajmniej w klasie było cicho.
I całkowicie nic nie zapowiadało, że dzisiejsza lekcja tak się potoczy, ponieważ gdyby o tym wiedziała, pominęłaby parę ważnych kwestii, które powinien zrobić nauczyciel. Chociażby dla dobra uczniów.
Wzdychając, usiadła na swoim krześle za biurkiem, przez co teraz miała doskonały widok na całą klasę, która z ciekawością albo znużeniem obserwowała jej każdy ruch. Pamiętała jeszcze, kiedy była dość niedoświadczona na stanowisku pedagoga i czując na sobie wzroki innych ludzi, rumieniła się ze wstydu i zażenowania, czasami myląc się czy przejęzyczając. Na szczęście ten okres szybko minął, po prostu musiała się do tego przyzwyczaić, a trzeba było przyznać, że to nie było łatwe i wymagało naprawdę sporo czasu, cierpliwości i zaciekłości. Właściwie to mogła wybrać sobie jakiś inny zawód związany z transmutacją – za bardzo kochała ten przedmiot, żeby z niego zrezygnować czy go porzucić – ale żal jej było opuszczać murów zamku. Dlatego właśnie tutaj została, z miłości i oddania.
Chrząknęła głośno, gdy do jej uszu dobiegły jakieś głośniejsze szmery, które raptownie zamilkły. Minerwa uśmiechnęła się ledwo zauważalnie pod nosem; musiała przyznać, że uwielbiała mieć kontrolę nad wszystkim, co robi. To stanowczo bardzo łechtało jej samoocenę.
- Dobrze, uwaga – zaczęła profesor, po czym popatrzyła na wszystkich, marszcząc brwi. – W ciągu poprzedniego tygodnia ćwiczyliśmy zaklęcie, które transmutowało papugę w kolorową firankę i odwrotnie. Był to dość trudny urok i nie jestem pewna, czy wszyscy dobrze opanowali i tą sztukę, dlatego - tutaj machnęła różdżką, przez co na pryczy na środku sali pojawił się owy ptak – każdy mi teraz to udowodni – zakończyła, patrząc w stronę swoich podopiecznych, a widząc ich miny, dodała: - W ramach sprawdzianu, oczywiście.
Klasa jęknęła głośno i równocześnie, wykluczając w tym parę osób, którzy z szerokimi uśmiechami wpatrywali się w nauczycielkę, która zaczęła ich po kolei wywoływać.
- Panno Meadows – zarządziła McGonagall, sprawiając, że na twarzy domniemanej pojawiło się przerażenie.
- Dlaczego zawsze ja? – szepnęła Dorcas, a Lily, z którą siedziała w ławce, cicho zachichotała, wzruszając ramionami i przy okazji wypychając przyjaciółkę z ławki na środek. Brunetka niepewnie podniosła różdżkę, po czym mówiąc cicho formułkę zaklęcia, sprawiła, że papuga zamieniła się w materiał, jednak z małymi niedociągnięciami, ponieważ ów firanka wydawała z siebie dziwne dźwięki. Mimo to Dor uśmiechnęła się szeroko.
- Zadowalający – odrzekła profesor, zaznaczając coś na pergaminie przed sobą. – Wright, twoja kolej…
Z czasem lekcja wydawała się coraz bardziej zabawniejsza, ponieważ firanki zazwyczaj miały śmieszne dodatki typu: dziób, ogon, pióra, a nawet pojawiła się taka, która posiadała głowę i nogi ptaka, a tułów materiału, jeżeli można było tak powiedzieć. Istne szaleństwo, pomyślała znudzona profesor, po czym stawiając „Okropny”, popatrzyła na listę osób, które jej jeszcze zostały.
- Panna Evans - wywołała kolejną uczennicę. Spojrzała na dziewczynę, która z ciekawością rozglądała się po klasie. – Panno Evans! – powtórzyła groźniej nauczycielka, jednak ta dalej nie reagowała, a nawet na jej twarzy pojawiło się zdziwienie.
- Lilka, teraz ty – szepnęła jej do ucha Dorcas, przez co ta szeroko otworzyła swoje oczy, które po chwili zmrużyła jako oznaka zastanowienia. Spojrzała na Minerwę, która raptownie zdała sobie sprawę z błędu, który popełniła, blednąc nieznacznie, po czym wstała na równe nogi.
- Pani profesor, jestem Potter, nie Evans – powiedziała głośno, dodając po chwili: - Zna mnie pani przecież od sześciu lat.
Jednak nikt nie dosłyszał tego ostatniego zdania, ponieważ w klasie zapanowała wrzawa; uczniowie zaczęli głośno między sobą wymieniać się poglądami na temat tego, dlaczego Lily zmieniła nazwisko. Jedni mówili, że James okazał się jej bratem, ale to była znikoma mniejszość, którzy po paru dosadnych argumentów opozycji, natychmiast zmieniali zdanie, teraz twierdząc, że Potter musiał się oświadczyć rudowłosej. Och, oczywiście to była bujda, w końcu mieli oni po szesnaście lat, ale większość utwierdzała się w przekonaniu, że to przez to, iż Potter musiał przedłużyć linię swojego rodu. Zaraz potem myślano, że to niemożliwe, przecież dziewczyna nienawidzi Jamesa, więc w życiu by się na coś takiego nie zgodziła. Poza tym pochodzi z niemagicznej rodziny, a czystokrwiści czarodzieje żenią się z osobami na równi ze sobą. Annebell Stahe nagle wykrzyknęła na całą klasę, że to przez to, że Potter dał Lily eliksir miłosny, przez co ona niezwłocznie się w nim zakochała, a on, żeby nie utracić już jej więcej, zażądał od niej, aby się zgodziła za niego wyjść.
A biedna Gryfonka stała tylko na środku sali, rozglądając się wokół z przerażoną miną, która, kiedy tylko usłyszała urywki przypuszczeń jej kolegów, po chwili zmieniła się w morderczą złość. Nie minęła nawet minuta, gdy dziewczyna, zarzucając na siebie torbę, szybko opuściła klasę, zatrzaskując za sobą głośno drzwi. Przez jej prędkie i huczne wyjście klasa raptownie zamilkła. Uczniowie wpatrywali się miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu siedziała dziewczyna, aby po jakimś czasie przenieść wzrok na Jamesa, który pod wpływem tych zaciekawionych spojrzeń, zarumienił się lekko.
Na szczęście zadzwonił dzwonek, co odwróciło uwagę wszystkich, którzy pędem zaczęli kierować się w stronę wyjścia. A James już wiedział, że przez następny tydzień będzie wraz z Lily tematem plotek całej szkoły.
*
- Co za idioci! – warknęła Lily pod nosem, idąc przez korytarz czwarty i widząc, jak każdy z napotkanych osób rzuca jej zainteresowane spojrzenie, których w tym dniu miała już serdecznie dość. – Głupcy, debile, kretyni – mówiła cicho do siebie, obrzucając wszystkich coraz gorszymi epitetami.
Wyszła zza rogu, wchodząc przy okazji do biblioteki, po czym próbując ignorować szepty, które raptownie się nasiliły, usiadła w jak najbardziej oddalonym kącie w pomieszczeniu. Miała ochotę poczytać i nic, ani nikt, jej teraz w tym nie przeszkodzi! Poza tym nie rozumiała zachowania całej szkoły, przecież do niedorzeczne, żeby bliźniacy się ze sobą żenili. To irracjonalne i wstrętne, ot co! A każdy zachwyca, zadręcza, śmieje i denerwuje się tym, jakby było to normalne zachowanie.
Przez te wszystkie oszczerstwa wobec niej i jej brata strasznie bolała ją głowa.
Pół godziny później z furią w oczach weszła przez portret Grubej Damy, po czym, widząc Syriusza i Anne siedzących na kanapie przy ognisku, szybkim krokiem do nich podeszła. Chciała porozmawiać. Właściwie to musiała odrobić jeszcze pracę domową z transmutacji, eliksirów i numerologii, ale nie mogła się nigdzie skupić. Wszędzie tam, gdzie w danej chwili się znajdowała, było pełno ludzi. W życiu nie wiedziała, że w szkole jest aż tylu uczniów. Albo nie zdawała sobie z tego do końca sprawy.
- Co jest, Lilka? – zapytał Łapa, kiedy tylko zauważył, jak jego przyjaciółka z głośnym jękiem siada na kanapie. Tamta tylko wzruszyła ramionami, po czym dziwnym wzrokiem zaczęła wpatrywać się w tańczące płomienie w palenisku. Westchnęła ponownie, zakładając ręce na piersi.
- Nic – powiedziała, mrużąc oczy, które po chwili szczelnie zamknęła, opierając głowę o zagłówek fotela. – Głowa mnie tylko boli – dodała, sprawiając, że Black uniósł wysoko swoje brwi, przy okazji rzucając sugestywne spojrzenie Anne, która natychmiast zrozumiała aluzję. Przez te cholerne plotki Lily zaczęło się trochę mieszać w głowie, nawet jak tego nie zauważyła.
Cisza, która zaczęła się bezszelestnie formować, gdy tylko rudowłosa zawitała w pokoju wspólnym, po chwili raptownie się rozwiała, ponieważ do pomieszczenia wpadli Dorcas i James, którzy – dość głośno – o coś się sprzeczali. Mimo to na ich twarzach widniały szerokie uśmiechy. Każdemu, kto miał sposobność to usłyszeć i zobaczyć, w oczach pojawiały się radosne iskierki. Zresztą zawsze, kiedy tylko na horyzoncie pojawiali się Meadows i Potter, w danym miejscu zaczęło robić się weselej. Już nawet od samego patrzenia.
Dor i Jim byli przyjaciółmi od samego dzieciństwa, mieszkali nawet blisko siebie w Dolinie Godryka. Jednak z początku prawie w ogóle się nie znali, tylko z widzenia. Przełom nastąpił dopiero wtedy, gdy biedna, sześcioletnia dziewczynka siedziała i płakała pod drzewem obok jego domu, ponieważ wtedy po raz pierwszy została potraktowana przez własnych rodziców klątwą.
Była to zima…
Mały chłopczyk zbiegł właśnie ze schodów, po czym ze śmiechem wpadł do kuchni, gdzie przebywali jego rodzice. Tata siedział przy stole, pił kawę i czytał Proroka Codziennego, mama zaś stała nad zlewem, co jakiś czas machając różdżką, sprawiając, że po chwili lada aż błyszczała z czystości.
- Śnieg pada! – zawołał szczęśliwy, po czym w locie złapał tosta z dżemem, wskakując przy okazji swojemu ojcu na kolana, który, o mało co, nie oblał się kawą. Zaśmiał się za to głośno, odkładając gazetę i czochrając syna po, już i tak bardzo roztrzepanych, czarnych włosach. – Pójdziemy na sanki? – zapytał po chwili, z nadzieją patrząc na swoich rodziców, którzy uśmiechali się do niego serdecznie.
- Kochanie – zaczęła pani Dorea, zwracając się do swojego syna i stając nad krzesłem, które okupywali jej ukochani mężczyźni. – Śnieg dopiero zaczął padać, trzeba poczekać parę godzin, żeby było go więcej.
- No to chodźmy na spacer! – powiedział, nie tracąc swojego entuzjazmu, na co państwo Potter tylko przecząco pokiwali głowami z radosnym błyskiem w oczach. Mały zasępił się lekko, podpierając swoją głowę rękoma, które oparł o stół.
- Jim, tata idzie do pracy, a ja muszę jeszcze posprzątać w domu – odrzekła kobieta, po czym wyciągnęła dłonie w kierunku syna, który natychmiast je złapał, schodząc przy okazji z kolan taty, który również szybko wstał. James w milczeniu patrzył, jak jego ojciec dopił kawę, podał żonie brudny talerz, po czym zarzucił na siebie czarny płaszcz. Charlus po wykonaniu wszystkich czynności kucnął przed Jamesem i łapiąc go za ramiona, uśmiechnął się lekko.
- James, jak wrócę, to wyczaruję więcej śniegu, wtedy się pobawimy – dodał, sprawiając, że na twarzy chłopczyka pojawiła się przeogromna radość.
- I ulepimy bałwana? – chciał się upewnić czarnowłosy, a widząc, jak jego tata kiwa głową w potwierdzeniu, zaśmiał się głośno, całując przy okazji swojego rodziciela w policzek. Charlus, również szczęśliwy, wstał na równe nogi, po czym podszedł do żony, która opierała się o blat z szerokim uśmiechem, kręcąc przy okazji głową.
- No co? – zapytał pan Potter, na co Dorea prychnęła cicho, wzruszając ramionami. Po chwili mężczyzna pocałował swoją żonę na pożegnanie i jeszcze raz mierzwiąc synkowi włosy, skierował się do salonu. W biegu złapał trochę proszku Fiu, aby z głośnym pyknięciem opuścić dom rodzinny, udając się do Ministerstwa.
Nie minęło pół godziny, a James Potter zadowolony biegał po ogródku, bawiąc się w aurora Dino, który był jego ulubionym bohaterem dziecięcych komiksów, które tata zawsze czytał mu przed snem. Wziął z szafy jego rodziców ciemną pelerynę, dzięki czemu mógł udawać, że potrafi latać. Biegał wokół, krzycząc i ze śmiechem chowając się pomiędzy przeróżne rzeczy, wierząc, iż w ogóle go nie widać.
A śniegu było coraz więcej.
Nagle do jego uszu dobiegło ciche łkanie, które dochodziło spod krzewów po drugiej stronie jego ogródka. Zainteresowany chłopczyk niepewnie otworzył furtkę, po czym patrząc, czy aby mama tego nie widzi, szybko wybiegł spoza granicy swojego domu. Znalazł się na ulicy, którą znał prawie na pamięć, w końcu bardzo często wychodził z rodzicami na przeróżne spacery. Jednak tym razem trochę się bał, przecież teraz po raz pierwszy był sam. Mimo to, słysząc, jak płacz staje się coraz bardziej głośniejszy, skręcił w prawo, przez co prawie wpadł na małą, ciemnowłosą dziewczynkę, która siedziała na chodniku, wtulając się w drzewo wytrastające z jego posesji.
- Co się stało? – zapytał ciekawy, ale ze smutnym wyrazem twarzy. – Jak się nazywasz?
Czarne, załzawione oczy popatrzyły na niego z żalem i bólem, który je przepełniał. James patrzył na dziewczynkę, którą parę razy już widział, jednak ta zawsze cieszyła i śmiała się głośno, całkowicie zaprzeczając swojemu teraźniejszemu humorowi. Jej twarz była cała sina z zimna, ponieważ nie miała na sobie niczego oprócz cienkiej piżamy, która była mokra od ciągle padającego śniegu.
- Dorcas – odpowiedziała, po czym, widząc, jak chłopczyk wyciąga do niej rękę, natychmiast ją przyjęła. James usiadł natychmiast obok niej, nie chcąc zagłuszyć tej ciszy, która wokół nich zaczęła się zbierać. Dobrej ciszy, gdyż dziewczynka powoli się uspokajała.
- Chodź do domu – dodał po paru minutach i uśmiechnął się serdecznie, łapiąc ją ponownie za rękę. Dorcas lekko odwzajemniła uśmiech, po czym, dygocząc z zimna, powolnym krokiem ruszyła za nim.
Jakie było zdziwienie pani Potter, kiedy jej syn przyprowadził do domu zziębniętą dziewczynkę, której oczy dalej błyszczały od łez. Natychmiast dała im gorącej czekolady…
I tak zostało już na zawsze. Gdy tylko Dorcas po raz kolejny dostawała karę od swoich rodziców, przychodziła do Jamesa, który milczał razem z nią, dodając jej tym otuchy. Czasem pojawiała się u niego bez żadnej przyczyny, ponieważ czuła się przy nim bezpiecznie. No, i kochała go. Kochała Potterów za to, że, pomimo tego, iż nie byli z nią w ogóle spokrewnieni, czuła się w ich otoczeniu swobodnie i bezpiecznie. A potem była już u nich stałym bywalcem, nie chciała mieć po prostu związku z rodziną Meadows. Oczywiście mieszkała w swoim domu, ale tylko dlatego, że nie chciała robić problemów Potterom, którym i tak już za dużo zawdzięczała. Do czasu, ponieważ później było jej strasznie głupio nawet spojrzeć w kierunku ich domu, ponieważ pewnego razu James – po raz kolejny widząc ją, jak otrzymała karę – z furią poszedł do jej rodziców, oznajmiając im, że jeśli jeszcze raz zrobią krzywdę swojej córce, naśle na nich całe Biuro Aurorów, przez co oberwał jedną z klątw. I to dość mocno. Nie chciała, aby coś takiego znowu miało miejsce, więc przeprosiła go za to i poprosiła, aby już więcej tak nie robił. Potem już nie potrafiła Potterom spojrzeć w oczy, wiedząc, że przez nią ich syn został aż tak strasznie potraktowany.
- Dorcas, jesteś uparta jak osioł! – krzyknął James, śmiejąc się głośno, kiedy oberwał od przyjaciółki po głowie. Jednak już więcej nic nie dodał, tylko pokazał jej język, rzucając się na kanapę obok Łapy, który wywrócił oczami.
- A ty jesteś idiotą – odpowiedziała czarnowłosa, puszczając do niego perskie oko.
Nagle ich wybuch radości przerwało głuche pukanie w okno. Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę, a widząc Adara, sowę Lily, zamarli w bezruchu. Evans zaś z ciekawością wymalowaną na twarzy podeszła do okna, po czym odbierając od ptaka list, szybko je zamknęła, drżąc lekko z zimna, przez co na jej ciele pojawiła się gęsia skórka. W końcu na zewnątrz panowała istna zamieć śnieżna.
Podeszła do przyjaciół, po czym siadając przy Jamesie, uśmiechnęła się szeroko.
- To od – zaczęła, jednak widząc imię i nazwisko nadawcy, zmrużyła oczy ze zdziwienia – jakiejś Petunii – powiedziała w końcu, drapiąc się po głowie. Jim już miał zamiar wyrwać jej list z rak, kiedy dziewczyna zwinnym ruchem go otworzyła. Jej oczy szybko poruszały się po tekście, a kiedy skończyła czytać, popatrzyła na wszystkich, krzywiąc się nieznacznie.
- To chyba jakaś pomyłka? – zapytała, po czym podała list Dorcas, która natychmiast zapoznała się z jego zawartością. – Ktoś wyraźnie ma do mnie żal, że nie było mnie na pogrzebie rodziców, ale moi rodzice żyją – dodała z przekonaniem, jednak niepewnie popatrzyła w stronę swojego brata, który machinalnie i szybko pokiwał głową.
- To od mojej siostry ciotecznej – powiedziała raptownie Anne, sprawiając, że każdy na nią popatrzył.
- Ale przecież ona pisała do mnie – rzekła Evans, opierając głowę na ramieniu Jamesa, ponieważ przeszedł przez nią właśnie jakiś bolesny impuls. Złapała się za nią natychmiast, a chłopak, widząc to, przełknął głośno ślinę, przytulając dziewczynę do siebie.
- Nie, nie, do mnie, pożyczyłaś mi sowę, nie pamiętasz? – zapytała blondynka, siląc się na spokój. Jednak kiedy zauważyła, że rudowłosa zaczyna się trochę uspokajać, odetchnęła. Na razie poszło gładko, ale jeśli jeszcze raz zdarzy się podobna sytuacja, Lily może się coś jeszcze stać, przeszło przez myśl Wisborn, która dostrzegła, jak każdy rzuca jej wdzięczne spojrzenie. Każdy oprócz Lily, która z przymkniętymi oczami zasypiała wtulona w ramiona swojego domniemanego bliźniaka.
Głowa prawie przestała ją boleć.
Jednak nie było jej dane spokojnie zasnąć, ponieważ nagle ktoś sprawił, że jej „poduszka” z głośnym hukiem spadła na podłogę, przez co dziewczyna opadła na kanapę. Szybko otworzyła powieki, a widząc jak Patrick z furią w oczach patrzy na Jamesa, który właśnie się podnosił z posadzki, zamarła z przerażenia.
Cholera, zdążyło jej jeszcze przejść przez myśli, kiedy nagle usłyszała dźwięk łamanej kości.
Mało Remusa!!!
OdpowiedzUsuńAle co tam, jakoś to przeżyję.
*wzdycha*
Powiem ci, że potrafisz pisać retrospekcje, mi one nigdy nie wychodziły za dobrze.
'-Pani profesor, jestem Potter, nie Evans.' to mnie rozwaliło i za ten kawałek Cię kocham ^^ Nawet nie wiem, czemu mi się podoba, ale... fajny i tyle *wzrusza ramionami* Podpiszę się pod komentarz wyżej, tylko częściowo, ale jednak: Czemu nie było Lupina? Ehh...
OdpowiedzUsuńMimo cytatu wyżej najlepsza częścią notki było wspomnienie/retrospekcja. Jak tylko patrzę/czytam na taką przyjaźń to normalnie, zaczynam mieć nadzieje, że ten świat jednak nie jest taki *cenzuuuuuuuura*. ^^ A co do tego Patricka [?] to czy dzięki bójce między nim, a Jamesem, Lily sobie przypomni kim jest? Chociaż ja na jej miejscu chciałabym tak stracić pamięć i być w pewnym sensie kimś innym. Pewnie fajne wrażenia. I jeszcze to na początku (no nie tak na samym początku...), że Potter upił Evans eliksirem miłosnym i ją poprosił o rękę... Zbrodnia (prawie) doskonała!
*patrzy na dopisek od autorki* Taaa... Dość szybko... ;)))
Się rozpisałam, jak na mnie. Pozdrawiam cieplutko ;*
Ach, kochanie. Ja tam się nie będę za dużo wysławiać, bo wiesz, że coraz mniej lubię Lilkę z utraconą pamięcią. Ale nie zmienia to faktu, że rozdział pierwszorzędny. I dla mnie! Kocham Cię! :***
OdpowiedzUsuńSzkoda mi Lily. Dla niej nagle i niespodziewanie wszystko się zmieniło. Mam nadzieję, że wróci do siebie, bo bardzo jej współczuję. Straszne musi być takie życie, gdzie nie wiesz, co i jak, a prawdą jest to, co myślisz.Biedna, Lily wciąż myśli, że James jest jej bratem. Cóż, Rogacz nie ma łatwego życia, a teraz jeszcze doszły te okropne plotki na temat zmiany nazwiska panny Evans... Cóż, świat po prostu zawsze karmi się plotką. Ale nawet jeśli dziś są sensacją to do jutra wszyscy zapomną o zasłyszanej pogłosce. Fajnie opisałaś przyjaźń Dorcas i Jamesa. Nie przypuszczałam, że Meadows ma takich zwyrodnialców za rodziców. Żadne dziecko nie zasługuje na takich rodziców. Mało był o Syriusza, ale rozumiem, że ostatnio postanowiłaś chyba się skupić na Lily i Jamesie. Genialnie opisałaś lekcje profesor McGonagall i zrobiony przez nią sprawdzian baardzo mnie zaskoczył.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
Witaj Ew! Daaawno tu nie byłem :P No ale cóż. Takie życie ^^ Ostatnio mam trochę czasu wolnego, ponieważ złamałem sobie nogę :( i mogę czytać, pisać ile chcę XD I właśnie przeczytałem ten rozdział i nawet mi się spodobał. Troszkę literki malutkie, ale nic, robię sobie powiększenie do 200x :P Noo i to chyba tycie na razie. U mnie na blogu poprawki już idą do końca, więc wkrótce zacznę pisać część II XD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
No nie! Zakończyłaś w takim momencie..........
OdpowiedzUsuńNotka fajna, wciągająca. Rzeczywiście to wspomnienie Ci się udało.
Naprawdę bardzo przyjemny roździał.
Cześć, przeczytałam twój blog i bardzo mi się spodobał.Myślę, (a już w zasadzie doświadczyłam) że zostanę wierną fanka tego bloga!!! Piszesz świetnie, bardzo podoba mi się twój styl pisania.Proszę o jak najszybsze dodanie nowej notki
OdpowiedzUsuńO mój boże . Dziewczyno jak ty piszesz ! Poprostu cudo .:) Jest jeszcze lepiej . Wiem , że strasznie zaniedbałam się w czytaniu twoich rozdziałów . Jednak miałam taki okropny okres w życiu , że świat potterowski mnie nie kręcił . Także serdecznie przepraszam, i mam nadzieje , że jakos uda mi się poprawić :)A mam dużo do nadrobienia .
OdpowiedzUsuńHej! Od niedawna zaglądam na Twój blog i czytam notki... Dziś przeczytałam rozdział 24 i pomyślałam, że muszę skomentować, to co napisałaś ;D < wcześniej nie komentowałam, bo szybko chciałam zajrzeć dalej ;D >
OdpowiedzUsuńbardzo fajnie piszesz ;D podoba mi się ;D i jeszcze ten pomysł z tymczasową utratą pamięci Lily... super! chociaż mam nadzieję, że niedługo wszystko wróci do normy i Lily znowu będzie sobą, będzie "normalna" ;D
bardzo jestem ciekawa, co będzie dalej, dlatego chciałabym Cie prosić, abyś mnie powiadomiła o kolejnej notce... byłabym naprawdę wdzięczna, bo podobają mi się Twoje notki, są bardzo ciekawe ;D
więc jeśli mogłabyś to napisz do mnie, jak będzie nowa notka
mój email : nati6547@wp.pl
byłabym naprawdę wdzięczna ;DD
Czekam na kolejną notkę,
Życzę Weny ;D
I pozdrawiam ;*
hej
OdpowiedzUsuńprzeczytałam w końcu tą notkę. i napiszę Ci jedno.
SUPER! Twoje opowiadanie jest świetne, fajnie i szybko się czyta. Mam nadzieje, że nowa notka będzie już niedługo. A właśnie- czy mogłabyś mnie informować no nowych notkach przez gg->6594678.
Byłabym bardzo wdzięczna. Z niecierpliwością czekam na nn. iPozdrawiam
Dobra, Ann łamie stereotyp głupiej blondynki, za co jej bardzo dziękuję! xDDD
OdpowiedzUsuńLecę czytać dalej.