Rozdział 4: Nienawistna miłość
Było dokładnie tak, jak się spodziewałam. Emmett i Jasper uknuli przeciwko mnie wręcz diaboliczny plan, który powoli i - według pewnych etapów - wdrażali w życie. Moje życie. Najpierw zgodnie oznajmili, że obaj dobiegli do mety w tym samym momencie, co było naturalnie czystą bujdą. Później w bardzo głośny sposób dali reszcie do zrozumienia, że przegrałam, a doskonale zdawali sobie sprawę, jak bardzo nienawidzę tego słowa. Tym bardziej jeżeli bezpośrednio dotyczyło właśnie mnie. Najgorsze jednak stało się parę dni później, kiedy okazało się, że moją „prawdziwą” karą miało być spędzenie całego dnia z Jamesem poza domem. Gorszego zadania wymyślić nie mogli. Oczywiście, oni mieli z tego niezły ubaw: ciągłym śmiechom i zaczepkom z ich strony nie było końca. Reszta rodziny patrzyła na mnie za to po kryjomu ze współczującym uśmiechem na ustach. Tego samego nie można było powiedzieć o Jamesie, który – mimo złego humoru wynikającego z nowej, mało odżywczej diety – chodził dumny niczym paw, z głową uniesioną prawie do chmur.
Od dnia, w którym po raz pierwszy przyprowadziłam Jamesa do domu, minęły dopiero trzy tygodnie, a wszyscy mieli go już po dziurki w nosie. Był strasznie nerwowy, nie potrafił poskromić swojego charakteru, przez co ciągle się o coś wykłócał. Naturalnie, Carlisle próbował jakoś tłumaczyć jego zachowanie – ojciec zawsze dostrzegał w każdym chociaż minimalny zalążek dobra. Nie zmieniało to jednak faktu, że nawet Esme, której serce otwarte było na wszystkich, robiła, co tylko mogła, by uniknąć wymiany z Jamesem choćby paru zdań. Rosalie już po pierwszych dwóch dniach na niego nawrzeszczała i do tej pory, jak tylko go widzi, warczy ze zdenerwowania. Alice, od kiedy James w dość krytyczny sposób skomentował jej zachowanie, wyzywając od „malutkich dziewczynek, które nie potrafią sobie z niczym poradzić”, omijała go szerokim łukiem. Jazz, oczywiście, robił dokładnie to, co jego ukochana. Doskonale widziałam, jak całą siłą woli powstrzymuje się, by nie rzucić się na niego i najzwyczajniej w świecie go nie zabić. Mój brat przeżyje naprawdę wszystko, ale gdy ktoś obrazi Alice, to nic go nie powstrzyma. Emmett za to nagminnie z niego żartował, doprowadzając Jamesa do szaleństwa, co akurat było nadzwyczaj miłym zwrotem akcji. A ja...
A ja w ciszy próbowałam nie zwariować.
Myśli Jamesa były naprawdę obrzydliwe i każda sprawiała, że miałam ochotę się wyrzygać. Do tej pory nie mogłam uwierzyć, że ktoś potrafił w kółko debatować o seksie i jego pochodnych aspektach. Ale to nie było najgorsze! Najbardziej ohydne było to, że to właśnie ja byłam jego głównym... elementem zabaw.
Czemu on stąd, do jasnej cholery, nie wyjedzie?!
Pytanie to zadawałam sobie co parę minut, naiwnie wierząc, że jeżeli cały czas będę miała nadzieję, to moje życzenie wkrótce się spełni. Niestety, na razie w ogóle się nie zanosiło, by James chociaż pomyślał o jakimkolwiek wyjeździe. Dlatego postanowiłam jakoś podsunąć mu tę myśl. Wpadłam więc na prosty i zarazem bardzo przyjemny pomysł, a mianowicie: zacząć uprzykrzać mu życie.
Od paru dni powoli, ale jak dotąd skutecznie, mój plan zaczął odnosić skutki. Jednak dopiero dzisiaj, w sobotę, miał nastąpić przełom, a dokładnie w momencie, kiedy wreszcie zgodzę się pójść z Jamesem na randkę do miasta. Upiekę wówczas dwie pieczenie na jednym ogniu, bo i pozbędziemy się go raz na zawsze, i dotrzymam słowa dotyczącego przegranego zakładu.
Na razie postanowiłam pograć chwilę na pianinie, uspokajając przy okazji myśli i wyciszając złość oraz gniew. Mimo iż skupiałam się na płynącej melodii, czasami przebijały się do mojej głowy jakieś głośniejsze refleksje pozostałych. Ciągle próbowałam z nimi walczyć, tworząc gruby mur, lecz te często były za silne. Niemniej, obecnie byłam z siebie dumna, szczególnie za koncentracje. Wiedziałam, że jeszcze wiele brakuje mi do mistrza, ale byłam na dobrej drodze.
Dopóty James po raz kolejny nie wykrzyczał mojego imienia.
Z rozmachem odsunęłam krzesło, wstając na równe nogi.
Jazz i Emmett spojrzeli na mnie zdziwionym wzrokiem, tym samym przerywając grę w szachy, która pochłaniała ich w całości. Nie dość, że wymyślili nowe reguły, o jakich tylko oni mieli pojęcie, to jeszcze gra składała się aż z dziesięciu plansz.
Dobrze się czujesz?, zapytał blondyn i przez parę sekund lustrował mnie swoim wszechwiedzącym spojrzeniem. I przy okazji próbował ustalić mój stan emocjonalny.
- W ogóle się nie czuję – prychnęłam niczym rasowy kot, po czym rozłożyłam się na kanapie przy Rosalie. Ta nawet nie zwróciła na mnie uwagi, tylko dalej przełączała kanały. Nie ma to jak ciekawe zajęcie, zadrwiłam w myślach.
Czy to ma jakiś związek z dzisiejszą randką z ukochanym?
- Jasper! – wykrzyknęłam coraz bardziej zdenerwowana. – Mógłbyś się chociaż dzisiaj powstrzymać od tych swoich głupich żartów?! Już i tak mi jest ciężko!
Odpowiedział mi tylko jego śmiech.
- Hej – wtrącił się drugi z moich „ukochanych” braci – o co chodzi?
- Bella nie może się już doczekać swojego integracyjnego spotkania – odrzekł radośnie Jazz, sprawiając, że tym razem to Emmett głośno parsknął, a po chwili nawet zaczął się głośno śmiać.
Alice i Esme patrzyły tylko na mnie, starając się, by i na ich twarzach przypadkowo nie pojawił się uśmiech. James za to siedział zdziwiony, bo naturalnie w ogóle nie zdawał sobie sprawy z moich umiejętności telepatycznych. Jakoś nikt z rodziny nie pokwapił się, żeby mu o tym wspomnieć. I bardzo dobrze! Aż strach się bać, o czym by wówczas myślał i co mówił. A dzięki temu, że nie miał o niczym pojęcia, mogłam przynajmniej udawać, że go nie słyszę.
Patrz na to, Bello!, krzyknął Emmett w myślach, zwracając tym samym całą moją uwagę. A kiedy zdał sobie sprawę, że się mu przyglądam, puścił mi perskie oko.
- James – zaczął niby to od niechcenia – chciałbyś może...
- Chciałbyś może wyjść gdzieś z Emmettem? – wtrąciłam szybko, nie dając dojść do słowa bratu. – Wiesz... co jak co, ale w sprawach sercowych Em jest trochę nieśmiały. Bał się wcześniej ciebie o to zapytać. W każdym razie, cóż... Bardzo mu się podobasz i ma nadzieje, że dasz mu szansę.
Kiedy skończyłam, zauważyłam, że każdy przyglądał się mi z ogromnym zdziwieniem, a już szczególnie Emmett. Całkowicie zbiłam go z pantałyku.
Nie minęła jednak chwila nim Jasper, Alice, Esme i po części nawet Rose zaczęli się śmiać. Em rzucił mi zabójcze spojrzenie, a ja najzwyczajniej w świecie próbowałam się powstrzymać od wtórowania reszcie rodziny. Niestety, nie udało się, ponieważ dostrzegłam przerażony wyraz twarzy Jamesa.
Szkoda tylko, że Carlisle tego nie widział – ach, on i ten jego szpital...
Cóż, jakieś dziesięć minut później znów powróciliśmy do poprzednich zajęć. Oczywiście, nie obyło się bez wyjaśnień dla Jamesa, wyzwisk skierowanych do mnie przez Emmetta i ogólnej radości.
Jak tylko sytuacja się trochę uspokoiła, musiał się wtrącić Em, a później dołączył i Jazz. Wspólnie ułożyli historyjkę o tym, że nie miałam na myśli Emmetta tylko siebie. Skończyło się na tym, że o dwudziestej byłam umówiona z Jamesem na prawdziwą randkę.
I po co ja to wszystko zaczęłam?! Myślałam, że mi się upiecze i że nie będę musiała wykonywać tego głupiego zadania. Jesteśmy przecież jako-tako ze sobą związani, więc moi bracia powinni się nade mną ulitować. A nie posyłać prosto w paszczę lwa! Rodzina od siedmiu boleści...
Później było już tylko gorzej. Nawet czas zmówił się przeciwko mnie i biegł nieumiłowanie szybko. Nim się spostrzegłam, mała wskazówka pokazywała już godzinę ósmą, a ja moim ukochanym volvo jechałam wraz z Jamesem do Seattle.
W duszy postanowiłam zemścić się na Emmecie i Jasperze.
Będę miała co robić na randce, zakpiłam.
Zbierało się na deszcz. Niebo zrobiło się strasznie ciemne, a chmury nisko zawisły, wywołując okropną duchotę. Przy takiej pogodzie ludzie szybko zamykali się w domach na cztery spusty. Ci głupcy nawet nie zdawali sobie sprawy, jakie to cudowne uczucie, kiedy malutkie, błyszczące i zimne krople stykają się z ciałem. Co prawda zapomniałam już, jak to jest być człowiekiem, lecz egzystując jako wampir, czuję cały świat podwójnie. Mam niezwykle wyostrzone zmysły i po prostu wiem, że dzięki takim mini-perełkom szczęścia życie staje się lepsze. A fakt, że się moknie przechodzi w zapomnienie.
Niebo przecięła błyskawica, a po niej natychmiast nastąpił grzmot.
Burza to niezwykle magiczne zjawisko.
W tej chwili miałam nieprzemożoną ochotę wyskoczyć z samochodu. Niestety, nadal musiałam siedzieć na dupie, wpatrywać się w jezdnię i słuchać smętnej piosenki w radiu oraz ględzenia mojego towarzysza.
- Czy możesz się z łaski swojej zamknąć? – zapytałam cała w nerwach.
Wampir rzucił mi wrogie spojrzenie, po czym bez zbędnego uprzedzenia otworzył drzwi pędzącego ponad sto kilometrów na godzinę auta i najzwyczajniej w świecie z niego wyskoczył. Lekko zdezorientowana natychmiast wcisnęłam hamulec, przez co samochód zatrzymał się z piskiem opon.
- Zwariowałeś?! – wykrzyknęłam, wysiadając z wozu. James stał parę metrów ode mnie, szeroko się szczerząc. – Mogłeś mi wyrwać drzwi!
I wnet zrzedła mu mina.
Naiwniak pewnie myślał, że się o niego martwię...
- Posłuchaj, Bello – zaczął, podchodząc do mnie wolnym krokiem – musimy coś ustalić...
- Nie, to ty posłuchaj – przerwałam mu, mrużąc gniewnie oczy. Ostatnio zauważyłam, że mam dość dziwną tendencję do wtrącania się komuś w słowo. – Cholernie mnie denerwujesz, mnie i moją rodzinę. Mają cię naprawdę dosyć, a ja cię wręcz nienawidzę. Nie wiem, co sobie ubzdurałeś w głowie, ale między nami nigdy do niczego nie dojdzie. W ogóle mnie nie obchodzisz, rozumiesz, idioto? Dlatego przestać zgrywać takiego pieprzonego bohatera, bo aż rzygać mi się chce na twój widok! Poza tym wyszłam z tobą gdziekolwiek, ponieważ przegrałam zakład.
Skończyłam i gdybym była człowiekiem, na pewno odetchnęłabym głęboko.
James po prostu stał i patrzył. Jedyne, co się u niego zmieniło, to oczy. Zwęziły się minimalnie. Milczałam więc i starałam nie dać po sobie poznać, że się przeraziłam. James w tym momencie przypominał wulkan. Za chwilę nastąpi erupcja i lawa całkiem mnie zaleje, i zginę.
Czemu nie ma ze mną Jaspera albo Emmetta?
Nim się spostrzegłam, James stał tuż przede mną i mocno trzymał za ramiona. Cóż, musiałam przyznać, że był strasznie silny. Miałam wrażenie, jakby powoli miażdżył mi ręce. Warknęłam ostrzegawczo, lecz na nic się to zdało. Poczułam się bezradna po raz pierwszy w życiu.
- Puść mnie – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, próbując się wyrwać. – Odwal się – powtórzyłam i powoli starałam się zebrać w sobie siłę. Wreszcie udało mi się go odepchnąć. James poleciał parę metrów do tyłu, ale nadal stabilnie stał na dwóch nogach.
- Czyżby mała Bella się przestraszyła? – zadrwił wampir i znów zaczął kierować się ku mnie. Przyjęłam pozycję obronną, wysunęłam kły do przodu.
- Nigdy więcej tego nie rób.
Zanim zdążyłam dopowiedzieć coś jeszcze, ten skoczył i prawie zwalił mnie z nóg. Na szczęście refleks wampira zadziałał w porę, więc zamiast upaść na ziemię, wyrwałam się Jamesowi i odskoczyłam parę kroków w bok.
- Jeżeli się teraz poddasz, to przeżyjesz. Inaczej cię zabiję. Żaden inny mężczyzna nie będzie mógł cię posiadać. To mnie jesteś przeznaczona, Bello. Mnie, rozumiesz?
Roześmiałam się wbrew sobie.
- Jesteś jakimś psychopatą, James – stwierdziłam i całkowicie tracąc wolę walki, podeszłam do samochodu. Miałam dość. Poza tym zaczęłam zastanawiać się, czy aby James naprawdę nie jest chory na głowę. Ciekawa byłam, czy zachorował przed przemianą czy zwariował już po.
- Czyli wybierasz tę drugą opcję, tak?
- Jaką drugą opcję? Jesteś popieprzony – mówiąc to, miałam ochotę na niego splunąć. – Po prostu zostaw mnie w spokoju.
- W spokoju? – wyszeptał, ale ja miałam wrażenie, jakby krzyknął. - Już nigdy nie zaznasz spokoju, Bello. Nie, kiedy ja będę żył na tym świecie. Zapamiętaj te słowa, bo na pewno nie rzucam ich na wiatr.
Nie zwracając na niego dalszej uwagi, wsiadłam do samochodu. Zatrzasnęłam drzwi i zapaliłam silnik. Byłam tak wytrącona z równowagi, że odjechałam z piskiem opon.
- Obiecuję.
Usłyszałam z oddali, więc bezmyślnie spojrzałam na lusterko i zauważyłam jego okropny uśmieszek i mrugnięcie oka. Zaczęłam się zastanawiać, a właściwie to byłam pewna, że jeszcze nie raz, nie dwa spotkam Jamesa na ścieżce swojej egzystencji. Chociaż miałam nadzieję, że to tylko ulotne przeczucie. Ponownie popatrzyłam za siebie i widząc, że James wskoczył w zarośla przy asfalcie, odprężyłam się.
Ciekawa byłam reakcji rodziny na pogróżki Jamesa. Chciałabym, by chodziło mu raczej o przestraszenie mnie niż ostrzeżenie przed swoim dalszym działaniem. Czułam w kościach, że zabawa się dopiero zaczęła.
Niebo przecięła kolejna, wyjątkowo jasna błyskawica.
Wybacz, że dopiero teraz...
OdpowiedzUsuńBłąd, o którym wspomniałaś w komentarzu został naprawiony, link działa poprawnie. Wielkie dzięki, że zwróciłaś mi na to uwagę :)
Zapraszam do dalszego czytania :)
Hmmm... "Zmierzch"? W wolnej chwili chętnie wpadnę poczytać :)
Pozdrawiam i jeszcze raz sorry za zwłokę
zonka
Ależ nie ma za co. :)
UsuńZapraszam więc do mnie. I nie piszę tylko o "Zmierzchu". Więcej opowiadań znajduje się na stronie "Opisy historii". Może tam znajdziesz coś ciekawego. :)
Świetne opowiadanie! Masz naprawdę wielki talent! :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa i oryginalna historia - czekam na ciąg dalszy ;)
Dziękuję bardzo. :) Rozdział 5 dodam, jak tylko wróci od bety, ale nie wiem, szczerze, kiedy to nastąpi. :)
Usuń