28. Po co nosić maskę, gdy nie ma się już twarzy?
~Emil Cioran
Ku wielkiej radości uczniów, nareszcie nadeszła sobota, a wraz z nią błogie lenistwo. Niemal każdy, kto miał jakiekolwiek szkolne zaległości, zostawiał je na jutro. Dzisiaj głowę zajmowały bardziej obiecujące myśli, które dotyczyły spotkania sam na sam z ukochaną, najzwyklejszej rozmowy z przyjacielem, odprężającego i samotnego kontaktu z naturą, ćwiczeń do zbliżającego się wielkimi krokami meczu quidditcha czy chwili odetchnienia z zajmującą książką w rękach.
James i Syriusz wybrali trochę inny sposób relaksu, ponieważ spali. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby na zegarach nie wybiła już dwunasta w południe. Siedzieli wczoraj do późna, wspominając stare i dobre czasy, co jakiś czas zapijając wspomnienia mugolskim alkoholem. Do tej pory nie potrafili sobie przypomnieć, kto załatwił im aż tak mocne diabły, po których niemiłosiernie paliło gardło.
Na szczęście wystarczyło tylko krótkie i dość łatwe zaklęcie powstrzymujące kaca, by czuć się… trochę lepiej.
- Już nigdy więcej nie wezmę tego mugolskiego szajsu do ust – poskarżył się Łapa, przymykając oczy, bo zaglądające przez okno jarzące słońce mimo wszystko nie dawało spokoju.
- Ja też.
- A przynajmniej do następnego weekendu.
James wyszczerzył się, z ukosa patrząc na przyjaciela. Chłopcy nie mieli jeszcze siedemnastu lat, a więc pili bezprawnie. Tym bardziej na terenie szkoły, co było absolutnie zabronione i groziło albo powiadomieniem rodziców i srogim szlabanem, albo zawieszeniem w prawach ucznia. Nie chcieli jednak dać sobie z tym spokoju. Ba! Czasami wręcz zakładali się o to, kto więcej wypije i będzie przy tym bardziej trzeźwy.
- To co? Wpadamy dzisiaj do Hogsmeade? – zaczął Potter, ubierając czystą koszulkę, a swoje kroki zwracając w stronę łazienki. Przemył wodą zaspaną twarz, szybko wyczyścił zęby i jeszcze mocniej rozczochrał włosy. – Kończy mi się zapas łajnobomb.
- Czyżbyś myślał o jakimś nowym dowcipie?
- Nie – uśmiechnął się Rogacz – ale łajnobomb nigdy za wiele.
- I tak wiem, że szykujesz coś specjalnego – mówiąc to, Syriusz wywrócił oczami i narzucił na siebie sweter. – To chodźmy teraz na obiad, a z powrotem wybierzmy się tam obrazem na trzecim piętrze. Co ty na to? Chyba że masz zamiar wykorzystać jakieś inne przejście, chociaż szczerze mówiąc, nie będzie mi się chciało przechodzić cały zamek wzdłuż i wszerz.
Rogacz w odpowiedzi wzruszył ramionami, zapatrzywszy się w niebo za oknem.
Black westchnął z rezygnacją. Wczorajszej nocy Syriusz specjalnie zaprawił Jamesa, by wydobyć od niego co poniektóre informacje. Wiadomym przecież było, że na trzeźwo Rogacz nie puściłby pary z ust, a dzięki tej niewinnej sztuczce Łapa przynajmniej wiedział, na czym stoi jego przyjaciel i w jaki sposób próbować mu pomóc. Musiał przyznać, że w trakcie rozmowy momentami był trochę zły za obsesję i upartość Jamesa, bo bez względu o czym by nie dyskutowali, temat zawsze wracał na Evans. Czasami Black zastanawiał się, czy w którymś momencie rzekoma miłość do Lily nie przerodziła się w psychiczną chorobę.
Te chaotyczne rozmyślania przerwało wtargnięcie Petera do dormitorium. Widząc Jamesa i Syriusza, rzucił im pogardliwe spojrzenie. Stał w drzwiach jeszcze parę sekund, by bez słowa podejść do kufra, wyciągnąć z niego bliżej nieokreśloną rzecz i z równie dumną postawą skierować się do wyjścia.
- Glizdek, czy coś…
Rogacz zamilkł, kiedy w odpowiedzi usłyszał głośne trzaśnięcie drzwiami. Ze zdziwieniem zarejestrował, że od jakiegoś czasu kompletnie nie rozmawiał z przyjacielem. Zrobiło mu się żal Petera, ale przede wszystkim czuł wstyd. Jak mógł być aż tak zajęty sobą, żeby nie zwrócić uwagi na otaczających go przyjaciół? Wbrew wszystkiemu Peter nie zachowywał się normalnie. Właściwie to przez moment James w jego brązowych oczach dostrzegł całkowicie inną osobę traktującą ludzi niczym robaki. Albo starającą się traktować.
Popatrzył z niepokojem na Syriusza.
- Nie uważasz, że z Peterem…
- Coś jest nie tak? – dokończył Syriusz. - Tak.
Przez chwilę w pomieszczeniu panowała cisza.
- Co ty na to, żebyśmy zrezygnowali dzisiaj z obiadu i Hogsmeade? – zapytał James i właściwie nie oczekując odpowiedzi, jednym susem doskoczył do szafy. Jakiś czas grzebał w niej starannie, by wyciągnąć najpierw pelerynę niewidkę, a potem większy pergamin. Przesunął po nim końcem różdżki, mrucząc coś niewyraźnie pod nosem. W mig na żółtej powierzchni zaczęły pojawiać się kontury i wiele krążących wokół kropek z nazwiskami. W skupieniu rozpoczął przeglądać wszystkie warstwy papieru.
- A musimy z obiadu?
James podniósł głowę, nic nie mówiąc.
- Dobra, ale później pójdziemy do kuchni. A tak w ogóle to chodzi za mną kawa z odrobiną spienionego mleka…
Syriusz westchnął smętnie, przypominając sobie też przecudny aromat i smak.
- Lepiej mi pomóż, to szybciej się uwiniemy – zarządził James, rzucając w Syriusza plikiem pergaminów.
Nie minęło pięć minut, kiedy ciszę w dormitorium przerwał krzyk Syriusza.
- Jest!
Łapa zwinnym ruchem zarzucił na siebie pelerynę, którą po chwili okrył również Jamesa. – Kieruje się w stronę lochów.
- Po co?
- Nie mam pojęcia, ale coś czuję, że wpakował się w niezłe łajno. W końcu kto normalny szedłby prosto do jaskini węży?
- Może Peter nawdychał się oparów z eliksirów? – zaproponował James z kwaśną miną.
Starali się biec korytarzami jak najciszej potrafili, zręcznie omijając napotykanych po drodze uczniów. Nie byłoby miło, gdyby na kogoś przez pomyłkę wpadli. Jeszcze skonfiskowaliby im pelerynę niewidkę, a do tego nie mogli dopuścić. Tylko dzięki niej udawało im się niepostrzeżenie zrobić aż tyle kawałów i straszna byłaby szkoda, gdyby te raptownie się skończyły. W końcu czym byłaby szkoła bez legendarnych Huncwotów i ich niezaprzeczalnie najlepszych żartów?
Syriusz, który trzymał w dłoniach mapę, raptownie się zatrzymał, przez co James niechcący na niego wpadł. Potter chciał powiedzieć coś do słuchu przyjacielowi, jednak szybko zaniechał. Patrzył prosto na Malfoya, Yaxleya i najstarszą Blackównę, którzy bezceremonialnie drwili z Glizdogona.
- Jesteś pewien, Pettigrew? – zakpiła Bellatrix. – Nie stchórzysz i nie uciekniesz jak szczur?
Peter, będąc lekko przerażonym, machinalnie i szybko pokręcił głową, wywołując tym samym śmiech u Heathera.
Nagle do uszu zebranych dotarł skądś głośny syk.
James za to przeklął szpetnie w myślach, patrząc przepraszająco na obolałą minę Syriusza, któremu niechcący nadepnął na stopę.
- Potter, Black, Lupin! – warknął zdenerwowany Malfoy, dając parę kroków do przodu. – Wiem, że tu jesteście! Accio peleryna!
Huncwoci bez zastanowienia mocniej złapali za materiał, aby ten przypadkiem nie pofrunął prosto w ręce Ślizgona. Ze zdziwieniem zorientowali się, że peleryna niewidka ani drgnęła. Wypuścili z ulgą wstrzymywane powietrze. Szybko musieli się zreflektować, gdyż Bellatrix z furią w oczach zaczęła rzucać zaklęcia gdzie popadnie. Cofnęli się o parę kroków, nawet nie śmiąc zdradzić miejsca swojej kryjówki. Nie chcieli, aby Peter miał większe kłopoty. Tym bardziej że aktualnie znajdował się w rękach Ślizgonów. I to dosłownie, ponieważ Yaxley trzymał go za ramię.
- Popieprzyło cię, Bella? – doskoczył do dziewczyny Lucjusz, starając się wyrwać jej różdżkę. – Chcesz przyciągnąć tutaj nauczycieli? Myśl czasem, idiotko!
Bellatrix zmrużyła groźnie powieki.
- Idziemy.
Malfoy popchnął Gryfona w stronę przejścia do pokoju Slytherinu.
- Musimy go odbić – szepnął Syriusz Jamesowi do ucha. – Przecież nie możemy zostawić Glizdka na pastwę węży.
- Zwariowałeś? Jeżeli Glizdek z nimi spiskuje, będzie miał przesrane. Będzie zdrajcą, Łapa. Słuchaj. Ale nie, posłuchaj mnie – chwycił przyjaciela za rękę, widząc, że Syriusz zaczyna podchodzić bliżej. - Wrócimy teraz do…
- Przecież znamy hasło! Jesteśmy też pod peleryną, o czym nikt oprócz nas nie wie. To idealna szansa, by zobaczyć, co łączy Glizdka z tą czystokrwistą bandą idiotów!
- Lepiej zrobimy, jeżeli pójdziemy do dormitorium i tam na niego poczekamy, obserwując mapę. Poza tym dziwnie będzie wyglądać Kamienna Ściana, która nagle sama się odsunie.
James wyglądał i mówił bardzo poważnie, wywołując tym samym zaskoczenie u Łapy.
- Co się z tobą stało, Rogacz?
- Myślę i tobie też radzę zacząć.
- A to przypadkiem nie boli?
Potter uniósł brwi do góry i parsknął śmiechem. W lepszych humorach skierowali kroki do dormitorium, postanawiając jednak wcześniej zahaczyć o kuchnię. Pora obiadowa skończyła się godzinę temu, a byli cholernie głodni. Zdjęli pelerynę w jednej z pustych klas, by szło im się wygodniej. Nie chcieli tracić czasu, więc zaczęli zastanawiać się nad przyczynami dziwnego zachowania Glizdogona.
Nagle wpadli prosto na Lily, która trzymała za rękę jakiegoś małego chłopca.
*
Dumbledore z uwagą wpatrywał się w kominek. Siedział na fotelu w gabinecie, rozmyślając i jednocześnie rozmawiając z portretami byłych dyrektorów Hogwartu. Pierwsze parę tygodni tuż po objęciu stanowiska po profesorze Dippecie, nie potrafił przeboleć, że dosłownie patrzyli mu na ręce. Czuł się mało swobodnie. Niemniej, wraz z biegiem czasu przyzwyczaił się do obecności martwych poprzedników, a nawet był rad z ich na początku częstej, a później coraz rzadszej pomocy.
- Co masz zamiar z tym zrobić, Albusie? – zapytał Everard. – Powiesz reszcie?
- Tak. Myślę, że na razie wystarczy wtajemniczyć Josepha, Alastora, Edgara, no i paru innych przyjaciół.
- Tylko ich? – prychnął Nigellus. – Blackowie to wspaniały i czystokrwisty ród, którego nie powinieneś pomijać. Pamiętaj o tym.
- Dobrze wiesz, Phineasie, że Blackowie w stu procentach popierają głoszone „prawdy” Voldemorta. Nie można im ufać.
Od kiedy Albus po raz pierwszy usłyszał o poczynaniach Toma Riddle’a, którego bądź co bądź sam sprowadził do szkoły, od razu się zainteresował. Przeglądał wszystkie artykuły, zbierał informacje. Ciągle próbował dowiadywać się czegoś nowego, a coraz straszniejsza wiedza wcale nie zmniejszała zmarszczki na jego czole. Jakiś czas temu postanowił zacząć działać. Nie miał zamiaru czekać, aż sytuacja nabierze rozpędu i zło zacznie chodzić po ulicach, siejąc panikę, ból i rozpacz. Chociaż ostatnio w gazetach nie pojawiało się nic innego. Albus ze smutkiem zauważył, że dziecięca, niewinna radość, jaka jeszcze parę lat temu nie opuszczała murów Hogwartu, teraz zamieniła się w bezdenny smutek i ciągłe zamartwianie losem najbliższych osób.
Kątem oka zerknął przez okno na pokryte śniegiem błonia i aż westchnął z rozkoszy. Uwielbiał zimę nade wszystkie pory roku. Świat wydawał się bezbronny, czysty, po prostu piękny. Śnieg miał w sobie coś z magii, mróz przyjemnie szczypał w nos, a wypuszczana z oddechem para wywoływała uśmiech. Po spacerze zmarznięte ciało przyjemnie ocieplała gorąca czekolada lub miód pitny dla bardziej wybrednych.
- Dzień dobry, Albusie.
Dumbledore drgnął, widząc parę piwnych oczu Josepha Roshida. Po chwili spojrzenie przeniósł nieco niżej, wprost na małego chłopca z niebieskimi włosami. Ze zdziwienia uniósł brwi.
Pan Roshid parsknął śmiechem.
- Harry postanowił pobawić się eliksirami. Nie pytaj – zakończył temat i wziął syna na ręce, by ten przypadkiem nie nabroił, tym bardziej że malec już zaczął kierować się do dziwnie wyglądających sprzętów. – Wybacz, Albusie, ale nie miałem go z kim zostawić. Zaraz pójdę poszukać Lissie, to go popilnuje, a my będziemy mogli spokojnie porozmawiać. Ten mały chochlik nie wysiedzi na miejscu pięciu minut i będzie nam tylko przeszkadzał. To nie będzie problem, prawda?
Dyrektor uśmiechnął się dobrotliwie, wyciągając w kierunku chłopca miseczkę z mugolskimi cukierkami, które ostatnio koiły jego podniebienie. Jak się spodziewał, Harry rzucił się na słodycze i dumnie pokazał ojcu pełne garści. Joseph w odpowiedzi wywrócił oczami.
- Oczywiście, że nie – powiedział Dumbledore, wstając z krzesła i idąc w stronę ogromnych, dębowych drzwi. – Właściwie to nawet lepiej, bo obiecałem zajrzeć na moment do Horacy’ego w sprawie zakupu paru składników.
Mężczyźni wraz z Harrym zeszli spokojnie po schodach, ale kiedy dotarli do końca korytarza, musieli się rozdzielić. Joseph z tęsknotą przyglądał się murom Hogwartu, wspominając czasy, gdy sam był jeszcze uczniem. Z czułością popatrzył na synka. Chłopiec nawet nie spodziewał się, że za parę lat będzie przemierzał te korytarze z całkowicie innych powodów niż poszukiwanie siostry.
- Gdzie idziemy, tato? – zapytał malec, zagryzając dolną wargę.
- Do pokoju wspólnego Krukonów. Musimy znaleźć Liss. Zostaniesz z nią przez chwilę, dobrze, Harry? Tata musi załatwić pilną sprawę.
- To szybko! Biegnij, tato! Muszę opowiedzieć Lisi historyjkę z tym szczurem! – wykrzyknął z radością chłopiec, próbując wyrwać rękę z uścisku ojca. Joseph na tyle jednak znał syna, że nie dał się sprowokować. Trzymał mocno, zdając sobie sprawę, że gdyby tego nie zrobił, Harry uciekłby prosto przed siebie. A później pan Roshid musiałby go szukać po całym Hogwarcie, co raczej nie byłoby zbyt interesującym zajęciem.
Wychodząc zza zakrętu o mały włos nie zderzył się z dwoma dziewczynami, które głośno się o coś sprzeczały. Szybko zamilkły, widząc, że wpadły na jakiegoś starszego pana z dzieckiem. Mimo wszystko był to niecodzienny widok w Hogwarcie.
Nagle brunetce zaświeciły oczy.
- Pan Roshid? – zapytała trochę niepewnie, ale gdy mężczyzna pokiwał głową, uśmiechnęła się serdecznie. – A ty to pewnie Harry, prawda? Jestem Dorcas.
Wyciągnęła rękę, którą Joseph uścisnął niemal natychmiastowo.
- Dorcas Meadows, tak? Lissie opowiadała mi o tobie co nieco.
- Mam nadzieję, że pan jej wtedy nie słuchał – parsknęła śmiechem. – Pewnie bredziła.
Joseph otwierał buzię, aby odpowiedzieć równie żartobliwie, ale poczuł, jak Harry ciągnie go za rękaw. Spojrzał na syna i zorientował się, że mały powoli traci cierpliwość. Westchnął ociężale. Musiał się śpieszyć, ponieważ nie chciał, by Harry narobił rabanu.
- Widziałaś gdzieś może Liss?
Dorcas zastanowiła się chwilę.
- Ostatnio była z Remusem i Lily w bibliotece, ale pewnie już poszli do wieży Gryfonów. Jeżeli skręci pan teraz w prawo, to może zdąży pan przed nimi. Jakby się jednak nie udało, hasło to „rodzynki w czekoladzie”. A teraz przepraszam, ale obiecałam komuś, że pójdziemy razem do Hogsmeade.
Joseph kiwnął głową w podziękowaniu i nim się zorientował, dziewczyny go wyminęły. Mężczyzna czuł, że nie będzie miał problemu ze znalezieniem pokoju wspólnego Gryffindoru.
- Harry, uspokój się – westchnął głośno, czując szarpanie. – Zaraz…
- Lisi!
Chłopiec od razu zauważył na końcu korytarza znajomą burzę rudych włosów. Bez zastanowienia wyrwał się ojcu i poleciał do siostry. Wpadł na nią, uśmiechając się szeroko. Lissie wybałuszyła oczy, będąc w kompletnym szoku. Lily i Remus, z którymi wracała do wieży, również wyglądali na zdezorientowanych.
- Harry! Ile razy ci powtarzałem, żebyś się grzecznie zachowywał? Cześć, kochanie – zwrócił się do córki, a jego rysy momentalnie złagodniały. Nie widział jej prawie od siedmiu miesięcy i niesamowicie się stęsknił.
Lissie szybko puściła rękę Remusa, co nie uszło uwadze Josepha, i pocałowała ojca w policzek.
- Co tutaj robisz, tato? I to jeszcze z Harrym.
Uśmiechnęła się do brata kurczowo trzymającego ją za ramię i zmierzwiła mu włosy. Pięciolatek wydął śmiesznie usta, ale nie mógł się teraz denerwować. Miał przecież Lisi tyle do opowiedzenia!
- Dzień dobry, panie Roshid. Jestem Remus Lupin – przywitał się i podał rękę Josephowi. Za jego przykładem poszła Lily, która z ciekawością przyglądała się bratu swojej przyjaciółki. Harry również zwrócił na nią uwagę i zmarszczył czoło.
- Ty też masz czerwone włosy. Dlaczego?
- A czemu ty masz niebieskie?
Lily uniosła brwi do góry, czekając na odpowiedź. Nigdy w życiu nie widziała tak słodkiego dziecka, w którego oczach jawił się zawadiacki błysk. Przeczuwała, że jest z niego mały urwisek.
- Wylałem na siebie eliksir – wypiął dumnie pierś – a ty też?
- Nie – zaśmiała się – ja się już taka urodziłam.
- Masz takie same włosy jak Lisi. Mogę je dotknąć?
- Harry! – skarcił chłopca ojciec. – Przepraszam za niego. Harry nigdy nie potrafi się zachować w towarzystwie, a potem ja muszę się za niego tłumaczyć.
- Nic nie szkodzi – uśmiechnęła się Lily i kucnęła obok chłopca. Wyciągnęła w jego stronę głowę, po czym podała mu kosmyk włosów. – Proszę bardzo.
Joseph pokręcił głową, widząc, jak Harry z szeroko otwartymi oczami zaczyna bawić się włosami Lily. Bez dalszego komentarza zwrócił się do córki, która szeptała coś na ucho temu chłopakowi… Remusowi. Miał dziwne wrażenie, że pomiędzy tą dwójką jest coś więcej niż przyjaźń i oczywiście nie byłby dobrym ojcem, gdyby nie zaczął drążyć tematu.
- Lissie, kochanie, czy ten młodzieniec to twój chłopak?
Dziewczyna zarumieniła się, kiwając powoli głową, a Remus lekko skrępował.
- Od kiedy się spotykacie?
- Jakoś od świąt – zamyśliła się Lissie, dalej nie wiedząc, czego się spodziewać po ojcu. – Miałam ci powiedzieć, ale jakoś tak wyszło, że…
- Córeczko, nie musisz mi się tłumaczyć. Postąpiłaś tak, jak uważałaś to za słuszne. Chciałbym jednak dowiedzieć się o Remusie paru rzeczy. Jak tylko porozmawiam z Albusem, z wami też będę sobie musiał uciąć pogawędkę.
- Ale tato... – jęknęła dziewczyna.
- Żadne "ale", Lissie. Muszę się dowiedzieć, czy aby Remus traktuje cię należycie. Żeby się dalej spotykać, musicie zdobyć moje pozwolenie. I nie patrz tak na mnie, kochanie.
- To jest niesprawiedliwe. Mogę się spotykać z kim zechcę!
- Khm – wtrąciła się Lily, zwracając na siebie uwagę wszystkich – jeżeli pan chce, panie Roshid, to mogę zająć się Harrym, a pan porozmawia z Liss i Remusem. I z profesorem Dumbledorem.
Lupin tak spojrzał na przyjaciółkę, że Evans od razu opuściła wzrok.
- Byłbym ci niesamowicie wdzięczny, Lily – uśmiechnął się do Gryfonki, po czym spojrzał na syna. – Harry, pójdziesz teraz z Lily, dobrze? Tata musi porozmawiać z Lissie.
- Coś przeskrobała?
Joseph nie odpowiedział, więc chłopiec tylko wzruszył ramionami. Uśmiechnął się do Lily i złapał ją za rękę, próbując ciągnąć przed siebie.
- Chodź, pokażesz mi zamek?
Lily przytaknęła i po raz ostatni rzuciła przepraszające spojrzenie przyjaciołom. Nie chciała ich tak wrabiać, ale pomyślała, że tak będzie najlepiej. Chciała, żeby pan Roshid od razu poznał chłopaka córki, by później nie miał do niej pretensji. Miała nadzieję, że dzięki temu związek jej przyjaciół wskoczy na wyższy poziom i będą ze sobą jeszcze bardziej szczęśliwi. Rudowłosa przeczuwała, że powoli zaczęła budować się ich przyszłość i całym sercem pragnęła, by Lissie i Remus byli razem jak najdłużej, a najlepiej to do końca.
W lepszym humorze zaczęła pokazywać Harry’emu zakamarki Hogwartu i to właśnie doprowadziło ją do sytuacji, kiedy twarzą twarz stanęła z Jamesem i Syriuszem.
Uśmiechnęła się do nich serdecznie, a chłopaki zrobili ogromne oczy.
Po prawie dwugodzinnym spacerze rudowłosa miała już serdecznie dość Harry’ego. Chłopczyk zamęczał ją ciągłymi pytaniami, na które odpowiedzi były albo za głupie i niedorzeczne, albo zbyt inteligentne. Czasami zdarzały się również takie z doczepioną etykietką, na której gościł napis: „przeznaczone dla dorosłych”.
- Jak dobrze, że was widzę – odetchnęła głęboko, po czym zwróciła się do chłopca: - Harry, to jest wujek Syriusz i wujek James. Teraz pobawisz się z nimi, dobrze? Bo ciocia Lily musi…
Łapa nagle uniósł wysoko ręce do góry i cofnął się o parę kroków.
- O nie! – jęknął zdruzgotany. – Nie chcę mieć do czynienia z żadnymi dzieciakami. Nie wrobisz mnie w bycie opiekunką, Lilka.
I rzucił się do ucieczki, nawet nie zwracając uwagi dokąd. Evans błagalnie popatrzyła na Jamesa, ale ten od razu wyrwał za przyjacielem.
- Łapa! Zaczekaj na mnie!
- Tchórze! – krzyknęła za nimi dziewczyna i zaczęła głośno chichotać. Kiedy już zdołała się uspokoić, popatrzyła na zdziwionego Harry’ego. – Przedstawię cię więc wujkowi Patrickowi. On na pewno będzie chciał się z tobą pobawić. Już ja go do tego przekonam.
*
Kolejne miesiące płynęły spokojnie, ale i szybko. Nim można było się zorientować, kalendarze pokazywały końcówkę maja, kiedy błonia pokrywała już bujna i zielona trawa. Uczniowie coraz częściej wychodzili na świeże powietrze i siadając na kocach przy jeziorze lub pod drzewami, odrabiali prace domowe lub – w przypadku siódmoklasistów – pilnie uczyli się do egzaminów.
W przeciągu tych trzech miesięcy mało się zmieniło. Joseph zaakceptował chłopaka córki bez przeszkód, więc aktualnie Lissie i Remus spędzali razem większość czasu, obściskując się czy szepcząc sobie czułe słówka. Z początku James i Syriusz dokuczali przyjacielowi i nie potrafili mu darować, że nic im nie powiedział o posiadaniu dziewczyny, ale sytuacja z czasem się unormowała. Lupin musiał tylko napisać za przyjaciół po pięć esejów i przyznać się McGonagall do kawału, którego wcale nie zrobił.
Ann wiedziała, że powinna cieszyć się ze szczęścia przyjaciół, ale widząc ich nawet przytulonych, czuła, jak jej serce kruszy się na kawałki. Na szczęście nikt do tej pory nie poznał jej prawdziwych uczuć, chociaż parę razy Dorcas mogła coś przyuważyć. Nie wspomniała jednak o tym ani słowem, więc Ann chwilowo była bezpieczna. Wielokrotnie próbowała skupić uwagę na jakimś innym chłopaku, ale ciągle powracała myślami do Remusa. Starała się jednak, wiedząc, że pewnego dnia wreszcie zapomni o miodowych tęczówkach chłopaka.
Syriusz i James nadal zachowywali się tak samo, co chwila żartując oraz denerwując woźnego i jego kotkę. Rogacz dalej rzucał Lily maślane spojrzenia, ale odkąd dziewczyna związała się z Patrickiem ani razu nie starał się z nią umówić ani w jakikolwiek inny sposób zwrócić na siebie jej uwagę. Przyglądając się, jak Evans szczęśliwie gruchała ze Smithem, czasami miał odruch wymiotny, ale uważał, że ich związek i tak nie ma szans. Postanowił na razie dać Lily wolną rękę, by zrozumiała, że kocha tylko i wyłącznie jego, Jamesa. Starał się nie zostawać dłużej sam na sam z rudowłosą, nie chcąc palnąć przy okazji czegoś głupiego, przez co ich przyjaźń lekko ucierpiała.
Dorcas jak to Dorcas, starała się udawać twardą i pewną siebie, ale czasami najzwyczajniej zamykała się w łazience i płakała. Na początku kwietnia dostała wiadomość od rodziców, w której napisali, że ją wydziedziczają. Stwierdzili, że dziewczyna nie ma w sobie za grosz charakteru i nie chcą mieć takiej córki. Wystarczył im syn, który skończył Durmstrang i aktualnie pracował Ministerstwie na bardzo ważnym i wysokim stanowisku. Nie powiedziała jednak o tym nikomu, mając nadzieję, że poradzi sobie sama.
A Lily z całych sił pragnęła przekonać przyjaciół do Patricka. Ogólnie nie okazywali wobec niego już tak wrogiej niechęci jak na początku, nawet czasami zamienili z nim słówko czy dwa, ale Evans wiedziała, że to tylko pozory. Będąc ze Smithem, czuła błogi spokój i powoli zrastające się serce rozpadłe po śmierci rodziców. Wreszcie całkowicie doszła do siebie, na powrót stając się starą Lily. Nie mogła jednak zapomnieć o Jamesie i jego bezwarunkowej pomocy, kiedy straciła pamięć. Czuła, że jest przyjacielowi wiele winna, ale ten niczego od niej nie chciał, a ostatnio nawet coraz rzadziej z nią rozmawiał. Lily miała wrażenie, że powoli traci Jima, ale wraz z początkiem lata postanowiła, że nie pozwoli mu się od niej odwrócić. Obiecała, że znów poczują się jak rodzeństwo.
Dlatego więc zorganizowała piknik na trawie.
Wtulając się w Patricka opartego o pień drzewa, wpatrywała się w przekomarzających się Syriusza i Lissie. Rozmawiali o nadchodzącym meczu quidditcha i o jakichś zwodach, o których Lily słyszała po raz pierwszy w życiu. Wywracając oczami, przeniosła spojrzenie na Ann czytającą zawzięcie książkę. Evans obstawiała kolejny romans ulubionej autorki Wisborn, Mirabelli Wshiport. Remus grał z Dorcas i Jamesem w Eksplodującego Durnia. Brakowało jej jedynie Petera, który już od dawna postanowił zerwać kontakt z dawnymi przyjaciółmi. Od paru miesięcy zadawał się wyłącznie ze Ślizgonami. Lily wiele razy widziała, jak Lucjusz Malfoy znęcał się nad chłopakiem, co chwila się z niego śmiejąc i dręcząc.
Powoli zaczęło jej się nudzić, więc szturchnęła Patricka w bok.
- Śpisz? – spytała i nie otrzymawszy odpowiedzi, wzruszyła ramionami. – To śpij.
Wyplątała się z ciasno obejmującego ją ramienia Krukona i z przyjemnością dołączyła do grających w karty przyjaciół. Postanowili podzielić się dwie grupki, więc koniec końców grała z Jamesem przeciwko Dorcas i Remusowi. Parę minut później chichotała jak szalona, widząc Rogacza całego uwalonego w popiele. Dor jej wtórowała, ale to Lily zwichrzyła Potterowi włosy i przetarła mu policzek od nadmiaru sadzy. Chociaż w rzeczywistości jeszcze bardziej ją roztarła.
- No, teraz wyglądasz pięknie, Jim.
Uśmiechnęli się do siebie, wracając do gry.
Evans nie miała pojęcia, że Patrick obserwuje ją spod przymrużonych powiek, a jego wcześniej dobry humor całkiem się zepsuł. Smith wyłącznie ze względu na Lily godził się przebywać w towarzystwie jej przyjaciół. Tolerował jedynie Ann i Remusa, z którymi czasami miło dało się porozmawiać, reszty po prostu nie lubił.
Nikt również nie zauważył chłopaka siedzącego przy murze Hogwartu i dokładnie śledzącego każdy ich ruch. Mimo naprawdę słonecznego dnia miał na sobie sweter z godłem Slytherinu na piersi.
Ach, to było genialne! Bardzo mnie zaciekawił ten rozdział, więc dodaję Cię do obserwowanych ;) Wszystko jest świetnie opisane... Pozazdrościć talentu tylko mogę. Szczególnie spodobała mi się końcówka- była supermegafoxyawesomehot!
OdpowiedzUsuńA co do supermegafoxyawesomehot- aaaaaaaaaaaa jak miło mi jest patrzeć na (jak sądzę) blog fanki Starkidów! Ja też ich uwielbiam! Joe Walker jako Umbridge na Twoim zdjęciu dosłownie zmusił mnie do przeczytania Twojego bloga (opłaciło się :D ) Ja też na profilowym mam Starkidów! ;)
Mam nadzieję, że nie będzie Ci przeszkadzać jeśli zareklamuję tu fanpage na facebooku mojej koleżanki o Starkidach. :)
https://www.facebook.com/pages/Fani-Starkid%C3%B3w-Polska/240064342808730?fref=ts
No i też zapraszam na mojego bloga harrypotter-narnia.blogspot.com
Całusy,
Mystery :*
Dziękuję i cieszę się zarazem. :)
UsuńTaaak, grupa Starkid... Oni są najlepsi. Niezliczenie wiele razy oglądałam AVPM i resztę. Znam chyba dialogi nawet na pamięć. Właśnie widzę, ciekawe zdjęcie. :P Swoją drogą, wiesz może gdzie można obejrzeć Me and my Dick z polskimi napisami? Bo chyba szukałam wszędzie, ale nic nie mogłam znaleźć. :(
Zdaje się, że nie ma polskich napisów. :( Polecam obejrzenie z angielskimi napisami, można całkiem sporo zrozumieć ;) STARKIDZI SĄ NAJLEPSI. POTWIERDZAM :D
UsuńHej, hej, hej! Nie żebym ja była lepsza, ale kiedy kolejne Drabble albo rozdział Dramione? Hmm?
OdpowiedzUsuńJa tu czekam i czekam, a Ty nie dodajesz ;/
Odiumortis.
Dramione jak i drabble niebawem się pojawią. Dodam to, które zgłosiłam do konkursu na SDHL. :)
UsuńKtóre dodałaś? Proszę powiedz, nie wygadam nikomu ;D
UsuńNie powiem. Dowiesz się niebawem. :)
UsuńA Ty też napisałaś, tak? :D
Tak ;D
UsuńMam do Ciebie też pytanie... Czy masz konto na forum mirriel i nazywasz się tam też "Ew." ? ;)
To mnie zaskoczyłaś. :) Tak, Ew. Też masz konto ma Mirriel? :P
UsuńSkomentowałaś mój wierszyk "Dawno, dawno temu, gdy Tom potrafił jeszcze kochać..." ;D
UsuńSwoją drogę podniosłaś mnie tym na duchu ;p
Myślałam, że wierszyk jest aż tak zły, że nawet nikt nie ma sił go skomentować ;D
Naprawdę to był Twój? To mnie zaskoczyłaś. Jaki ten świat mały. :P
UsuńRównież się zdziwiłam gdy zobaczyłam "Ew." , ale pomyślałam, że pewnie ktoś inny też może mieć taką nazwę... A potem mnie olśniło, żeby Coe zapytać ;P
Usuń