Rozdział IV
W Davida wpatrywałam się z szeroko otwartymi oczami.
- Co? – zdołałam jedynie powiedzieć. – Jak to? Kto?
- Powiedziała, że będziesz ją znać – odpowiedziawszy, wzruszył ramionami. – Zanim jednak stąd wyjdziesz, powiedziała, że chciałaby zamienić z tobą słówko na osobności. Miałabyś coś przeciwko, gdyby tu do ciebie zeszła? Chwilowo nie mamy innych wolnych pomieszczeń…
- Pytasz się, czy osoba, która za mnie zapłaciła, może się ze mną widzieć? Oczywiście, niech tu przyjdzie! – odparłam, szybko kiwając głową. Natychmiast usiadłam na łóżku i wygładziłam spodnie. Starałam się też przeczesać skołtunione włosy palcami, ale zaniechałam. Założyłam na głowę czapkę, to musiało wystarczyć.
David uśmiechnął się lekko.
Nie minęła chwila, a w drzwiach stała…
- Penelope? – zapytałam kompletnie zaszokowana. Była to ostatnia osoba, której mogłam się spodziewać. Chociaż właściwie nikogo się nie spodziewałam, ponieważ od śmierci rodziców zawsze byłam sama. Dlaczego więc kompletnie obca osoba wydała na mnie pieniądze? Zmarszczyłam czoło, kompletnie nic nie rozumiejąc.
- Jeny – odparła tylko, wchodząc do środka. Rozglądała się z wyraźnie skwaszonym wyrazem twarzy. – Chyba tu o ciebie nie dbają.
- Co? – zapytałam. – Ten areszt jest najlepszym, co mi się w życiu przytrafiło.
- Och! Tak mi przykro, Jeny – westchnęła, siadając koło mnie na łóżku.
- Dlaczego za mnie zapłaciłaś? Jak mnie znalazłaś? Czemu? – pytałam, z uwagą wpatrując się w jej zielone oczy. Twarz miała łagodną, ale ewidentnie czymś zatrwożoną. Czyżby przejmowała się właśnie mną? Prychnęłam w myślach, mózg zaczynał płatać mi figle.
- Widziałam twoje zdjęcie w wiadomościach – odparła. – Od razu cię rozpoznałam, mimo że nie miałaś wtedy czapki.
Uśmiechnęła się serdecznie.
- I postanowiłaś za mnie zapłacić?
- Tak naprawdę chciałam poznać twoich rodziców.
- Hę?
Chyba byłam totalnie nierozgarnięta, bo nie rozumiałam niczego, co do Penelope do mnie mówiła.
- Ech, Jeny – westchnęła, zakładając nogę na nogę. – Przyszłam tu już wczoraj w nocy. Poprosiłam o twoje akta, ale powiedziano mi, że nie jesteś skora do mówienia i tak naprawdę nic o tobie nie wiedzą. Szczerze mówiąc, przychodząc tutaj dzisiaj, byłam pewna, że rodzice już dawno się po ciebie zgłosili, a jedyne z czym się teraz zmagasz, to oskarżenie o kradzież.
- Nikt nie zadzwonił.
- Nikt nie zadzwonił – potwierdziła moje słowa, a w jej głosie usłyszałam smutek. – Za to rozpoznało cię paru właścicieli sklepów, w których kradłaś. Wnieśli oskarżenie, a sprawa oficjalnie trafiła do sądu.
- Co?! Nie, to nie może być prawdą! – wykrzyknęłam przerażona, chowając twarz w dłoniach. – Nie mogę trafić za kratki, Penelope.
- Wiem. I nie trafisz, Jeny.
- Jak to?
- Pomogę ci.
Założyłam ręce na piersi i zmrużyłam oczy. Ona wydawała się za bardzo pomocna.
- Dlaczego?
- Nie wiem – mówiąc, wzruszyła ramionami. – Mam syna i po prostu wyobraziłam go sobie w twojej sytuacji.
- Aha – odparłam jedynie, odwracając wzrok. – Rozumiem.
Przez chwilę wokół nas panowała dość krępująca cisza. Wreszcie Penelope ją przerwała, z wahaniem kładąc rękę na moim ramieniu. Wzdrygnęłam się, niegotowa na jakikolwiek dotyk, co kobieta od razu zauważyła. Zabrała dłoń, ale nie przestała z uwagą lustrować mnie wzrokiem.
- Musisz powiedzieć mi prawdę, Jeny. Inaczej nie będę potrafiła ci pomóc. Zaufasz mi?
Już dawno nie stoczyłam takiej bitwy myśli, jak w tamtym momencie. Rozsądek jednak wygrał. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że ktoś wreszcie musiał się dowiedzieć, a skoro Penelope mi pomogła, zasługiwała na szczerość.
Powoli pokiwałam głową.
- Świetnie! – uśmiechnęła się wyraźnie zadowolona. – Zanim jednak porozmawiamy, zabiorę cię stąd. Nie mogę dłużej patrzeć na ten przeklęty kolor ścian. A te łóżka? Koniecznie musisz się wykąpać, żeby nie złapać jakiejś choroby.
Wykrzywiłam usta, zaczynając się bać. Kiedy tylko Penelope pozna prawdę, nie będzie chciała mnie znać. W końcu kto chciałby utrzymywać znajomość ze złodziejką, która od ponad roku tułała się po ulicach? Jak miałam wytłumaczyć, że to, co teraz widziała, było najlepszym, co mi się od dawna trafiło?
- Pójdziemy teraz po twoje rzeczy, dobrze, Jeny?
Kiwnęłam głową, opuszczając ją i z odrazą przyglądając się swoim czarnym paznokciom. Przecież wyglądałam jak upiór, dlaczego więc ktoś taki jak Penelope chciała w ogóle ze mną rozmawiać? Jakim cudem odwdzięczę się jej za wpłatę kaucji, skoro byłam biedna jak mysz kościelna?
W ciągu następnej godziny odzyskałam plecak, pożegnałam się z Davidem, któremu wreszcie podziękowałam, i siedziałam w ogromnym, luksusowym samochodzie z przyciemnianymi szybami. Penelope prowadziła spokojnie i w skupieniu, co chwila podśpiewując piosenki lecące z radia. Ja zaś ze strachem wyglądałam przez okno, wyrywając skórki przy paznokciach. Siedząc, próbowałam zajmować jak najmniej miejsca, by nie pobrudzić sobą tapicerki. Siłą woli powstrzymywałam się, by nie przejechać po niej ręką. Chciałam poczuć jej delikatność pod palcami.
Ku mojemu zdziwieniu, zatrzymałyśmy się przed kawiarnią. Zaparkowała przed wejściem, po czym zgasiła samochód i wysiadła. Szybko poszłam w jej ślady i nim się obejrzałam, siedziałyśmy w środku na kanapie, a Penelope zamówiła sobie kawę ze śmietanką.
- Na co masz ochotę? – zapytała, podsuwając mi pod nos menu. – Wybierz co tylko chcesz, ja płacę.
Przejrzałam pozycje w karcie, ale widząc ceny, przełknęłam głośno ślinę.
- Poproszę wodę.
- Tylko? Przecież musisz być głodna. Prawie dwa dni spędziłaś w areszcie. Ach, rozumiem – westchnęła, spoglądając na coraz bardziej zniecierpliwioną kelnerkę. – Macie coś ciepłego do jedzenia?
- W tej chwili jedynie naleśniki.
- Dobrze, w takim razie poproszę talerz. Do tego kawę. Jaką pijesz? – znów zwróciła się w moim kierunku.
- Nie wiem. Nigdy nie piłam kawy.
- Nigdy? – Penelope wyglądała na niesamowicie zaskoczoną. – A herbatę lubisz?
Kiwnęłam głową.
- Okej. W takim razie kubek gorącej herbaty – powiedziała do kelnerki, która szybko odeszła, zapisując coś w notesie. Dopóki nie przyniosła zamówienia, między mną a Penelope panowała cisza. Zauważyłam, że nawet wyciszyła telefon, co było miłe z jej strony, i kompletnie niepotrzebne. Przecież nie musiała dla kogoś takiego jak ja uciekać od rzeczywistości.
Kiedy tylko z prędkością światła wsunęłam naleśniki, Penelope od razu zaczęła:
- Dlaczego uciekłaś z domu?
- Nie uciekłam z domu – zaczęłam przyciszonym głosem. Postanowiłam ten jeden raz być do bólu szczerą. W końcu ta kobieta tyle dla mnie zrobiła, że powiedzenie prawdy stało się nie tyle co konieczne, ale było jedynym sposobem odwdzięczenia się jej. – Tylko z przytułku.
- Och! To dlatego nie chciałaś podać numeru rodziców, ty po prostu… Tak mi przykro, Jeny.
- Niepotrzebnie.
- Wiesz, że w końcu policja by się o tym dowiedziała? Poza tym gdyby nikt się nie zgłosił do juta i tak trafiłabyś do domu dziecka. Rozumiem, że dlatego nic nie mówiłaś, nie chciałaś tam wrócić?
- Tak.
- Dlaczego? – zapytała, mrużąc oczy.
Jak ja jej miałam na to odpowiedzieć, do cholery?
Na szczęście, kiedy milczałam przez parę minut, Penelope zaniechała temat. Doskonale rozumiała trudność, jaką mi sprawiał, i byłam jej za to ogromnie wdzięczna.
- Powiesz mi, gdy będziesz gotowa? – Pokiwałam powoli głową. – Od dawna uciekasz?
- Ponad rok.
- Aż tyle? To gdzie mieszkałaś przez ten czas?
Odchrząknęłam, czerwieniejąc na twarzy.
- Właściwie to nie miałam domu jako takiego. Zazwyczaj nocowałam na dworcu.
- O mój Boże, Jeny – powiedziała tonem, jakby za chwilę miała się rozpłakać. – Naprawdę strasznie mi przykro. A zimą? Przecież nie mogłaś cały rok spać na dworcu. Zamarzłabyś.
- Cóż, tu akurat mi się poszczęściło. – Mimowolnie się uśmiechnęłam. – Przez połowę zimy było w miarę ciepło, poza tym porozstawiano na przystankach kubły z ogniem, żeby móc się ogrzać.
- No dobrze, a dalej?
- Poślizgnęłam się i złamałam rękę. Wzięli mnie do szpitala. Posiedziałam tam ten najzimniejszy okres, a później musiałam uciec, bo chcieli zadzwonić po opiekę społeczną.
- I od tamtego czasu tułasz się po mieście?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc jedynie wzruszyłam ramionami.
- Pomogę ci – rzekła wreszcie Penelope. – Jak już zjadłaś, to jedziemy. Chodź.
- Przecież już mi pomogłaś, za co ci niezmiernie dziękuję – odparłam zaskoczona nagłym wybuchem kobiety. Czyżbym w jakiś sposób ją zdenerwowała? – Jak tylko zdobędę w jakiś sposób pieniądze, od razu ci oddam. Obiecuję.
- O czym ty… Aha, mówisz o kaucji? Daj spokój, Jeny – machnęła ręką. – Teraz twoim jedynym zmartwieniem będzie sąd.
Na samą wieść posmutniałam. Nie chciałam trafić za kratki, dlatego nie mogłam pojawić się na rozprawie. Niedługo więc będę musiała opuścić miasto i przeprowadzić się do innego. A szkoda, ponieważ naprawdę polubiłam Sydney, które w jakiś sposób zdążyłam poznać. Uczenie się kolejnego z pewnością przysporzy wiele kłopotów, ale czy miałam inne wyjście?
- Wiadomo już coś? – zapytałam, dopijając herbatę. Czułam przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele. – Jest data rozprawy?
- Na razie nie, ale… Tym też właściwie nie musisz się aż tak martwić.
- Jak to? Nie chcę iść do więzienia.
- Nie pójdziesz. W tym też ci pomogę, bo tak się składa, że jestem dość dobrym adwokatem.
Na samą wiadomość, otwarłam szeroko oczy. Czy ja właśnie wyznałam prawdę prawnikowi? Przecież teraz w stu procentach trafię do domu dziecka! Boże, trochę jedzenia i wygody, a ja już wszystkim ufam! Jestem totalną idiotką! Poza tym wyjaśniło się, jakim cudem pozwolono jej spotkać się z nastoletnią złodziejką. Nie wspominając nic o udostępnieniu akt, w których w zasadzie i tak świeciło pustkami...
Natychmiast zerwałam się na równe nogi. Chwyciłam za plecak i już miałam uciekać, kiedy Penelope złapała mnie za ramię.
- Spokojnie! Nie pójdziesz też do domu dziecka. Nikomu nic nie powiem.
- Dlaczego? Czemu jesteś dla mnie taka dobra?
- Już mówiłam – westchnęła, wstając. – Przypominasz mi syna.
Kiwnęłam powoli głową.
- Na razie przenocujesz u nas, okej? Oczywiście, do czasu rozprawy, o ile w ogóle do niej dojdzie. Spróbuję wszystko załagodzić, chociaż w najlepszym wypadku powinnaś się spodziewać prac społecznych. W końcu kradzież to nie przelewki.
- Nie chcę się narzucać. Już tyle dla mnie zrobiłaś, Penelope…
- Daj spokój, Jeny, przecież nie zostawię dziecka na środku ulicy – prychnęła głośno. Położyła pieniądze na stół, po czym skierowała się w stronę wyjścia, a później do samochodu.
- Dziękuję.
Tylko tyle byłam w stanie z siebie wydobyć. Ze wzruszenia chciało mi się płakać, więc mocniej ścisnęłam plecak, powstrzymując łzy.
- Czy jest coś, o czym jeszcze powinnam wiedzieć?
Kiwnęłam niepewnie głową.
- Nie nazywam się Jeny.
Hej, kiedy można się spodziewać publikacji następnego rozdziału FKST?
OdpowiedzUsuńW przeciągu miesiąca, tak sądzę. :)
UsuńO nie, to długo :( Wiem, jak ciężko się pisze, jak ciężko, będąc na studiach, wygospodarować trochę czasu, ale FKST to jedyny powód, dla którego zaglądam na Twój blog... Naprawdę bardzo lubię to opowiadanie. No nic, w takim razie, życzę weny!
OdpowiedzUsuńBardzo mi przykro, że musisz czekać, ale na tę chwilę naprawdę ledwo znajduję czas na życie, nie wspominając o pisaniu. Po prostu dodaję "Dziewczynkę z ulicy", bo kiedyś udało mi się napisać parę rozdziałów wprzód. Proszę o więcej cierpliwości! I mam nadzieję, że to dłuższe czekanie na rozdział Cię nie zniechęci i mimo wszystko będziesz tu zaglądać. :D
OdpowiedzUsuńCiepło!