Rozdział V
Przepraszająco uśmiechnęłam się do Penelope.
- A jak?
- Delilah Mosley. Po babci – dodałam od razu, chcąc wyjaśnić dziwność imienia.
- Bardzo ładnie. Moja babcia na przykład nazywała się Josephina, więc w zasadzie cieszę się, że u mnie nie praktykowało się nadawania imienia po rodzinie.
Mimowolnie parsknęłam śmiechem, lekko się rozluźniając. Nawet oparłam głowę o zagłówek, ale kiedy uświadomiłam sobie, że nie myłam jej ponad tydzień, natychmiast się wyprostowałam. Nie chciałam zabrudzić skórzanej tapicerki. Z pewnością była ona droższa od wszystkiego, co kiedykolwiek w życiu posiadałam. Oczywiście, po wypadku, bo przed niczego nie pamiętałam. Poza imieniem i nazwiskiem, które – szczęśliwie – udało mi się przypomnieć w wieku dziewięciu lat. Wcześniej nazywano mnie Anne, co kompletnie mi się nie podobało. Poza tym w ogóle do mnie nie pasowało, bo było zupełnie pospolite. A przecież moje życie do pospolitych nie należało – to jedyna rzecz, której byłam całkowicie pewna.
Jechałyśmy przez dobre dwadzieścia minut, kiedy wreszcie Penelope zatrzymała samochód na podjeździe domu. Wysiadłam z samochodu i mogłabym przysiąc, że szczękę opuściłam niemalże do ziemi. Stałam przed ogromnym budynkiem w kolorze beżu. Gdzieniegdzie mury przekładane był cegłami i drewnem, co dodawało całości klasy i innowacyjnego wyglądu. Przed wejściem wesoło rosły dwa wysokie drzewa tworzące koronę i zapraszające gości do środka.
- Delilah!
Ocknęłam się, usłyszawszy wołanie. Penelope stała w drzwiach i uśmiechała się przyjaźnie. Jakim cudem aż tak szybko się tam znalazła? Najwidoczniej stałam i jak kretynka rozdziawiałam buzie dłużej niż myślałam.
Niepewnie zrobiłam krok, potem kolejny i jeszcze jeden. Wreszcie przestąpiłam próg, czując się kompletnie przytłoczona. Znajdowałam się w przedpokoju, miejscu na kurtki i buty, które od razu zdjęłam. Ze wstydem, ciekawością i dziurawą skarpetką oglądałam dalsze pomieszczenia, przechodząc z jednego do drugiego. Najpierw weszłam do salonu, gdzie stała kanapa, fotel, plazma, mały stolik i jakieś regały na książki czy inne bibeloty. Była tam też komoda, na której Penelope poustawiała ramki ze zdjęciami. Zainteresowana przyglądałam się domownikom. Mieszkali tu w czwórkę: Penelope i jej mąż oraz dwójka małych chłopców. Chyba nie chciałabym ich chwilowo poznać… Z pewnością wystraszyliby się takiego obdarciucha jak ja, a mąż Penelope na sto procent wyrzuciłby z domu złodziejkę. W końcu kto by taką przedstawił malutkim dzieciom?
- Penelope? – zapytałam, rozglądając się wokół. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że od momentu wejścia do środka, nie widziałam jej. – Gdzie jesteś?
- W kuchni. Chodź, zrobiłam kolację.
Zawahałam się, ale poszłam za jej głosem. Na stole położyła talerz i sztućce, a potem miskę z czymś zielonym w środku.
- Co to?
- Sałatka. Tylko tyle zdążyłam zrobić na szybko. Myślałam, że w lodówce został jeszcze obiad, ale najwyraźniej Ash wszystko zjadł, jak wrócił.
- Dziękuję – powiedziałam, siadając i nakładając trochę na talerz. Wzięłam pierwszy widelec. – Pyszna. A ty nie jesz?
Pokręciła głową z uśmiechem.
- Staram się nie jeść po osiemnastej. Nie chcę, żeby poszło mi w uda.
- Och, no tak – odparłam, nie do końca rozumiejąc. – A Ash nie będzie miał nic przeciwko, że tu jestem?
- Akurat on mało będzie miał do powiedzenia w tej kwestii – roześmiała się Penelope.
- Dlaczego? – zapytałam jawnie zaciekawiona. – Tyle dla mnie zrobiłaś, nie chcę więc, żebyś pokłóciła się przeze mnie z mężem.
- Uwierz mi, Tom nie będzie miał nic przeciwko. Jest pediatrą, uwielbia dzieci.
- Dzieci może tak, ale nie złodziejki – wyszeptałam pod nosem. Na szczęście Penelope akurat wstała i włożyła talerz do zmywarki, a resztę sałatki do lodówki, więc mnie nie usłyszała.
- Pościeliłam ci już u Asha. Został na noc u przyjaciela – wyjaśniła, widząc moją zdezorientowaną minę. Takie małe dziecko, a już samo u kogoś nocuje? Może te zdjęcia były zrobione dawno, a teraz te dzieciaki są już w moim wieku? – Tam jest też łazienka, więc będziesz się mogła wykąpać.
- Czyli Ash to twój syn? – uściśliłam, powoli rozumiejąc.
- Tak. Ten starszy. Ostatnio myśli, że pozjadał wszystkie rozumy. Młodszy nazywa się Max, pewnie już śpi – odparła, zerkając na zegar naścienny. Wskazówki pokazywały dwudziestą drugą.
- Czy twój mąż naprawdę nie będzie miał nic przeciwko? Naprawdę nie chcę się narzucać…
- Daj spokój, Delilah. Poza tym zaraz z nim porozmawiam. Ma dzisiaj nocny dyżur w szpitalu, więc pewnie za niedługo będzie wstawał.
Skierowała się w stronę salonu, a później schodów prowadzących do góry. Natychmiast udałam się za nią. Na piętrze Penelope skręciła w prawo i otworzyła przede mną drzwi na końcu korytarza.
- Wchodź. Dzisiaj będziesz tu spała, dobrze? Na tę chwilę w pokoju gościnnym wala się dużo kartonów i niepotrzebnych gratów, więc nie miałabyś tam miejsca. Jutro się go na spokojnie uprzątnie.
- Ja… - zaczęłam przyciszonym tonem. Po chwili odchrząknęłam i już nieco pewniej spojrzałam Penelope w twarz. – Naprawdę nie wiem, jak ci dziękować… Po prostu…
- Delilah, proszę. Daj spokój. Prześpij się, na pewno jesteś zmęczona. O wszystkim porozmawiamy jutro, dobrze?
Powoli pokiwałam głową, uśmiechając się najbardziej wdzięcznie jak tylko potrafiłam.
- Jakbyś czegoś potrzebowała, nie bój się do mnie przyjść. To tam naprzeciwko – pokazała ręką białe drzwi na drugim końcu korytarza. – Dobranoc, Delilah.
- Dobranoc, Penelope.
Kobieta po raz ostatni się uśmiechnęła, po czym oddaliła w stronę własnego pokoju.
Westchnęłam głośno, wchodząc do pokoju Asha i cicho zamykając drzwi. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to plakaty zespołów rockowych, zajmujące prawie całą ścianę przy oknie. W kącie stała perkusja, co jeszcze bardziej mnie zaskoczyło. Na biurku leżały książki i jakieś papiery, ale były one dość ładnie poukładane. Najwidoczniej Penelope poza zamianą pościeli, zdążyła tu jeszcze w miarę poogarniać, żeby przynajmniej dało się przejść. Na łóżku leżał poskładany w kostkę gruby ręcznik, który od razu wzięłam pod pachę. Podeszłam do drugich drzwi prowadzących do łazienki z zamiarem wzięcia szybkiego prysznica.
Tylko w co ja się ubiorę?
- Cholera – przeklęłam cicho pod nosem, uświadamiając sobie własne gapiostwo.
Zapomniałam plecaka z samochodu. Nie miałam przy sobie więc ani ciuchów na przebranie, ani nawet głupiej szczoteczki do zębów. Westchnęłam poirytowana. Przecież nie mogłam pójść do Penelope, która albo już spała, albo rozmawiała z mężem. W obu tych sytuacjach za żadne skarby nie chciałam jej przeszkadzać.
Z wahaniem podeszłam do wielkiej szafy stojącej w kącie pokoju. Czy Ash będzie miał coś przeciwko, jeżeli pożyczyłabym od niego koszulkę? Będę musiała wstać przed świtem i się przebrać, a potem mu to szybko upiorę. Pewnie ktoś mieszkający w takim domu nie będzie zadowolony, że jakiś włóczęga śpi w jego ciuchach…
Prysznic brałam dłużej niż powinnam, ale nie potrafiłam się powstrzymać. Nie pamiętam, kiedy ostatnio myłam się w ciepłej i czystej wodzie. Zazwyczaj była to deszczówka, którą udało mi się zebrać, albo w morzu. Penelope zostawiła mi na umywalce szampon i żel pod prysznic, które pachniały niczym wiosna. Nawet w przytułku nie było takich rarytasów, a dzieciaki myły się szarym mydłem.
Zęby potraktowałam pastą na palcu.
Już umyta, przebrana, świeża i naprawdę pachnąca, stanęłam przed lustrem. Widziałam dziewczynę o długich, jasnych włosach i niemal błękitnych oczach wpatrujących się we mnie z zaskoczeniem. Nie takiego widoku się spodziewałam. Brakowało ubrudzonej twarzy, spierzchniętych z zimna ust i tłustych włosów schowanych pod czapką.
Przetarłam powieki, czując wzbierające się pod nimi łzy. Nie mogłam płakać, nie teraz, skoro najbliższa przyszłość wisiała pod wielkim znakiem zapytania. Może Penelope jutro się odwidzi albo pokłóci się z mężem i mnie stąd wyrzucą? Musiałam więc łapać okazję, póki gorąca.
Spojrzałam na dwuosobowe łóżko z poduszkami i ciepłą pościelą. Aż nie mogłam się powstrzymać, wskakując na nie. Uśmiechnęłam się głupio do siebie, zakopując głęboko w kołdrze.
Ostatnią zapamiętaną przeze mnie rzeczą była łuna księżyca wpadająca przez okno.
Hej :) Jest jakaś szansa, że nowy rozdział pojawi się jednak dzisiaj, a nie jutro? Jutro z samego rana wyjeżdżam na tydzień na wieś, gdzie nie będę miała dostępu do internetu, a gdybyś wrzuciła go jeszcze dziś, nie musiałabym czekać tych paru dodatkowych dni... Byłabym Ci ogromnie wdzięczna, bo bardzo mnie wciągnęło to opowiadanie :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńBardzo mi przykro, ale dopiero teraz zauważyłam Twoją wiadomość. Dodałabym, gdybym wiedziała. W każdym razie z przyczyn losowych nie dałam rady dodać rozdziału wczoraj, dlatego wrzucę go dzisiaj. Po prostu w następnym tygodniu będziesz miała więcej do czytania. :)
UsuńCiepło!