29 maja 2016

Dziewczynka z ulicy (7)

Rozdział VII

Usłyszałam głośny huk. Zerwałam się więc z łóżka niczym oparzona, siadając i rozglądając wokół nieprzytomnie.
- Kurwa – powiedział Ash cicho, a dostrzegając, że już nie śpię, przestał robić to, co robił. – Sorry, nie chciałem cię obudzić.
- Nic nie szkodzi. To przecież twój pokój, możesz tu przychodzić, kiedy zechcesz – odparłam lekko, wzruszając ramionami. Chłopak pokiwał głową, wracając do przeglądania rzeczy w szafie. Bacznie obserwowałam, jak wybiera czarne spodnie i jakąś koszulę w kratę. Sięgnął też po plecak leżący przy biurku i wrzucił do niego parę zeszytów. Najwidoczniej szedł do szkoły. Jako sierota uczęszczałam do specjalnej placówki znajdującej się na terenie domu dziecka, więc w zasadzie nie miałam bladego pojęcia, jak wygląda prawdziwe liceum. Chciałabym kiedyś pójść do takiego, chociaż z góry wiadomo, że to wyłącznie czcze marzenie.
- Ja… Przepraszam. Żałuję, że byłaś świadkiem mojej rozmowy z mamą.
- Jasne, rozumiem – odparłam. Doskonale wiedziałam, że gdybym tego nie usłyszała i gdyby Penelope nie kazała mu mnie przeprosić, w życiu by się na to nie zdobył.
- Nie chciałbym być wredny, ale mam nadzieję, że kiedy wrócę ze szkoły, przeniesiesz się już do gościnnego.
I wyszedł.
- Tak, to wcale nie było wredne – prychnęłam pod nosem.
Z westchnieniem wstałam i po namyśle ubrałam swoje wczorajsze spodnie. Miałam przecież nieogolone nogi, co najwidoczniej w ich świecie było karalne. Zaścieliłam łóżko, umyłam palcem zęby, opłukałam twarz, by zmniejszyć opuchliznę i czerwoność oczu po nocnym płaczu, i dopiero wtedy zeszłam na dół. Już w salonie poczułam ten przepiękny zapach, a mój brzuch niemal od razu zaburczał. Weszłam do kuchni pełna obaw.
- Cześć, Delilah! – uśmiechnęła się w moją stronę Penelope. – Siadaj, na pewno jesteś głodna.
- Dzień dobry – przywitałam się i wykonałam jej polecenie.
Przy stole oprócz Asha siedział jeszcze malutki chłopczyk o niesamowicie błękitnych oczach, a włoskach jaśniejszych niż śnieg. W życiu nie widziałam piękniejszego dziecka.
Moja pierwotna dedukcja na temat synów Penelope okazała się kompletnym nietrafieniem.
- Cześć – zaczął chłopiec, lekko sepleniąc i uśmiechając się przyjaźnie. – Jestem Max.
- Cześć. A ja Delilah – mówiąc to, mimowolnie odwzajemniłam gest.
- Mama powiedziała, że od dzisiaj będziesz z nami mieszkać. Super! Będziesz się ze mną bawić, bo Ashy nigdy nie ma czasu.
Na słowa brata Ash głośno prychnął, a Penelope się roześmiała. Ja tylko pokiwałam głową, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. Max najwyraźniej tego nie zauważył i ciągnął dalej:
- Jak wrócę z przedszkola, pobawimy się w rycerzy?
- Jasne.
- Super – powtórzył radośnie i wrócił do jedzenia płatków na mleku.
- Dobrze, chłopcy, zbieramy się – zarządziła wreszcie Penelope, podchodząc do Maxa i kładąc mu rękę na ramieniu. Spojrzała na mnie: - Na patelni masz bekon, a z tostera zaraz powinny wyskoczyć tosty. Jeżeli masz ochotę na coś innego, nie krępuj się. Ja teraz zawiozę chłopców do szkoły, skoczę na chwilę do pracy po papiery i za pół godziny jestem z powrotem. Poradzisz sobie sama?
Kiwnęłam niepewnie głową.
Ash bez słowa wstał, tak jak Max, i poszli do przedpokoju. Usłyszałam, jak zakładają buty i jak otwierają się drzwi. Zanim jednak wyszli, doleciało do mnie pytanie Asha:
- Jesteś pewna, że nie wyniesie nam domu? Przecież to kryminalistka.
- Ashton! Jeszcze słowo, a obiecuję, że dostaniesz szlaban do końca wakacji! – warknęła ewidentnie zdenerwowana Penelope. – Mam nadzieję, że ją przeprosiłeś za wczoraj?
- Tak, tak – burknął. – Jedźmy już.
Kiedy drzwi się zatrzasnęły i z podjazdu zniknął samochód Penelope, mimowolnie się odprężyłam. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że byłam aż tak spięta i zestresowana. Gdyby Ash wiedział, jak na mnie działał, z pewnością czułby się usatysfakcjonowany. Max na szczęście wydawał się przyjaznym i miłym dzieckiem. Teraz najbardziej bałam się męża Penelope, bo w sumie fakt, czy tutaj pozostanę, zależał jedynie od niego. Na samą myśl o powrocie na ulicę, zadrżałam.
W mgnieniu oka zjadłam tosty i bekon, po czym zaczęłam sprzątać po śniadaniu. Naczynia umyłam, a nie mogąc znaleźć suszarki, od razu wytarłam je ścierką. Przetarłam stół, zaczęłam też myć szafki z zewnątrz, a potem kuchenkę. Zanim do końca zastanowiłam się, czy Penelope miałaby coś przeciwko, gdybym poszukała mopa i zmyła też podłogę, w drzwiach stanęła domniemana.
- Delilah, co ty robisz?
- Ja… Chciałam się jakoś odwdzięczyć, więc pomyślałam, że posprzątam.
- Gdyby moje dzieci były tak uczynne – westchnęła, wchodząc do środka i siadając przy stole. – Powinni się od ciebie uczyć.
Nie bardzo wiedząc, co dalej robić, zajęłam krzesło naprzeciwko Penelope.
- Mam nadzieję, że się najadłaś, bo czeka nas dzisiaj pracowity dzień – zaczęła, by po chwili wyjąć z torby jakieś papiery i położyć je tuż przede mną. – Niestety, najpierw trzeba załatwić formalności. Wczoraj poinformowałam Davida, że zabieram cię do siebie, ale jeżeli masz tu dłużej zostać, potrzebujemy podłoża prawnego. Nie znalazłam innego wyjścia niż takie, że Tom i ja oficjalnie staniemy się twoją rodziną zastępczą.
- Że jak? 
- Cóż, wiem, jak to brzmi, ale dzięki temu nie będziesz musiała tułać się po ulicach. No i nie trafisz z powrotem do domu dziecka, jak ci obiecałam.
- Nie chcę wam sprawiać problemów! Poza tym jak nie spodobam się twojemu mężowi i będzie kazał mi wyjść?
- Na pewno nie – zaprzeczyła i uśmiechnęła się łagodnie. – Już ci mówiłam, że Tom…
- Skąd wiesz na sto procent? Jeżeli to podpiszę, nie będzie miał wyjścia. Nie chcę czegoś takiego…
- Jeżeli pozwoliłabyś mi dokończyć, to dowiedziałabyś się, że Tom już się zgodził. Rozmawiałam z nim przez telefon w drodze do pracy. Powiedział, że podpisze, jak tylko wróci do domu.
Doznałam lekkiego szoku.
- Przecież on mnie nawet na oczy nie widział!
- Wystarczy, że poznał twoją historię. Zaufaj mi i podpisz – kiwnęła zachęcająco głową w stronę papierów. Podała mi też długopis. Odetchnęłam głośno i drżącą ręką maznęłam swoje imię i nazwisko we wskazanym miejscu.
- Zobaczysz, Penelope, kiedy tylko Tom mnie zobaczy, od razu pożałuje swojej decyzji.
- Dobrze, dowiemy się wieczorem przy kolacji, kto miał rację – zaniechała temat, wywracając oczami. Podała mi kolejny dokument. – Teraz podpisz to. Uprzedzając twoje pytanie, jest to zgoda, żebym w razie czego mogła cię reprezentować w sądzie jako twój adwokat.
Akurat ten świstek podpisałam bez wahania.
- Świetnie. No dobrze, a teraz powiedz mi, do jakiej szkoły chodziłaś, zanim uciekłaś z przytułku. W końcu musisz się dalej kształcić.
- Skończyłam podstawówkę – oznajmiłam jedynie. Właściwie nie wiedziałam, co powiedzieć. Jak miałam jej wytłumaczyć, że w przytułku prowadzono coś na wzór szkoły, choć szkołą wcale nie było? Parę razy w tygodniu pojawiali się nauczyciele, coś mówili i niby uczyli, ale i tak większość czasu spędzali w pokojach opiekunów. Bóg jeden raczy wiedzieć, co tam robili.
- Aha, rozumiem. Pomyślę więc jeszcze, co zrobić w tej kwestii. Na razie myślę, że powinnaś się tu bardziej zaaklimatyzować, skoro pozostaniesz z nami przynajmniej do wakacji.
- Do wakacji? Przecież to cztery miesiące!
- To za długo?
- No tak – odparłam trochę głośniej niżbym chciała. – Naprawdę nie chcę sprawić wam aż takiego kłopotu!
- Daj spokój, Delilah, to naprawdę żaden kłopot.
- Dla mnie to kłopot. Powiedz mi przynajmniej, jak mogę się wam odwdzięczyć? Może będę płacić za wynajem pokoju? Oczywiście, jak tylko uda mi się znaleźć pracę – zaczęłam mówić bardzo szybko, coraz bardziej się rozkręcając – chociaż znając moje zerowe kwalifikacje, może to chwilę zająć… Zawsze możesz wynająć mnie jako sprzątaczkę. Będę tu sprzątać! Albo opiekować się Maxem, kiedy wy będziecie pracować? Proszę! Ja na serio nie mogę…
- Dobrze, dobrze! Delilah, uspokój się. Coś wymyślę, okej?
Szybko kiwnęłam głową.
- Dziękuję – powiedziałam najszczerzej jak tylko potrafiłam.
- Skoro formalności mamy już w miarę omówione, czas na przyjemności! – mówiąc to, klasnęła radośnie w dłonie, po czym podniosła się na nogi. – Zauważyłam wczoraj, że nie masz prawie w ogóle żadnych użytecznych rzeczy. Najwyższy czas to zmienić!
- Ale ja nie mam pieniędzy na…
- Tym się nie przejmuj.
- Ale…
- Postawmy sprawę inaczej. Powiedzmy, że w ciebie zainwestuję. Musimy cię ubrać, żebyś jakoś wyglądała i żeby twój przyszły pracodawca potraktował cię poważnie, mam rację? Kiedy tylko zdobędziesz pracę, wtedy mi oddasz.
- Ale skoro jesteś inwestorem, musisz mieć z tego jakiś zysk. Jaki zysk będziesz więc miała, inwestując we mnie?
- Wymyślę coś, jak już dostaniesz pracę. Możemy się tak umówić?
Niepewnie przytaknęłam.
- Interesy z tobą to czysta przyjemność. Żeby każdy mój klient był tak zgodny jak ty – westchnęła z rozmarzeniem, uśmiechając się. – Już dawno chciałam pójść na zakupy, a teraz przynajmniej mam jakąś rozsądną wymówkę. Chodźmy, szkoda czasu!

2 komentarze:

  1. Pojawi się reszta zespołu 5SOS?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że tak! I to już niedługo. :) Troszkę cierpliwości.
      P.S. Dzisiaj kolejny rozdział! Zapraszam!

      Usuń