Rozdział VIII
Zanim udałyśmy się na zakupy, Penelope stwierdziła, że potrzebuję najpierw paru zabiegów kosmetycznych. Mówiąc paru, miałam oczywiście na myśli wszystkie znajdujące się w karcie. Najpierw zaprowadziła mnie na depilację – nie tylko nóg. Kiedy usłyszałam, że mam się rozebrać, chciałam uciec. Penelope jednak przewidując moją reakcję, złapała mnie za ramię i posadziła na fotelu. Wytłumaczyła co i jak, dała czas do namysłu, ale widząc jej zacięty wyraz twarzy, w zasadzie nie miałam wyjścia i musiałam się zgodzić. Najwidoczniej posiadanie licznego owłosienia na ciele było u bogatych naprawdę ohydną sprawą. Chyba nigdy nie doświadczyłam takiego bólu, jak w tamtym momencie.
Następnie ułożyli mi fryzurę, podcięli końcówki, a całą głowę potraktowali jakimiś odżywkami czy innymi maziami. Potem kolejno zajmowali się moimi paznokciami u stóp i rąk, brwiami, rzęsami, a nawet w jakimś tam stopniu wybielono mi zęby. Nawet nie chciałam myśleć, ile Penelope musiała na mnie wydać. Zresztą, sama nie była lepsza i wraz ze mną poddała się niektórym zabiegom.
- O kurde – wyszeptałam, wpatrując się we własne odbicie po jakiś czterech godzinach. – Wyglądam…
- Pięknie – zakończyła Penelope, stając tuż za mną z wielkim uśmiechem na twarzy. – Zanim pójdziemy na zakupy, czeka nas jeszcze jedna przyjemność.
- Jaka?
- Masaż.
Jakby na zawołanie, do pokoju, w którym siedziałyśmy, weszło dwóch przystojnych panów. Uśmiechali się radośnie, a jeden nawet puścił mi oczko. Zawstydzona opuściłam głowę, usilnie wpatrując się w niebieski lakier na paznokciach u stóp. Siedziałam przecież w białym, puszystym ręczniku, pod którym byłam kompletnie naga.
- Dzień dobry, jestem Derek, a to Jack. Przez następne pół godziny będą panie w naszych rękach – roześmiał się przyjemnie zachrypniętym głosem. Nigdy nie widziałam przystojniejszego mężczyzny. – Ja zajmę się Delilah, a Jack Penelope. Zapraszam panie.
Poklepał dłonią kozetkę z dziwną dziurą na jednym z końców. Nie za bardzo wiedziałam, co robić, ale widząc, jak Penelope się kładzie, szybko poszłam w jej ślady. Co się okazało, na dziurę kładło się głowę, by móc normalnie oddychać.
Wzdrygnęłam się mimowolnie, czując ciepłe dłonie na ramionach.
- Spokojnie, odpręż się – powiedział Derek. – Jesteś niesamowicie spięta, ale nie martw się, Delilah. Obiecuję, że gdy z tobą skończę, poczujesz się jak nowonarodzona.
Przez kolejne pół godziny zapomniałam o bożym świecie, a jedyną rzeczą, o której mogłam myśleć, były duże, gorące dłonie Dereka wędrujące wzdłuż moich pleców. Czasami, jakby z oddali, docierały do mnie słowa Penelope, której nie potrafiłam w żaden sposób odpowiedzieć. Tak bardzo się rozluźniałam pod wpływem tego magicznego dotyku, jakiego jeszcze w życiu nie doświadczyłam.
- Nigdy nie czułam się lepiej. Dziękuję – podziękowałam, kiedy wyszłyśmy z salonu, kierując się do samochodu. Penelope w odpowiedzi położyła rękę na moim ramieniu i lekko je ścisnęła.
Kolejnym przystankiem okazała się być zwykła restauracja. Zjadłyśmy tam szybki lunch, bo Penelope nie chciała tracić czasu, który mogłaby poświęcić na zakupy. Najwyraźniej było to jej niemałym hobby, o czym przekonałam się niemalże od razu po przekroczeniu progu pierwszego sklepu. Penelope znalazła się w swoim żywiole, latając, wybierając i przerzucając kolejne ubrania. Wreszcie wręczyła mi ich dość pokaźną stertę, każąc iść do przymierzalni. Za każdym razem musiałam wychodzić i się jej pokazywać. Powiem tak: nie pamiętam, kiedy czułam się aż tak wykończona. A tych sklepów odwiedziłyśmy co najmniej dziesięć. Kiedy więc wreszcie wróciłyśmy do domu, niemal zemdlałam z ulgi, widząc krzesło.
- Kawy? – zapytała zadowolona Penelope, włączając czajnik elektryczny.
- Nigdy nie…
- A, no tak – przerwała mi wpół słowa. – Nigdy nie piłaś kawy. Przypomnij mi, żebym jutro zabrała cię do kawiarni w centrum. Musisz szybko nadgonić zaległości. Zrobię ci herbatę.
- Dobrze, dziękuję. Nie jesteś zmęczona? – zapytałam po chwili, widząc jak biegała po kuchni, prawdopodobnie zaczynając przyrządzać jedzenie na obiad.
- Niby czym? I tak muszę jeszcze lecieć do pracy. Jessica… Moja asystentka – sprostowała, zauważając pytanie wymalowane na mojej twarzy – dzwoniła. Przypomniała mi, że mam dzisiaj spotkanie z klientem.
- Dzwoniła?
Nie potrafiłam sobie przypomnieć, kiedy dokładnie Penelope rozmawiała przez telefon.
- Siedziałaś wtedy w przymierzalni.
- No, tak – westchnęłam. Jak większość czasu, zironizowałam w myślach. – Na którą masz tam być?
- Piętnasta.
- Wiesz, że to za pół godziny? – zapytałam, kątem oka zerkając na zegar.
- Już tak późno? Nie zdążę z obiadem! Cholera jasna! – Zatrzymała się nagle, spoglądając na mnie. – Nie powtarzaj Tomowi, że przeklęłam. Ani tym bardziej Ashowi. Czy mogłabym cię o coś prosić?
Szybko pokiwałam głową, szczęśliwa, że może w jakiś sposób będę mogła się odwdzięczyć. Przynajmniej w jednej tysięcznej. Co ja gadam, milionowej!
- Umiesz gotować?
- Tak. Mieliśmy dyżury w przytułku.
- A potrafisz usmażyć kurczaka? – Przytaknęłam. - A mogłabyś? Jak tylko wrócę, sprzątniemy pokój gościnny i…
- Jasne – przerwałam jej, machając ręką. – Jedź już, Penelope. I jeszcze raz bardzo dziękuję.
Uśmiechnęła się miło, wychodząc z domu. Westchnęłam głęboko, podwinęłam rękawy i zabrałam się do przygotowywania obiadu. Pięć minut później usłyszałam przekręcanie zamka drzwi wejściowych, a następnie czyjeś głosy.
- Mamo! – krzyknął Ash, wparowując do kuchni. Kiedy jednak mnie dostrzegł, zatrzymał się i bacznie zlustrował mnie wzrokiem. Mogłabym przysiąc, że najdłużej wpatrywał się w moje nowe jeansy, które Penelope kazała mi od razu włożyć. – Widziałaś gdzieś mamę? Odebrałem Maxa, a muszę lecieć.
- Pojechała do pracy.
- Oczywiście – prychnął, przejeżdżając ręką po włosach. Cały czas jednak nie opuścił ze mnie wzroku. – Nie wezmę go ze sobą. Mamy próbę zespołu, a ten mały gremlin będzie tylko przeszkadzał.
- Mogę z nim zostać – zaproponowałam. Zanim jednak doczekałam się odpowiedzi, odwróciłam się do niego plecami. Usłyszałam, że woda w garnku się zagotowała, więc wrzuciłam do niej trzy woreczki z ryżem. Poza kurczakiem postanowiłam zrobić również sałatkę. Miałam nadzieję, że Penelope się nie zdenerwuje.
- Nie ufam ci. Nie zostawię mojego brata z… tobą.
Miałam wrażenie, że chciał użyć innego słowa. Zasępiłam się lekko i trochę zdenerwowałam. Okej, rozumiem, traktował mnie jak śmiecia, ale mógł to zatrzymać dla siebie. Za dużo przeszłam w życiu, żeby jakiś rozpieszczony dzieciuch miałby mi jeszcze dowalać.
- Świetnie, w takim razie weź go na próbę. Nic mi do tego – syknęłam, samą siebie zaskakując tym wybuchem.
Brwi Asha podjechały do góry, a na jego twarzy wykwitł wredny uśmieszek.
- Myślisz, że jak już wyglądasz jak człowiek, możesz się jak takowy zachowywać?
Jakiś czas nie odpowiadałam, ale nie chciałam dać mu tej cholernej satysfakcji. Przymknęłam oczy, mając nadzieję, że wyglądałam w miarę groźnie.
- To kim według ciebie byłam wcześniej, skoro uważasz, że nie człowiekiem?
Wzruszył ramionami, jeszcze raz dokładnie przeleciał po mnie wzrokiem i najzwyczajniej w świecie odszedł. Poczułam się naprawdę źle. Odwróciłam się plecami do wejścia, rękoma opierając o kuchenkę. Niemal czułam oczy napełniające się łzami. Co ja mu takiego zrobiłam, że mnie aż tak nienawidził i traktował gorzej niż śmiecia? Szybko pomrugałam, po czym wzięłam parę głębokich oddechów. Zrobiłam to w idealnym momencie, ponieważ nagle do kuchni wbiegł Max.
- Cześć, Deli!
Przekręciłam głowę i uśmiechnęłam się, widząc małego chłopca siedzącego na stole i wesoło machającego nogami.
- Cześć, Maxi.
- Co robisz? – zapytał, ewidentnie zainteresowany. Przyglądał mi się ze zmarszczonym czołem, najwyraźniej się nad czymś zastanawiając.
- Obiad.
- Fajnie. Gdzie mama?
Odstawiłam garnek z ugotowanym już ryżem, po czym szybko przełożyłam udka kurczaka do szkła żaroodpornego. Naczynie umieściłam w piekarniku, dość długą chwilę próbując rozgryźć system. Kurczę, nie miałam pojęcia, jak to zaprogramować.
- Poszła do pracy – oznajmiłam, a widząc jak Maxowi rzednie mina, uśmiechnęłam się zachęcająco. – Nie martw się, będziemy mieli więcej czasu na zabawę. W końcu coś ci rano obiecałam.
- Naprawdę się ze mną pobawisz?
- Oczywiście!
- Ashy! Ashy, chodź tutaj! – zaczął nagle krzyczeć, a z zaskoczenia odskoczyłam do tyłu. Czyżbym powiedziała coś nie tak? Myślałam, że chociaż ten mały mnie polubi, ale najwidoczniej się myliłam.
- Co jest?
Ash wszedł do kuchni, ale tym razem nie zaszczycił mnie ani jednym spojrzeniem. Jakbym była powietrzem, jakbym nie istniała.
- Nie chcę iść z tobą. Wolę tu zostać z Deli – oznajmił władczym tonem, o ile dziecko może taki posiadać. Max najwidoczniej był niesamowicie uparty, widziałam to po jego minie. Parsknęłam śmiechem, ale zaraz się zreflektowałam, bo Ash nagle przypomniał sobie o istnieniu kogoś takiego jak Delilah Mosley.
- Co mu zrobiłaś? Nigdy nie chciał mi dać spokoju i zawsze musiałem zabierać go ze sobą.
- Czasami wystarcza być po prostu miłym – odparłam, unosząc podbródek.
- Przekupiłaś go, żeby nasza droga mamusia kupiła ci więcej ciuchów?
Nie zdążyłam odpyskować, ponieważ Max nagle zeskoczył ze stołu i najzwyczajniej kopnął brata w nogę. Mocno, sądząc po wyrazie twarzy Asha.
- Jesteś wredny, Ashy.
Nie mogłam się powstrzymać, więc zachichotałam pod nosem. Max, ten malutki aniołek, najwyraźniej potrafił czasem pokazać też różki. Uśmiechnął się do mnie zniewalająco, po czym wyszedł z kuchni. Usłyszałam, że pobiegł na piętro, czyli zapewne poszedł do swojego pokoju. Nieważne, jak bardzo byłam zmęczona, za tę akcję mogłam bawić się z Maxem nawet do rana.
Kucnęłam przy piekarniku, znów starając się ustawić program. Jedyne, co udało mi się zwojować, to włączyć światło. Poczułam irytację.
- Och, odsuń się.
Usłyszałam nad sobą głos Asha, więc drgnęłam wystraszona. Nim się spostrzegłam, klęknął koło mnie i przytknął palec do jakiegoś guziczka.
- Tu masz menu, klikasz. Wyskakuje ci program. Nie wiem, na jakim piecze się kurczaka, więc wezmę termoobieg, czyli wiatraczek. Następnym razem zapytaj się mamy, ona ci to lepiej wytłumaczy. No dobra, zatwierdzasz tym przyciskiem. Teraz ustawiasz temperaturę tymi strzałkami, znów zatwierdzasz, a na końcu czas. Też strzałki, też zatwierdź. Proste.
I faktycznie, piekarnik ruszył.
Spojrzałam na niego naprawdę zdziwiona i ciągle lekko zdezorientowana tą znaczną bliskością. Gdybym mógł, na pewno policzyłby piegi na mojej twarzy. Zadrżałam na samą myśl, którą od razu wyrzuciłam z głowy.
- Dlaczego mi pomogłeś? – zapytałam, marszcząc czoło. Kompletnie nie rozumiałam jego zachowania. Może ten kop w nogę zadział i Ash jakimś cudem się naprawił?
- Nie zamierzam nie zjeść obiadu, bo ktoś nie potrafi obsłużyć piekarnika.
No dobra, żartowałam. Żaden kop niczego nie naprawił, ten dupek nadal był dupkiem. Może gdybym kopnęła go drugi raz, moja teoria by zadziałała? Tylko może wycelowałabym wyżej, w coś pomiędzy brzuchem a nogami?
- No, tak – westchnęłam przeciągle, wstając na nogi. Zrobiłam krok do tyłu. – Ale i tak dzięki, Ash.
- Tylko rodzina i przyjaciele mogą się tak do mnie zwracać, dziewczynko z ulicy. Dla ciebie jestem Ashton. Aha – dodał, ruszając w stronę wyjścia – jakby matka pytała, będę u Caluma.
Wyszedł z domu, trzaskając drzwiami.
Co za dupek! Bezwiednie zacisnęłam dłonie w pięść, ale po kilku uspokajających oddechach, w miarę się uspokoiłam. Zerkając na timer, miałam jeszcze ponad godzinę, więc postanowiłam pobawić się z Maxem.
Pnąc się po schodach, zastanawiałam się, że w zasadzie Ash… znaczy Ashton nie zapytał się ani o dokładną temperaturę pieczenia, ani o czas. Czy to znaczyło, że potrafił robić coś więcej poza denerwowaniem wszystkich wokół?
Ashton naprawdę zachowuje się jak dupek. Myślałam, że zmieni swoje zachowanie. No cóż dalej mam taką nadzieję. Deli musiała wyglądać pięknie *o* Czekam nn ;D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Mrs. Irwin
xoxo